- W empik go
Amulet - ebook
Wydawnictwo:
Data wydania:
16 sierpnia 2022
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników
e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i
tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji
znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
Amulet - ebook
Rodzice Weroniki, studentki architektury, od zawsze dbali, by córce niczego nie brakowało. Mimo to dziewczyna odczuwa wokół siebie emocjonalną pustkę. Wszystko się zmienia, kiedy poznaje Maksa – pochodzącego z zupełnie innego środowiska niż ona – który coraz bardziej ją fascynuje. Weronika przeczuwa, że nieśmiały chłopak skrywa jakąś bolesną tajemnicę. I ma rację, ponieważ wkrótce ukochany informuje ją o swoich planach wyjazdu za ocean. Gdy podczas pożegnania dziewczyna otrzymuje od niego tajemniczy amulet, czuje, że w tym niewielkim przedmiocie drzemią siły, o których istnieniu wcześniej nie miała pojęcia… W dodatku w rodzinnym domu Weroniki dochodzi do trudnych do zrozumienia zdarzeń. Czy znajdzie się ktoś, kto ją wesprze i pomoże przetrwać ten najtrudniejszy w jej życiu czas?
Poszła tam, gdzie zawsze był on… do jego mieszkania. Wszystko tu pozostało takie samo. Jakby nic się nie zmieniło. Ta sama obskurna brama, odrapane ściany, wijące się schody. Ten sam zapach starych murów i te same drzwi… niestety tym razem zakurzone i zamknięte, jego naprawdę nie było. Dotknęła ich czołem i stała tak chwilę bez ruchu. W torebce miała klucze, mogła wejść do mieszkania, mogła poczuć ten klimat, znaleźć się w otoczeniu jego rzeczy. Mogła przytulić się do poduszki, która zapewne jeszcze nim pachniała… ale Maksa tam nie było.
Poszła tam, gdzie zawsze był on… do jego mieszkania. Wszystko tu pozostało takie samo. Jakby nic się nie zmieniło. Ta sama obskurna brama, odrapane ściany, wijące się schody. Ten sam zapach starych murów i te same drzwi… niestety tym razem zakurzone i zamknięte, jego naprawdę nie było. Dotknęła ich czołem i stała tak chwilę bez ruchu. W torebce miała klucze, mogła wejść do mieszkania, mogła poczuć ten klimat, znaleźć się w otoczeniu jego rzeczy. Mogła przytulić się do poduszki, która zapewne jeszcze nim pachniała… ale Maksa tam nie było.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8313-065-1 |
Rozmiar pliku: | 848 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Biegła po schodach najszybciej, jak mogła. Tęsknota i miłość niosły ją na skrzydłach. Jeszcze tylko chwila, dosłownie kilka minut i go zobaczy, dotknie, poczuje… Ostatnie piętro, ostatni stopień schodów i drzwi. Drzwi, o których śniła każdej nocy. Dotknęła ich dłonią, delikatnie gładząc, były duże i stare. Zakurzone i odrapane, ale za nimi… za nimi znajdował się świat jak z bajki. Zaczarowany, piękny, inny. Jego świat, a od niedawna także jej. Poczekała, aż oddech jej się wyrówna, nacisnęła klamkę, drzwi lekko zaskrzypiały i się otworzyły. Weszła do środka, serce waliło jej tak mocno, że nie słyszała własnych myśli. Cicha muzyka snuła się po domu. Nagle czyjeś mocne ręce pochwyciły ją i przyciągnęły. Usłyszała, jak stare dobre drzwi się zatrzaskują.
– Tęskniłem– szepnął i przylgnął do niej ustami.
Smakował cudownie, nie mogła się nim nasycić. Z jej ramienia zsunęła się torebka i upadła na podłogę, nie zważała na to, tuliła się do niego, rozkoszując si jego ciepłem, jego zapachem. Donie mężczyzny tak czule błądziły po jej plecach, usta pieściły jej szyję. Szarpnęła jego gęste włosy, sprawiając mu rozkoszny ból. Westchnęła i podniosła na chwil powieki, by zobaczyć dzikość w jego oczach. Mrużył je, strzelając piorunami. Kochała to jego spojrzenie nad życie.
– Kocham cię – wyszeptała, opuściła ręce, pozwalając mu zsunąć ze swoich ramion sukienkę.
Raz jeszcze spojrzeli sobie w oczy tak głęboko, że na chwilę zapanowała ciemność. Teraz jej dłonie pochwyciły granatową koszulkę i dosłownie zerwały ją z niego, rzucając gdzieś w kąt. Stali naprzeciw siebie nadzy i spragnieni. Ją zdobił jedynie złoty łańcuszek z małym serduszkiem, który dostała od rodziców, na jego szyi tkwił wisiorek na rzemyku, którego nigdy nie zdejmował. Ich ciała buchały gorącem, pachniały pożądaniem. Popłynęli razem w krainę rozkoszy.
Ktoś właśnie szedł korytarzem, mijał stare drzwi, na chwilę przystanął. Jakaś dziwna moc biła z tego mieszkania, jakiś dziwny spokój. Tam był inny świat, zaledwie za progiem, ale nikt oprócz tych dwojga nie miał do niego wstępu. Ktoś wzruszył ramionami, pokręcił głową i poszedł schodami do góry, nie rozumiejąc tej chwili.
– Gorąco tu… – szepnęła, nie mając pojęcia, że za drzwiami ktoś przystanął zwabiony ich miłością.
– Czyli potrafię rozgrzewać? – spytał przekornie Maks. Dobrze wiedział, że razem potrafiliby nawet w największy mróz „rozpalić” się do czerwoności.
– Potrafisz – zamruczała, zasypiając wtulona w jego ramiona.
Obudziła się pierwsza. Spojrzała na zegarek, było już późno. Maks jeszcze spał. Z miłością patrzyła na przebywającego w krainie snów mężczyznę. Oddychał spokojnie, cichutko pochrapując. Był dla niej ideałem. Tak bardzo go kochała, jak jeszcze nikogo innego. Rozejrzała się po pokoju. Różnił się od większości pokoi w przeciętnych domach. Prawie bez mebli, oprócz ogromnego stołu, na którym od kilku miesięcy próbowali złożyć bardzo drobne puzzle, kilka skrzynek i kilka pudełek po chipsach, w których przechowywał swoje rzeczy. Stare biurko, komputer, a właściwie kilka komputerów, część zepsutych. Ciągłe coś naprawiał, jeśli akurat nie grał. Gry zajmowały honorowe miejsce, stały w rządkach obok sprawnego komputera. Mówił, że na tym polega między innymi jego praca. Był testerem gier komputerowych czy kimś w tym rodzaju. Mówił o tym kiedyś Weronice, ale nie do końca zrozumiała, o co w tej jego pracy chodziło. Zresztą niekoniecznie musiała to wiedzieć. Był też drugi pokój, zawsze zamknięty. Kiedyś jej powiedział, że tam znajduje się coś, co jest dla niego ważne, i że przyjdzie taka chwila, że jej to pokaże. Trochę ją to zdziwiło, ale nie wypytywała, skoro tak mówił, to tak z pewnością było. Nie zawracała sobie tym głowy. Maks tak mało potrzebował do szczęścia i to ją w nim fascynowało. Spojrzała na okna, też stare, żadnych firan. A za oknami szary zwykły świat, ale tu było pięknie, tajemniczo, cudownie, bo tu przebywał on i nic więcej się nie liczyło. Najchętniej w ogóle by stąd nie wychodziła. Ale musiała opuścić to miejsce i wrócić do swojego domu. Nowoczesnego i bogatego. Musiała wrócić do rodziców, których kochała, a którzy nigdy nie mieli dla niej dość czasu. Odkąd pamięta, dostawała od rodziców wszystko, czego chciała oprócz… no właśnie, oprócz czasu.
– Nie teraz, kochanie, jestem zajęta – mówiła zazwyczaj matka, gdy mała Weronka usiłowała o coś zapytać albo zwyczajnie porozmawiać.
– Później, skarbie – mawiał ojciec, wciąż zaaferowany swoją firmą.
W końcu mała Weronika przestała zwracać się do rodziców z czymkolwiek. Przecież i tak wciąż byli zajęci. Miała swoją nianię, kobietę, która dbała o nią. Pilnowała, żeby mała była czysta, najedzona i grzeczna. Odprowadzała ją do elitarnej szkoły i ją z niej odbierała. Ale niania, aczkolwiek obowiązkowa, nie miała w sobie kobiecego ciepła, którego Weronice zawsze brakowało. Nic więc dziwnego, że wychowana w dobrobycie bez prawdziwych uczuć zafascynowała się miłym, całkiem zwyczajnym młodym człowiekiem. Który tak bardzo różnił się od osób, z którymi przebywała na co dzień. Maks pokazał jej, jak można cieszyć się spacerem po parku, zachodem słońca, jazdą na rolkach czy układaniem puzzli. Przy nim poznała radość z biegania po kałużach w deszczu i smak dzikich gruszek rosnących nad brzegiem rzeki. Był żywym przykładem na to, że nie trzeba wiele, by czuć się szczęśliwym.
Maks wciąż spał. Wstała i po cichu, żeby go nie obudzić, poszła do łazienki. Kabina prysznicowa też najzwyklejsza w świecie. Weronika weszła pod prysznic, puściła wodę, prawie zimną. Wzdrygnęła się, ale już po chwili jej ciało przywykło do chłodu. Zamknęła oczy, pozwalając, by strumień spływał po niej swobodnie. Zaczęła po omacku szukać szamponu, niestety namacała tylko kostkę mydła.
Będę wyglądała jak topielica, pomyślała i uśmiechnęła się sama do siebie, mydląc zmoczone włosy i wyobrażając sobie minę matki, gdy ją zobaczy. I właśnie to kochała u Maksa. Prostotę i minimalizm. Jej mama nazwałaby to skąpstwem, ale Weronika tak nie uważała. Maks nie był skąpcem, dawał jej tak wiele. Nigdy nikt nie dał jej więcej.
Nagle drzwi kabiny się rozsunęły.
– Mogę dołączyć?
– Zapraszam… – Przesunęła się, robiąc mu miejsce obok siebie
***
– Kochanie, pospiesz się, goście zaraz będą. – Pani Zofia, matka Weroniki, ponaglała córkę.
– Zaraz będę gotowa, mamo.
– Włożyłaś tę wiśniową sukienkę? Tak pięknie w niej wyglądasz.
– Nie, mamo, granatową, lepiej się w niej czuję.
Pani Zofia prawie wbiegła do garderoby córki. Surowym wzrokiem spojrzała na dziewczynę.
– Jeszcze ją masz? Zakładałaś ją już ze dwa razy. Przebierz się, proszę, jeszcze ktoś pomyśli, że nas nie stać na nową sukienkę dla ciebie.
– Nie obchodzi mnie, kto i co sobie pomyśli. Nie lubię tamtej sukienki, ta jest w porządku.
– Nie! – zaprotestowała matka. – Nie pozwolę, żeby moja córka wyglądała jak pensjonarka. To poważne eleganckie przyjęcie, natychmiast się przebierz – niemal rozkazała i wyszła obrażona.
Weronika westchnęła, wiedziała, że mama nie ustąpi. Zawsze musi być tak, jak ona chce. Tata już się przyzwyczaił i z nią nie walczył, dla świętego spokoju. Pani Zofia z nerwów wpadała w histerię i dostawała ataków serca, potrzebna była wtedy pomoc lekarska. Pan Teodor, ojciec Weroniki, wzywał wówczas eleganckiego doktorka, który coś tam matce aplikował i oczywiście odpowiednio wyceniał swoją usługę, a potem cały w ukłonach dosłownie tyłem wychodził z ich domu. Weronika w myślach nazywała go Błaznem. Miała całkowitą pewność, że ów Błazen podawał matce jakieś placebo, a ta była przekonana, że to cudowny lek i wyzdrowieje natychmiast po jego zażyciu.
Weronika wyjęła z szafy wiśniową sukienkę, którą zaprojektował sam Valentino i która kosztowała krocie. Nie podobała jej się, miała za dużo wszystkiego, jakieś zakładki, błyskotki, falbanki. Dziewczyna źle się w niej czuła, chciało jej się płakać, gdy schodziła po schodach do salonu, gdzie już zaczynali schodzić się goście.
– Oto i moja piękna córeczka… chodź, kochanie, przedstawię ci naszego nowego inwestora. – Pani Zofia robiła wszystko, żeby wejście Weroniki zostało zauważone.
Dziewczyna natomiast miała ochotę zapaść się pod ziemię. Nowy inwestor okazał się młodym mężczyzną, który odziedziczył niemałą fortunę po dziadku. Chciał inwestować w firmie kosmetycznej pana Teodora. A gdy już zobaczył Weronikę, nie miał wątpliwości, że dobrze robi. Poczuł w niej bratnią duszę od pierwszego wejrzenia. Niestety, biedak nie podejrzewał wcale, że na dziewczynie zupełnie nie zrobił wrażenia. Potraktowała go jak następnego bogatego snoba. Uśmiechała się miło, żeby nie narazić się matce, ale myślami była zupełnie gdzie indziej.
Całe przyjęcie przebiegało na ochach i achach, niekoniecznie szczerych, dyrektorzy firm patrzyli na siebie podejrzliwie, wciąż czujni. Ojciec Weroniki, prezes dużej firmy kosmetycznej, odnosił sukcesy na rynku krajowym i europejskim, co na każdym kroku powtarzała jego żona, przekonana, że to dzięki niej spółka tak bardzo się rozwinęła.
– Mówię ci, Grażynko, gdy wychodziłam za Teodora, jego firemka była naprawdę niewielka. Miał małą fabryczkę i kilku pracowników. A teraz…! Tylko spójrz, mój Teodor, wielki biznesmen, robi interesy z najlepszymi. Nasze akcje wciąż idą w górę – mówiła, dumnie unosząc głowę.
Weronice robiło się niedobrze, gdy tego słuchała, nie znosiła tych imprez pełnych przemądrzałych ludzi uważających się za lepszych od całej reszty. Niestety jej rodzice też należeli do tej elity, a co za tym szło i ona sama, czy tego chciała, czy nie. Nie mogła nawet skryć się gdzieś w kącie, żeby odciąć się od tego towarzystwa. Zaraz znalazł się ktoś chcący ją adorować. Dzisiaj był to Leon, nowy inwestor. Wyraźnie nią zainteresowany.
– Tu się ukryłaś? – Pojawił się, nie wiadomo skąd, w ogrodzie, gdzie próbowała znaleźć cichy kąt. – Piękny ogród i piękny dom, i jakże mili gospodarze.
– Dziękuję – odpowiedziała, bo była dobrze wychowana. Ale na usta cisnęły jej się inne słowa, najchętniej powiedziałaby mu, żeby spadał, gdzie pieprz rośnie.
Maks nie miałby skrupułów. Był szczery do bólu, nigdy nie udawał. Jeśli kogoś nie lubił, po postu mu to mówił, nie dbając o to, jakie taka postawa może mieć skutki.
Ona tak nie potrafiła. Wychowana na damę, tak też się zachowywała. Z reguły, bo bywały miejsca, gdzie przestawała być dziewczyną z klasą. Zwykle w towarzystwie Maksa, za jego zresztą namową, stawała się zwykłą, nieco zwariowaną młodą kobietą. Uwielbiała to.
– Przejdziemy się po ogrodzie? Opuścimy na chwilę ten świat biznesu… – Leon pokazał ruchem głowy dom, z którego dochodziły odgłosy rozmów i cichej muzyki.
Weronika nie miała ochoty na spacer, a tym bardzie z nim.
– Niezbyt dobrze się czuję. Miałam ciężki dzień.
– Mam rozumieć, że chcesz zostać sama? – Posmutniał, ale chyba nie czuł do niej żalu.
– Przepraszam.
– Rozumiem, też mam czasem takie chwile, że chcę być sam. Może następnym razem dopisze mi szczęście. Prowadzę z twoim ojcem interesy, pewnie będę częstym gościem.
– Dziękuję… – Posłała mu szczery uśmiech. W sumie ten cały Leon wydał jej się w porządku, może zbyt ostro go oceniła.
– Do zobaczenia więc w lepszym nastroju. – Ukłonił się i oddalił. Widać było, że również był dobrze wychowany i należał do tak zwanych wyższych sfer.
Została sama, tak jak chciała. Weszła w głąb ogrodu, chcąc uniknąć dalszych spotkań z jakimś zabłąkanym gościem. Przeciskając się przez krzaki róż, zahaczyła sukienką od Valentino i rozerwała z prawej strony delikatny materiał. Uśmiechnęła się sama do siebie. Będzie mogła ją wyrzucić, matka nie pozwoli jej włożyć cerowanego ubrania.
Znalazła w końcu miejsce wystarczająco oddalone od domu. Było tu w miarę cicho i bardzo ciemno. Kiedyś bała się ciemności, ale Maks pokazał jej, jaka może być ona urocza i bezpieczna. Usiadła na małej ławeczce i się zamyśliła. Przez chwilę dochodziły do niej odgłosy przyjęcia. Miała nadzieję, że matka nie zauważy jej zniknięcia i nie będzie jej szukała. Znowu pomyślała o Maksie. O jego skromnym mieszkaniu, spokojnym życiu. O jego innym świecie, do którego uchylił jej drzwi. Zastanawiała się, czy ona będzie mogła go kiedyś wprowadzić do swojego, chociaż na chwilę. Mama zapewne dostałaby ataku, gdyby zjawiła się w domu z Maksem w pogniecionej koszulce i niezbyt czystych butach. Znowu pan doktorek musiałby ją ratować swoimi medykamentami. Nie wiedziała, czy w ogóle Maks chciałby poznać jej świat, wydawał się szczęśliwy w swoim. Weronika wspomniała dzień, w którym go poznała.
Zdarzyło się to rok temu i był to bardzo smutny dzień, wracała z uczelni i dosłownie na jej oczach samochód potrącił psa. Biedne zwierzę przeleciało kilka metrów w powietrzu, zanim spadło z hukiem na jezdnię. Dziewczyna patrzyła na to z przerażeniem, a kierowca nawet się nie zatrzymał. Podbiegła do konającego zwierzęcia, leżał bezwładny, patrząc na nią smutnym wzrokiem. Nie mogła go tak zostawić. Zwierzę prawdopodobnie miało uszkodzony kręgosłup, nie potrafiło samo wstać. Pies był dość duży, Weronika bezskutecznie próbowała zatrzymać jakiś samochód, niestety auta mijały ją i nikt nie zainteresował się sytuacją. Dopiero po dłuższej chwili, gdy traciła już nadzieję i płakała z bezsilności, jakiś samochód w końcu przystanął.
– Ktoś ci psa potrącił? – Młody mężczyzna w pośpiechu wyszedł ze swojego auta i podszedł do niej.
– To nie mój pies, ale nie mogę go tu zostawić. Kierowca uciekł.
– Mam jakiś koc w bagażniku. Zabieramy go do lecznicy.
Była mu niezmiernie wdzięczna. Pies niestety nie przeżył, ale ich znajomość się rozwinęła. Polubili się od samego początku, chociaż gołym okiem dało się zauważyć, że reprezentują dwa, jakże odmienne środowiska. Teraz, siedząc tu po ciemku na ławce w ogrodzie, zatęskniła za Maksem, za jego spokojem, opanowaniem. Za tą ciszą, którą w sobie miał. Wśród wszystkich ludzi, których znała, tylko on był tak wyciszony i zupełnie nieprzejmujący się dosłownie niczym. Żył w swoim świecie, może skromnym, ale jednocześnie pięknym. Dziewczyna westchnęła, spoglądając na rozsiane na niebie gwiazdy. Gdy patrzyła na nie z Maksem, widziała w nich piękno i czuła ich ciepło i dobroć. Miała także swoją ulubioną, Bladoszkę, tak ją nazwała. Maks cieszył się, że wybrała sobie najmniejszą, najsłabiej świecącą. Teraz te gwiazdy wydały jej się takie zwykłe, a przecież wspólnie patrzyli wcześniej na to samo niebo. Zdecydowanie wolała oglądać świat oczami Maksa.
Nagły krzyk wyrwał ją z zamyślenia. Jakaś kobieta przeraźliwie wrzeszczała gdzieś w głębi ogrodu. Weronika zerwała się z ławki, usłyszała też inne krzyki i nawoływania. Zrobiło się głośno w całym ogrodzie.
– On nie żyje…!
– Na pewno? Wezwijcie lekarza.
– Policję trzeba wezwać!
– O Boże! Biedny człowiek, chyba ktoś go zastrzelił…
Dziewczyna pobiegła w stronę, skąd dochodziły głosy.
– Co się stało? – spytała ojca, który też przybiegł na miejsce zdarzenia.
– Nie wiem, kochanie. Kogoś chyba zamordowali. W moim ogrodzie…
– Zamordowali? Kogo?
– Nie mam pojęcia, córeczko.
Oboje podeszli bliżej. Zobaczyli zebrany już spory tłum. Chyba przybiegli tu wszyscy goście, z trudem przecisnęli się między nimi. Pod krzakiem, twarzą do ziemi leżał jakiś człowiek. Mężczyzna. Ktoś przyświecał latarką, na ciemnej marynarce na środku pleców widać było brunatną plamę. Zapewne była to krew. Weronika przytuliła się do ojca, nie chciała na to patrzeć. Nadbiegła pani domu, zjawiła się tu jako ostatnia, ku zdziwieniu Weroniki. Zazwyczaj matka przybiegła pierwsza wszędzie tam, gdzie coś się działo.
– O mój Boże, kto to? – krzyknęła i złapała się za serce, już miała odegrać swoją rolę, insynuując atak, ale szybko się zorientowała, że raczej nikt się tym nie zainteresuje, wszyscy skupili swoją uwagę na człowieku leżącym pod krzakiem.
– A może on żyje? Czy ktoś to sprawdził? – Któryś z gości próbował opanować sytuację.
W tej właśnie chwili nadbiegł ratownik, ktoś zdążył wezwać pogotowie.
– Proszę się odsunąć, proszę państwa… proszę zrobić miejsce.
Nadbiegł drugi ratownik, może lekarz. Obaj pochylili się nad leżącym mężczyzną.
– Czy to jakieś żarty? – Medyk wyraźnie zdenerwowany wstał i groźnie rozejrzał się po zebranych tu osobach.
– Nie żyje? – spytała bardzo cicho jakaś kobieta.
– A i owszem, nie żyje – powiedział drugi ratownik, również wstając od denata.
– Ale o co chodzi? – Pan Teodor był zaniepokojony zachowaniem sanitariuszy.
– Proszę, niech pan sam zobaczy…
Pan Teodor pochylił się nad leżącym.
– Wolne żarty. – Teraz i sam gospodarz wydał się podenerwowany.
Weronika podeszła bliżej i też spojrzała w stronę krzaków. Ktoś mocniej przyświecił latarką i mogła wyraźnie zobaczyć kto, a raczej co tam leżało. Kilka innych osób też z ciekawością zaglądało w to miejsce.
– To jakaś kukła, manekin, to nie człowiek…! – Jedna z kobiet z przerażeniem relacjonowała to, co zobaczyła.
I rzeczywiście na ziemi leżał manekin ubrany w męski garnitur, oblany czymś, co do złudzenia przypominało krew.
– Nic z tego nie zrozumiem. Kto mógł to zrobić? – Pan Teodor bezradnie rozłożył ręce.
– A to już nie nasza sprawa. Ja muszę napisać raport, resztą niech się zajmie ktoś bardziej odpowiedni. – Ratownik podniósł torbę z ziemi i skierował się w stronę karetki.
– Pomocy, Teodor… słabo mi. – Pani Zofia była bliska omdlenia, osunęła się prosto w ramiona męża.
– Proszę ją tu ułożyć. – Ratownik zatrzymał się, słysząc, że kobieta słabnie.
Po udzieleniu fachowej pomocy pani domu medycy opuścili ogród państwa Terlewskich i odjechali. Zjawili się z kolei policjanci, wezwani przez kogoś na miejsce zdarzenia. Policja całkiem poważnie potraktowała ten niezbyt udany „żart”. Zakwalifikowano go raczej jako formę ostrzeżenia czy też zastraszenia gospodarzy. Przesłuchano gości, zadając im mnóstwo pytań. W rezultacie miło zapowiadające się spotkanie biznesmenów skończyło się niezbyt przyjemnym incydentem i zatrzymaniem wszystkich obecnych do białego rana. I chociaż nie każdemu taki przebieg spotkania się podobał, o dziwo goście podeszli do tego ze zrozumieniem, nawet sam sprawca, który prawdopodobnie był wśród nich. Tak podejrzewał inspektor policji.
Leon jako ostatni z zaproszonych opuścił dom gospodarzy. Przy pożegnaniu zwrócił się do Weroniki:
– Przykro mi z powodu tego incydentu, jednak nie to będzie moim wspomnieniem pierwszej wizyty tutaj. Zdecydowanie wolę zapamiętać, że dzisiaj poznałem ciebie, i nie będę ukrywał, że chciałbym cię móc spotykać częściej.
Dziewczyna uśmiechnęła się do niego grzecznie, jak ją uczono.
– Zapewne będzie jeszcze okazja, wszak prowadzisz interesy z moim ojcem.
Chyba nie na taką odpowiedź liczył Leon, ale był na tyle bystry, że wiedział, że dzisiaj nic więcej w tej kwestii nie osiągnie.
***
_Dalsza część dostępna w wersji pełnej_WŁAŚNIE WTEDY, KIEDY WYDAJE CI SIĘ, ŻE PANUJESZ NAD WŁASNYM ŻYCIEM, ONO SZYKUJE DLA CIEBIE NAJBARDZIEJ NIEPRAWDOPODOBNY SCENARIUSZ
Dagmara, młoda agentka nieruchomości, prowadzi spokojne i uporządkowane życie. Jedynym emocjonującym akcentem są kłopoty, w jakie często pakuje się jej najlepsza przyjaciółka, Kinga. Pewnego dnia, przechodząc przez most nad rzeką, Daga widzi młodego mężczyznę, który najwyraźniej próbuje odebrać sobie życie… To zdarzenie sprawi, że życie obu kobiet zmieni się na zawsze. Wplątane w nieznający litości światek przestępczy, wkrótce poznają mroczną stronę ludzkiej natury i będą musiały dokonać dramatycznych wyborów, które zaważą na ich przyszłości. Jaką cenę zapłacą za próbę powrotu do normalnego życia?
– Tęskniłem– szepnął i przylgnął do niej ustami.
Smakował cudownie, nie mogła się nim nasycić. Z jej ramienia zsunęła się torebka i upadła na podłogę, nie zważała na to, tuliła się do niego, rozkoszując si jego ciepłem, jego zapachem. Donie mężczyzny tak czule błądziły po jej plecach, usta pieściły jej szyję. Szarpnęła jego gęste włosy, sprawiając mu rozkoszny ból. Westchnęła i podniosła na chwil powieki, by zobaczyć dzikość w jego oczach. Mrużył je, strzelając piorunami. Kochała to jego spojrzenie nad życie.
– Kocham cię – wyszeptała, opuściła ręce, pozwalając mu zsunąć ze swoich ramion sukienkę.
Raz jeszcze spojrzeli sobie w oczy tak głęboko, że na chwilę zapanowała ciemność. Teraz jej dłonie pochwyciły granatową koszulkę i dosłownie zerwały ją z niego, rzucając gdzieś w kąt. Stali naprzeciw siebie nadzy i spragnieni. Ją zdobił jedynie złoty łańcuszek z małym serduszkiem, który dostała od rodziców, na jego szyi tkwił wisiorek na rzemyku, którego nigdy nie zdejmował. Ich ciała buchały gorącem, pachniały pożądaniem. Popłynęli razem w krainę rozkoszy.
Ktoś właśnie szedł korytarzem, mijał stare drzwi, na chwilę przystanął. Jakaś dziwna moc biła z tego mieszkania, jakiś dziwny spokój. Tam był inny świat, zaledwie za progiem, ale nikt oprócz tych dwojga nie miał do niego wstępu. Ktoś wzruszył ramionami, pokręcił głową i poszedł schodami do góry, nie rozumiejąc tej chwili.
– Gorąco tu… – szepnęła, nie mając pojęcia, że za drzwiami ktoś przystanął zwabiony ich miłością.
– Czyli potrafię rozgrzewać? – spytał przekornie Maks. Dobrze wiedział, że razem potrafiliby nawet w największy mróz „rozpalić” się do czerwoności.
– Potrafisz – zamruczała, zasypiając wtulona w jego ramiona.
Obudziła się pierwsza. Spojrzała na zegarek, było już późno. Maks jeszcze spał. Z miłością patrzyła na przebywającego w krainie snów mężczyznę. Oddychał spokojnie, cichutko pochrapując. Był dla niej ideałem. Tak bardzo go kochała, jak jeszcze nikogo innego. Rozejrzała się po pokoju. Różnił się od większości pokoi w przeciętnych domach. Prawie bez mebli, oprócz ogromnego stołu, na którym od kilku miesięcy próbowali złożyć bardzo drobne puzzle, kilka skrzynek i kilka pudełek po chipsach, w których przechowywał swoje rzeczy. Stare biurko, komputer, a właściwie kilka komputerów, część zepsutych. Ciągłe coś naprawiał, jeśli akurat nie grał. Gry zajmowały honorowe miejsce, stały w rządkach obok sprawnego komputera. Mówił, że na tym polega między innymi jego praca. Był testerem gier komputerowych czy kimś w tym rodzaju. Mówił o tym kiedyś Weronice, ale nie do końca zrozumiała, o co w tej jego pracy chodziło. Zresztą niekoniecznie musiała to wiedzieć. Był też drugi pokój, zawsze zamknięty. Kiedyś jej powiedział, że tam znajduje się coś, co jest dla niego ważne, i że przyjdzie taka chwila, że jej to pokaże. Trochę ją to zdziwiło, ale nie wypytywała, skoro tak mówił, to tak z pewnością było. Nie zawracała sobie tym głowy. Maks tak mało potrzebował do szczęścia i to ją w nim fascynowało. Spojrzała na okna, też stare, żadnych firan. A za oknami szary zwykły świat, ale tu było pięknie, tajemniczo, cudownie, bo tu przebywał on i nic więcej się nie liczyło. Najchętniej w ogóle by stąd nie wychodziła. Ale musiała opuścić to miejsce i wrócić do swojego domu. Nowoczesnego i bogatego. Musiała wrócić do rodziców, których kochała, a którzy nigdy nie mieli dla niej dość czasu. Odkąd pamięta, dostawała od rodziców wszystko, czego chciała oprócz… no właśnie, oprócz czasu.
– Nie teraz, kochanie, jestem zajęta – mówiła zazwyczaj matka, gdy mała Weronka usiłowała o coś zapytać albo zwyczajnie porozmawiać.
– Później, skarbie – mawiał ojciec, wciąż zaaferowany swoją firmą.
W końcu mała Weronika przestała zwracać się do rodziców z czymkolwiek. Przecież i tak wciąż byli zajęci. Miała swoją nianię, kobietę, która dbała o nią. Pilnowała, żeby mała była czysta, najedzona i grzeczna. Odprowadzała ją do elitarnej szkoły i ją z niej odbierała. Ale niania, aczkolwiek obowiązkowa, nie miała w sobie kobiecego ciepła, którego Weronice zawsze brakowało. Nic więc dziwnego, że wychowana w dobrobycie bez prawdziwych uczuć zafascynowała się miłym, całkiem zwyczajnym młodym człowiekiem. Który tak bardzo różnił się od osób, z którymi przebywała na co dzień. Maks pokazał jej, jak można cieszyć się spacerem po parku, zachodem słońca, jazdą na rolkach czy układaniem puzzli. Przy nim poznała radość z biegania po kałużach w deszczu i smak dzikich gruszek rosnących nad brzegiem rzeki. Był żywym przykładem na to, że nie trzeba wiele, by czuć się szczęśliwym.
Maks wciąż spał. Wstała i po cichu, żeby go nie obudzić, poszła do łazienki. Kabina prysznicowa też najzwyklejsza w świecie. Weronika weszła pod prysznic, puściła wodę, prawie zimną. Wzdrygnęła się, ale już po chwili jej ciało przywykło do chłodu. Zamknęła oczy, pozwalając, by strumień spływał po niej swobodnie. Zaczęła po omacku szukać szamponu, niestety namacała tylko kostkę mydła.
Będę wyglądała jak topielica, pomyślała i uśmiechnęła się sama do siebie, mydląc zmoczone włosy i wyobrażając sobie minę matki, gdy ją zobaczy. I właśnie to kochała u Maksa. Prostotę i minimalizm. Jej mama nazwałaby to skąpstwem, ale Weronika tak nie uważała. Maks nie był skąpcem, dawał jej tak wiele. Nigdy nikt nie dał jej więcej.
Nagle drzwi kabiny się rozsunęły.
– Mogę dołączyć?
– Zapraszam… – Przesunęła się, robiąc mu miejsce obok siebie
***
– Kochanie, pospiesz się, goście zaraz będą. – Pani Zofia, matka Weroniki, ponaglała córkę.
– Zaraz będę gotowa, mamo.
– Włożyłaś tę wiśniową sukienkę? Tak pięknie w niej wyglądasz.
– Nie, mamo, granatową, lepiej się w niej czuję.
Pani Zofia prawie wbiegła do garderoby córki. Surowym wzrokiem spojrzała na dziewczynę.
– Jeszcze ją masz? Zakładałaś ją już ze dwa razy. Przebierz się, proszę, jeszcze ktoś pomyśli, że nas nie stać na nową sukienkę dla ciebie.
– Nie obchodzi mnie, kto i co sobie pomyśli. Nie lubię tamtej sukienki, ta jest w porządku.
– Nie! – zaprotestowała matka. – Nie pozwolę, żeby moja córka wyglądała jak pensjonarka. To poważne eleganckie przyjęcie, natychmiast się przebierz – niemal rozkazała i wyszła obrażona.
Weronika westchnęła, wiedziała, że mama nie ustąpi. Zawsze musi być tak, jak ona chce. Tata już się przyzwyczaił i z nią nie walczył, dla świętego spokoju. Pani Zofia z nerwów wpadała w histerię i dostawała ataków serca, potrzebna była wtedy pomoc lekarska. Pan Teodor, ojciec Weroniki, wzywał wówczas eleganckiego doktorka, który coś tam matce aplikował i oczywiście odpowiednio wyceniał swoją usługę, a potem cały w ukłonach dosłownie tyłem wychodził z ich domu. Weronika w myślach nazywała go Błaznem. Miała całkowitą pewność, że ów Błazen podawał matce jakieś placebo, a ta była przekonana, że to cudowny lek i wyzdrowieje natychmiast po jego zażyciu.
Weronika wyjęła z szafy wiśniową sukienkę, którą zaprojektował sam Valentino i która kosztowała krocie. Nie podobała jej się, miała za dużo wszystkiego, jakieś zakładki, błyskotki, falbanki. Dziewczyna źle się w niej czuła, chciało jej się płakać, gdy schodziła po schodach do salonu, gdzie już zaczynali schodzić się goście.
– Oto i moja piękna córeczka… chodź, kochanie, przedstawię ci naszego nowego inwestora. – Pani Zofia robiła wszystko, żeby wejście Weroniki zostało zauważone.
Dziewczyna natomiast miała ochotę zapaść się pod ziemię. Nowy inwestor okazał się młodym mężczyzną, który odziedziczył niemałą fortunę po dziadku. Chciał inwestować w firmie kosmetycznej pana Teodora. A gdy już zobaczył Weronikę, nie miał wątpliwości, że dobrze robi. Poczuł w niej bratnią duszę od pierwszego wejrzenia. Niestety, biedak nie podejrzewał wcale, że na dziewczynie zupełnie nie zrobił wrażenia. Potraktowała go jak następnego bogatego snoba. Uśmiechała się miło, żeby nie narazić się matce, ale myślami była zupełnie gdzie indziej.
Całe przyjęcie przebiegało na ochach i achach, niekoniecznie szczerych, dyrektorzy firm patrzyli na siebie podejrzliwie, wciąż czujni. Ojciec Weroniki, prezes dużej firmy kosmetycznej, odnosił sukcesy na rynku krajowym i europejskim, co na każdym kroku powtarzała jego żona, przekonana, że to dzięki niej spółka tak bardzo się rozwinęła.
– Mówię ci, Grażynko, gdy wychodziłam za Teodora, jego firemka była naprawdę niewielka. Miał małą fabryczkę i kilku pracowników. A teraz…! Tylko spójrz, mój Teodor, wielki biznesmen, robi interesy z najlepszymi. Nasze akcje wciąż idą w górę – mówiła, dumnie unosząc głowę.
Weronice robiło się niedobrze, gdy tego słuchała, nie znosiła tych imprez pełnych przemądrzałych ludzi uważających się za lepszych od całej reszty. Niestety jej rodzice też należeli do tej elity, a co za tym szło i ona sama, czy tego chciała, czy nie. Nie mogła nawet skryć się gdzieś w kącie, żeby odciąć się od tego towarzystwa. Zaraz znalazł się ktoś chcący ją adorować. Dzisiaj był to Leon, nowy inwestor. Wyraźnie nią zainteresowany.
– Tu się ukryłaś? – Pojawił się, nie wiadomo skąd, w ogrodzie, gdzie próbowała znaleźć cichy kąt. – Piękny ogród i piękny dom, i jakże mili gospodarze.
– Dziękuję – odpowiedziała, bo była dobrze wychowana. Ale na usta cisnęły jej się inne słowa, najchętniej powiedziałaby mu, żeby spadał, gdzie pieprz rośnie.
Maks nie miałby skrupułów. Był szczery do bólu, nigdy nie udawał. Jeśli kogoś nie lubił, po postu mu to mówił, nie dbając o to, jakie taka postawa może mieć skutki.
Ona tak nie potrafiła. Wychowana na damę, tak też się zachowywała. Z reguły, bo bywały miejsca, gdzie przestawała być dziewczyną z klasą. Zwykle w towarzystwie Maksa, za jego zresztą namową, stawała się zwykłą, nieco zwariowaną młodą kobietą. Uwielbiała to.
– Przejdziemy się po ogrodzie? Opuścimy na chwilę ten świat biznesu… – Leon pokazał ruchem głowy dom, z którego dochodziły odgłosy rozmów i cichej muzyki.
Weronika nie miała ochoty na spacer, a tym bardzie z nim.
– Niezbyt dobrze się czuję. Miałam ciężki dzień.
– Mam rozumieć, że chcesz zostać sama? – Posmutniał, ale chyba nie czuł do niej żalu.
– Przepraszam.
– Rozumiem, też mam czasem takie chwile, że chcę być sam. Może następnym razem dopisze mi szczęście. Prowadzę z twoim ojcem interesy, pewnie będę częstym gościem.
– Dziękuję… – Posłała mu szczery uśmiech. W sumie ten cały Leon wydał jej się w porządku, może zbyt ostro go oceniła.
– Do zobaczenia więc w lepszym nastroju. – Ukłonił się i oddalił. Widać było, że również był dobrze wychowany i należał do tak zwanych wyższych sfer.
Została sama, tak jak chciała. Weszła w głąb ogrodu, chcąc uniknąć dalszych spotkań z jakimś zabłąkanym gościem. Przeciskając się przez krzaki róż, zahaczyła sukienką od Valentino i rozerwała z prawej strony delikatny materiał. Uśmiechnęła się sama do siebie. Będzie mogła ją wyrzucić, matka nie pozwoli jej włożyć cerowanego ubrania.
Znalazła w końcu miejsce wystarczająco oddalone od domu. Było tu w miarę cicho i bardzo ciemno. Kiedyś bała się ciemności, ale Maks pokazał jej, jaka może być ona urocza i bezpieczna. Usiadła na małej ławeczce i się zamyśliła. Przez chwilę dochodziły do niej odgłosy przyjęcia. Miała nadzieję, że matka nie zauważy jej zniknięcia i nie będzie jej szukała. Znowu pomyślała o Maksie. O jego skromnym mieszkaniu, spokojnym życiu. O jego innym świecie, do którego uchylił jej drzwi. Zastanawiała się, czy ona będzie mogła go kiedyś wprowadzić do swojego, chociaż na chwilę. Mama zapewne dostałaby ataku, gdyby zjawiła się w domu z Maksem w pogniecionej koszulce i niezbyt czystych butach. Znowu pan doktorek musiałby ją ratować swoimi medykamentami. Nie wiedziała, czy w ogóle Maks chciałby poznać jej świat, wydawał się szczęśliwy w swoim. Weronika wspomniała dzień, w którym go poznała.
Zdarzyło się to rok temu i był to bardzo smutny dzień, wracała z uczelni i dosłownie na jej oczach samochód potrącił psa. Biedne zwierzę przeleciało kilka metrów w powietrzu, zanim spadło z hukiem na jezdnię. Dziewczyna patrzyła na to z przerażeniem, a kierowca nawet się nie zatrzymał. Podbiegła do konającego zwierzęcia, leżał bezwładny, patrząc na nią smutnym wzrokiem. Nie mogła go tak zostawić. Zwierzę prawdopodobnie miało uszkodzony kręgosłup, nie potrafiło samo wstać. Pies był dość duży, Weronika bezskutecznie próbowała zatrzymać jakiś samochód, niestety auta mijały ją i nikt nie zainteresował się sytuacją. Dopiero po dłuższej chwili, gdy traciła już nadzieję i płakała z bezsilności, jakiś samochód w końcu przystanął.
– Ktoś ci psa potrącił? – Młody mężczyzna w pośpiechu wyszedł ze swojego auta i podszedł do niej.
– To nie mój pies, ale nie mogę go tu zostawić. Kierowca uciekł.
– Mam jakiś koc w bagażniku. Zabieramy go do lecznicy.
Była mu niezmiernie wdzięczna. Pies niestety nie przeżył, ale ich znajomość się rozwinęła. Polubili się od samego początku, chociaż gołym okiem dało się zauważyć, że reprezentują dwa, jakże odmienne środowiska. Teraz, siedząc tu po ciemku na ławce w ogrodzie, zatęskniła za Maksem, za jego spokojem, opanowaniem. Za tą ciszą, którą w sobie miał. Wśród wszystkich ludzi, których znała, tylko on był tak wyciszony i zupełnie nieprzejmujący się dosłownie niczym. Żył w swoim świecie, może skromnym, ale jednocześnie pięknym. Dziewczyna westchnęła, spoglądając na rozsiane na niebie gwiazdy. Gdy patrzyła na nie z Maksem, widziała w nich piękno i czuła ich ciepło i dobroć. Miała także swoją ulubioną, Bladoszkę, tak ją nazwała. Maks cieszył się, że wybrała sobie najmniejszą, najsłabiej świecącą. Teraz te gwiazdy wydały jej się takie zwykłe, a przecież wspólnie patrzyli wcześniej na to samo niebo. Zdecydowanie wolała oglądać świat oczami Maksa.
Nagły krzyk wyrwał ją z zamyślenia. Jakaś kobieta przeraźliwie wrzeszczała gdzieś w głębi ogrodu. Weronika zerwała się z ławki, usłyszała też inne krzyki i nawoływania. Zrobiło się głośno w całym ogrodzie.
– On nie żyje…!
– Na pewno? Wezwijcie lekarza.
– Policję trzeba wezwać!
– O Boże! Biedny człowiek, chyba ktoś go zastrzelił…
Dziewczyna pobiegła w stronę, skąd dochodziły głosy.
– Co się stało? – spytała ojca, który też przybiegł na miejsce zdarzenia.
– Nie wiem, kochanie. Kogoś chyba zamordowali. W moim ogrodzie…
– Zamordowali? Kogo?
– Nie mam pojęcia, córeczko.
Oboje podeszli bliżej. Zobaczyli zebrany już spory tłum. Chyba przybiegli tu wszyscy goście, z trudem przecisnęli się między nimi. Pod krzakiem, twarzą do ziemi leżał jakiś człowiek. Mężczyzna. Ktoś przyświecał latarką, na ciemnej marynarce na środku pleców widać było brunatną plamę. Zapewne była to krew. Weronika przytuliła się do ojca, nie chciała na to patrzeć. Nadbiegła pani domu, zjawiła się tu jako ostatnia, ku zdziwieniu Weroniki. Zazwyczaj matka przybiegła pierwsza wszędzie tam, gdzie coś się działo.
– O mój Boże, kto to? – krzyknęła i złapała się za serce, już miała odegrać swoją rolę, insynuując atak, ale szybko się zorientowała, że raczej nikt się tym nie zainteresuje, wszyscy skupili swoją uwagę na człowieku leżącym pod krzakiem.
– A może on żyje? Czy ktoś to sprawdził? – Któryś z gości próbował opanować sytuację.
W tej właśnie chwili nadbiegł ratownik, ktoś zdążył wezwać pogotowie.
– Proszę się odsunąć, proszę państwa… proszę zrobić miejsce.
Nadbiegł drugi ratownik, może lekarz. Obaj pochylili się nad leżącym mężczyzną.
– Czy to jakieś żarty? – Medyk wyraźnie zdenerwowany wstał i groźnie rozejrzał się po zebranych tu osobach.
– Nie żyje? – spytała bardzo cicho jakaś kobieta.
– A i owszem, nie żyje – powiedział drugi ratownik, również wstając od denata.
– Ale o co chodzi? – Pan Teodor był zaniepokojony zachowaniem sanitariuszy.
– Proszę, niech pan sam zobaczy…
Pan Teodor pochylił się nad leżącym.
– Wolne żarty. – Teraz i sam gospodarz wydał się podenerwowany.
Weronika podeszła bliżej i też spojrzała w stronę krzaków. Ktoś mocniej przyświecił latarką i mogła wyraźnie zobaczyć kto, a raczej co tam leżało. Kilka innych osób też z ciekawością zaglądało w to miejsce.
– To jakaś kukła, manekin, to nie człowiek…! – Jedna z kobiet z przerażeniem relacjonowała to, co zobaczyła.
I rzeczywiście na ziemi leżał manekin ubrany w męski garnitur, oblany czymś, co do złudzenia przypominało krew.
– Nic z tego nie zrozumiem. Kto mógł to zrobić? – Pan Teodor bezradnie rozłożył ręce.
– A to już nie nasza sprawa. Ja muszę napisać raport, resztą niech się zajmie ktoś bardziej odpowiedni. – Ratownik podniósł torbę z ziemi i skierował się w stronę karetki.
– Pomocy, Teodor… słabo mi. – Pani Zofia była bliska omdlenia, osunęła się prosto w ramiona męża.
– Proszę ją tu ułożyć. – Ratownik zatrzymał się, słysząc, że kobieta słabnie.
Po udzieleniu fachowej pomocy pani domu medycy opuścili ogród państwa Terlewskich i odjechali. Zjawili się z kolei policjanci, wezwani przez kogoś na miejsce zdarzenia. Policja całkiem poważnie potraktowała ten niezbyt udany „żart”. Zakwalifikowano go raczej jako formę ostrzeżenia czy też zastraszenia gospodarzy. Przesłuchano gości, zadając im mnóstwo pytań. W rezultacie miło zapowiadające się spotkanie biznesmenów skończyło się niezbyt przyjemnym incydentem i zatrzymaniem wszystkich obecnych do białego rana. I chociaż nie każdemu taki przebieg spotkania się podobał, o dziwo goście podeszli do tego ze zrozumieniem, nawet sam sprawca, który prawdopodobnie był wśród nich. Tak podejrzewał inspektor policji.
Leon jako ostatni z zaproszonych opuścił dom gospodarzy. Przy pożegnaniu zwrócił się do Weroniki:
– Przykro mi z powodu tego incydentu, jednak nie to będzie moim wspomnieniem pierwszej wizyty tutaj. Zdecydowanie wolę zapamiętać, że dzisiaj poznałem ciebie, i nie będę ukrywał, że chciałbym cię móc spotykać częściej.
Dziewczyna uśmiechnęła się do niego grzecznie, jak ją uczono.
– Zapewne będzie jeszcze okazja, wszak prowadzisz interesy z moim ojcem.
Chyba nie na taką odpowiedź liczył Leon, ale był na tyle bystry, że wiedział, że dzisiaj nic więcej w tej kwestii nie osiągnie.
***
_Dalsza część dostępna w wersji pełnej_WŁAŚNIE WTEDY, KIEDY WYDAJE CI SIĘ, ŻE PANUJESZ NAD WŁASNYM ŻYCIEM, ONO SZYKUJE DLA CIEBIE NAJBARDZIEJ NIEPRAWDOPODOBNY SCENARIUSZ
Dagmara, młoda agentka nieruchomości, prowadzi spokojne i uporządkowane życie. Jedynym emocjonującym akcentem są kłopoty, w jakie często pakuje się jej najlepsza przyjaciółka, Kinga. Pewnego dnia, przechodząc przez most nad rzeką, Daga widzi młodego mężczyznę, który najwyraźniej próbuje odebrać sobie życie… To zdarzenie sprawi, że życie obu kobiet zmieni się na zawsze. Wplątane w nieznający litości światek przestępczy, wkrótce poznają mroczną stronę ludzkiej natury i będą musiały dokonać dramatycznych wyborów, które zaważą na ich przyszłości. Jaką cenę zapłacą za próbę powrotu do normalnego życia?
więcej..