Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Anabella - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 października 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Anabella - ebook

Iza, studentka z niewielkiej wioski na Podlasiu, przyjeżdża do Lublina, aby po przerwie w nauce spowodowanej kłopotami rodzinnymi podjąć upragnione studia wyższe. Choć los od dzieciństwa nie rozpieszczał ani jej, ani jej starszej siostry, dziewczyna jedzie do nieznanego jej miasta z nadzieją na nowe otwarcie perspektyw oraz realizację życiowych planów. Tym bardziej, że — jak dowiedziała się z krążących po wiosce pogłosek — właśnie w Lublinie studiuje ktoś, komu wiele lat temu oddała swe serce…

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8245-143-6
Rozmiar pliku: 2,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział drugi

Dobiegające z przedpokoju potworne łomotanie do drzwi wejściowych wyrwało Izę z krótkiej drzemki, w jaką zapadła znużona po powrocie z zajęć i zjedzeniu skromnego posiłku.

— Stryjuuu! — zawył zza drzwi tubalny męski głos. — Stryju Stachu, wpuszczaj, to ja! Kacper! No żesz otwieraj, do cholery, przecież wiem, że tam jesteś, światło się pali!

W przedpokoju rozległo się pośpieszne szuranie po podłodze filcowych kapci pana Stanisława, gospodarza mieszkania, u którego dziewczyna wynajmowała pokój.

— Chwila, moment — zamamrotał pod nosem. — I co się drze… Diabli go znowu nadali!

— Strujuuu! Otwieraj!

Głos zabrzmiał najpierw nieco ciszej w rumorze odblokowywanych zamków, a potem dużo głośniej, drzwi bowiem otwarły się, skrzypiąc nienaoliwionymi zawiasami, i hałaśliwy gość z impetem wparował do środka.

— No, nareszcie! — ryknął tuż pod drzwiami Izy, która aż podskoczyła i usiadła na łóżku. — Dawaj pyska, stryjachu, już z pół roku cię nie widziałem! Co tam u ciebie, stary capie?!

— I co się tak wydzierasz, gówniarzu? — zestrofował go surowym głosem pan Stanisław. — Nie piłuj mi tu gęby, przecież aż uszy puchną… Mam dziewczynę na stancji, chyba teraz gdzieś wyszła, bo widzę, że zamknięte, ale na wieczór wróci. A sąsiedzi też głusi nie są. Jak będziesz się darł, to cię więcej nie wpuszczę, zobaczysz!

— Dziewczynę masz na stancji? — zainteresował się natychmiast przybysz. — A ładna chociaż?

— Nie twój interes, szczylu — odparł ostrzegawczym tonem gospodarz. — Studentka. Ale ani mi się waż ją zaczepiać! Słyszysz? Mówię ci to po dobroci, Kacper, jak mi ją stąd wykurzysz, to ci nie daruję!

— A bo co? — rzucił butnie Kacper.

— To, że dla mnie taki klient to cenna rzecz. Z emerytury ledwo ciągnę, te dwie i pół stówy na miesiąc to dla mnie konkretne pieniądze. Dziewczyna grzeczna, płaci, problemów nie robi… Gdzie ja potem drugiego takiego klienta znajdę? Sam przecież wiesz, że łatwo tu się nie mieszka — zniżył nagle głos. — A zwłaszcza w tym pokoju.

— No, wiem, wiem, kto by chciał mieszkać z duchem stryjenki Ziuty! — zarechotał tubalnie przybysz. — A co, stryj wpakował ją centralnie do tego nawiedzonego pokoju? Ładnie to tak? Oj, złośliwy stryjaszek jak małpa!

Iza powolutku, bezszelestnie podniosła się z łóżka i na palcach podeszła do drzwi, żeby sprawdzić, czy na pewno zamknęła je na klucz. Na szczęście w szparze między sfatygowanymi drzwiami a drewnianą, obskurną futryną widać było z bliska zasuniętą metalową sztabę. Odetchnęła ze względną ulgą, choć usłyszana przed chwilą wymiana słowna ścisnęła nieprzyjemnie jej serce.

„Z duchem stryjenki Ziuty?” — powtórzyła w myślach z niepokojem. — „To tu są jakieś duchy?”

Wzdrygnęła się, przypominając sobie dziwne nocne stukanie i jakby pojękiwanie w wielkim kaflowym piecu, które już dwukrotnie, odkąd tu zamieszkała, wyrwało ją ze snu. Nie zwróciła wtedy na to zbytniej uwagi, przekonana, że musiały to być odgłosy wiatru w nieszczelnych przewodach kominowych, jednak w obliczu tego, co przed chwilą usłyszała, wspomnienie to nabrało innego wymiaru i znaczenia. Zerknęła odruchowo w stronę kąta, gdzie stał ów stary, od dawna nieużywany piec, a choć w duchy i zjawiska nadprzyrodzone nigdy do końca nie wierzyła, mimo wszystko poczuła się nieswojo.

— Ciszej! — syknął pan Stanisław tuż pod jej drzwiami. — Ani mru–mru, zwłaszcza jak ona wróci. A gdzie ją miałem dać, jak myślisz? Duży pokój jest mój, a ten po Przemku trzymam przecież dla ciebie. Wiedziałem, że mi się tu zwalisz prędzej czy później… Na długo zostajesz?

— Na razie na tydzień — odparł spokojnie gość. — Niech się stryj nie boi, forsy nie będę ciągnął. Mam nagraną robotę i jak dobrze pójdzie, to zostanę u stryja na dłużej, może nawet jakąś kasę za lokal odpalę… Ale najpierw muszę się rozkręcić.

— Jasna sprawa — przytaknął gospodarz z wyraźnym zadowoleniem w głosie. — Masz pokój jak zawsze do dyspozycji, tylko proszę cię, Kacper… zachowuj się. Pamiętasz, co było w tamtym roku w lecie, pani Kazia do tej pory mi to wypomina. Nie chcę się za ciebie znowu wstydu najeść.

— Dobra, stryj się nie martwi! — rzucił lekceważącym głosem Kacper. — Pani Kazia, pff… co mnie obchodzi ta stara jędza? Siebie niech lepiej pilnuje. A wracając do tej młodej, to jak w końcu? Nic się nie skarżyła, nie pytała?

— Nic — zniżył znów głos gospodarz. — Albo jeszcze się nie zorientowała, albo Ziutka póki co trochę się uspokoiła. A ja jej nic nie mówiłem, no co ty… Na razie cisza i mam nadzieję, że tak zostanie.

Iza znów wzdrygnęła się mimowolnie.

— Może ma mocny sen? — zastanowił się Kacper. — Ile tu już mieszka u stryja?

— Od początku października, w sobotę będzie pięć tygodni. Na Wszystkich Świętych tylko na jeden dzień wyjechała, a tak to siedziała tutaj i uczyła się. Ale ja cię proszę, Kacper…

— No dobra, dobra, już stryj nie truje! — zniecierpliwił się przybysz. — Nic jej nie wygadam, nie moja sprawa…

— I nie zaczepiaj jej.

— Co się stryj tak trzęsie, no! Nie zaczepiaj… bo co, pewnie ładna?

— Ładna — przyznał pan Stanisław. — Tylko trochę wychudzona, wiesz, jak to się teraz te młode panienki chorobliwie odchudzają. Sama skóra i kości. Ale że ładna, to nie zaprzeczę, taka mała czarnulka z długimi włosami, a oczy ma wielkie jak u sarenki. No i miłe to, grzeczne…

— E, jak chuda i czarna, to odpada, ja wolę konkretne blondyny z dużą rufą — oznajmił stanowczo Kacper, na co Iza zatkała sobie szybko ręką usta, żeby nie parsknąć śmiechem. — O kości to się tylko można poobijać… no, ale i tak zerknę sobie przy okazji, czemu nie? No, spoko! — zaśmiał się pojednawczo. — Stryj nie pęka, nie ruszę jej przecież! Dobra, biorę te graty i idę do pokoju, ma tam stryj chociaż trochę nagrzane czy zimno jak zwykle?

— Kaloryfer se odkręcisz, to szybko się nagrzeje — odparł oględnie gospodarz.

— Ej, stryj to zawsze taki sknerus, że nie wiem…

Głosy oddaliły się spod drzwi Izy, a po dobiegającym zza ściany huku zwalanych na podłogę bagaży i odgłosie niezrozumiałej już teraz rozmowy dziewczyna zorientowała się, że przybysz zajmuje właśnie sąsiedni pokój, który dotychczas stał pusty i zamknięty na klucz. Z westchnieniem usiadła na łóżku, zastanawiając się, jak ukryć fakt, że była obecna w pokoju i słyszała ich rozmowę, nie chciała bowiem stawiać gospodarza w niezręcznej sytuacji.

Od półtora miesiąca mieszkała na stancji mieszczącej się w centrum miasta przy ulicy Narutowicza, dzieląc lokal tylko z leciwym gospodarzem. Zgodnie z tym, co zapowiedział jej przez telefon, gdy we wrześniu ustalała z nim warunki wynajmu, standard mieszkania pozostawiał wiele do życzenia, jednak dla przyzwyczajonej do skromnych warunków życia dziewczyny okazał się on w zupełności zadowalający.

Trzypokojowy lokal z kuchnią i niewielką łazienką był usytuowany na drugim piętrze starej kamienicy z wejściem od ponurego, ciemnego podwórza, na które również wychodziło okno Izy. Zarówno klatka schodowa, jak i samo mieszkanie były w stanie wymagającym już od dawna porządnego remontu, a ciemne, poobdrapywane meble zdawały się pochodzić sprzed biblijnego potopu. Zważywszy jednak, że pan Stanisław bardzo dbał o porządek i w domu zawsze było czysto, Iza nie widziała najmniejszego powodu do narzekania na swoje lokum. Umiejscowienie było zresztą o tyle korzystne, że od uczelni dzielił ją tylko kwadrans szybkiego marszu, to zaś oszczędzało jej wydatków na bilety komunikacji miejskiej.

Z gospodarzem utrzymywała jak najlepsze relacje. Co prawda w ciągu dnia oboje zwykle przebywali poza domem, gdyż Iza spędzała dużo czasu na uczelni, zaś pan Stanisław miał zwyczaj częstego odwiedzania swoich znajomych z okolicy, u których przesiadywał nieraz całymi dniami na pogaduszkach. Jednak wieczorami często gawędzili sobie przy wspólnej kolacji, a choć każde z nich miało wyznaczone osobne półki w kuchennej szafce i w lodówce, często dzielili się wiktuałami, z których Iza przygotowywała kanapki lub danie na ciepło dla obojga.

Pan Stanisław bardzo doceniał ten układ, zwłaszcza że przyzwyczajona od lat do drastycznych oszczędności dziewczyna nigdy nie marnowała żywności i ze wszelkich resztek potrafiła wyczarować smaczny posiłek. Po kilku tygodniach zwyczajem stał się też wspólny niedzielny obiad, który jedli we dwoje tym razem nie w kuchni, a w pokoju gospodarza, na wielkim stole, który musiał być świadkiem wielu rodzinnych spotkań w czasach, gdy żyła jeszcze jego żona. Ponieważ syn pana Stanisława wyjechał wiele lat temu na drugi koniec Polski, gdzie ożenił się i osiadł na stałe, starszy pan został w mieszkaniu sam, dlatego obecność grzecznej i uczynnej studentki wynajmującej u niego pokój była dla gospodarza ze wszech miar satysfakcjonująca.

Niespodziewany przyjazd Kacpra zaburzył ową specyficzną harmonię, jaką przez półtora miesiąca zdążyli już wypracować we wzajemnych relacjach. Słysząc, że obaj panowie nadal głośno rozmawiają w sąsiednim pokoju, Iza dyskretnie odblokowała swoje drzwi i zapaliła w pokoju światło, udając, że dopiero wróciła do domu. Jednak wkrótce hałas ucichł na całe dwie godziny i dopiero tuż przed dwudziestą, kiedy to zwyczajowo jedli razem kolację, pan Stanisław zapukał dyskretnie do drzwi jej pokoju.

— Przepraszam, że przeszkadzam, pani Izo — zagadnął nieco zakłopotanym półgłosem. — Ale muszę panią uprzedzić, że przyjechał mój bratanek… Zostaje na razie na tydzień, ale może będzie chciał tu pobyć dłużej. W tym pokoju obok będzie mieszkał. Tylko że on taki jest… że tak powiem… trochę hałaśliwy, więc chcę, żeby pani wiedziała, że przyjechał, i żeby się pani nie zdziwiła.

— W porządku — uśmiechnęła się grzecznie Iza. — To mi nie przeszkadza. Będzie jadł z nami dzisiaj kolację?

— A, tego to nie wiem! — machnął ręką gospodarz. — Na razie walnął się w ciuchach na łóżko i śpi jak zabity. Nie będę go budził, bo zaraz mi tu ryja wydrze jak opętany… Póki śpi, to niech śpi, chociaż tyle spokoju. A my możemy sobie zjeść kolację, pewnie. Kupiłem dzisiaj masło i dobrej szynki dwadzieścia deko… pani Reginka z mięsnego na rogu bardzo polecała, to wziąłem na skosztowanie.

— I słusznie — pochwaliła go Iza. — A ja kupiłam świeży chleb, a do tego mam jeszcze w szafce takiego wielkiego pomidora, zaraz zrobię kanapki. Wstawi pan wody na herbatę?

— A pewnie, pewnie, już lecę! — pokiwał skwapliwie głową pan Stanisław i ruszył do kuchni, szurając po podłodze swymi przydużymi, filcowymi kapciami.

Iza narzuciła na ramiona sweter, gdyż w kuchni z racji nieszczelnego okna często zdarzały się przeciągi, i podążyła za gospodarzem. Jak zwykle zrzutka produktów żywnościowych na wspólny posiłek zaowocowała smaczną, naprędce przygotowaną przez nią kolacją.

— A jak tam na uniwersytecie? — zapytał od niechcenia pan Stanisław, konsumując z zadowoleniem trzecią już kanapkę z szynką i pomidorem. — Dzisiaj chyba dużo zajęć pani miała, bo tak późno wróciła do domu. Ciężko na tych studiach?

— Nie jest źle — uśmiechnęła się Iza, dolewając sobie herbaty. — Studiuję to, co lubię, więc wcale mnie to nie męczy. A teraz może nawet jeszcze dłużej nie będzie mnie w domu, bo szukam pracy, jutro idę na rozmowę… Dolać panu jeszcze?

— Nie, nie, już nie trzeba, dziękuję. Pracy pani szuka? — zdziwił się. — Przecież na studia pani chodzi, tyle z tym zachodu, to gdzie pani jeszcze czas na pracę znajdzie?

— Tylko dorywczo — wyjaśniła mu Iza. — Na cały etat nie mogłabym pracować, bo na studiach dziennych zajęcia są od rana. Ale idę do takiej jednej pani, tu niedaleko, za rogiem Wschodniej ma komis odzieżowy, nie wiem, może pan zna… Wywiesiła ogłoszenie, że potrzebuje pracownika. Jutro przed zajęciami pójdę do niej porozmawiać, może załapię się na kilka godzin dziennie. Chciałabym trochę odciążyć siostrę, za wszystko mi płaci, a sama lekko nie ma…

Pan Stanisław pokiwał głową, patrząc na nią z sympatią.

— Tylko żeby tam pani z pieniędzmi nie oszukali — zaznaczył ostrzegawczym tonem. — Czasem przy takiej pracy na śmieciówce to człowiek ręce po łokcie urobi, a potem płacić nie chcą albo rzucą jakieś marne grosze… Jak już pracować dorywczo, to na godnych warunkach, takie jest moje zdanie.

— A co to się stryj tak wymądrza? — huknął nagle od progu donośny męski głos. — Gaduła stary, no! Masz tu chociaż coś do żarcia?

Iza spojrzała szybko w stronę wejścia do kuchni. W drzwiach stanął krępy, umięśniony szatyn w wieku około dwudziestu pięciu lat, o nieco buraczanej cerze lecz całkiem przystojnej twarzy pokrytej kilkudniowym zarostem. Ubrany był w same spodnie, a przez nagi, mocno owłosiony tors przewiesił sobie zmięty biały podkoszulek. Widać było, że dopiero wstał z łóżka, gdyż twarz miał zaspaną, a włosy potargane, do tego właśnie rozciągał usta w szerokim, nonszalanckim ziewnięciu. Na widok Izy w jego oczach natychmiast błysnęło światełko zainteresowania i uśmiech rozjaśnił mu twarz.

— Aaaa, widzę, że stryj nie jest sam! — zawołał, podchodząc szybkim krokiem do Izy i wyciągając do niej zamaszystym gestem rękę. — Cześć, młoda, Kacper jestem!

— Miło mi — skinęła głową, podając mu dłoń. — Iza.

Kacper przyglądał jej się przez chwilę w skupieniu, omiatając zaciekawionym wzrokiem całą jej sylwetkę.

— Strasznie chuda, rzeczywiście — przyznał, zwracając się do pana Stanisława. — Skóra i kości, nawet za co złapać nie ma… Ale buziak nie powiem, pierwsza klasa! I oczy jakie!… no, no!

— Kacper, prosiłem cię! — syknął z poirytowaniem gospodarz, rzucając Izie przepraszające spojrzenie. — Jaka była umowa? Już zapomniałeś, gówniarzu?

— No co, przecież nic jej nie robię! — żachnął się Kacper, odsuwając szerokim ruchem krzesło i siadając z hałasem przy stole obok Izy. — Palcem jej nie dotknąłem! Stryj to zawsze panikuje bez powodu… O, widzę, że kanapki macie. Mogę jedną?

— Jasne, niech się pan częstuje — odparła szybko Iza, podsuwając mu bliżej talerz.

— Jaki znowu pan! — wykrzyknął Kacper, sięgając po kanapkę i ładując ją sobie w całości do ust. — Kacper jestem, mówiłem! — dodał stłumionym przez jedzenie głosem. — Żaden pan, kapujesz, młoda? Masz do mnie mówić na _ty_ i po imieniu!

— Dobrze — zgodziła się Iza, starannie tłumiąc uśmiech. — Nalać ci herbaty?

Kacper przełknął kanapkę jak pelikan i spojrzał na nią z niesmakiem.

— Herbaty? — skrzywił się, przenosząc zdegustowany wzrok na gospodarza. — A żadnego piwka to stryj nie masz?

— Nie mam — odparł nie bez satysfakcji pan Stanisław. — Nie będziesz mi tu chlał… Herbatę pij, jak ci pani grzecznie proponuje. I tak objadasz ją z kanapek, sama je robiła, a ten chleb i pomidor to też jej…

Kacper znieruchomiał na chwilę z drugą kanapką wpakowaną do połowy do ust.

— Jedz, Kacper — uśmiechnęła się uspokajająco Iza, sięgając po czysty kubek i nalewając mu herbaty. — Ja już nie jestem głodna.

Spojrzał na nią bez przekonania, odgryzł jednym kłapnięciem szczęki połowę kanapki i pokręcił głową, zerkając z wyrzutem na pana Stanisława.

— To czemu stryj od razu nie powiedział? Myślałem, sknerusie, że to twoja żarciówka, no to się poczęstowałem… Ale ja honorowy człowiek jestem, za wszystko oddam ci kasę — zapewnił z powagą Izę. — Odkupię ci jutro tego pomidora.

— Nie trzeba! — parsknęła śmiechem.

— Jak to nie trzeba?! — oburzył się Kacper. — Zeżarłem ci kanapki, to odkupię, nie ma gadania! Dla mnie honor to podstawa! — tu uderzył się zamaszyście pięścią w nagi tors. — Zapamiętaj, mała, honor to moje drugie imię! Mam go stracić przez jakiegoś głupiego pomidora? Mowy nie ma, choćbym zdechł!

Iza roześmiała się serdecznie, co widząc, Kacper zawtórował jej donośnym rechotem.

— Oj, Kacper, Kacper! — pokręcił z dezaprobatą głową pan Stanisław. — Ty byś się lepiej ubrał, chłopie, co ty mi tu na golasa latasz, i to przy pani… Załóż no tę koszulkę, głąbie, przeziębisz się.

— A żebyś wiedział, stryj — zgodził się Kacper, ściągając sobie z ramienia przewieszony przezeń podkoszulek i zwinnym gestem naciągając go na siebie przez głowę. — Zimno tu jak diabli i po plerach wieje. Okna byś se kiedyś wymienił, stary sknero, już ci to dawno stryjenka Ziuta mówiła… — zamilkł nagle, zerkając badawczo na Izę. — No, mniejsza o to. Mogę jeszcze kanapkę, młoda?

— Pewnie — skinęła głową przyjaźnie. — Jedz, nie pytaj. Jak będzie trzeba, to jeszcze dorobię.

Kacper sięgnął po kolejną kanapkę, przedostatnią już z leżących na talerzu, i umieścił ją w całości w przepastnych czeluściach swego gardła.

— Dzięki — rzucił, przełknąwszy ją po zaledwie kilku szybkich machnięciach szczęką. — Świetne żarcie, głodny byłem jak wilk. Jakby stryj jeszcze piwka polał, to już w ogóle super by było… No, ale trudno. A co wyście tu o robocie gadali?

— Bo pani Iza wybiera się do pracy — wyjaśnił mu gospodarz. — Widzisz, tłumoku? Przykład byś wziął z dziewczyny, dopiero zaczęła studia, a już o własnym utrzymaniu myśli. A ty co? Stary koń, do żadnej porządnej szkoły iść nie chciałeś, dwadzieścia cztery lata ci stuknęło, a razem toś nawet dwóch lat w życiu nie przepracował jak człowiek…

— I co się stryj czepiasz, do diabła! — huknął na niego oburzony Kacper, waląc pięścią w stół, aż Iza podskoczyła na krześle. — Ględa cholerny, będzie mi tu kazania prawił jak jakiś, kurde, ksiądz! Mówiłem, że robotę mam nagraną, nie? Od jutra startuję. A ty, młoda, gdzie będziesz pracować? — zwrócił się z zaciekawieniem do dziewczyny.

— Na razie nie wiem jeszcze, czy w ogóle będę — sprostowała. — Jutro idę dopiero zapytać, tu obok, w komisie odzieżowym szukają kogoś na stanowisko sprzedawczyni. I tak nie mogę na cały dzień, ale jakby popołudniami się dało…

— Więc mówiłem jej, żeby uważała na te śmieciówki i nie dała się oszukać — tłumaczył Kacprowi pan Stanisław, dopijając herbatę. — Dziewczyna młoda, jeszcze niedoświadczona, to zaraz ktoś mógłby chcieć ją wykorzystać i oskubać z zarobku. Już ja wiem, jak działają ci kanciarze…

— Fakt — pokiwał głową Kacper, wmiatając ostatnią kanapkę z talerza i popijając resztką herbaty. — Mnie też kiedyś taki jeden chciał oszwabić na godzinach, myślał, dupek, że nie umiem liczyć do stu. Ale sam się na tym przejechał, bo mało mu ryja nie skułem… Słuchaj, młoda! — dodał stanowczo, wyciągając palec w stronę Izy. — Stryj dobrze gada, ty się tam nie daj okpić! A jakby ktoś cię w trąbę nabił, to wal od razu do mnie, pokażesz mi tylko typa z daleka, a ja już zrobię z niego taką marmoladę, że mokra plama po nim zostanie. Za te kanapki mam u ciebie dług, a jestem człowiek honoru, pamiętaj!

— Okej, zapamiętam! — zaśmiała się Iza, podnosząc się z miejsca i zbierając ze stołu naczynia po kolacji. — Dziękuję, Kacper, to miło z twojej strony… Chociaż mam nadzieję, że nie będę nigdy aż tak zdesperowana, żeby musieć cię prosić o taką przysługę.

Po kolacji zamknęła się w swoim pokoju, usiadła przy biurku i z uśmiechem pokręciła głową. Spektakularny najazd Kacpra, którego hałaśliwy sposób bycia wcale jej nie irytował, ale nawet szczerze bawił, urozmaicił jej wieczór na tyle, że niemal zupełnie przestała stresować się czekającą ją jutro rozmową o pracę. Uznawszy, że przydałoby się trochę wyciszyć, założyła słuchawki, włączyła sobie na telefonie ulubioną stację francuskiego radia i położyła się na łóżku, przymykając oczy. Bardzo często łączyła w ten sposób chwile relaksu z nauką języka, usatysfakcjonowana tym, że z szybkiej, radiowej mowy rozumiała już niemal wszystko, a nawet jeśli umykały jej pojedyncze słowa, bez wysiłku łapała sens z kontekstu.

Zasłuchawszy się w ciekawą audycję muzyczną, dopiero po dwudziestej drugiej ocknęła się, przypominając sobie, że powinna jeszcze się wykąpać i umyć sobie włosy, a potem iść spać. Nazajutrz czekał ją wszak ciężki dzień… Kiedy po kąpieli, owinięta szczelnie w szlafrok, wracała do siebie, starając się przemknąć jak najciszej, gdyż brak światła u pana Stanisława wskazywał na to, że gospodarz już spał, drzwi pokoju Kacpra uchyliły się bezszelestnie i on sam, ubrany tylko w białe bokserki, wychylił głowę na zewnątrz.

— Tss! — szepnął konspiracyjnie do Izy, a następnie wyszedł do przedpokoju i zastąpił jej drogę. — Musimy być cicho. Stary piernik śpi i lepiej go nie budzić, znowu będzie się czepiał… Słuchaj no, mała! — rzucił, opierając się ramieniem o ścianę tuż przy jej głowie i uśmiechając się do niej znacząco. — Chcę cię o coś zapytać, a raczej zaproponować… Lubisz sobie czasem, no wiesz… ten tego? — tu błysnął porozumiewawczo oczami.

Iza wytrzeszczyła na niego oczy. Tak otwarta i bezczelna propozycja ze strony dopiero co poznanego faceta w pierwszej sekundzie zszokowała ją i oburzyła, jednak już w następnej chwili widok rozbrajającej miny Kacpra sprawił, że zamiast złości ogarnęło ją szczere rozbawienie. Z trudem stłumiła śmiech i pokręciła przecząco głową.

— Nie, Kacper, niestety nie lubię — oznajmiła mu z powagą. — Mam do tego awersję.

— Co masz? — spojrzał na nią zdezorientowany.

— Awersję. Czyli obrzydzenie — wyjaśniła mu uprzejmie. — Zupełnie mnie to nie bawi.

Kacper przyglądał jej się przez chwilę z niedowierzaniem przemieszanym z nutą rozczarowania.

— Pewnie nie jestem w twoim typie, co? — pokiwał ze zrozumieniem głową.

— No, rzeczywiście nie — zgodziła się, ze wszystkich sił starając się zachować powagę.

— Szkoda — westchnął. — Ty w moim zresztą też nie. To znaczy ładna jesteś, tylko chuda, a ja chudych nie lubię. No i poza tym wolę blondyny…

— Z dużą rufą — dopowiedziała niewinnie Iza.

— Skąd wiesz? — zdumiał się Kacper. — Widać to po mnie?

— Aha. Wyglądasz na faceta, który lubi właśnie takie.

— No patrz! — pokiwał głową z uznaniem. — Przed tobą to się nic nie ukryje! Rzeczywiście, wolę takie większe blondyneczki… ty jesteś trochę za koścista jak na mój gust. Ale co tam, dla dobra sprawy nie czepiałbym się o szczegóły — dodał, ogarniając jej postać analitycznym spojrzeniem. — Aż taki wybredny nie jestem, a ty mi się nawet całkiem podobasz. I założę się, że jakby co, to też byś była zadowolona z moich…

— Dzięki, Kacper — przerwała mu uprzejmie Iza, dając gestem do zrozumienia, że chciałaby przejść do swojego pokoju. — Naprawdę miło mi, że o mnie pomyślałeś, ale pozwól, że nie skorzystam z twojej propozycji.

— W porządku — kiwnął głową, odklejając rękę od ściany i odsłaniając jej drogę. — Tak tylko zaproponowałem, nie będę się upierał. Ja jestem człowiek honoru i jak kobieta mówi mi, że nie, to nie napieram. Zresztą stryj mi zabronił… No, co prawda jakbyś sama chciała, to nie byłoby problemu i ze stryjem — machnął lekceważąco ręką. — Ale jak nie, to nie ma tematu. Pamiętaj tylko, że jakbyś zmieniła zdanie, to wystarczy do mnie zapukać — dodał znacząco. — O każdej porze dnia i nocy.

Iza, która z coraz większym trudem powstrzymywała się od parsknięcia śmiechem, pokręciła głową z poważną, surową miną.

— Przykro mi, Kacper, ale w moim przypadku nie ma takiej opcji.

— Spoko — odparł pojednawczym tonem. — Mówiłem ci, że jak nie, to nie. Ja tam sobie poradzę, upoluję coś jutro na mieście… Dobra, to w takim razie cześć i śpij dobrze, dobranoc. A, słuchaj! — przypomniał sobie coś nagle, zatrzymując się w progu swojego pokoju, do którego już prawie wszedł z powrotem. — Jak ci się mieszka w tym lokalu? — wskazał ruchem głowy na jej drzwi.

Iza, która na te słowa przypomniała sobie natychmiast o duchu stryjenki Ziuty, drgnęła i spojrzała na niego badawczo.

— Bardzo dobrze — odparła powoli. — Dlaczego pytasz?

— A nie, nic, nic — zmieszał się lekko Kacper, wycofując się skwapliwie do swojego pokoju. — Tak tylko zapytałem, no wiesz, z grzeczności… To na razie, młoda. Nie będzie dzisiaj balu, to trudno, idę spać. Może to i lepiej? Muszę się porządnie wyspać, bo jutro do roboty!

— Dobranoc — uśmiechnęła się Iza.

Szybko przemknęła do swojego pokoju, starannie zamknęła drzwi na zamek i rzuciła się na łóżko, wciskając twarz w poduszkę, aby stłumić niemożliwe już do powstrzymania salwy śmiechu, od którego aż łzy popłynęły jej z oczu.

„Co za aparat!” — pomyślała, wyśmiawszy się już na tyle, że mogła przestać kryć twarz w poduszce i usiąść na łóżku. — „Coś czuję, że nudno to tu nie będzie, oj, nie… aż mnie przepona rozbolała. Ale w sumie to jest sympatyczny chłopak, chociaż ordynus i jaskiniowiec. Już zaczynam go lubić i myślę, że szybko się dogadamy, byle nie wyjeżdżał mi już więcej z takimi propozycjami nie do odrzucenia. Swoją drogą mam wielkie szczęście, że nie jestem blondyną z dużą rufą!”

Pokręciła głową z rozbawieniem, poprawiając zgniecioną poduszkę.

„A co do tej stryjenki Ziuty…” — spoważniała i jej wzrok padł niespokojnie na stojący w kącie piec kaflowy. — „Nie, no bez przesady, to są jakieś chore wymysły, nie jestem już przecież dzieckiem, żeby bać się duchów… Duchów nie ma, a jeśli już, to przecież to są tylko biedne dusze, które potrzebują pomocy… albo dobre duszyczki, które opiekują się nami z nieba, tak jak mama mną i Melą… Nie ma się czego bać.”

Znów jednak zrobiło jej się na tyle nieswojo, że po zgaszeniu światła instynktownie owinęła się jak najszczelniej w kołdrę, pilnując, żeby przypadkiem nie wystawić spod niej nogi. W pokoju panowała cisza, zza ściany również nie dobiegał żaden dźwięk, co wskazywało na to, że Kacper chyba rzeczywiście położył się spać. Znużona Iza po zaledwie kilku minutach zasnęła kamiennym snem.

— Siedemset złotych na rękę, dwadzieścia godzin tygodniowo — oznajmiła jej cierpko właścicielka komisu, do którego Iza zajrzała przed zajęciami, by zapytać o pracę. — Bez ubezpieczenia. Jak chce ZUS, to sama sobie zapłaci. Umowa na razie na miesiąc, nie dłużej, ja tam kota w worku nie będę kupować… Doświadczenie w sprzedawaniu jakieś ma?

— Tak — skinęła grzecznie głową Iza. — Przez ostatnie dwa i pół roku pracowałam u siostry w sklepie spożywczo-przemysłowym, całą obsługę robiłyśmy we dwie, zamówienia, przyjęcie towaru, rachunki, faktury, kasa fiskalna… wszystko.

Właścicielka przyjrzała jej się uważnie, jakby z niedowierzaniem. Była to pięćdziesięcioparoletnia kobieta o ufarbowanych na czarno, tłustych włosach z siwymi odrostami, surowych rysach twarzy i chytrym spojrzeniu małych, rozbieganych oczek. Sięgnęła na zawieszoną nad biurkiem półkę po napoczętą paczkę papierosów i wydłubała z niej jednego za pomocą długich paznokci pokrytych czerwonym, nieco już złuszczonym lakierem.

— Dobra — skinęła głową z nutką zadowolenia w głosie. — Jutro może zacząć, umowę zrobię na rano, to podpisze. Od dziesiątego. Płacę z dołu za cały miesiąc, zaliczek nie daję. To jak?

— W porządku — odparła cicho Iza. — Zgadzam się na takie warunki, tylko miałabym prośbę o możliwość dostosowania czasu pracy. Studiuję i mam zajęcia…

— Tak, wiem, wiem — machnęła niechętnie ręką kobieta. — Ze studentami to zawsze same kłopoty. Ale niech będzie. Kiedy ma te zajęcia?

Wyciągnęła z szuflady zapalniczkę, włożyła sobie papierosa do ust, podpaliła go i zaciągnąwszy się dymem, spojrzała wyczekująco na Izę, która sięgnęła do kieszeni i wyjęła stamtąd przygotowaną na tę okoliczność rozpiskę.

— W poniedziałek od rana do czternastej — odparła, patrząc w kartkę. — Potem już jestem wolna, tak od czternastej trzydzieści…

— Dobra, to by było trzy i pół godziny, do osiemnastej — kiwnęła głową właścicielka. — Dalej.

— We wtorek zajęcia mam dopiero po południu, więc rano mogę być w pracy do dwunastej…

— Otwieram o dziesiątej, ale dwie godziny wcześniej może przyjść. Na ósmą. Posprząta, poukłada towar, bo dostawa co dwa dni… I w papierach mi pomoże, skoro się zna.

— Dobrze, proszę pani — uśmiechnęła się Iza, znów zerkając w swoją kartkę. — W środę i w czwartek mam na dziesiątą, od ósmej do dziewiątej trzydzieści mogłabym być przed otwarciem, a potem od piętnastej trzydzieści do wieczora.

— Czeka — zatrzymała ją gestem ręki właścicielka, znów zaciągając się papierosem i sięgając po leżący na biurku wyświechtany notes. — Zapiszę to, bo już mi namieszała… Poniedziałek trzy i pół, czternasta trzydzieści do osiemnastej. Wtorek ósma-dwunasta, cztery godziny. Po południu nie może?

— Niestety, zajęcia mam aż do dziewiętnastej — pokręciła głową Iza.

Sama również wyciągnęła długopis i przystąpiła do notowania ustaleń na swojej kartce.

— Dobra, razem siedem i pół. Środa?

— Właśnie mówiłam, że od ósmej do dziewiątej trzydzieści…

— Półtorej godziny, razem dziewięć — podliczyła właścicielka, wpisując dane do notesu.

— I po południu od piętnastej trzydzieści.

— Do osiemnastej to będzie dwie i pół.

— W czwartek tak samo.

— Cztery. Piętnaście i pół.

— W piątek jestem na uczelni od rana do czternastej trzydzieści, od piętnastej mogę już być w pracy.

— Do osiemnastej trzy — podsumowała kobieta, wypuszczając z ust kolejne kłęby dymu. — Do dwudziestu brakuje półtorej godziny, a w sobotę komis zamknięty… Dobra, zrobimy tak. Zostanie w piątek w pracy do dziewiętnastej trzydzieści, posprząta, nowy towar wyłoży i przygotuje wszystko na poniedziałek. Jak będą jakieś papiery, to też ogarnie i utarg podliczy. Tylko bez oszukaństwa — dodała ostrzegawczo, celując w nią dymiącym papierosem. — Jak złapię na kancie albo na kradzieży, to wylatuje na zbity pysk i jeszcze policję wzywam.

— Niech się pani nie boi — odparła chłodno urażona takim posądzeniem Iza. — Ja nie oszukuję ani nie kradnę.

— Każda tak gada — pokiwała sceptycznie głową kobieta, odkładając długopis na biurko i znów zaciągając się papierosem. — Gadać to se może… Dlatego z góry uprzedzam, że jak kradzież będzie albo niesubordynacja, to grosza nie zapłacę i jeszcze kłopotów narobię. Dobra, umowa jutro. Czwartek, tak? — zerknęła w swoją rozpiskę. — No to przyjdzie mi tu na ósmą i do dziewiątej trzydzieści wszystko pokażę, a po południu już sama będzie wszystko robić.

— Dobrze, proszę pani.

— Aha, Marciniakowa jestem — przedstawiła się łaskawie, wyciągając do Izy rękę i podając jej ją na chwilę gestem udzielnej księżnej. — Wioletta Marciniak znaczy się.

— Izabella Wodnicka.

— A właśnie, dane do umowy mi zostawi — przypomniała sobie kobieta, gasząc wypalonego papierosa w przepełnionej petami popielniczce. — O tu, na kartce. Nazwisko, pesel, adres zameldowania i numer telefonu.

Poczekała, aż Iza napisze żądane informacje na podanej kartce i wzięła ją z jej ręki.

— Wodnicka. Izabella przez dwa el… Jakieś drugie imię ma?

— Tak. Anna.

— To niech wpisuje od razu, bo potem do papierów potrzebne — mruknęła z niezadowoleniem Marciniakowa, dopisując wspomniane imię na kartce. — Adres zameldowania… Korytkowo? A gdzie to jest?

— Dosyć daleko — uśmiechnęła się Iza. — Aż pod Radzyniem Podlaskim.

— Gdzie to ludzie nie mieszkają… — skrzywiła się kobieta, po czym machnęła ręką i spojrzała stanowczo na dziewczynę. — Dobra. Jutro na ósmą.

— Tak jest, proszę pani.

Po wyjściu po stromych schodkach na ulicę (komis mieścił się w podziemiu kamienicy zaledwie kilkaset metrów od jej stancji) Iza zerknęła na zegarek i skonstatowawszy z niepokojem, że rozmowa zabrała jej więcej czasu, niż planowała, szybkim krokiem ruszyła w stronę uczelni. Do wykładu z filozofii zostało jej tylko dziesięć minut.

„Dziwnie gładko mi to poszło” — myślała, podbiegając do przejścia dla pieszych, żeby zdążyć na zielone światło. — „Od razu mnie przyjęła, chyba spodobało jej się, że mam doświadczenie, nie będzie mnie musiała długo szkolić. Siedem stów to niby nic wielkiego, ale dla mnie rewelacja… a od czegoś przecież trzeba zacząć. Co prawda niezbyt miła ta pani, ale przecież koni nie muszę z nią kraść…” — wzdrygnęła się na wspomnienie nieprzyjemnej uwagi Marciniakowej na temat kradzieży. — „No, takie teksty to już mogła sobie darować, nie powiem, że to było uprzejme. Ale z drugiej strony kto wie, może ktoś ją kiedyś okradł i oszukał, a teraz ma uraz i nikomu nie ufa? Mniejsza o to. Która godzina? A niech to, jak nic spóźnię się na filozofię, mam nadzieję, że Marta będzie i zapisze początek…”

Po przejściu na drugą stronę ulicy, naciągnęła mocniej czapkę na głowę i biegiem ruszyła w kierunku miasteczka akademickiego.

Na uczelnię dotarła zdyszana, z zaczerwienionymi policzkami i włosami w nieładzie. Nie tracąc czasu na szatnię, zdjęła w locie kurtkę, przewiesiła ją sobie przez ramię i galopem ruszyła w stronę auli. Przebiegłszy przez pusty korytarz, wypadła zza rogu z ostatnim przebłyskiem nadziei, że wykładowca może też się spóźnił, jednak drzwi były zamknięte, a panująca wokół cisza wskazywała, że wykład z filozofii zaczął się już i trwał. Iza zawahała się, jednak uznawszy, że kwadrans akademicki jeszcze nie minął, a odpisywanie materiału z cudzych notatek byłoby bardzo niewygodne, ostrożnie otworzyła drzwi i cichutko wsunęła się do auli.

Rzeczywiście, na wielkim ekranie była już wyświetlona prezentacja, którą profesor omawiał spokojnym, monotonnym głosem, a studenci notowali w skupieniu. Dziewczyna przemknęła szybko między zapełnionymi rzędami tapicerowanych siedzeń, starając się nikomu nie przeszkadzać, i bezszelestnie opadła na pierwsze wolne miejsce mniej więcej w połowie bocznego rzędu. Siedzieli tam studenci z jakiegoś innego kierunku.

Iza ostrożnie wyjęła notatnik i długopis, po czym, starając się uspokoić oddech, zmusiła się do wsłuchania w słowa wykładowcy. Jednak ledwie zdążyła podchwycić wątek i zanotować pierwsze zdanie, długopis jak na złość wypisał się, uniemożliwiając jej dalsze działanie. Poirytowana dziewczyna stuknęła nim kilka razy o kartkę w nadziei, że to tylko chwilowa blokada i jakoś uda się go uruchomić, tym bardziej, że nie miała przy sobie nic zapasowego do pisania. Niestety — mimo że jeszcze przez kilka chwil drapała z determinacją wyczerpanym wkładem po papierze, oporne narzędzie definitywnie odmówiło współpracy.

„Nic z tego” — pomyślała z rezygnacją, odkładając długopis na kartkę z ledwie rozpoczętą notatką. — „Trudno, posłucham po prostu wykładu, a potem odpiszę go sobie na świeżo od kogoś z roku. Może od Marty albo…”

Myśl urwała jej się, bowiem dziewczyna, obok której usiadła, a która przez cały ten czas obserwowała spod oka jej bezowocne próby reanimacji długopisu, sięgnęła do leżącego przed nią na rozkładanym blaciku eleganckiego, skórzanego etui z przyborami do pisania, wyjęła stamtąd zapasowy długopis i podsunęła jej życzliwym gestem. Iza zerknęła szybko na swą sąsiadkę, napotkała jej miły, przyjazny uśmiech i odwzajemniła jej go z wdzięcznością.

— Dzięki — szepnęła, biorąc z jej ręki długopis i schylając się nad notatką.

Mniej więcej w połowie wykładu, kiedy prowadzący przerwał wywód, by odpowiedzieć na jakieś pytanie z sali, Iza znów spojrzała ukradkiem na siedzącą obok studentkę, która skrupulatnie i niezwykle szybko notowała każde słowo profesora. Musiała wyczuć na sobie to spojrzenie, bo podniosła na chwilę wzrok znad kartki i po raz drugi uśmiechnęła się życzliwie do Izy, odrzucając przy tym na plecy zsuwający jej się po ramieniu niezwykle długi i bujny blond warkocz.

„Ja cię kręcę, ale włosy!” — pomyślała z podziwem Iza, obserwując kątem oka niezwykłe zjawisko. — „Jak je rozpuści, muszą mieć chyba z półtora metra!”

Jednak ponieważ wykładowca znów podjął przerwany wątek, skupiła się na notowaniu i dopiero po zakończeniu wykładu zwróciła się do sąsiadki, by oddać jej długopis.

— Wielkie dzięki za wsparcie — powiedziała z zakłopotanym uśmiechem. — Jakaś czarna seria dzisiaj mnie dopadła, nie dość, że się spóźniłam, to jeszcze to cholerstwo mi się wypisało… Bardzo ci dziękuję.

— Nie ma za co — uśmiechnęła się swobodnie dziewczyna, chowając długopis do swojego etui i wrzucając je wraz z notatnikiem do plecaka, który podniosła z podłogi. — Ja zawsze noszę przy sobie minimum dwa zapasowe, wolę dmuchać na zimne. A czarne serie każdemu się zdarzają, ja też to znam z autopsji!

Roześmiały się obydwie, przy czym Iza zwróciła uwagę na jej intensywnie błękitne oczy, które zalśniły przez moment w półmroku auli, jakby odbił się w nich skrawek pogodnego nieba. Po chwili dziewczynę z warkoczem wchłonęła grupka koleżanek i kolegów, a wokół zapanowała kotłowanina, gdyż studenci powstawali ze swoich miejsc i tłumnie zaczęli opuszczać salę.

Iza zerknęła na przeciwległy koniec auli, gdzie zazwyczaj na wykładzie z filozofii siadywali romaniści, i od razu zauważyła ludzi ze swojego roku, w tym Martę, koleżankę, z którą pierwszego dnia usiadła w ławce na ćwiczeniach z wypowiedzi pisemnej i od tamtej pory trzymały się razem na wszystkich zajęciach. Marta również dostrzegła ją z daleka i skinęła jej porozumiewawczo ręką.

— Już myślałam, że dzisiaj cię nie będzie — powiedziała, kiedy pośród hałaśliwego tłumu wychodziły na korytarz. — Nawet smsa ci wysłałam, ale pewnie nie patrzyłaś na telefon… Co się stało, zaspałaś?

— Nie, musiałam załatwić przed wykładem jedną ważną sprawę i nie wyrobiłam się — machnęła ręką Iza. — Słuchaj, Martuś, masz może zapasowy długopis? Mój się wypisał, jakaś dziewczyna pożyczyła mi na wykład, ale już jej oddałam, bo to ktoś z innego kierunku. I teraz znowu nie mam czym pisać.

— Aha, widziałam, że siadłaś z polonistami — pokiwała głowa Marta, grzebiąc w plecaku, który na słowa Izy zdjęła sobie z ramienia. — Czekaj, coś tu powinnam mieć… jest! Jak chcesz, to możesz go sobie w ogóle wziąć. Już dawno miałam go wywalić, bo nie cierpię tego głupiego odcienia niebieskiego, a tu widzisz, akurat się przyda.

— Dzięki — uśmiechnęła się Iza, biorąc od niej długopis i chowając go w marszu do bocznej kieszonki plecaka. — Oddam ci, jak tylko kupię sobie nowy, widziałam, że w punkcie xero sprzedają takie zwykłe za złotówkę. No, ale to dopiero po zajęciach, dzisiaj popiszę twoim, dla mnie odcień nie ma znacze…

Urwała w pół słowa i stanęła jak wryta na środku korytarza, gdyż w schodzącym z drugiego piętra po wielkich schodach tłumie studentów dostrzegła znajomą sylwetkę… W ułamku sekundy cała krew odpłynęła jej z twarzy.

„Misiu…” — szepnął czuły głos dobiegający z najgłębszego dna jej duszy.

Choć zbiegający w dół chłopak odwrócony był do niej tyłem i z tej perspektywy nie mogła widzieć jego twarzy, jego chód, linia ramion oraz bujna fala blond włosów, które odgarnął sobie właśnie w tył nonszalanckim ruchem dłoni, nie pozostawiały żadnych wątpliwości co do jego tożsamości. Serce zabiło jej tak mocno, że na krótką chwilę aż zabrakło jej tchu.

— Izka, co jest? — zdziwiła się Marta, pociągając ją za ramię i zerkając na jej pobladłą nagle twarz. — Chodź, bo zaraz nas tu podepczą, co tak stoisz? I co masz taką głupią minę?

— Nie, nic — ocknęła się Iza, gdy tylko sylwetka Michała zniknęła jej z oczu za załomem klatki schodowej. — Tak tylko sobie przystanęłam… Ale wiesz co, Marta? — podjęła nagle żywo. — Zejdziesz ze mną na chwilę na dół? Kupiłabym sobie kawę w automacie…

— Chodźmy — zgodziła się Marta, lustrując ją lekko podejrzliwym wzrokiem. — Może jeszcze zdążymy przed zajęciami. Kawa rzeczywiście dobrze ci zrobi, jakoś dziwnie wyglądasz… Pewnie się nie wyspałaś?

— Nie, akurat spałam dobrze, tylko śpieszę się od rana jak wariatka — wyjaśniła jej neutralnym tonem Iza, zbiegając szybko po schodach i rozglądając się po dolnym holu niecierpliwym wzrokiem. — Od wczoraj mam na stancji niebanalne atrakcje, przyjechał bratanek właściciela i daje takiego czadu, że nie masz pojęcia… Dzisiaj zerwał nas o szóstej, wybierał się do pracy i takie larum przy tym zrobił, że w pierwszej chwili zastanawiałam się, czy kogoś nie mordują. A pan Stasio jeszcze się z nim przekrzykiwał, bo chciał go uciszyć, więc możesz sobie wyobrazić, jaki był łomot…

Roześmiały się obie, podchodząc do automatu z kawą, przy którym dwie inne studentki akurat serwowały sobie napój.

— Musimy poczekać, mam nadzieję, ze zdążymy z tą kawą, za pięć minut zajęcia — westchnęła Marta, ustawiając się w kolejce. — Czekaj, mam tu jakieś drobne… No i co dalej z tym bratankiem? — podjęła wesoło.

Iza, która przez cały czas dyskretnie przyglądała się zebranemu na holu tłumowi, a teraz właśnie znów wychwyciła w nim wzrokiem znajomą, jedyną na świecie blond czuprynę, rzuciła koleżance nie do końca przytomne spojrzenie.

— A nic takiego, śniadanie mu zrobiłam — odpowiedziała w roztargnieniu, znów dyskretnie zwracając wzrok w stronę szatni, przy której Michał rozmawiał z ożywieniem w grupce kolegów i koleżanek. — Usmażyłam mu na szybko jajecznicę, nie mogłam patrzeć, jak wciąga suchą bułę, zwłaszcza że szedł do ciężkiej pracy na cały dzień…

— Gdzie pracuje? — zaciekawiła się Marta.

— Mówił mi, że na jakąś budowę go przyjęli, ale dopiero dzisiaj miał być pierwszy raz, więc rano sam nic więcej nie wiedział… może wieczorem coś więcej mi opowie.

Iza odpowiadała na pytania Marty mechanicznie, niemal bezwiednie, nie odrywając oczu od Michała, którego widziała teraz z półprofilu. Serce biło jej jak szalone, a oddychanie z sekundy na sekundę zdawało się być coraz trudniejszym zadaniem.

„Misiu” — tłukła jej się po głowie bezładna, na wpół świadoma myśl. — „Jesteś, kochanie… to naprawdę ty…”

Wrażenie, jakie zrobiło na niej to spotkanie, było tym większe, że natknęła się na niego w Lublinie dopiero po raz pierwszy. O ile na początku października nie było dnia, żeby nie rozglądała się po uczelni i otoczeniu w nadziei, że może gdzieś go zobaczy, o tyle po kilku tygodniach, w trakcie których nie spotkała go ani razu, nadzieja ta mocno przybladła w jej sercu. Studenci zarządzania mieli zajęcia w innym budynku niż ona i najwidoczniej ich codzienne ścieżki nie przecinały się w żaden sposób, a zresztą skąd mogła mieć stuprocentową pewność, że Michał nadal studiował w Lublinie? Słyszała tylko, że przeniósł się tu na czwarty semestr z Warszawy, ale czy nie mógł równie dobrze wyjechać jeszcze gdzieś indziej na ostatni rok licencjatu? Aż tak aktualnych informacji o nim nie posiadała, trzymała się jedynie tego, co dotarło do niej wątłym echem jeszcze przed wakacjami…

I teraz nagle okazało się, że jednak tu był! Stał zaledwie kilka metrów od niej, on, ten sam, jedyny, ukochany… Tak dawno już go nie widziała! W wakacje nie przyjechał do Korytkowa, co prawda niewykluczone, że był przez jakiś czas u rodziców, ale ona nie miała na ten temat żadnej informacji. Zresztą była wtedy całkowicie pochłonięta pracą i przygotowaniami do ślubu Amelii, a ze znajomymi ze szkoły, którzy coraz rzadziej zaglądali w rodzinne strony, jej kontakty bardzo osłabły po zdarzeniach sprzed półtora roku.

Faktem było, że od Bożego Narodzenia, kiedy widziała go z daleka z rodzicami w kościele, nie spotkała go już ani razu. Nosiła tylko w pamięci jego obraz, tak wyraźny, jakby zaledwie wczoraj jeszcze patrzyła mu w oczy… Niejednokrotnie, gdy leżała wyciszona w łóżku, w ostatnich sekundach przed zapadnięciem w sen zdarzało jej się wszystkimi zmysłami odczuwać jego bliskość. Jej pamięć wyostrzała się wtedy i w synestetyczny sposób pozwalała jej przez tych kilka ulotnych chwil znów poczuć ciepło jego dłoni, miękki dotyk jego ust i mocny, korzenny zapach jego perfum. Jednak zawsze podświadomie wiedziała, że to tylko złudzenie, że nie ma go przy niej, że czuje jego obecność tylko w jakiś niewytłumaczalny, metafizyczny sposób… Teraz, kiedy zmaterializował się przed nią, kiedy zobaczyła go na żywo, niemal nie mogła uwierzyć własnym oczom.

Patrzyła jak urzeczona. To był on, taki jak zawsze… choć nie, nie do końca. Od razu dostrzegła, że zmienił się z wyglądu przez ostatni rok, jego sylwetka i owal twarzy nabrały nieco innych proporcji, stały się jakby doroślejsze, bardziej męskie. Jednak fryzurę nadal miał tę samą — wspaniałą, opadającą na czoło falę jasnoblond włosów, które co jakiś czas odrzucał do tyłu znajomym ruchem dłoni. Co prawda z tej perspektywy nie widziała jego oczu, ale miała pewność, że przepełniał je ten sam błękit co dawniej… błękit, w którym zakochała się bez pamięci już kilkanaście lat temu i który od tamtej pory, gdziekolwiek by się nie znalazła, oświetlał magiczną poświatą jej duszę.

Zamilkła teraz i patrzyła na niego w milczeniu. Na szczęście dziewczyny, za którymi stały w kolejce, odeszły spod automatu z kawą, której zamawianie pochłonęło uwagę Marty na tyle, że nie żądała od niej podtrzymywania rozmowy. Michał i jego koledzy podeszli teraz do lady szatni i nie przerywając rozmowy, odbierali swoje ubrania. Każdy jego gest, każde wygięcie ciała, każdy ruch dłoni i głowy były jej tak bliskie, tak boleśnie znajome… Lecz co z tego? Choć dusza rwała się ku niemu, ciało nie miało prawa zrobić nawet kroku w jego stronę. Iza stała więc tylko jak słup soli i patrzyła, jakby bojąc się spłoszyć sprzed oczu tę ulotną wizję, starając się napełnić nią i nasycić na zapas — bo kiedyż znowu dane jej będzie go zobaczyć?

Michał i jego towarzysze ubrali się już w kurtki i wśród hałaśliwych rozmów i śmiechów ruszyli w stronę przeszklonych drzwi wyjściowych. Po chwili ukochana sylwetka zniknęła na dobre za rogiem budynku… Iza ocknęła się i zerknęła na Martę, która właśnie skończyła zamawianie kawy i podeszła do niej, wręczając jej dymiący kubek.

— Masz, wzięłam ci _espresso_, ono najlepiej stawia na nogi — oznajmiła. — Pięć razy pytałam, co ci wziąć, ale jakaś głucha dzisiaj jesteś… więc sama zadecydowałam.

— Dzięki — uśmiechnęła się Iza, biorąc z jej ręki kubek i z rozkoszą zanurzając usta w aromatycznej kawie. — Właśnie tego mi było trzeba… Aha, czekaj, oddam ci za to kasę — zreflektowała się nagle. — Ile to kosztowało?

— Dobra, już daj spokój, postawisz mi następnym razem i będziemy kwita — machnęła ręką Marta. — Pijmy szybko i lecimy na górę, bo zaraz się spóźnimy. Zobacz, już jest dziesięć po!
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: