- W empik go
Anarion - ebook
Anarion - ebook
Czy zastanawiałeś się kiedykolwiek, jak to jest stracić pamięć, a wraz z nią istotną część swojej osobowości?
Anarion przekonała się o tym na własnej skórze. Elfka stanęła przed kluczowym wyborem: uciec od przeszłości, którą jej odebrano, czy spróbować ją odzyskać? Nie wiedziała jeszcze, że przeszłość sama odnajduje tych, którzy przed nią uciekają.
Przybywszy do ludzkiej wioski, Darckastlehill, nieświadomie uruchomiła lawinę wydarzeń mającą porwać ją w zawiłości świata i życia, które zostawiła za sobą. Prosty wybór nagle się skomplikował – to nie była już kwestia tego, czy ucieknie, czy zostanie, ale tego, czy przeżyje i po czyjej stronie stanie w toczącej się wśród elfich wiosek wojnie.
Prawda jeszcze nigdy nie była tak trudna, a decyzje tak niejednoznaczne. Anarion zostanie zmuszona stawić czoła nie tylko problemom świata, z którego została wyrwana, ale również słabościom swoim i swoich przyjaciół. Pytanie brzmi – które z nich wyjdzie z tego obronną ręką, a które będzie zmuszone się poddać?
I gdzie, tak naprawdę, leży rozwiązanie zagadki pochodzenia młodej elfki?
Kategoria: | Dla młodzieży |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7722-303-1 |
Rozmiar pliku: | 4,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Złotowłosa spięła konia piętami.
Ogier machnął łbem i przyspieszył, wyrzucając zgrabne nogi do przodu. Uśmiechnęła się, patrząc błyszczącymi oczami przed siebie. Czas stanął w miejscu. Nagie gałęzie drzew, nieporuszane żadnym podmuchem wiatru, trwały niczym wyrzeźbione z ciemnego kamienia, a goła ziemia, tak twarda i groźna dla delikatnych końskich nóg, niosła echem uderzenia kopyt, jakby ktoś pukał w potężne dębowe wrota. Niebo poszarzało od zbierających się ciężkich chmur, niosących ze sobą zmianę pogody.
Przytrzymała delikatnie wodze. Siwy rumak zwolnił z ulgą. Naciągnęła mocniej kaptur na szpiczaste uszy. Mimo że ludzie wiedzieli o istnieniu elfów, wolała nie ryzykować. Przygryzła wargę, marszcząc nos; pęd biegu szarpał jej płaszczem i bawił się kilkoma złotymi kosmykami włosów, które uciekły spod tkaniny. Powietrze oziębiło się. Było pewne, że chmury pragną utulić świat do snu pod białą kołdrą śnieżnego puchu. Każdy oddech elfki zostawiał w powietrzu białą mgiełkę, a zgrzane ciało ogiera parowało. Oboje byli spowici mlecznym obłokiem.
Stanęła wyżej w strzemionach, próbując przebić wzrokiem zalegającą dokoła ciemność. Cisza pogłębiała się z każdym krokiem, jakby czerń pochłaniała wszystkie dźwięki, tłumiąc je w sobie. Zwolniła jeszcze mocniej; koń zarżał, a z jego pyska wydobyły się kłęby pary. Czarna ziemia stawała się coraz bardziej zdradliwa.
Elfka rozejrzała się płochliwie, a jej błękitne oczy wypełniły się strachem. Ogier szedł teraz równym stępem w ciemnościach; nie było niczego widać.
Poczuła na twarzy powiew wiatru i z ulgą wciągnęła w płuca świeże powietrze. Zdawało się, że świat ruszył z miejsca. Chmury rozstąpiły się, ukazując kawałek srebrnego księżyca, który oświetlił drogę. Wreszcie wiedziała, gdzie jest niebo, a gdzie ziemia. I noc nie była już taka straszna.
Ogier ruszył kłusem. Do elfki stopniowo zaczęły docierać dźwięki, najpierw jak przez mgłę, potem atakowały coraz silniej, jakby promień księżycowy wypuścił je z wielkiego pudła o grubych ściankach, blokujących ich istnienie.
Zamajaczyły przed nią światła niewielkiej wioski.
Koń zarżał, a jego głos rozniósł się echem po nizinie. Elfkę przebiegł dreszcz. Pogoniła wierzchowca do żwawszego chodu. Kopyta rumaka zastukały ostro o kamienną drogę. Wśród budynków byli bezpieczni. Gdzieś przed nimi gospody zapraszały ciepłem bijącym z okien.
Ogier stanął posłusznie. Znał każdy sygnał przekazywany przez właścicielkę i nawet sobie nie wyobrażał, by mógł nie zastosować się do jej prośby. Elfka zsunęła się na ziemię i rozejrzała trwożliwie, machinalnie poprawiając kaptur. Drzwi budynku otworzyły się, a jeźdźca i konia zalała fala światła, dźwięków i ciepła. Wyłoniła się z niej sylwetka wysokiego, dobrze zbudowanego mężczyzny.
– Witaj w Darckastlehill – powiedział z wyraźnym akcentem niskim i mocnym głosem.
– Gdzie? – odpowiedziała aksamitnym, łagodnym i cichym tonem, unosząc brew.
Dla poczucia bezpieczeństwa chwyciła wodze ogiera.
– Darckastlehill – powtórzył cierpliwie. – Z czasem przywykniesz do tej nazwy.
Zauważyła, że mężczyzna przygląda się jej badawczo.
– Chyba że niedługo stąd wyjedziesz.
Wydawało się jej, że kiedy to mówił, przez jego twarz przebiegł cień uśmiechu. Poprawiła ponownie kaptur.
– Nie wiem jeszcze – odpowiedziała wymijająco trochę burkliwym tonem.
– No, w każdym razie, jeśli pozwolisz, zaprowadzę twego rumaka do naszych stajni.
Skinęła głową i uśmiechnęła się.
– Dziękuję. Czy można tu przenocować?
Rozejrzała się z udawanym zainteresowaniem.
– Ależ oczywiście – odparł i zniknął w ciemnościach z jej jedynym przyjacielem.
Westchnęła i weszła wolnymi, długimi krokami do gospody. Ogarnęły ją zaduch i smród. Wykrzywiła twarz w geście obrzydzenia, jednak z wdzięcznością przyjęła ciepło oferowane przez pomieszczenie.
Podeszła do baru, rozmasowując zziębnięte uda. Czuła na sobie wzrok ludzi siedzących przy stolikach. Naciągnęła mocniej kaptur na głowę i spojrzała na barmana.
– Chciałabym tu przenocować. Macie wolne pokoje? – spytała obojętnym tonem, kątem oka obserwując niebezpiecznie pijanych mężczyzn.
– Dla takich ślicznotek jak ty zawsze znajdzie się pokój – odpowiedział nieco bełkotliwie, również podchmielony.
– Dziękuję – syknęła i zostawiła na ladzie monetę.
Barman chwycił ją chciwie i schował do kieszeni, po czym wrócił do polerowania szklanek.
W gospodzie pojawił się mężczyzna, który zaprowadził ogiera elfki do stajni. Kiedy zobaczył, że dziewczyna zmierza do pokoju, szybko do niej podszedł i złapał za ramię, żeby ją zatrzymać.
– A jak cię zwą? – rzucił.
Przez jakiś czas trwała w bezruchu, jakby się nad czymś zastanawiała. Dopiero po chwili spojrzała na niego.
– Anarion – powiedziała spokojnie i zniknęła w wejściu do korytarza z pokojami.
Mężczyzna znieruchomiał, patrząc za nią.
***
Pokój był mały, ale na swój sposób przytulny. Z sufitu podpartego grubymi belami zwisały szare, ciężkie od kurzu pajęczyny. Jedyny mebel, łóżko, stał w rogu pomieszczenia. Pościel nie wyglądała na zbyt często zmienianą. Podłoga dziwnie się lepiła, jakby ktoś rozlał na niej klej. Jedyną rzeczą, która sprawiała, iż pomieszczenie stawało się piękne i delikatne, było duże okno.
Anarion zdjęła płaszcz i rzuciła go na łóżko, z którego wzbiły się tumany kurzu. Zakaszlała i machnęła dłonią z nadzieją, że rozproszy duszący pył. Bezskutecznie. Nienawidziła brudu. Nienawidziła nieporządku. Nienawidziła pijaństwa, z którym spotkała się przy barze. Choć tak naprawdę nie wiedziała o sobie nic więcej. Jak mogłaby znać osobę, którą jest, skoro nie pamiętała, co kiedyś się z nią działo? Co mógłby powiedzieć o sobie ktoś, kogo wspomnienia sięgały tylko jesiennego popołudnia na grzbiecie siwego ogiera?
Pokręciła głową i wyciągnęła z kieszeni spodni czarną gumkę do włosów. Zebrała złote kosmyki w koński ogon i związała. Odruchowo strzepnęła kilka robaków z łóżka i podeszła do okna. Ciągnęło ją tak bardzo, jakby była do niego przywiązana grubymi linami, które powoli skracały się, uniemożliwiając jej cofnięcie. Z jego ram zwisały postrzępione, smętne firanki, niegdyś zapewne koloru ohydnego fioletu. Płaty okropnie źle dobranej kremowej farby schodziły z drewna, a kurz na szybie przesłaniał widok brzydką szarą mgłą.
Przejechała palcami po szkle, powoli przenosząc wzrok na krajobrazy rozciągające się za zaporą brudu. Ciemność coraz częściej przecinały drobne białe śnieżynki. Przy każdym mocniejszym podmuchu wiatru wirowały w dzikim tańcu, tworząc piękne spirale i koła. Uśmiechnęła się do siebie i wróciła do łóżka. Spojrzała na nie z niechęcią i zaczęła szykować się do spoczynku.
***
Dokoła panował mrok. Aksamitna czerń delikatnie ją otulała, gładząc niewidzialnymi palcami rozpaloną skórę, owijając się wokół talii, oplatając ramionami szyję. Stała w pustce; dokoła niczego nie było. Takie sny towarzyszyły jej prawie każdej nocy – samotna, w obcym miejscu, ale już spokojna. Kiedyś panikowała, próbowała znaleźć wyjście, teraz po prostu była tam, czekając na świt. Nauczyła się, że w końcu zawsze nastaje, więc nie widziała powodu, dla którego miałaby bać się tej czerni, ciemności. Raz nawet spróbowała usiąść, żeby po przebudzeniu nie bolały ją nogi, ale nie było na czym. Gdy szła w pozycji wyprostowanej, jej stopy trafiały na jakieś dziwne podłoże, nie zapadały się. Ale jeśli tylko zgarbiła się lub chociaż przykucnęła, nogi zaczynały grzęznąć w czymś ciężkim, lepkim – i tego bała się najbardziej.
W każdym razie zawsze pozostawała w tym miejscu samotna. Dlatego bardzo się zdziwiła, kiedy poczuła dziwną, kąśliwą woń. Szybko spróbowała sobie przypomnieć, z czym się jej ona kojarzy, bo w tych snach jeszcze trudniej przychodziło jej wygrzebywanie z pamięci tego, co przeżyła, odległych wspomnień, które utraciła… Niekiedy zapominała nawet, że ich nie ma.
Wreszcie rozpoznała swąd, dym. Kłuł w płuca, wyciskał łzy z oczu i drapał gardło; nigdy nie lubiła tego zapachu. Wiązało się to na pewno z tym, że bała się ognia – i to wręcz panicznie.
Tyle zdążyła się o sobie dowiedzieć przez kilka monotonnych, ale pięknych miesięcy samotności. I teraz też chciała uciekać, jednak odkryła, że nie jest w stanie ruszyć nogą. Spróbowała szarpnąć ciałem; na nic.
Gdy już miała wołać o pomoc, bo zobaczyła w oddali pomarańczowe jęzory płomieni, usłyszała coś podobnego do odgłosu stawianych kroków. Gwałtownie obróciła głowę za dźwiękiem, chcąc dojrzeć towarzysza niedoli. Nikogo tam nie było.
– Anarion!
Krzyk z pewnością wydał mężczyzna, a sam głos zdawał się być znajomy – nieco zachrypnięty, ciepły, pełen troski, a teraz także strachu. Postanowiła odpowiedzieć, ale nie mogła.
– Anarion, uciekaj!
„Jak mam uciekać?! No, jak?!” – wrzeszczała w myślach. – „Nie mogę!”.
– Anarion, szybciej!
Potrząsnęła głową i ponownie spróbowała szarpnąć nogą; udało się wyrwać ją z niewidzialnej pułapki. Ogień był coraz bliżej, a panika coraz silniej ściskała serce elfki.
– Anarion, uciekaj!
– Dokąd? – jęknęła, mrużąc piekące oczy.
Nienawidziła zapachu dymu.
– Do wioski! Uciekaj do wioski!
Chciała spytać: „Jakiej?”, ale znowu nie mogła, coś ją dławiło. Płomienie zbliżały się z trzaskiem, złowrogo mruczały pieśń o morderstwie, a ona wciąż nie mogła uciec.
Wtedy na wysokości jej oczu przez czerń przebił się pąk jakiegoś kwiatu. Zamarła, wpatrując się w zieloną roślinę, obserwując, jak rozkłada piękną, białą koronę. Jeszcze nigdy nie widziała czegoś takiego. Kwiat był taki delikatny i piękny… Miał nieduże śnieżne płatki, które zwężały się ku końcowi, a im bliżej środka, tym były mniejsze. Samo jego serce okazało się żółte. Cały skąpany w kryształowych kropelkach rosy, pachniał niesamowicie słodko, tak wspaniale… Już nie bała się ognia. Już nie przeszkadzał jej dym. Ten kwiat był najważniejszy.
– Anarion, uciekaj!
I to były ostatnie słowa, które usłyszała. Zapomniała o dziwnie znajomym głosie, który krzyczał. Przestała o nim myśleć. Wpatrywała się w filigranowe płatki, a ogień i dym wreszcie zniknęły. Znów była tylko pustka, ale ona nie była w tej pustce sama.
Była z nieznanym jej kwiatem.ROZDZIAŁ 2. Anarion
Przez czerń i ciszę przedarło się rżenie konia.
Anarion zerwała się z łóżka, odruchowo gotowa do obrony – tak zawsze alarmował ją Tauros, siwy ogier, na którego grzbiecie spędziła całe życie. A przynajmniej to, które pamiętała. Jednak po chwili zdała sobie sprawę, że nadal tkwi w tym obleśnym miejscu, a nowy dzień wzywa ją tylko do ponownej wędrówki. Wędrówki w poszukiwaniu siebie czy ucieczki przed przeszłością? Potrząsnęła głową i rozpuściła długie włosy. Sprawnymi ruchami otuliła się płaszczem, po czym naciągnęła kaptur na uszy. Z ulgą wybiegła z dusznego pokoju i wpadła jak burza do pustej o tej godzinie karczmy. Niecodziennemu snowi nie poświęciła ani chwili zadumy, jakby nocna mara nie miała dla niej większego znaczenia.
Barman stał w tym samym miejscu co w nocy, jakby przyrósł do kleistej podłogi. Zdawało się nawet, że poleruje tę samą szklankę. Zwróciła oczy na mężczyznę, który zajął się wczoraj Taurosem. Zamiatał ze spokojem i tak nadal brudną posadzkę. Chwilę wahała się, czy podejść do niego. Intrygowało ją, czemu tak zareagował na dźwięk jej imienia. Zdawało się być normalne, choć być może w przeszłości zdarzyło się coś, co je zniesławiło.
Dzika kobieca ciekawość przeważyła. Elfka bezszelestnie podeszła do mężczyzny i położyła rękę na jego ramieniu. Drgnął i przerwał pracę. Odwrócił głowę i wbił w nią zaskoczone spojrzenie. Uśmiechnęła się ciepło i w milczeniu wskazała w miarę czysty stolik. Mężczyzna ruszył przodem, a ona tuż za nim, poprawiając kaptur. Gdy zasiedli na ledwo trzymających się krzesłach, odchrząknęła cicho, czując na sobie jego zaciekawiony i zdumiony wzrok.
– Dlaczego tak zareagowałeś na moje imię? – spytała ściszonym głosem.
Milczał chwilę, uderzając opuszkami palców o wewnętrzną stronę dłoni.
– Widzisz… – nabrał powietrza.
Wyraźnie nie mógł pozbierać myśli.
– Tak? – uniosła brew, decydując się na łagodną taktykę.
– Nieopodal Darckastlehill znajdują się stare, ogromne ruiny.
Skrzywiła się na dźwięk nazwy wsi.
– Na pierwszy rzut oka nie wyglądają na zamieszkane, ale w istocie… – spojrzał na nią jak na człowieka, który na pewno zrozumie ten okropny i przerażający fakt – …mieszka tam elf. To znaczy elfka.
Zamurowało ją.
– Pomijając fakt – mówił dalej – że jest, kim jest, zachowuje się dziwnie. Okropnie dziwnie. Pojawia się najczęściej nocą w lesie. Czasem na karym koniu – pokręcił głową. – Rzadko, bardzo rzadko zapuszcza się do wioski. Pewnie po prowiant. Wołamy na nią… Wołamy na nią Anarion – wbił w nią zaniepokojone spojrzenie, czekając na reakcję.
Zastukała palcami w blat stołu, bojąc się usłyszeć więcej. Ale musiała wiedzieć, czemu akurat wybrali jej imię.
– Wiesz, wielu jest… ludzi, którzy noszą takie imiona.
Miała ochotę dodać: „prawda?”, ale się powstrzymała.
Mężczyzna pokręcił przecząco głową.
– Nie. Zwłaszcza że to słowo pochodzi z elfickiego dialektu.
Nie wiedziała, co ma odpowiedzieć. Jeśli ten chłop domyśliłby się prawdy, wpadłaby po uszy. Musiałaby uciekać na Taurosie przed hordą wieśniaków z widłami, pochodniami i okrzykiem na ustach: „Zabić odmieńca!”.
– Anarion – usłyszała zaniepokojony głos mężczyzny, który wyrwał ją z zamyślenia.
Uśmiechnęła się trochę nerwowo.
– Nic się nie stało – pokiwała głową. – A… co znaczy ten wyraz w elfickim dialekcie? – spytała niby od niechcenia.
Mężczyzna przyjrzał się jej.
– Inna, tajemnicza – powiedział ściszonym głosem, jakby wyjawiał śmiertelną tajemnicę.
– Och – wyrwało się jej.
Poczuła się wyjątkowo samotna. Jeszcze nigdy, przynajmniej do tej pory, nie doskwierał jej brak wspomnień, bliskich… A do tego nosi takie okropne imię. Inna. Tajemnicza. Chyba podziękuje za taką przyszłość i teraźniejszość.
– Coś się stało? – spytał mężczyzna; tym razem w jego głosie zawibrowała nuta podejrzliwości.
– Nie, nic. Po prostu żal mi tej… Anarion – pokiwała głową i z zakłopotaniem odgarnęła kosmyk włosów za ucho.
Znienawidziła się za ten ruch i przysięgła sobie, że obetnie włosy na krótko. Kaptur gładko zjechał po jej głowie niczym po złotej zjeżdżalni, odsłaniając szpiczaste uszy. Mężczyzna zerwał się na równe nogi, wywracając stare drewniane krzesło, które odpowiedziało mu groźnym skrzypnięciem.
– Ty… Jesteś elfem! – wydusił, wpatrując się w jej uszy.
– Ja… ja to mogę wytłumaczyć! – krzyknęła płaczliwym głosem i wstała od stołu, cofając się.
– Nie ma czego tłumaczyć! – wysyczał. – To elf! – ryknął.
Na podwórzu zakotłowało się. Połowa Darckastlehill rzuciła się w stronę gospody. Nawet barman przerwał polerowanie szklanki i oparł się rękoma o ladę. Anarion zaklęła i rzuciła się w stronę drzwi; jej obawy sprawdziły się.
W tym momencie przez wejście wlała się fala wieśniaków uzbrojona w dubeltówki.
– Wolałabym widły – wymamrotała i zaczęła bezszelestnie się cofać.
„Chyba tamta Anarion nie jest darzona sympatią” – pomyślała.
Dotknęła dłonią ściany za plecami, patrząc z trwogą na rozwścieczonych ludzi. Jednak teraz wolałaby zobaczyć, co czeka ją w przyszłości – i to niekoniecznie takiej. Przejechała palcami po drewnie; było chropowate i nieprzyjemne, kilka drzazg wbiło się w delikatne opuszki. Przyglądała się wycelowanym w nią dubeltówkom, czując, że jej serce zaraz opadnie z sił od tak szybkiego rytmu. Zimny pot wystąpił na jej czoło, oddech stał się nieregularny. Na twarzach wieśniaków rysowały się furia i nienawiść. Znalazła się w potrzasku i dobrze o tym wiedziała. Tak samo jak oni.
– No i co, wyrzutku? – spytał jeden z napastników, stojący najbliżej. – Nie uciekniesz teraz do lasu?
Roześmiał się obleśnie, opuszczając nieznacznie dubeltówkę.
Powstrzymała się, by nie zdrapać mu tego uśmieszku z twarzy. Skupiła się na liczeniu sekund, które pozostały jej do śmierci.
Zza ściany dobiegł tętent kopyt. Drgnęła i obejrzała się, jednak uderzyła nosem w drewnianą zaporę. Jej oddech przyspieszył jeszcze bardziej, gdy usłyszała niepokojący dźwięk.
– Co to? – warknął jeden z wieśniaków i cofnął się.
– Może wezwała demony?! – krzyknął trwożliwie ktoś z tyłu.
– Dajcie spokój, to tylko marny elf! – szydził ten, który pierwszy zalazł jej za skórę.
Spojrzała na niego błękitnymi oczami; wypełniała je furia i niema groźba. Czuć było, jak atmosfera tężeje, a powietrze wibruje od coraz głośniejszego tętentu. Potworny huk rozległ się za jej plecami, a ściana groźnie się zatrzęsła.
Krzyknęła cicho i odskoczyła w bok, bojąc się, że konstrukcja zawali się jej na głowę.
Wieśniacy jak jeden mąż cofnęli się, a najodważniejszy przytknął jej lufę do pleców.
– Stój, bo p… p… przestrzelę c… c… cię na wylot! – zająknął się, ale uniósł wysoko podbródek na znak, że się nie boi, co nie było prawdą.
Wyprostowała się i spojrzała na niego z wyższością.
– Strzelaj. I tak nie mam po co żyć – powiedziała zachrypniętym głosem.
Darckastlehill zamarło. I jakby na ten znak ściana, jeszcze przed chwilą wibrująca od uderzenia, rozsypała się w pył, wzbijając obłoki kurzu. Przez dziurę w belach do karczmy wskoczył siwy ogier. Jego oczy błyszczały groźnie; zarżał przerażająco i zarzucił grzywą.
– A! Demon! – krzyknął jeden z wieśniaków i cofnął się.
– Taurosie! – szepnęła i wskoczyła na grzbiet.
Poczuła się dziwnie bezpieczna i pewna siebie. Ogier stanął dęba, parsknął i uderzył kopytem w głowę najbliżej stojącego darckastlehillczyka; człowiek osunął się bez życia na podłogę. Mężczyzna, który zaopiekował się Taurosem, wyrwał innemu wieśniakowi broń i przecisnął się przez tłum.
Anarion od razu go zauważyła.
– Ty! – wysyczała groźnie.
Uniósł strzelbę i wycelował ją w pierś ogiera.
– Uciekaj! – krzyknęła i spięła Taurosa w bokach.
Koń wierzgnął, zarzucił łbem, obrócił się na tylnych nogach, unosząc przednie w powietrze, i zdarł tym ruchem lakier z podłogi. Wyskoczył z karczmy.
Gdy dotknął ziemi, rozległ się huk wystrzelonego naboju.
Anarion jęknęła boleśnie i pochyliła się nad szyją ogiera, by nie zsunąć się z jego grzbietu.
Zwierzę zastrzygło uszami i puściło się cwałem przed siebie, czując strach i ból pani. Elfka wyprostowała się i dotknęła delikatnie palcami lędźwi, ale zaraz syknęła i cofnęła rękę. Z jej opuszków kapała szkarłatna krew. Zacisnęła dłonie w pięść i pogoniła Taurosa. Nogi ogiera uderzały o śnieżny puch, który wzbijał się w powietrze. Mlecznobiała sierść konia wtapiała się w jasne tło wstającego dnia, a wokół nich wirowały płatki śniegu w szalonym tańcu. Anarion zdawało się, że tańczy, kręci się i pląsa z nimi. Położyła się na szyi wierzchowca, czując w ustach posmak krwi, i zamknęła oczy.
Tauros pewnie biegł w białym labiryncie, mijając czasami nagie drzewa. Przeszedł w kłus, zmęczony długim biegiem; podnosił wysoko nogi, by przedrzeć się przez zaspy. Czuł, jak pani chwieje się na nim, a jej delikatny oddech łaskocze jego szyję.
Powoli się ściemniało. Koń biegł już wiele godzin. Parsknął, zostawiając w powietrzu białą smużkę, która od razu się rozpłynęła. Zastrzygł uszami. Od pewnego czasu kłusował między drzewami gęstniejącymi z każdym metrem. Mrok zalegał między ciemnobrązowymi pniami, a nocne zwierzęta budziły się do życia. Zdawał sobie sprawę z tego, że może zginąć, ale czuł przemożną potrzebę uratowania pani.
Elfka ześlizgnęła się i upadła w lekki puch. Ogier stanął i wciągnął gwałtownie powietrze. Miała zamknięte oczy. Mała mgiełka pojawiająca się nad jej twarzą świadczyła o tym, że coś się jeszcze w niej tli, ale niedługo to już potrwa. Tauros dobrze o tym wiedział, brał udział w wielu bitwach.
Stęknął i położył się przy pani, by ogrzać ją ciepłem własnego ciała. Wyczuł zapach krwi. Domyślił się, że ten miły chłopak, który wczoraj się nim zaopiekował, skrzywdził Anarion tym śmiesznym patykiem plującym piorunami.
Noc powoływała do życia nowe mary i potwory, których zadaniem było zabijanie i dręczenie.
Ludzie w Darckastlehill pochowali się do domów, a pracownik karczmy cały dzień obsypywany był gratulacjami za celny strzał.
Pewni wygranej poszli spać.
***
Znowu śniła. Tym razem w pustce nie było kwiatu, wróciła natomiast uciążliwa samotność. Spod jej nóg wiódł krwawy szlak, który znikał gdzieś w oddali, jakby wśród czarnej mgły. Dłuższą chwilę wahała się z ruszeniem tą drogą, jednak brak towarzystwa i chęci do oczekiwania na poranek sprawiły, że podążyła ścieżką, obojętnie patrząc, jak każdy jej krok rozpryskuje na boki drobne krople o szkarłatnej barwie.
Im dłużej maszerowała, tym wyraźniej słyszała w głowie przerażony głos, bardzo podobny do jej własnego. Ktoś nieustannie wołał: „Nie idź tam! Zawróć, nie chcesz podążać tym szlakiem, nie chcesz wiedzieć, co jest na jego końcu! Uciekaj!”. Pragnęła wreszcie dowiedzieć się, przed czym ma uciekać, jednak w jej podświadomości uformowała się już nieśmiała odpowiedź – ma uciekać przed prawdą, przed wiedzą o tym, kim jest, skąd pochodzi, kim jest jej rodzina. Tego nie mogła zrobić. Nie mogła wycofać się z walki, kiedy zaszła tak daleko. Prawda?
Zatrzymała się, gdy była prawie pewna, że ktoś przed nią stoi. Zmrużyła oczy, by lepiej widzieć, jednak aksamitna pustka pochłaniała skutecznie kształty jej nowego towarzysza, kolor ubrania czy włosów. Nagle coś ją tknęło – czy zobaczy samą siebie?
Uniosła wyżej dłonie, chcąc przyjrzeć się rękom, rękawom ulubionej kremowej sukni, z którą się nie rozstawała, długim paznokciom, niepokojąco wypielęgnowanym, i gładkiej skórze, wręcz królewskiej. Nie zobaczyła nic.
„Zostanę tu i poczekam” – pomyślała, przyglądając się obcemu przybyszowi. – „Jeśli jest mną zainteresowany, sam podejdzie. Jeśli nie, zejdzie z mojej ścieżki, a ja ruszę dalej. Mam czas”.
Została i czekała, zapominając o tym, że każda sekunda zbliża ją do świtu i końca snu.
***
Równo z wezwaniem nocy i wyciem pierwszego wilka w starych ruinach rozległo się ledwo słyszalne echo kroków. Na prawie zburzonej baszcie pojawił się cień. Po chwili czarna sylwetka została oświetlona promieniami księżyca, a zimowy wietrzyk rozwiał jej aksamitne ubranie…ROZDZIAŁ 3. Spotkanie
Między grubymi pniami drzew śmigały dziwne cienie. Z każdym nowym dźwiękiem wydawanym przez las Taurosa przeszywał zimny dreszcz. Bał się jak nigdy dotąd. Wiedział, że on i pani są w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Parsknął cichutko i sięgnął łbem jej ciała, ogrzewając plecy.
Księżyc przesuwał się powoli po niebie, łagodnie oświetlając gałęzie nagich drzew. Śnieg zalegający ziemię skrzył się pod dotykiem promieni, jakby do białego puchu przyczepiły się wszystkie spadające gwiazdy, które na zawsze zniknęły z nieba. Przez ciszę przedarł się melodyjny, piękny wilczy skowyt, powietrze delikatnie zawibrowało, a potem wszystko ucichło.
Anarion jęknęła. Tauros wyciągnął szyję, patrząc na nią mądrymi, czarnymi oczami. Zarżał dość cicho, nie chcąc zwabić dzikich zwierząt. Jego oddech po raz kolejny zostawił w powietrzu białą mgiełkę. Czuł, jak z pani powoli ucieka życie. Wiedział, że cios, jaki otrzymała w plecy, był groźny i bolesny. Wierzył jednak, że z tego wyjdzie.
Sylwetka nieznajomej nieznacznie się poruszyła.
Uniosła głowę w stronę księżyca i rozłożyła ręce niczym ptak szykujący się do lotu. Gdy światło księżycowe przedarło się przez chmury, oświetlając całą postać, otworzyła czarne jak nocne niebo oczy, a jej usta wykrzywiły się w delikatnym uśmiechu. Wyciągnęła ręce, a jedwabisty szal, którym były oplecione, zadrżał. W czarnowłosą postać uderzył wiatr, szarpiąc jej zwiewnym ubraniem i długimi aksamitnymi kosmykami. Uśmiechnęła się, przymykając oczy; było czuć wzrastające napięcie. Ale elfka, zamiast rzucić jakiś potężny czar, po prostu roześmiała się. Echo jej dźwięcznego i lekkiego głosu rozniosło się wśród murów zamku. Jednak po chwili wszystko ucichło. A ona zawróciła. Bezgłośnie zbiegła po schodach sypiącej się przy każdym kroku wieży, a wiatr, który jeszcze się nie uspokoił, targał jej włosami. Na twarzy tańczył lekki uśmiech.
Wreszcie stanęła bosymi stopami na puszystym śniegu. Wyprostowała się, patrząc w czarne jak węgiel niebo. Wciągnęła łagodnie powietrze, przymykając oczy. Kolejny podmuch wiatru rozwiał jej długie, gęste włosy. Między ciemnymi pniami drzew mignęła hebanowa sylwetka konia.
Tauros zastrzygł uszami i cicho parsknął, wzbijając w powietrze malutkie śnieżynki. Noc dopiero się rozpoczynała, a on będzie trwał przy Anarion tak długo, jak tylko zdoła. Bał się. W cieniu mignęły żółte oczy jakiegoś zwierzęcia. Taurosa przeszył dreszcz. Naprężył mięśnie, wstając. Otrzepał się ze śniegu i spojrzał z troską na elfkę. Nadal żyła, ale było z nią coraz gorzej. I gorzej. I gorzej…
Czarnowłosa wyciągnęła dłoń, zamykając piękne, duże oczy. Zastygła w bezruchu. W ciemnościach wyglądała jak wspaniały posąg, który wyszedł spod ręki jednego z najlepszych rzeźbiarzy. Gdyby nie wyłaniający się zza chmur księżyc, nie byłoby jej widać. A wiatr bawił się jej włosami i szarpał je.
Z ciemności bezszelestnie wyłonił się potężny, ale szlachetny koń. Jego czarna sierść lśniła w świetle księżyca, a oczy skrzyły się niby gwiazdy skradzione z nieba. Grzywa przy każdym kroku wdzięcznie falowała, a delikatnie odsadzony ogon drżał w podmuchach zimowego wiatru.
Elfka ciepło się uśmiechnęła, a jej oczy straciły na chwilę drapieżny wyraz.
Rumak musnął chrapami wyciągniętą dłoń, a ona pogładziła jego łeb z czułością. Koń odwrócił pysk w stronę lasu, usłyszawszy wycie wilka.
Elfka złapała gładką grzywę, a drugą dłonią pogładziła konia po szyi.
– Tak, malutka… Już czas – wyszeptała syczącym głosem, który sprawiał, że po ciele przechodziły dreszcze.
Klacz parsknęła.
Elfka odbiła się lekko i z gracją od śniegu, po czym usiadła na grzbiecie zwierzęcia. Koń poruszył się niespokojnie i zastrzygł uszami. Klepnęła go po szyi i przyłożyła łydki do ciepłych boków. Karosz stanął dęba, rżąc. Hebanowe kopyta klaczy przecięły ze świstem powietrze, a ona sama skoczyła w przód, gnając w zaspach śniegu pomiędzy drzewami.
Tauros zastrzygł uszami i pochylił się nad prawie nieruchomym ciałem Anarion. Dotknął jej aksamitnymi chrapami i cicho parsknął. Nie odpowiedziała mu żadnym ruchem.
Wyprostował się i rozejrzał. Coś śmignęło między ciemnymi nagimi drzewami, dokoła potoczyło się ledwo dosłyszalne echo tętentu kopyt. Tauros zarzucił łbem i zarżał ostro, stając dęba. Przed nim w pewnej odległości pojawiła się kara klacz. Patrzyła na niego błyszczącymi oczyma, nastawiając uszy. Ogier opadł na przednie nogi i zaczął grzebać kopytem w śniegu, rozpryskując puch. Z grzbietu karej zeskoczyła zgrabna postać. Ruszyła śmiało w stronę Anarion i Taurosa. Ogier ponownie stanął dęba, obnażając zęby. W tym momencie postać wyciągnęła w jego stronę rękę, a on poczuł, jak coś ciągnie go ku ziemi. Musiał ulec…
Zimno było nie do zniesienia. Ból palił jak ogień, a ciało potrzebowało ciepła. Strach paraliżował. Powinna się ruszać, by krew szybciej krążyła. Jednak była nieruchoma. Ciemność. Nie widziała nadziei, że z tego wyjdzie. Że znów dotknie sierści Taurosa…
Światło? Powoli i ciężko otworzyła oczy. Dokoła panował mrok podobny do tego we śnie. Więc jaka była różnica? Skąd ta jasność? Sen… Postać nie zbliżyła się do niej. Nie doczekała się.
W ciszy rozległ się ledwo słyszalny dźwięk kroków. Wprawiał w drżenie powietrze i ściany, jakby do elfki kroczyła sama Śmierć. Anarion gwałtownie usiadła. I znów ta ciemność! Rozlewała się przed oczami, a ból paraliżował ruchy. Poczuła mocne pchnięcie. Padła na coś w rodzaju łóżka. Cicho syknęła i uchyliła powieki. Jej oczom ukazała się wysoka elfka o drapieżnej twarzy i ciemnych oczach. Wargi wykrzywiła w nieprzyjemnym uśmiechu, a jej czarne włosy opadały kaskadami na blade ramiona. Sylwetkę miała zgrabną i elegancką, była wyjątkowo szczupła.
Przeniosła lodowate spojrzenie na twarz Anarion, po której plecach przebiegły dreszcze.
– Nie powinnaś tak się miotać po pryczy – wysyczała złowieszczym głosem.
Elfka dotknęła palcami zimnego czoła i delikatnie rozchyliła usta.
– K… kim jesteś? – spytała zmęczonym głosem.
Czarnowłosa chwilę milczała, wodząc ostrym wzrokiem po ciele Anarion. Potem odeszła, znikając w półmroku. Złotowłosa powiodła za nią wzrokiem i cicho jęknęła.
– Jestem ostatnim promieniem słońca, które gaśnie u zarania dziejów. Jestem dotykiem kochanki, która upaja swą pięknością. Jestem płatkiem róży, która ożyła pod łzami nieba.
Obca wtarła w ręce jakąś śmierdzącą bezbarwną maść. Spojrzała ciemnymi oczami na bladą twarz Anarion, która zastygła w wyrazie zdumienia.
– Nie bój się. To nie powinno boleć – szepnęła lodowatym głosem i mocnym ruchem chwyciła ramię błękitnookiej, aż ta przyjęła pozycję siedzącą.
Anarion cicho krzyknęła z bólu, który ponownie ją zamroczył. Poczuła tylko zimną dłoń na plecach na wysokości nerek i ponowne pchnięcie w pierś. Potem znów zrobiło się ciemno i zimno.
Ciemnowłosa zjadliwie się uśmiechnęła, zawróciła i ruszyła starymi schodami w dół. Jej lekkie kroki odbijały się echem od grubych murów, wibrując w korytarzu. Wyszła na zimny śnieg, a ciemność uderzyła w nią gwałtownie. Jednak ona nie bała się mroku. Nie bała się nocy. Nie bała się niczego.
– Noc moim sprzymierzeńcem, cień przewodnikiem, a mrok bratem – wyszeptała i założyła za szpiczaste ucho kosmyk czarnych, lśniących włosów.
Skierowała się w stronę zburzonej przybudówki. Uniosła brwi, wyginając wargi w dzikim uśmiechu. Pchnęła zbutwiałą masywną belkę, która pod jej naciskiem opadła na kamienną podłogę, i weszła w całkowitą ciemność. Zerknęła na swoją dłoń; na palcach zatańczył blady promień światła. Pomieszczenie zalała łagodna poświata, rozpraszając mrok. W jednym z rogów rozległ się tumult i niespokojne parskanie. Ruszyła tam bez cienia strachu, wyciągnęła w drapieżnym geście długie, zgrabne palce, które po chwili zacisnęły się na śnieżnobiałych kosmykach włosów. Ciszę przeszyło metaliczne rżenie, a włosy wyślizgnęły się jej z dłoni, uciekając poza zasięg rąk. Zachowała zimną krew i cofnęła się, unosząc dłoń z kulą światła. Ujrzała siwego konia o muskularnej budowie, gęstej białej grzywie i z ogonem tego samego koloru. Zwierzę było przerażone; kiedy zarzucało łbem, białka jego oczu błyskały.
– Stój! – krzyknęła ostro, a głos przeszył powietrze jak sztylet ciało.
Ogier opuścił przednie nogi niby rażony piorunem. Elfka podeszła do niego szybkim i pewnym krokiem, po czym ponownie chwyciła jego śnieżnobiałą grzywę.
– Niespokojny z ciebie duch – wysyczała mu do ucha i poklepała po szyi.
Odwróciła się i ruszyła ku wyjściu, zostawiając zdezorientowanego ogiera w ciemnościach, które zapadły po jej odejściu.