Angielka na pustyni - ebook
Angielka na pustyni - ebook
Angielka Charlotte Devereaux, szukając na pustyni ojca, profesora archeologii, nieopatrznie przekroczyła granice państwa, które było zamknięte dla cudzoziemców. Ona i ojciec zostali pojmani przez straż graniczną. Charlotte martwi się o ojca, bo wie, że nie jest w stanie żyć bez swojej pracy. Próbuje przekonać szejka, by go uwolnił. Tarik zgadza się, lecz pod warunkiem, że Charlotte zostanie jego żoną…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-6694-9 |
Rozmiar pliku: | 614 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Charlotte Devereaux niezbyt często myślała o swojej śmierci. A jeśli już, to wyobrażała sobie, że umrze jako wiekowa staruszka zwinięta pod kołdrą we własnym łóżku. Lub odejdzie w spokoju, siedząc w wygodnym fotelu z ulubioną książką w ręku.
Nigdy nie przyszło jej na myśl, że może umrzeć z powodu odwodnienia lub udaru słonecznego, błądząc po spalonej słońcem pustyni w poszukiwaniu swojego ojca.
Powiedział, że wybiera się na czubek pobliskiej wydmy, by z góry rzucić okiem na wykopalisko archeologiczne, którym kierował. Nic wielkiego. Jednak po godzinie ktoś doniósł Charlotte, że profesor Martin Devereaux nie przyszedł na posiłek.
Ruszyła śladem ojca, ale na wydmie nie było nikogo. Jak okiem sięgnąć tylko piaski pustyni.
Z początku nie odczuwała niepokoju. Ojciec często chadzał własnymi ścieżkami. Był doświadczonym, światowej sławy archeologiem. W przeszłości kierował wieloma wykopaliskami. Pustynię znał jak własną kieszeń. Nie mógł się na niej zgubić.
Córka, jako jego asystentka, miała pewne doświadczenie w pracach wykopaliskowych, ale nie znała pustyni tak jak on. Przeszła kilkaset metrów. Nagle straciła orientację. Zgubiła z oczu stanowisko, ale wciąż nie odczuwała niepokoju. Ojciec wiele razy mówił jej, że pustynia często zwodzi nasz zmysł wzroku. Charlotte zawróciła, mając nadzieję, że za chwilę dotrze do wykopaliska. Jednak po kilku minutach zrozumiała, że zrobiła błąd. Bardzo poważny.
Nie wpadła w panikę. Gdy zgubisz się na pustyni, musisz zachować spokój i zatrzymać się w jednym miejscu.
Tak też zrobiła. Słońce stało już jednak w zenicie, a upał stawał się nie do wytrzymania. Musiała coś zrobić. Inaczej czekała ją pewna śmierć. Przez chwilę mignęło jej przed oczyma wykopalisko. Ruszyła w jego stronę, ale szybko się zorientowała, że padła ofiarą fatamorgany.
Zgubiła się na pustyni.
A nie ma nic gorszego niż jej palące słońce.
W samo południe.
Przystanęła i poprawiła chroniącą jej głowę przed słońcem czarno-białą arabską chustę. Zwykle materiał był mokry od potu. Tym razem chusta była sucha jak wiór. Charlotte po raz pierwszy przeszył paniczny lęk. Brak potu oznaczał, że pada ofiarą udaru słonecznego.
Rozejrzała się na boki, próbując określić swoje położenie. Jak okiem sięgnąć wszędzie otaczały ją piaski. Gdzieś w dali tańczyły dziwne czarne kropki. Złudzenie? Była bliska omdlenia.
To koniec, pomyślała.
Błękit nieba, który zawsze tak lubiła, nagle wydał jej się przerażająco groźny. Słońce piekło niemiłosiernie. Szorstki, rozpalony niemal do białości piasek zaczął osuwać jej się spod nóg. W uszach słyszała szum, który po chwili zmienił się w prawdziwy huk. Grzmot. Czarne kropki poruszały się i zwiększały. Nagle przybrały postać grupy ubranych na czarno jeźdźców… na koniach.
Dziwne. Nie lepiej podróżować na wielbłądach?
Chwiejnym krokiem ruszyła w kierunku nieznajomych.
Ekipa ratunkowa? Arabscy pomocnicy archeologów?
– Hej! – chciała krzyknąć, ale z wyschłego gardła wydobyła tylko zdławiony szept.
Jeźdźcy okrążyli ją kołem.
To nie pomocnicy. Oni nie jeżdżą konno. Obcy mieli takie same czarne szaty i czarne turbany. I…o, Boże! Miecze! Z przerażenia serce omal nie wyskoczyło jej z piersi. Mimo palącego upału przeszył ją lodowaty chłód.
Ojciec zawsze przestrzegał wszystkich pracowników, aby pod żadnym pozorem nie zbliżali się do granic leżącego nieopodal królestwa Aszkaraz, które dwie dekady temu szczelnie zamknęło swoje granice. Tamtejszy reżim nie tolerował cudzoziemców.
Pracujący na wykopalisku arabscy najemnicy z lękiem w oczach powtarzali opowieści o ubranych na czarno jeźdźcach, którzy zamiast broni palnej używali mieczy. Byli mistrzami fechtunku. I o tym, że ludzie, którzy zabłądzili i przypadkiem przeszli granicę państwa, nigdy nie wracali.
Krążyło mnóstwo złowieszczych pogłosek. Że królestwem rządzi tyran, który trzyma ludzi w strachu. Że wyrzucono wszystkich dyplomatów i dziennikarzy. Mieszkańcom zakazano wyjazdów. Obcym – przyjazdów. Oporni lądują w więzieniach. Wstrzymano wszelką pomoc z zagranicy. Kilka lat temu pewnemu dziennikarzowi udało się przedostać do Aszkarazu. Opisał później brutalne rządy dyktatora i przerażające przypadki rozpraw z opozycją. Dziś była tam ona tylko wspomnieniem. Nikt jednak nie wiedział, co naprawdę dzieje się w królestwie, bo nikomu nie udało się z niego wrócić.
Charlotte nie przejmowała się pogłoskami. Cieszyła się, że dzięki pracy spędza więcej czasu z ojcem. Interesowała ją archeologia, a nie plotki o tym, co dzieje się w odgrodzonym od świata kraju. Teraz jednak żałowała, że nie poświęcała mu większej uwagi. Bo kim mogli być jeźdźcy, jak nie mieszkańcami Aszkarazu?
Myśl ta wzbudziła w niej przerażenie.
Rozejrzała się wokół i… na chwilę zamarła. Na grzbiecie jednego z wierzchowców dostrzegła przewieszonego na nim jak worek człowieka. Charakterystyczne jasnosrebrzyste włosy. Boże! Niemożliwe…! Czyżby…?!
Poczuła gwałtowny skurcz serca. Poznałaby te włosy wszędzie, bo jej własne miały dokładnie taki sam kolor – srebro i blond. Wszyscy w rodzinie mieli podobne.
Ojciec!
Musiał się zgubić na pustyni. Znaleźli go, a teraz i ją.
Z jednego z koni zwinnym jak kot ruchem zeskoczył na ziemię wysoki mężczyzna o posturze gladiatora. Słońce na chwilę odbiło się w ogromnym klejnocie zdobiącym klamrę jego wysadzanego złotem pasa.
Podszedł do Charlotte płynnym i sprężystym krokiem, wzbudzając stopami chmurę piaskowego pyłu. Nie widziała jego twarzy, bo niemal całą osłaniała owinięta wokół głowy czarna chusta. Ale gdy się zbliżył, zobaczyła jego oczy… Miodowo-złote oczy tygrysa o odcieniu brązu.
Nagle zrozumiała. Czarni jeźdźcy to członkowie straży granicznej Aszkarazu… i nie przybyli tu, by ją uratować, lecz uwięzić. Zbłądziła poza granice ich kraju.
Nieznajomy zasłaniał swoją barczystą sylwetką słońce. Teraz jeszcze wyraźniej błyszczał złoty kolor jego oczu. Nie było w nich litości ani współczucia.
Mogła powiedzieć pracownikom, że wychodzi, ale myślała, że znajdzie ojca i szybko wróci. On sam nie zważał, gdzie chadza jego córka. Już jako dziecko ciągle gdzieś znikała w pogoni za marzeniami, byle tylko nie słuchać głośno awanturujących się ponad jej głową rodziców. Przeraźliwie głośne kłótnie stanowiły najgorsze wspomnienie z dzieciństwa.
Nawet dziś, jako dorosłej kobiecie, trudno jej było koncentrować się w chwilach napięcia czy zamieszania. Uciekała wtedy w świat własnych fantazji. Teraz jednak miała tylko dwa wyjścia – uciekać przed podchodzącym do niej mężczyzną lub paść na kolana i błagać o życie.
Nikt nie wiedział, co straż graniczna Aszkarazu robi z więźniami. A taki los bez wątpienia czeka ich oboje.
Ucieczka nie wchodziła w grę. Nie zostawiłaby ojca. Od czasu, gdy piętnaście lat temu jej matka przeniosła się do Ameryki, miał tylko ją – córkę. Nie był idealnym ojcem, ale zaszczepił w niej miłość do historii i ludów starożytnych, co świetnie współgrało z ukrytą w Charlotte cichą marzycielką. Miała więc za co mu dziękować. I próbować ratować za wszelką cenę.
Musi się zdać na łaskę nieznajomego. Nie rzuci mu się do stóp, bo to uwłaczałoby jej godności. Zachowa się w sposób uprzejmy i rozsądny. Przeprosi, że zabłądziła. Powie, że ojciec jest znanym profesorem, a ona jego skromną asystentką i nie zasługują na to, by zginąć w zimnym lochu.
Mężczyzna stał już przed nią. Mocny wiatr sprawił, że szata przylgnęła do jego mocnych ud. Stał nad nią milczący jak skała. Jakby tkwił w tym miejscy od wieków.
– Mówi pan po angielsku? Możecie mi pomóc. – Na próżno próbowała zwilżyć językiem spieczone i zaschnięte wargi.
Przez chwilę milczał, by nagle odezwać się głębokim i wibrującym jak wiatr pustyni głosem. Nie zrozumiała go, bo znała tylko pojedyncze arabskie słowa.
Nagle poczuła się słaba i chora.
Złote oczy nieznajomego przenikały ją na wskroś. Patrzył na nią twardym, nieruchomym wzrokiem niwecząc, wszelkie jej nadzieje na pomoc czy łaskę.
– Zgubiliśmy się. To mój ojciec… – szepnęła słabym głosem, wskazując głową na przewieszonego przez grzbiet konia mężczyznę, i nieprzytomna osunęła się na piasek tuż przy stopach jeźdźca.
Szejk Aszkarazu, Tarik bin Iszak al Naziri, beznamiętnym wzrokiem patrzył na nieruchomo leżącą u jego stóp drobną kobietę.
Dobrze, że wyjaśniło się, kim jest mężczyzna, którego straż znalazła nieprzytomnego na wydmach. Godzinę później spostrzegli kobietę. Śledzili ją przez kwadrans. Szukając ojca, najwidoczniej zabłądziła i mimowolnie przekroczyła granice państwa. Tarik miał nadzieję, że nieznajoma zawróci i opuści teren Aszkarazu. Oczyma wyobraźni widział, jak kłopot spada mu z głowy. Kobieta jednak dostrzegła ich i uznała za wybawców.
Postępował ostrożnie, bo wiedział, że nie można ufać błąkającym się przy granicach obcokrajowcom. Ostatnio schwytano terrorystę, który z plecakiem pełnym broni usiłował przedostać się do królestwa. W czasie potyczki jeden z pograniczników został ciężko ranny.
Stojący obok Tarika stary doradca jego ojca, wezyr imieniem Fajsal, ostrzegł go, by nie dotykał leżącej kobiety. Nie musiał, bo szejk nigdy nie narażał życia swoich ludzi.
Wiedział, jak postępować z kobietami. Zwłaszcza z nimi. Mogły stanowić największe zagrożenie. Ale leżąca na piasku kobieta nie wyglądała na groźną. Miała na sobie bufiaste niebieskie spodnie i biała koszulę z długim rękawem. Dla ochrony przed piekącym słońcem owinęła głowę chustą.
Pustynia jednak nie zna miłosierdzia.
Nieznajoma leżała nieprzytomna. Dla pewności lekko trącił ją czubkiem buta. Tak. Nie ma wątpliwości. Zemdlała. Zmarszczył brwi i zaczął się uważnie przyglądać jej twarzy. Miała regularne i delikatne rysy. Wolał kobiety o rysach bardziej wyrazistych, ale uznał, że nieznajoma jest po prostu bardzo ładna.
Twarz miała czerwoną od słońca. Mimo to dostrzegł na czole i policzkach opaleniznę. Angielka, pomyślał, przypominając sobie jej akcent. Zatem Anglikiem jest także zatrzymany przez straże mężczyzna. Przyjrzał się obojgu bacznym wzrokiem. Nie mieli żadnego ekwipunku. Pewnie wyszli się przejść. Ich obóz nie mógł więc znajdować się daleko. Może są tylko turystami? Choć ci nie zapuszczali się aż tak daleko na pustynię. Woleli spędzać urlopy w ekskluzywnych klimatyzowanych hotelach z dala o palącego słońca i… noszących miecze pograniczników zamkniętego przed światem państwa.
– Dwoje cudzoziemców w tym samym miejscu. To nie przypadek – dobiegł go głos Fajsala.
– Masz rację. Zobaczywszy mężczyznę, którego znaleźliśmy, powiedziała coś o ojcu. Ale niczego nie możemy być pewni. Wszyscy cudzoziemcy stanowią zagrożenie.
Głęboko wierzył w prawdę tych słów. Dlatego jego ojciec zamknął granice, a Tarik utrzymał ten zakaz. Cudzoziemcy dyszeli chciwością. Pragnęli tylko dobrać się do bogatych zasobów naturalnych Aszkarazu. Bez względu na zniszczenia. Na własne oczy widział skutki tych zniszczeń. Nie pozwoli, by jego kraj przeżył je jeszcze raz.
Zawsze jednak znajdowali się ciekawscy dziennikarze, którzy po cichu przekraczali granice, by nadać relację z zamkniętego królestwa. Pstryknąć trochę zdjęć czy nagrać film wideo i szybko wrzucić materiał do internetu.
Chwytano ich, zanim zdążyli wyrządzić jakąkolwiek szkodę wizerunkowi kraju. Zazwyczaj straszono ich opowieściami, co ich teraz czeka. Nigdy jednak żadnego nawet nie draśnięto, choć wróciwszy do domu, opisywali, jak blisko byli tortur i śmierci.
Tarik wiedział jednak, że tortury są śpiewką przeszłości.
Strach wystarczająco odstrasza ciekawskich.
Ale najwidoczniej nie tę kobietę, pomyślał.
– Może są turystami lub dziennikarzami? – usłyszał głos Fajsala.
– Może. Ale zrobimy z nimi to samo, co z innymi – odparł twardym głosem Tarik.
Kilka dni w lochu. Trochę gróźb, co się stanie, jeśli odważą się powrócić, i upokarzające odstawienie do granicy.
– Z nią możemy mieć jednak kłopoty – powiedział Fajsal.
Ton jego głosu brzmiał neutralnie, co znaczyło, że nie do końca zgadza się z Tarikiem.
– Jest nie tylko cudzoziemcem, ale i kobietą. Nie możemy traktować jej jak innych – dodał.
Szejka zirytowały słowa doradcy, ale w duchu przyznał, że ma on rację. Dotąd udawało się unikać incydentów dyplomatycznych w kwestii sposobu traktowania cudzoziemców. Ale zawsze jest pierwszy raz.
Angielka i kobieta. To nie wróży nic dobrego, pomyślał.
Brytyjczycy natychmiast zareagują, jeśli ich obywatelowi – zwłaszcza młodej i bezbronnej kobiecie! – spadnie choćby włos z głowy. Prasa szybko nagłośni sprawę, a jednego Tarik nie chciał za nic w świecie – medialnego szumu wokół swojego kraju.
Część członków jego rządu mogłaby też wykorzystać sytuację do uderzenia w politykę zamkniętych granic. Szejk wiedział, że ma ona wielu przeciwników. Według nich państwo zostawało w tyle za szybko rozwijającym się światem.
Tarik jednak się nim nie przejmował. Troszczył się tylko o Aszkaraz i jego mieszkańców, a tym powodziło się znakomicie. Po co więc otwierać granice? Ślubował bronić kraju i obywateli. Nie miał zamiaru zmieniać tych ślubów.
Zwłaszcza, że już raz zawiodłeś, usłyszał nagle podstępny głos sumienia.
Zignorował go jednak.
Więcej nie zawiodę. Nigdy.
Tarik przykucnął przy leżącej kobiecie. Na pierwszy rzut oka nie miała przy sobie broni, ale na wszelki wypadek przeszukał jej ubranie. Była delikatnej budowy, ale pod dłońmi wyczuwał wyraźne krągłości.
– Nie lepiej uważać? – zapytał Fajsal obserwujący całą scenę z niepokojem.
Wiedział, co wezyr ma na myśli. Doradca był jedynym człowiekiem w Aszkarazie, który znał całą prawdę o Catherine. I co znaczyła dla szejka…
Wszyscy znali tylko plotki.
Teraz jednak irytacja Tarika przeszła w gniew. Już dawno wyciął wspomnienie tej kobiety z serca, jak chirurg wycina tkankę nowotworu. Wyrzucił z siebie wszelkie emocje. Współczucie i wszystko, co mogłoby rozmiękczać jego serce.
Fajsal nie musiał mu o niej przypominać.
– Masz coś przeciwko? – Spojrzał groźnym wzrokiem na doradcę.
– Nie – odparł przepraszającym tonem Fajsal.
Za mało przepraszającym.
– Wyślę paru ludzi, by zasięgnęli słuchu o tych dwojgu. Może ktoś coś wie. Można by ich szybko odesłać – powiedział doradca, pragnąc uśmierzyć gniew szejka.
Najłatwiejsze wyjście. Ale Tarik nie znał słowa „łatwe”. Król nie może okazywać słabości. Czy nie dostał nauczki? Trzeba było słuchać ojca, pomyślał. Powinien był. Ale nie posłuchał.
– Nie. Nie odeślemy ich – odparł stanowczym tonem i popatrzył na Fajsala.
Jednym mocnym ruchem wziął kobietę na ręce. Była lekka jak piórko. Jej głowa opadła mu na ramię.
Jest taka drobna. Jak tamta…
Niemożliwe… Jeszcze raz spojrzał na nieznajomą. Odetchnął z ulgą. W niczym nie przypominała Catherine. Zresztą to było tak dawno. Nic już do niej nie czuł. Nie czuł nic do nikogo i niczego oprócz swojego królestwa i jego mieszkańców.
– Sam się nią zajmę, a ty wyślij ludzi, by zasięgnęli języka, i przygotuj śmigłowiec. Trzeba ją będzie zabrać do stolicy. Kharan to dobre miejsce. Gdyby odezwali się Brytyjczycy, to nie będą nas mogli oskarżyć, że się nią nie zajęliśmy. Całą odpowiedzialność biorę na siebie.
Zdrada Catherine niemal rozdarła kraj na pół. Niektórzy nie mogli tego Tarikowi zapomnieć. Tylko czyhali na jego potknięcie.
Znowu cudzoziemka!
Jednak tym razem postąpi inaczej. Nieznajoma szybko poczuje „gościnność” Aszkarazu na własnej skórze. I zapamięta. Przestraszeni nigdy nie wracają.
Fajsal wciąż z niepokojem patrzył na szejka i kobietę w jego ramionach. Tarik miał przedziwną ochotę ochronić ją przed wzrokiem doradcy. Śmieszne. Wątpliwości Fajsala szybko się rozwieją. Szejk nie jest już tym, kim był. Jest mocniejszy. Bardziej opanowany. Kiedyś Fajsal wątpił w jego zdolności przywódcze, choć nie mógł protestować – Tarik był jedynym synem starego króla.
– Masz coś przeciwko? – Szejk znów spojrzał twardym wzrokiem.
– Nie – padła szybka odpowiedź.
Kłamał, bo miał, ale jako stary sługa wiedział, że nie wszystko można od razu powiedzieć.
– Jesteś starym przyjacielem mojego ojca, ale uważaj na to, co mówisz – rzucił ponurym głosem Tarik.
Skinął głową. Grupa ruszyła w stronę granicznego obozu.