Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Anabella - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 lutego 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Anabella - ebook

Iza sprawnie łączy studia z pracą w klubo-restauracji Anabella i ciągle poszerza grono nowych znajomych i przyjaciół. Dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności odzyskuje kontakt z dawnym chłopakiem, za którym nieustannie tęskni, a przy okazji urodzin przyjaciół zorganizowanych w lokalu Majka odkrywa tożsamość jego tajemniczej ukochanej.
Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8273-118-7
Rozmiar pliku: 2,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział szesnasty

— Najważniejsze, że udało nam się znaleźć wspólny termin — stwierdziła Lodzia, zamykając na klucz drzwi swojego mieszkania. — Przed południem byłoby idealnie, ale skoro plany nam się nakładają, to nie ma innego wyjścia. Zresztą dla mnie ten czwartek po zajęciach jest okej.

— Dla mnie też — zapewniła ją Iza. — W ogóle przed piętnastą to dla mnie nie problem, oczywiście poza zajęciami. Ale, Lodziu, naprawdę… może jednak wrócę sobie sama?

— Nie ma mowy — odparła stanowczo Lodzia. — Odwiozę cię do domu, to dla mnie żaden kłopot, i tak wyświadczasz mi przysługę. Jedna lekcja, a już tak mi się w głowie rozjaśniło… Super wymawiasz po francusku i świetnie wszystko tłumaczysz, a ja obiecuję pilnie odrobić pracę domową na następny tydzień! Czekaj, pamiętam ten ostatni zwrot… _Je suis enchantée de faire votre connaissance_! Dobrze?

— Idealnie! — pochwaliła ją Iza. — Bardzo szybko łapiesz wymowę, widać, że już miałaś kontakt z tym językiem.

— Muszę tylko dobrze poćwiczyć to głupie „er” — zaznaczyła skromnie Lodzia. — To jest coś strasznego, już mnie dzisiaj od tego gardło boli!

Roześmiały się obydwie, dziarsko zbiegając po schodach. Właśnie zakończyła się pierwsza z lekcji francuskiego, jakie Iza zgodziła się udzielać Lodzi aż do odwołania w trybie cotygodniowym. Po długich negocjacjach i konfrontacji planów zajęć na uczelni udało im się wygospodarować na ten cel wspólne pasmo czasowe w czwartek po zajęciach, które obie w tym semestrze kończyły po dwunastej. Ustaliły, że co tydzień będą razem jeździć do Lodzi do domu, gdzie — zważywszy, że Pablo o tej porze był w pracy — będą miały idealny spokój i ciszę, tak potrzebne przy nauce języka obcego.

Lodzia, która okazała się niezwykle pilną i pojętną uczennicą, po zakończeniu lekcji zadeklarowała odwiezienie swej przejętej rolą nauczycielki samochodem do domu, w związku z czym, powtarzając jeszcze po drodze francuskie zwroty, nad którymi dziś pracowały, wyszły na osiedlowy parking skąpany w promieniach marcowego słońca.

— Patrz, jak ciepło się robi — zauważyła Lodzia, wyciągając kluczyki i otwierając nowiutkiego volkswagena lupo w kolorze lazurowego błękitu, który dominował również w wystroju jej mieszkania i znakomicie współgrał ze świetlistą barwą jej oczu. — Kto by pomyślał, że ta zima tak szybko zleci! No, wsiadamy i powiesz mi, gdzie dokładnie jedziemy.

— Na Narutowicza — odparła Iza, posłusznie zajmując miejsce pasażera. — Mieszkam na stancji w kamienicy, pokażę ci, w której. Ale powiem ci, że super masz ten samochodzik… Sądząc po kolorze, to pewnie też prezent od Pabla? — mrugnęła do niej wesoło.

— Właśnie tak — skinęła głową Lodzia. — Dostałam od niego w grudniu na imieniny. Pod koniec października zrobiłam prawo jazdy, więc uznał, że powinnam dużo ćwiczyć, żeby utrwalać umiejętności. Tyle że on też często potrzebuje samochodu i zabiera go do pracy, dlatego kupił mi drugi. To jest zresztą wyrównanie rachunków za zakład, który ze mną przegrał! — zaśmiała się. — Drogo go to kosztowało, ale cóż… uprzedzałam go lojalnie, że zarozumialcy zawsze tak kończą!

Uruchomiła silnik i ruszyła, wprawnie manewrując po wąskich uliczkach parkingu i osiedla.

— Jaki zakład? — zaciekawiła się Iza.

— Pablo ma przetrwały z dzieciństwa zwyczaj bujania się na krześle — wyjaśniła jej Lodzia. — Założył się ze mną, że nigdy nie złapię go na tym, by stracił kontrolę i wywalił się z tym krzesłem, co przepowiadałam mu od samego początku. Stawką było życzenie w formie _carte blanche_…

— Ach! — roześmiała się Iza. — To już domyślam się, co było dalej! I co, bardzo się potłukł?

— E tam! — zawtórowała jej śmiechem Lodzia. — Nic mu nie było, mocno ucierpiała tylko jego duma, bo zaliczył tę wpadkę na naszym weselu, w obecności blisko dwustu świadków! Oboje z Majkiem dosłownie płakaliśmy ze śmiechu. A właśnie, tak a propos… jak ci się pracuje u Majka?

— Znakomicie — zapewniła ją Iza. — Czasami jest nawał pracy, jak ostatnio, ale ja to lubię, nawet zamierzam do czerwca popracować na próbę w wymiarze trzech czwartych etatu. Ogólnie jestem bardzo zadowolona. Super ekipa, warunki, atmosfera… no i super szef — uśmiechnęła się. — Praca w takim zespole to sama przyjemność.

— Racja — Lodzia zerknęła na nią znad kierownicy. — _Anabella_ od dawna wyróżnia się tym, że ma fajną ekipę. Majk ma wrodzonego czuja do ludzi, co zresztą widać i na twoim przykładzie. A on sam to fajny, równy facet… i uczciwy, a w biznesie różnie z tym bywa. Słyszałam, że macie jakiegoś wspólnego znajomego po osiemdziesiątce? — zagadnęła, znów zerkając na nią spod oka.

— Owszem — skinęła głową Iza. — Pana Szczepana. Widzę, że opowiadał wam już o nim?

— Trochę opowiadał. Pablo ma wśród swoich byłych klientów fajnego lekarza z prywatnej kliniki i Majk chciał do niego kontakt w razie czego… właśnie dla tego pana. Chodzi chyba o jakieś badania na serce?

— Dokładnie tak — westchnęła Iza. — Ale wątpię, żeby coś z tego wyszło. To cała odyseja… Opowiem ci od początku.

Uznała, że skoro Majk wspominał już Lodzi i Pablowi o panu Szczepanie, ona również nie musi się z tym kryć. Opowiedziała jej zatem w krótkich słowach całą historię, począwszy od spotkania na deszczowej ulicy i akcji z butem w kanale, poprzez dalsze zacieśnianie kontaktu i wspólne z Majkiem lub osobne wizyty u staruszka, aż po ich ostatnią, wtorkową eskapadę, kiedy to we dwoje bezskutecznie usiłowali namówić go na wykonanie badań w klinice.

— Czyli nic nie wskóraliście? — zapytała ze współczuciem Lodzia, kiedy zatrzymały się na światłach przy wjeździe do centrum.

— Nic — pokręciła głową Iza. — Ale nie poddajemy się, popracujemy nad nim jeszcze i może powoli znajdzie się na niego jakiś sposób…

— Oby — podchwyciła bez przekonania Lodzia. — Skoro nawet Majk nie daje rady go namówić, to rzeczywiście to musi być jakiś ciężki przypadek… A swoją drogą z tym butem to musiała być niezła przygoda! — dodała wesoło. — To pewnie po tej akcji Majk zaproponował ci pracę?

— Nie — zaprzeczyła Iza. — Trafiłam do _Anabelli_ standardową drogą, przez aplikację na dowolne stanowisko. Nie miałam zielonego pojęcia, że on tam szefuje.

— Ach! — Lodzia popatrzyła na nią z zaciekawieniem. — Czyli to był zbieg okoliczności?

— Całkowity.

— To tak jak ze mną — zauważyła w zamyśleniu. — Kiedy poznałyśmy się, nie wiedziałam przecież, że znasz również Majka, a on ciebie… Coś dużo tych zbiegów okoliczności, nie uważasz? — dodała, rzucając jej porozumiewawcze spojrzenie znad kierownicy.

— Dużo — przyznała swobodnie Iza, rozbawiona w duchu na myśl o tym, że Lodzia tak naprawdę zna tylko kilka z nich. — Ale tak się przecież czasem zdarza… zresztą to nie zawsze jest wygodne.

— Prawda — zgodziła się Lodzia. — Majk bardzo cię faworyzuje w zespole?

— Nie, na szczęście nie — pokręciła głową Iza. — W firmie jestem szeregowym pracownikiem i mam nadzieję, że tak zostanie, mimo że współdziałamy w sprawie pana Szczepana. To jest zupełnie co innego, jakby dwa inne protokoły działania — wyjaśniła jej z powagą. — Zwłaszcza że ja nie mam jeszcze wprawy jako kelnerka i popełniam wpadki… Raz na serio bałam się, że wywali mnie za to z pracy.

— Dlaczego miałby cię wywalić? — zdziwiła się Lodzia.

— Nie opowiadał wam mojej przygody z jego słynnym milionerem? — zapytała wesoło Iza.

— Nie, nic nie wspominał…

— Miło z jego strony, ale to żadna tajemnica, już nauczyłam się z tego śmiać… O, tu już gdzieś się zatrzymaj, Lodziu, mieszkam w tamtej kamienicy. Masz tu miejsca parkingowe, chyba płatne w parkomacie, ale na minutę można przecież stanąć za darmo?

Lodzia posłusznie zatrzymała samochód we wskazanym miejscu, zajmując jedno z kilku wolnych miejsc parkingowych dwie kamienice od stancji Izy.

— Jak będzie trzeba, to zapłacimy, ale teraz mów mi, co z tym milionerem — podjęła zaciekawiona. — To ten sam krezus, z którym Majk podpisał umowę?

— Tak, dokładnie ten — skinęła głową Iza. — Sebastian Krawczyk. Zresztą ty też go znasz.

— Ja? — zdumiała się Lodzia.

— No tak, przecież szef… Majk… przedstawiał ci go przy mnie, kiedy przyniosłaś mu te papiery od Pabla. Pamiętasz, taki wysoki, bardzo przystojny facet, ciemne włosy…

— Ach, ten! — przypomniała sobie Lodzia. — Pamiętam… niezbyt dokładnie, ale wiem, o którego chodzi. Co ty powiesz, to był właśnie ten milioner? Zupełnie nie skojarzyłam, Majk nic mi nie powiedział… No i jaką miałaś z nim przygodę?

Iza opowiedziała jej w skrócie o akcji z kawą i tiramisu. Lodzia zaśmiewała się do łez.

— No to wyobrażam sobie, jak Majk musiał się ubawić! — zawołała z uznaniem. — On zawsze wymięka przy tego typu numerach, a tu jeszcze musiał zachować powagę przy tym facecie… Nieźle dałaś czadu, Iza, przybij piątkę!… Kiedyś opowiem ci, co ja nawywijałam swego czasu, ale to już nie teraz, bo będę musiała stąd odjechać, żeby nie blokować ludziom parkingu. To co? Widzimy się w następny czwartek po zajęciach w tym samym miejscu co dziś?

— Tak jest — uśmiechnęła się Iza, wysiadając z samochodu. — Dzięki za podwiezienie, Lodziu.

— Nie ma sprawy, to ja dziękuję ci za lekcję. Obiecuję codziennie powtarzać te francuskie słówka. Do następnego czwartku, Iza!

„Całkiem nieźle” — oceniła z satysfakcją Iza, przeglądając się w wąskim łazienkowym lustrze pana Stanisława. — „Nie pamiętam już, kiedy robiłam sobie makijaż… ostatni raz chyba ze trzy lata temu, kiedy jeszcze byłam z Misiem… — westchnęła smutno. — A włosów nie upinałam w ten sposób jeszcze nigdy. W sumie taki kok jest nawet praktyczny, mogłabym czesać się tak od czasu do czasu. Szkoda, że to lustro jest takie małe i mogę zobaczyć się w nim tylko do połowy, ale co tam… Ważne, że udało mi się znaleźć sensowną sukienkę i to w tym kolorze, który tak podoba się Melci…”

Trwało późne sobotnie popołudnie. Powoli zbliżała się godzina wyjścia z Danielem na urodziny jego kolegi zorganizowane w podmiejskiej restauracji, do której mieli dojechać samochodem z parą znajomych chłopaka. W pełni już ubrana w obcisłą pomarańczowo-rudą sukienkę do kolan i uczesana w wysoki kok Iza kończyła zatem ostatnie przygotowania w postaci makijażu, którego głównym atutem były dyskretnie użyte cienie do powiek, idealnie dobrane do koloru sukienki. Uzupełnieniem kreacji miały być eleganckie czarne szpilki, które nabyła wraz z sukienką i kosmetykami za niemal połowę premii z _Anabelli_, dotąd leżącej bezczynnie na koncie. Jednak ponieważ początek marca był jeszcze chłodny i nocą temperatury spadały poniżej zera, na drogę planowała wziąć swoje zwykłe zimowe buty, a w szpilki przebrać się dopiero na miejscu.

Zważywszy, że od bardzo dawna nie ubierała się elegancko, a tak dobrze dobranej do jej cery i figury sukienki nie miała właściwie nigdy, z jednej strony w swej wieczorowej kreacji czuła się odrobinę obco, jednak z drugiej to przepoczwarzenie się na jeden wieczór ze skromnej dziewczyny z odległej wioski w wykwintną młodą damę sprawiło jej szczerą przyjemność. W toku przygotowań do tego wieczoru każdego dnia coraz bardziej cieszyła się z tego, że przyjęła propozycję Daniela, a radość ta obecnie osiągnęła apogeum, jako że dołączyło do niej naturalne przedimprezowe podekscytowanie.

Kiedy w pełni już gotowa dziewczyna wyszła wreszcie z łazienki, wchodzący akurat do swojego pokoju z wielką pajdą chleba i butelką wody mineralnej w rękach Kacper zatrzymał się jak wryty i aż zagwizdał na jej widok.

— Ja pierniczę, młoda — pokręcił z uznaniem głową, odkładając swoje wiktuały na szafkę na buty i podchodząc do niej z ognikiem zainteresowania w oczach. — Ale z ciebie laga! Ta kiecka mega ci pasuje, dekolcik cacko… Pokaż no się z drugiej strony — objął ją lekko w talii i okręcił wokół własnej osi, taksując roziskrzonym spojrzeniem jej zgrabną figurę w dopasowanej sukience. — Pierwsza klasa, nie mam więcej pytań… Trochę chuda jesteś, to fakt, ale nawet z takim mini ciałkiem wyrywasz ze skarpetek… i nie tylko ze skarpetek, hehehe! — zarechotał znacząco.

Iza prychnęła śmiechem i żartobliwie popukała się po głowie.

— Dzięki za komplement, Kacperku — powiedziała wesoło, schylając się, by założyć kozaki.

— Bez kitu, wyglądasz wystrzałowo — zapewnił ją Kacper. — A oczy masz takie, że aż się, kurde, miękko robi w kolanach… Normalnie żałuję, że to nie ze mną idziesz na imprezę. Ja co prawda też wychodzę, umówiłem się dzisiaj z Julitką…

— Dzisiaj przy obiedzie mówiłeś, że z Judytką — przypomniała mu nieco kpiąco Iza.

Kacper spojrzał na nią skonfundowany.

— Cholera, a toś mi teraz namieszała! — podrapał się z zakłopotaniem po głowie. — Może i Judytka… głowy za to nie dam. Muszę ją jakoś podpytać, żeby się nie zorientowała, bo przecież wstyd będzie… Poczekaj, Iza, pomogę ci włożyć ten płaszcz. Nie, no naprawdę super wyglądasz, a do tego jak pachniesz! Mmm… — przygarnął ją na chwilę do siebie, wciągając z błogą miną w nozdrza zapach jej perfum. — Zapach pięknej kobiety… jak ja to uwielbiam!

— Kacper, puszczaj, bo zepsujesz mi fryzurę! — zaśmiała się Iza, uwalniając się z jego objęć. — Wyściskasz sobie dzisiaj Julitkę, a ja muszę już iść.

— Julitkę — pokiwał w zadumie głową Kacper. — Chyba tak… a może to jednak była Judytka? A niech to diabli, i co to człowiek ma z tymi kobietami… Baw się dobrze, Iza!

Daniel czekał na umówionym miejscu pod pocztą główną wraz z parą swoich znajomych. Na widok zmierzającej w ich stronę dziewczyny podszedł szybkim krokiem i szarmancko odebrał z jej rąk torbę z butami i kosmetykami.

— Cześć, Iza! — w jego głosie zabrzmiała szczera radość. — Jesteśmy już, samochód czeka gotowy za rogiem, zaraz możemy ruszać.

— Mam nadzieję, że się nie spóźniłam? — zaniepokoiła się lekko Iza.

— Ani trochę — zapewnił ją, wpatrując się ukradkiem w drobne kropelki wody na końcu jej rzęs, które ozdobił w ten sposób prószący dziś lekko śnieżek, niewątpliwie już jeden z ostatnich tej zimy. — Jesteś perfekcyjnie punktualna, to my przyszliśmy za wcześnie.

Kilka minut później samochód mknął już rozświetlonymi ulicami miasta, a następnie peryferiami, które skończyły się niebawem, zamieniając się w ciemne połacie pól. Nim rozgadane towarzystwo zdążyło się obejrzeć, znaleźli się na zadrzewionym parkingu przed jasno oświetloną restauracją w formie stylowego dworku. Wysiadłszy z samochodu i wyjąwszy z niego swoje bagaże, wszyscy czworo ruszyli mokrą, żwirową ścieżką w stronę szerokich schodów prowadzących do wejścia do budynku.

— Byłeś tu już kiedyś? — zapytała Iza.

— Nigdy — pokręcił głową Daniel, poprawiając sobie na ramieniu jej torbę oraz swoją własną, w której niósł prezent dla solenizanta. — Słyszałem tylko, że w środku jest bardzo fajnie. Uważaj na tych schodach, Iza, mogą być oblodzone, trochę śniegu dzisiaj spadło… Może lepiej przytrzymaj się mnie, co?

Iza wsunęła rękę pod ramię, które jej podał, zupełnie o tym nie myśląc. Przed jej oczami wyświetliła się bowiem wizja zimowego dnia sprzed czterech lat w Korytkowie, oblodzonych schodków budynku poczty i wpatrzonych w nią ze zdumieniem błękitnych oczu… oczu, które od zawsze i na zawsze były całym jej światem… To krótkie _déjà vu_ przeniosło ją na kilkanaście sekund w stan odrealnienia i otuliło jej serce słodyczą tamtych chwil. Szła po schodach pod ramię z Danielem, lecz jej dusza była nieobecna, przemierzając czas i przestrzeń, by znów usłyszeć ukochany głos i tamte słowa… _Iza? To ty? Ale się zmieniłaś!…_

— Ostrożnie, tu jest naprawdę ślisko — głos Daniela dobiegał do niej jak z innej galaktyki.

„Misiu” — myślała smutno. — „Tak bym chciała cię zobaczyć… chociaż na chwilę, jak wtedy… Gdybym była dobrą wróżką i umiała czarować, wyczarowałabym sobie ciebie właśnie tutaj, na tych schodach…”

Z drzwi restauracji, w których właśnie zniknęła idąca przed nimi para ich towarzyszy podróży, wyszło kilka rozgadanych, przekrzykujących się osób.

— Zaraz skoczę ci po to do samochodu, jaki problem? — rzucił jeden z młodych mężczyzn, zarzucając na siebie kurtkę z kapturem i ruszając w dół po schodach.

Dochodząca już z Danielem do szczytu schodów Iza ocknęła się na dźwięk głosu, który uderzająco skojarzył jej się z tamtym głosem sprzed lat… Podniosła głowę i spojrzała w górę, z miejsca napotykając spojrzenie jedynych na świecie niebieskich oczu, które popatrzyły oto prosto na nią spod bujnej blond grzywy wysypującej się spod luźnego kaptura.

Serce zabiło jej tak mocno, że aż zabrakło jej tchu. W oczach Michała, który również musiał ją rozpoznać, odmalowało się dokładnie to samo zaskoczenie co wtedy, cztery lata temu na oblodzonych schodkach korytkowskiej poczty… Tym razem jednak nie odezwał się, zwolnił tylko kroku, przyglądając jej się z uwagą, jakby chciał upewnić się, że się nie myli… Blada z wrażenia Iza zahaczyła stopą o przedostatni stopień schodów i na krótką chwilę straciła równowagę, natychmiast podtrzymana przez Daniela.

— Widzisz, mówiłem ci, że jest ślisko — przypomniał jej z uśmiechem.

Michał minął ich i zbiegł po schodach. Iza nie oglądała się za nim, za wszelką cenę starając się uspokoić bicie serca, nie do końca zresztą pewna, czy jego obecność była prawdą czy tylko jej wyobrażeniem wyczarowanym przez dobrą wróżkę… Pomna, że przecież jest tu z Danielem, spojrzała na niego i odwzajemniła mu uśmiech.

— Widzisz, taka ze mnie niezdara — odparła żartobliwym tonem. — Dzięki, Daniel, miałeś całkowitą rację.

Dotarli do szczytu schodów i weszli do środka, gdzie w obszernym holu przywitał ich otoczony rozbawionym tłumem solenizant Marcin, przystojny szatyn ubrany w białą koszulę wypuszczoną w luźnym stylu na spodnie. Po życzeniach i wręczeniu mu prezentu, Iza i Daniel zostali skierowani przez młode hostessy do pomieszczeń przeznaczonych odpowiednio na szatnię damską i męską. Iza z ulgą przyjęła fakt, że choć na kilka minut będzie mogła zostać sama.

„Jest tutaj!” — myślała z zapierającą dech w piersiach radością, ściągając z siebie płaszcz i zmieniając zimowe buty na szpilki. — „Przecież to mi się chyba nie śniło! Misio… mój Misio… naprawdę go widziałam! Boże, jak to dobrze, że tu przyszłam! I jak ja się odwdzięczę temu Danielowi? Nawet nie wie, ile dla mnie zrobił, że mnie tu zaprosił…”

Stanęła przed wielkim lustrem zajmującym niemal w całości jedną ze ścian szatni i z satysfakcją stwierdziła, że sukienka leży świetnie, a fryzura przetrwała podróż w stanie nienaruszonym. Sama nie umiała jednak postrzec zmiany, jaka zaszła w niej dziś względem jej codziennego wyglądu… Jej zazwyczaj blada twarz, ożywiona teraz leciutkim rumieńcem podniecenia, jaśniała jak poranne słońce, a oczy, zwykle smutne i przygaszone, płonęły gorączkowym blaskiem, jaki pojawiał się u niej tylko w jednej sytuacji — w bliskości ukochanego mężczyzny.

Czekający na nią na holu Daniel znieruchomiał na widok jej postaci o drobnej i zwiewnej sylwetce, której nadmierną szczupłość korygował ciepły odcień sukienki, wcześniej niewidocznej pod zimowym płaszczem. On sam zresztą też wyglądał inaczej niż zwykle, nie miał bowiem na sobie dżinsów i sportowej bluzy, w których na co dzień znikał w tłumie, lecz był dziś ubrany w ciemnogranatową koszulę i jasną casualową marynarkę. W tej eleganckiej odsłonie wyglądał wyjątkowo korzystnie i przechadzając się po holu, już kilkakrotnie ściągnął na siebie zaciekawione spojrzenia wychodzących z szatni dziewczyn. Teraz stanął jak wryty i trwał nieruchomo wpatrzony w zbliżające się do niego zjawisko…

Iza widziała Daniela tylko kątem oka. Szła w jego stronę jak zaprogramowana, lecz jej spojrzenie omijało go i biegło gdzieś poza jego plecy, gdzie przy wejściu na hol stała roześmiana grupka kilkorga gości obojga płci, a wśród nich… on! Scena na schodach nie była dziełem czarów dobrej wróżki ani jej imaginacji — to był naprawdę on. Michał. Widziała i rozpoznawała z daleka tę złocistą grzywę, którą oto odgarnął w tył charakterystycznym gestem dłoni… tę ukochaną sylwetkę… tę twarz…

— Super wyglądasz, Iza — do jej uszu dobiegł cichy głos Daniela.

Ocknęła się jak z transu i podniosła głowę, napotykając rozpromienione spojrzenie chłopaka. Uśmiechnęła się do niego, jeszcze nie do końca przytomna z wrażenia, rejestrując przy tym podświadomie, że miał bardzo ładne, szarozielone oczy. A może to były całkiem zwyczajne oczy, a tylko przepełniający je dziś blask nadawał im wyjątkowego uroku?

— Dziękuję — odparła, siłą woli starając się patrzeć na niego, a nie na hałaśliwą grupkę przy drzwiach, która właśnie ruszyła w stronę wejścia na salę.

„Na pewno przyszedł tu z którąś z tych dziewczyn” — myślała. — „Ciekawe, z którą… Mam nadzieję, że nie z córką biznesmena z Grójca…”

Myśli tej towarzyszyło jednak tylko lekkie ukłucie, natychmiast stłamszone ogromem radości, jaką odczuwała wobec perspektywy spędzenia całego wieczoru blisko niego. Przyzwyczajona od najdawniejszych lat do jego licznych dziewczyn, uodporniła się już w dużym stopniu na ból zazdrości, jaki się z tym wiązał, gotowa w każdej chwili wybaczyć mu hurtem wszystkie te przygody, zapomnieć o nich i nigdy do tego nie wracać… Byle zechciał jeszcze na nią spojrzeć… być z nią… na nowo ją pokochać…

Może właśnie dziś zdarzy się coś, co pociągnie go choć o krok bliżej w jej stronę? Może pojawi się jakiś impuls, który znów mu o niej przypomni, napełni na nowo jego myśli jej osobą… A nawet jeśli nie, przynajmniej pobędzie w jego obecności… będzie mogła na niego popatrzeć, choć z daleka… nasycić wreszcie oczy tym upragnionym widokiem, za którym tak bardzo tęskniła…

— Chyba możemy już wejść na salę — zauważył Daniel, przyglądając się z uwagą jej ożywionej wzruszeniem twarzy. — Marcin mówił mi, że będzie prawie pięćdziesiąt osób, szykuje się bardzo fajna zabawa.

— O tak — uśmiechnęła się Iza, a jej rozmarzone, brązowe oczy zalśniły jak oświetlone od wewnątrz ciepłym blaskiem ogniska. — Jestem pewna, że będzie cudownie!

— Tak, pracuję dalej w _Anabelli_ i nie zamierzam się stamtąd wynosić — mówiła Iza do pochylonego na krześle w jej stronę Daniela. — Teraz nawet do czerwca będę pracować więcej, wczoraj podpisałam na próbę umowę na trzy czwarte etatu. A od czerwca zastanowię się, co dalej, bo akurat będzie sesja, a potem wakacje. Będę musiała poświęcić trochę czasu na egzaminy, no i chciałabym choć na miesiąc pojechać do siostry, pomóc jej trochę w sklepie…

— A nie przysługuje ci żaden urlop? — zapytał Daniel.

— Nie wiem, to zależy, jaką umowę podpisałabym po zakończeniu tamtej — wyjaśniła mu Iza, popijając drobnymi łykami sok pomarańczowy. — To będzie ciężka decyzja, bo z jednej strony bardzo bym chciała zostać w tej pracy na dłużej, od września na pewno… a z drugiej strony w wakacje chciałabym chociaż parę tygodni pobyć w domu…

Siedzieli przy ustawionym w podkowę stole, na którym przygotowano urodzinowy poczęstunek. Kilka metrów dalej, w przeciwległym narożniku stołu, swoje miejsce zajął Michał z paczką przyjaciół i dziewczyną. Iza wiedziała już, która to z nich — dość mocno umalowana brunetka o bardzo ładnej, miłej buzi i nieco pulchnych, lecz harmonijnych kształtach; pochwyciła nawet z odległych okrzyków, że miała na imię Małgosia. Od ponad godziny, którą przegadała na różne tematy z Danielem, wykazując się zadziwiającą podzielnością uwagi, mimo że zdawała się w ogóle nie patrzeć w tamtą stronę, nie umknął jej żaden, choćby najmniejszy gest Michała, żaden jego uśmiech, wybuch śmiechu, żadne spojrzenie… Zwłaszcza żadne z tych spojrzeń, które kierował w jej stronę — a było ich dotąd już kilkanaście!

Tak… po raz pierwszy od wielu lat Iza znów przeżywała to cudowne uczucie wynikające ze zwróconego na nią spojrzenia najdroższego na świecie mężczyzny… spojrzenia nie okazjonalnego i obojętnego, lecz skupionego, zaintrygowanego, na nowo pełnego zainteresowania. Znała go na tyle dobrze, że umiała rozpoznać to nawet na odległość, bez oszukiwania samej siebie, z całkowitą i niepodważalną pewnością wynikającą z lat doświadczeń i obserwacji jego zachowania. Co jakiś czas zerkał w jej kierunku, wyłączając się z rozmowy przy stole, i wpatrywał się w nią jak kiedyś, z zaciekawieniem i fascynacją, których tak dawno nie widziała w jego oczach… Musiał być przy tym przekonany, że ona nie dostrzega jego spojrzeń, bo za każdym kolejnym patrzył na nią dłużej i uważniej, chwilami skupiając też badawczy wzrok na pochylonym ku niej Danielu.

Była to dla Izy godzina cudów, podczas której czuła, jak wstępuje w nią nowe życie, a duszę przepełnia niebiańskie szczęście. Niby nie działo się nic takiego, Michał siedział w swoim gronie, daleko od niej, nie mówiąc już o tym, że był na przyjęciu z inną dziewczyną… lecz dla udręczonego nieugaszoną miłością i wieloletnią tęsknotą serca Izy te drobne okruchy zainteresowania z jego strony były jak najpiękniejszy dar, jaki mogła dostać od losu.

Jego skierowana na nią dyskretnie uwaga i ukradkowe spojrzenia wystarczały jej, by sięgnąć wrót raju, a uczucie szczęścia, o którym już niemal zapomniała, wzbudziło w niej również spontaniczną życzliwość względem Daniela. Wdzięczna mu za to zaproszenie, za to, że zabrał ją tu dzisiaj i zupełnie nieświadomie podarował jej te cudowne chwile, gorąco zapragnęła, by bawił się jak najlepiej i by ani przez chwilę nie pożałował, że tego magicznego wieczoru wybrał ją na swoją towarzyszkę. Dlatego, ani na chwilę nie przestając kątem oka obserwować Michała, rozmawiała z nim z wielkim ożywieniem, wypytując go o wszystko i otwarcie odpowiadając na jego coraz bardziej osobiste pytania, zwłaszcza te dotyczące rodziny i trudnych doświadczeń, jakie stały się udziałem jej i Amelii w nie tak jeszcze odległej przeszłości.

— Podziwiam cię, Iza — powiedział z powagą Daniel, ostrożnie sięgając pod stołem po jej dłoń i przytrzymując ją w swojej. — Nawet nie wiesz, jak bardzo mi imponujesz. Podziwiałem cię od samego początku, od razu wyczułem, że jesteś wyjątkową dziewczyną… Cieszę się, że zgodziłaś się przyjść tu dzisiaj ze mną. To dla mnie wielkie wyróżnienie i zaszczyt.

— No co ty, przestań! — roześmiała się Iza, poklepując go lekko po dłoni i wycofując spod niej delikatnie swoją własną, którą ściskał coraz mocniej. — Wyróżnienie to jest raczej dla mnie, ja nadal nie mogę do końca uwierzyć, że pomyślałeś akurat o mnie. Przecież ledwo się znamy! To było naprawdę bardzo miłe.

— Ledwo się znamy — pokiwał w zamyśleniu głową Daniel. — Niby prawda… ale mnie wydaje się, że znam cię od bardzo dawna. Może to dlatego, że tak dużo o tobie myślę? — dodał, jakby do siebie.

Iza uśmiechnęła się tylko, nie zastanawiając się zupełnie nad znaczeniem tych słów, bowiem w tym momencie znów pochwyciła kątem oka dyskretne spojrzenie Michała. Serce zabiło jej słodko już po raz nie wiadomo który tego szalonego wieczoru…

— No dobrze, mili goście, koniec tego żarcia! — ogłosił żartobliwym tonem solenizant, podniósłszy się ze swojego krzesła i klasnąwszy w ręce. — Teraz czas na muzę i szaleństwo na parkiecie!

Odpowiedziały mu przeciągłe okrzyki i gromkie brawa, rozbawieni goście zerwali się ze swoich miejsc przy stole i ruszyli za gospodarzem w stronę wejścia na dalszą salę. Tam, jak na zawołanie, z głośników gruchnęły dźwięki głośnej muzyki, a na podłodze rozmigotały się smugi padających przez drzwi kolorowych świateł dyskotekowych.

— No, wreszcie zatańczymy! — zawołał z radością Daniel, wyciągając rękę do Izy.

— Tak! — odparła z tą samą radością, podając mu swoją. — Już strasznie dawno nie tańczyłam!

— Więc musimy zadbać o to, żebyś dzisiaj nadrobiła te zaległości — uśmiechnął się do niej, obejmując ją lekko w talii przy wejściu na salę.

Iza nie zwróciła na to większej uwagi, skupiona na dokonanym właśnie oszałamiającym odkryciu, że Michał idzie ze swoją dziewczyną na salę dokładnie tuż za nimi. Dziwny traf… przypadek… a może nie do końca?

— Chętnie! — odpowiedziała z uśmiechem Danielowi, energicznym gestem wciągając go na parkiet. — Zaczynajmy od razu, szkoda każdej chwili!

Muzyka huczała, oszałamiała i porywała skocznym rytmem, a ponieważ sala taneczna była relatywnie niewielka, goście z przyjęcia urodzinowego zatłoczyli ją całkowicie i szybko zrobiło się gorąco. Izie i Danielowi jednak to nie przeszkadzało… Nie przepuścili jeszcze żadnego utworu, wszystkie przetańczyli jak szaleni, roześmiani, jak na skrzydłach, przepełnieni energią, której nic nie było w stanie dziś wyczerpać.

Pomimo panującego na sali półmroku i migających światełek, pomarańczowo-ruda sukienka Izy wybijała się kolorystycznie na tle tłumu, podobnie jak fosforyzujące w tym oświetleniu białe koszule niektórych panów, którzy niemal co do jednego po kilku pierwszych tańcach pozdejmowali marynarki. Jedna z tych białych koszul należała do Michała, którego Iza ani na chwilę nie traciła z oczu… Tańczył ze swoją dziewczyną, trzymając się bez przerwy bardzo blisko niej i Daniela, nie dalej niż na półtora metra, a choć Iza udawała, że tego nie widzi, jego bliskość, wyczuwalna niezawodną inteligencją zakochanego serca, napełniała ją szczęściem bez granic.

Po kilkunastu szybkich utworach z głośników popłynęła wolniejsza muzyka, a migające światła przygasły, omiatając tylko część parkietu rozproszoną, romantyczną poświatą. Wybawione dynamicznym tańcem pary poprzytulały się teraz do siebie i zdawały się odpoczywać, kołysząc się tylko lekko w rytm spokojnej muzyki. Iza poczuła, że Daniel ogarnia ją ramionami i przytula do siebie na wpół ostrożnym, na wpół czułym gestem. Pozwoliła mu na to, uznając tę pozycję za całkowicie naturalną w powolnym tańcu i wręcz odnajdując w tym szczerą przyjemność… taką samą przyjemność z bliskości drugiego człowieka i uścisku męskich ramion, jaką odczuwała podczas krótkich epizodów przytulania się do Kacpra. Lecz czyż istniało cokolwiek ważniejszego od faktu, że Michał… jej ukochany Michał… tańczył ze swoją Małgosią tuż obok?

Taniec trwał, leniwa muzyka usypiała zmysły, czarowała swoją nieprzepartą magią… Iza powoli rozluźniła mięśnie, opierając policzek na ramieniu wyższego od niej o pół głowy Daniela, który z każdą minutą tulił ją do siebie coraz mocniej, tak, że czuła jego oddech na swojej skroni… Utwór ucichł, lecz po chwili płynnie przeszedł w kolejny, jeszcze bardziej melodyjny i spokojny.

I wtedy to się stało. Tańczący tuż obok Michał podniósł wzrok i ponad głową swojej dziewczyny popatrzył prosto w oczy Izy… Zatopił w nich spojrzenie, którym kiedyś tak często ją obdarzał… spojrzenie pełne blasku zainteresowania… spojrzenie, o jakim marzyła od trzech i pół roku, odkąd pożegnała go na przystanku autobusowym przed jego odjazdem do Siedlec i jakiego od tamtej pory jeszcze się nie doczekała. Aż do teraz… Oszołomiona, na wpół przytomna ze szczęścia, nie odwracała oczu, lecz przytulona do ramienia Daniela, odpowiadała mu spojrzeniem, w które włożyła wszystko, co od lat kryła na dnie serca. Świat zniknął powoli i rozmył się jak we mgle… Nie było już nic, nie było sali, tańca, muzyki, nie było Daniela ani czułego uścisku jego ramion… były tylko błękitne, wpatrzone w nią oczy Michała.

„Misiu” — mówiła do niego w urywanych, nieprzytomnych myślach. — „Mój Misiu… kocham cię. Kocham cię tak samo jak wtedy… jak zawsze… Nigdy nie przestałam…”

Na swojej skroni poczuła nieśmiały dotyk policzka Daniela, lecz pominęła to w swojej świadomości, nie wynurzając wzroku z głębin błękitnych oczu Michała. Tymczasem jego dziewczyna, zaalarmowana dziwnym sposobem, w jaki prowadził ją po parkiecie, podniosła głowę i dostrzegła płomienne spojrzenie łączące go ze szczuplutką szatynką z sąsiedniej pary, wtuloną ściśle w ramiona swojego towarzysza. Przez twarz Małgosi przebiegł najpierw wyraz zdziwienia, potem niedowierzania, a następnie niepokoju, który z każdą chwilą zdawał się pogłębiać. Lecz Iza nie dostrzegła tego, tak samo jak nie zwracała uwagi na to, co robi Daniel, który teraz coraz śmielej otulał ją ramionami, ostrożnie muskając ustami jej skroń.

„Kocham cię, Misiu” — szeptała niemą mową jej dusza, komunikując tę treść poprzez oczy wpatrzone wciąż w oczy Michała. — „Kocham… nadal tak bardzo kocham…”

— Iza — szepnął Daniel wprost do jej ucha.

Iza ocknęła się gwałtownie, podniosła głowę i cofnęła ją, odsuwając się od chłopaka, który, zaskoczony jej odmownym gestem, zatrzymał się i zajrzał jej pytająco w oczy. Pokręciła głową przecząco. Czar prysnął… Oboje odwrócili od siebie wzrok, Iza z zażenowaniem i wstydem, Daniel z miną, jakby dostał obuchem w twarz. W tym samym momencie Małgosia wspięła się na palce do ucha Michała i postawiła mu zapewne jakieś pytanie, gdyż i on wykonał ten sam gest co Iza, czyli pokręcił przecząco głową, a następnie oddalił się z nią w tańcu o kilka metrów, znikając Izie z oczu.

„Boże, jaka ze mnie idiotka!” — pomyślała, zła na samą siebie za ten niebezpieczny brak przytomności. — „Co ja wyprawiam? Jak mogłam dopuścić do takiej głupiej sytuacji…”

Wyrzuty sumienia szarpnęły jej wrażliwą duszą. Spojrzała na Daniela, on spojrzał na nią i oboje odczytali w swoich oczach tę samą myśl. Nie zamieniając ani słowa, w pełnym porozumieniu przerwali taniec i wyszli z sali. Minąwszy rozległy hol, odeszli w głąb lokalu, w stronę drugiej, nieczynnej dziś części restauracji. Muzyka nieco przycichła w oddali… Zatrzymali się przy jednym z okien i przez kilka długich chwil trwali w męczącym, ciężkim milczeniu.

— Daniel, ja… — zaczęła szeptem Iza i urwała, nie wiedząc, jak ubrać w słowa to, co chciała mu przekazać.

— Nic nie mów, Iza — podjął szybko, jak gdyby tylko czekał na jej sygnał, by zacząć mówić. — Nic nie mów… Przepraszam cię. Wyskoczyłem jak ostatni dureń… Wybacz mi.

— Nic się nie stało — szepnęła.

— Wybacz — powtórzył Daniel, wpatrując się w jej oświetlony słabym światłem profil. — Chyba straciłem głowę… Obiecuję, że to się więcej nie powtórzy.

— Okej — zaszemrała cichutko, potakując przy tym ruchem głowy.

Znów na kilka długich minut zapadło milczenie.

— Napiłabyś się czegoś? — zagadnął w końcu Daniel neutralnym tonem.

— Chętnie — uśmiechnęła się, podnosząc na niego uspokojone już oczy. — Po tym szalonym tańcu już mi rzeczywiście w gardle zaschło. I aż mi w uszach dudni od muzyki…

— Poczekaj tu, przyniosę ci coś do picia — zaoferował się skwapliwie. — Tu jest trochę ciszej, wypijemy sobie coś spokojnie. Co przynieść? Wodę? Sok?

— Wystarczy woda — odparła cicho. — Wolałabym niegazowaną. Dziękuję ci…

— Nie ma sprawy — skinął głową z uśmiechem. — Zaraz melduję się z powrotem.

Szybkim krokiem, niemal biegiem, odszedł w stronę przejścia prowadzącego na hol, po drugiej stronie którego znajdowała się ich sala z poczęstunkiem. W drzwiach zderzył się z kimś, przeprosił i pobiegł dalej, nieświadomy tego, że pod Izą właśnie ugięły się nogi… Albowiem osobą, na którą wpadł, był Michał.

Świat zawirował jej przed oczami, w uszach jej zaszumiało. Przytrzymała się kurczowo dłonią parapetu, starając się za wszelką cenę okiełznać emocje. Michał tymczasem, rzuciwszy za Danielem nieco zdziwione spojrzenie, zwrócił wzrok w stronę stojącej przy oknie dziewczyny i zdecydowanym krokiem ruszył w jej stronę.

— Cześć, Iza — jego ściszony głos rozdzwonił się w jej uszach rozkosznym echem. — Możemy zamienić dwa słowa?

— Jasne — odparła cicho. — Cześć, Misiu…

Zatrzymał się tuż przy niej, tak blisko, że do jej nozdrzy doleciała fala znajomego zapachu mocnych, korzennych perfum… tych samych, których używał cztery lata temu!

— Bałem się, że już wyszliście z tym twoim chłopakiem — ciągnął Michał, pochylając się do niej jeszcze nieco mocniej. — I szukałem was, bo chciałem z tobą pogadać… Super, że trafia nam się chwila sam na sam. On tu pewnie zaraz wróci, nie?

— Tak — skinęła głową, nie patrząc na niego. — Poszedł tylko po coś do picia.

— No to streszczamy się — podjął pośpiesznie Michał. — Zresztą Gośka też zaraz będzie mnie szukać i pewnie zacznie robić głupie sceny — skrzywił się z niesmakiem. — A ja nie cierpię scen… no, nieważne. Słuchaj… długo się nie widzieliśmy, co? Do niedawna nawet nie miałem pojęcia, że studiujesz w Lublinie.

— Dopiero od tego roku — wyjaśniła mu niemal szeptem.

— Kapuję — skinął głową. — Na co w końcu poszłaś?

— Na romanistykę.

— Czyli dalej francuski? — uśmiechnął się nieco lekceważąco.

— Tak.

— Fajnie. Ja jestem na zarządzaniu.

— Wiem… — jej szept był tak cichutki, że prawie niedosłyszalny.

— Kończę w tym roku i zastanawiam się, czy iść na magisterkę, czy wracać od razu do Korytkowa prowadzić interes — mówił dalej Michał, przyglądając się z zaciekawieniem jej oświetlonej rozproszonym światłem twarzy. — Ale mniejsza o to… Powiem ci, że super wyglądasz, Iza — zniżył głos. — Bardzo się wyrobiłaś od… tamtego czasu.

Iza milczała, niezdolna do tego, by zebrać myśli, które tłoczyły jej się w głowie jak stado rozkrzyczanych ptaków. Nie była jeszcze w stanie analizować jego słów, zbierała je tylko i zapisywała w głowie, czując instynktownie, że mówił właśnie to, co tak bardzo chciała usłyszeć… i prawie nie wierzyła, że to się dzieje naprawdę.

— Zaginasz dzisiaj wszystkie laski na imprezie — ciągnął miękkim tonem Michał, zbliżając jeszcze bardziej twarz do jej twarzy. — Cholera, nie spodziewałem się… Musimy trochę odświeżyć kontakt, co ty na to?

Iza oddychała z trudem, odurzona jego bliskością jak narkotykiem.

— Dasz mi swój aktualny numer telefonu? — zagadnął od niechcenia, wyciągając z kieszeni najnowszy model smartfona. — Tak na szybko, zanim ten twój facet wróci… Ja mam już inny, zgubiłem tamten telefon, a z nim wszystkie kontakty, ten do ciebie też. Zresztą ty też już pewnie zmieniłaś numer, jak znam życie.

— Nie — pokręciła głową, odzyskując głos. — Nadal mam ten sam.

— To przypomnij mi go, co? — rzucił swobodnie Michał.

Iza posłusznie wyrecytowała swój numer, który on szybkimi ruchami palców wstukał w pamięć telefonu, po czym wygasił wyświetlacz i z satysfakcją na obliczu schował aparat do kieszeni.

— Super — skinął głową. — Zadzwonię do ciebie na dniach, to może spotkamy się któregoś wieczorku, co? Pogadalibyśmy trochę… Kiedy masz wolne?

— Jeszcze nie wiem — odparła, oszołomiona tą niespodziewaną, od dawna tak upragnioną propozycją. — Pracuję w klubie nocnym i teraz będę mieć trzy czwarte etatu, więc pewnie wypadną mi wszystkie wieczory… Ale może jeden będę mieć wolny, albo ewentualnie z kimś się zamienię. Zadzwoń za parę dni, w poniedziałek już będę wiedzieć, jaki mam grafik.

— Okej — Michał przyjrzał jej się z zainteresowaniem. — W którym klubie pracujesz?

— W _Anabelli_. Taka knajpa w podziemiach na Zamkowej…

— A tak, znam — machnął ręką. — Ogólnie fajny lokal, ale nie zaglądałem tam ostatnio… mam lekko na pieńku z właścicielem.

— Z moim szefem? — zdziwiła się Iza.

— No… skoro tam pracujesz, to ten kretyn Błaszczak to pewnie twój szef — zgodził się lekceważąco. — Ten cały Majk, jak go wszyscy nazywają.

— Tak — szepnęła.

— Nie lubię go — skrzywił się. — Ani tych jego bezmózgich goryli… No, ale mniejsza o to — znów machnął ręką i znajomym gestem odgarnął sobie w tył swoją złocistą czuprynę. — Zadzwonię niebawem, Izka. Myślę, że…

Urwał i odsunął się od niej, gdyż przez drzwi prowadzące na hol wrócił właśnie Daniel, niosąc butelkę z wodą i dwie szklanki. Spojrzał z zaskoczeniem na Michała, a potem na Izę.

— Przyniosłem wodę — oznajmił niepewnie.

— Dzięki — uśmiechnęła się Iza, w jego obecności nieco odzyskując równowagę. — Poznajcie się… To jest Michał, mój… — zawahała się — wieloletni przyjaciel z Korytkowa.

— Miło mi — Daniel wyciągnął rękę do Michała i obaj wymienili krótki uścisk dłoni.

— A to Daniel, studiuje u nas na polonistyce.

— Siema — mruknął pod nosem Michał.

— Czyli takie przypadkowe spotkanie? — zagadnął Daniel, stawiając szklanki na parapecie, nalewając do jednej z nich wody i podając Izie. — Proszę, Iza… niegazowana.

— Dziękuję — skinęła głową, biorąc szklankę z jego ręki. — Tak, zupełnie przypadkowe.

W tym momencie przez drzwi niepewnym krokiem weszła Małgosia i zawahała się na widok Michała, jakby nie do końca spodziewała się go tu zastać.

— Jesteś tu? — zapytała retorycznie, rzucając badawcze, nieprzyjazne spojrzenie na Izę.

— Jestem — odparł spokojnie Michał. — Rozmawiam. Co chciałaś, Gosiu? Wracamy na salę?

— Szukałam cię — odpowiedziała z wyrzutem. — Znikasz nie wiadomo gdzie, rozmawiasz z nie wiadomo kim…

— Rozmawiam z moją przyjaciółką z dzieciństwa — wyjaśnił jej stoicko Michał.

— Ach, z przyjaciółką z dzieciństwa! — dziewczyna wydęła wargi, rzucając Izie teraz już jawnie nienawistne spojrzenie. — Kto by pomyślał… Słaby bajer, wiesz?

Iza, w której duszy od kilku godzin szalała istna nawałnica emocji, otrzeźwiała gwałtownie na te słowa, a jej wrażliwe, przyzwyczajone już do wieloletnich upokorzeń serce, zamiast poczuć zazdrość, wezbrało wyrzutami sumienia.

„On przecież jest tu z nią” — przebiegło jej przez głowę. — „Z nią… nie ze mną…”

— Ale to jest prawda — zapewniła ją pojednawczym tonem.

— Oczywiście, że prawda — podjął lodowato Michał, mierząc Małgosię twardym, dyscyplinującym wzrokiem. — Bo co, musisz od razu zrobić scenę, tak? To jest Iza Wodnicka z Korytkowa, chodziliśmy do jednej klasy w podstawówce. Nie widzieliśmy się już parę lat, chciałem z nią zamienić dwa zdania i widzę, że nic z tego, bo nie mam nawet pięciu minut swobody. Ale okej, pogadamy na osobności. Przepraszam was — dodał uprzejmie do Izy i Daniela. — Może jeszcze uda się porozmawiać, ale na razie muszę was opuścić…

— Jasne — skinął głową Daniel, zerkając niepewnie na Izę.

Uśmiechnęła się do niego i podniosła do ust swoją szklankę z wodą. Dłoń drżała jej lekko, jednak na jej twarzy nie odbijały się już teraz żadne emocje. Michał i Małgosia odeszli w stronę wejścia na hol i zniknęli w nim, a po chwili zza drzwi dobiegły echa prowadzonej podniesionymi głosami dyskusji, która powoli oddaliła się i przygasła wśród dźwięków grającej wciąż na sali muzyki.

— Chyba było małe nieporozumienie? — zagadnął Daniel, nalewając wody również sobie.

— Nie wiem — odparła obojętnym tonem Iza. — Niech rozstrzygną to miedzy sobą. Słuchaj, Daniel… skoczyłabym na chwilę do łazienki. Poczekasz tu na mnie z tą wodą?

— Oczywiście — uśmiechnął się. — A potem może dasz się jeszcze poprosić do tańca? Obiecuję, że tym razem… — urwał, na nowo zmieszany.

— Pewnie, że tak! — podchwyciła szybko. — Odpoczniemy chwilę, wypijemy tę wodę, a potem wracamy na parkiet. Będziemy tańczyć dziś do upadłego! Poczekaj na mnie, wracam za pięć minut!

W łazience na szczęście nie było nikogo. Iza weszła i oparła się plecami o ścianę naprzeciw wielkiego lustra, w którym prawie się nie rozpoznała. Czy to była ona? Ta elegancko ubrana dziewczyna ze lśniącymi oczami i twarzą jaśniejącą blaskiem słońca? Ona… nowa ona… odmieniona kilkoma spojrzeniami najdroższych, błękitnych oczu… podniesiona z martwych kilkoma słowami płynącymi z ukochanych ust…

„Wrócisz do mnie, Misiu!” — myślała z radością. — „Wrócisz i przekonasz się, kto kocha cię najwierniej. Nie wiem, kim jest Małgosia, czy to ta bogata partia z Grójca czy zupełnie ktoś inny. Nieważne, nie obchodzi mnie to! Przecież gołym okiem widać, że nic do niej nie czujesz. Dla ciebie to tylko kolejna zdobycz wśród wielu innych… Przejdziesz przez te wszystkie przygody jak huragan, a na koniec i tak wrócisz do mnie. Bo jesteśmy sobie pisani, kochanie… Jeszcze kiedyś to zrozumiesz, może już niedługo! Może już całkiem niedługo…”

Szczęście, jakie ogarniało ją od kilku godzin, a w ostatnim kwadransie osiągnęło szczyt porównywalny do najpiękniejszych dni sprzed kilku lat, nie docierało jeszcze w pełni do jej umysłu i serca, odczuwała je tylko instynktem, niemal bez udziału świadomości. Lecz i tak cała była w jego cudownej mocy… Jedyną ciemną chmurą, która również snuła się tylko gdzieś w tle, była myśl o zachowaniu Daniela podczas tańca, zachowaniu, z którego szybko się wycofał, lecz które mimo wszystko napełniało ją podskórnym niepokojem.

„Muszę uciąć to jak najszybciej” — pomyślała, a jej lśniące oczy, odbijające się w lustrze jak dwie rozjarzone gwiazdy, od razu przygasły. — „Za żadne skarby świata nie mogę dopuścić do tego, żeby się zaangażował… Nie chcę, żeby ktokolwiek cierpiał przeze mnie, a zwłaszcza on. Taki fajny chłopak! Zasługuje na dziewczynę, która pokocha go całym sercem, i na pewno taka gdzieś już na niego czeka. Muszę uzmysłowić mu, że to nie będę nigdy ja i że nie powinien tracić na mnie czasu… Ech, kolejny kłopot!” — westchnęła. — „Ale życie składa się z różnych kłopotów, a oprócz nich są też piękne chwile…” — jej oczy znów rozbłysły jasnym blaskiem. — „Piękne chwile, dla których warto żyć!”

Dołączywszy do Daniela, z którym wspólnie napili się wody przy neutralnej rozmowie, Iza wyraziła gotowość powrotu na salę taneczną, gdzie nadal szampańsko bawili się urodzinowi goście. Dyskretnie rozglądając się za znajomą parą, po kilku tańcach zorientowała się, że Michała ani jego Małgosi nie było już na sali. Nie pojawili się również w ciągu kolejnej godziny po powrocie do stolików, nawet przy okazji dzielenia urodzinowego tortu, co dla Izy było jednoznacznym sygnałem, że opuścili imprezę na dobre. A jednak nie czuła z tego powodu smutku…

Wspomnienie rozmowy sam na sam, jak i myśl o tym, że Michał wziął od niej numer telefonu i obiecał niebawem zadzwonić, upajała ją coraz bardziej i odrywała jej duszę od rzeczywistości na tyle, że po powrocie do Lublina, gdy wraz z Danielem dotarli pod bramę jej kamienicy, nie potrafiła już przypomnieć sobie, o czym rozmawiali przez drugą część imprezy, a potem w samochodzie. W pamięci przewijały jej się tylko jakieś mgliste sceny i urywki pojedynczych replik, z których nie byłaby w stanie poskładać pełnej treści.

— Zadzwonię w przyszłym tygodniu — obiecał Daniel, ujmując na pożegnanie jej dłoń i ściskając ją nieśmiało. — Bardzo ci dziękuję za ten wieczór, Iza, i jeszcze raz proszę, żebyś wybaczyła mi te wszystkie moje… niezręczności. To było głupie i boję się, żebyś przez to nie zniechęciła się do mnie…

— Zostawmy to już, Daniel — przerwała mu z zakłopotaniem, czując, że nawet gdyby chciała, nie mogłaby zaprzeczyć jego ostatnim słowom. — To ja bardzo ci dziękuję za zaproszenie, bawiłam się przecudownie…

Jej oczy rozbłysły w półmroku i znów, jak to miało miejsce wielokrotnie podczas tego wieczoru, napełniły się światełkiem rozmarzenia. Daniel przyglądał jej się przez chwilę jak urzeczony.

— Powiedz, może umówilibyśmy się któregoś dnia do kina albo na pizzę? — zaproponował ostrożnie. — Wiem, że całe dnie i wieczory masz zajęte, ale ja bez problemu dostosuję się do każdego terminu. Moglibyśmy na przykład umówić się kiedyś bezpośrednio po zajęciach i skoczyć do jakiejś pizzerii na miasteczku akademickim. Co ty na to?

— Czemu nie? — uśmiechnęła się niepewnie Iza. — Dogadamy się kiedyś i coś wymyślimy, ale na ten moment nie mogę ci jeszcze nic obiecać, w najbliższych tygodniach mam kocioł nie z tej ziemi… Bądźmy po prostu w kontakcie, dobrze?

— Jasne — uśmiechnął się, wciąż wpatrując się z zafascynowaniem w jej twarz oświetloną blaskiem ulicznej latarni. — Zadzwonię w przyszłym tygodniu, może zresztą spotkamy się gdzieś na uczelni? W każdym razie jeszcze raz dziękuję ci za wszystko, Iza — dodał ciszej. — To była dla mnie niezapomniana impreza.

„Dla mnie też” — pomyślała Iza, uznając jednak, że lepiej będzie nie wypowiadać na głos tych słów. — „Kamień milowy, świeże rozdanie… początek nowego życia…”

— Trzymaj się, Daniel — odpowiedziała lekkim tonem, odwzajemniając mu uśmiech. — Do jakiegoś następnego!

Po czym odwróciła się i skierowała kroki w stronę swojej kamienicy, odprowadzana uważnym spojrzeniem chłopaka, który ani na ułamek sekundy nie odrywał od niej oczu, dopóki nie zniknęła w ciemnej czeluści bramy.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: