- W empik go
Allegorya - ebook
Allegorya - ebook
Allegoria to wspaniały poemat wybitnego polskiego twórcy okresu Młodej Polski. A oto fragment utworu: Na łożu leżał senny, czy zemdlony, / Młodzieniec blady śmiertelnie, skrwawiony. / Nad nim schylony siedział człowiek drugi / I leżącemu lodem skroń okładał / I patrzał pilnie, czy ten sen się długi / Przerwie — lecz życiem? śmiercią? darmo badał, / Bo oddech słaby bardzo, konający, / Nie wróżył, aby przebudził się śpiący. / W tem spostrzegł człek ów w rannym lekkie drgnienia, / Może przedśmiertne? i jakby westchnienia / Żywsze — zwolna się powieki otwarły / Ciężko, jak gdyby ołowie je parły / W dół — przymknęły się znowu, silnie ścisły, / Otwarły wreszcie, źrenice z nich błysły / Czarne i duże i ożył wpół zmarły. / Powiódł do koła wpół przymgloném okiem, / Jakby się dziwił obecnym widokiem, / Jakby coś sobie chciał przypomnieć ... w lice / Czuwającego utopił źrenice, / Chciał coś rzec — w ustach zasnęły mu słowa, / Chciał głowę dźwignąć — lecz opadła głowa.
Kategoria: | Poezja |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7639-370-4 |
Rozmiar pliku: | 75 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Zginie, czy spłynie — jam miał choć marzenie.«
Z BYRONA.
ALLEGORYA
Na łożu leżał senny, czy zemdlony,
Młodzieniec blady śmiertelnie, skrwawiony.
Nad nim schylony siedział człowiek drugi
I leżącemu lodem skroń okładał
I patrzał pilnie, czy ten sen się długi
Przerwie — lecz życiem? śmiercią? darmo badał,
Bo oddech słaby bardzo, konający,
Nie wróżył, aby przebudził się śpiący.
W tem spostrzegł człek ów w rannym lekkie drgnienia,
Może przedśmiertne? i jakby westchnienia
Żywsze — zwolna się powieki otwarły
Ciężko, jak gdyby ołowie je parły
W dół — przymknęły się znowu, silnie ścisły,
Otwarły wreszcie, źrenice z nich błysły
Czarne i duże i ożył wpół zmarły.
Powiódł do koła wpół przymgloném okiem,
Jakby się dziwił obecnym widokiem,
Jakby coś sobie chciał przypomnieć ... w lice
Czuwającego utopił źrenice,
Chciał coś rzec — w ustach zasnęły mu słowa,
Chciał głowę dźwignąć — lecz opadła głowa.
Jako tonący, który ręce obie
Wytęża z całém w nich siły skupieniem,
By chwycić deskę, która jest zbawieniem:
Tak on, co jeszcze dzierżył mocy w sobie,
Skupił ją, całą swą wolę natężył,
By dźwignąć głowę, kark gwałtem naprężył
I przełamawszy bezsilność grobową,
Wydobył z gardła ciche: »Ktoś jest?« — słowo.
»Odpowiem późniéj, przyjdź tylko do siebie,
Podam ci wody, to orzeźwi ciebie«.
Życzliwą ręką napój mu podany
Wypił młodzieniec i znowu złamany
Wysiłkiem, czyli cierpienia wspomnieniem,
Które się nagle, zda się, odezwało,
Gdy się zwątlone pokrzepiło ciało
I duch wraz odżył z ciała ożywieniem;
Opadł na łoże i minął czas długi,
Za nim powieki otwarł po raz drugi.
Tym jednak razem odetchnął głęboko,
Powieki rozwarł zwolna, lecz szeroko,
Wsparł się na ręce i w takie się słowa
Ozwał: »Niechaj cię Bóg w łasce zachowa,
Jeźli On jest tam na błękicie żywy?
Lecz jeśli twój los ma być tak straszliwy,
Jak mój był, lepiéj, stokroć lepiéj w tobie,
By twa kochanka chodziła w żałobie,
Jeśli masz jaką, tak, jak mą ja miałem
I jeśli kochasz tak, jak ja kochałem ...
Nie znam cię — widzę, żeś dobrym człowiekiem,
Życieś mi wrócił — przysłonisz mię wiekiem
Trumnianém: za to będę ci wdzięczniejszy,
Niż za wrócone życie, choć trud mniejszy
Będzie dla ciebie ... Po coś ty mię cucił?
Po coś mi pamięć, po coś pamięć wrócił?!
Tyś mój zbawiciel? Nie! Tyś mój morderca! ...«
Tu osłabiony zamilkł chwilę, potém
Znowu się ozwał: »Tyś mi tym powrotem
Do życia — śmierć dał ... Wiem, z dobrego serca
Tyś to uczynił — więc cię nie przeklinam —
Lecz weź mi pamięć, niechaj nie wspominam
Tych chwil okropnych ...
Mówisz, bym milczał? Czuję w sobie siłę,
Czuję chęć dziwną rozkopać mogiłę,
Zobaczyć trupa méj boleści ... Duszę
Nęci wspominać przebyte katusze ...
Nie — jest mi dobrze, będę mówił jeszcze
Długo, chyba że śmierć mowę mi przetnie —
Widzisz te krwawe na méj skroni deszcze,
Co tak purpurą ubrały ją świetnie?
Ha? W takiéj, w takiéj to krwawéj purpurze
Chodził ów tyran! ...
Słuchaj człowieku, słuchaj méj powieści,
Nie bój się, serce nie pęknie z boleści
We mnie, jeżeli dotychczas nie pękło ...
Czemu ty patrzysz z twarzą tak wylękłą?
Słuchaj, co powiem ...
Widzisz te góry śnieżne i skaliste?
Chmury się falą na ich szczyty garną
I w chmurach stoją wpół jasne, wpół mgliste,
Tu lśniące śniegiem, a tam skałą czarną —
Czujesz woń sosen i jodeł? Tam była
Moja ojczyzna, tam ma droga żyła,
I tam jest mojéj kochanki mogiła ...
Jeżeli skonam, zanieś moje zwłoki
Tam i grób wykop głęboki, głęboki —
Może, gdy ziemia przywali mnie wiele,
Pamięć się moja przygłuszy ciężarem ...
Słuchaj człowieku, patrzaj na mnie śmiele,
Nie jestem zbrodniarz: krwią, ani pożarem
Jam się nie zmazał ...
Pamiętam noc tę tak — bory szumiały,
Księżyc się niebem wlókł srebrny szerokiem,
A przy mnie był mój anioł — anioł biały
Z czystém, anielskiém tak, błękitném okiem ...
Jeźli ją spotkasz, powiédz, że ja o niéj
Myślałem, zanim do grobu mnie rzucą ...
Ha! ha! Myśli się me zamglone kłócą —
Cień tylko, imię pozostało po niéj
I to wspomnienie — ha!
Już jej nie spotkasz; ona cicha leży
I śni o szczęściu, co naszém być mogło —
Mogło być! — Głupi, kto swéj sile wierzy!
Czyż przeznaczanie kogo z nas nie zmogło? —
Pamiętam noc tę: do się przytuleni
Objęliśmy się miłości uściskiem —
W świetle księżyca srebrzystych promieni,
Ona się zdała nadziemskiém zjawiskiem,
Serce przy sercu, a przy ustach usta —
Myśl nasza była tak młoda, tak pusta,
Taka szczęśliwa! — za kilka tygodni
Myśmy się wiecznym węzłem spoić mieli,
Kochaliśmy się tak ... byliśmy godni
Siebie nawzajem i sami anieli
Tego nam szczęścia chyba zazdrościli,
Jakieśmy czuli w téj ostatniéj chwili
Naszego szczęścia ...
Tam, nieopodal, na wysokiéj górze
Stoi zamczysko; warowne przedmurze
Jest do owego zamczyska przystępem.
Tam mieszkał tyran ten, co krwawym sępem
Spadł na tę moję ptaszynę przemiłą ...
Gdyby zeń ścierwo przeklęte nie gniło
W ziemi już — chciałbym zębami je kąsać
I krwawe strzępy w cztery strony świata,
Jako okropne przykłady roztrząsać,
Co być powinno z tyrana i kata!
A jeźli jeszcze za grobem duch żyje
Jeźli wraz z ciałem nie kona i gnije,
Niech go tak szarpie i tak żre wspomnienie,
Że aż się sami przerażą szatani!
Niech mu się w hydrę przemieni sumienie! —
Jeżeli mają sumienia — tyrani! ...
A ona — ona już tam w niebo wzięta,
Jeźli jest niebo ... ha! myśl moja mniema,
Że albo Boga na tém niebie niéma,
Albo przez Boga ludzkość jest przeklęta! ...
Noc była cicha: ona mi objęła
Szyję rękoma, głowa jéj spoczęła,
Jej jasnowłosa głowa na tém łonie
Dziś tak boleści pełném, wówczas szczęścia,
Po raz ostatni — lice jéj tak płonie —
Prawie ją widzę ... Swojego zamężcia
Chwili z tęsknotą taką wyglądała,
Bo była moją, sercem, duszą, ciałem —
Ona, jak Wolność Lud, tak mnie kochała,
Jak Lud Wolność, tak ja ją kochałem ...
I kiedyśmy się objęciem spoili
I tylko z sobą i dla siebie żyli,
To nam się zdało, że jak świat obszerny,
Nikogo prócz nas nie było na świecie —
I tylko wiatr tam bywał nasz powierny
I tylko jodły i liliowe kwiecie,
I tylko fale jeziora tajemne
I niebo złote i obłoki ciemne ...
I jak zazwyczaj, już się księżyc mruży,
A słońce błękit i ziemię czerwieni
My jeszcze do się siedzim przytuleni —
I już się księżyc gdzieś w przestrzeni nurzy
I już gra słońce w dębowych koronach,
A ona jeszcze trzyma mnie w ramionach
I tak się do mnie przytula serdecznie
I tak całuje .., O! Bodajby wiecznie
Najokropniejsze darły go tortury!
Bodaj mu sępie wieczyście pazury
Szarpały serce to jego dyabelskie!
On z objęć moich wyrwał to anielskie,
To moje dziewczę, dla którego mało
Choćby dać życie mi się wydawało ...
O świcie jechał polować zwierzynę
Przez tę, co biegła mimo nas, drożynę
Tyran ów — zanim myśmy go spostrzegli
I nim ukryć się w gąszczach my pobiegli,
Zoczył nas, konia powstrzymał i wlepił
Oczy w kochanki mojej białe liczka
I wzrokiem lica jej się tak uczepił
Takim okropnym jakimś wzrokiem gada,
Że się spłoniła najpierw, jak różyczka,
A potém stała się, jako śnieg, blada
Pod tém spojrzeniem — on zaś ręką skinął
Na świtę, ruszył i z oczu nam zginął.
A długo jeszcze myśmy nieruchomie,
Jakby rażeni gromem, w miejscu stali;
I gdyby szatan był stanął widomie
Przed nami, jeszcze by nas tak nie strwożył,
Jako ów tyran w orszaku wasali.
Na ziemim moją jedynę położył
I rzekłem do niéj, by jéj dać pociechy:
»Nie bój się — książe dobry pan ...« uśmiechy
Na twarz jéj bladą wybiegły różowe,
Podniosła we łzach oczy lazurowe,
A ja mówiłem: »Niech się uspokoją
Twoje oczęta i rosy pozbędą,
Bo pókim ja twój, a ty jesteś moją,
To cię szatani sami nie zdobędą!« ...
Widzisz, wspomnienia te się tak w mózg tłoczą
I w usta — a dziw, że usta nie broczą
Od nich — tak krwawe ...
Domostwa nasze były siebie zdala,
I łódkę moję codzień niosła fala
Ku jej domowi, kiedy dzień usycha,
A noc rozkwita czarna, senna, cicha.
I zawsze w nocy o jednej godzinie
Jeziorem szybko łódź z obojgiem płynie
Do lasu tego, kędy siedząc społem......................