- W empik go
Alvethor. Pandemia - ebook
Alvethor. Pandemia - ebook
Mistrzyni horroru powraca.
Na Ziemi dochodzi do pandemii. Ludzie masowo giną, znikają lub popełniają samobójstwa. Czas się cofa lub toczy równolegle, a do naszej czasoprzestrzeni przedostają się krwiożerczy napastnicy. Ziemia spływa krwią. Aby zatrzymać to zjawisko, kosmiczni obrońcy-rezydenci muszą zrekrutować odpowiednie siły wśród ludzi. Walka trwa.
Aczkolwiek sufit jest materią
uciekającego czasu,
błyszczącą na tych ścianach
strumieniami kwasu…
Alvethor. Zapis w Księdze zgromadzenia
Magdalena Kałużyńska – autorka horrorów, prowadzi pogadankę radiową o horrorze i tematach pokrewnych. Jej ulubioną odmianą gatunku jest slasher. Pierwsza część serii Alvethor „Białe miejsce” została uhonorowana Nagrodą Polskiej Literatury Grozy im. Stefana Grabińskiego za rok 2014 w kategorii powieść. Oficjalna strona pisarki: www.magdalenakaluzynska.pl
Kategoria: | Horror i thriller |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66613-55-3 |
Rozmiar pliku: | 1,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
INFORMACJA ŹRÓDŁOWA. CZŁOWIEK WRÓCIŁ
Tylko że w momencie, kiedy mężczyzna podchodził do sięgającego kolan murku z cegieł, otaczającego śmierdzącą stertę, spalony trup przykutego do słupa człowieka podnosił nagle głowę. Otwierał oczy, w których nie było białek, tylko czarne dziury oczodołów, wyciągał do strażaka swoją rękę, otwierał zwęglone, popękane usta i…
– Widzisz już białe miejsce?
Strażak nie reagował.
– Widzisz już?
Cofnął się. Nie zrobił kroku w tył. W ogóle nie poruszył nogami. Odjechał, zupełnie, jakby stał na bieżni sportowej. Albo on, albo odjechał cały loft. Nie wiedział tego. Stracił orientację w przestrzeni. Jakiej przestrzeni?
– Widzisz już? – Trup opuścił rękę i głowę. Znowu wisiał jak szmaciana lalka. Szmaciana lalka, susząca się na słońcu, przewieszona przez sznur bieliźniany.
– Te, poeta!
Strażak ponownie przesunął się w tył. Albo oddaliło się od niego mieszkanie. Wciąż nie wyczuwał różnicy. Teraz znalazł się za ścianą apartamentu. Nie, nie odjechał na klatkę schodową. Nie za drzwi. Wyrzuciło go za zewnętrzną ścianę. Spojrzał w dół. Zobaczył trawnik, parking, samochody. Znajdował się na wysokości piątego piętra. Jego nogi nie miały oparcia. Nie spadał. Unosił się? Lewitował? Tkwił taki zawieszony. Ale wciąż dokładnie widział wnętrze mieszkania, zupełnie jakby ściany tego budynku nie wykonano z czerwonych cegieł, tylko ze szkła. Albo jakby ten budynek w ogóle nie miał ścian.
– Widzisz już?
Znowu usłyszał trupa. Tylko że jego głos dochodził teraz z każdej strony. Spalony człowiek już się nie poruszał. Wisiał, zgięty wpół. Strażak ponownie się przesunął. Albo budynek. Bez różnicy.
– Widzisz już białe miejsce?
Aż do momentu, kiedy zaczął się unosić. Wtedy poczuł różnicę. Unosił się. Najpierw nim lekko szarpnęło, następnie wzbił się w powietrze, nawet świstało mu w uszach. Jest ci chłodno? Czujesz coś? Lekki chłód.
– Widzisz już białe miejsce?
Patrzył w dół. Pofabryczny budynek malał. Tak samo inne budynki tego osiedla, inne zabudowania, przyległe i dalsze, wszystko malało, korony drzew, ulice robiły się coraz cieńsze, już nie wyglądały jak czarne, asfaltowe wstęgi, tylko jakieś nierówne kreski, całe miasto się oddalało, samochody wyglądały jak pudełka od zapałek albo prostokątne plamy, ludzie jak mrówki, potem jak czarne kropki. Strażak unosił się z niewiarygodną prędkością.
Oddalał od ziemi.
Coraz szybciej.
I szybciej.
– Widzisz już białe miejsce?
Tak, widział coś, jakąś biel, kiedy ponownie spojrzał w dół, ale była to tylko mgła obłoków. Kontrastowała z jego czarnymi butami. Ziemia, pola uprawne, łąki, tereny zadrzewione, widoczne między przesuwanymi wiatrem chmurami, jeziora, połacie ziemi wyglądały jak kolorowe wielkie puzzle, przecinane niebieskimi nitkami rzek, czarnymi dróg asfaltowych, szarymi miast czy też kropkami pojedynczych, większych zabudowań. Mieniąca się ogromna, wielobarwna układanka zawierała mnóstwo geometrycznych figur, większych, mniejszych, kwadratów, prostokątów, długich, krótkich, czarnych, szarych, żółtych, zielonych… Powiedz, leciałeś kiedyś samolotem? Tak, leciałem. I do czego to porównasz? Co widzisz? Teraz widział oddalającą się ziemię z lotu ptaka. Był coraz wyżej. I wyżej. Kolorowe puzzle zaczynały zlewać się w nieokreśloną, jednobarwną plamę. Z przewagą koloru niebieskiego. Morza, oceany, łańcuchy górskie, chmury w najwyższych partiach atmosfery. Widział Ziemię w pełnej krasie. Niebieską planetę. A dokładniej niebiesko-białą.
– Widzisz już białe miejsce?
Głos spalonego trupa cały czas rozbrzmiewał w jego głowie. Spojrzał w dół. Jesteś w stratosferze. Zimno ci? Lodowato? Zamarzasz? Umierasz?
– Widzisz już białe miejsce?
Wciąż się unosił. Szybko. Świstało mu w uszach. Początkowy chłód przeszedł w zapowiedziane przez głos lodowate zimno. Dotarł na orbitę okołoziemską.
– Widzisz już?
Orbita. Pod nim była Ziemia, nad nim… Czerń Wszechświata. Czuł się jak kosmonauta poza kapsułą rakiety. Nie miał na sobie skafandra. I żył. Jak to możliwe?! Przecież to jest sen! Przecież to sen… Skąd wiesz, że to sen? Bo jeszcze żyję.
– Białe miejsce. Widzisz?
Widział Ziemię z perspektywy człowieka będącego na orbicie. Przecież oglądał telewizję i filmy science fiction. Stąd znał te kosmiczne obrazy. Ale teraz nie siedział przed telewizorem. Teraz się cały czas unosił. Teraz on był na orbicie.
– Widzisz już białe miejsce?
Popularnonaukowy program telewizyjny albo komputerowa symulacja, program nazwany mapą widzialnego Wszechświata. Miał taką w smartfonie. I na tablecie. W komputerze. I często tego programu używał. Miliardy lat świetlnych, ogromne niewyobrażalne przestrzenie można było przebyć w kilka sekund, przesuwając wskaźnikiem myszki na skali albo palcem po ekranie dotykowym. Od błękitnej planety przez sąsiadujące konstelacje, galaktyki, mgławice, plejady, aż do najdalszych krańców znanego człowiekowi kosmosu. Jeżeli można powiedzieć, że kosmos jest człowiekowi znany… Od Wielkiego Wybuchu do jakichkolwiek granic. Od zera do nieskończoności. Czyli gdzie? Czy nieskończoność ma w ogóle granice? Co się działo? Chcesz wiedzieć? Chcesz zobaczyć? W kilka sekund? Realna symulacja oparta na opracowaniach, wynikach badań naukowych, milionach zdjęć satelitarnych, długoletnich pomiarach promieniowania tła, wiekowych obserwacjach, pokoleniowych doświadczeniach w dziedzinie kosmologii. Wrażenie niesamowite. Wrażenie nie z tej ziemi. Dosłownie i w przenośni. Przebyć cały Wszechświat w kilka sekund. Tylko że teraz strażak nie przesuwał kursorem ani palcem na ekranie. Teraz się cały czas unosił.
– Widzisz już białe miejsce?
Wyleciał z Drogi Mlecznej jak z procy, mijał układy planetarne, jakieś pojedyncze planetoidy, większe, mniejsze, niewyobrażalnie ogromne, jego mijały asteroidy, co mniejsze obiekty pojawiały się i znikały albo ich światło gasło tak szybko jak iskra. Wszystko to trwało kilka sekund. Zupełnie jak w aplikacji na smartfony. Albo w komputerowym programie.
– Widzisz już?
Pamiętasz teorię, a raczej symulację granicy widocznego Wszechświata, który to obraz wygląda albo jak kula, albo jak elipsa, zwężająca się ku swoim krańcom? Taki eliptyczny kontur wypełniony mieszaniną kolorów, z których najwięcej było barwy niebieskiej, jasnej. Pamiętasz taką teorię? Chociażby z lekcji fizyki, które miałeś w liceum. Pamiętasz? Kraniec Wszechświata tak wygląda. Zdaniem naukowców. Jasnoniebieska elipsa, z plamkami ciemniejszymi, czerwonymi. Promieniowanie tła, widmo światła widzialnego, jedna z możliwych nieskończoności określona granicą. Widzisz?
– Widzę.
Właśnie to zobaczył. Sferę, elipsę, wypełnioną mieszaniną kolorów. Dotarł do granicy widocznego Wszechświata.
– Widzisz już białe miejsce?
Po tych słowach ogromna jasnoniebieskawa elipsa błyskawicznie skurczyła się do rozmiaru punktu. I znikła. Unoszącego się w przestrzeni strażaka błyskawicznie dopadła czerń. Był w ciemności i ciemność była w nim. Otaczała go, przenikała. Tracił ludzką świadomość. Stracił poczucie czasu, dawno już nie orientował się w przestrzeni. Nie wiedział, czy wciąż się przemieszczał, czy nie. Czy lewitował, czy spadał. Czy się unosił. Stracił poczucie kierunku. Nic nie wiedział, nic nie widział, nic nie czuł. Otaczała go ciemność.
– Kwantyfikacja tezy. Informacja źródłowa. Białe miejsce.
Z tej nieprzeniknionej ciemności niespodziewanie wychynęła rażąca biel. Nie pojawiła się początkowo jako mały, świetlisty punkt, dający jakieś poczucie orientacji w bezgranicznej, czarnej otchłani. Punkt nie rósł, stopniowo zwiększając swoje rozmiary. Rażąca plama światła po prostu pojawiła się nagle. Strażak krzyknął z bólu i zamknął oczy.
– Widzisz już?
Światło przygasło. Z plamy jasności wydobył się kształt. Kwadrat. Ogromny biały kwadrat. Wyglądało jakby przecinał czerń ostrymi krawędziami. Powiększał się, rósł i pęczniał, zajmując coraz więcej przestrzeni, wypierając coraz więcej ciemności. Strażak ostrożnie otworzył oczy. Żeby patrzeć swobodnie, musiał je zmrużyć. Ale miał nieodparte wrażenie, że światło się do niego zbliża. Albo on zbliżał się do tego światła. Szybko. Niewyobrażalnie szybko.
I nagle wszystko ustało.
– Widzisz już białe miejsce?
Przed mężczyzną wisiał ogromny, świetlisty kwadrat. Jego zarys zaczął się jednak zmieniać. Światło jeszcze bardziej przygasło i dopiero wtedy strażak mógł patrzeć normalnie, bez mrużenia oczu. Ogromny biały kwadrat nabierał głębi. Już nie był tylko płaską figurą geometryczną. Pojawiły się wewnętrzne krawędzie, odcinające poszczególne ściany. Tworzył się ogromny jasny sześcian, wyglądający jak monstrualnych rozmiarów bryła, podobna do akwarium, wypełniona hipnotyzującą bielą. Obiekt bardzo wolno obracał się wokół własnej osi. Strażak patrzył na krawędzie. Te zewnętrzne i wewnętrzne. Widział dokładnie ściany, idealnie równe, gładkie.
– Widzisz już białe miejsce?
Kiwnął głową. Widział. Było piękne. Hipnotyzująco piękne. Tego widoku nie zapomnisz do końca życia. A nawet dłużej. Skąd wiesz, człowieku, co się dzieje po śmierci? I czy nie będziesz wtedy oglądał białego miejsca przez wieczność?
– Kwantyfikacja tezy. Informacja źródłowa. Białe miejsce. Wydzielony z przestrzeni sześcian foremny aka heksaedr, wypełniony białą barwą, ze ścianami o zdolności absorpcyjnej równej zeru, ze ścianami o zdolności odbijania promieni światła równej zeru, ze ścianami o współczynniku przepuszczalności równej jeden, ze ścianami o zdolności emisyjnej równej zeru. Sześcian foremny rozmiaru wielokrotnego.
– Chciałbyś? Oglądać białe miejsce przez wieczność?
Chciał. Czuł, jakby w jego głowie nie było niczego innego tylko głos spalonego trupa i wielki, biały, piękny, hipnotyzujący sześcian, zawieszony w ciemności.
– Chcesz dotknąć?
Chciał. Ogromny obiekt przestał się poruszać. Zawisł nieruchomo. Strażak zbliżył się do sześcianu. Albo sześcian zbliżył się do niego. Bez różnicy. Mężczyzna nawet wyciągnął ręce, żeby położyć dłonie na tym niby szkle, żeby go poczuć. Ale nie dotknął. Zamiast tego coś zobaczył. Człowieka, ale nie swoje odbicie w szklanej ścianie. Jakiegoś mężczyznę. Pamiętasz, że człowiek znajdował się w środku tego ogromnego sześcianu? Niby daleko, ale jednocześnie blisko. Nie stał na dolnej krawędzi. Unosił się w jasnej, białej przestrzeni tak samo, prawie tak samo, jak strażak unosił się w czerni otaczającej biały sześcian. Mężczyzna będący poza sześcianem dokładnie widział, jak wyglądał człowiek otoczony bielą. Dostrzegał nawet szczegóły jego ubrania i kolor oczu. Strażak widział mężczyznę tak dokładnie, jakby stał tuż za nim.
– Widzisz?
Widział, oczywiście, że widział. Ale zanim skinął głową, poczuł straszny smród. Następnie zobaczył… źródło tego smrodu. Czarna plama pojawiła się nagle za człowiekiem z białego miejsca. Tuż nad jego głową. Strażak znał ten smród! Znał aż za dobrze! Poczuł go już wtedy w lofcie. Następnie pojawiły się przywidzenia, omamy. I jakiś głos. Nieokreślony, dochodził zewsząd, z każdej strony. Ale tylko strażak go słyszał. Gdyby reszta ekipy ogniowej, obecna wtedy w lofcie, usłyszała ten tajemniczy głos… Tak, masz rację, twoi koledzy jakoś by na ten szept zareagowali, prawda? Nie zareagowali, czyli tylko ty go słyszałeś. Wtedy, teraz. Kim jestem? Gdzie jestem? To nieważne. Ważne, że do ciebie mówię i że mnie słyszysz. Bo słyszysz mnie, prawda?
Słyszał. Wtedy w lofcie. Teraz. Kiwnął głową.
Czarna plama rosła. Malowałeś kiedyś farbkami na kartce? Akwarelami malowałeś? Będąc dzieckiem? Pamiętasz? Wróć do swojej ludzkiej świadomości. Odgrzebałeś już zakurzone wspomnienia? Dobrze, bardzo dobrze. Czyli wciąż jesteś człowiekiem. Jesteś jeszcze człowiekiem? W takim razie przypomnij sobie. Malowałeś farbkami w przedszkolu, w podstawowej szkole? Malował. Oczywiście. Ponownie kiwnął głową. Kiwał już praktycznie bezwiednie. Zajęcia praktyczno-techniczne albo plastyka. Nienawidził tego malowania. Ale trzeba było. Bo inaczej nauczycielka wpisywała uwagę do dzienniczka. Albo kazała przyjść z rodzicami. Zmuszał się, wynajdował sobie zabawy. Na przykład maczał pędzel w wodzie, obficie, następnie nasączał farbą, najczęściej czarną albo granatową, ewentualnie czerwoną, przyciskał mocno do kartki, za mocno. Wtedy nadmiar farby wypływał z pędzla, tworzył zacieki, spływał po papierze, wszystko brudząc. Pamiętasz? Specjalnie podnosiłeś kartkę, by nadmiar farby mocniej spływał. Pamiętasz?
Pamiętał.
Czarna okrągła plama, która pojawiła się tuż nad głową człowieka z białego miejsca, wyglądała właśnie jak taki ogromny zaciek na papierze. Mokra, cieknąca czarna dziura. Jakiś niewidzialny, wielki pędzel, nasączony do granic możliwości, został bardzo mocno przyciśnięty do tej wypełniającej białe miejsce jasności, nadmiar farby spływał czarnymi strużkami.
– Widzisz mnie?
Człowiek z białego miejsca odwrócił się i dostrzegł plamę. Była naprawdę ogromna. Czarna. Cieknąca. Białe miejsce traci ciągłość, spójność. Dlaczego? Och, to proste. To bardzo proste. Zobacz, ciemność napiera. Coraz mocniej, coraz bardziej. Nie ma ucieczki przed ciemnością. Dostanie się wszędzie. Plama śmierdziała. W lofcie też tak cuchnęło. Wszyscy czuli ten smród. Odór nie tylko powodował mdłości, odruchy wymiotne, drażnił nos, drapał w przełyku, wnikał we włosy i materiał. Po tej dziwnej akcji pożarniczej ubrania ochronne były praktycznie do wyrzucenia. Nijak nie dało się wywabić tego odoru ze strażackich kurtek, spodni, nawet butów.
– Widzisz już białe miejsce?
Co za pytanie! Widział.
Plama ciekła mocno, wypuszczała grube strugi czarnej, gęstej substancji. Maź spływała po bieli, zupełnie jak ta farba po kartce albo smoła po murze, ale tym razem strugi cieczy nie utworzyły kałuży, tylko pełzły w stronę człowieka. Człowiek, widząc to, zaczął się cofać. Przystanął dopiero, kiedy dotknął plecami przezroczystej ściany. Nie mógł się cofnąć bardziej. Był w pułapce.
Koniec. To już jest koniec.
Smuga czerni zatrzymała się razem z człowiekiem. Utworzyła kałużę. Kałuża wybrzuszyła się na środku, tworząc jakiś kształt. Najpierw ukazała się ogromna głowa zakończona podłużnym, zwierzęcym pyskiem, następnie wynurzyły się wąskie, cienkie ramiona, za nimi krótki tułów, bardzo długie, chude ręce, długie patykowate nogi…
– Widzisz?
Strażak krzyknął. Albo mu się zdawało, albo tak bardzo chciał krzyknąć. We śnie się tak krzyczy. Bezgłośnie. Śpiący człowiek jest świadomy chęci krzyku, ale mimo usilnych starań, nie może wydobyć żadnego dźwięku z gardła.
– Widzisz?
Widział. Cały czas widział. Człowiek oparty plecami o twardą granicę białego miejsca nie krzyknął. On się wydarł jak oparzony. Istota wynurzona z czarnej kałuży, od stóp do ogromnej głowy pokryta czarną, śmierdzącą substancją, od razu zrobiła duży krok w stronę wrzeszczącego człowieka. Następny krok był równie duży. Potwór, mimo że szedł pokracznie, niezgrabnie, bardzo szybko zbliżył się do swojej ofiary. Maź skapywała z dłoni, bardzo długich, kościstych, cienkich palców. Pac. Pac. Pac. Strażak zawieszony w ciemności usłyszał ten mokry dźwięk, mokre plaśnięcia. Pac. Pac. Pac. Plask. Mlask.
Zemdliło go.
– Widzisz?
Widział wszystko aż za dokładnie. Słyszał wszystko. Docierał do niego zapach. Czego się głupio pytasz, czy widzę?! O co ci chodzi? Kim ty jesteś?! Kim jestem? Nieważne. Ważne, że do ciebie mówię. Gówno prawda! Nie chcę, żebyś do mnie mówił! Nie chcę cię słuchać! Nie chcę oglądać tego, co mi pokazujesz! Ale nie mogę przestać. Wszystko widzę, wszystko słyszę, wszystko czuję! Wiesz to i jeszcze się pytasz?!
– Widzisz?
Widział. Jakby stał tuż za przezroczystą ścianą, tuż za plecami człowieka z białego miejsca. Ale był daleko albo był jednak blisko… Bez różnicy. Nie wyczuwał różnicy. Stracił poczucie przestrzeni. Tkwił w miejscu, nie mógł się poruszyć. Albo się poruszał, mimo że nie chciał. Zbliżał się do białego miejsca albo białe miejsce zbliżało się do niego. Widział tego człowieka, ale nie mógł nic zrobić. Ten bezbronny, przerażony mężczyzna krzyczał w niebogłosy. Jak on strasznie krzyczał. A ten przerażający, czarny, pokraczny stwór nadal szedł w jego stronę.
– Widzisz?
Strażak widział. Przecież widział! Widzę! Widzę! Widział nawet, kiedy zamknął oczy, starając się przywołać ciemność i spokój. I ciszę. I żeby nie było już żadnych zapachów, żeby nie czuł żadnego smrodu. Zamknął oczy albo mu się zdawało, że zamknął. Nic się nie zmieniło. Nadal wszystko dokładnie widział.
Człowiek w białym miejscu odwrócił się twarzą do człowieka zawieszonego w ciemności.
– Widzisz mnie?
Krzyczał, uderzał pięściami w przezroczystą ścianę, kopał. Nic to jednak nie pomagało. Uciekaj! Czemu stoisz jak kołek! Uciekaj! Możesz uciec! Nie stłuczesz tej… szyby. Nie przebijesz przezroczystej ściany! Żaden człowiek nie może się wydostać poza białe miejsce! Nieprawda, co ty wygadujesz? Człowiek może się wydostać z białego miejsca, ale nie powinien… Rozumiesz?! Rozumiał. Uciekaj! Uciekaj! Dlaczego nie uciekasz?! Potwór jest daleko, dasz radę! Uciekaj! Białe miejsce jest przecież ogromne! Nieskończenie ogromne! Odwróć się i uciekaj! Biegnij ile sił w nogach i się nie oglądaj! Słyszysz?! Słyszysz?! Człowiek z białego miejsca nie słyszał. Ale tylko dlatego, że strażak nie krzyczał. Otwierał usta, ale krzyczał w myślach. Nie słyszy cię. Nie słyszy twoich myśli. To niemożliwe, żeby słyszał. Ludzie nie czytają w myślach innych ludzi. Widzisz? Rozumiesz? Przecież rozumiesz. Rozumiał. Czarny, cieknący mazią potwór stanął za mężczyzną z białego miejsca. Strażak poczuł, że jego ciało drętwieje. Dlaczego się nie ruszasz! Rusz się! Uciekaj! Uda ci się! Rusz się! Ale człowiek z białego miejsca już nie kopał w szklaną ścianę, nie uderzał w nią pięściami. Stał nieruchomo, zwiesił ręce. Uciekaj! Dlaczego nie uciekasz?! Co się z tobą dzieje?! Potwór chwycił mężczyznę w swoje wielkie dłonie, zacisnął długie, patykowate palce na jego ramionach, drugą objął nogi na wysokości kolan. I człowieka uniósł. Kiedy byłeś dzieckiem, pamiętasz? Kiedy byłeś bardzo głodny, pamiętasz? Zdarzało się, że jadłeś jeszcze ciepłą paryską bułkę. Pyszną, pachnącą, z chrupiącą skórką. Strażak pomyślał, że potwór chwycił tego człowieka właśnie tak samo, jak głodne dziecko chwyta bułkę. Obiema rękami, żeby było wygodnie, żeby się pieczywo nie wysunęło z dłoni podczas gryzienia. Smaczna bułka, pachnąca, ciepła… Potwór uniósł człowieka i uderzył nim kilka razy o przezroczystą ścianę. Bez wysiłku, bez problemu. Jakby ten człowiek nic nie ważył. Albo był… szmacianą lalką.
– Szmaciana lalka przewieszona przez sznur bieliźniany.
– Te, poeta…
Mężczyzna z białego miejsca dawno stracił przytomność. Strażak ponownie otworzył usta, chciał krzyknąć. Chciał obudzić człowieka. Obudzić go! Krzyknę, usłyszy, otworzy oczy. Obudzi się. Obudź się! Słyszysz mnie?! Słyszysz?! Może by usłyszał! Może ruszyłby chociaż nogą, stopą. Zawsze można się bronić! Zawsze jest nadzieja. Dopóki człowiek żyje. Dopóki ma siły. A ten człowiek przecież żyje, tylko jest nieprzytomny. Hej! Heeej! Słyszysz mnie?! Trzeba się bronić! Nie wolno się poddawać! Ale musisz się obudzić! Obudź się! Obudź! Zrób coś, porusz się! Po co się wysilasz? To daremne. Nie słyszy cię. Żaden człowiek nie słyszy myśli drugiego człowieka. Ale przecież ja krzyczę! Krzyczę! Nieprawda. Zdaje ci się. Żaden dźwięk nie wydobywał się z gardła strażaka.
Nie słyszy mnie! Nie słyszy! Boże, pomóż. Boże, pomóż temu biednemu człowiekowi. Boże, pomóż mi. Boże, czemuś mnie opuścił?!
– Kwantyfikacja tezy. Informacja źródłowa. Istota…
– Boże, pomóż mi!
– Jestem… tu…
– Co chcesz zrobić?
– Ja… stworzyłem… stworzyłam… białe miejsce… i ja… je zniszczę.
– A ja na to nie pozwolę!
– Jaka… jest… kwantyfikacja tezy?
– Boże, pomóż mi!
– Kwantyfikacja tezy. Informacja źródłowa. Istota nadprzyrodzona, uznawana przez większość religii, przedmiot zainteresowania teologii i filozofii, zagadnienie metafizyczno-egzystencjalne, jednoznaczna definicja zjawiska niemożliwa.
Oblepiony czarną, śmierdzącą smołą potwór uniósł nieprzytomnego człowieka, zupełnie bez wysiłku, jakby tamten nic nie ważył, uniósł, przysunął go do swojego pyska, rozchylił ogromne szczęki. I odgryzł człowiekowi głowę.
– Widzisz białe miejsce?
Widział.
Tylko że ten ogromny sześcian już nie był nieskazitelnie biały. Kiedy potwór odgryzł człowiekowi głowę, biel momentalnie przygasła. Strażak tkwiący w ciemności usłyszał mokre, bardzo głośne chrupnięcie. Następnie mlaskanie. Potwór przegryzł czaszkę, smakował miażdżoną głowę jak najwyborniejszą delicję, unosił pysk, oblizywał się. Potem cisnął ciałem. Bezgłowy trup, z powyginanymi rękami i nogami, upadł za nim, gdzieś daleko. Krew z kikuta szyjnego wyciekała obficie. Ściekała po wewnętrznej stronie przezroczystej ściany. Białe miejsce gasło jak przygaszana żarówka. Są takie specjalne urządzenia, przełączniki, do zmniejszania jasności jakiegoś źródła światła. Lampy, kinkietu na przykład. Takie pokrętło albo suwak na ścianie, przy włączniku centralnym albo przy konkretnym modelu lampy. Wygodnie, szybko. Komuś jest za jaskrawo, światło przeszkadza, razi?
Można przygasić.
Wygodnie, szybko…
Białe miejsce tak przygasło.
Z głośnym, smacznym chrupnięciem.
– Widzisz?
Krwi wypływającej z ciała było dużo. Za dużo. Wszędzie. Widzisz? Widział. A powiedz mi jeszcze jedno, czy wybuchł ci kiedyś pomidor w kuchence mikrofalowej? Nie, nie pomidor, wybuchł ci kiedyś burak? Albo nie wiem, barszcz. Taki ciemnoczerwony, ciepły, gęsty. Podgrzewałeś kiedyś barszcz czerwony w kuchence mikrofalowej? Można podgrzać za bardzo albo w nieodpowiednim opakowaniu, niedostosowanym do tego rodzaju urządzenia. I wtedy bach! Wybuchnie. Najpierw opakowanie się wybrzuszy, następnie pęknie, a rozgrzany barszcz czerwony pobrudzi wnętrze kuchenki, szybkę. Smaczny,
Kwantyfikacja tezy 23 ciepły, gęsty barszcz z czerwonych buraków wszędzie, tylko nie na talerzu.
– Widzisz?
Kulinarna metafora pasowała idealnie. Sześcian rzeczywiście wyglądał jak ogromna kuchenka mikrofalowa, w której coś wybuchło. Krwi przybywało. Rozlewała się po nieskończenie długich krawędziach, ciekła cienkimi i grubszymi strugami po przezroczystych ścianach. Strażak wykrzywił usta. Skąd tyle krwi?! Przecież nie ma tyle krwi w ciele jednego człowieka. Ależ to nie jest krew jednego człowieka. Widzisz? Widział. Pytasz, skąd tyle krwi? Och, to proste. Metaforycznie proste. Znowu metaforycznie. Ludzi na Ziemi przecież jest dużo, bardzo, niewyobrażalnie dużo. Ile ich jest na świecie? Ile miliardów istnień? Każdy człowiek ma głowę, w środku czaszki mózg, każdy z nich ma w sobie mnóstwo krwi. Każdy z nich umrze. Wszyscy zginą. Wtedy białe miejsce zgaśnie.
Wtedy ciemność będzie wszędzie. A w ciemności są te…
– Widzisz?
Potwór pogryzł głowę, połknął. Następnie pokracznie podszedł do zakrwawionej krawędzi sześcianu, oparł wielkie, długopalczaste łapy na przezroczystej ścianie i zaczął wąchać. Wyczuje cię. On czuje wszystko. Ma bardzo dobry węch. Nic się przed nim nie ukryje. Nic, a raczej nikt. Żaden człowiek. Węch, zapach. On tak poznaje świat, ten, każdy. Dopiero teraz strażak zauważył, że potwór nie miał oczu. W podłużnej ogromnej czaszce, oblepionej czarną, cuchnącą substancją nie było oczodołów. Sterczące uszy, wielkie nozdrza, ogromna szczęka, straszliwe zęby, łeb stwora przypominał łeb krokodyla. Ale bez oczodołów. Potwór niuchał, kręcąc ogromną głową. Strażak słyszał, dokładnie słyszał charakterystyczny odgłos wąchania. Drapieżniki tak wąchają, tropią ślad ofiary. A kiedy ofiara jest naznaczona smrodem czarnej substancji, nie jest trudno ją wyczuć.
– Widzisz białe miejsce? Widzisz, co się tam dzieje?
Widział.
Na ścianie, o którą potwór opierał łapy, pojawiła się czarna plama. Zakryła cały zarys potwora. Następnie plama znikła, jakby spłynęła po zakrwawionej ścianie. Ale potwora już w gasnącym białym miejscu nie było. Wyczuł cię, namierzył. Idzie do ciebie. Strażak poczuł, że włosy stają mu dęba. Dlaczego do mnie?
– Kwantyfikacja tezy. Widzisz? Człowiek wrócił.
Po tych słowach oblany krwią, brudny i cuchnący przeogromny sześcian momentalnie skurczył się do rozmiaru kropki, punktu. Następnie znikł. Strażaka otoczyła ciemność. One są w ciemności, one się tam czają… Idzie do ciebie, człowieku. Nie uciekniesz. Nawet jeżeli się będziesz bardzo starał. Chwilę potem znikł również smród, ucichł głos. Zapanował oczekiwany spokój. I cisza. Nie na długo. Mężczyzna poczuł szarpnięcie, jakby ktoś go chwycił za pasek od spodni i pociągnął do tyłu. Przesunął się szybko, nie mógł zapanować nad rękami i nogami, bezwiednie machał nimi na wszystkie strony. Leciał z powrotem. Wracał. Znowu świstało mu w uszach. Ponownie poczuł chłód, następnie lodowate zimno. Ciemność zostawił za sobą. Pojawiły się znajome układy planetarne, jakieś pojedyncze planetoidy, które niedawno mijał, większe, mniejsze, niewyobrażalnie ogromne, ponownie minęły go asteroidy, ale leciały w przeciwną stronę, mniejsze obiekty pojawiały się i znikały albo ich światło gasło tak szybko jak iskra… Już to widział, już znał te widoki. Leciał z powrotem w stronę niebieskiej planety. Szybko. Bardzo szybko. Za szybko. Zobaczył kulę ziemską, niebiesko-białe połacie, zobaczył chmury, nieokreślone plamy kolorów, wielkie puzzle, zarysy miasta, następnie dachy, drzewa, wszystko się zbliżało tak szybko, tak szybko. Świstało strażakowi w uszach. Spadał. Leciał na łeb, na szyję. Nie czuł strachu, mimo że grunt zbliżał się tak szybko, tak szybko… Minął budynek, mignęły mu ogromne okna, pięć, cztery, trzy, dwa, jeden, parter, trawnik, parking. W ostatnim momencie zamknął oczy. Kiedy je otworzył, stał znowu w lofcie i ponownie patrzył się na spalonego człowieka, przykutego łańcuchem do słupa.
– Kwantyfikacja tezy. Widzisz? Człowiek wrócił.
Poczuł smród. Bardzo intensywny. To nie był odór pogorzeliska i zastygłej mazi. Spojrzał na ścianę. Na wysokości metra od podłogi pojawiła się znajoma strażakowi czarna plama, ogromna, cieknąca. Jak wielki pędzel, nasączony farbą, mocno przyciśnięty do kartki papieru. Pamiętasz? Pamiętał. Z czarnej plamy na ścianie najpierw wynurzyła się ogromna głowa zakończona podłużnym, zwierzęcym pyskiem, następnie wąskie, cienkie ramiona, krótki tułów, nienaturalnie długie ręce, bardzo długie nogi…
Znalazł cię, wyczuł, wywęszył, dopadł. Widzisz? Jest jeden, będzie ich więcej. Ile? A jaką największą liczbę możesz sobie wyobrazić? Możesz sobie wyobrazić nieskończoność? A możesz sobie wyobrazić, raczej przypomnieć, że na ten sześcian, ogromny, o szklanych ścianach, wciąż napiera ciemność? Ściany słabną, miękną. Pamiętasz białe miejsce? Widzisz białe miejsce? Widzisz, co się tam dzieje? Ciemność wciąż napiera. Widzisz? Że na przezroczystych ścianach pojawia się coraz więcej czarnych plam, są mniejsze, większe, niektóre ogromne, ale są wszędzie. Białe miejsce ulegnie, w końcu zniknie, zgaśnie, zaleje się czernią. I krwią.
– Widzisz?
Obudził się z krzykiem i tak mocno spocony, że przykleił się do pościeli. Wieczność minęła, zanim usiadł, druga, zanim dotarła do niego rzeczywistość. Czuł, że śmierdzi. Musiał się umyć. Długo stał pod prysznicem. Nie wrócił do sypialni. Poszedł, a raczej posuwał ociężałymi nogami w stronę kuchni. Jego żona już tam była. Siedziała przy stole, paliła papierosa.
– Przecież ty nie palisz.
Była blada, potargana, trzęsły jej się dłonie.
– Czasami palę, kiedy jestem zdenerwowana – stwierdziła cicho.
– Szkoda zdrowia.
– Chcesz coś na uspokojenie? – spytała.
– Nie, a ty?
– Papierosa mam. Co ci się śniło tym razem?
– To samo, co zawsze, ale jakby… jakby…
Jakby dziesięć razy bardziej sugestywnie niż zwykle. Nie pierwszy raz strażak miał ten zły sen, ale tym razem znajomy koszmar uderzył z ogromną siłą i niezwykłym realizmem. Mężczyzna wielokrotnie podróżował przez Wszechświat, aż do jego krańców, wielokrotnie widział pojawiający się ogromny sześcian, który tracił jasność, kiedy ten obrzydliwy potwór odgryzał ofierze głowę. Wielokrotnie wszystko się cofało, człowiek wracał na Ziemię. I tuż przed uderzeniem w beton placu parkingowego otwierał oczy i znowu stał przy spalonej stercie. Wielokrotnie to wszystko widział i przeżywał. Ale pierwszy raz we śnie zobaczył tego potwora, tam, w apartamencie. Wrażenie było takie realne… Za bardzo. Po poprzednich koszmarach strażak czuł się bardzo źle, teraz czuł się gorzej niż fatalnie. Sen wyraźniejszy, bardziej natarczywy.
– Koszmar w technologii 4DX.
Poszli żoną do kina. Obejrzeli film pod tytułem _Mad Max – na drodze gniewu_. Film wyświetlano właśnie w takiej technologii. Czyli nie dość, że trzeba było założyć specjalne okulary, to synchronizowano z fotelami kinowymi tak zwane efekty specjalne. Na przykład pryskała na widza woda, kiedy pojawiała się podobnie pryskająca woda na ekranie, ewentualnie w przypadku wystąpienia na ekranie dymu przez małe dysze umieszczone przy podłodze wydobywał się sztuczny dym. Jednak strażak i jego żona nie pamiętali dużo z tego filmu, ponieważ kinowa technologia czterowymiarowa polega również na dodawaniu drgań albo nagłych ruchów kinowych foteli, symulujących sposób, w który postapokaliptyczne samochody poruszały się z zawrotną, bo niby jaką, prędkością na kamiennych bezdrożach. Fotele podskakiwały, kiwały się i drgały, podrzucając widzów niczym workami z kartoflami. I to w najmniej oczekiwanym momencie. Nie można było się skupić na akcji filmu. A przynajmniej strażak nie mógł się skupić.
– Mam koszmary w technologii czterowymiarowej, a po przebudzeniu czuję się jakbym najnowszego _Mad Maxa_, siedząc na tych ruchomych fotelach, oglądał dwadzieścia cztery godziny non stop.
Z tą różnicą, że swój sen pamiętał dokładnie i ze szczegółami. A filmu nie. Akcji. Bo cenę za bilety, owszem.
– Dodatkowo jakby mnie tramwaj przejechał.
– Boże…
– Ten sen był jakiś inny.
– Jak to?
Powiedz jej, że widziałeś potwora, który odgryzł człowiekowi z białego miejsca głowę, a następnie pojawił się w spalonym apartamencie. Powiedz jej, że potwór cię wyczuł, wywąchał i przyszedł tu za tobą. Powiedz! Powiedz to! Że przelazła tu głodna istota z innego świata. I wiesz, gdzie ona jest. Wiesz, gdzie się pojawi. Już się tam kiedyś pojawiła. Wiesz to!
– Wciąż czuję ten smród.
Nie skłamał. Powiedział prawdę częściową. Prześladował go ten odór. Smród czarnej smolistej substancji, którą po raz pierwszy poczuł w lofcie. W rzeczywistości smoła oblepiała szczątki poćwiartowanego człowieka, znalezionego w apartamencie, we śnie oblepiała potwora, który odgryzł głowę człowiekowi z białego miejsca. Strażak miał wrażenie, że ten smród również jego samego oblepia. Ale nie, że ciecz przywarła mu do skóry albo ubrania. Czuł, dosłownie czuł, że oblepia go od środka. Że smród przykleił się do żołądka, przełyku, nosa, języka, jamy ustnej, że oblepia mu skórę, włosy, przesiąka ubranie. Że ten obrzydliwy zapach go przeniknął, przeszedł na wylot, był w nim i naokoło niego.
– Ma pan omamy słuchowe, wzrokowe i węchowe?
Pytanie zadał lekarz pierwszego kontaktu. Internista.
Powtarzające się koszmary spowodowały wymuszoną bezsenność, brak zdrowego, regenerującego snu spotęgował uczucie permanentnego zmęczenia, mężczyzna nie mógł się skoncentrować, pił za dużo kawy, stracił apetyt, był rozdrażniony. Lekarz przepisał kompleksowe badania, morfologię, analizę moczu, tomografię komputerową.
– Tak, panie doktorze. Można powiedzieć, że to są omamy.
Jakie omamy, co ty wygadujesz?! Twój mózg jest w porządku. Działa jak należy. I jak należy smakuje.
Tomografia komputerowa nic nie wykazała. Żadnych zmian w mózgu strażaka. Żadnego guza, mogącego na przykład powodować neurologiczne zaburzenia prowadzące do zmian percepcji rzeczywistości. Morfologia w porządku, inne badania też.
– Sugeruję wziąć urlop. Mogę pana wysłać na zwolnienie, długie, na tyle czasu, ile będzie trzeba, żeby pan odpoczął.
Tak, potrzebował urlopu jak nigdy w życiu. Urlopu, podczas którego będzie mógł się wyspać. Urlopu od własnej psychiki, własnego umysłu. Od siebie. I od tego koszmaru. Od potwora. Co za bzdury wygadujesz, człowieku. Co za bzdury. Od potwora nie uciekniesz, nie weźmiesz od niego urlopu, bo on cię już znalazł. Wywęszył.
– Za zwolnienie podziękuję.
– Jeżeli zmieni pan zdanie…
– Tak, wiem. Urlop od siebie… – mruknął.
– Słucham?
– Czy coś takiego jest w ogóle możliwe?
Internista zmarszczyło czoło.
– Bardzo ładna metafora. Ale… Wie pan, nie jestem psychiatrą ani psychologiem. Może powinien pan skonsultować się z tego rodzaju specjalistą.
– Nie, nie! – strażak na wyobrażenie wizyty u psychiatry dostał gęsiej skórki i krzyknął, ale natychmiast przeprosił lekarza za swój wybuch.
A może jednak powinieneś iść do psychiatry? Popatrz… mógłbyś się wygadać. Jemu mógłbyś powiedzieć o polującym na ciebie potworze. Poczułbyś ulgę. Ulgę, jasne. Dostałbym skierowanie na obserwację do szpitala psychiatrycznego. Wielu ludzi dostaje takie skierowanie i co? Chociaż, zobacz, tam też nie jest bezpiecznie. Rejman również trafił do szpitala, na obserwację. Ale Rejman to rekrut, ma zostać żołnierzem! Wie, jak się bronić! Ty też wiesz, jak się bronić. Każdy człowiek, do którego jest kierowana kwantyfikacja tezy, powinien wiedzieć, jak się bronić. Tylko ludzie nie przyjmują tej wiedzy do wiadomości.