Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Almost Kiss. Nie flirtuj ze mną na fizyce - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
12 kwietnia 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Almost Kiss. Nie flirtuj ze mną na fizyce - ebook

Must read tej wiosny! From friends to lovers w świecie matematyczno-fizycznych geniuszy!

Przedmioty ścisłe nie mają przed Evie żadnych tajemnic. Skrywają je za to inni ludzie, a w szczególności rówieśnicy. Nie pomagają także demony matki, dla której matematyczny geniusz jest równoznaczny z szaleństwem. Gdyby nie Caleb, którego zna od kołyski i z którym rozumie się bez słów, zagubiłaby się w otchłani międzyludzkich relacji. Dobrze, że dał się namówić na naukę w Newton.

– Jego stałość uściśla mój obieg – mówi Evie i dodaje: – …jest moim kompasem, punktem odniesienia. Moim domem.

Bez niego lęki pochłonęłyby ją całkowicie. I chyba dlatego Evie nie dopuszcza do siebie myśli, że mogłaby tę wyjątkową relację poświęcić dla chwili uniesienia podczas choćby… pocałunku, który wydaje jej się dość obrzydliwym i niehigienicznym rytuałem. Zmienia co prawda zdanie, kiedy całować chce się z nią drugi najlepszy uczeń w Newton, Leo.

A Caleb, obserwując z boku tę niezwykłą przemianę przyjaciółki, wspomina ich wspólne niby-pocałunki i cierpi, bo dociera do niego mocniej niż kiedykolwiek, że Evie jest miłością jego życia.

Czy te dwie zagubione w kosmosie nastoletnich obaw, splątane ze sobą cząsteczki przyciągną się w końcu? Czy Evie pozwoli, żeby najbliższy przyjaciel stał się jej ukochanym? Czy pokona lęki i zaprezentuje swój projekt na międzynarodowym konkursie „Granica”? I jaką rolę w tych zdarzeniach odegrają Leo i Bex, przyjaciółka od serca, którą Evie poznała w Newton?

Kategoria: Young Adult
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-08-07836-5
Rozmiar pliku: 1,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

CA­LEB

– Nie, nie za­ko­cha­łem się w Evie Bec­kham!

Ujął­bym to jesz­cze do­bit­niej, ale od dwu­dzie­stu mi­nut ćwi­czymy z Leo sprint i le­d­wie je­stem w sta­nie ga­dać, a co do­piero się w to wczu­wać. Pa­dam plac­kiem na zie­mię.

– Ej, za wcze­śnie na od­po­czy­nek – ochrza­nia mnie Leo, zer­ka­jąc na sto­per.

Ła­two mu mó­wić. On jest w środku se­zonu pił­kar­skiego. Ja gram w ba­se­ball jako mio­tacz, a do startu roz­gry­wek po­zo­stał mie­siąc. Je­stem tu­taj tylko z tego po­wodu, że było mi go żal, gdy tre­no­wał w po­je­dynkę. Nikt nie po­wi­nien zno­sić tych tor­tur sa­mot­nie i cho­ciaż płuca palą mnie ży­wym ogniem, nie ża­łuję, że mu po­ma­gam. Zna­czy, nie ża­ło­wa­łem do chwili, gdy za­czął mnie wy­py­ty­wać o Evie.

– Śmiało, bie­gnij da­lej beze mnie – za­chę­cam go, ale Leo siada obok mnie na tra­wie.

– Prze­cież wy je­ste­ście jak pa­pużki nie­roz­łączki – ko­men­tuje.

– Bo się przy­jaź­nimy – od­pa­ro­wuję, cho­ciaż do­sko­nale wiem, że nie jest to na­wet po­łowa prawdy.

Do­ra­sta­li­śmy z Evie pra­wie jak ro­dzeń­stwo. Kiedy mie­li­śmy po pięć lat, w sa­mym środku zimy przed­szko­lanka mu­siała od­pro­wa­dzić Evie do domu, bo nikt się po nią nie zgło­sił. W domu też ni­kogo nie było – jak się oka­zało, roz­tar­gnieni ro­dzice Evie, ma­te­ma­tyk i psy­cho­lożka, za­po­mnieli, że mają dziecko. Na szczę­ście moja mama i mój tato przy­gar­nęli ją na po­zo­stałą część po­po­łu­dnia i od­tąd fak­tycz­nie by­li­śmy nie­roz­łączni.

Nie­całe cztery lata temu Evie na­mó­wiła mnie, że­bym zło­żył pa­piery do New­ton Aca­demy, ab­sur­dal­nie eli­tar­nej szkoły z in­ter­na­tem o pro­filu ma­te­ma­tyczno-na­uko­wym, w któ­rej te­raz uczę się ra­zem z nią i Leo. Zgo­dzi­łem się tylko dla­tego, że oce­ni­łem swoje szanse na zero pro­cent. Za to Evie od­dała wy­peł­niony ar­kusz eg­za­mi­na­cyjny sporo przed cza­sem. Moż­liwe, że na tym sko­rzy­sta­łem, bo wi­dzia­łem to już nie­raz i dla mnie było to coś nor­mal­nego – a na in­nych uczest­ni­ków eg­za­minu mo­gło po­dzia­łać de­pry­mu­jąco.

Kiedy ku mo­jemu za­sko­cze­niu oboje zo­sta­li­śmy przy­jęci, pró­bo­wa­łem się ja­koś wy­krę­cić. Evie roz­ta­czała przede mną cu­downe wi­zje pro­gra­mo­wa­nia i kon­stru­owa­nia ro­bo­tów od rana do wie­czora, ale ja nie mia­łem ochoty po­rzu­cać ro­dzin­nego Wi­scon­sin dla zdo­mi­no­wa­nej przez chło­pa­ków szkoły w po­łu­dnio­wym Il­li­nois, gdzie ha­ro­wa­nie na śmierć jest pra­wie tak samo obo­wiąz­kowe jak no­sze­nie mun­durka. Mój plan na li­ceum wy­glą­dał zu­peł­nie ina­czej: mak­si­mum obi­ja­nia się i mi­ni­mum ku­cia, plus rola mówcy na roz­da­niu świa­dectw – w prze­ci­wień­stwie do Evie (która za do­ko­na­nia ma­te­ma­tyczne zdo­bę­dzie kie­dyś Me­dal Fieldsa) ja z ję­zy­kiem ra­dzę so­bie cał­kiem nie­źle.

Wtedy jed­nak Evie po­pa­trzyła na mnie swo­imi wiel­kimi sza­rymi oczami, po­ło­żyła mi dłoń na ra­mie­niu i po­wie­działa:

– Pro­ooszę.

Efekt? Pół roku póź­niej spa­ko­wa­łem wa­lizki i wy­ru­szy­łem w drogę. Nie że­bym ża­ło­wał. W ro­dzin­nym mie­ście sam mógł­bym uczyć pro­gra­mo­wa­nia dzie­ciaki z li­ceum. W New­ton Aca­demy cho­dzę na za­ję­cia fa­ceta, który pra­cuje w Mi­cro­sof­cie.

– A ja? My­ślisz, że mam u niej szansę? – pyta Leo, wy­ry­wa­jąc mnie z roz­my­ślań.

– Może – rzu­cam, choć od­po­wiedź brzmi: „Nie”.

Evie ni­gdy nie była fanką no­wych do­świad­czeń. Jej dieta składa się z ja­kichś dwu­na­stu po­traw (z czego po­łowa ma ko­lor be­żowy); nie lubi roz­ma­wiać z nie­zna­jo­mymi i w wieku sie­dem­na­stu lat tak bar­dzo boi się ro­weru, że do bi­blio­teki jeź­dzi na hu­laj­no­dze – przy­zwy­cza­je­nie rów­nie iry­tu­jące, co uro­cze.

Aż do­tąd Evie nie wy­ka­zy­wała naj­mniej­szego za­in­te­re­so­wa­nia rand­ko­wa­niem. Gdy ja­kiś na­iw­niak pró­buje się z nią umó­wić, spła­wia go z bru­talną sku­tecz­no­ścią. Zwy­kle prze­biega to mniej wię­cej tak:

Gabe: Masz ochotę obej­rzeć ja­kiś film?

Evie: Nie lu­bię fil­mów. Zwy­kle koń­czą się, za­nim zdążę roz­gryźć, kto jest kim.

Gabe: W su­mie to wcale nie cho­dziło mi o oglą­da­nie...

Evie: Spoko. A te­raz sorry, mam za­da­nie z fi­zyki.

Te in­te­rak­cje za każ­dym ra­zem bar­dzo mnie ba­wią, cho­ciaż ofiary chłod­nych od­mów Evie czer­pią z nich o wiele mniej ra­do­ści.

– Dla­czego aku­rat Evie? – py­tam Leo, żeby wy­prze­dzić bieg zda­rzeń.

Jak do­bry brat.

Albo ku­zyn.

Albo za­tro­skany oby­wa­tel bez żad­nego stop­nia po­kre­wień­stwa.

Leo długą chwilę mil­czy, ale w końcu tłu­ma­czy:

– Po­doba mi się, gdy po niej wi­dać, że my­śli wię­cej, niż mówi. I że ni­gdy nie od­pusz­cza dok­to­rowi Le­wi­sowi. O, albo jak przy­gryza wargę, kiedy roz­wią­zuje za­da­nie. Od­kąd to za­uwa­ży­łem, ocena z fi­zyki spa­dła mi o cztery punkty.

Trudno mu przy­pi­sać złe in­ten­cje. Nic nie wska­zuje na to, że Evie jest dla niego ni­czym trudny po­ziom w grze kom­pu­te­ro­wej, który chce po­ko­nać jako pierw­szy.

– No bo skoro ty się nią nie in­te­re­su­jesz, to może mógł­byś do niej za­ga­dać w mo­jej spra­wie? – su­ge­ruje.

Nie on pierw­szy szuka u mnie po­mocy w roz­gry­zie­niu i zła­ma­niu kodu Evie, ale do­tąd ni­gdy nie słu­ży­łem kum­plom z klasy tego ro­dzaju wspar­ciem tech­nicz­nym. O wiele przy­jem­niej jest pa­trzeć, jak po­no­szą spek­ta­ku­larne klę­ski.

Bo kogo ja wła­ści­wie okła­muję?

Za­ko­cha­łem się w Evie Bec­kham po same uszy.EVIE

Oto bajki mo­jego dzie­ciń­stwa.

Georg Can­tor, twórca teo­rii mno­go­ści, spę­dził dużą część ży­cia w za­kła­dzie dla umy­słowo cho­rych.

Kurt Gödel, który stwo­rzył dwa z naj­słyn­niej­szych twier­dzeń ma­te­ma­tycz­nych, za­gło­dził się na śmierć, kiedy roz­cho­ro­wała się jego żona, bo od­ma­wiał spo­ży­wa­nia po­sił­ków przy­go­to­wy­wa­nych przez ko­go­kol­wiek in­nego.

John Nash, ba­dacz teo­rii gier, zgu­bił się we wnę­trzu wła­snej głowy.

Mo­gła­bym wy­mie­niać da­lej, ale kiedy ostat­nio wi­dzia­łam się z Anitą, po­wie­działa mi, że nie po­win­nam się tak fa­scy­no­wać tra­gicz­nymi lo­sami ma­te­ma­ty­ków, bo kon­cen­tro­wa­nie się na ich pro­ble­mach jest prze­ciw­sku­teczne. Szkoda, że nikt nie uświa­do­mił tego mo­jej ma­mie.

Dziś Anita za­pra­sza mnie do sie­bie, za­nim mam szansę za­brać się do pracy do­mo­wej. Prze­kształ­ciła sa­lon swo­jego sta­rego domu w ga­bi­net te­ra­peu­tyczny – jest tu nie­odzowna ko­zetka, są prze­szklone drzwi pro­wa­dzące do ogrodu, żeby wcho­dzący i wy­cho­dzący pa­cjenci nie mu­sieli się mi­jać. Ten sys­tem ma po­noć chro­nić moją pry­wat­ność, ale w rze­czy­wi­sto­ści bu­dzi we mnie wstyd – jakby obec­ność tu­taj była czymś nie­wła­ści­wym.

Na szczę­ście re­kom­pen­suje mi to sama Anita. Ma sze­roki uśmiech, nie­sa­mo­wi­cie krę­cone włosy prze­ty­kane pa­smami si­wi­zny i bar­dziej niż le­karkę przy­po­mina ser­deczną cio­cię. Jest także pierw­szą te­ra­peutką, którą sama so­bie wy­bra­łam.

Mama, która na­pi­sała pracę ma­gi­ster­ską na te­mat po­wią­za­nia cho­rób psy­chicz­nych z pre­dys­po­zy­cjami ma­te­ma­tycz­nymi, uważa moje spo­tka­nia z Anitą za śro­dek za­po­bie­gaw­czy. Zna­la­zła mi te­ra­peutę, gdy tylko przy­je­cha­łam do New­ton, ale w ze­szłym roku po­sta­no­wi­łam z niego zre­zy­gno­wać. Dla­czego? Bo wi­zyty u niego tylko wzmac­niały moje lęki, za­miast je ła­go­dzić.

– Co u cie­bie sły­chać? – za­czyna Anita, przy­su­wa­jąc jedno z krze­seł do prze­szklo­nych drzwi, bo za nic w świe­cie nie po­łożę się na tej idio­tycz­nej ko­zetce.

– Zło­ży­ły­śmy z Bex po­da­nia na Uni­wer­sy­tet Chi­ca­gow­ski. – Zro­bi­łam to, bo mają tam je­den z naj­lep­szych wy­dzia­łów fi­zyki teo­re­tycz­nej, a Bex prze­ko­nał świetny współ­czyn­nik przy­jęć do szkoły me­dycz­nej. Świa­do­mość, że bę­dziemy tam ra­zem, po­maga mi zdła­wić pa­nikę w za­rodku.

– A Ca­leb? – do­py­tuje Anita z uśmie­chem.

– Cią­gle się za­sta­na­wia.

– Nie mia­ła­byś nic prze­ciwko, gdyby wy­je­chał stu­dio­wać gdzieś da­leko?

Za­sta­na­wiam się nad tym przez chwilę.

– Nie wy­je­dzie – stwier­dzam.

– Wy­da­jesz się nie mieć co do tego wąt­pli­wo­ści.

Bo nie mam.

Moje lęki trudno by­łoby zli­czyć. To­wa­rzy­szą mi wszyst­kie: i te zwy­kłe – przed ośmio­noż­nymi stwo­rze­niami, za­mknię­tymi prze­strze­niami, pu­blicz­nymi wy­stę­pami, ga­da­ją­cymi lal­kami i nad­mier­nie en­tu­zja­stycz­nymi na­uczy­cie­lami na­ucza­nia po­cząt­ko­wego; i te tro­chę nie­co­dzienne – przed ża­bami (jak to moż­liwe, że ich nogi tak się wy­gi­nają?), mo­stami, su­chymi ba­se­nami, peł­nymi re­stau­ra­cjami i ga­la­retką (za­równo przed jej do­ty­ka­niem, jak i je­dze­niem, co we­dług Ca­leba jest cał­ko­wi­cie ra­cjo­nalne).

Nie boję się jed­nak tego, że Ca­leb mnie zo­stawi i wy­je­dzie na uczel­nię gdzieś da­leko.

– Przy­jaź­nimy się całe ży­cie. – Pro­stota tego stwier­dze­nia nie wy­raża wszyst­kiego, co mam na my­śli, ale nie wiem, co jesz­cze mia­ła­bym do­dać.

– Na­wet naj­lepsi przy­ja­ciele cza­sem się od sie­bie od­da­lają – od­po­wiada Anita.

– Może. Ale nie my – za­pew­niam, choć wcale nie po­do­bają mi się wąt­pli­wo­ści, ja­kie za­sie­wają w mo­jej gło­wie te słowa.

– Obyś miała ra­cję. Mimo to po­sze­rze­nie kręgu zna­jo­mych nie wy­daje się złym po­my­słem. Może warto by­łoby po­ćwi­czyć na­wią­zy­wa­nie no­wych zna­jo­mo­ści wła­śnie te­raz, gdy czu­jesz się bez­pieczna?

– Lu­dzie są nudni.

– Oprócz cie­bie w szkole uczy się stu dwu­dzie­stu in­nych mi­ło­śni­ków ma­te­ma­tyki i nauk ści­słych – przy­po­mina mi Anita. – Z pew­no­ścią znaj­dzie się wśród nich ktoś wart two­jego czasu.

Koń­czymy spo­tka­nie, ga­da­jąc o wszyst­kich wy­zwa­la­czach, które dały mi w tym ty­go­dniu po­pa­lić. Po­przedni te­ra­peuta uwa­żał, że lęki le­czy się far­ma­ko­lo­gicz­nie i za po­mocą te­ra­pii po­znaw­czo-be­ha­wio­ral­nej. Anita sięga głę­biej i po­maga mi do­strzec, że lęk nie jest wy­łącz­nie pro­duk­tem mo­jego mó­zgu. Przy­bli­żyła mi po­ję­cie lęku sy­tu­acyj­nego, a ja zro­zu­mia­łam, że okres do­ra­sta­nia w ro­dzin­nym mie­ście był dla mnie jedną wielką s y t u a c j ą.

Dzięki jej po­mocy ubie­głej wio­sny od­sta­wi­łam leki. Cie­szę się, że za­pew­niły mi prze­strzeń nie­zbędną do tego, że­bym mo­gła po­czuć się le­piej, ale te­raz już nie po­trze­buję ich na co dzień. Mama nie jest prze­ko­nana, czy to wła­ściwa droga, ale Anita cią­gle mi przy­po­mina, że to ja je­stem pa­nią swo­jego ży­cia.

– Nie prze­sta­waj się sta­rać – mówi, gdy nasz czas do­biega końca, a ja wy­cho­dzę z ga­bi­netu drzwiami wstydu.

Spa­cer do New­ton w paź­dzier­ni­ko­wym słońcu upływa mi szybko. Przy­le­ga­jący do kam­pusu uni­wer­sy­tec­kiego te­ren szkoły śred­niej zdo­bią be­to­nowe rzeźby mi­tycz­nych stwo­rzeń: smo­ków, jed­no­roż­ców i węży mor­skich – tro­chę dziwna sty­li­styka jak na szkołę sku­pia­jącą się na przed­mio­tach ści­słych. Główny bu­dy­nek wznie­siono w stylu neo­go­tyc­kim, mimo że po­wstał przed de­kadą – ar­ty­stycz­nie po­sta­rzone okna w oło­wia­nych ra­mach na­dają mu sta­tecz­ność i wie­ko­wość. Ca­leb uważa, że dzięki temu wła­dze mogą żą­dać wyż­szego cze­snego, co moim zda­niem nie ma sensu, ale na­uczy­łam się ufać mu w ta­kich kwe­stiach.

Za­da­szone przej­ście pro­wa­dzi z głów­nego lobby do in­ter­natu, bu­dynku o wiele bar­dziej pro­za­icz­nego i dys­kret­nie ukry­tego. Na trzech pię­trach miesz­czą się tam po­koje jed­no­oso­bowe – dziew­czyny miesz­kają na naj­wyż­szym pię­trze, a chło­pacy na dwóch po­zo­sta­łych, co od­zwier­cie­dla struk­turę płci uczniów. Dział re­kru­ta­cji twier­dzi, że od­po­wiada to także sto­sun­kowi skła­da­nych po­dań, ale Bex ma co do tego wąt­pli­wo­ści.

Otwie­ram drzwi i wi­dzę Bex – sie­dzi ze skrzy­żo­wa­nymi no­gami na moim łóżku, a wo­kół wa­lają się no­tatki z bio­lo­gii. Dzi­siaj zde­cy­do­wała się na sty­lówę Księż­niczki Ku­jo­nów. Ma na so­bie białą ko­szulę z koł­nie­rzy­kiem i ko­bal­tową ka­mi­zelkę, a także pli­so­waną spód­niczkę w bar­wach szkoły: nie­bie­skiej, czar­nej i sza­rej. Włosy ko­loru ma­ho­niu zwią­zała w dwa ster­czące ku­cyki i zwień­czyła ca­łość wiel­kimi oku­la­rami w czar­nych opraw­kach. Ju­tro po­mimo ja­snych wy­tycz­nych szkol­nego re­gu­la­minu bę­dzie wy­glą­dać zu­peł­nie ina­czej.

Ja prak­tycz­nie każ­dego dnia wkła­dam to samo: czarną bluzę z kap­tu­rem, nie­bie­ski T-shirt i pli­so­waną spód­nicę w szkocką kratę. We­dług Bex szkolne re­stryk­cje do­ty­czące ubioru są jak za­sady pi­sa­nia so­netu: w wy­padku więk­szo­ści lu­dzi pro­wa­dzą do ka­ta­strofy, ale praw­dzi­wym ar­ty­stom po­zwa­lają two­rzyć rze­czy ma­giczne. (We­dług mnie wszyst­kie so­nety to dno).

Bex jest naj­młod­szą córką su­per­po­pu­lar­nego te­le­wi­zyj­nego ka­zno­dziei, ko­cha­nego przez pra­wi­co­wych wy­bor­ców z dwóch po­wo­dów: prze­ko­nań po­li­tycz­nych oraz la­ty­no­skiego po­cho­dze­nia, dzięki któ­remu jego głów­nie biała wi­dow­nia może się po­czuć mniej ra­si­stow­ska. Bex, prak­tycz­nie rzecz bio­rąc, za­szan­ta­żo­wała ro­dzi­ców, żeby po­zwo­lili jej wy­je­chać do New­ton – za­gro­ziła, że zrobi coś znacz­nie bar­dziej kom­pro­mi­tu­ją­cego niż na­uka w szkole o kie­runku tech­nicz­nym, je­śli się nie zgo­dzą.

Od­wie­szam płaszcz i torbę, od­kła­dam no­tat­nik i pi­saki na skraj biurka, a na­stęp­nie prze­cią­gam po nich pal­cami, żeby je uło­żyć w równy rząd. (Nie, nie mam lęku przed nie­po­rząd­kiem. To zwy­kła awer­sja, jak do serka wiej­skiego).

– Wła­śnie mia­łam spy­tać, czy prze­ga­da­ły­ście już wszyst­kie twoje wa­riac­twa, ale wi­dzę, że wciąż czeka cię mnó­stwo ro­boty – ko­men­tuje moje za­cho­wa­nie Bex.

– Za­mi­ło­wa­nie do po­rządku nie jest za­bu­rze­niem. – Ogar­niam jej no­tatki zna­czą­cym spoj­rze­niem, a ona za­czyna je zbie­rać.

– Co tu­taj ro­bisz? – py­tam. – I jak się do­sta­łaś do środka?

Bex prze­chyla głowę na bok, trze­po­cze rzę­sami i mówi ci­chym, słod­kim gło­sem:

– Och, Evan! Zo­sta­wi­łam pod­ręcz­nik do bio­lo­gii w po­koju Evie. Je­śli go za­raz nie od­zy­skam, ob­leję ju­tro spraw­dzian! Po­mocy!!!

Pry­cham. Bex mu­sia­łaby obe­rwać w głowę młot­kiem, żeby nie za­li­czyć spraw­dzianu z bio­lo­gii. Ale jest tak śliczna, że lu­dzie czę­sto jej nie do­ce­niają. Evan, uczeń col­lege’u, który pełni funk­cję opie­kuna in­ter­natu, na­leży do grona jej wiel­bi­cieli i od­dałby Bex nie tylko klucz do mo­jego po­koju, lecz także mo­jego lap­topa, gdyby go ład­nie po­pro­siła.

– Czy kie­dy­kol­wiek po­my­śla­łaś, że te wiel­kie brą­zowe oczy i do­łeczki w po­licz­kach dają ci nad in­nymi nie­uczciwą prze­wagę? – py­tam.

– Ja­sne, Evie. Jako ciem­no­skóra dziew­czyna ma­rząca o ka­rie­rze w świe­cie na­uki co­dzien­nie bo­ry­kam się z kwe­stią swo­ich nie­uczci­wych prze­wag – od­po­wiada. – Och, a na mar­gi­ne­sie: gdy­byś kie­dy­kol­wiek chciała ode­grać rolę an­giel­skiej róży, służę po­mocą.

Wiem, co ma na my­śli. Po ojcu Bry­tyj­czyku odzie­dzi­czy­łam ja­sno­brą­zowe włosy, szare oczy i bladą kar­na­cję. Po matce z ko­lei mi­kry wzrost, włosy, które ła­two się kręcą, i umiar­ko­wane roz­cza­ro­wa­nie ogromną czę­ścią ludz­ko­ści.

Sia­dam obok Bex i po­na­wiam py­ta­nie:

– Co tu­taj ro­bisz?

Bex czę­sto u mnie prze­sia­duje, ale wie, że moja prze­strzeń oso­bi­sta to coś, czego pil­nie strzegę. Ko­cham po­rzą­dek i nie­na­wi­dzę się dzie­lić ulu­bioną czę­ścią po­koju – ol­brzy­mią ta­blicą su­cho­ście­ralną, na któ­rej ja­skra­wymi ko­lo­rami za­pi­suję no­tatki.

– Do­sta­łam od ro­dzi­ców spóź­niony pre­zent uro­dzi­nowy. – Po­daje mi ma­leń­kie pu­dełko. W środku znaj­duje się ma­sywny srebrny pier­ścio­nek. Pro­sty, ale gu­stowny. – Prze­czy­taj – do­daje, kiedy pa­trzę na nią zdez­o­rien­to­wana.

We­wnątrz pier­ścionka wy­gra­we­ro­wano słowa: „Nie na­le­żysz do sa­mej sie­bie”.

Nie ro­zu­miem ich, ale prze­cho­dzi mnie dreszcz.

– To z Bi­blii – tłu­ma­czy Bex. – Ozna­cza, że na­sze ciała nie na­leżą do nas, więc to coś w ro­dzaju pier­ście­nia czy­sto­ści. Gdy wy­jeż­dża­łam z domu, obie­ca­łam ro­dzi­com, że nie będę się z ni­kim uma­wiać, ale chyba wy­czuli, że się wa­ham.

Cza­sem się za­sta­na­wiam, kto zo­stał bar­dziej skrzyw­dzony: Bex przez ojca, który in­ter­pre­tuje w spo­sób do­słowny naj­gor­sze frag­menty Bi­blii, czy ja przez mamę, która uważa, że DSM-5 (ofi­cjalny spis za­bu­rzeń psy­chicz­nych) to do­sko­nały pod­ręcz­nik wy­cho­wy­wa­nia dzieci.

Za­my­kam pu­dełko i cho­wam pier­ścio­nek do szu­flady biurka.

– Od­dam ci go, gdy bę­dziesz wra­cać do domu. Chyba że uznasz, że już go nie po­trze­bu­jesz – mó­wię. – Wy­sko­czymy po coś słod­kiego?

Pro­mień Księ­życa, lo­kalna cu­kier­nia, sta­nowi lek na wszel­kie pro­blemy, od tych bła­hych po śmier­tel­nie po­ważne. Ja za każ­dym ra­zem za­ma­wiam to samo – ciastko cze­ko­la­dowe z ka­wał­kami cze­ko­lady. Bex woli wy­myślny przy­smak mie­siąca – tym ra­zem jest to ciastko z ana­na­sem, po­ma­rań­czą i ko­ko­sem. My­ślę, że te wy­bory mó­wią sporo o na­szych cha­rak­te­rach.

Wra­camy do New­ton z wy­pie­kami za­wi­nię­tymi w brą­zowy pa­pier. Za­my­kamy się w po­koju i zja­damy je z ape­ty­tem. W pew­nej chwili Bex od­zywa się z wa­ha­niem:

– Mogę cię o coś spy­tać?

– Wal śmiało.

– Co to za ko­lo­rowe ba­zgroły na ta­blicy?

Od­wra­cam się do niej za­sko­czona. Nie tego się spo­dzie­wa­łam.

– Zwy­kle twoja ta­blica jest pełna rów­nań, więc zdzi­wiły mnie te wszyst­kie po­krę­cone ob­razki – tłu­ma­czy. Przy­gląda się uważ­nie mo­jej twa­rzy, a ja od­wra­cam wzrok, jed­no­cze­śnie szu­ka­jąc w jej py­ta­niu dru­giego dna.

Od­czy­ty­wa­nie ludz­kich emo­cji spra­wia mi sporo trud­no­ści, choć oczy­wi­ście im le­piej ko­goś znam, tym ła­twiej mi to przy­cho­dzi. Bex ma do mo­jej bo­lączki prag­ma­tyczne po­dej­ście – opi­suje mi na głos uczu­cia ma­lu­jące się na twa­rzach in­nych lu­dzi i na­zywa to „emo­cjo­nalną nar­ra­cją”. Nie­stety ta me­toda nie działa, kiedy pró­buję roz­czy­tać samą Bex.

Aż w końcu słowo „po­krę­cone” na­pro­wa­dza mnie na wła­ściwy trop. Bex się mar­twi, że ba­zgroły na ta­blicy są efek­tem lęku.

– To afry­kań­skie sym­bole zwane adin­krami – mó­wię, żeby ją uspo­koić.

– Zda­jesz so­bie sprawę, że to żadna od­po­wiedź?

– Długa wer­sja?

Bex kiwa głową, więc opo­wia­dam:

– Naj­star­sze po­cho­dzą z Ghany, gdzie słu­żyły do za­pi­sy­wa­nia afo­ry­zmów. To coś jak hie­ro­glify, je­den ob­ra­zek za­wiera mnó­stwo in­for­ma­cji. Spójrz. – Wy­cią­gam te­le­fon, żeby po­ka­zać jej kwa­drat na­ry­so­wany wo­kół cze­goś, co przy­po­mina prze­krzy­wiony tor ko­le­jowy. – Ten ozna­cza „dom od­porny na dzia­ła­nie wia­tru” i sym­bo­li­zuje siłę w ob­li­czu prze­ciw­no­ści losu.

– A co zna­czy ten duży na gó­rze ta­blicy? Wy­gląda jak od­wró­cona li­lia.

Uśmie­cham się.

– Tak się składa, że to mój ulu­biony. „Kura dep­cze po swo­ich pi­sklę­tach, lecz ich nie za­bija”. To rada dla ro­dzi­ców: wy­cho­wuj, ale nie roz­piesz­czaj.

– Motto ro­dziny Bec­kha­mów – ko­men­tuje iro­nicz­nie Bex.

– Można tak po­wie­dzieć.

– Ale dla­czego tak się nimi za­in­te­re­so­wa­łaś? – do­cieka moja przy­ja­ciółka.

– Bo naj­lep­sze w tym wszyst­kim jest to, że można two­rzyć ma­te­ma­tyczne adin­kry.

– Jak ten sta­tek ko­smiczny, który na­ry­so­wa­łaś?

– Zga­dza się! – przy­ta­kuję. – Czarne i białe kropki, różne ko­lory, li­nie cią­głe i prze­ry­wane... Każda z tych rze­czy jest za­ko­do­waną in­for­ma­cją. Dzięki temu w jed­nym ry­sunku można za­wrzeć wiele rów­nań.

– Tylko po co?

– Bo to po­zwala mo­de­lo­wać dość zło­żone rze­czy.

– Aha. Ale nie za­mie­niasz się w żad­nego new­to­now­skiego Una­bom­bera?

– Nie. Nie za­mie­niam się.

Wolę jej nie mó­wić, jak na­prawdę na­zy­wał się Una­bom­ber ani jaką miał spe­cja­li­za­cję ma­te­ma­tyczną, choć wiem obie te rze­czy.EVIE

Na­stęp­nego dnia pod­czas za­jęć jogi olśniewa mnie, jak so­bie po­ra­dzić z czę­ścią ma­te­ma­tyczną pro­jektu do Gra­nicy. Biorę prysz­nic, wska­kuję w świeże ciu­chy i za­bie­ram się do pracy – choć z rytmu wy­bija mnie tro­chę wia­do­mość od Ca­leba, który pi­sze, że ich pro­gram kom­plet­nie się wy­krza­czył i bę­dziemy mo­gli się spo­tkać do­piero ju­tro. Sta­ram się nie pa­ni­ko­wać – mamy jesz­cze dwa ty­go­dnie.

Po­nie­waż do ukoń­cze­nia pracy po­trzebne mi będą źró­dła na te­mat al­gebr Clif­forda i być może to­po­lo­gii, udaję się do szkol­nej bi­blio­teki, żeby zdo­być nie­zbędną li­te­ra­turę, a przy oka­zji ku­pić w ka­wiarni ka­napkę.

Gdy ja­kiś czas póź­niej wy­cho­dzę z bi­blio­teki ze stertą ksią­żek, z za­sko­cze­niem do­strze­gam Leo, który ce­luje apa­ra­tem w czubki drzew. Trwa w kom­plet­nym bez­ru­chu. Ja też po­tra­fię się tak sku­piać, choć wy­łącz­nie przy ma­te­ma­tyce.

W końcu opusz­cza apa­rat i wtedy mnie do­strzega. Na jego twa­rzy po­ja­wia się au­ten­tyczna ra­dość, a mnie na­wet nie jest wstyd, że tak się na niego ga­pi­łam.

– Po­móc ci z książ­kami? – pyta z iro­nicz­nym uśmiesz­kiem.

– A to nie jest cięż­kie? – Wska­zuję apa­rat wi­szący na jego szyi i ple­cak na ra­mie­niu.

– Ręce mam wolne.

Ostroż­nie wkłada apa­rat do etui i chowa ca­łość do ple­caka, a ja po­zwa­lam mu wziąć po­łowę ksią­żek, uważ­nie przy­glą­da­jąc się jego dło­niom, kiedy po­pra­wia chwyt. Przez spo­sób, w jaki Leo na mnie pa­trzy, za­czę­łam zwra­cać uwagę na szcze­góły jego ciała, któ­rych wcze­śniej nie uwa­ża­łam za zbyt cie­kawe: na nad­garstki, oboj­czyki i ra­miona. Dziwna sprawa.

Pa­trzy na okładkę książki le­żą­cej na szczy­cie sterty.

– Kontr­przy­kłady w to­po­lo­gii – od­czy­tuje ty­tuł. – Wy­da­wało mi się, że w tym se­me­strze prze­ra­bia­cie na mat­mie kom­bi­na­to­rykę?

Za­sko­czona uno­szę brew. Ucznio­wie, któ­rzy nie cho­dzą na ma­te­ma­tykę, rzadko in­te­re­sują się na­szym ma­te­ria­łem.

– Py­ta­łem o nią, kiedy za­pi­sy­wa­łem się do szkoły – tłu­ma­czy. – Nie mo­głem się zde­cy­do­wać, czy jako przed­miot do­dat­kowy wziąć pro­gra­mo­wa­nie, czy ma­te­ma­tykę. – Pa­trzy na mnie ką­tem oka. – I do­cho­dzę do wnio­sku, że do­ko­na­łem złego wy­boru.

Zna­czy, że to przeze mnie? Boże, przy­da­łaby mi się Bex.

– To do mo­jego po­bocz­nego pro­jektu – od­po­wia­dam, wra­ca­jąc na zna­jomy grunt.

– Do Gra­nicy?

Przy­ta­kuję.

– Ty też pla­nu­jesz się zgło­sić? – py­tam.

– Mam na warsz­ta­cie taką małą pracę na te­mat roz­ma­ito­ści – od­po­wiada Leo.

Roz­ma­ito­ści to trój­wy­mia­rowe mo­dele, któ­rych używa się mię­dzy in­nymi do opi­sy­wa­nia kształ­tów po­ten­cjal­nych wszech­świa­tów. Za­czyna opo­wia­dać mi o pro­ble­mie, który po­sta­no­wił za­pre­zen­to­wać. Ogól­nie rzecz bio­rąc, wy­daje się do­brze speł­niać wy­mogi Gra­nicy – w ide­al­nym stop­niu mie­sza fi­zykę z ma­te­ma­tyką, co jest do­ce­niane przez ju­ro­rów – nie brzmi jed­nak szcze­gól­nie ory­gi­nal­nie. Może nie zdra­dza mi wszyst­kiego? Nie ob­ra­zi­ła­bym się, gdyby tak było, bo kiedy pyta o mój pro­jekt, ja też za­cho­wuję sporo dla sie­bie.

– A po co ci ten apa­rat? – Je­stem cie­kawa, czy ma to ja­kiś zwią­zek z na­szą roz­mową.

– Och, po pro­stu ro­bi­łem zdję­cia. To moje hobby. Wciąż przy­zwy­cza­jam się do tu­tej­szego świa­tła. Wierz mi lub nie, ale jest zu­peł­nie inne niż w Lu­izja­nie.

Na­wią­za­nie do Lu­izjany przy­po­mina mi o czymś, co wcze­śniej nie da­wało mi spo­koju.

– Jak to moż­liwe, że nie masz tam­tej­szego ak­centu? Prze­pra­szam, je­żeli to wścib­skie py­ta­nie. Cza­sem mam pro­blem z tym, no... – ury­wam, bo nie je­stem w sta­nie do­koń­czyć zda­nia, a Leo się śmieje.

– W po­rządku. Moja mama do­ra­stała w Ohio, więc to po niej mam ak­cent. Choć po­doba mi się lu­izjań­skie prze­cią­ga­nie sa­mo­gło­sek.

– A mnie się po­doba, jak mó­wisz – od­po­wia­dam, na co Leo dziw­nie się uśmie­cha, jak­bym przy­zna­wała się do cze­goś wię­cej, niż za­mie­rza­łam.

Do­cie­ramy do New­ton i za­trzy­mu­jemy się na pół­pię­trze in­ter­natu, żeby mógł mi od­dać książki.

– Dzięki za po­moc. Nie wiem, czy sama da­ła­bym radę.

– My­śla­łem, że do dźwi­ga­nia za­trud­niasz Ca­leba.

– Ca­leb przy­daje się do wielu rze­czy, ale nie spę­dzamy ze sobą każ­dej mi­nuty.

– Do­brze wie­dzieć. – Leo robi dziwną minę i znika za drzwiami.

Już z po­koju wy­sy­łam Bex wia­do­mość z prośbą, by do mnie zaj­rzała, ale ona od­pi­suje, że musi od­bęb­nić kilka go­dzin w la­bo­ra­to­rium – ucznio­wie bio­lo­gii i che­mii mają w po­nie­dzia­łek warsz­taty, a ona chce się do nich przy­go­to­wać.

Gdy w końcu przy­cho­dzi, sie­dzę po uszy w pro­jek­cie. Na wi­dok za­ba­zgra­nej ta­blicy, po­roz­rzu­ca­nych ksią­żek i no­ta­tek staje się dla niej ja­sne, że tkwię obec­nie – jak to sama na­zywa – w „sta­nie fugi ma­te­ma­tycz­nej”, co ozna­cza, że wszel­kie próby po­ro­zu­mie­nia się ze mną ska­zane są z góry na po­rażkę. Po­nie­waż jest naj­lep­szą przy­ja­ciółką pod słoń­cem, wbrew re­gu­la­mi­nowi przy­nosi mi do po­koju obiad (gril­lo­wany ser) i bez słowa wy­cho­dzi.

Jest późne so­bot­nie po­po­łu­dnie, gdy udaje mi się od­prę­żyć. Mam już ob­li­cze­nia, mam szkic mo­delu. Ju­tro prze­ko­nam Ca­leba, żeby za­czął pra­co­wać nad pro­gra­mem.

Pi­szę Bex ko­lejną wia­do­mość: „Znaj­dziesz dla mnie rano czas?”.

„Ja­sne, ale mam jesz­cze pracę do­mową. Może spo­tka­nie w księ­gar­nio-ka­wiarni?”

„Ide­al­nie”.

Po śnia­da­niu pa­ku­jemy ple­caki i wy­ru­szamy do mia­sta. Po­nie­waż jest dość wcze­śnie, zaj­mu­jemy wolny sto­lik obok gniazdka elek­trycz­nego i roz­bi­jamy tam małe obo­zo­wi­sko.

– No więc – za­gaja Bex, ry­su­jąc słomką w piance swo­jego latte. – O co cho­dzi?

Nie je­stem pewna, od czego za­cząć roz­mowę. Ro­dzice nie po­zwa­lają Bex rand­ko­wać, a dla mnie to też, jak by to ująć... dzie­wi­cze te­ry­to­rium.

Przy­zwy­cza­jona do tego, że cza­sem musi mnie cią­gnąć za ję­zyk, Bex pyta:

– Cho­dzi o Leo?

– Anita po­ra­dziła mi, że­bym po­szu­kała so­bie zna­jo­mych. Ko­goś poza tobą i Ca­le­bem. Wy­da­wało mi się, że to wła­śnie ro­bię, ale Leo ocze­kuje chyba cze­goś wię­cej.

– To prawda – przy­ta­kuje Bex. – Ocze­kuje. A ty?

Są­czę her­batę i roz­my­ślam nad jej py­ta­niem. Bex cier­pli­wie czeka. To je­den z po­wo­dów, dla któ­rych mogę się z nią przy­jaź­nić.

Choć ni­gdy się nad tym szcze­gól­nie nie za­sta­na­wia­łam, w głębi du­szy chyba za­kła­da­łam, że pew­nego dnia po­znam wła­ściwą osobę. Będę ro­bić ma­gi­sterkę albo dok­to­rat, a przy oka­zji wszyst­kie te rze­czy, któ­rymi zaj­mują się do­ro­śli lu­dzie: za­ko­cham się, wyjdę za mąż, uro­dzę dzieci. I ja­koś ni­gdy nie wy­da­wało mi się ko­nieczne, żeby za­da­wać się z chło­pa­kami, do­póki nie będę na to wszystko go­towa.

Tylko raz do­szło do pew­nej nie­dwu­znacz­nej sy­tu­acji – o któ­rej wo­la­ła­bym za­po­mnieć – ale wtedy znie­chę­ciło mnie to do in­tym­nego związku. Ca­ło­wa­nie się wy­da­wało mi się dziwne, no i bar­dzo nie­hi­gie­niczne. Obrzy­dzała mnie myśl, że w mo­ich ustach mia­łaby się zna­leźć cu­dza ślina, choćby na­wet ślina Ca­leba. Tym­cza­sem Leo spra­wia, że za­czy­nam zmie­niać zda­nie. A je­śli to ca­ło­wa­nie się jest cał­kiem miłe?

– Ja? Może – od­po­wia­dam.

– Wiesz, że w roz­mo­wie ze mną nie płaci się od słowa? – iro­ni­zuje Bex.

– Nie je­stem pewna, czy na pewno chcę cze­goś wię­cej. Ale może po­win­nam cho­ciaż spró­bo­wać? Wszyst­kim in­nym ja­koś się to po­doba. – Gdy tylko to mó­wię, robi mi się żal przy­ja­ciółki i wy­cią­gam do niej rękę.

Bex zbywa mnie mach­nię­ciem dłoni.

– Mną się nie przej­muj, moja sy­tu­acja jest wy­jąt­kowa. My­ślę, że mu­sisz so­bie od­po­wie­dzieć na dwa py­ta­nia. Po pierw­sze, czy chcesz za­cząć się uma­wiać, a po dru­gie, czy na pewno z Leo.

– Je­śli nie z Leo, to z kim? – py­tam zdzi­wiona.

Bex pa­trzy na mnie zna­cząco. Roz­po­znaję to spoj­rze­nie, bo taką samą minę robi dok­tor Le­wis, kiedy spraw­dza za­da­nia do­mowe Blake’a Win­tersa.

– Cho­dzi ci o Ca­leba. – Kręcę głową.

– Dla­czego nie?

– Hmm, po­myślmy. Czyj zwią­zek prze­trwał w New­ton naj­dłu­żej?

Bex za­sta­na­wia się nad tym przez chwilę.

– Wy­daje mi się, że Sa­rah i Chri­sto­pher cho­dzili ze sobą pra­wie dwa lata.

– A Ca­leb? Ile naj­dłu­żej wy­trzy­mał z jedną dziew­czyną? – do­cie­kam.

– Trzy mie­siące?

– Do­kład­nie tak, i to był w jego wy­padku ewe­ne­ment. A ja przy­jaź­nię się z nim od dwu­na­stu lat i będę go po­trze­bo­wać co naj­mniej przez ko­lejne dwa­na­ście. Nie mogę so­bie po­zwo­lić na to, żeby go stra­cić.

– Nie wiem, czy po­win­naś tak o tym my­śleć – waha się Bex.

– Nie chcę ry­zy­ko­wać. Bez Ca­leba na­wet bym nie wie­działa, jak być Evie. – Przy­po­mina mi się je­dyny wiersz z lek­cji an­giel­skiego, jaki kie­dy­kol­wiek mi się spodo­bał. Pew­nie z po­wodu ma­te­ma­tycz­nej me­ta­fory. – „Jego sta­łość uści­śla mój obieg”.

Bex marsz­czy nos.

– Co to w ogóle zna­czy?

– Ca­leb jest moim kom­pa­sem, punk­tem od­nie­sie­nia. Moim do­mem. Och, to tylko cy­tat z wier­sza – wy­ja­śniam za­że­no­wana.

– I ro­zu­miem, że nie zmie­nisz zda­nia...

– Nie cho­dzi tylko o to, że nie chcę ze­psuć tego, co już nas łą­czy – od­po­wia­dam. – Ja go znam od przed­szkola. Ca­ło­wa­nie się z nim by­łoby... dzi­waczne. – Roz­wa­żam przez mo­ment, czy nie po­wie­dzieć Bex o tam­tym prze­ra­ża­ją­cym zaj­ściu na ogni­sku, ale stwier­dzam, że nie chcę się w to za­głę­biać. – Leo ma w so­bie coś po­zy­tyw­nie ta­jem­ni­czego, a kiedy na mnie pa­trzy, czuję w brzu­chu ła­sko­ta­nie.

– Może kręcą się w nim bączki. No wiesz, te z jego za­da­nia – su­ge­ruje Bex.

– Śmiej się do woli, ale one na­prawdę były piękne.

– Bączki czy jego ra­miona?

Nie od­po­wia­dam od razu.

– Nie­wy­klu­czone, że jedno i dru­gie – przy­znaję w końcu.

Po po­wro­cie do New­ton za­trzy­mu­jemy się przy skrzyn­kach na li­sty. Bex wyj­muje ze swo­jej skrytki dużą paczkę – twier­dzi, że to prze­wod­nik po szko­łach me­dycz­nych, który przy­słali jej ro­dzice. Pa­trzę na tę ce­głę i ko­men­tuję:

– Oni nie wie­dzą o ist­nie­niu in­ter­netu?

– Po pro­stu się eks­cy­tują. Myśl, że mogę zo­stać le­karką, kom­plet­nie zmie­niła ich zda­nie w kwe­stii mo­jego wy­kształ­ce­nia aka­de­mic­kiego. Złosz­czą się, gdy mó­wię o zmia­nach kli­ma­tycz­nych, ale ra­to­wa­nie dzieci uwa­żają za po­ży­teczne za­ję­cie.

Nie po­tra­fię roz­czy­tać wy­razu jej twa­rzy, ale głos ma odro­binę smutny.

– A ty? Też tego chcesz, prawda?

Bex uśmie­cha się i mówi:

– Cza­sami trudno wie­dzieć, czego się chce.

Święte słowa.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: