- W empik go
Ani ta, ani tamta - ebook
Ani ta, ani tamta - ebook
Życie potrafi płatać figle! Przekonują się o tym bracia – student Tomek i prawnik Jonasz, których pewnego dnia ukochana babcia zaskakuje informacją, że odziedziczą jej majątek tylko pod warunkiem, że się ustatkują. Szczęśliwym trafem wkrótce obaj spotykają na swojej drodze piękne kobiety, dla których tracą głowę. To jednak dopiero początek serii niespodziewanych wydarzeń i odkryć!
Czy doprowadzą one do prawdziwej miłości?
Czy wybranki serca braci naprawdę są tymi, za kogo się podają?
I dlaczego warto słuchać babci?
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67184-21-2 |
Rozmiar pliku: | 1,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
„Ważne są tylko te dni, których jeszcze nie znamy”
Obudził go dźwięk strumienia wody dobiegający z łazienki, która sąsiadowała z sypialnią. Rozejrzał się po pokoju, było ciemno. Sięgnął po smartfona leżącego na stoliku nocnym i sprawdził godzinę. Była czwarta rano, jemu pękała głowa, a ktoś obcy kręcił się po mieszkaniu. Przymknął oczy i starał się przypomnieć sobie wczorajszy wieczór.
– Widzisz tę blondynę? – spytał Artura, swojego najlepszego kumpla.
– Widzę. – Ten skinął głową. – Nie żartuj, nie twój kaliber! – dodał, kiedy wyczuł, że Tomek zaraz będzie gotów się zakładać.
– Daję stówę, że rano obudzi się przy moim boku. – Dopił kolejnego drinka i ruszył do wysokiej, szczupłej właścicielki najdłuższych nóg na świecie.
To z pewnością ta... jak jej tam było... – starał się przywołać w myślach imię dziewczyny, zaciskając dłonie na satynowej pościeli. Doskonale pamiętał, jak razem tańczyli, obejmowali się i całowali. Procenty uderzały mu do głowy, a środków na karcie kredytowej ubywało wraz kolejnymi drinkami stawianymi towarzyszce.
Tatiana! – krzyknął w myślach. Włączył lampkę nocną i rozejrzał się raz jeszcze. Wszędzie rozrzucone były ubrania: na podłodze, fotelu, kloszu lampki nocnej i brzegu ogromnego łóżka. Na jego ramie wisiało coś, co mogło przypominać biustonosz, ale z tego co pamiętał, Tatiana go nie posiadała. Pacnął się w czoło, usiłując sobie przypomnieć, jak dotarł do domu, ale w tym momencie usłyszał spuszczaną w toalecie wodę. Szybko wyłączył światło i zakrył się cienką poszewką, udając, że śpi. Po chwili usłyszał ciężkie kroki i poczuł kładące się obok niego ciało. Odczekał jeszcze chwilę, a kiedy usłyszał chrapanie, najdelikatniej jak mógł wstał z łóżka i ściskając w ręku telefon, wyszedł z pokoju. Zamknął się w kuchni, przekręcił kurek gazowy i odpalił papierosa. W kuchni panował chaos. Brudne naczynia sugerowały, że przed wskoczeniem do łóżka razem z Tatianą coś jedli i pili. Trzy puste butelki tylko potwierdziły, skąd ten cholerny ból głowy. Otworzył okno i usiadł tuż przy nim. Zaciągał się coraz szybciej i mocniej, intensywnie rozmyślając, jak trafili do domu. Odblokował telefon i w aplikacji z mapą usiłował sprawdzić skąd, o której godzinie i jak tu dotarli. Trasa przypominała kilka nachodzących na siebie paraboli.
– What the fuck? – powiedział cicho do siebie. Wyrzucił peta przez okno i delikatnie przymknął jego skrzydło. Jeszcze tylko sprawdzę galerię, może to mi coś podpowie – pomyślał.
Ale w telefonie nie było żadnych zdjęć z wczoraj. To dziwne, zawsze robił focię, aby nazajutrz mógł pochwalić się kumplom nową zdobyczą. A Tatianą i jej nogami mógłby się chwalić choćby o czwartej nad ranem. Odłożył telefon, wziął czajnik i pił wodę wprost z jego dziubka. Przymknął oczy i z lubością zaspokajał pragnienie. Wtem usłyszał skrzypnięcie drzwi i spojrzał w ich kierunku.
– What the fuck!? – krzyknął, oblewając się wodą. Jej strumień spłynął po jego nagim, muskularnym torsie. Zachłysnął się, odwracając wzrok. Stojąca w drzwiach kobieta podeszła do młodzieńca i z całych sił stuknęła go między łopatki.
– Już dobrze? – spytała półnaga.
Tomek podniósł ręce i odwrócił się w jej kierunku. Przed nim bynajmniej nie stała Tatiana. Mógł pokusić się o stwierdzenie, że patrzy na jej matkę, albo nawet babkę, ale nie na Tatianę.
– Kim pani jest i co tu robi? – spytał skrępowany swoją nagością.
– Jak to co? – zdziwiła się. – Przecież nalegałeś, żebym z tobą tu przyszła, więc jestem.
– Ja? – Chwycił ręcznik przewieszony przez uchwyt piekarnika i zakrył swoje klejnoty. – Przepraszam, ale nic nie pamiętam. – Próbował poprawić niesforną fryzurę. – Musiała zajść jakaś cholerna pomyłka! Tak, to z pewnością pomyłka! – Spojrzał na kobietę, która nic sobie nie robiąc z jego zakłopotania, zaczęła zmywać naczynia z wczorajszej kolacji.
– To bardzo dziwne, co mówisz, Tomaszku, bo wczoraj byłeś bardziej... jak wy to mówicie...? Wyluzowany. – Namoczyła gąbkę do naczyń, nalała kroplę płynu i wzięła kolejny talerz. – Rzekłabym nawet, że byłeś niezwykle odważny, spontaniczny i taki... – rozmarzyła się – ...romantyczny – dokończyła.
Tomek nie mógł uwierzyć w to, co słyszy, ani w to, co widzi. Stał dwa metry od kobiety grubo po pięćdziesiątce, ubranej w kusą halkę w kolorze kremowym, taką samą, jaką nosiła jego babcia, którą raz podejrzał w łazience. To, co dostrzegł już poza halką, nie było przyjemne. Ciało kobiety w znacznej części pokrywał cellulit. Jej nogi nie miały ani skrawka zdrowej skóry.
Przełknął ślinę i zadał pytanie, które jako jedyne przeszło mu przez gardło:
– Ile pani ma lat?
– Nie zgrywaj się, Tomaszku. Jaka pani? – Odłożyła gąbkę, wzięła ręcznik, którym starał się okryć swoją intymność, i wytarła w niego wilgotne dłonie. – Irena, mam na imię Irena. – Oddała mu ręcznik. – Nie chowaj się przede mną, wczoraj przecież widziałam wszystko. – Kokieteryjnie otarła palcem usta. – Ile się naskakałam, to moje! – Uśmiechnęła się i wróciła do zmywania.
Tomek z wrażenia usiadł na niewielkim taborecie. Zerknął raz jeszcze w telefon i z pośpiechem wysłał SMS-a do Artura: „Stary, ratuj!”. Oczywiście nie otrzymał odpowiedzi. O czwartej nad ranem mało kto czeka na wiadomość od kolegi. Zerknął między swoje nogi i zobaczył zmęczonego, sflaczałego członka, który swoją opuszczoną głową mógł sugerować wcześniejszy wysiłek.
– Nie chciałbym być niegrzeczny, ale rano mam zajęcia na uczelni... – powiedział cicho.
– Wiem, wiem. Przecież na niej pracuję. – Kobieta skończyła zmywać naczynia. – Tomaszku, już nie musisz się niczym martwić, tylko pamiętaj, bądź grzeczny. – Sięgnęła po okulary i założyła je na nos.
– Szczota? To znaczy profesor Szczotkowska? – Tomek odruchowo złapał się za serce. Odniósł wrażenie, że odchodzi z tego świata i wita się ze swoją zmarłą pięć lat temu matką. Nie byłabyś ze mnie dumna – pomyślał. W sercu rzeczywiście coś go zakłuło. Miał nawet nadzieję, że dostanie zawału i pozbędzie się ze swojego domu postrachu uczelni. Właśnie do niego dotarło, że przespał się ze swoją profesorką.
***
Tomasz wyszedł z domu, kiedy tylko Irena postanowiła skorzystać z prysznica. Oczywiście wcześniej domagała się pieszczot, ale chłopak szczerze przyznał, że nie sprosta zadaniu. Po czymś takim zastanawiał się, czy w ogóle kiedykolwiek będzie jeszcze stać go na amory. W pośpiechu zakładał ubrania, przez przypadek wziął do ręki biustonosz profesorki i wzdrygnął się. Tworząc z palców szczypce, odłożył go na miejsce. Z trudem powstrzymał się od wymiotów. Chwycił dżinsową kurtkę, buty i wyszedł z mieszkania.
– Tomaszku, Tomaszku... – słyszał piskliwy głos swojej... Na samą myśl przeszedł go dreszcz. Ponownie poczuł ukłucie w klatce piersiowej. Zszedł piętro niżej, usiadł na schodach, włożył buty i wyjął telefon.
– Odbierz, brachu, odbierz – mruczał pod nosem.
– Halo? – usłyszał zaspanego kolegę.
– Arturo, ja pierdolę, nie uwierzysz!!! – Zbiegł schodami i wyszedł przed blok. Wciągnął głęboko powietrze i uszczypnął się w rękę, w której trzymał telefon. Nie wierzył w to, co się wydarzyło. Chciał, żeby to był sen, z którego zaraz się obudzi.
– Ale o co chodzi? – Kolega ziewnął do słuchawki.
– Powiedz mi, jak trafiłem do domu? – Tomek zreflektował się w ostatnim momencie. Przecież nie mógł powiedzieć kumplowi z roku, że przespał się z panią dziekan. W dodatku zostawił ją w swojej kawalerce.
– No jak to jak? – Artur jakby troszkę oprzytomniał. – Wyszliśmy we czwórkę, jeszcze przed północą – wyjaśnił. – Co prawda troszkę już ujarani i w ogóle, ale razem.
– Razem z kim?
– Coś ty się na rozumy z małpą pozamieniał!? – wrzasnął.
– Pytam tylko, kto był z nami! – Tomek nie krył irytacji. – Z kim wyszliśmy?
– Z Moniką i Tatianą. Serio nie pamiętasz? – złagodniał rozmówca.
– Nie pamiętam.
– I co, zginęła ci kasa? Czy co?
– Tak! – wybrnął z sytuacji. – Chyba mnie okradły.
– Hmm... dziewczyny pożegnały się z nami na postoju taksówek. To znaczy z tobą, bo ja wsiadłem pierwszy. Twoja taksówka podjechała zaraz po tym, jak odjechała moja.
– Widziałeś, jak wsiadałem?
– Niestety... Dużo ci zwinęły?
– Co? A! Tak, wszystko! – Tomek szybko się rozłączył. Rozmowa z przyjacielem niczego mu nie wyjaśniła. Mało tego, jeszcze bardziej zaburzyła mu obraz. Przełożył kurtkę przez ramię i wsiadł do tramwaju. O tej porze zdąży zjeść śniadanie z bratem.
***
Obraz za oknami tramwaju zmieniał się niespiesznym tempem. Tomek bezmyślnie wpatrywał się w mężczyznę, który na trawniku sprzątał po swoim psie, a ten przyglądał się zawartości woreczka, jakby analizował, co jego pupil jadł na kolację. Dalej piękna dziewczyna wypinała pośladki, rozgrzewając się przed porannym joggingiem. W normalnych okolicznościach Tomaszowi kapałaby ślinka na ten widok, jednak teraz spuścił wzrok i z obrzydzeniem spojrzał na swoje ciało. Chłopak zachodził w głowę, jak mógł kochać się z kobietą, która nie dość, że co najmniej dwa razy od niego starsza, to jeszcze daleka była od atrakcyjności, a na przypieczętowanie całego nieszczęścia, wykładała na jego uczelni. Miał dwadzieścia dwa lata, od siedemnastego roku życia współżył z kobietami i nigdy, ale to nigdy nie zdarzyło mu się nie mieć świadomości, z kim ląduje w łóżku. A nie zawsze było to łóżko! Pierwszy raz tego ranka uśmiechnął się pod nosem. W końcu miłe wspomnienie – pomyślał. Uśmiech do wspomnień sprawił, że mógł wziąć głęboki oddech.
Wysiadł, choć do mieszkania brata pozostał mu jeszcze ponad kilometr. Szedł wolnym krokiem, tak aby jak najpóźniej dotrzeć na miejsce, dochodziła przecież dopiero godzina szósta. Dzwony kościoła, który onegdaj był kolegiatą, niedawno zaś otrzymał godność bazyliki mniejszej, rozbrzmiały na ulicy Świętojańskiej. Była to duma gdynian, dzięki papieżowi Franciszkowi nosząca też tytuł bazyliki morskiej. Teraz przepiękna budowla z roku 1922 skąpana była w pierwszych promieniach słońca.
Tomasz przystanął przed świątynią. Jako student architektury nie mógł się napatrzeć na fundamenty budowli, zbudowane z kamieni balastowych, przywiezionych przez jeden z pierwszych statków, które zawinęły do będącego wówczas w budowie gdyńskiego portu. Przed jednonawowym kościołem przykrytym sklepieniem kolebkowym pyszniła się wieża dzwonnicy. Tomek spojrzał na nią i przypominając sobie słowa mamy: „Zawsze przed kościołem, synku, przystań, podziękuj, przeproś i poproś w razie potrzeby”, zaczął prosić o cofnięcie czasu. Miał nadzieję, że jeśli nie Bóg, to starszy o czternaście lat brat mu pomoże, doradzi i załatwi wszystko, jak to zwykle miało miejsce. Jonasz Matrys zawsze wyciągał go z tarapatów. Młody prawnik tak bardzo poświęcał się bratu, chcąc wynagrodzić mu stratę matki, że zapominał o swoich potrzebach. Nie założył rodziny, nawet dziewczyny nie miał, choć stuknęło mu trzydzieści sześć lat. W tym wieku powinien cieszyć się ojcostwem, tymczasem rodzicielskie uczucia budził w nim młodszy brat. Gdy zmarła ich matka, siedemnastoletni wówczas Tomek miał w głowie wszystko oprócz nauki. Konsekwencje jego nastoletnich wybryków zawsze łagodził straszy brat, prawnik. Wyciągał go za uszy nawet po zatrzymaniu przez policję, kiedy to młodszy Matrys z kolegami postanowił zdemolować kawiarniane stoliki przy plaży. Tomasz wystraszył się wtedy na tyle, że już nigdy nie wylądował w policyjnej celi. Niekiedy musiał się wylegitymować, ale Jonasz już nigdy nie widział go za kratami.
Bracia stracili ojca, kiedy młodszy zaczynał szkołę podstawową. Ich mama odebrała telefon, kiedy Jonasz wybierał się na randkę z nowo poznaną dziewczyną. Cieszył się niesamowicie, bo nie szukał jej specjalnie. Jako student prawa chciał zasłużyć na najlepszy staż, aby jego nazwisko jak najszybciej zaczęło być rozpoznawalne i stało się marką w prawniczym świecie. Z nosem w aktach, z nosem w książkach, wiecznie zajęty, zupełnie przypadkowo przechodził koło kawiarni, z której wychodziła ona! Cudowna blondynka niewielkiego wzrostu wpadła wprost na niego, rozlewając świeżo zaparzoną kawę na jego nowy garnitur.
– O rany, przepraszam! – krzyknęła.
Jonasz stanął przed nią jak wryty, nie mogąc wydusić z siebie słowa. Gorący napój sprawiał mu coraz większy ból.
– Aaa! – Chwycił się za krawat, chcąc się go szybko pozbyć. Pociągnął za wiązanie i zręcznie go zdjął.
Tymczasem dziewczyna wyjęła z torebki chusteczki higieniczne i zaczęła wycierać nimi koszulę chłopaka.
– Najmocniej przepraszam. Że też zawsze mnie musi się to zdarzać! – mówiła w panice.
– To znaczy, że częściej wylewasz wrzątek na męskie torsy? – Chłopak wziął z jej ręki chusteczki i próbował usunąć kapiącą brązową breję ze swojej marynarki.
– Wyobraź sobie, że owszem! Takiego mam pecha. A jeśli na chodniku jest jedna, jedyna psia kupa, to w stu procentach wejdę w nią ja! – dodała.
Te słowa tak bardzo rozbawiły Jonasza, że postanowił umówić się z roztrzepaną dziewczyną. Pod pretekstem rozliczenia się z kosztów czyszczenia chemicznego jego drogiego garnituru umówili się na kolację następnego dnia. Nawet nie zapytał, jak ma na imię, tylko podał swoją pierwszą w życiu wizytówkę, na której dopisał nazwę restauracji, datę i godzinę spotkania. Rozstając się, rzucili sobie uwodzicielskie spojrzenia i każde poszło w swoim kierunku. Z tym że Jonasz wrócił się do domu po zmianę garderoby.
Stał przed lustrem, sprawdzając swój look i poprawiając ostatnie szczegóły, kiedy usłyszał płacz mamy.
– To niemożliwe, Tadeusz Matrys? Proszę sprawdzić, to musi być pomyłka! – usłyszał Jonasz, wchodząc do pokoju. Zobaczył, jak kobieta coraz bardziej kurczy się w sobie, przysiadł obok niej na kanapie i objął ją ramieniem. Zrozumiał, że usłyszała właśnie informację o śmierci ukochanego męża. Później dowiedzieli się, że ojciec zginął na statku. Na morzu trwał sztorm i listwa biegnąca wzdłuż pokładu, zwana relingiem, która ułatwia załodze prace na pokładzie, paradoksalnie stała się przyczyną potknięcia się mężczyzny. Stracił równowagę i wypadł na burtę. Załoga próbowała go ratować, jednak kiedy wydobyli go z wody, Tadeusz już nie żył.
Tego dnia zmieniło się życie trójki Matrysów, a w zasadzie czwórki, bo została z nimi jeszcze babcia Róża, mama Tadeusza.
Jonasz nigdy już nie spotkał pięknej blondynki. Nie przewidział takiej sytuacji i nie wziął od niej numeru telefonu, przez co nie miał szans na odwołanie czy przełożenie randki.
Dziesięć lat później zmarła też mama chłopaków. Po stracie męża nie próbowała układać sobie życia na nowo. W pełni poświęciła się wychowaniu młodszego syna. Jonasz ją w tym wspierał: jeździł z bratem na treningi judo, które upodobał sobie Tomek, uczył go pływać, łowić ryby... Odbiło się to na jego karierze, ale dzięki sytuacji rodzinnej zyskał wrażliwość i otwartość na świat. A praktyki i tak zrobił w najlepszej kancelarii, zaś jego nazwisko stało się marką, tylko kilka lat później, niż sobie założył.
Tomek podszedł do bramy kamienicy, w której mieszkał jego brat, a w której kiedyś mieszkali całą rodziną. Trasa prowadząca tu z przystanku była swoistą sceną spektaklu słońca i architektury, a przyszły architekt podziwiał go w różnych układach światłocieni oraz natężeń promieni słonecznych. Za jeden z najciekawszych obiektów modernistycznych na tym odcinku uważał Kamienicę Orłowskich. Budynek dosłownie przyciągał światło dzięki jasnemu kolorowi fasady obłożonej płytami z wapienia oraz narożnemu położeniu. Tomasz przystanął nawet i zmrużył oczy, wpatrując się w kubistyczne formy. Ciąg frontowych elewacji ułatwił mu obserwację ulicy Świętojańskiej oraz Alei Piłsudskiego. Spojrzał w okna mieszkania Jonasza i przez chwilę zastanawiał się, co ma powiedzieć bratu. Przecież nie codziennie odwiedza go o szóstej rano, a jeśli już tak się zdarza, to zawsze zwiastuje to kłopoty.
Wcisnął przycisk obok numeru mieszkania trzydzieści cztery i czekał na reakcję Jonasza.
– Halo – usłyszał jego zaspany głos.
– To ja.
– Co za ja?
– Brat, nie wygłupiaj się! Tomek! – Na te słowa odpowiedział brzdęk zamka i mógł otworzyć drzwi. Chwycił za gałkę i wszedł do kamienicy.
Charakterystyczny zapach owionął go już od wejścia. Zapach wilgoci. Tomek spojrzał w stronę windy, ale nie zaryzykował przejażdżki nią. Mimo że kamienica była zrewitalizowana, winda z podwójnymi drzwiami budziła w nim lęk. Pamiętał, jak kiedyś nie przytrzymał przycisku, a winda zatrzymała się między piętrami. Miał dziewięć lat i wracał ze szkoły. Uratowała go babcia Róża, która zaniepokojona długą nieobecnością wnuka, wyszła na klatkę schodową. Zerknęła za szklane drzwi i zobaczyła w kabinie przestraszonego Tomka. Natychmiast zatelefonowała po pogotowie techniczne, ale chłopiec w międzyczasie zdążył wpaść w panikę.
Do dziś miał gęsią skórkę na samo wspomnienie, dlatego żwawo pokonywał kolejne stopnie schodów. Stare budownictwo gwarantowało przestrzeń, światło i miało historię wyczuwalną na każdym metrze, co go fascynowało, a drewniana poręcz i żeliwna balustrada dodawały uroku wnętrzu.
Tomek zatrzymał się na ostatnim piętrze, przed drzwiami mieszkania brata. Były uchylone, zapraszając do wejścia. Chłopak wszedł do przestrzennego korytarza, rzucił kurtkę na skrzynię i umył dłonie w łazience. Bez tego nie miał szans wkroczyć do dalszej części mieszkania, Jonasz miał na tym punkcie bzika, od kiedy zetknął się z osobą, która zachorowała na wirusowe zapalenie wątroby typu A. Teraz na samą myśl, że mógł się zarazić, obsesyjnie mył ręce. Tomek starannie oczyścił każdy milimetr skóry swoich dłoni i przeszedł do pokoju połączonego z kuchnią. Mieszkanie brata urządzone było w stylu loftowym, zachowując urok charakterystyczny dla całego budynku. Ceglane ściany i metalowe dodatki stwarzały niesamowitą atmosferę.
– Napijesz się kawy? Właśnie włączyłem ekspres – zapytał retorycznie starszy z braci. – Co znowu narozrabiałeś? Yyy? – Podszedł i przywitał się z bratem, klepiąc go po ramieniu. – Od razu uprzedzam, że jeśli wpakowałeś się w kłopoty z policją, to ja umywam ręce. – Mówiąc to, rozłożył dłonie w geście poddania się. Tomek usiadł na hokerze przy wyspie kuchennej, która łączyła obie części pomieszczenia.
– Nic z tych rzeczy, stary. – Złapał się za głowę, opierając łokcie o blat wyspy. – Chyba pierwszy raz w życiu nie wiem, co zrobić! – Spojrzał spode łba na brata.
Ten podał mu kubek z aromatyczną kawą i rzucił:
– Mów, co jest grane. – Stał przed nim w samych bokserkach. – Śniadanie?
– Nie, dzięki. Mam wrażenie, że przed chwilą jadłem. – Łyknął sporo kawy, mocno przy tym siorbiąc.
Do pomieszczenia wdarły się promienie słoneczne, rozświetlając całą przestrzeń. Charakterystyczne duże okna pozwalały im połechtać nawet wysokie sufity. Ściana wyglądała teraz, jakby płonęła całą swoją mocną, ceglastą barwą. Przez otwarte okno wpadało świeże, wiosenne powietrze. Prosta, biała firana muskała ciemnobrązową drewnianą podłogę.
– Zrobię zatem sobie! Na pewno się nie skusisz na jajecznicę z boczkiem? – Jonasz podniósł pytająco brew.
Tomek na samą myśl o jajkach i boczku przypomniał sobie zmęczony fragment swojego ciała.
– Zdecydowanie nie – odrzekł szybko. Przeczesał dłońmi gęste włosy i zaczął mówić: – Stary, nie wiem, jakim cudem, ale obudziłem się obok Szczotkowskiej! – wyrzucił to z siebie.
– Kim jest Szczotkowska?
Chłopak milczał.
– Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że spałeś z tą starą babą z uczelni! – zaśmiał się starszy z braci, wbijając dwa jajka do ceramicznej miski. – Nie, to niemożliwe. – Sięgnął do lodówki po boczek. Kiedy brat nadal milczał, zrozumiał, że mówią o tej samej kobiecie. Odwrócił się do niego i spojrzał mu w oczy. – Ale mówiłeś, że ona ma chyba z sześćdziesiąt lat!!!
– No ma! I cellulit ma! I takie straszne cycki, które wiszą niemal przy pępku.
– Brrr, to zakrawa o nekrofilię! Ty masz dopiero dwadzieścia dwa lata, Tomek! – krzyknął Jonasz, rzucając opakowaniem boczku o blat.
– Myślisz, że nie wiem! – zawstydził się Tomek. – Nie mam pojęcia, jak to się stało. I zapewniam cię, nie kręcą mnie starsze babki!
Jonasz wyjął patelnię, położył na płycie indukcyjnej i wrzucił na nią pokrojony w cienkie plastry boczek. Milczał. Kiedy mięso nabrało chipsowatej chrupkości, przełożył je na talerz, a na patelnię wylał rozbełtane jajka i czekał, aż się zetną. Potem zsunął je na talerz tuż obok boczku. Całość przyozdobił swoim ulubionym, przeciwbakteryjnym szczypiorkiem.
– Na pewno się nie skusisz?
Tomek przecząco pokręcił głową. Na ten gest Jonasz przysiadł się do brata i zaczął jeść śniadanie.
– Nic mi nie poradzisz? – zapytał rozgoryczony Tomasz.
– W świetle prawa nie zrobiłeś nic złego. – Starszy brat przełknął kolejny kęs jajecznicy. Oderwał część bagietki i władował ją sobie do ust. Zerknął na zegarek. Była prawie siódma. – Wcześnie przyszedłeś, to do ciebie niepodobne.
– Bracie, co ty do mnie mówisz! Nie mam pojęcia, jak wrócę! – Tomek podniósł się z krzesła i podszedł do drzwi balkonowych.
Stare kamienice charakteryzowało to, że albo były pozbawione balkonów, albo miały tylko niewielkie, przypominające ambonę. U Jonasza był niewielki balkonik, ale nie mieściło się na nim nic prócz dwóch doniczek z tujami.
– Chcesz mi powiedzieć, że zostawiłeś ją w domu? – Jonasz nie dowierzał.
– A co miałem zrobić? – odpowiedział, nie odwracając się. – Ona chciała jeszcze seksu!
– Rozumiem. Dobrze, że drzwi masz na gałkę, to wyjdzie i po prostu zatrzaśnie. – Jonasz popił kawę. – Nic, po ósmej zawiozę cię do domu i sprawdzimy, czy jeszcze tam jest.
– Ale ja na ósmą mam zajęcia na uczelni!
– Nie wierzę w to, co powiem, ale chyba pierwszy raz masz moją oficjalną zgodę na wagary. – Jonasz wstał, przeciągając się. – A teraz przepraszam, ale muszę wziąć prysznic. – Już spokojniejszy wyszedł z pokoju. Nie wiedział, czy ma się cieszyć z tego, że chodzi o starszą kobietę, czy z tego, że tym razem jego młodszy brat nie wszedł w konflikt z prawem.
W tym czasie Tomek usiłował przypomnieć sobie więcej faktów. Coś mu świtało, że całował Tatianę, że wyszli przed klub i dotarło do niego, że nie był to ten sam klub, w którym zobaczył ją po raz pierwszy. W aplikacji w telefonie sprawdził swoje konto. Nie ucieszyło go to, co zobaczył. Konto było ogołocone. Zerknął na lokaty. Ulżyło mu, były nienaruszone. Ale z bieżącego rachunku znikło mu prawie pięć tysięcy. Wykonał znajomy gest, chwytając się za serce. Poczuł, jak fala gorąca uderza mu do głowy.
– A co ty taki czerwony? – spytał Jonasz, który wyszedł z łazienki owinięty tylko ręcznikiem. Drugim, mniejszym wycierał ciemnobrązowe włosy.
– Właśnie do mnie dotarło, że mnie okradziono. – Tomasz pokazał bratu ekran smartfona, na którym z daleka widać było „saldo 0”.
– O! I to się nadaje dla policji. Musisz tylko sobie przypomnieć, z kim i gdzie byłeś.
***
Kilkanaście minut po ósmej obaj panowie Matrys byli pod blokiem z lat osiemdziesiątych, w którym mieszkał Tomek. Chłopak wynajął tu kawalerkę, kiedy zaczął studia. Uważał, że jako studentowi architektury nie godzi mu się mieszkać z babcią. Chwalił sobie tę decyzję, wolność i brak nadzoru. Mógł z powodzeniem prowadzić hulaszczy tryb życia, choć tego dnia przeklinał tę możliwość. Pod czujnym okiem babci Róży nigdy nie upokorzyłby się w podobny sposób.
Do mieszkania pierwszy wszedł Jonasz. Tak jak się spodziewał, nie zastał w nim nikogo. Nie spodziewał się natomiast, że będzie w nim panował taki porządek. Pachniało cytrynową chemią i świeżym powietrzem.
– Chodź na górę – krzyknął z okna do młodszego brata, któremu zabrakło odwagi na wejście razem z nim. Tomek pośpiesznie wbiegł na górę, rozejrzawszy się, stwierdził, że niczego nie brakuje, po czym usiadł, oddychając z ulgą.
– Może zatrudnisz Szczotkowską jako pomoc domową? – zapytał ironicznie Jonasz, zwracając uwagę na panujący wszędzie porządek.
Tomek nie skomentował słów brata.
– Dobra, skoro w mieszkaniu niczego nie brakuje, znaczy, że profesorka nie maczała w tym palców! – podsumował Jonasz. – Przynajmniej w tym – dodał.
– Błagam cię, zachowaj wreszcie powagę jak przystało na trzydziestosześcioletniego mężczyznę – rzucił lekko poirytowany młodszy Matrys.
– I ty mi mówisz o powadze? Spójrz na mnie. – Jonasz wskazał na swój strój.
Rzeczywiście w dobrze skrojonym garniturze wyglądał nad wyraz poważnie. Jeszcze większej powagi dodawała mu skórzana aktówka, którą zawsze miał przy sobie. Nosił się tak od dawna, już jako licealista zamienił plecak na aktówkę. Twierdził, że tak mu wygodniej, ale było wiadomo, że Jonasz marzy o zawodzie prawnika i utożsamia się z nim.
Tomek spojrzał po sobie. W niczym nie przypominał brata: roztrzepany, wiecznie z nieuczesanymi włosami, w dodatku w swoim ulubionym, sportowym wdzianku.
– Ja w twoim wieku... – zaczął starszy brat.
– Proszę, nie rzucaj mi teraz tych dinozaurowych tekstów.
– Ja w twoim wieku wiedziałem, czego chcę od życia – dokończył.
– Ja też wiem! Chcę wymazać wczorajszą noc z pamięci albo w ogóle cofnąć czas!
– Dobra, brat, nie ma na co czekać. Z Arturem teraz nie ma kontaktu, bo siedzi na zajęciach, ale my pojedźmy na policję złożyć zawiadomienie o kradzieży.
– Ale ja nic nie pamiętam! – szepnął Tomasz.
– Pamiętasz czy nie, od czegoś trzeba zacząć, a policja ma swoje sposoby na rozwikłanie takiej zagadki. – Jonasz chwycił aktówkę. – Chodźmy. Mam rozprawę na jedenastą, a muszę stawić się w sądzie przynajmniej kwadrans przed czasem.
Tomasz skorzystał z okazji i umył zęby. Rano nie zdążył tego zrobić, uciekając przed domagającą się pieszczot Szczotą. Minęło zaledwie kilka godzin, a on dowiedział się, że nie ma tylko jednego problemu imieniem Irena, bo jego drugi problem nosił imię „Gołodupiec”, którym niewątpliwie poprzedniego wieczora został.
***
Z policyjnego komisariatu wyszli po dziesiątej. Jonasz nie miał czasu na dłuższą rozmowę z bratem, wsiadł do samochodu i ruszył wprost do sądu. Wierzył, że nowo zatrudnieni studenci podołają zebraniu dokumentów i przekażą mu je przed rozprawą. Tak też się stało. Ledwo prawnik zdążył zaparkować przed budynkiem, kiedy asystent podbiegł do drzwi auta, otworzył je i od razu zaczął streszczać mu to, czego się dowiedział. Jednocześnie wziął jego togę z tylnego siedzenia, przełożył ją sobie przez ramię i odprowadził szefa pod same drzwi sądu, gdzie podał mu strój.
W tym czasie Tomasz, niczym pies z podkulonym ogonem, wrócił do swojej kawalerki. Z niesmakiem spojrzał na ładnie pościelone łóżko. Podszedł do niego i z wyraźną miną obrzydzenia zaczął zmieniać pościel.
Od razu do kosza – pomyślał, kiedy zdejmował z kołdry piękną, satynową poszewkę w czerwone maki. I choć ją lubił, nie miał wątpliwości, że wyląduje w śmietniku. Przez chwilę zastanawiał się, czy nie wyrzucić też kołdry, ale pomyślał, że solidne wietrzenie w zupełności wystarczy. Otworzył szeroko okno i przełożył pościel przez parapet. Wszedł do kuchni, zabrał worki z posegregowanymi śmieciami, wrzucił do jednego poszewki i wyniósł wszystko do pergoli śmietnikowej.
– O, bonjour! – usłyszał zza żółtego pojemnika na plastik i metal.
– Jakie tam bonjour!? Do dupy to wszystko! – Tomasz spojrzał w oczy lokalnego menela, który zajmował się utylizacją puszek z pobliskich śmietników.
– No nie ma pan na co narzekać! Taka sztuka się panu trafiła wczoraj, że ho, ho! – Mężczyzna poprawił klapy swojej mocno sfatygowanej marynarki.
– Widział mnie pan wczoraj? Rany, człowieku, z nieba mi spadłeś! – Tomek wrzucił worek z pościelą do pojemnika. – O której godzinie mniej więcej mnie widziałeś? – pytał, ładując do śmieci kolejne.
– Koło północy. Właśnie kładłem się spać – wskazał matę leżącą obok pojemnika na odpady papierowe – i usłyszałem taryfę. A właściwie taryfiarza, panie – poprawił się. – Nie chciał pan zapłacić czy jak i ta elegancka babka zapłaciła. – Uśmiechnął się pod nosem, ukazując szczerbate uzębienie.
– I co było dalej? – dopytywał zniecierpliwiony Matrys.
– Co, co? – Kloszard przetarł rękawem usta, które uwidaczniały coraz większą produkcję śliny. – Nie mogłeś się pan od niej odkleić! A potem to panie! – Machnął ręką.
– Co, co było potem?
– Włączyło się światło, o tu! – Wskazał okno Tomaszowej sypialni. – I panie, takie piski i odgłosy dochodziły, jakby ta zwierzyna chłopa ze trzy lata nie miała! – zaśmiał się. – Takie dałeś pan przedstawienie, że i ja ręczny odpaliłem! – Mężczyzna podszedł do Tomka, sięgając po ostatni worek, i zacisnął na nim dłoń. Najcenniejszy, bo zawierał puszki po piwie. Widząc ten gest i wyobrażając sobie napalonego bezdomnego, Tomasz odłożył worek i wyszedł poza wiatę śmietnikową.
– Dzisiaj będzie powtóreczka, co? – krzyknął za nim żul.
– Jaka powtórka, to nieporozumienie! – Tomek ruszył w kierunku klatki schodowej.
– W każdym razie to Nieporozumienie dało mi dychę i powiedziało „Do zobaczenia”.
– Ona? Szczota dała panu pieniądze? – Tomek nie krył zdziwienia.
– W rzeczy samej, panie. Piękna i mądra kobieta, nie żadna szczota.
Tomek, niczym żołnierz, który w wierszu Broniewskiego „ze spuszczoną głową powoli idzie z niemieckiej niewoli”, wrócił do mieszkania. Starannie umył ręce i włączył komputer. Od razu zaczął szukać mieszkań na wynajem. Tutaj nie miał zamiaru spędzić ani chwili dłużej.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------