- W empik go
All the Lies - ebook
All the Lies - ebook
Dark New Adult bestsellerowej zagranicznej autorki.
Kiedy kłamstwa stają się prawdą.
Reina Ellis była prawdziwą królową na studenckim kampusie. Piękną, nietykalną i popularną. Problem w tym, że w ogóle tego nie pamięta. Obudziła się w szpitalu wśród obcych ludzi i jednej osoby, która ją przeraża.
Asher Carson i wszyscy wokół Reiny twierdzą, że on jest jej narzeczonym. W dodatku chłopak wiele o niej wie, a jego słowa przepełnione są nienawiścią, mrokiem i tajemnicą.
Dlaczego tak bardzo jej nienawidzi? Co zrobiła? Czy kiedyś sobie przypomni? Jedno jest pewne: Asher zadba o to, by zapłaciła za to już teraz.
Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia.
Opis pochodzi od Wydawcy.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: | brak |
ISBN: | 978-83-8362-812-7 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Nazywam się Reina Ellis.
Popularna.
Piękna.
Bezduszna.
Problem polega na tym, że nic z tego nie pamiętam.
On nazywa się Asher Carson.
Olśniewający.
Milczący.
Mroczny.
I jest moim przyszłym mężem.
Zaplanował dla mnie trzy rzeczy.
Mam się ugiąć.
Mam się podporządkować.
Mam zapłacić za wszystko, co zrobiłam.
Niestety kompletnie nie pamiętam, co to było.
Jedyne, co mam, to fragmenty układanki.
Był pożar.
Była martwa dziewczyna.
I ja tam byłam.PLAYLISTA
Every Breath You Take – Chase Holfelder
Amsterdam – Coldplay
Heartbeat – Point North
Breakeven – The Script
Sinner – Deaf Havana
Into The Dark – Point North & Kellin Quinn
¿ – Bring Me The Horizon & Halsey
Prom Queen – Molly Kate Kestner
Admit Defeat – Bastille
Save Me – XXXTENTACION
In Between – Glass Tides
Yours – Jake Scott
Just Exist – Eliza & The Delusionals
It’s Ok Not To Be Ok – Little Hurt
Dig – Arrested Youth
You Know That – No Love For The Middle Child
Roses – Soleima
Scream – SAINT PHNX
Kompletną playlistę znajdziesz na Spotify.ROZDZIAŁ PIERWSZY
R
Uśmiecham się, gdy widzę, że nasze splecione ze sobą dłonie wyglądają dokładnie tak samo.
Po raz pierwszy zrzuciłam krępujące mnie więzy i towarzyszący im przytłaczający ciężar.
Rodzina. Ona jest całą moją rodziną.
Jesteśmy takie same.
Mamy jednakowe włosy koloru truskawkowego blondu, choć jej są nieco krócej przycięte. Łączy nas również taka sama, trochę ciemniejsza karnacja, dzięki której wyglądamy, jakby nasza skóra była muśnięta słońcem. A także takie same, duże, błękitne oczy, w których można dostrzec zarówno głębię oceanu, jak i rozciągające się nad nim niebo. Może nie mieszkamy pod jednym dachem, lecz i tak jesteśmy identyczne. Kiedy spoglądamy na siebie, mamy wrażenie, że patrzymy w lustro albo że jesteśmy połówkami jednej istoty zamieszkującymi dwa osobne ciała.
Od dziś moje życie się zmieni. W końcu odnalazłam spokój i zrobię wszystko, by go zachować.
Siedzimy na starej ławce w rozsypującej się chatce. Panuje tu wilgoć, a przez częściowo wybite okna do środka wpada zapach sosen i trawy. Rozciągający się wokół las wydaje się chronić nas przed całym otaczającym światem.
Tu właśnie znalazłyśmy bezpieczną przystań. Nasz azyl, w którym nikt nas nie znajdzie.
Wracają wspomnienia z czasów, gdy Reina i ja chowałyśmy się wtulone w siebie. Siadywałyśmy wówczas w absolutnej ciszy. Ledwie mogłyśmy oddychać.
Tyle spraw musimy nadrobić. Nie mogę się doczekać, aż opowie mi, co porabiała przez te wszystkie lata.
Z zewnątrz chaty dobiega chrzęst kroków.
Podrywamy się jednocześnie. Pocą nam się dłonie, a po wcześniejszym spokoju nie zostaje nawet ślad.
– Spodziewasz się kogoś? – pytam przerażonym głosem, ponieważ tak się właśnie czuję.
Przygryza dolną wargę i cała zaczyna drżeć.
– Pamiętasz, jak ci mówiłam…?
– Co?
– Że wpadłam w kiepskie towarzystwo, Rai.
Chwytam ją za ramiona i uważnie patrzę jej w oczy. Dziwnie jest tak wpatrywać się w samą siebie.
– W takim razie zgłosimy to na policję. Nikt cię już nie skrzywdzi, Reina. Będziemy razem, tak jak kiedyś sobie obiecałyśmy.
Wyciąga ku mnie mały palec, a jej oczy błyszczą od łez.
– Przysięgasz na paluszek?
Śmieję się na widok tego dziecinnego gestu, jednak bez namysłu oplatam jej palec swoim.
– Masz dwadzieścia jeden lat, ale niech ci będzie. Przysięgam na paluszek, młoda.
– Ej! Jestem pięć minut starsza od ciebie.
– Dobra, dobra…
Wówczas rozlega się łomotanie do drzwi. Obie wzdrygamy się w reakcji na ten dźwięk. Serce wali mi tak mocno, że właściwie to jedyne, co w tej chwili słyszę.
Łup, łup, łup.
Kiedy Reina ciągnie mnie za rękaw marynarki, dostrzegam, że dłoń jej lekko drży.
– Musisz uciekać – mówi.
– Nie. Nigdzie się bez ciebie nie ruszam. Już nigdy więcej.
Potrząsa głową.
– Teraz dziadek nie żyje, a gdyby dowiedzieli się o tobie, miałybyśmy przechlapane. Musisz uciekać, Rai.
Gwałtownie kręcę głową, trzymając się siostry z całej siły.
– Nie mam zamiaru cię zostawić, teraz, kiedy w końcu cię odnalazłam – odpowiadam.
– Nie rozstajemy się. Zawsze jakoś uda nam się wzajemnie odnaleźć. Przecież jesteśmy…
– …jak dwie połówki całości.
Ostatnie słowa wypowiadamy jednocześnie.
Potakuje, ale jej spojrzenie znów staje się surowe, gdy pyta:
– Pamiętasz, jak bawiłyśmy się z mamą w chowanego?
– Tak. Rozbiegałyśmy się w różnych kierunkach, żeby odwrócić uwagę.
Uśmiecha się.
– Dywersja.
– Okej, niech będzie – mamroczę z rezygnacją, której tak naprawdę nie czuję.
Po tym, jak udało mi się odnaleźć Reinę, nie mam najmniejszej ochoty się z nią rozstawać, lecz pozostaje mi wierzyć, że znów się spotkamy.
– Ja wyjdę oknem, a ty drzwiami – zarządza.
Przyciągam ją mocno do siebie i szybko przytulam, choć mam wrażenie, że niewidzialna obręcz zaciska się wokół mojej klatki piersiowej, którą teraz wypełnia siejąca chaos i zamęt paranoja.
– Widzimy się na zewnątrz.
– Kocham cię, Rai – dodaje, pieszczotliwie czochrając mi włosy.
– Ja też cię kocham, Reina – odpowiadam.
Gdy tylko wypuszczam ją z objęć, czuję, jak emocje ściskają mi serce tak mocno, że to prawie pęka. Patrzę, jak moja siostra wskakuje na parapet i wymyka się przez okno. Jest taka zwinna, co nie powinno mnie dziwić, biorąc pod uwagę, gdzie żyła cały ten czas.
Teraz będzie inaczej. Zacznie od nowa.
Spoglądam na nią ostatni raz, po czym wybiegam tylnymi drzwiami.
Kiedy mieszkałyśmy z mamą, Reina i ja nauczyłyśmy się jednej istotnej rzeczy – nigdy nie oglądaj się za siebie. Ponieważ jeśli nie oglądasz się za siebie, biegniesz szybciej. Wtedy nikt cię nie złapie.
Dlatego pędzę przez las, a nozdrza wypełnia mi zapach gleby i drzew.
Gdy pokonuję kolejne metry, moje białe buty stają się brudne od ziemi, a mój oddech robi się coraz cięższy. Rozglądam się na boki w poszukiwaniu kryjówki i wtedy zauważam, że nie mam na sobie bransoletki.
O nie.
Przystaję i łamię naszą niepisaną zasadę. Spoglądam za siebie.
Płomienie trawią starą, drewnianą chatę, z której uciekłyśmy kilka minut temu. W samym środku lasu buchają dym i języki ognia.
Ktoś ubrany w czarne spodnie i bluzę z kapturem wciąga Reinę z powrotem do budynku, a ona szarpie się, wbijając paznokcie w dłoń napastnika. W męską dłoń. Wytatuowaną.
Serce mi wali, a nogi odmawiają posłuszeństwa. Robię krok do przodu, ale zatrzymuję się, gdy nasze spojrzenia się spotykają, a moja siostra kręci głową.
Prosi mnie, bym pamiętała o naszej przysiędze złożonej przed laty.
Jeśli złapią jedną z nas, druga musi uciekać.
Już kiedyś popełniłam ten błąd. Uciekłam i nie oglądałam się za siebie. Tamtego dnia straciłam jedyną siostrę.
Lecz teraz nie jestem już dzieckiem. Nie uciekamy razem z mamą.
Tym razem ją uratuję, tak jak ona kiedyś ocaliła mnie.
Ruszam naprzód, podczas gdy w moich żyłach tętni świeża energia, a moje dłonie zaciskają się w pięści. Rozwiane włosy opadają mi na twarz, a blond kosmyki przyklejają się do lepkiej od potu skroni.
Jestem już tak blisko, kiedy Reina krzyczy:
– Nie!
Wtedy coś twardego i ciężkiego uderza mnie w tył głowy. Z łoskotem padam na kolana. Pod zaciśniętymi powiekami widzę tańczące mroczki, po czym do oczu napływają mi łzy.
Gdy uchylam lekko powieki, dostrzegam płonącą chatę. Z jej wnętrza dobiegają głośne, pełne bólu krzyki mojej siostry. Dźwięk jest okrutny i… śmiercionośny.
– R-Reina…! – wykrzykuję, wyciągając ku niej dłoń, która jednak opada bezwładnie przede mną.
Wtedy zapada cisza.
Reiny już nie słychać.
Już nie krzyczy.
Już nie… walczy.
W gardle wzbiera mi szloch, ale po chwili pochłania mnie ciemność.ROZDZIAŁ DRUGI
G
Destrukcja to ciekawy proces.
Zaczyna się od drobnego pęknięcia. Po chwili pojawiają się dwa. Następnie wszystko sypie się w gruzy.
Cała sztuka polega na wykonaniu tego pierwszego ruchu. Musi być precyzyjny i w odpowiednim miejscu.
Pęknięcie musi być także wyraźne, a jego celem jest ból.
Co więcej, musi się pojawić w odpowiednim momencie, gdy nikt się go nie spodziewa. Kiedy ofiary wpadną już w pułapkę, a ich świat wywraca się do góry nogami w ułamku sekundy, łatwiej jest je dopaść.
Dziś rozpoczął się proces destrukcji.
Życie Reiny spoczywa teraz w moich rękach.
Czeka ją wyłącznie cierpienie.
I ja stanę się początkiem jej końca.ROZDZIAŁ TRZECI
Reina
Tydzień później
– Ratunku! Pomocy! Proszę, pomóżcie mi!
– Nikt ci nie może pomóc, potworze.
Lekko uchylam powieki i moją twarz natychmiast wykrzywia grymas. Głowa ciąży mi, jakby była wypchana ołowiem. W dodatku coś obok nieustannie pika. Dociera do mnie woń środków dezynfekujących zmieszana z zapachem kawy. I do tego muzyka klasyczna.
W chwili gdy przez wąską szparę przedziera się oślepiające białe światło, ponownie zamykam oczy.
Najwyraźniej znalazłam się w niewłaściwym miejscu i w niewłaściwym czasie.
Czy nie ma przypadkiem o tym piosenki…?
– Reina?
Czyjeś palce siłą unoszą mi powieki i wymachują przed oczami palącym snopem światła. Mam wrażenie, że jeszcze chwila, a wypali mi źrenice.
– Czy mnie pani słyszy, panno Ellis?
– Reina, skarbie, otwórz oczy.
Reina? Kim, u diabła, jest Reina?
Coś w tym imieniu bardzo mi nie pasuje. Brzmi naprawdę dziwnie.
Nie to miejsce. Nie ten czas. Nie to imię.
Wokół mnie nadal rozlegają się głosy. Ktoś nazywa mnie panną Ellis, a inny, starszy głos mówi do mnie „Reina”. Potem pojawia się jeszcze jedna osoba; ktoś, kogo nie potrafię skojarzyć.
Ten męski głos przypomina pogrążony w ciemności las w bezgwiezdną noc. Głęboki i nieco szorstki, jakby przesiąknięty absolutną bezwzględnością.
Przerażające, jak wiele może zdradzić sam głos. I przytłaczające, że mógłby stać się źródłem koszmarów.
Pozostałe głosy pytają, jak się czuję, i proszą, bym otworzyła oczy, ale ten nie. Nie on. W przeciwieństwie do reszty głos z koszmaru jest spokojny. Osoba, do której należy, wydaje się opanowana, a kiedy się do mnie zwraca, mówi z wywołującą dreszcze, niezachwianą pewnością siebie.
– Obudź się, potworze. Nie wolno ci jeszcze umierać.
Jego słowa docierają do mnie w zwolnionym tempie. Wszystko przez mój mózg, bezużyteczny organ ma spóźniony zapłon. Gdy słyszę groźbę zawartą w tych słowach, a także to, jak się do mnie zwrócił, moje serce gwałtownie przyspiesza.
Potwór.
Przecież to nie może dziać się naprawdę. To tylko sen… albo raczej koszmar. Wkrótce się obudzę i wszystko znów będzie jak dawniej. Tylko… co to tak naprawdę znaczy?
Nie jestem ani Reiną, ani panną Ellis. Czy jak mnie tam nazywali. Jestem kimś innym. Jestem… Właściwie to sama nie wiem. Reina wprawdzie brzmi znajomo, ale to nie ja. To niewłaściwe imię. Wszystko wydaje się zupełnie nie tak.
Wykańczają mnie wędrówki między świadomością a jej utratą. Jakbym bawiła się w chowanego z ciemnością, choć nie mam pewności, czy przed nią uciekam, czy raczej zmierzam w jej kierunku.
W mroku jest coś urzekającego. Jakby mnie hipnotyzował albo przyciągał. Jest niczym upiorna kołysanka, której słowa nieustannie się zmieniają. Staram się unikać zarówno oślepiającego światła, jak i rozlegających się wokół mnie głosów. Rozbrzmiewa ich tak wiele, że zaczyna to przypominać pieprzone tortury. Stale się wzmagają i słyszę je coraz bliżej, ale nie potrafię ich powstrzymać przed wdzieraniem się w moje zmysły. Są jak swędzenie pod skórą, którego nie można podrapać.
Pewnego dnia, kiedy zyskuję pewność, że zaraz mi odbije, otwieram oczy. A może mój mózg w końcu zaczyna działać. Koszmarnie boli mnie głowa, a także rwą mnie ręce i nogi. Jakby mnie ktoś pobił kijem bejsbolowym.
Zaraz… czy tak właśnie było?
Oślepiające światło sprawia, że znów mam ochotę zamknąć powieki, lecz tego nie robię. Otwieram je szeroko. Tak szeroko, jak to tylko możliwe, biorąc pod uwagę okoliczności.
Istnieje szansa, że jeśli zamknę je ponownie, to ich więcej nie otworzę i znów zacznę bawić się w chowanego z ciemnością. A wtedy już z całą pewnością oszaleję.
Wszystko wokół jest zamazane. Im bardziej staram się skupić wzrok, tym wyraźniejsze stają się najróżniejsze odcienie bieli, które mnie otaczają. Nieznośny ból przeszywa moje skronie za każdym razem, gdy próbuję rozróżnić poszczególne kształty.
Białe ściany. Ten sam antyseptyczny zapach. Tym razem nie słyszę muzyki klasycznej ani nie czuję kawy, co najprawdopodobniej oznacza, że nie ma już przy mnie starszego – sądząc po głosie – mężczyzny, który zwracał się do mnie wcześniej.
– Witamy z powrotem, panno Ellis – dobiegają mnie z boku miękkie słowa, po czym moim oczom ukazuje się miła twarz Azjatki.
Czarne włosy ma związane w kok, który schowany jest za białym czepkiem pielęgniarskim, a jej skośne, brązowe oczy są otoczone przez niewielkie zmarszczki. Sprawdza coś na stojących obok mnie monitorach i kiwa głową z uśmiechem.
– Zawołam doktora Andersona. Czy czegoś pani potrzebuje?
Próbuję pokręcić głową, ale powstrzymuje mnie ostry ból karku.
Kiedy nic nie odpowiadam, pyta:
– Jak się pani czuje?
– Jakbym właśnie wydostała się z piekła – udaje mi się wychrypieć ledwo żywym głosem. – Bo chyba tam właśnie byłam, prawda?
– Miałaś mnóstwo szczęścia, złotko. Za to nam napędziłaś niezłego strachu. – Uśmiecha się i pochyla ku mnie. Następnie szeptem dodaje: – Twój narzeczony cały ten czas nie odstępował cię nawet na krok.
Mam narzeczonego?
Nie, to nie może być prawda. Nie mam narzeczonego. Nikogo nie mam.
Nic się nie zgadza. Wszystko jest nie tak.
– W dzisiejszych czasach studenci rzadko okazują sobie tyle czułości.
Studenci.
Okej, zatem nazywam się Reina Ellis, studiuję i mam narzeczonego. Czy wspomniałam już, że nic tu się nie zgadza?
Żaden z faktów, które przed chwilą usłyszałam, do niczego nie pasuje. A może mój mózg nadal próbuje nadążyć za tym, co się dzieje wokół?
Kiedy ponownie podnoszę wzrok, miła, skośnooka pielęgniarka milczy. Jej uwaga skupia się na czymś… albo raczej na kimś, kto stoi nad moją głową.
– Cieszę się, że pana narzeczona wraca do zdrowia, panie Carson.
– Dziękuję.
Cała się spinam, a po plecach przebiega mi dreszcz, który po chwili ogarnia również resztę mojego ciała. Szorstki, głęboki głos z lekką chrypką. Głos z koszmaru. Ten sam, który nazywał mnie potworem i… jeszcze jakoś. Na pewno zwrócił się do mnie jeszcze innymi słowami, ale zapomniałam jakimi.
Do diabła, tak wiele zapomniałam. Nie pamiętam nawet, dlaczego się tu znalazłam, ile mam lat ani jak się nazywam. Wszystko jest zamazane. Zupełnie jakbym już miała dotknąć odpowiedzi, lecz w momencie, gdy muskam je opuszkami palców, zamieniają się w mgłę.
Chociaż pielęgniarka mówi coś jeszcze, jej słowa mi umykają. Mój mózg znów nie nadąża. Wszystko dzieje się zbyt szybko, jak w jakimś pokręconym serialu.
Chwila… Chyba nie jesteśmy w odcinku „Czarnego lustra”? I w ogóle jakim cudem pamiętam ten serial, ale nie potrafię sobie przypomnieć nic z własnego życia?
Skupiam się na ostatniej rzeczy, którą słyszę, czyli na drzwiach, które z sykiem otwierają się, a następnie zamykają za pielęgniarką. Dokładnie w tym momencie moje gardło postanawia mi przypomnieć, że jest wyschnięte na wiór i podrażnione. Zerkam w bok w poszukiwaniu wody. Na małym stoliku obok stoi butelka, więc wyciągam rękę, by po nią sięgnąć.
Kolosalny błąd.
Coś przeskakuje mi w prawym ramieniu, a wówczas w mięśniach eksploduje ból. Jęczę i przygryzam dolną wargę, by go stłumić.
Ból zawsze przechodzi. Ból zawsze przechodzi…
Powtarzam w głowie jak mantrę słowa mamy.
Mrugam dwa razy. Pamiętam, że kiedyś miałam mamę. To pierwsza rzecz, którą sobie przypominam, odkąd obudziłam się w tym sterylnym pomieszczeniu.
– Proszę, proszę. Któż to powrócił do świata żywych.
Gdy słyszę ten głos, natychmiast zamieram. Zapomniałam, że w ogóle był obok.
Nie dobiega mnie dźwięk jego kroków ani nie czuję, jak się zbliża. Atak przypuszcza cicho i błyskawicznie. W jednej chwili myślę, że śnię koszmar na jawie, a w następnej nad moim łóżkiem góruje barczysta, wysoka sylwetka.
Jego oczy są koloru lasu tropikalnego, kiedy pada obfity deszcz; ciemnozielone, prawie czarne. Surowe, wyzute z emocji. I jest w nich coś, co sprawia, że przechodzę w tryb wzmożonej czujności. Mam ochotę czmychnąć, ukryć się. Tyle że nie mogę. I coś mi mówi, że dzieje się tak nie tylko z powodu obrażeń, jakich doznałam. Nie jestem w stanie uciec przed nim.
Jest ubrany w prostą, białą koszulkę, czarną, skórzaną kurtkę i ciemne jeansy. Włosy ma koloru bezksiężycowej nocy z lekką granatową poświatą. Po bokach są krótko przystrzyżone, natomiast nieco wyżej są wystarczająco długie, by można było zanurzyć w nich palce. Prosta, wyraźnie zarysowana szczęka i gęste brwi sprawiają, że jest wręcz zabójczo przystojny. Dokładnie tak jak seryjni mordercy. W dodatku jego szerokie barki i wąska talia dziesięciokrotnie zwiększają wrażenie onieśmielenia, jakie bije z jego i tak już groźnego oblicza.
Cóż, wiem już, skąd ta sylwetka. W końcu jest sportowcem, który wręcz obsesyjnie oddaje się ćwiczeniom na siłowni.
Chwila… Niby skąd ja to wiem?
Gdy jego górna warga wygina się w okrutnym uśmiechu, można mieć przeczucie, że nawet ten grymas niesie za sobą mrok.
– Wiedziałem, że nie umrzesz.
W przeciwieństwie do pielęgniarki zupełnie nie sprawia wrażenia, jakby się z tego powodu cieszył. Przeciwnie. Jest niczym drapieżnik, który uważnie śledzi swoją ofiarę, zanim zaatakuje. Przypomina błyskawicę tuż przed grzmotem. Moment odbezpieczenia broni przed oddaniem strzału.
Nagle żałuję, że nie pogrążyłam się w odmętach nieświadomości. Tam byłoby mi zdecydowanie lepiej, niż wpatrując się w tę pochmurną twarz. Czyż nie mówi się, że od niektórych potworów lepiej trzymać się z daleka?
Wyciąga do mnie rękę, a ja instynktownie wciskam się w poduszkę. Natychmiast czuję wszechogarniający ból głowy i w ramieniu, ale mimo wszystko staram się wtopić jeszcze głębiej. Muszę za wszelką cenę uniknąć jego dotyku.
Uciekaj. Uciekaj!
W końcu mój instynkt przebił się do spowolnionego mózgu i teraz wrzeszczy, żebym brała nogi za pas. Niemniej w moim obecnym stanie nie potrafię poruszyć nawet mięśniem, a co dopiero biec. Spoglądam za siebie na przycisk alarmowy. Może jeśli poproszę tę sympatyczną pielęgniarkę, każe mu sobie pójść. Może ktoś mi pomoże. Gdyż właśnie teraz potrzebuję pomocy. To uczucie przenika moje kości i czuję jego smak na języku.
Chłopak cmoka zniesmaczony, a ten dźwięk najpierw dociera do moich uszu, a następnie osadza się tuż pod moją skórą.
– Nikt cię nie uratuje. Zostaliśmy tylko ty i ja.
Niczym cień zagłady jego dłoń muska moją twarz, po czym kciukiem i palcem wskazującym ujmuje mój podbródek. Jego dotyk jest miękki i tak delikatny, że dreszcz przeszywa moją rozgrzaną skórę. Jednak beznamiętnemu spojrzeniu jego ciemnych oczu daleko do łagodności. Unosi kącik ust w sadystycznym uśmieszku. Przenika mnie dreszcz sięgający najgłębszych zakamarków duszy.
Tak patrzy ktoś, kto chce ranić oraz siać chaos i zniszczenie. I zrobi to wszystko z szerokim uśmiechem na twarzy.
– P-puść mnie. – Mój głos brzmi, jakbym znalazła się na łożu śmierci; ostatni szept leżącego na marach.
Wówczas tak mocno zaciska palce na mojej szczęce, że się krzywię.
– Nie tak to działa. Pamiętasz zasady?
– Jakie zasady?
– Jeśli ugniesz się z własnej woli, być może pozwolę ci ocalić resztki siebie.
Serce bije mi jak oszalałe, aż maszyna zaczyna coraz głośniej pikać.
– Co…?
Słowa zamierają mi w gardle, kiedy chłopak pochyla się tak blisko, że czuję, jak jego oddech łaskocze moją skórę. Ponownie po plecach przechodzą mi ciarki, a na rękach pojawia się gęsia skórka.
Nie wiem, czy to ze strachu, czy może z innego powodu.
Z bliska wydaje się jeszcze bardziej zabójczo przystojny i niebezpieczny. Nagle rodzi się we mnie jakieś mgliste wspomnienie.
Skądś go znam. Tylko skąd?
Przesuwa językiem od mojego oka do kącika ust. Coś gwałtownego i nieokiełznanego przejmuje kontrolę nad moim ciałem, w wyniku czego ponownie drżę.
Wpatruję się w niego z drżącymi wargami.
– Witaj ponownie w swoim własnym piekle, potworze.