Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Anatomia istnienia - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2014
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
17,07

Anatomia istnienia - ebook

Tomasz Mazur przedstawia wnikliwy, wręcz anatomiczny obraz życiowych mechanizmów i procesów obejmujących wiele sfer życia: miłość, małżeństwo, chorobę, dojrzewanie i przemiany ciała,  metamorfozy miasta i społeczeństwa.  Mamy okazję ujrzeć życie uwolnione ze złożoności i sprowadzone do prawd prostych, przejawiające się w fundamentalnych dychotomiach rodzących konieczność mądrego wyboru.

Anatomia istnienia w doskonały, syntetyczny sposób zamyka lata doświadczeń jednego człowieka, swoiste lekcje z człowieczeństwa, w myśli pełne dojrzałej mądrości.

Kategoria: Esej
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-64299-15-5
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Wstępowanie duszy

Tupanie, tupanie, tupanie, i hop i siup, i hop i siup, tu i tam w nogach, w muskułach nóg moich dusza wtedy mieszkała, nogi radością mą były, w nich kwintesencja bytu, świat przemierzany, pościel skopana, ślady na piasku, salta, fikołki, przysiady, piłka kopana lewym kolanem, prawym kolanem. I te tupania: tup, tup, tup po drewnianej podłodze, po linoleum, po asfalcie, po babcinych schodach – och w nogach moich wtedy moja dusza mieszkała i tylko w nogach, hop, hop, w podskokach, w podbieganiu. W kucki, w berka, na trzepaku, tego dopędzić, tamtemu uciec. W zośkę, w piłkę, kamień kopać przed sobą na ulicy, puszkę, śmiecia, nogą tak się zamachnąć, że czasem bucik spadnie. Nie usiedzieć, nie usiedzieć, w podskokach od A do B podążać, dookoła słupa się obracać, tanecznie na obiad schodzić, jak źrebiątko przez podwórze biec.

I nie żeby mnie to bieganie zmęczyło, ale jakoś z czasem inaczej duszę moją w nogach czułem. Mniej jej jakby w stopach było, więcej w kolanach, a najwięcej w udach. Aż po latach poczułem proces wstępowania duszy. W końcu śmiało rzec mogłem, że już absolutnie nie w całych nogach siedziała, ale jakby tylko w udach, udach napiętych, twardych, coraz wyżej i (co mnie srodze w zdumienie wprawiło, ale i jakąś ciekawość moją obudziło) wciąż wyżej jeszcze i wyżej się przemieszczała, łono moje włosem ciemnym porosło, jakby to trawy podniosły się na łące od tego wiatru duszy wstępującej. Jędrność jakąś poczułem, co po nogach się pnąc, podbrzusza sięgnęła. Zaś dnia pewnego rzecz nastąpiła niezwykła, co mój wstyd, moją konsternację wzbudziło… Ach, nie przyznawałem się nikomu, to i owo poczytałem z wypiekami na twarzy. A dusza nieubłaganie tam i nigdzie indziej się osadzała, tam sobie mościła siedlisko, tam już panią była na włościach, a jej rozkazy świętością.

Pal, bukszpryt, maszt, lufa, obelisk, tyka, dyszel, metalicznej twardości słup, klin świat rozcinający, jego wnętrze usiłujący zbadać poprzez zagłębianie się – taki był adres duszy mojej na owe czasy. Lancą był mój członek, młotem rozwścieczonym, w nim dusza cała moja bez wyjątku mieszkała i o jądra zapierając się plecami, tłukła, waliła w świat wszystek, raz po raz tryskając, a po wytrysku nie potrzebując czasu długiego, by na powrót się sprężyć i w gotowości stanąć. Dusza w męskości mojej zakotwiczona rękami gestykulowała, głos podnosiła, tym i owym wielce się przejmowała, z innymi kłóciła, i wciąż o coś walczyła. W męskości mojej osadzona, sztywnością poglądów się uwidaczniała, ale i wytrwałością, i brakiem pozwolenia na to, aby w kaszę mi ktoś dmuchał, o sile swojej świadczyła. Jędrnie zakwaterowana, pewna siebie była, stukać pięścią w stół mi kazała i innym palcem grozić, gdy pas czynów dokonanych za mną się układał.

Tak się działo długo, długo, lat dziesięć, może lat dwadzieścia, aż pewnego dnia pomyślałem sobie, że ho, ho, ho, jak to dawniej bywało, ho, ho, ho, co się wyprawiało, a teraz statystyka prężności jakby inna, częstotliwość inna, natężenie inne i że jakby mniej już spod podbrzusza świat ten podbijam, że jakoś inaczej go w sobie układam, nie poprzez samą twardą twardość chcę go pojąć, lecz w nowej perspektywie mi się jawi. I kobiet coraz mniej rozbieram wyobraźnią na ulicy, bo przedtem każdą prawie. Och! Jakże zdzierałem siłą imaginacji z biustu wielkiego, z biustu średniego, z biustu małego tkaninę wszelką, nie zważając na guziczki, zatrzaski, klamerki – teraz mało, oj mało którą – choć z pewnością subtelniej, z większym znawstwem, z mniejszym ogniem, ale z większym uczuciem. To jednak – tak poczułem – w statystyce czystej wyrażając – spada na znaczeniu i że dusza moja jakby znów w górę się unosi, unosi żołądka sięgając. Bo oto począłem się zastanawiać, co do owego żołądka mojego wrzucam. Na stojąco, jedzenie w marszu, byle jak, byle co, pośpieszne, bez gryzienia połykanie zaczęło mi przeszkadzać, ba – nie tylko niewygodnym, ale i niegodnym się zdawało. Przystanąć w supermarkecie kazała mi dusza moja w górę wstępująca, na serze, na winie, na maśle etykiety dokładnie czytać i studiować: co, skąd, jakie, dlaczego. Naturalność jadła i napojów ważną mi się stała. Chemią wszelką wzgardziłem i produktami przemysłu, który ze świętego pożywienia produkt uczynił, gwałcąc go chorym kolorem i obcą substancją.

Gdy miód piłem, pszczole dziękowałem, gdy chleb jadłem, łany zboża w oczach mi tańczyły. Modlitwą było przy kuchni krzątanie i komunią posiłek. Każdy łyk wody był dla mnie pozdrowieniem świata, wigor górskich strumieni w nich czułem, głębię żył wodnych, ziemi sole. Wino sącząc, światło słońca w siebie wlewałem. Z grochem, orzechami połykałem tajemnicę wielką, jak z owych drobin roślina dorodna lub drzewo powstaje. W tłoczonej na zimno oliwie smażyłem dary ziemi i dobrze mi z tym było. I duszy mojej również dobrze z tym było, ale naturze swej ulegając, a może też i z obawy, by jej długie w żołądku moim zasiedzenie w podłość smakoszostwa się nie przemieniło, poczęła dusza moja wstępować do góry – to znaczy z żołądka do serca. Ja zaś dzięki temu jej nowemu lokum dojrzałem rzeczy, których to wcześniej oglądać nie było mi dane. O sprawiedliwości myślałem, o sensie, o tym co trzeba, a czego mi nie wolno. Straszność obrazów strasznych do mnie dotarła, powszechność nieszczęścia przestała nieszczęście to jako blade tło postrzegać i postanowienie działania wymogła dusza moja na mnie samym w tej nowej ostoi.

Lat kilka afrykańskie nade mną wygwieżdżało się niebo, czarna ręka z ręką białą ciągnęły za jeden sznur. Pragnienia zaznałem, jadła podłego, nocy czarnych i dni jak ołów cieknący, a dusza moja w sercu teraz mieszkała i sercem biła, i z tego serca wyskakując, za gardło mnie chwytała raz po raz, bo od serca do gardła miała blisko, coraz bliżej. Pomyślałem więc sobie, że znów ruch swój do góry rozpoczęła i wiedziałem dokładnie, że ruch ten jest nieustępliwy, odwieczny i nie należy mu się sprzeciwiać, lecz z ruchu tego czerpać i z nim się spolegliwie godzić, z nim rosnąć. Wznoszenie duszy jest bowiem mądre, dobre i nie znaczy utraty, ale zysk, więc nie z żalem ruch ten należy w sobie obserwować, ale wstępującej duszy dać się ponieść i na nowe miejsce poprowadzić i to nowe miejsce hołubić, i nim się cieszyć, rozumieć je i nim żyć, jako że w każdym ogrodzie inne kwitną kwiaty.

Tak więc z łagodnym uśmiechem poddałem się duszy mojej wędrowaniu, a ona w ustach, w uszach, w oczach wzięła sobie kwaterę. Ale myli się kto sądzi, że tymże zmysły moje wyostrzyła – dziwna to dziwna była zmiana. Usta mówiły cicho i łagodnie, a najczęściej milczały, uszy słyszały niewypowiedziane słowa, a wzrok sięgał daleko przy zamkniętych powiekach. Potem w punkt jeden zbiła się dusza moja, gdzieś tak na czole ją czułem, od wewnątrz. Nie zamierzała już ani tego, ani owego, nie głosowała za, ani nie krzyczała przeciw. Jedną myślą jakby zdolna była przeszyć całość świata, na jedną igłę nabić zjawisk krocie.

W bieli włosów wyraził się ten ruch jej wstępujący, w czaszki miejscowym wyłysieniu, bo chociaż ciało moje ciężkie, ociężałe, to dusza jednak coraz bardziej lekka, jakby na powierzchni się unosząca, taka co głębię zna oceaniczną, ale na fali pływa, lekkością się cieszy. I żaden smutek nie dochodził do niej, ani żadna radość nadmierna, tak, że dusza moja w spokoju trwała, w równowadze spoczywała. Ptaki były jej braćmi i owady przyjaciółmi. Lekką, jakże lekką była i wiedziałem, że dnia któregoś jej lekkość w połączeniu z odwiecznym ruchem wstępującym to tylko sprawić może, że uleci ode mnie – jako pas startowy przygotowała już sobie gładką łysinę. Ale niestraszne były mi te przygotowania, ta jej eteryczność, bom o jej ruchu wstępującym dosyć już wiedział, aby w sobie do niego zaufanie wzbudzić, za towarzysza go obrać, zawierzyć, że nigdy nic złego nie przynosi, lecz przeciwnie – duszy jest rośnięciem.

I gdy ponad mnie wzniesie się dusza moja, bo małość moja dalszego wstępowania zapewnić już jej nie zdoła, to cóż się z nią stanie? Wiedzieć to będę, czy nie będę? Może w niebo uleci wysoko, chmurą się zakłębi, wiatr ją pogna gdzieś, hen daleko, kto wie, deszczem na ziemię spadnie, ziemię zsiecze, o ziemię zadudni, a gdy słońce znów wyjrzy, śmiech dziecka usłyszy, kroczki dziecka dudnieniu deszczu zawtórują. Tupanie, tupanie, tupanie…

Ciało i przestrzeń

Nie znałem jeszcze słowa białość. Nie znałem jeszcze żadnego słowa. Ale to była białość. Po tym trzęsieniu, po tym krzyku, po tym wysmyknięciu bolesnym z ciemności w światło, w białość.

Z jasnej plamy dochodził głos. Słyszałem go, choć nie wiedziałem jeszcze, co to jest słuch, co to jest dźwięk. Głos słodki, ciepły, łagodny i dobry. Tak było, choć jeszcze nie wiedziałem wtedy, co to słodycz, co to ciepło, co to łagodność. Nazwy miały przyjść później, ale uczucia były ze mną od początku, kiedy twarz matki wyłaniała się z białości świata. Potem poczułem w ustach (choć pojęcia jeszcze nie miałem czym w ogóle są usta) coś dużego, twardego i począłem owo coś całym sobą obejmować. A ja cały byłem tylko ustami, cały byłem tylko ssaniem, nic oprócz ssania nie istniało, aż błogość na mnie spadła, dokądś poniosła. A gdy tylko zawieruszyła się gdzieś owa błogość, znowu zapragnąłem ssać, bo byłem tylko ssaniem, co przechodziło w błogostan i błogostanem, który krzykiem zamieniał się w ssanie – i tak na przemian.

Aż tak, po czasie, który wydawał mi się łagodną wiecznością (choć nie wiedziałem jeszcze wtedy ani czym jest czas, ani czym jest wieczność), przyszła chwila na ruch pierwszy, pierwsze poruszenie. Napiąłem kark, przez co w gardle powstał ucisk – najpierw jako wynik mechaniki tego niezwykłego wygięcia, a potem z zachwytu.

Uniosłem głowę do góry. Zatańczyła białość. Jakby ktoś przetarł zaparowaną szybę. Pojawiły się plamy barwne, kolory liczne, nowe i coraz wyraźniejsze. Kształty nabierały konturów, zarysy kroiły przestrzeń na kawałki, rozmieniały ją na drobne. Powstawały obrzeża, a z czasem elementy oddzielały się od siebie, rodziły się nowe tożsamości. Czym wyżej podnosiłem głowę, tym odważniej szło mi kolejne podniesienie, aż usiadłem i w głowie mi się zawróciło od tej wysokości, z której teraz spojrzałem na świat. Matka podpierała mnie poduszkami ze wszystkich stron, ale wkrótce poczułem w sobie posłuszną siłę, która pozwalała mi – kiedy tylko zechciałem – kłaść się lub siadać, by zanurzać oczy w tańczących kalejdoskopach. Umiałem też przewracać się na brzuch, więc zaraz w ruch poszły łokcie i kolana, a przestrzeń zaczęła płynąć. Chciwy obrazów, odgłosów, zapachów ruszałem to w tym, to w owym kierunku.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: