Amerykański sen - ebook
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników
e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i
tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji
znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
Amerykański sen - ebook
Becca zawsze żyła ze świadomością odrzucenia przez bogatą rodzinę swojej zmarłej matki. Dlatego zaintrygowało ją wezwanie do rezydencji wuja. Teraz jest im potrzebna. Dzięki uderzającemu podobieństwu do kuzynki Larissy, która leży w śpiączce, może pomóc. Musi udawać Larissę i odegrać rolę narzeczonej Thea Garcii…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-3233-3 |
Rozmiar pliku: | 732 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Rezydencja Whitneyów mieściła się przy Piątej Alei w Nowym Jorku. Wyglądała jak elegancka, lecz stara matrona usadowiona w najważniejszym miejscu przy stole, której przeszywający wzrok wyrażał jedynie niezadowolenie i znudzenie.
Becca siedziała w chłodnym ciemnym salonie po brzegi wypełnionym bezcennymi obrazami i posążkami. Próbowała udawać, że zupełnie ją nie obchodzi, w jaki sposób przyglądają jej się tak zwani krewni. Patrzyli na dziecko swej odrzuconej i wydziedziczonej siostry, jakby jego obecność zatruwała niezbędne do życia powietrze.
Jak nawiedzony grobowiec, pomyślała Becca, i jeszcze raz przebiegła wzrokiem po obrazach.
W salonie panowała cisza, której nie miała ochoty przerywać. Ponieważ ostatnim razem była tu w roli petenta, musiała mówić. Teraz to ją wezwano, więc cierpliwie czekała. Nie czuła się zobowiązana nawiązywać kontaktu z ciotką i wujem. Siedziała w fotelu wyprostowana, a splecione dłonie ułożyła na udach. Gdy tylko przestąpiła próg rezydencji, mocno zacisnęła szczęki, by z jej ust nie zaczęły się wylewać gorzkie słowa.
Nareszcie! Dzięki Ci, Panie! – pomyślała, gdy usłyszała stuknięcie otwieranych bocznych drzwi. Cokolwiek stało za tym dźwiękiem, było miłym przerywnikiem dławiącej ciszy. Becca nie miała pojęcia, że zmieni zdanie, gdy tylko spojrzy na mężczyznę, który wszedł do pokoju. Coś jakby ostrzeżenie, świadomość zagrożenia, przemknęło jej przez myśl, a przez ciało przeszły ciarki.
– To ta dziewczyna? – zapytał głębokim, niskim głosem. Jego ton był energiczny, ostry i wymagający. Skupiał w sobie wszystko, czym można było opisać tego człowieka: moc, energia i władza. Poruszał się, jakby był pewien, że otaczający świat dostosuje się do jego ruchów. Jakby rzeczywistość nie miała innego wyjścia, jak ugiąć się przed nim.
Becca poczuła, że zaschło jej w gardle. Gdy na niego spojrzała, utkwił wzrok w jej źrenicach. Nagle przestrzeń się skurczyła i była pewna, że między nimi nie ma nic. Malowidła i kosztowne artefakty rozpłynęły się w niebycie. Podobnie jak jej wuj i ciotka, którzy dwadzieścia sześć lat temu wyrzucili jej matkę na bruk.
Jego oczy były hipnotyczne, elektryzujące. Mimo ciepłej, bursztynowej barwy mroziły wszystko dookoła. Becca zamrugała szybko kilka razy, by uwolnić się od tego spojrzenia.
Kim on jest? – pomyślała i przyjrzała mu się uważniej.
Przybysz miał prawie metr osiemdziesiąt wzrostu. Ubrany był w cienki czarny sweter i ciemne spodnie. Wszystko podkreślało jego idealnie wyrzeźbioną sylwetkę. Nie sposób było go nie zauważyć. Po prostu był. Nic więcej. To wystarczyło, by Becca natychmiast zrozumiała dwie ważne dla niej rzeczy. Pierwszą był fakt, że facet jest niebezpieczny. Nie wiedziała, w jaki sposób mógłby jej zaszkodzić, wiązało się to jednak z drugą rzeczą, którą poczuła, mianowicie, że jej żołądek skurczył się boleśnie. Powinnam stąd jak najprędzej wiać, pomyślała.
– Widzisz podobieństwo? – Po raz pierwszy od kilkudziesięciu minut odezwał się Bradford, wuj Becki. Mówił tym samym bezdusznym głosem, którym pół roku temu kazał jej się stąd wynosić. Tym samym tonem powiedział jej, że ona i jej młodsza siostra Emily były niewybaczalną pomyłką Caroline – jego siostry, a ich matki.
– Niebywałe – odparł nieznajomy, a jego powieki zwęziły się, gdy coraz uważniej przyglądał się Becce. – Myślałem, że wyolbrzymiasz.
Poczuła, jak jej dłonie stają się lodowate, a puls przyspiesza.
Panika! Całkiem uzasadniona, jak mi się zdaje, pomyślała. Miała ochotę zerwać się na równe nogi i uciekać Piątą Aleją najdalej, jak się da. Chciała znaleźć się tysiące mil od tych znienawidzonych ludzi, domu jak mogiła i sytuacji, której nie miała już nadziei zrozumieć. Jednak ani drgnęła. Nie mogła się ruszyć. Do miejsca przykuł ją bursztynowy wzrok. Władczy, wymagający posłuszeństwa, nieznoszący sprzeciwu. To on kazał jej siedzieć nieruchomo.
– Nadal nie wiem, po co mnie tu wezwano – powiedziała, gdy wreszcie zmusiła się do mówienia. Nie mogła stać i niemo pozwolić się taksować wzrokiem ludziom, którzy nią pogardzali. Odważnie spojrzała na wuja i ciotkę. – Po tym, jak ostatnio mnie stąd wyrzuciliście…
– To nie ma z tym nic wspólnego – przerwał jej Bradford i niecierpliwie pociągnął nosem. – Teraz to coś ważnego.
– Edukacja mojej siostry to też coś ważnego – odparła Becca głośno. Patrzyła na krewnych, ale była świadoma obecności tego drugiego mężczyzny. Czuła, jak pożera ją wzrokiem. Jej płuca ścisnęły się boleśnie, a przez ciało przeszedł dreszcz… podniecenia!
– Na litość boską! Co ty sobie wyobrażasz, Bradford? – wtrąciła się ciotka Helen. Bez przerwy nerwowo obracała na palcach złote pierścionki. – Popatrz na nią! Posłuchaj jej! Jak można się łudzić, że ktokolwiek uwierzy, że ona jest jedną z nas!
– Ona jest tak samo zainteresowana byciem jedną z was, jak powrotem nago do Bostonu przez morze potłuczonego szkła – odparła Becca. Postanowiła skupić się na celu, który przywiódł ją tutaj poprzednim razem. Na celu, dla którego zniosła poprzednią wizytę i postanowiła niemniej dzielnie znieść kolejną.
Być może tym razem się uda, pomyślała, i dodała:
– Jedyna rzecz, którą chcę i zawsze chciałam od was uzyskać, to pomoc w finansowaniu edukacji mojej siostry, bo na nią po prostu mnie nie stać. Nie mam pojęcia, jak to możliwie, że proszę o zbyt wiele. – Becca machnęła ręką wokół siebie. Wskazała na grube perskie dywany, kolekcje białych kruków na półkach, obrazy mistrzów i kryształowe żyrandole. A to był zaledwie jeden pokój z wielkiej kamienicy zajmującej przestrzeń między dwiema przecznicami Piątej Alei. Gdyby Whitneyowie ją wsparli i opłacili całe studia Emily, nawet nie poczuliby, że wydali pieniądze.
Becca nigdy nie przyszłaby do nich, gdyby nie mądra, pracowita Emily, która chciała iść na studia. Tylko pragnienie zapewnienia siostrze lepszego życia zmusiło ją do zwrócenia się do Whitneyów z prośbą o wsparcie. Był to również jedyny powód, dla którego przybyła na ich wezwanie, mimo że pół roku temu wyrzucili ją za drzwi, wyzywając ją i jej matkę od najgorszych.
Becca musiała zapewnić siostrze edukację, bo obiecała umierającej matce, że zrobi wszystko, by uchronić Emily od biedy i upadku. Wszystko. Przełknięcie goryczy spotkania z dumnymi krewnymi również się w tym mieściło. Wiedziała, że nie może się wycofać z powodu żalu, jaki czuła. Nie mogła tak po prostu zniweczyć szansy na opłacenie siostrze czesnego, skoro matka porzuciła dla niej cały splendor stylu życia Whitneyów.
– Wstań – usłyszała komendę dobiegającą tuż zza jej pleców. Źródło, z którego dochodził rozkazujący, głęboki głos znajdowało się stanowczo za blisko. Becca drgnęła niespokojnie i poczuła złość na samą siebie, że okazała słabość. Wiedziała, że znajduje się w obozie wroga, a cała rozgrywka toczy się przeciw niej. Musiała być silna.
Obróciła się, nadal siedząc w fotelu. Za nią stał sam diabeł o bursztynowych oczach i patrzył w bardzo niepokojący sposób.
– Słucham? – zapytała, porażona spojrzeniem. Rysy jego twarzy, oliwkowa cera i przeszywające oczy sprawiały, że był przeraźliwe pociągający. Męski, silny, niepokonany. Jego pełne wargi wypowiadające polecenia sprawiały, że miała ochotę rozkwitnąć w pełni swej kobiecości. Chciała się poczuć, jak przeciągający się leniwie kot wygrzany w południowym słońcu.
O czym ja myślę, do cholery! – upomniała się, zmrożona własnymi pragnieniami.
– Wstań – powiedział głośniej, tonem świadczącym, że nie będzie więcej powtarzał. Tym razem Becca wstała natychmiast, mimo że nie zamierzała tego robić. Była przerażona. Nie mogła uwierzyć, że ten mężczyzna miał na nią taki wpływ. Czuła się jak marionetka. Miała wrażenie, że do kilkunastu miejsc na jej ciele przytroczone są sznurki, za które zaraz mistrz zacznie pociągać.
– Niesamowite – wymruczał, zbliżając się, czym rozpędził jej puls do kosmicznych prędkości. – Obróć się.
Becca nie drgnęła. Patrzyła na niego szeroko otwartymi oczyma dłuższą chwilę, więc wyciągnął rękę, wystawił palec wskazujący i zakręcił nim w powietrzu, demonstrując jej, co powinna zrobić. Jego ręka była silna, władcza, zdecydowana. Zupełnie niespodziewanie przez umysł Becki przemknął klarowny erotyczny obraz tej samej ręki na jej nagim ciele. By się opanować, przełknęła ślinę i odparła:
– Marzę o tym, żeby wykonywać wszystkie twoje polecenia, ale na razie nie mam pojęcia ani kim jesteś, ani czego chcesz, więc nie sądzę, żebym musiała się ciebie słuchać.
Ten niewielki bunt pozwolił jej się nieco opanować. Udowodniła sobie, że nadal się kontroluje. Miała nieodparte wrażenie, że ten niebezpieczny facet mógłby być dla niej najbezpieczniejszą ostoją. Wiedziała, że jest to kombinacja niemożliwa do pogodzenia, a jednak jakiś wewnętrzny głos podpowiadał jej, że nawet tutaj, nawet teraz, bez trudu mógłby zagwarantować jej bezpieczeństwo.
Co za absurd! – odepchnęła tę myśl. Ten facet jest tak samo bezpieczny jak granat bez zawleczki.
– Jestem Theo Markou Garcia. Dyrektor naczelny Whitney Media.
Whitney Media – klejnot koronny rodu Whitneyów. Wielkie przedsiębiorstwo, dzięki któremu sali się zbyt bogaci i osiągnęli zbyt daleko sięgające wpływy. Wśród bogaczy byli uważani niemal za półbogów. Dzięki swym gazetom, kanałom telewizyjnym i produkcji filmów pływali na powierzchni życia niczym najlżejsza pianka, podczas gdy ich moralność już od lat leżała na dnie, obrosła w pąkle i glony.
– Gratuluję – odparła Becca oschle i uniosła obie brwi. – Jestem Becca. Nieprawe dziecko siostry, o której nikt nie śmie nawet wspomnieć. Miała na imię Caroline i była lepsza od was wszystkich razem wziętych – powiedziała i posłała krewnym mordercze spojrzenie. Żałowała, że ani słowa, ani wzrok fizycznie nie ranią. Gdyby tak było, moc jej uczuć poszatkowałaby ich na plasterki.
– Dobrze wiem, kim jesteś – odparł spokojnie Garcia. Jego niski głos sprawił, że Becca skupiła się tylko na nim. Głosy oburzonej Helen i rozwścieczonego Bradforda zdawały się wcale do niej nie docierać. – A jeśli chodzi o to, czego od ciebie chcę… Nie sądzę, by to było właściwie postawione pytanie.
– To jest najwłaściwsze pytanie, jeśli wymagasz ode mnie, bym przed tobą wirowała. – Becca poczuła przypływ energii i odwagi. – Choć nie spodziewam się usłyszeć odpowiedzi.
– Pytanie brzmi: Co ty chcesz uzyskać i jak ja mogę ci to dać? – odparł i skrzyżował ręce na piersi.
– Chcę opłacić studia mojej siostry. Nie obchodzi mnie, czy ty mi dasz na to pieniądze, czy oni. Jedyne, co wiem, to, że mnie na to nie stać – powiedziała, patrząc mu prosto w oczy, mimo że prawie zakrztusiła się na myśl o niesprawiedliwości losu. Nie mogła uwierzyć, że ludzie tacy jak Bradford i Helen szastali pieniędzmi na lewo i prawo, podczas gdy ona ciężko pracując, ledwie mogła opłacić rachunki oraz zapewnić byt sobie i dorastającej siostrze.
– W takim razie powiedz, jak daleko jesteś gotowa się posunąć, by to zdobyć?
– Emily zasługuje na najlepsze. Zrobię wszystko, by jej to zapewnić – odparła z mocą i przekonaniem, choć miała ochotę wyć z rozpaczy. Życie było takie niesprawiedliwie. Becca nigdy nikomu nie zazdrościła ani nie użalała się nad sobą, ale nie mogła znieść myśli, że przez jej bezczynność marzenia Emily mogłyby się nigdy nie spełnić. Jeśli istniał choć cień szansy na ich realizację, musiała podjąć wyzwanie i walczyć o nie. Nawet jeśli oznaczało to sojusz ze znienawidzonymi Whitheyami.
– Podziwiam bezlitosne i ambitne kobiety – powiedział Theo. W jego głosie brzmiała satysfakcja, której nie rozumiała. Jednak nie miała problemu ze zrozumieniem gestu jego kręcącego się palca.
– To musi być całkiem fajne, być tak obrzydliwie bogatym, by opłacić komuś czteroletnie studia za jeden mały obrót. Jednak kimże jestem, by się spierać – odparła, grając na czas.
– Nie obchodzi mnie, kim jesteś – odparł twardo. Becca w mgnieniu oka zrozumiała, że jeszcze chwila, a przesadzi. Oparła się pokusie, by dalej drażnić Garcię. Intuicja podpowiadała jej, że nie warto. Pojęła, że stoi przed nią człowiek, z którym nie powinna pogrywać. – Obchodzi mnie tylko to, jak wyglądasz. Nie zmuszaj mnie, bym jeszcze raz cię prosił. Obróć się. Chcę ci się lepiej przyjrzeć.
Becca nie mogła uwierzyć, że się obróciła. Czuła się, jakby wstąpił w nią ktoś inny, kto wbrew jej woli steruje jej ciałem. Czerwień zalała jej policzki, dłonie się spociły, a serce waliło w piersi, jakby chciało się wyrwać na wolność. Przez umysł przeszła fala upokorzenia, a ciało wzdrygnęło się, gdy w dole brzucha poczuła rodzące się podniecenie. Te skrajnie odmienne odczucia przeraziły ją. Nie wiedziała, że taka mieszanka jest w ogóle możliwa.
– Zadowolony? – zapytała z werwą, której tak bardzo jej teraz brakowało.
– Usiądź. Mam dla ciebie propozycję – wydał kolejny rozkaz.
– Za każdym razem, gdy słyszę te słowa, wiem, że nic dobrego mnie nie spotka – odparła i położyła dłonie na biodrach. Nie usiadła mimo polecenia i kolan trzęsących się jak galareta. – To jak w horrorze pójść sprawdzić, skąd dobiega złowrogi hałas. To się nigdy dobrze nie kończy.
– Tyle że to nie film. A tym bardziej horror – odparł Theo spokojnie. – Nazwijmy to zwykłą biznesową transakcją. Zrobisz, co ci każę, a dostaniesz wszystko, o co prosisz i wiele, wiele więcej.
Becca uśmiechnęła się do niego szeroko i sztucznie.
– Pomińmy ten cudny wstęp, dobrze? Gdzie jest haczyk? Zawsze jest jakiś haczyk.
Theo milczał i przez dłuższą chwilę tylko się jej przyglądał. Miała wrażenie, że jego wzrok przeszywa ją na wskroś i odkrywa wszystkie zakamarki duszy. Była przekonana, że jak na dłoni widać zarówno jej determinację, by wywalczyć pieniądze dla siostry, jak i ogromne wrażenie, jakie robiła na niej jego bliskość.
– Jest kilka haczyków – powiedział szczerze, a Becca ujrzała w jego oczach złowieszczy błysk. – Jednak żaden z nich nie będzie miał większego znaczenia, bo przysłoni ci je ostateczny rezultat. Żaden z nich oprócz jednego.
– Czyli? – Becca oczekiwała na wyjaśnienie. W głębi duszy czuła, że cokolwiek by to było, nie wyjdzie z tego bez szwanku. Wiedziała, że ten mężczyzna prawdopodobnie zrobi to: zniszczy ją. To, że jeszcze tego nie zrobił, wydawało jej się przypadkiem. Zbiegiem okoliczności. Wiedziała, że wystarczy jego spojrzenie, uśmiech albo dotyk, by uśmiercić jej wolę i duszę.
Dotyk?! – przeraziła się.
Wyraz jego twarzy złagodniał, lecz zupełnie nie pasował do mocy i znaczenia wypowiadanych słów.
– Będziesz musiała być mi posłuszna. Całkowicie.
Rezydencja Whitneyów mieściła się przy Piątej Alei w Nowym Jorku. Wyglądała jak elegancka, lecz stara matrona usadowiona w najważniejszym miejscu przy stole, której przeszywający wzrok wyrażał jedynie niezadowolenie i znudzenie.
Becca siedziała w chłodnym ciemnym salonie po brzegi wypełnionym bezcennymi obrazami i posążkami. Próbowała udawać, że zupełnie ją nie obchodzi, w jaki sposób przyglądają jej się tak zwani krewni. Patrzyli na dziecko swej odrzuconej i wydziedziczonej siostry, jakby jego obecność zatruwała niezbędne do życia powietrze.
Jak nawiedzony grobowiec, pomyślała Becca, i jeszcze raz przebiegła wzrokiem po obrazach.
W salonie panowała cisza, której nie miała ochoty przerywać. Ponieważ ostatnim razem była tu w roli petenta, musiała mówić. Teraz to ją wezwano, więc cierpliwie czekała. Nie czuła się zobowiązana nawiązywać kontaktu z ciotką i wujem. Siedziała w fotelu wyprostowana, a splecione dłonie ułożyła na udach. Gdy tylko przestąpiła próg rezydencji, mocno zacisnęła szczęki, by z jej ust nie zaczęły się wylewać gorzkie słowa.
Nareszcie! Dzięki Ci, Panie! – pomyślała, gdy usłyszała stuknięcie otwieranych bocznych drzwi. Cokolwiek stało za tym dźwiękiem, było miłym przerywnikiem dławiącej ciszy. Becca nie miała pojęcia, że zmieni zdanie, gdy tylko spojrzy na mężczyznę, który wszedł do pokoju. Coś jakby ostrzeżenie, świadomość zagrożenia, przemknęło jej przez myśl, a przez ciało przeszły ciarki.
– To ta dziewczyna? – zapytał głębokim, niskim głosem. Jego ton był energiczny, ostry i wymagający. Skupiał w sobie wszystko, czym można było opisać tego człowieka: moc, energia i władza. Poruszał się, jakby był pewien, że otaczający świat dostosuje się do jego ruchów. Jakby rzeczywistość nie miała innego wyjścia, jak ugiąć się przed nim.
Becca poczuła, że zaschło jej w gardle. Gdy na niego spojrzała, utkwił wzrok w jej źrenicach. Nagle przestrzeń się skurczyła i była pewna, że między nimi nie ma nic. Malowidła i kosztowne artefakty rozpłynęły się w niebycie. Podobnie jak jej wuj i ciotka, którzy dwadzieścia sześć lat temu wyrzucili jej matkę na bruk.
Jego oczy były hipnotyczne, elektryzujące. Mimo ciepłej, bursztynowej barwy mroziły wszystko dookoła. Becca zamrugała szybko kilka razy, by uwolnić się od tego spojrzenia.
Kim on jest? – pomyślała i przyjrzała mu się uważniej.
Przybysz miał prawie metr osiemdziesiąt wzrostu. Ubrany był w cienki czarny sweter i ciemne spodnie. Wszystko podkreślało jego idealnie wyrzeźbioną sylwetkę. Nie sposób było go nie zauważyć. Po prostu był. Nic więcej. To wystarczyło, by Becca natychmiast zrozumiała dwie ważne dla niej rzeczy. Pierwszą był fakt, że facet jest niebezpieczny. Nie wiedziała, w jaki sposób mógłby jej zaszkodzić, wiązało się to jednak z drugą rzeczą, którą poczuła, mianowicie, że jej żołądek skurczył się boleśnie. Powinnam stąd jak najprędzej wiać, pomyślała.
– Widzisz podobieństwo? – Po raz pierwszy od kilkudziesięciu minut odezwał się Bradford, wuj Becki. Mówił tym samym bezdusznym głosem, którym pół roku temu kazał jej się stąd wynosić. Tym samym tonem powiedział jej, że ona i jej młodsza siostra Emily były niewybaczalną pomyłką Caroline – jego siostry, a ich matki.
– Niebywałe – odparł nieznajomy, a jego powieki zwęziły się, gdy coraz uważniej przyglądał się Becce. – Myślałem, że wyolbrzymiasz.
Poczuła, jak jej dłonie stają się lodowate, a puls przyspiesza.
Panika! Całkiem uzasadniona, jak mi się zdaje, pomyślała. Miała ochotę zerwać się na równe nogi i uciekać Piątą Aleją najdalej, jak się da. Chciała znaleźć się tysiące mil od tych znienawidzonych ludzi, domu jak mogiła i sytuacji, której nie miała już nadziei zrozumieć. Jednak ani drgnęła. Nie mogła się ruszyć. Do miejsca przykuł ją bursztynowy wzrok. Władczy, wymagający posłuszeństwa, nieznoszący sprzeciwu. To on kazał jej siedzieć nieruchomo.
– Nadal nie wiem, po co mnie tu wezwano – powiedziała, gdy wreszcie zmusiła się do mówienia. Nie mogła stać i niemo pozwolić się taksować wzrokiem ludziom, którzy nią pogardzali. Odważnie spojrzała na wuja i ciotkę. – Po tym, jak ostatnio mnie stąd wyrzuciliście…
– To nie ma z tym nic wspólnego – przerwał jej Bradford i niecierpliwie pociągnął nosem. – Teraz to coś ważnego.
– Edukacja mojej siostry to też coś ważnego – odparła Becca głośno. Patrzyła na krewnych, ale była świadoma obecności tego drugiego mężczyzny. Czuła, jak pożera ją wzrokiem. Jej płuca ścisnęły się boleśnie, a przez ciało przeszedł dreszcz… podniecenia!
– Na litość boską! Co ty sobie wyobrażasz, Bradford? – wtrąciła się ciotka Helen. Bez przerwy nerwowo obracała na palcach złote pierścionki. – Popatrz na nią! Posłuchaj jej! Jak można się łudzić, że ktokolwiek uwierzy, że ona jest jedną z nas!
– Ona jest tak samo zainteresowana byciem jedną z was, jak powrotem nago do Bostonu przez morze potłuczonego szkła – odparła Becca. Postanowiła skupić się na celu, który przywiódł ją tutaj poprzednim razem. Na celu, dla którego zniosła poprzednią wizytę i postanowiła niemniej dzielnie znieść kolejną.
Być może tym razem się uda, pomyślała, i dodała:
– Jedyna rzecz, którą chcę i zawsze chciałam od was uzyskać, to pomoc w finansowaniu edukacji mojej siostry, bo na nią po prostu mnie nie stać. Nie mam pojęcia, jak to możliwie, że proszę o zbyt wiele. – Becca machnęła ręką wokół siebie. Wskazała na grube perskie dywany, kolekcje białych kruków na półkach, obrazy mistrzów i kryształowe żyrandole. A to był zaledwie jeden pokój z wielkiej kamienicy zajmującej przestrzeń między dwiema przecznicami Piątej Alei. Gdyby Whitneyowie ją wsparli i opłacili całe studia Emily, nawet nie poczuliby, że wydali pieniądze.
Becca nigdy nie przyszłaby do nich, gdyby nie mądra, pracowita Emily, która chciała iść na studia. Tylko pragnienie zapewnienia siostrze lepszego życia zmusiło ją do zwrócenia się do Whitneyów z prośbą o wsparcie. Był to również jedyny powód, dla którego przybyła na ich wezwanie, mimo że pół roku temu wyrzucili ją za drzwi, wyzywając ją i jej matkę od najgorszych.
Becca musiała zapewnić siostrze edukację, bo obiecała umierającej matce, że zrobi wszystko, by uchronić Emily od biedy i upadku. Wszystko. Przełknięcie goryczy spotkania z dumnymi krewnymi również się w tym mieściło. Wiedziała, że nie może się wycofać z powodu żalu, jaki czuła. Nie mogła tak po prostu zniweczyć szansy na opłacenie siostrze czesnego, skoro matka porzuciła dla niej cały splendor stylu życia Whitneyów.
– Wstań – usłyszała komendę dobiegającą tuż zza jej pleców. Źródło, z którego dochodził rozkazujący, głęboki głos znajdowało się stanowczo za blisko. Becca drgnęła niespokojnie i poczuła złość na samą siebie, że okazała słabość. Wiedziała, że znajduje się w obozie wroga, a cała rozgrywka toczy się przeciw niej. Musiała być silna.
Obróciła się, nadal siedząc w fotelu. Za nią stał sam diabeł o bursztynowych oczach i patrzył w bardzo niepokojący sposób.
– Słucham? – zapytała, porażona spojrzeniem. Rysy jego twarzy, oliwkowa cera i przeszywające oczy sprawiały, że był przeraźliwe pociągający. Męski, silny, niepokonany. Jego pełne wargi wypowiadające polecenia sprawiały, że miała ochotę rozkwitnąć w pełni swej kobiecości. Chciała się poczuć, jak przeciągający się leniwie kot wygrzany w południowym słońcu.
O czym ja myślę, do cholery! – upomniała się, zmrożona własnymi pragnieniami.
– Wstań – powiedział głośniej, tonem świadczącym, że nie będzie więcej powtarzał. Tym razem Becca wstała natychmiast, mimo że nie zamierzała tego robić. Była przerażona. Nie mogła uwierzyć, że ten mężczyzna miał na nią taki wpływ. Czuła się jak marionetka. Miała wrażenie, że do kilkunastu miejsc na jej ciele przytroczone są sznurki, za które zaraz mistrz zacznie pociągać.
– Niesamowite – wymruczał, zbliżając się, czym rozpędził jej puls do kosmicznych prędkości. – Obróć się.
Becca nie drgnęła. Patrzyła na niego szeroko otwartymi oczyma dłuższą chwilę, więc wyciągnął rękę, wystawił palec wskazujący i zakręcił nim w powietrzu, demonstrując jej, co powinna zrobić. Jego ręka była silna, władcza, zdecydowana. Zupełnie niespodziewanie przez umysł Becki przemknął klarowny erotyczny obraz tej samej ręki na jej nagim ciele. By się opanować, przełknęła ślinę i odparła:
– Marzę o tym, żeby wykonywać wszystkie twoje polecenia, ale na razie nie mam pojęcia ani kim jesteś, ani czego chcesz, więc nie sądzę, żebym musiała się ciebie słuchać.
Ten niewielki bunt pozwolił jej się nieco opanować. Udowodniła sobie, że nadal się kontroluje. Miała nieodparte wrażenie, że ten niebezpieczny facet mógłby być dla niej najbezpieczniejszą ostoją. Wiedziała, że jest to kombinacja niemożliwa do pogodzenia, a jednak jakiś wewnętrzny głos podpowiadał jej, że nawet tutaj, nawet teraz, bez trudu mógłby zagwarantować jej bezpieczeństwo.
Co za absurd! – odepchnęła tę myśl. Ten facet jest tak samo bezpieczny jak granat bez zawleczki.
– Jestem Theo Markou Garcia. Dyrektor naczelny Whitney Media.
Whitney Media – klejnot koronny rodu Whitneyów. Wielkie przedsiębiorstwo, dzięki któremu sali się zbyt bogaci i osiągnęli zbyt daleko sięgające wpływy. Wśród bogaczy byli uważani niemal za półbogów. Dzięki swym gazetom, kanałom telewizyjnym i produkcji filmów pływali na powierzchni życia niczym najlżejsza pianka, podczas gdy ich moralność już od lat leżała na dnie, obrosła w pąkle i glony.
– Gratuluję – odparła Becca oschle i uniosła obie brwi. – Jestem Becca. Nieprawe dziecko siostry, o której nikt nie śmie nawet wspomnieć. Miała na imię Caroline i była lepsza od was wszystkich razem wziętych – powiedziała i posłała krewnym mordercze spojrzenie. Żałowała, że ani słowa, ani wzrok fizycznie nie ranią. Gdyby tak było, moc jej uczuć poszatkowałaby ich na plasterki.
– Dobrze wiem, kim jesteś – odparł spokojnie Garcia. Jego niski głos sprawił, że Becca skupiła się tylko na nim. Głosy oburzonej Helen i rozwścieczonego Bradforda zdawały się wcale do niej nie docierać. – A jeśli chodzi o to, czego od ciebie chcę… Nie sądzę, by to było właściwie postawione pytanie.
– To jest najwłaściwsze pytanie, jeśli wymagasz ode mnie, bym przed tobą wirowała. – Becca poczuła przypływ energii i odwagi. – Choć nie spodziewam się usłyszeć odpowiedzi.
– Pytanie brzmi: Co ty chcesz uzyskać i jak ja mogę ci to dać? – odparł i skrzyżował ręce na piersi.
– Chcę opłacić studia mojej siostry. Nie obchodzi mnie, czy ty mi dasz na to pieniądze, czy oni. Jedyne, co wiem, to, że mnie na to nie stać – powiedziała, patrząc mu prosto w oczy, mimo że prawie zakrztusiła się na myśl o niesprawiedliwości losu. Nie mogła uwierzyć, że ludzie tacy jak Bradford i Helen szastali pieniędzmi na lewo i prawo, podczas gdy ona ciężko pracując, ledwie mogła opłacić rachunki oraz zapewnić byt sobie i dorastającej siostrze.
– W takim razie powiedz, jak daleko jesteś gotowa się posunąć, by to zdobyć?
– Emily zasługuje na najlepsze. Zrobię wszystko, by jej to zapewnić – odparła z mocą i przekonaniem, choć miała ochotę wyć z rozpaczy. Życie było takie niesprawiedliwie. Becca nigdy nikomu nie zazdrościła ani nie użalała się nad sobą, ale nie mogła znieść myśli, że przez jej bezczynność marzenia Emily mogłyby się nigdy nie spełnić. Jeśli istniał choć cień szansy na ich realizację, musiała podjąć wyzwanie i walczyć o nie. Nawet jeśli oznaczało to sojusz ze znienawidzonymi Whitheyami.
– Podziwiam bezlitosne i ambitne kobiety – powiedział Theo. W jego głosie brzmiała satysfakcja, której nie rozumiała. Jednak nie miała problemu ze zrozumieniem gestu jego kręcącego się palca.
– To musi być całkiem fajne, być tak obrzydliwie bogatym, by opłacić komuś czteroletnie studia za jeden mały obrót. Jednak kimże jestem, by się spierać – odparła, grając na czas.
– Nie obchodzi mnie, kim jesteś – odparł twardo. Becca w mgnieniu oka zrozumiała, że jeszcze chwila, a przesadzi. Oparła się pokusie, by dalej drażnić Garcię. Intuicja podpowiadała jej, że nie warto. Pojęła, że stoi przed nią człowiek, z którym nie powinna pogrywać. – Obchodzi mnie tylko to, jak wyglądasz. Nie zmuszaj mnie, bym jeszcze raz cię prosił. Obróć się. Chcę ci się lepiej przyjrzeć.
Becca nie mogła uwierzyć, że się obróciła. Czuła się, jakby wstąpił w nią ktoś inny, kto wbrew jej woli steruje jej ciałem. Czerwień zalała jej policzki, dłonie się spociły, a serce waliło w piersi, jakby chciało się wyrwać na wolność. Przez umysł przeszła fala upokorzenia, a ciało wzdrygnęło się, gdy w dole brzucha poczuła rodzące się podniecenie. Te skrajnie odmienne odczucia przeraziły ją. Nie wiedziała, że taka mieszanka jest w ogóle możliwa.
– Zadowolony? – zapytała z werwą, której tak bardzo jej teraz brakowało.
– Usiądź. Mam dla ciebie propozycję – wydał kolejny rozkaz.
– Za każdym razem, gdy słyszę te słowa, wiem, że nic dobrego mnie nie spotka – odparła i położyła dłonie na biodrach. Nie usiadła mimo polecenia i kolan trzęsących się jak galareta. – To jak w horrorze pójść sprawdzić, skąd dobiega złowrogi hałas. To się nigdy dobrze nie kończy.
– Tyle że to nie film. A tym bardziej horror – odparł Theo spokojnie. – Nazwijmy to zwykłą biznesową transakcją. Zrobisz, co ci każę, a dostaniesz wszystko, o co prosisz i wiele, wiele więcej.
Becca uśmiechnęła się do niego szeroko i sztucznie.
– Pomińmy ten cudny wstęp, dobrze? Gdzie jest haczyk? Zawsze jest jakiś haczyk.
Theo milczał i przez dłuższą chwilę tylko się jej przyglądał. Miała wrażenie, że jego wzrok przeszywa ją na wskroś i odkrywa wszystkie zakamarki duszy. Była przekonana, że jak na dłoni widać zarówno jej determinację, by wywalczyć pieniądze dla siostry, jak i ogromne wrażenie, jakie robiła na niej jego bliskość.
– Jest kilka haczyków – powiedział szczerze, a Becca ujrzała w jego oczach złowieszczy błysk. – Jednak żaden z nich nie będzie miał większego znaczenia, bo przysłoni ci je ostateczny rezultat. Żaden z nich oprócz jednego.
– Czyli? – Becca oczekiwała na wyjaśnienie. W głębi duszy czuła, że cokolwiek by to było, nie wyjdzie z tego bez szwanku. Wiedziała, że ten mężczyzna prawdopodobnie zrobi to: zniszczy ją. To, że jeszcze tego nie zrobił, wydawało jej się przypadkiem. Zbiegiem okoliczności. Wiedziała, że wystarczy jego spojrzenie, uśmiech albo dotyk, by uśmiercić jej wolę i duszę.
Dotyk?! – przeraziła się.
Wyraz jego twarzy złagodniał, lecz zupełnie nie pasował do mocy i znaczenia wypowiadanych słów.
– Będziesz musiała być mi posłuszna. Całkowicie.
więcej..