- promocja
- W empik go
Angel - ebook
Angel - ebook
Wydaje się, że życie Hailey w końcu zaczęło się układać i na stałe zagościło w nim to, o czym dziewczyna marzyła – spokój. Kobieta ma własne mieszkanie oraz pracę, w której szybko odnosi sukcesy. Wszystko zdaje się więc iść w dobrym kierunku.
Rana w jej sercu już prawie się zagoiła i Hailey wymazała z pamięci mężczyznę, który niemal ją zniszczył. A może to tylko złudzenie?
Z pewnością nie sądziła, że tak prędko ponownie pojawi się w Filadelfii – mieście, w którym zostawiła swoje serce i dumę. W mieście, w którym zostawiła jego.
Widok innej kobiety u jego boku będzie pierwszym sprawdzianem, jakiemu Hailey zostanie poddana. Czy naprawdę zdołała zapomnieć o Victorze Sharmanie? I czy on zapomniał o niej?
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8178-741-3 |
Rozmiar pliku: | 1,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Dym papierosowy przyjemnie drażnił jego gardło, gdy wpatrywał się w sunące po szybie krople deszczu i próbował wyciszyć natrętne myśli. Pieprzone wentylatory szkolnej toalety w niczym nie pomagały.
Przeczesał dłonią ciemne włosy, przez co ich kosmyki opadły mu na skronie. Następnie wsunął papierosa pomiędzy wargi i spojrzał na zegarek oplatający jego nadgarstek. Prychnął, widząc godzinę dwunastą, a potem jeszcze raz zaciągnął się dymem. Istniało kilka możliwości. Profesor Jordan jakimś cudem rozpoznała Victora, co było mało prawdopodobne, ale wciąż możliwe. Victor nie zaliczył testu, co z kolei oznaczało, że on sam znalazł się w cholernie nieprzyjemnej sytuacji. Jego braciszek mógł też specjalnie się spóźniać.
Drgnął, kiedy zniszczone drzwi szkolnej toalety otworzyły się z głośnym skrzypnięciem. Odwrócił głowę i odetchnął z ulgą, gdy dostrzegł… samego siebie, własne odbicie, brata bliźniaka, który schował dłonie do kieszeni ciemnych spodni i zatrzymał się w wejściu.
Mikael sprawnie zeskoczył z parapetu i zmarszczył brwi, gasząc na nim papierosa.
– Zorientowała się? – zapytał, starając się ukryć lekkie zdenerwowanie, które i tak rozbrzmiało w jego głosie.
Victor prychnął, przechylając głowę.
– Nie – westchnął w odpowiedzi.
Mikael wypuścił z płuc długi, ciężki oddech.
Gdy byli nieco młodsi, zamienianie się miejscami wydawało się o wiele łatwiejsze. Z każdym rokiem przybywało jednak cech pozwalających ludziom ich rozróżnić.
Przesunął się o krok w przód, powoli oblizał dolną wargę, po czym mruknął:
– Zdałeś?
– Tak. – Victor zdjął z ramion skórzaną kurtkę. – Na dziewięćdziesiąt trzy procent.
– Dziewięćdziesiąt trzy? – powtórzył. – To znaczy, że…
– Zaliczyłeś ten semestr – wtrącił, podając mu kurtkę. – Gratuluję.
Mikael po raz kolejny odetchnął z ulgą, a potem spojrzał na brata i rzucił się w jego stronę, po czym zamknął go w męskim, silnym uścisku.
– To był… – Victor odsunął się, obdarzając go niemal ojcowskim spojrzeniem. – Ostatni raz.
– Jasne. – Zaśmiał się, odbierając od niego kurtkę, którą następnie narzucił na ramiona. – W przyszłości jakoś ci się odwdzięczę. – Poklepał go po barku i wzruszył ramionami. – Chodźmy. – Wyminął bliźniaka, ruszając w kierunku wyjścia. Popchnął zniszczone drzwi toalety, a następnie wyszedł na szkolny korytarz.
– Dokąd? – Powiódł za nim wzrokiem.
– Musimy uczcić koniec semestru i twoje zdanie mojego egzaminu! – zawołał.
Victor odetchnął głęboko, po czym ruszył za bratem, nie mając większego wyboru. Mikael zaprowadził go na mieszczącą się tuż za budynkiem Atlanta High sporą polanę, która przez większość uczniów traktowana była jako idealne miejsce na spędzanie przerw i znacznej części wakacji.
Usiedli na miękkiej trawie, nieopodal wysokiego drzewa i grupki chichoczących dziewczyn, a mżawka zniknęła, nie pozostawiając po sobie ani deszczu, ani burzy.
– Melanie, wiesz, ta urocza blondynka z pierwszej klasy dzisiaj zaczepiła mnie na korytarzu i prosiła, żebym zapytał, czy nie udzieliłbyś jej korepetycji z biologii.
Victor spojrzał na brata w tej samej chwili, w której Mikael wyjął z kieszeni spodni paczkę papierosów i wsunął jednego do ust.
– Spokojnie, zbyłem ją – oznajmił, zapalając papierosa. Zaciągnął się dymem i opadł na miękką trawę, krzyżując nogi w kostkach. – Ale dam ci małą radę. – Spojrzał na brata. – Jeżeli będziesz dalej traktował tak każdą dziewczynę, której się podobasz, nigdy nie znajdziesz sobie żony.
– Nie szukam – skrzywił się nieznacznie – żony.
Mikael pokręcił głową z rozbawieniem.
– Nie rób mi tego. Chcę być ulubionym wujkiem twoich dzieci. Tym, który będzie kupował im papierosy i… – Zamilkł, dostrzegając wymowny wzrok, jakim obdarzył go Victor. – Okej, nieważne. – Utkwił spojrzenie w górującym nad jego głową niebie. Promienie październikowego słońca próbowały przedrzeć się przez chmury. – Do naszych urodzin zostały dokładnie dwa dni – westchnął. – Mam nadzieję, że w tym roku podarujesz mi coś lepszego niż podręcznik do biologii.
– Gdybyś choć raz do niego zajrzał, nie musiałbym pisać za ciebie egzaminu. – Uniósł ciemną brew.
Mikael zaśmiał się, zerkając na brata.
– Uwielbiasz to robić, prawda?
– Wyciągać cię z tarapatów i nieustannie ratować od problemów?
– Nie wiem, co bym bez ciebie zrobił, braciszku – mruknął, używając określenia, którego Victor tak bardzo nie znosił.
– Utknąłbyś w pierwszej klasie – podsunął, opierając łokcie na kolanach. Następnie powiódł spojrzeniem po polanie.
Właśnie rozpoczęła się jedna z dłuższych przerw, więc z budynku szkoły grupkami zaczęli wychodzić uczniowie, aby spędzić kilkanaście najbliższych minut na wygrzewaniu się w ostatnich promieniach jesiennego słońca.
– Zamierzasz się z nim spotkać?
– Z Alfim?
Victor przytaknął. Miał ochotę skrzywić się na samo wspomnienie tego imienia, ale jakimś cudem zdołał nad tym zapanować.
– Może. – Wzruszył ramionami.
– Powinieneś trzymać się od niego z daleka.
– Tak jak ty?
Odwrócił głowę i spojrzał na brata.
– Tak jak ja – zgodził się.
– Właśnie to nas różni. – Zgasił papierosa w lekko wilgotnej trawie. – Ty go zostawiłeś, ja nie zamierzam. To mój przyjaciel, Victorze.
– Jak możesz wciąż nazywać go przyjacielem po wszystkim, co nam zrobił? – wtrącił cierpko.
– Pogubił się. – Po raz kolejny wzruszył ramionami. – Ale nie zamierzam z niego zrezygnować, bo popełnił kilka głupich błędów. – Odetchnął ciężko. – Każdy zasługuje na drugą szansę. Nawet Alfie Meyer. – Założył dłonie za głowę, a później milczał przez dłuższą chwilę. – Jak spędzimy te urodziny?
– Rodzice szykują przyjęcie…
– Spędźmy je razem – zaproponował.
– Razem?
– Tylko ty i ja, braciszku. – Zaśmiał się, odwzajemniając spojrzenie Victora. – Weźmiemy łódkę taty, popływamy na jeziorze i spędzimy nasze osiemnaste urodziny tylko we dwóch. Obawiam się, że to ostatnia okazja.
– Dlaczego ostatnia?
– Za rok skończymy szkołę, dostaniesz się na prestiżowy uniwersytet i zapomnisz o swoim o minutę młodszym bracie. – Wzruszył ramionami.
Victor uśmiechnął się kącikiem ust.
– Nigdy o tobie nie zapomnę. Mam z tobą zbyt dużo problemów.
– Hej! – Zerwał się do pozycji siedzącej i szturchnął Victora ramieniem. Potem wyjął paczkę papierosów z kieszeni kurtki. – Chcesz?
– Nie palę.
– Jasne, że nie. – Uśmiechnął się. – Z nas dwóch jesteś tym mniej problematycznym dzieciakiem szanowanej rodziny Sharmanów, co? – Wsunął papierosa pomiędzy wargi i zaciągnął się dymem.
Spojrzeli przed siebie w tym samym momencie. Na chwilę zapadła między nimi kompletna cisza. Grupka chichoczących dziewczyn rozłożyła żółty koc na miękkiej trawie. Leżąc na nim, żywo o czymś plotkowały, a ich rozbawione głosy co jakiś czas dobiegały do braci.
– Victorze?
– Tak?
Mikael zaciągnął się dymem.
– Obiecaj mi coś. – Poczuł na sobie ciężar jego spojrzenia. – Nieważne, kim będziemy w przyszłości, gdzie wylądujemy i jak daleko od siebie będziemy się znajdować, co roku szesnastego października będziemy o sobie myśleć.
– W porządku.
Spojrzał na brata. Victor odetchnął głęboko i przyznał z uśmiechem:
– Pomysł z łódką właściwie nie wydaje się taki zły…ROZDZIAŁ 1
Hailey ujrzała własne odbicie w lustrze na ścianie windy: bladą twarz, pociągnięte tuszem rzęsy, lekko rozczochrane, czarne włosy i sukienkę z golfem w odcieniu głębokiej zieleni, idealnie podkreślającą krzywiznę bioder. Choć usilnie starała się doszukać w swoich oczach radości, odnalazła jedynie kryjące się gdzieś głęboko strach i obawy. Po dłuższej chwili pokręciła głową, skupiła się na ustach i dokończyła malować je czerwoną szminką.
Gdy drzwi windy otworzyły się z charakterystycznym krótkim dźwiękiem, przeczesała palcami długie włosy i ruszyła głównym holem Max & Molly Company w kierunku recepcji.
Ester, młoda, wiecznie uśmiechnięta dziewczyna przywitała ją radosnym spojrzeniem.
– Ostatni dzień przed urlopem? – zagadnęła.
Hailey wyciągnęła z torebki elektroniczną kartę, a następnie przybliżyła ją do czytnika.
– Tak – odparła, wsuwając plakietkę do portfela, tuż obok kart bankomatowych. – Wesołych świąt i szczęśliwego Nowego Roku, Ester – dodała, wykrzywiając wargi w lekkim uśmiechu.
– Nawzajem!
Opuściła siedzibę firmy i wyszła na zatłoczony chodnik. Mężczyzna trzymający w dłoni ogromny parasol niemal potrącił ją ramieniem, kiedy próbował złapać taksówkę, która zatrzymała się przy krawężniku.
Od kilku dni Boston nawiedzały ulewy, kompletnie niepasujące do pory roku – do Bożego Narodzenia zostało zaledwie kilka tygodni.
Mocniej otuliła się ciemnym płaszczem i ruszyła zatłoczonym chodnikiem, rezygnując z czekania na kolejną taksówkę. Kawiarnia, w której umówiła się z Jasperem, mieściła się niespełna kilometr od miejsca jej pracy. Pogoda nie sprzyjała spacerom, ale dziewczyna postanowiła zaczerpnąć nieco świeżego powietrza. Było niczym zbawienie po ośmiu godzinach spędzonych w biurowcu przed ekranem laptopa i stosem papierów.
Moje życie nigdy nie miało tak wyglądać, myśl rozbrzmiała w jej głowie niczym uporczywy szept, a na barki ponownie opadł nieznośny ciężar porażki. Kiedy ponad rok temu skończyła studia, sądziła, że wszystko ułoży się po jej myśli. Niestety z ambitnych planów pozostała tylko garstka wspomnień, odrobina smutku i wrażenie, że absolutnie sobie nie radzi.
Miała dobrze płatną pracę, małe mieszkanie w centrum miasta, jakiś czas temu rozmyślała nawet nad zaadoptowaniem kota lub psa. Jednak każdy jej dzień był bliźniaczo podobny do poprzedniego: poranna kawa, jazda metrem, osiem godzin w pracy, druga kawa gdzieś pomiędzy stosem papierów a wideokonferencją, szybki obiad na mieście, powrót do mieszkania i odcinek jakiegoś serialu przed snem. Noce bywały za krótkie, dni zaś wydawały się nieznośnie długie.
Niespodziewanie przed Hailey pojawiło się dziecko ubrane w żółtą kurteczkę. Kiedy wskoczyło do kałuży, brudna woda ochlapała jej buty.
– Jeremy! – Matka chłopca chwyciła jego rączkę, obdarzyła dziewczynę przepraszającym uśmiechem i z karcącym spojrzeniem odciągnęła malca w kierunku przystanku.
Panna Warren ruszyła dalej chodnikiem. Po kilkunastu minutach, nieco spóźniona, dotarła do upchniętej pomiędzy dwoma biurowcami małej kawiarni. Od razu po wejściu do środka dostrzegła przy jednym ze stolików burzę jasnych włosów Jaspera.
Odwiesiła mokry płaszcz, a następnie podeszła do stolika przy oknie. Mężczyzna dopiero wówczas poderwał głowę znad menu i wskazał miejsce naprzeciw siebie, obdarzając ją uśmiechem.
– Spóźniłaś się – poinformował, gdy Hailey usiadła.
Odłożyła torebkę na jedno ze stojących obok krzeseł i rozejrzała się po wnętrzu lokalu, pocierając dłońmi zmarznięte ramiona.
Kawiarnia była bardzo przytulna, w stylu tych, gdzie człowiek czuje się po prostu swobodnie. Jasne ściany, wiszące na nich obrazy, oddalone od siebie stoliki i przyjemny zapach kawy nadawały przestrzeni ciepłej atmosfery.
– Nie mogłam złapać taksówki – skłamała.
– Mhm. – Jasper skupił spojrzenie na menu. – Zamówiłem dla ciebie kawę. Czarną bez cukru, prawda?
– Tak. – Jej słowa ponownie nie wyraziły prawdy.
Nie znosiła czarnej kawy, pijała tylko białą. Była pewna, że wspomniała o tym na ich pierwszej randce oraz na dwóch kolejnych. Ta była czwartą.
Poznała Jaspera w biurze. Zjawił się w Max & Molly Company, aby przedstawić ofertę firmy, w której pracował. Wpadli na siebie na korytarzu, a potem przy wyjściu z biurowca. Blondyn zaproponował Hailey, że zabierze ją na kawę, a ona nie odmówiła, choć nie zwykła spędzać czasu z nieznajomymi.
Jasper był od niej o dwa lata starszy, choć miał twarz dziecka – małe oczy, długie, jasne rzęsy i okrągłe policzki. Uwielbiał jasne garnitury. Nie pamiętała, czy kiedyś widziała, by ubrał się w coś innego. Zawsze zamawiał dla niej czarną kawę, mówił tylko o sobie i śmiał się z własnych kiepskich żartów.
Podczas drugiej randki po odprowadzeniu panny Warren pod drzwi jej mieszkania zapytał, jak właściwie ma na imię. Już wtedy zdała sobie sprawę, że marnowała zarówno swój, jak i jego czas. Dała mu jednak drugą szansę, ponieważ wychodziła z założenia, że każdy na nią zasługuje. Cóż, przynajmniej prawie każdy. Podczas trzeciej randki nazwał ją „Holly” i wydawał się naprawdę zaskoczony, kiedy oznajmiła, że nie tak brzmi jej imię. Właśnie wtedy podjęła decyzję, o której zamierzała poinformować go podczas tego spotkania.
– Na co masz ochotę? – zapytał, obdarzając ją spojrzeniem. – Podobno mają tutaj całkiem dobrą szarlotkę.
– Jasper – wtrąciła, poruszając się nerwowo. – Posłuchaj…
– Może tarta gruszkowa?
– Powinniśmy to skończyć – odparła.
Mężczyzna zamilkł, zacisnął wargi, uniósł głowę i ponownie na nią spojrzał. Jego dziecięca twarz wykrzywiła się w grymasie, a z ust wyrwało się prychnięcie. Hailey przez chwilę widziała w nim dziecko, które ochlapało ją brudną wodą z kałuży.
– Chodzi o mnie? Zrobiłem coś nie tak?
– Nie, Jasper, ja…
– Za bardzo się śpieszyłem? – Nie pozwolił jej dokończyć. W jego głosie dało się usłyszeć rozbawienie pomieszane z irytacją. – Naciskałem na ciebie?
– Po prostu nie jestem jeszcze gotowa na nowy związek – westchnęła. – To chyba nie jest najlepszy czas, żebym z kimś się spotykała. Wolę zakończyć to teraz niż później, gdybyś bardziej się zaangażował.
– Och, czyli ty nie byłaś zaangażowana? – Odłożył menu na blat z głuchym trzaskiem.
– Jasper…
– Nieważne – prychnął. Wstał, szarpnięciem zerwał płaszcz z oparcia krzesła, narzucił go na ramiona i dodał: – Zmarnowałem już wystarczająco dużo czasu.
Odwróciła wzrok. Nie próbowała go zatrzymać, gdy zaczął przeciskać się pomiędzy stolikami, a potem opuścił kawiarnię. Dostrzegła jego sylwetkę przez ogromne, pokryte kroplami deszczu okna. Szedł chodnikiem energicznym, nerwowym krokiem.
Na moment zamknęła oczy. Starała się nie dopuszczać do siebie wszystkich tych paskudnych myśli, które nie dawały jej spokoju. Nie chodziło przecież o to, że nie była gotowa na nowy związek, po prostu nie potrafiła zapomnieć o…
Pokręciła głową i rozchyliła powieki.
Przestań, nakazała sobie.
Zapłaciła za złożone przez Jaspera zamówienie, wypiła czarną kawę, a potem opuściła kawiarnię. Ruch miejski zdołał nieco osłabnąć – chodnik nie był już tak bardzo zatłoczony, a godziny szczytu minęły.
Kiedy ruszyła w kierunku postoju taksówek, telefon zawibrował w kieszeni jej płaszcza. Na ekranie wyświetliło się zdjęcie uśmiechniętej blondynki.
– Mam nadzieję, że jesteś już spakowana! – radosny głos Meggie rozbrzmiał zaraz po tym, jak Hailey przycisnęła urządzenie do policzka.
– Jasne, że tak – skłamała.
Za dokładnie dwa dni miała wsiąść w samolot, opuścić Boston, a później spędzić kilka tygodni w Filadelfii, mieście, które ponad rok wcześniej zostawiła za sobą.
Zbliżający się powrót do rodzinnego miasta napawał ją zarówno radością, jak i niepokojem. Czekało tam na nią wszystko, od czego próbowała się uwolnić.
– Weź jakieś ciepłe ubrania – poleciła Meggie. – Do samych świąt w Filadelfii mają być śnieżyce. Nie rozmawiałam jeszcze z Thomasem, czy da radę urwać się z firmy i po ciebie przyjechać, ale jeżeli nie, poproszę Lois.
– Poradzę sobie – zapewniła Hailey. – Istnieje coś takiego jak taksówki.
– No tak. – Zaśmiała się. – Jesteś w pracy?
– Nie, właśnie wracam do mieszkania.
– Och, byłaś na randce?
– Coś w tym stylu.
– Z tym… Jasperem, tak?
– Rozstaliśmy się – oznajmiła, choć nie miała pewności, czy ich relacja była na tyle poważna, by można było nazwać to: „rozstaniem się”.
– Och, przykro mi, Hailey.
– To nic. Muszę już kończyć, Meg. Zadzwonię do ciebie jutro, okej?
– Nie mogę się doczekać, aż będziesz w domu! – pisnęła.
– Tak, ja też.
Spojrzała na ekran telefonu i wykrzywiła wargi w grymasie, zatrzymując się przed przejściem dla pieszych.
Pierwsze krople deszczu spadły na jej policzki, boleśnie uświadamiając jej, że za niespełna czterdzieści osiem godzin wróci nie tylko do domu i bliskich, ale także do wszystkiego, od czego przed ponad rokiem próbowała uciec.
***
Tego dnia temperatura w Filadelfii po raz pierwszy od kilku miesięcy spadła poniżej zera. Miasto nawiedziły mrozy, a unoszące się na wietrze drobne płatki śniegu zdawały się zwiastunem nadciągających świąt.
Victor nie zważał na zimno, które przyjemnie drażniło jego skórę, gdy biegł leśną ścieżką w stronę mieszczącej się nieopodal polany. Przebiegnięcie tego dystansu zajmowało mu zazwyczaj siedem minut. Tego dnia zmieścił się w sześciu.
Zwolnił, gdy w końcu dostrzegł pomiędzy drzewami nieco wolnej przestrzeni. Zimą to miejsce wyglądało niczym pustkowie, które niedługo miało pokryć się śniegiem.
Zsunął kaptur czarnej bluzy, wziął głęboki wdech, po czym przeczesał palcami kosmyki lekko wilgotnych włosów. Spojrzał na sportowy zegarek oplatający jego nadgarstek. Wskazywał szóstą trzydzieści. Potem przesunął wzrokiem po otaczającej go pustce. Cisza była kojąca, ale tylko przez kilka pierwszych chwil. Po dłuższym czasie człowiek mógł usłyszeć w niej wszystko, przed czym bronił się za dnia.
Myśli na szczęście nie zdołały go dopaść, bo do rzeczywistości przywróciła go bezprzewodowa słuchawka. Odebrał połączenie, odwrócił się plecami do polany i zrobił kolejny głęboki wdech.
– O siódmej jesteś umówiony na spotkanie z przedsiębiorcami z Seulu. – Tuż przy jego uchu rozbrzmiał kobiecy głos. – Dzwonię, żeby się upewnić, że o tym nie zapomniałeś.
– Nie zapomniałem – potwierdził, choć prawda była zgoła inna. Wykrzywił wargi w grymasie. – Każ im na mnie czekać, jeżeli się spóźnię…
– Ale…
– To polecenie służbowe, Suzy – wtrącił, po czym zakończył połączenie.
Przez kilka sekund stał w bezruchu, a kiedy niechciane myśli ponownie zaczęły zakradać się do jego umysłu, naciągnął kaptur na głowę i ruszył przed siebie, skupiając się jedynie na zmęczeniu i chłodzie.ROZDZIAŁ 2
Gdy mówimy, że potrzebujemy czasu, aby z czymś sobie poradzić, nigdy tak naprawdę nie wiemy, kiedy nam się to uda. Mogą minąć dni, tygodnie, nawet lata, a to, czego tak uparcie chcemy się pozbyć, wciąż będzie o krok za nami.
Pogrążona w rozmyślaniach Hailey przemierzała ulice Filadelfii, siedząc w taksówce. Nie była pewna, jak wiele czasu potrzebowała, by ze wszystkim się uporać, gdy trzynaście miesięcy wcześniej z dnia na dzień opuściła rodzinne miasto.
Przeprowadziła się do Bostonu, rozpoczęła pracę w świetnie prosperującej firmie i choć jej życie wydawało się wtedy względnie uporządkowane, w głębi serca wciąż nie potrafiła dojść do siebie. Przez wiele miesięcy od swojej „ucieczki” nieustannie się rozglądała, szukając mężczyzny o białych włosach, który nad nią czuwał. Minęło wiele tygodni, nim w końcu pojęła, że Alfie Meyer ani Victor Sharman nie są już częścią jej życia.
Przez cały ten czas starała się skupić wyłącznie na sobie. Osiągała świetne wyniki w pracy, stosunkowo szybko dostała pierwszy awans, znalazła całkiem ładne mieszkanie w centrum miasta. Trzy miesiące po tym, jak opuściła Filadelfię, Thomas postanowił ponownie oświadczyć się Meggie, która tym razem się zgodziła. Ich ślub miał się odbyć za prawie trzy tygodnie, w Nowy Rok.
Hailey cieszyła się ich szczęściem, może nawet bardziej niż powinna. Oficjalnie została druhną honorową, więc najbliższe dni miała spędzić otoczona ślubną tematyką: wybór sukni, koloru bukietu, wieczór panieński, radość i potworny stres.
Na dodatek wizja świąt spędzonych w rodzinnym gronie napawała ją spokojem. W poprzednie Boże Narodzenie Boston zasypała śnieżyca, więc loty zostały odwołane i była uwięziona z dala od bliskich.
Oparła czoło o szybę, a potem wzięła głęboki wdech. Miasto zdawało się inne. A może to ona była kimś innym niż przed rokiem?
Taksówka zatrzymała się tuż przed jasnym budynkiem z ogromnymi oknami. Nad wejściem widniał niebieski szyld Blue Coffee. Hailey wręczyła taksówkarzowi banknot dwudziestodolarowy, z uśmiechem podziękowała za przejazd i wyszła z taksówki na chodnik, wyciągając ze sobą żółtą walizkę. Uśmiechnęła się nieco szerzej, popchnęła szklane drzwi i weszła do przyjemnie ciepłego wnętrza kawiarni.
Krótko po jej wyjeździe Meggie otrzymała kredyt, dzięki czemu zdołała znacznie rozbudować Blue Coffee, którą teraz wypełniał tłum gości. Ubrane w białe fartuszki młode kelnerki krążyły pomiędzy okrągłymi stolikami, z uśmiechami obsługując klientów. Ściany lokalu wciąż były przytulnie jasne, w błękitnym, miłym dla oka odcieniu. Pastelowo niebieskie kanapy stojące przy ścianach wyglądały niczym wiosenne niebo. W kawiarni unosił się zapach świeżej kawy i babeczek dyniowych umieszczonych za szklaną wystawą obok lady, zza której powitał ją promienny uśmiech przyjaciółki.
– Hailey! – pisnęła, niemal rzucając się w jej kierunku.
Nie zmieniła się zbyt wiele, wciąż była piękną, teraz już dwudziestopięcioletnią, kobietą o sięgających ramion, jasnych włosach, których końce były delikatnie zakręcone. Czarna, obcisła sukienka podkreślała jej nienaganną figurę. Blondynka wpadła w ramiona Hailey i uścisnęła ją z całych sił. Ostatni raz widziały się pięć miesięcy temu, kiedy Meg przyleciała na kilka dni do Bostonu, by odwiedzić przyjaciółkę.
– Tak bardzo za tobą tęskniłam – szepnęła, nieco rozluźniając uścisk. Następnie odsunęła się od brunetki, obdarzyła ją kolejnym uśmiechem i dodała: – Musisz być zmęczona po podróży! – Chwyciła walizkę dziewczyny, objęła ją, po czym ruszyły w kierunku lady. – Zaraz zrobię ci kawę.
Hailey z uśmiechem usiadła na wysokim, drewnianym stołku. Obserwowała, jak Meggie zabrała jej bagaż na zaplecze, a potem wróciła na główną salę i natychmiast podeszła do ekspresu.
– Gdzie Thomas? – zagadnęła, rozglądając się wokół. – Chciałam osobiście mu pogratulować. – Nie miała niestety okazji spotkać się z bratem, żeby powiedzieć mu o tym, jak bardzo cieszy się z oświadczyn i faktu, że w końcu postanowił się ustatkować.
– Pojechał gdzieś z Matthew, chłopakiem Lois – odparła Meggie. Postawiła przed Hailey szklany talerzyk z dyniową babeczką z kawałkami czekolady. – Powinni niedługo wrócić – oznajmiła, ponownie podchodząc do ekspresu. – Lois powiedziała, że też wpadnie tutaj jutro wieczorem. Chyba chciała osobiście ci go przedstawić. – Odwróciła się w kierunku panny Warren i postawiła na jasnym blacie biały kubek z pachnącą piernikami kawą. – Od kiedy zaczęli się spotykać, nie jest już taka paskudna – zażartowała.
Dziewczyna uśmiechnęła się delikatnie, a kiedy Meggie usiadła naprzeciw niej, chwyciła jej dłoń i przyciągnęła ku sobie. Spojrzała na pierścionek zdobiący dłoń przyjaciółki: był delikatny, z subtelnym diamentem pośrodku.
– Jest naprawdę piękny, Meg – stwierdziła. – Cieszę się, że tym razem powiedziałaś: „tak” – dodała z przekąsem.
Blondynka zaśmiała się szczerze i odetchnęła z rozmarzeniem, spoglądając na pierścionek.
– Cóż, do pewnych decyzji chyba trzeba po prostu dorosnąć.
Ostrożnie upiła łyk gorącej kawy. Nie znosiła lotów, więc przed wylotem odpuściła sobie śniadanie czy choćby szklankę wody.
– A co u ciebie? Firma pozwoliła, żebyś wzięła tak długi urlop?
– Tak. Gdyby potrzebowali mojej pomocy, będę pracować zdalnie. Mogę tłumaczyć umowy i maile stąd, to żaden problem.
– Jestem z ciebie naprawdę dumna. – Uśmiechnęła się łagodnie. – No wiesz, że jakoś sobie z tym wszystkim poradziłaś.
Hailey skinęła głową. Prawda była taka, że sobie nie poradziła, a przynajmniej nie na tyle, by jej życie wróciło do normalności. Nie zamierzała jednak użalać się nad sobą i martwić tym Meg.
– Zatrzymasz się u rodziców?
– Nie. – Odstawiła kubek na blat. – Miesiąc po moim wyjeździe przerobili mój pokój na domową siłownię. Podobno mama zmusza tatę, żeby się ruszał, bo martwi się, że w tym wieku może dostać zawału. – Pokręciła głową. – Poszukam jakiegoś hotelu lub…
– Zatrzymaj się u mnie – wtrąciła Meggie. – Wynajmujemy mieszkanie z Thomasem, więc moje stoi puste na wypadek, gdybyśmy kiedyś się pokłócili. Dam ci klucze. Wyśpij się, okej? Pojutrze mamy umówioną wizytę w salonie sukien ślubnych, a w następnym tygodniu pojedziemy oglądać salę i uzgadniać zmiany w menu. Musimy też wybrać kwiaciarnię, która udekoruje kościół i salę. Do tego suknie dla druhen, bukiet, makijaż i… – Jej wzrok spoczął na czymś, co znajdowało się za Hailey.
Uśmiech w jednej chwili spłynął z jej twarzy, zupełnie jakby nigdy go tam nie było. Brunetka zmarszczyła brwi i odwróciła głowę, spodziewając się, że zobaczy brata. Zamarła ze spojrzeniem utkwionym w wysokim, spowitym w czerń mężczyźnie, który zatrzymał się pośrodku kawiarni.
Była pewna, że ten moment kiedyś nadejdzie, ale nie sądziła, że stanie się to tak szybko. Kompletnie nie była na to przygotowana.
Powoli wstała, a w tym samym momencie Victor Sharman wziął głęboki wdech. Mimo że minął ponad rok, wydawało się, że wcale się nie zmienił: wciąż był idealny, przystojny, wysoki i jak zawsze miał na sobie ciemny garnitur i czarny płaszcz. Jego dłonie ukryte były w rękawiczkach.
Dłonie, które mogły dotknąć tylko jej.
Drgnęła, przepędzając niechciane myśli. To już nie miało żadnego znaczenia.
Otworzyła usta, gdy ruszył w jej kierunku. Nawet na sekundę nie spuścił z niej spojrzenia stalowych tęczówek. Nie potrafiła nazwać tego, co dostrzegła w jego oczach: nie był to szok, zaskoczenie, radość ani rozczarowanie. To, co widziała, wydało jej się dziwne.
Cisza, jaka nagle pomiędzy nimi zapadła, była potwornie ciężka, niemal nie do zniesienia, więc Meggie pośpiesznie zapytała:
– Dwie czarne kawy?
Victor w końcu oderwał spojrzenie od Hailey i przeniósł je na blondynkę, po czym odpowiedział spokojnym głosem:
– Tak.
Panna Warren zdołała usłyszeć, że jej przyjaciółka zniknęła na zapleczu, ale nie potrafiła się na tym skupić. Victor ponownie na nią spojrzał, przechylając głowę. Kosmyk jego czarnych włosów osunął się na skroń.
Spodziewała się, że powie coś w stylu: „wróciłaś” lub zapyta, jak się miewa. Zamiast tego uniósł podbródek i bez cienia emocji w głosie oznajmił:
– Nie sądziłem, że jeszcze kiedykolwiek cię zobaczę, Hailey.
– Tak. – Zmusiła się do słabego uśmiechu. – Ja też nie przypuszczałam, że tutaj wrócę – dodała, cofając się o krok. – Przyjechałam na ślub brata i Meg.
– Wyglądasz pięknie – wtrącił, zupełnie jakby nie umiał się przed tym powstrzymać.
Wpatrywała się w jego oczy, czując przyjemny ucisk w piersi wywołany tymi słowami.
Zanim zdołała odpowiedzieć, drzwi kawiarni ponownie się otworzyły, a do wnętrza Blue Coffee weszła szczupła kobieta ubrana w kremowy płaszcz. Jasne włosy nieznajomej muskały idealne rysy jej szczęki. Z szerokim uśmiechem stanęła u boku Sharmana i rzuciła z westchnieniem:
– Przepraszam, ale nie mogłam znaleźć wolnego miejsca parkingowego. – Spojrzała na Hailey i uśmiechnęła się jeszcze szerzej. – Chyba się nie znamy.
Brunetka drgnęła, gdy kobieta przesunęła się o krok w jej kierunku. Wydawała się młoda, może niewiele starsza od niej samej.
– Suzy Woodford. – Wyciągnęła szczupłą dłoń, którą Hailey niepewnie uścisnęła.
– Hailey Warren.
– Hailey? – powtórzyła z uśmiechem. – Ta Hailey…
– Tak – uciął Victor.
Brunetka obdarzyła go spojrzeniem w tym samym momencie, w którym odwrócił wzrok i spojrzał na Suzy.
– Jesteśmy spóźnieni – oznajmił.
– Och, racja. – Puściła dłoń panny Warren.
Zza lady wyszła Meggie z dwoma kubkami kawy, które podała Suzy.
– Miło było cię poznać, Hailey. – Uśmiechnęła się.
– Ciebie również – mruknęła niewyraźnie.
Na ułamek sekundy pochwyciła wzrok Victora, lecz szybko się odwrócił i ruszył za Suzy do wyjścia. Gdy zniknęli za szklanymi drzwiami, jej ramiona opadły.
– To nie była jego dziewczyna.
Odwróciła się i spod zmarszczonych brwi zerknęła na przyjaciółkę.
– Suzy nie jest dziewczyną Victora – dodała pośpiesznie Meggie. Zmusiła się do uśmiechu, ponownie weszła za kontuar i z westchnieniem oparła łokcie o blat. – Pomyślałam, że… wiesz, być może, ale nie oczywiście, tylko po prostu…
– Meg. – Usiadła po drugiej stronie blatu. Spojrzała na blondynkę z uśmiechem. – Nie jestem zazdrosna – zapewniła. – I naprawdę nie interesuje mnie to, kim dla Victora jest ta kobieta. – Wzruszyła ramionami. – Jeżeli jest jego dziewczyną, cieszę się, że dobrze sobie radzi.
– Nie jest – wtrąciła Meg. – Pracuje w jego firmie. Jest managerką, czy coś w tym stylu. – Zmrużyła oczy. – Wpadają tutaj czasami po kawę, ale nie…
– Meggie. – Jej głos był nieco rozbawiony. – Naprawdę mnie to nie interesuje. – Pochyliła się w kierunku przyjaciółki. – Dasz mi klucze do swojego mieszkania? Rozpakuję się i wrócę, żeby zobaczyć się z Tomem.
Meg drgnęła, po czym zniknęła na zapleczu, a po chwili wróciła z pękiem kluczy w dłoni.
– Mogę pożyczyć ci mój samochód.
– Wezmę taksówkę – stwierdziła. – Zobaczymy się później.
***
Wbił spojrzenie w papiery. Wydawało mu się, że czarne litery się ze sobą mieszają, więc westchnął, podniósł głowę i wyjrzał przez przednią szybę. Śnieg zdążył rozpadać się na dobre, a przez poranne korki był spóźniony na spotkanie.
– Więc… – Suzy na moment oderwała wzrok od drogi.
Stanęli na czerwonym świetle. Zerknęła na mężczyznę, łagodnie się uśmiechając. Robiła to zawsze, gdy zamierzała poruszyć niezbyt przyjemny dla niego temat.
– To była ta Hailey.
Victor westchnął. Pozwalał jej prowadzić auto głównie z jednego powodu: kiedy skupiała się na drodze, nie mówiła zbyt wiele. Tym razem ta metoda najwyraźniej się nie sprawdziła.
– Twoja…
– Ona nie jest „moją” Hailey – zaprzeczył, ponownie przenosząc wzrok na umowę, którą trzymał w dłoniach. Starał się zająć czymś myśli. – Już nie.
Nigdy nie była moją Hailey, pomyślał.
Ciężar spojrzenia Suzy sprawił, że nie potrafił skupić się na czytanych zdaniach. Przeklął ją w myślach przynajmniej trzy razy, zanim ponownie się odezwała:
– Och, pewnie pomyślała, że coś nas łączy, gdy tak nagle wpadłam do kawiarni. – Zaśmiała się dźwięcznie. – Powinieneś z nią porozmawiać.
Victor poderwał gwałtownie głowę i obdarzył kobietę spojrzeniem.
Suzy była cudowna. Pod niemal każdym względem, ale miała jedną wadę – mówiła wszystko, o czym pomyślała. Momentami potrafiła go naprawdę zirytować, mimo że była jedną z najbliższych mu osób.
– Musisz jej wyjaśnić, że jesteśmy tylko…
– Nie sądzę.
– Co? – Wrzuciła pierwszy bieg, ruszając razem z szeregiem aut w kierunku widniejącego w oddali Sharman Enterprises.
– Nie sądzę, że zechciałaby przebywać ze mną w jednym pomieszczeniu dłużej niż kilka minut – doprecyzował. – Zaparkuj przed głównym wejściem.
Czarny mercedes zatrzymał się tuż przy krawędzi chodnika.
– Załatw sprawę w banku najszybciej, jak to możliwe. Chcę, żebyś również uczestniczyła w tym spotkaniu.
– Oczywiście. – Uśmiechnęła się delikatnie.
W milczeniu odprowadziła Victora wzrokiem, gdy wysiadł z auta, a potem przeszedł przez szklane drzwi wieżowca.
Westchnęła ciężko, wrzucając bieg, a po chwili z piskiem opon zjechała na przeciwległy pas.
***
Sala konferencyjna mieszcząca się na ostatnim piętrze Sharman Enterprises była dużym pomieszczeniem z ciemną marmurową podłogą, grafitowymi ścianami, długim dębowym stołem i rzędem krzeseł. Teraz zajmowali je dyrektorzy najważniejszych oddziałów.
– Inwestycje w Korei Południowej to najlepsza decyzja, jaką możemy w tej chwili podjąć. – Judy, dyrektorka do spraw strategii biznesowej, niemal poderwała się z miejsca. – Według najnowszych badań ich rynek w najbliższych latach stanie się najbardziej dochodowym pod względem…
Victor odetchnął głęboko, przechylił głowę, a później przeniósł spojrzenie w stronę ogromnych okien, za którymi rozciągał się widok na zasypane śniegiem miasto. Zmarszczył brwi. Jego myśli powędrowały w kierunku Hailey.
Gdy ujrzał ją tego poranka, przez moment sądził, że była jedynie wytworem jego wyobraźni, projekcją zmęczonych myśli, które uporczywie szukały wytchnienia. Kiedy jednak na niego spojrzała, pojął, że była prawdziwa.
Przez ostatnie miesiące starał się z tym walczyć. Próbował nie zastanawiać się, gdzie przebywała, czy jej mieszkanie było dość dobre, czy zjadła śniadanie przed wyjściem z domu.
Naprawdę się starał, ale gdy znowu miał ją tak blisko, uciążliwy ciężar ponownie opadł na jego barki. Znów nie potrafił przestać myśleć o tym, gdzie się zatrzymała. Martwił się, czy przespała się po locie i czy jej płaszcz był wystarczająco ciepły, aby ochronić ją przed chłodem, który tej zimy nawiedził Filadelfię.
Westchnął ciężko, po czym zapytał:
– Ile kapitału przeznaczyliśmy w ubiegłym kwartale na cele charytatywne?
Głosy przy stole w jednej sekundzie całkowicie zamilkły. Siedząca u jego boku Suzy pośpiesznie otworzyła białą teczkę i odparła:
– Siedemset tysięcy na miejski sierociniec, trzysta tysięcy na dom dziecka, blisko milion na stypendia dla dzieci z najbiedniejszych rodzin. – Podniosła głowę. – Łącznie dwa miliony dolarów.
Victor powiódł wzrokiem po zasiadających przy stole pracownikach.
– Zwiększcie depozyt do czterech milionów – polecił.
– Ale… – Judy niemal zerwała się z miejsca. Jej entuzjazm nieco opadł, gdy spoczęło na niej spojrzenie Sharmana. – Co z inwestycjami?
– Porozmawiamy o tym na następnym zebraniu – stwierdził. – Spotkamy się za tydzień, o tej samej godzinie, by rozważyć również podwyższenie premii świątecznych dla pracowników – dodał, a następnie wstał, zapinając czarną marynarkę. – Spotkanie uważam za zakończone – oznajmił.
Obdarzył Suzy krótkim spojrzeniem, ruszył w kierunku szklanych drzwi, a po chwili opuścił salę konferencyjną.
Dziewczyna zerwała się z miejsca i pośpiesznie zgarnęła z blatu dokumenty. Potem posłała dyrektorom szczery, przepraszający uśmiech i w końcu podążyła za Victorem.
***
Choć minął rok i wiele spraw uległo zmianie, mieszkanie Meggie wciąż było takie samo – niewielkie, ale urządzone z gustem i odrobiną dziecinnej słodkości.
Hailey zostawiła walizkę w przedpokoju i przeszła do kuchni. Ściągnęła płaszcz, po czym wyjęła z jego kieszeni telefon. Zawahała się, gdy mimowolnie weszła w przeglądarkę internetową. Uśmiechnęła się do siebie. Popadała w paranoję czy po prostu ciekawość była zbyt silna? Przygryzła dolną wargę i w puste pole wpisała frazę: „Victor Sharman”. Na ekranie wyskoczyło kilkanaście najnowszych artykułów:
Sharman Enterprises w czołówce najbardziej dochodowych firm w Stanach Zjednoczonych.
Suzy Woodford nową managerką Sharman Enterprises.
Jej palec zawisł nad ekranem. Westchnęła, przygryzła wewnętrzną stronę policzka, a potem odłożyła telefon na blat kuchennej wyspy.
– To nie twoja sprawa, Hailey – mruknęła, przeczesując palcami długie, ciemne włosy.
Gdy opuszczała Filadelfię, obiecała sobie, że skupi się wyłącznie na swoim życiu, a Victor Sharman już do niego nie należał.
Zamierzała dotrzymać obietnicy.