- W empik go
Anatomia Góry - ebook
Anatomia Góry - ebook
Zrozumieć górę i tych, którzy próbują ją zdobyć
Publikowane przez niego dzienniki z Narodowej Zimowej Wyprawy na K2 w 2018 roku zdobyły tysiące czytelników. W tej książce Rafał Fronia podejmuje próbę wyjaśnienia, dlaczego najwyższe góry są tak kuszące i co sprawia, że mimo śmiertelnego niebezpieczeństwa co roku setki śmiałków próbują wdrapać się na ich szczyt. I jak te góry zmieniają człowieka.
Anatomia Góry to niezwykła opowieść o himalaizmie i obcowaniu z górami. To pełne emocji opisy wypraw w Andach, Pamirze, Himalajach i Karakorum. To szaleńcze przygody, górskie cuda, tragedie i sukcesy. A wszystko to okraszone kulisami ostatniej polskiej wyprawy na K2 oraz charakterystyką kolegów himalaistów.
Sięgnij po tę opowieść i poczuj się, jakbyś tam był. Ta książka poniesie Cię na szczyty ośmiotysięczników bez wychodzenia z domu!
Rafał potrafi nie tylko świetnie się wspinać, ale też bardzo ciekawie i bardzo refleksyjnie o tym wszystkim pisać. Czytając tę książkę, poczujecie się trochę tak, jakbyście byli obok niego, przy padającym śniegu, często dotkliwym mrozie i przerażającym wietrze. Nikt tak jak on nie potrafi oddać tego, co towarzyszy nam w górach.
Krzysztof Wielicki
Anatomia Góry to dobrze napisany kawałek bardzo osobistego świata Rafała. Czytając tę książkę, będziecie razem wspinać się na osiem tysięcy metrów, a jednocześnie odkrywać swoje marzenia, tęsknoty, pragnienia… To wspaniała podróż. I bardzo ją Wam polecam.
Kinga Baranowska
Wielką zaletą książki Rafała Froni jest jej autentyzm i szczerość. Autor pisze ją właściwym sobie stylem, dzięki któremu furorę zrobiły jego dzienniki spod K2. A przy tym pisze to wszystko człowiek, który w górach, niekiedy w anormalnych warunkach, bardzo wiele przeżył. Warto!
Jakub Radomski, „Przegląd Sportowy”
BIOGRAM
Rafał Fronia
Jeleniogórzanin, maratończyk, członek Sudeckiego Klubu Wysokogórskiego. Mówi o sobie: „Romantyk Gór Wysokich”. Zasłynął publikowanymi w internecie dziennikami z Narodowej Wyprawy na K2 w 2018 roku. Uczestnik wielu wypraw w najwyższe góry, m.in. na oba Gaszerbrumy, Broad Peak zimą, Nanga Parbat, Manaslu, Dhaulagiri, Pik Lenina czy Baruntse. Zdobywca Gaszerbruma II i Lhotse. Kartograf i właściciel Wydawnictwa PLAN.
Kategoria: | Sport i zabawa |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8129-196-5 |
Rozmiar pliku: | 70 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Nade mną nie ma nikogo, a mimo to coś szumi, dudni. Odwracam głowę. Dębieję.
Pędzi na mnie biała ściana. Potężna, jak z filmu o tanich efektach. Sztuczna, nierealna, w ogóle tu nie pasuje. Ale pędzi i wyje. Myśli zagłusza ryk. I ten mój krzyk:
– Laaawiiinaaa!
Rzuciłem się w prawo. Tam, gdzie lód przechodzi w skały. Jeden, drugi raz oplatam karabinek liną, kładę się, kulę, raki zabijam w lód, a kask z twarzą wtulam w skalne załomy. Zamykam oczy. Sekunda, dwie. Łup! Uderza we mnie pociąg. Jakbym wszedł pod wodospad. Lecąca biała masa bębni, dudni, szarpie. Czuję, jak napierany śniegiem plecak zaczyna ciążyć, lina wrzyna się w dłoń, a kolejne kule śniegu łomocą w kask. Głuchnę od huku. Wydaje mi się, że krzyczę i ostrzegam Piotrka Tomalę, ale nawet ja siebie nie słyszę. A co dopiero on.
Kamienie. Jeśli tam, w tej śnieżnej fali tsunami, są kamienie, to już po nas. Nagle zapadła cisza.
Otwieram oczy. Niepotrzebnie. W ślad za szarżą śnieżnej husarii pędzi bezładna masa pyłu. Nic nie widać, nic nie słychać. Gdy w końcu odważyłem się wstać, palcami odnajduję radio:
– „Krótki”, żyjesz? „Krótki”!
Jest! Piotr drze się zza załomu, więc zsuwam się w dół. A ze skał wstaje bałwan. Nie ma żółtego kombinezonu, twarzy. Jest tylko oblepiona śnieżna postać z jakiejś koszmarnej kreskówki. Postać ociera twarz, wyłaniają się oczy i roześmiany pysk. Rechotamy jak po wysadzeniu śnieżnego sracza w surrealistycznej komedii.
W tamtym momencie po raz kolejny zrozumiałem, że mam pewien dar. Dar życia. Jeszcze nigdy nie zginął przy mnie człowiek. Bo widzisz, ja mam Anioła Stróża. On dba o mnie, a ta Jego aura roztacza się na wszystkich wokół. Uśmiechasz się? Dobrze. Ale jeśli napiszę, że to prawda, zapewne pomyślisz, że zwariowałem, a jeśli stwierdzę, że robię sobie z ciebie jaja, będzie ci przykro. Chcesz wiedzieć? Dobrze. Każde słowo w tej książce to prawda. Czytasz więc zapiski wariata. Witam cię w Kukułczym Gnieździe.
Jedziemy.
Leci na nas wielka biała ścianaPodróż. Tak wiele wypraw, myśli. Mówisz czasem komuś bliskiemu: „Patrz, jak pięknie. Weź mnie za rękę, przytul, obejmij i patrzmy razem”? W takich chwilach nie chcemy być sami. Sami nie umiemy się cieszyć. Smutek wpędza nas w mysie dziury samotności, cierpimy w ciszy, na odludziu złych emocji, żalu. Ale gdy ogarnia nas fala dobra, chcemy zanurzyć się w niej z kimś. Wołamy go, bierzemy za rękę, ściskamy mocniej i wchodzimy razem do ciepłego morza. Boso. Nago. Spokojnie.
W Górach nie ma ze mną bliskich. Nie ma tych, których kocham. Dlatego zamykam ich na stronach dziennika, jadą ze mną na zdjęciach, wetknięci między kartki jak ususzone kwiaty, które mają mi przypominać letnie dni. Jadą tam, by być ze mną. Gadam do nich czarodziejskim długopisem, spod którego wylatują słowa z szybkością karabinu maszynowego.
I kiedy już położę się samotnie na tym stole, kiedy wiatr i mróz, niczym siostry w szpitalu, rozbiorą mnie z obłudy i codzienności, kiedy zostanę wykąpany i oczyszczony w tym krystalicznym Yardenicie i namaszczony kremem do opalania z UV 50+, otwieram zeszyt i jak na wigilii zaczynam się dzielić opłatkiem, życząc sobie, by Góra okazała się łaskawa i abym dostąpił jej magii. Mówię i mówię, a pamiętnik słucha z otwartymi ustami stronic, linijek i kratek.
Zazwyczaj odwiedzam je wszystkie. Do ostatniej karteczki przyklejonej do tylnej okładki. Wtedy wracam. Do domu. Wracam lepszy, spokojniejszy, bardziej chętny do życia. Jak elektryczny samochód z naładowanym akumulatorem jestem gotów do walki tam, na dole. Do śmiania się z tego, co przed wyjazdem mnie przerażało, do słuchania ze spokojem tego, co wzbudzało mą irytację, do kochania tego, czego znienawidzenia byłem bliski.
Witaj. Kłaniam się wam wszystkim, każdej i każdemu z osobna. Kupując tę książkę, kupiłeś bilet na podróż. Nie wiesz dokąd. Nie wiesz, czym i jak będziemy podróżować i co nas tam spotka. Nie wiesz, kiedy wrócisz i jaki ta podróż będzie miała wpływ na Twoje życie. Nie boisz się?
Nie masz obawy, że gdy zamkniesz książkę, to wstaniesz z fotela i zaczniesz się pakować? Nie masz czasem dość tego, co cię otacza? Taka jest podróż, mój przyjacielu. Nie wiemy, jak popłynie kij rzucony do rzeki. I to jest piękne.
Podróż zaczyna się już tu. W naszych głowach, od pierwszej myśli o niej. Dziękuję ci, że ze mną jesteś. Mam dla ciebie wiadomość: ja wciąż jeszcze żyję, podróż jednak mnie zmieniła. Jestem inny. I jest mi z tym tak dobrze.
Moja przygoda z Górami zaczęła się niespodziewanie. Podobnie jak pomysł napisania tej książki. Dotychczasowe życie poświęcone było uwalnianiu myśli przez umartwianie ciała (co niektórzy nazywają sportem), dlatego mojemu organizmowi potrzeba wysiłku. Lata biegania wytworzyły we mnie chęć rywalizacji. Z innymi, lecz chyba bardziej z samym sobą. Dużo prawdy jest w powiedzeniu o „samotności długodystansowca”. Z czasem więc bieganie wygasło, a w powstałą pustkę niepostrzeżenie wcisnęła się nowa pasja – miłość do Gór. Spoglądam na nie codziennie, rano w drodze do pracy i wieczorem, wracając do domu. Rankiem słońce wyłania się zza nich, oświetlając mi drogę. Wieczorem chowa się na Przełęczy Karkonoskiej. Zachód słońca zawsze był mi bliski. I tak zapragnąłem obejrzeć inne górskie zachody i wschody słońca. Góry, najczystsza z form rywalizacji i zmagań. Bez polityki, dopingu i układów.
To, jaki w nich jestem, to nie tylko moja wina czy zasługa, ale też wpływ innych, a właściwie innego. Mojego Mistrza, autorytetu. By stać się autorytetem i wzorem w Górach, nie wystarczy wejść na szczyt. Kim zatem może być ten, kto będzie ważniejszy niż sama Góra? Kogo doceniamy za doświadczenie, za sukces, za charyzmę, za osobowość, koleżeństwo, za poczucie bezpieczeństwa, za dowcip, za partnerstwo, za uczciwość i brak pryncypialności? Autorytet w Górach to nie Lance Armstrong, wygrywający za wszelką cenę, to nie siłacz, co weźmie na plecy 30 kilogramów, nie dający się zmanipulować przywódca, nie przewodnik, który zabiera nas w Góry, by ciągnąć nas na linie jak worek mięsa do szczytu – bo wziął za to kasę.
Kiedyś mój partner powiedział mi: „Wolę z tobą nie wejść, niż z kimś innym wejść”. Za to mu dziękuję.
Kogóż stawiam za wzór i obarczam mianem przyjaciela? Tym kimś jest Krzysztof Wielicki. Kiedy pierwszy raz zabrał mnie w Góry, był jak profesor, mistrz i guru. I choć spędziliśmy razem wiele dni, to wciąż chcę z nim jeździć. Góra sama w sobie jest tylko drogą, a celem jest sama wspinaczka, radość z przebywania w świecie, gdzie horyzont znajduje się znacznie dalej niż nasze troski i zmartwienia. W Górach człowiek jest najważniejszy, a ten, który decyduje o naszym losie, którego naśladujemy, jest kimś szczególnym. To Mistrz. Dziękuję ci, Krzysiu, za to, że byłem tam z tobą. Pod Gaszerbrumami, Broad Peakiem, Dhaulagiri czy K2. Zamieniłbym wszystko, tylko nie ciebie.
W domu, w otoczeniu znajomych twarzy, życie jest niczym dobrze wyreżyserowany spektakl. Godzinami gapimy się w lustro, by widzieć siebie oczami innych. Formujemy siebie i to, co robimy, w wyidealizowany marzeniami i telewizją sposób. Gramy. Ale tam, gdy minie tydzień, gdy dotrzemy do bazy, ogarnia nas inna problematyka. Wtedy niczym z larwy w motyla (a czasem odwrotnie) następuje przemiana. Macho potrafi zapłakać, fajtłapa kpi z lawin i niebezpieczeństw. Ale wszyscy się wyciszają. W środku, na zewnątrz dalej może królować poza, wydzieramy się, pomstując na pogodę czy kiepskie żarcie, ale w środku zaczyna panować harmonia. Nie musimy już skrywać pana Hyde’a, doktor Jekyll jest w domu, od którego dzieli nas pięć tysięcy kilometrów i obcy ludzie. Nikt nie naskarży. Pierwotny rytm spokojnego życia, instynkty, a nie gesty, tęsknota, marzenia urealniają się. W końcu można skupić myśli, które nie muszą już biegać w kierunku cywilizowanego świata. Wreszcie umiemy pojąć, co i kto tak naprawdę jest dla nas najważniejszy. A wtedy przybywa strach: o nas, o nich, o relacje. Robimy się prawdziwsi.