- W empik go
Almost Kiss. Nie flirtuj ze mną na fizyce - ebook
Almost Kiss. Nie flirtuj ze mną na fizyce - ebook
Must read tej wiosny! From friends to lovers w świecie matematyczno-fizycznych geniuszy!
Przedmioty ścisłe nie mają przed Evie żadnych tajemnic. Skrywają je za to inni ludzie, a w szczególności rówieśnicy. Nie pomagają także demony matki, dla której matematyczny geniusz jest równoznaczny z szaleństwem. Gdyby nie Caleb, którego zna od kołyski i z którym rozumie się bez słów, zagubiłaby się w otchłani międzyludzkich relacji. Dobrze, że dał się namówić na naukę w Newton.
– Jego stałość uściśla mój obieg – mówi Evie i dodaje: – …jest moim kompasem, punktem odniesienia. Moim domem.
Bez niego lęki pochłonęłyby ją całkowicie. I chyba dlatego Evie nie dopuszcza do siebie myśli, że mogłaby tę wyjątkową relację poświęcić dla chwili uniesienia podczas choćby… pocałunku, który wydaje jej się dość obrzydliwym i niehigienicznym rytuałem. Zmienia co prawda zdanie, kiedy całować chce się z nią drugi najlepszy uczeń w Newton, Leo.
A Caleb, obserwując z boku tę niezwykłą przemianę przyjaciółki, wspomina ich wspólne niby-pocałunki i cierpi, bo dociera do niego mocniej niż kiedykolwiek, że Evie jest miłością jego życia.
Czy te dwie zagubione w kosmosie nastoletnich obaw, splątane ze sobą cząsteczki przyciągną się w końcu? Czy Evie pozwoli, żeby najbliższy przyjaciel stał się jej ukochanym? Czy pokona lęki i zaprezentuje swój projekt na międzynarodowym konkursie „Granica”? I jaką rolę w tych zdarzeniach odegrają Leo i Bex, przyjaciółka od serca, którą Evie poznała w Newton?
Kategoria: | Young Adult |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-08-07836-5 |
Rozmiar pliku: | 1,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Nie, nie zakochałem się w Evie Beckham!
Ująłbym to jeszcze dobitniej, ale od dwudziestu minut ćwiczymy z Leo sprint i ledwie jestem w stanie gadać, a co dopiero się w to wczuwać. Padam plackiem na ziemię.
– Ej, za wcześnie na odpoczynek – ochrzania mnie Leo, zerkając na stoper.
Łatwo mu mówić. On jest w środku sezonu piłkarskiego. Ja gram w baseball jako miotacz, a do startu rozgrywek pozostał miesiąc. Jestem tutaj tylko z tego powodu, że było mi go żal, gdy trenował w pojedynkę. Nikt nie powinien znosić tych tortur samotnie i chociaż płuca palą mnie żywym ogniem, nie żałuję, że mu pomagam. Znaczy, nie żałowałem do chwili, gdy zaczął mnie wypytywać o Evie.
– Śmiało, biegnij dalej beze mnie – zachęcam go, ale Leo siada obok mnie na trawie.
– Przecież wy jesteście jak papużki nierozłączki – komentuje.
– Bo się przyjaźnimy – odparowuję, chociaż doskonale wiem, że nie jest to nawet połowa prawdy.
Dorastaliśmy z Evie prawie jak rodzeństwo. Kiedy mieliśmy po pięć lat, w samym środku zimy przedszkolanka musiała odprowadzić Evie do domu, bo nikt się po nią nie zgłosił. W domu też nikogo nie było – jak się okazało, roztargnieni rodzice Evie, matematyk i psycholożka, zapomnieli, że mają dziecko. Na szczęście moja mama i mój tato przygarnęli ją na pozostałą część popołudnia i odtąd faktycznie byliśmy nierozłączni.
Niecałe cztery lata temu Evie namówiła mnie, żebym złożył papiery do Newton Academy, absurdalnie elitarnej szkoły z internatem o profilu matematyczno-naukowym, w której teraz uczę się razem z nią i Leo. Zgodziłem się tylko dlatego, że oceniłem swoje szanse na zero procent. Za to Evie oddała wypełniony arkusz egzaminacyjny sporo przed czasem. Możliwe, że na tym skorzystałem, bo widziałem to już nieraz i dla mnie było to coś normalnego – a na innych uczestników egzaminu mogło podziałać deprymująco.
Kiedy ku mojemu zaskoczeniu oboje zostaliśmy przyjęci, próbowałem się jakoś wykręcić. Evie roztaczała przede mną cudowne wizje programowania i konstruowania robotów od rana do wieczora, ale ja nie miałem ochoty porzucać rodzinnego Wisconsin dla zdominowanej przez chłopaków szkoły w południowym Illinois, gdzie harowanie na śmierć jest prawie tak samo obowiązkowe jak noszenie mundurka. Mój plan na liceum wyglądał zupełnie inaczej: maksimum obijania się i minimum kucia, plus rola mówcy na rozdaniu świadectw – w przeciwieństwie do Evie (która za dokonania matematyczne zdobędzie kiedyś Medal Fieldsa) ja z językiem radzę sobie całkiem nieźle.
Wtedy jednak Evie popatrzyła na mnie swoimi wielkimi szarymi oczami, położyła mi dłoń na ramieniu i powiedziała:
– Proooszę.
Efekt? Pół roku później spakowałem walizki i wyruszyłem w drogę. Nie żebym żałował. W rodzinnym mieście sam mógłbym uczyć programowania dzieciaki z liceum. W Newton Academy chodzę na zajęcia faceta, który pracuje w Microsofcie.
– A ja? Myślisz, że mam u niej szansę? – pyta Leo, wyrywając mnie z rozmyślań.
– Może – rzucam, choć odpowiedź brzmi: „Nie”.
Evie nigdy nie była fanką nowych doświadczeń. Jej dieta składa się z jakichś dwunastu potraw (z czego połowa ma kolor beżowy); nie lubi rozmawiać z nieznajomymi i w wieku siedemnastu lat tak bardzo boi się roweru, że do biblioteki jeździ na hulajnodze – przyzwyczajenie równie irytujące, co urocze.
Aż dotąd Evie nie wykazywała najmniejszego zainteresowania randkowaniem. Gdy jakiś naiwniak próbuje się z nią umówić, spławia go z brutalną skutecznością. Zwykle przebiega to mniej więcej tak:
Gabe: Masz ochotę obejrzeć jakiś film?
Evie: Nie lubię filmów. Zwykle kończą się, zanim zdążę rozgryźć, kto jest kim.
Gabe: W sumie to wcale nie chodziło mi o oglądanie...
Evie: Spoko. A teraz sorry, mam zadanie z fizyki.
Te interakcje za każdym razem bardzo mnie bawią, chociaż ofiary chłodnych odmów Evie czerpią z nich o wiele mniej radości.
– Dlaczego akurat Evie? – pytam Leo, żeby wyprzedzić bieg zdarzeń.
Jak dobry brat.
Albo kuzyn.
Albo zatroskany obywatel bez żadnego stopnia pokrewieństwa.
Leo długą chwilę milczy, ale w końcu tłumaczy:
– Podoba mi się, gdy po niej widać, że myśli więcej, niż mówi. I że nigdy nie odpuszcza doktorowi Lewisowi. O, albo jak przygryza wargę, kiedy rozwiązuje zadanie. Odkąd to zauważyłem, ocena z fizyki spadła mi o cztery punkty.
Trudno mu przypisać złe intencje. Nic nie wskazuje na to, że Evie jest dla niego niczym trudny poziom w grze komputerowej, który chce pokonać jako pierwszy.
– No bo skoro ty się nią nie interesujesz, to może mógłbyś do niej zagadać w mojej sprawie? – sugeruje.
Nie on pierwszy szuka u mnie pomocy w rozgryzieniu i złamaniu kodu Evie, ale dotąd nigdy nie służyłem kumplom z klasy tego rodzaju wsparciem technicznym. O wiele przyjemniej jest patrzeć, jak ponoszą spektakularne klęski.
Bo kogo ja właściwie okłamuję?
Zakochałem się w Evie Beckham po same uszy.EVIE
Oto bajki mojego dzieciństwa.
Georg Cantor, twórca teorii mnogości, spędził dużą część życia w zakładzie dla umysłowo chorych.
Kurt Gödel, który stworzył dwa z najsłynniejszych twierdzeń matematycznych, zagłodził się na śmierć, kiedy rozchorowała się jego żona, bo odmawiał spożywania posiłków przygotowywanych przez kogokolwiek innego.
John Nash, badacz teorii gier, zgubił się we wnętrzu własnej głowy.
Mogłabym wymieniać dalej, ale kiedy ostatnio widziałam się z Anitą, powiedziała mi, że nie powinnam się tak fascynować tragicznymi losami matematyków, bo koncentrowanie się na ich problemach jest przeciwskuteczne. Szkoda, że nikt nie uświadomił tego mojej mamie.
Dziś Anita zaprasza mnie do siebie, zanim mam szansę zabrać się do pracy domowej. Przekształciła salon swojego starego domu w gabinet terapeutyczny – jest tu nieodzowna kozetka, są przeszklone drzwi prowadzące do ogrodu, żeby wchodzący i wychodzący pacjenci nie musieli się mijać. Ten system ma ponoć chronić moją prywatność, ale w rzeczywistości budzi we mnie wstyd – jakby obecność tutaj była czymś niewłaściwym.
Na szczęście rekompensuje mi to sama Anita. Ma szeroki uśmiech, niesamowicie kręcone włosy przetykane pasmami siwizny i bardziej niż lekarkę przypomina serdeczną ciocię. Jest także pierwszą terapeutką, którą sama sobie wybrałam.
Mama, która napisała pracę magisterską na temat powiązania chorób psychicznych z predyspozycjami matematycznymi, uważa moje spotkania z Anitą za środek zapobiegawczy. Znalazła mi terapeutę, gdy tylko przyjechałam do Newton, ale w zeszłym roku postanowiłam z niego zrezygnować. Dlaczego? Bo wizyty u niego tylko wzmacniały moje lęki, zamiast je łagodzić.
– Co u ciebie słychać? – zaczyna Anita, przysuwając jedno z krzeseł do przeszklonych drzwi, bo za nic w świecie nie położę się na tej idiotycznej kozetce.
– Złożyłyśmy z Bex podania na Uniwersytet Chicagowski. – Zrobiłam to, bo mają tam jeden z najlepszych wydziałów fizyki teoretycznej, a Bex przekonał świetny współczynnik przyjęć do szkoły medycznej. Świadomość, że będziemy tam razem, pomaga mi zdławić panikę w zarodku.
– A Caleb? – dopytuje Anita z uśmiechem.
– Ciągle się zastanawia.
– Nie miałabyś nic przeciwko, gdyby wyjechał studiować gdzieś daleko?
Zastanawiam się nad tym przez chwilę.
– Nie wyjedzie – stwierdzam.
– Wydajesz się nie mieć co do tego wątpliwości.
Bo nie mam.
Moje lęki trudno byłoby zliczyć. Towarzyszą mi wszystkie: i te zwykłe – przed ośmionożnymi stworzeniami, zamkniętymi przestrzeniami, publicznymi występami, gadającymi lalkami i nadmiernie entuzjastycznymi nauczycielami nauczania początkowego; i te trochę niecodzienne – przed żabami (jak to możliwe, że ich nogi tak się wyginają?), mostami, suchymi basenami, pełnymi restauracjami i galaretką (zarówno przed jej dotykaniem, jak i jedzeniem, co według Caleba jest całkowicie racjonalne).
Nie boję się jednak tego, że Caleb mnie zostawi i wyjedzie na uczelnię gdzieś daleko.
– Przyjaźnimy się całe życie. – Prostota tego stwierdzenia nie wyraża wszystkiego, co mam na myśli, ale nie wiem, co jeszcze miałabym dodać.
– Nawet najlepsi przyjaciele czasem się od siebie oddalają – odpowiada Anita.
– Może. Ale nie my – zapewniam, choć wcale nie podobają mi się wątpliwości, jakie zasiewają w mojej głowie te słowa.
– Obyś miała rację. Mimo to poszerzenie kręgu znajomych nie wydaje się złym pomysłem. Może warto byłoby poćwiczyć nawiązywanie nowych znajomości właśnie teraz, gdy czujesz się bezpieczna?
– Ludzie są nudni.
– Oprócz ciebie w szkole uczy się stu dwudziestu innych miłośników matematyki i nauk ścisłych – przypomina mi Anita. – Z pewnością znajdzie się wśród nich ktoś wart twojego czasu.
Kończymy spotkanie, gadając o wszystkich wyzwalaczach, które dały mi w tym tygodniu popalić. Poprzedni terapeuta uważał, że lęki leczy się farmakologicznie i za pomocą terapii poznawczo-behawioralnej. Anita sięga głębiej i pomaga mi dostrzec, że lęk nie jest wyłącznie produktem mojego mózgu. Przybliżyła mi pojęcie lęku sytuacyjnego, a ja zrozumiałam, że okres dorastania w rodzinnym mieście był dla mnie jedną wielką s y t u a c j ą.
Dzięki jej pomocy ubiegłej wiosny odstawiłam leki. Cieszę się, że zapewniły mi przestrzeń niezbędną do tego, żebym mogła poczuć się lepiej, ale teraz już nie potrzebuję ich na co dzień. Mama nie jest przekonana, czy to właściwa droga, ale Anita ciągle mi przypomina, że to ja jestem panią swojego życia.
– Nie przestawaj się starać – mówi, gdy nasz czas dobiega końca, a ja wychodzę z gabinetu drzwiami wstydu.
Spacer do Newton w październikowym słońcu upływa mi szybko. Przylegający do kampusu uniwersyteckiego teren szkoły średniej zdobią betonowe rzeźby mitycznych stworzeń: smoków, jednorożców i węży morskich – trochę dziwna stylistyka jak na szkołę skupiającą się na przedmiotach ścisłych. Główny budynek wzniesiono w stylu neogotyckim, mimo że powstał przed dekadą – artystycznie postarzone okna w ołowianych ramach nadają mu stateczność i wiekowość. Caleb uważa, że dzięki temu władze mogą żądać wyższego czesnego, co moim zdaniem nie ma sensu, ale nauczyłam się ufać mu w takich kwestiach.
Zadaszone przejście prowadzi z głównego lobby do internatu, budynku o wiele bardziej prozaicznego i dyskretnie ukrytego. Na trzech piętrach mieszczą się tam pokoje jednoosobowe – dziewczyny mieszkają na najwyższym piętrze, a chłopacy na dwóch pozostałych, co odzwierciedla strukturę płci uczniów. Dział rekrutacji twierdzi, że odpowiada to także stosunkowi składanych podań, ale Bex ma co do tego wątpliwości.
Otwieram drzwi i widzę Bex – siedzi ze skrzyżowanymi nogami na moim łóżku, a wokół walają się notatki z biologii. Dzisiaj zdecydowała się na stylówę Księżniczki Kujonów. Ma na sobie białą koszulę z kołnierzykiem i kobaltową kamizelkę, a także plisowaną spódniczkę w barwach szkoły: niebieskiej, czarnej i szarej. Włosy koloru mahoniu związała w dwa sterczące kucyki i zwieńczyła całość wielkimi okularami w czarnych oprawkach. Jutro pomimo jasnych wytycznych szkolnego regulaminu będzie wyglądać zupełnie inaczej.
Ja praktycznie każdego dnia wkładam to samo: czarną bluzę z kapturem, niebieski T-shirt i plisowaną spódnicę w szkocką kratę. Według Bex szkolne restrykcje dotyczące ubioru są jak zasady pisania sonetu: w wypadku większości ludzi prowadzą do katastrofy, ale prawdziwym artystom pozwalają tworzyć rzeczy magiczne. (Według mnie wszystkie sonety to dno).
Bex jest najmłodszą córką superpopularnego telewizyjnego kaznodziei, kochanego przez prawicowych wyborców z dwóch powodów: przekonań politycznych oraz latynoskiego pochodzenia, dzięki któremu jego głównie biała widownia może się poczuć mniej rasistowska. Bex, praktycznie rzecz biorąc, zaszantażowała rodziców, żeby pozwolili jej wyjechać do Newton – zagroziła, że zrobi coś znacznie bardziej kompromitującego niż nauka w szkole o kierunku technicznym, jeśli się nie zgodzą.
Odwieszam płaszcz i torbę, odkładam notatnik i pisaki na skraj biurka, a następnie przeciągam po nich palcami, żeby je ułożyć w równy rząd. (Nie, nie mam lęku przed nieporządkiem. To zwykła awersja, jak do serka wiejskiego).
– Właśnie miałam spytać, czy przegadałyście już wszystkie twoje wariactwa, ale widzę, że wciąż czeka cię mnóstwo roboty – komentuje moje zachowanie Bex.
– Zamiłowanie do porządku nie jest zaburzeniem. – Ogarniam jej notatki znaczącym spojrzeniem, a ona zaczyna je zbierać.
– Co tutaj robisz? – pytam. – I jak się dostałaś do środka?
Bex przechyla głowę na bok, trzepocze rzęsami i mówi cichym, słodkim głosem:
– Och, Evan! Zostawiłam podręcznik do biologii w pokoju Evie. Jeśli go zaraz nie odzyskam, obleję jutro sprawdzian! Pomocy!!!
Prycham. Bex musiałaby oberwać w głowę młotkiem, żeby nie zaliczyć sprawdzianu z biologii. Ale jest tak śliczna, że ludzie często jej nie doceniają. Evan, uczeń college’u, który pełni funkcję opiekuna internatu, należy do grona jej wielbicieli i oddałby Bex nie tylko klucz do mojego pokoju, lecz także mojego laptopa, gdyby go ładnie poprosiła.
– Czy kiedykolwiek pomyślałaś, że te wielkie brązowe oczy i dołeczki w policzkach dają ci nad innymi nieuczciwą przewagę? – pytam.
– Jasne, Evie. Jako ciemnoskóra dziewczyna marząca o karierze w świecie nauki codziennie borykam się z kwestią swoich nieuczciwych przewag – odpowiada. – Och, a na marginesie: gdybyś kiedykolwiek chciała odegrać rolę angielskiej róży, służę pomocą.
Wiem, co ma na myśli. Po ojcu Brytyjczyku odziedziczyłam jasnobrązowe włosy, szare oczy i bladą karnację. Po matce z kolei mikry wzrost, włosy, które łatwo się kręcą, i umiarkowane rozczarowanie ogromną częścią ludzkości.
Siadam obok Bex i ponawiam pytanie:
– Co tutaj robisz?
Bex często u mnie przesiaduje, ale wie, że moja przestrzeń osobista to coś, czego pilnie strzegę. Kocham porządek i nienawidzę się dzielić ulubioną częścią pokoju – olbrzymią tablicą suchościeralną, na której jaskrawymi kolorami zapisuję notatki.
– Dostałam od rodziców spóźniony prezent urodzinowy. – Podaje mi maleńkie pudełko. W środku znajduje się masywny srebrny pierścionek. Prosty, ale gustowny. – Przeczytaj – dodaje, kiedy patrzę na nią zdezorientowana.
Wewnątrz pierścionka wygrawerowano słowa: „Nie należysz do samej siebie”.
Nie rozumiem ich, ale przechodzi mnie dreszcz.
– To z Biblii – tłumaczy Bex. – Oznacza, że nasze ciała nie należą do nas, więc to coś w rodzaju pierścienia czystości. Gdy wyjeżdżałam z domu, obiecałam rodzicom, że nie będę się z nikim umawiać, ale chyba wyczuli, że się waham.
Czasem się zastanawiam, kto został bardziej skrzywdzony: Bex przez ojca, który interpretuje w sposób dosłowny najgorsze fragmenty Biblii, czy ja przez mamę, która uważa, że DSM-5 (oficjalny spis zaburzeń psychicznych) to doskonały podręcznik wychowywania dzieci.
Zamykam pudełko i chowam pierścionek do szuflady biurka.
– Oddam ci go, gdy będziesz wracać do domu. Chyba że uznasz, że już go nie potrzebujesz – mówię. – Wyskoczymy po coś słodkiego?
Promień Księżyca, lokalna cukiernia, stanowi lek na wszelkie problemy, od tych błahych po śmiertelnie poważne. Ja za każdym razem zamawiam to samo – ciastko czekoladowe z kawałkami czekolady. Bex woli wymyślny przysmak miesiąca – tym razem jest to ciastko z ananasem, pomarańczą i kokosem. Myślę, że te wybory mówią sporo o naszych charakterach.
Wracamy do Newton z wypiekami zawiniętymi w brązowy papier. Zamykamy się w pokoju i zjadamy je z apetytem. W pewnej chwili Bex odzywa się z wahaniem:
– Mogę cię o coś spytać?
– Wal śmiało.
– Co to za kolorowe bazgroły na tablicy?
Odwracam się do niej zaskoczona. Nie tego się spodziewałam.
– Zwykle twoja tablica jest pełna równań, więc zdziwiły mnie te wszystkie pokręcone obrazki – tłumaczy. Przygląda się uważnie mojej twarzy, a ja odwracam wzrok, jednocześnie szukając w jej pytaniu drugiego dna.
Odczytywanie ludzkich emocji sprawia mi sporo trudności, choć oczywiście im lepiej kogoś znam, tym łatwiej mi to przychodzi. Bex ma do mojej bolączki pragmatyczne podejście – opisuje mi na głos uczucia malujące się na twarzach innych ludzi i nazywa to „emocjonalną narracją”. Niestety ta metoda nie działa, kiedy próbuję rozczytać samą Bex.
Aż w końcu słowo „pokręcone” naprowadza mnie na właściwy trop. Bex się martwi, że bazgroły na tablicy są efektem lęku.
– To afrykańskie symbole zwane adinkrami – mówię, żeby ją uspokoić.
– Zdajesz sobie sprawę, że to żadna odpowiedź?
– Długa wersja?
Bex kiwa głową, więc opowiadam:
– Najstarsze pochodzą z Ghany, gdzie służyły do zapisywania aforyzmów. To coś jak hieroglify, jeden obrazek zawiera mnóstwo informacji. Spójrz. – Wyciągam telefon, żeby pokazać jej kwadrat narysowany wokół czegoś, co przypomina przekrzywiony tor kolejowy. – Ten oznacza „dom odporny na działanie wiatru” i symbolizuje siłę w obliczu przeciwności losu.
– A co znaczy ten duży na górze tablicy? Wygląda jak odwrócona lilia.
Uśmiecham się.
– Tak się składa, że to mój ulubiony. „Kura depcze po swoich pisklętach, lecz ich nie zabija”. To rada dla rodziców: wychowuj, ale nie rozpieszczaj.
– Motto rodziny Beckhamów – komentuje ironicznie Bex.
– Można tak powiedzieć.
– Ale dlaczego tak się nimi zainteresowałaś? – docieka moja przyjaciółka.
– Bo najlepsze w tym wszystkim jest to, że można tworzyć matematyczne adinkry.
– Jak ten statek kosmiczny, który narysowałaś?
– Zgadza się! – przytakuję. – Czarne i białe kropki, różne kolory, linie ciągłe i przerywane... Każda z tych rzeczy jest zakodowaną informacją. Dzięki temu w jednym rysunku można zawrzeć wiele równań.
– Tylko po co?
– Bo to pozwala modelować dość złożone rzeczy.
– Aha. Ale nie zamieniasz się w żadnego newtonowskiego Unabombera?
– Nie. Nie zamieniam się.
Wolę jej nie mówić, jak naprawdę nazywał się Unabomber ani jaką miał specjalizację matematyczną, choć wiem obie te rzeczy.EVIE
Następnego dnia podczas zajęć jogi olśniewa mnie, jak sobie poradzić z częścią matematyczną projektu do Granicy. Biorę prysznic, wskakuję w świeże ciuchy i zabieram się do pracy – choć z rytmu wybija mnie trochę wiadomość od Caleba, który pisze, że ich program kompletnie się wykrzaczył i będziemy mogli się spotkać dopiero jutro. Staram się nie panikować – mamy jeszcze dwa tygodnie.
Ponieważ do ukończenia pracy potrzebne mi będą źródła na temat algebr Clifforda i być może topologii, udaję się do szkolnej biblioteki, żeby zdobyć niezbędną literaturę, a przy okazji kupić w kawiarni kanapkę.
Gdy jakiś czas później wychodzę z biblioteki ze stertą książek, z zaskoczeniem dostrzegam Leo, który celuje aparatem w czubki drzew. Trwa w kompletnym bezruchu. Ja też potrafię się tak skupiać, choć wyłącznie przy matematyce.
W końcu opuszcza aparat i wtedy mnie dostrzega. Na jego twarzy pojawia się autentyczna radość, a mnie nawet nie jest wstyd, że tak się na niego gapiłam.
– Pomóc ci z książkami? – pyta z ironicznym uśmieszkiem.
– A to nie jest ciężkie? – Wskazuję aparat wiszący na jego szyi i plecak na ramieniu.
– Ręce mam wolne.
Ostrożnie wkłada aparat do etui i chowa całość do plecaka, a ja pozwalam mu wziąć połowę książek, uważnie przyglądając się jego dłoniom, kiedy poprawia chwyt. Przez sposób, w jaki Leo na mnie patrzy, zaczęłam zwracać uwagę na szczegóły jego ciała, których wcześniej nie uważałam za zbyt ciekawe: na nadgarstki, obojczyki i ramiona. Dziwna sprawa.
Patrzy na okładkę książki leżącej na szczycie sterty.
– Kontrprzykłady w topologii – odczytuje tytuł. – Wydawało mi się, że w tym semestrze przerabiacie na matmie kombinatorykę?
Zaskoczona unoszę brew. Uczniowie, którzy nie chodzą na matematykę, rzadko interesują się naszym materiałem.
– Pytałem o nią, kiedy zapisywałem się do szkoły – tłumaczy. – Nie mogłem się zdecydować, czy jako przedmiot dodatkowy wziąć programowanie, czy matematykę. – Patrzy na mnie kątem oka. – I dochodzę do wniosku, że dokonałem złego wyboru.
Znaczy, że to przeze mnie? Boże, przydałaby mi się Bex.
– To do mojego pobocznego projektu – odpowiadam, wracając na znajomy grunt.
– Do Granicy?
Przytakuję.
– Ty też planujesz się zgłosić? – pytam.
– Mam na warsztacie taką małą pracę na temat rozmaitości – odpowiada Leo.
Rozmaitości to trójwymiarowe modele, których używa się między innymi do opisywania kształtów potencjalnych wszechświatów. Zaczyna opowiadać mi o problemie, który postanowił zaprezentować. Ogólnie rzecz biorąc, wydaje się dobrze spełniać wymogi Granicy – w idealnym stopniu miesza fizykę z matematyką, co jest doceniane przez jurorów – nie brzmi jednak szczególnie oryginalnie. Może nie zdradza mi wszystkiego? Nie obraziłabym się, gdyby tak było, bo kiedy pyta o mój projekt, ja też zachowuję sporo dla siebie.
– A po co ci ten aparat? – Jestem ciekawa, czy ma to jakiś związek z naszą rozmową.
– Och, po prostu robiłem zdjęcia. To moje hobby. Wciąż przyzwyczajam się do tutejszego światła. Wierz mi lub nie, ale jest zupełnie inne niż w Luizjanie.
Nawiązanie do Luizjany przypomina mi o czymś, co wcześniej nie dawało mi spokoju.
– Jak to możliwe, że nie masz tamtejszego akcentu? Przepraszam, jeżeli to wścibskie pytanie. Czasem mam problem z tym, no... – urywam, bo nie jestem w stanie dokończyć zdania, a Leo się śmieje.
– W porządku. Moja mama dorastała w Ohio, więc to po niej mam akcent. Choć podoba mi się luizjańskie przeciąganie samogłosek.
– A mnie się podoba, jak mówisz – odpowiadam, na co Leo dziwnie się uśmiecha, jakbym przyznawała się do czegoś więcej, niż zamierzałam.
Docieramy do Newton i zatrzymujemy się na półpiętrze internatu, żeby mógł mi oddać książki.
– Dzięki za pomoc. Nie wiem, czy sama dałabym radę.
– Myślałem, że do dźwigania zatrudniasz Caleba.
– Caleb przydaje się do wielu rzeczy, ale nie spędzamy ze sobą każdej minuty.
– Dobrze wiedzieć. – Leo robi dziwną minę i znika za drzwiami.
Już z pokoju wysyłam Bex wiadomość z prośbą, by do mnie zajrzała, ale ona odpisuje, że musi odbębnić kilka godzin w laboratorium – uczniowie biologii i chemii mają w poniedziałek warsztaty, a ona chce się do nich przygotować.
Gdy w końcu przychodzi, siedzę po uszy w projekcie. Na widok zabazgranej tablicy, porozrzucanych książek i notatek staje się dla niej jasne, że tkwię obecnie – jak to sama nazywa – w „stanie fugi matematycznej”, co oznacza, że wszelkie próby porozumienia się ze mną skazane są z góry na porażkę. Ponieważ jest najlepszą przyjaciółką pod słońcem, wbrew regulaminowi przynosi mi do pokoju obiad (grillowany ser) i bez słowa wychodzi.
Jest późne sobotnie popołudnie, gdy udaje mi się odprężyć. Mam już obliczenia, mam szkic modelu. Jutro przekonam Caleba, żeby zaczął pracować nad programem.
Piszę Bex kolejną wiadomość: „Znajdziesz dla mnie rano czas?”.
„Jasne, ale mam jeszcze pracę domową. Może spotkanie w księgarnio-kawiarni?”
„Idealnie”.
Po śniadaniu pakujemy plecaki i wyruszamy do miasta. Ponieważ jest dość wcześnie, zajmujemy wolny stolik obok gniazdka elektrycznego i rozbijamy tam małe obozowisko.
– No więc – zagaja Bex, rysując słomką w piance swojego latte. – O co chodzi?
Nie jestem pewna, od czego zacząć rozmowę. Rodzice nie pozwalają Bex randkować, a dla mnie to też, jak by to ująć... dziewicze terytorium.
Przyzwyczajona do tego, że czasem musi mnie ciągnąć za język, Bex pyta:
– Chodzi o Leo?
– Anita poradziła mi, żebym poszukała sobie znajomych. Kogoś poza tobą i Calebem. Wydawało mi się, że to właśnie robię, ale Leo oczekuje chyba czegoś więcej.
– To prawda – przytakuje Bex. – Oczekuje. A ty?
Sączę herbatę i rozmyślam nad jej pytaniem. Bex cierpliwie czeka. To jeden z powodów, dla których mogę się z nią przyjaźnić.
Choć nigdy się nad tym szczególnie nie zastanawiałam, w głębi duszy chyba zakładałam, że pewnego dnia poznam właściwą osobę. Będę robić magisterkę albo doktorat, a przy okazji wszystkie te rzeczy, którymi zajmują się dorośli ludzie: zakocham się, wyjdę za mąż, urodzę dzieci. I jakoś nigdy nie wydawało mi się konieczne, żeby zadawać się z chłopakami, dopóki nie będę na to wszystko gotowa.
Tylko raz doszło do pewnej niedwuznacznej sytuacji – o której wolałabym zapomnieć – ale wtedy zniechęciło mnie to do intymnego związku. Całowanie się wydawało mi się dziwne, no i bardzo niehigieniczne. Obrzydzała mnie myśl, że w moich ustach miałaby się znaleźć cudza ślina, choćby nawet ślina Caleba. Tymczasem Leo sprawia, że zaczynam zmieniać zdanie. A jeśli to całowanie się jest całkiem miłe?
– Ja? Może – odpowiadam.
– Wiesz, że w rozmowie ze mną nie płaci się od słowa? – ironizuje Bex.
– Nie jestem pewna, czy na pewno chcę czegoś więcej. Ale może powinnam chociaż spróbować? Wszystkim innym jakoś się to podoba. – Gdy tylko to mówię, robi mi się żal przyjaciółki i wyciągam do niej rękę.
Bex zbywa mnie machnięciem dłoni.
– Mną się nie przejmuj, moja sytuacja jest wyjątkowa. Myślę, że musisz sobie odpowiedzieć na dwa pytania. Po pierwsze, czy chcesz zacząć się umawiać, a po drugie, czy na pewno z Leo.
– Jeśli nie z Leo, to z kim? – pytam zdziwiona.
Bex patrzy na mnie znacząco. Rozpoznaję to spojrzenie, bo taką samą minę robi doktor Lewis, kiedy sprawdza zadania domowe Blake’a Wintersa.
– Chodzi ci o Caleba. – Kręcę głową.
– Dlaczego nie?
– Hmm, pomyślmy. Czyj związek przetrwał w Newton najdłużej?
Bex zastanawia się nad tym przez chwilę.
– Wydaje mi się, że Sarah i Christopher chodzili ze sobą prawie dwa lata.
– A Caleb? Ile najdłużej wytrzymał z jedną dziewczyną? – dociekam.
– Trzy miesiące?
– Dokładnie tak, i to był w jego wypadku ewenement. A ja przyjaźnię się z nim od dwunastu lat i będę go potrzebować co najmniej przez kolejne dwanaście. Nie mogę sobie pozwolić na to, żeby go stracić.
– Nie wiem, czy powinnaś tak o tym myśleć – waha się Bex.
– Nie chcę ryzykować. Bez Caleba nawet bym nie wiedziała, jak być Evie. – Przypomina mi się jedyny wiersz z lekcji angielskiego, jaki kiedykolwiek mi się spodobał. Pewnie z powodu matematycznej metafory. – „Jego stałość uściśla mój obieg”.
Bex marszczy nos.
– Co to w ogóle znaczy?
– Caleb jest moim kompasem, punktem odniesienia. Moim domem. Och, to tylko cytat z wiersza – wyjaśniam zażenowana.
– I rozumiem, że nie zmienisz zdania...
– Nie chodzi tylko o to, że nie chcę zepsuć tego, co już nas łączy – odpowiadam. – Ja go znam od przedszkola. Całowanie się z nim byłoby... dziwaczne. – Rozważam przez moment, czy nie powiedzieć Bex o tamtym przerażającym zajściu na ognisku, ale stwierdzam, że nie chcę się w to zagłębiać. – Leo ma w sobie coś pozytywnie tajemniczego, a kiedy na mnie patrzy, czuję w brzuchu łaskotanie.
– Może kręcą się w nim bączki. No wiesz, te z jego zadania – sugeruje Bex.
– Śmiej się do woli, ale one naprawdę były piękne.
– Bączki czy jego ramiona?
Nie odpowiadam od razu.
– Niewykluczone, że jedno i drugie – przyznaję w końcu.
Po powrocie do Newton zatrzymujemy się przy skrzynkach na listy. Bex wyjmuje ze swojej skrytki dużą paczkę – twierdzi, że to przewodnik po szkołach medycznych, który przysłali jej rodzice. Patrzę na tę cegłę i komentuję:
– Oni nie wiedzą o istnieniu internetu?
– Po prostu się ekscytują. Myśl, że mogę zostać lekarką, kompletnie zmieniła ich zdanie w kwestii mojego wykształcenia akademickiego. Złoszczą się, gdy mówię o zmianach klimatycznych, ale ratowanie dzieci uważają za pożyteczne zajęcie.
Nie potrafię rozczytać wyrazu jej twarzy, ale głos ma odrobinę smutny.
– A ty? Też tego chcesz, prawda?
Bex uśmiecha się i mówi:
– Czasami trudno wiedzieć, czego się chce.
Święte słowa.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------