- W empik go
Anielskie wahania. Arkana namiętności. Tom 2 - ebook
Anielskie wahania. Arkana namiętności. Tom 2 - ebook
Ona jak anioł, on niemal demonem, a połączył ich ogień.
Po Wielkich Arkanach nadchodzi czas na nowe rozdanie kart, gdzie tasującym jest sam los. Tym razem na wróżebny stół Tarota wykładane są karty przynależące do Pucharów. Niektóre z Kielichów zawierają wyborną słodycz szczęścia i spełnienia. Inne Kielichy niosą gorycz smutku i porażki. Jaka ostatecznie karta przesądzi o zmiennym losie aniołka Angeliny? Z jakiego Pucharu dane jej będzie ostatecznie się uraczyć?
To się niebawem okaże.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8166-333-5 |
Rozmiar pliku: | 259 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Karta tarota As Pucharów to pierwsza karta na dworze, w którym znajdują się Kielichy symbolizujące uczucia i pragnienia. Karta ta traktuje o nowym początku w życiu i konieczności odnalezienia się w nowych okolicznościach, jakie przynosi nam zmienny los. W pozycji prostej As Pucharów mówi o zmianach na lepsze i zaufaniu. W pozycji odwróconej mamy do czynienia z niepokojem emocjonalnym i niską samooceną.
*
– Dziękujemy za przybycie. – Na posterunku policji w Crestone jeden z agentów Federalnego Biura Śledczego otwiera przede mną drzwi do pokoju przesłuchań. – Zapraszam do środka – dodaje.
Ostrożnie stawiając kroki, wchodzę do niewielkiego pomieszczenia. Jest ciemne, chłodne i ascetyczne niczym klasztorna cela. Jedna ze ścian pokoju jest przeszklona. Na pozostałych nie widnieje zupełnie nic. Centralnie na suficie pali się lampa połączona z kręcącym się pod nią wentylatorem. Poniżej znajduje się stół, a po jego dwóch stronach umeblowanie uzupełniają krzesła.
Z jednego z nich wstaje brunet pod czterdziestkę. Ubrany jest w ciemny garnitur, jasną koszulę i niebieski krawat. Mężczyzna ten podchodzi do mnie, wyciąga rękę i energicznym głosem się przedstawia:
– Agent federalny Mark Manson, witam.
– Angelina… Angelina Evans. – Daję uścisnąć sobie wiotką dłoń.
– Niech pani usiądzie. – Brunet wskazuje na wolne krzesło koło mnie.
Podciągając białą sukienkę, z gracją zajmuję miejsce. Składam razem dłonie i układam je na złączonych ze sobą kolanach. Nieco garbię sylwetkę i niezmiennie zachowuję powagę.
Mężczyzna dłuższą chwilę stoi koło mnie i mi się przygląda. Aż jakby coś sobie przypomina. Pstryka palcami, kiwa głową, po czym żwawo powraca na swoje krzesło.
Siedząc za stołem, spogląda w otwarty laptop i z plastikowego kubka małymi łykami siorbie ciemny płyn, zapewne kawę. Ponadto co chwilę szybko wystukuje coś na klawiaturze.
Czyni to pewien czas, aż wbija we mnie przenikliwe spojrzenie ciemnych, piwnych oczu. Zaplata razem palce obu dłoni i strzela nimi, przeciągając się na krześle. Następnie, co raz zerkając na ekran komputera, próbuje nawiązać ze mną swobodną rozmowę:
– Mieszka pani w Crestone od ponad roku, zgadza się?
– Tak.
– Jak odnajduje się pani w Kalifornii?
– Podoba mi się tutaj. Klimat jest podobny jak w Teksasie…
– To tam pani się wychowała, w Teksasie?
– Tak.
Agent marszczy ciemne, krzaczaste brwi i dłuższą chwilę patrzy w laptop. Cmokając, wykrzywia kącik ust i wyraża kondolencje:
– Współczuję utraty rodziny w tak młodym wieku.
– Bóg tak chciał.
– Oczywiście. Niezbadane są wyroki pańskie, które musimy respektować. – Mężczyzna z szacunkiem spogląda na mój dekolt, gdzie widoczny jest złoty krzyżyk. W kolejności patrzy na mnie nieco podejrzliwie i pyta:
– Czy tragedia rodzinna stanowiła jedyny powód pani przeprowadzki do Crestone?
– Tak.
– Ma tu pani krewnych?
– Państwa Nelson, wuja Benjamina i ciocię Elizabeth.
– Ale nie jest to pani zbyt bliska rodzina?
– Wuj Benjamin jest kuzynem mojego zmarłego ojca.
– To prawda… – Agent wpatruje się w ekran i nie odrywając od niego wzroku, zauważa: – Bliższych krewnych ma pani jednak w Seattle, Kansas City i Chicago. Czemu zatem wybór padł na Crestone?
– Tak jak już wspomniałam. Zaważył ciepły klimat Kalifornii. Ale też…
– Proszę kontynuować.
– Wychowałam się na rancho. Więc obawiałam się mieszkać w zbyt dużym mieście. Ponadto państwo Nelson byli mi dobrze znani.
– Skąd to zacieśnienie więzi z krewnymi z Kalifornii?
– Są to osoby mocno wierzące, tak jak ja. Benjamin i jego żona Elizabeth byli częstymi gośćmi na spotkaniach religijnych organizowanych w Teksasie.
– Pani ich nie odwiedzała wcześniej w Crestone?
– Nie miałam takiej przyjemności.
– Więc w czasie przyjazdu tutaj po raz pierwszy, spoza wąskiego kręgu krewnych, nikogo tu pani nie znała?
– Nikogo.
– Nie znała też pani… Mike’a Damona, przeciwko któremu wszczęto postępowanie federalne?
– Nie… Nie znałam go wtedy.
– Czy jest pani wiadome, że… – Agent zawiesza głos, wyostrza skierowany na mnie wzrok i wypala: – Mike Damon kilkakrotnie odwiedzał okolice miejsca pani zamieszkania w Teksasie, kiedy jeszcze pani tam przebywała? Ponadto znajdował się w tym stanie, gdy doszło do tragedii związanej ze śmiercią pani rodziców.
– To… To raczej zbyt nieprawdopodobne, niemożliwe. – Wobec ostatnich słów oficera mój wymuszony spokój i opanowanie pryskają jak bańka mydlana. Nagle sama surowo patrzę na mężczyznę naprzeciw, świdrując go ostrym spojrzeniem. Opuszczony dotąd podbródek zadzieram. Nie jestem też w stanie dłużej trzymać poniżej blatu opuszczonych dłoni. Zostają one wzniesione. Podobnie podniesiony zostaje mój głos: – To co pan mówi. To nie ma sensu!
– Dlaczego pani tak uważa?
– Co niby Mike miałby w przeszłości robić na jakimś zadupiu w Teksasie?!
– Miałem nadzieję, że pani odpowie na to pytanie.
– Jak miałabym odpowiedzieć?! – Niczym anielskie skrzydła bezradnie rozkładam ramiona i z nutą rozpaczy w głosie zaznaczam: – Mike’a poznałam dopiero w Crestone!
– Przy jakiej okazji go tu pani poznała?
– To było… kiedy…
– Proszę mówić, śmiało. – Agent zachęca mnie gestem dłoni, abym wyjawiła okoliczności poznania Damona. Były one jednak takie, że ciężko mi o nich mówić, aby nie zabrzmiało to podejrzanie. Przyparta do muru uciekam wzrokiem i rzucam:
– Mike’a poznałam… na ulicy w Crestone. Zaczepił mnie…
– To bardzo ciekawe, co pani twierdzi.
– Dlaczego? – Z trudem przełykam ślinę i znów patrzę na mężczyznę. On wpatruje się w laptop i zimno recytuje:
– Kilkunastu studentów z college’u w tym mieście zeznało, że Mike Damon nagle powrócił do Crestone po kilkuletniej nieobecności i od razu pojawił się w szkole. Podobno była tam pani obecna i rozmawialiście. Kiedy więc wcześniej miała pani okazję poznać na ulicy Damona?
– Nie… pamiętam.
– Za to uczniowie college’u pamiętają doskonale, jak w dniu pojawienia się w mieście, Mike pobił w szkole niejakiego Lucasa Lee, który panią szykanował.
– Może i tak.
– Czemu pani bronił?
– Nie wiem. Nie znaliśmy się wcześniej.
– Więc poznaliście się wtedy, na szkolnym korytarzu?
– Tak…
– Przed chwilą pani zeznała, że poznała pani Mike’a na ulicy. Ponoć panią zaczepił.
– Pomyliłam się…
– Często myli się pani przy odpowiedziach na proste pytania?
– Bywa…
– Może więc myli się pani także co do tego, że nie utrzymywała pani kontaktów z Damonem w czasie pobytu w Teksasie?
– Nie znałam Mike’a w Teksasie!
– Poznała go pani na szkolnym korytarzu w Crestone, kiedy pobił Lucasa Lee.
– Tak…
– Narażał się dla zupełnie nieznanej dziewczyny?
– Chyba… tak.
– Podobno nie wyglądało to tak, jakbyście się nie znali.
– Nie wiem, kurwa, jak to wyglądało! – Nagle całkiem puszczają mi nerwy. Nie mogę jednak ochłonąć, bo swoimi kolejnymi słowami, które są niczym diabelskie dźgnięcia widłami, agent już kompletnie wyprowadza mnie z równowagi:
– Powiem, pani, jak to według mnie wyglądało! – Mężczyzna także podnosi głos. – Nawiązała pani kontakty z Damonem jeszcze podczas zamieszkiwania w Teksasie. Dostarczał pani narkotyki, które rozprowadzała pani wśród swojej społeczności. O tym procederze dowiedzieli się pani rodzice. Mike upozorował ich wypadek, zabił ich. Umówiliście się, że dalej będziecie działać wspólnie w Crestone. Pani pojawiła się tu pierwsza. Gdy powstało zagrożenie ze strony Lucasa, wezwała pani swojego wspólnika. On przyjechał i pobił pani oprawcę. Następnie razem rozwijaliście w Crestone zorganizowaną działalność przestępczą, na co mam świadków. Tak to widzę, pani Angelino Evans!
– To… To jakieś… szaleństwo! – zanoszę się płaczem.
– Dla swojego dobra proszę się przyznać!
– Ale ja…
– Proszę wreszcie wyznać prawdę!
By uciec od przygniatającej mnie swym ciężarem presji, wstaję. Zataczam się pod ścianę, zasłaniam twarz dłońmi i psychicznie rozbita przez agenta szlocham.
– Mark, wyluzuj trochę – słyszę skrzypnięcie otwieranych drzwi i nowy, męski głos.
– Przynieś mi jeszcze kawy, Frank.
– A dla niej?
– Ona niczego nie potrzebuje, poza pójściem z nami na ugodę.
– Jak uważasz, Mark.
Zapada kojąca dla mnie cisza. Sprawia ona, że nieco się uspokajam, bo nie atakują mnie już bezwzględne pytania oraz niedorzeczne insynuacje agenta.
Odejmuję dłonie od mokrych policzków. Jestem świadkiem tego, jak jakiś mężczyzna wnosi do pokoju kubek i podaje go przesłuchującemu mnie facetowi. On sam, widząc, że znowu na niego patrzę, wskazuje moje krzesło.
Niechętnie, ale ponownie na nim zasiadam. Uprzednio rozłożona na łopatki, teraz jestem już pełna pokory. Spoglądam w centralną część stołu i czekam na kolejne pytania. Te, wypowiadane ostro, jak cięcia nożem, padają po chwili:
– Czy utrzymywała pani kontakty seksualne z Damonem?
– Tak… – szepczę.
– Od jak dawna?
– Od prawie… roku.
– Mieszkaliście razem?
– Przejściowo.
– Czemu przejściowo?
– Bywało, że się kłóciliśmy.
– Bił panią?
– Nie… Nie było między nami aktów przemocy.
– Jest pani pewna?
– Tak, najzupełniej.
– Sandra Lopez jest innego zdania. Zeznała, że była świadkiem tego, jak w swoim domu Damon rozbił pani ciałem szklany stół. Doktor Oliver Harris z miejscowego szpitala zeznał z kolei, że założył pani wtedy kilkanaście szwów. Zapytam więc inaczej. Jak często Mike karał panią fizycznie za nieposłuszeństwo? Jak często był wobec pani brutalny?
– On… nie. On nigdy…
– Kelnerka z lokalu Pod Płonącym Aniołem zeznała, że w jednym z tamtejszych pomieszczeń pani partner panią pobił.
– To nie było…
– W wymienionym lokalu opuściła pani pokój Mike’a zapłakana i z rozciętymi ustami. Stało się to po tym, jak Damon kierował pod pani adresem groźby. Pozwoli pani, że zacytuję: „pokaże ci, jaki los czeka aniołki, które tracą skrzydła i spadają prosto do piekła”.
– Tam… nic wielkiego się nie wydarzyło.
– Czy zaprzecza pani zeznaniom wspomnianej kelnerki?
– Raczej… tak.
– Czy chce ją pani oskarżyć o krzywoprzysięstwo?
– Nie wiem…
– Zastrzegam, że w razie udowodnienia stawiania przez panią fałszywych oskarżeń, zostaną pani postawione prawne zarzuty. Więc chce pani podważyć zeznania świadka?
– Nie… Nie chcę.
– Już nie zaprzecza pani zeznaniom kelnerki?
– Nie… Nie zaprzeczam.
– Dobrze. Zatem dlaczego nie wniosła pani pozwu o pobicie?
– Nie wiem.
– Więc przyznaje pani, że Damon panią pobił.
– To było raczej…
– Czy chce pani obecnie wnieść oskarżenie o użycie przemocy wobec swojej osoby?
– Nie chcę.
– Proszę się nie bać.
– Nie boję się.
– Pani oprawca został już aresztowany. Ponadto Biuro Federalne udzieli pani wszelkich niezbędnych środków ochrony.
– Chcę już stąd wyjść…
– Jeżeli zdecyduje się pani z nami współpracować, możemy nie wnieść przeciwko pani oskarżenia o współudział w kierowaniu zorganizowaną grupą przestępczą.
– Wypuśćcie mnie.
– Ewentualnie możemy zabiegać o nadzwyczajne złagodzenie kary zgodnie z…
– Dość! – Rozdygotana wstaję.
Czuję, że jeszcze chwila w pokoju przesłuchań i tu oszaleję. Albo, co gorsza, pod presją naprawdę pójdę z federalnymi na współpracę i oskarżę Mike’a o wszelkie zło tego świata. Czegoś takiego jednak nigdy bym sobie nie wybaczyła, bo zdradziłabym człowieka, którego kocham. Zdradziłabym naszą miłość.
– Chcę stąd wyjść. Wypuśćcie mnie. Nie macie prawa mnie tu dłużej trzymać! – Uderzam pięściami w drzwi. Te zostają przede mną otwarte. Wręcz wypychają mnie za nie, kończące moje przesłuchanie, złowrogie słowa agenta Mansona:
– Twój chłopak dostanie dożywocie, pogódź się z tym. Ty masz szansę się jeszcze wywinąć. Ale ta szansa będzie z czasem maleć. Poza tym masz sądowy zakaz opuszczania miasta. Widzimy się niebawem.
Na korytarzu kładę dłoń na pospiesznie trzepoczącym mi sercu i szybkim krokiem zmierzam do wyjścia z budynku. Po drodze nadziewam się na ociężale kroczącego w przeciwną stronę prawnika Mike’a. To człowiek, który zadeklarował się też pośredniczyć w moich kontaktach z federalnymi. Zatrzymuję się więc przed nim i wzburzona moim przesłuchaniem z siebie wyrzucam:
– Gdzie pan się, na litość boską, podziewał?!
Zdenerwowany pan Alexander Freed, starszy już mężczyzna z siwą brodą i wąsami, z przejęciem odpowiada:
– Dranie zatrzymali mnie na parkingu. Sprawdzali mi wóz, papiery i wszystko po kolei. Wstrzymywali mnie tak długo, aż…
– Aż sama trafiłam na te pieprzone przesłuchanie! – Bezradnie wymachuję rękoma.
– Jak… poszło? – zapytuje z rezerwą prawnik.
– Jak?! – Patrzę na niego ze łzami w oczach, czyniąc boleściwe grymasy twarzy.
W tym momencie kątem oka zauważam za mną agenta Mansona, który mi się przygląda. Kolejny już raz jest on świadkiem wybuchu mojej histerii. Wiem, że nie stawia mnie to w dobrym świetle, bo wygląda to, jakbym panicznie próbowała coś ukryć. Taka jest w sumie prawda. Dlatego nie przedłużam spotkania z prawnikiem:
– Cudownie było znowu pana spotkać, panie Freed. Ale następnym razem proszę… błagam być punktualnym. – Na pożegnanie wyciągam dłoń. Jej uścisk zostaje odwzajemniony i już idę dalej korytarzem.
Między palcami dopiero co ściskanej mi ręki odczuwam jakiś drobiazg. Widzę, że podarowany został mi zwitek papieru. Nie przestając iść, rozwijam go i czytam:
„_Pierwsza musisz znaleźć te dziesięć funtów heroiny, musisz. Twój Mike”._
W nagłym przestrachu czym prędzej wkładam sobie papier do ust. Przystaję przy automacie z wodą i drżącymi od emocji dłońmi nalewam sobie pełen kubek. Wlewam do buzi płyn, po czym połykam go wraz z pisemną wiadomością.
Wznawiam szybki marsz. Będąc ciągle w szoku, wychodzę na zalaną słońcem ulicę i tutaj się zatrzymuję.
Zastanawiam się, w którą iść stronę. To że nikt po mnie nie przyjedzie, i nie mam co kogoś wzywać, jest dla mnie oczywiste.
Po aresztowaniu Mike’a na cały gang Demonów padł blady strach, a jego działalność została sparaliżowana. Na fabrykę narkotyków był nalot. Anielski klub i kasyno zostały zamknięte. W dziupli samochodowej pewnie też nikt już się nie pojawia.
Do tego w obławie policyjnej, podczas której aresztowano mojego chłopaka, zaginęło dziesięć funtów heroiny. Gdyby mój Mike został wtedy złapany z towarem, byłoby już po nim. W zaistniałej sytuacji, według prawnika, ma szansę nawet uniknąć więzienia. Federalni jednak nie zamierzają odpuścić i szukają na Damona haków. W tym oskarżają go nawet, poniekąd słusznie, o wielokrotne łamanie przepisów drogowych.
Ja w tym całym chaosie, który ma miejsce na początku roku szkolnego, zupełnie nie mogę się odnaleźć. Z nieba trafiam do piekła. Czuję się jak na nowym etapie życiowej drogi, która jest wyjątkowo kręta i wyboista. Miejscami ma też rozpadliny, w które bardzo boję się spaść. Wszystko w mej egzystencji na powrót staje się bardzo niepewne. Jestem osamotniona, jak po śmierci rodziców, i oparcie znajduję jedynie w Bogu.
Myśląc o nim, jak o mojej opoce, spoglądam w kierunku widocznej w centrum miasta iglicy krzyża na kościele. Nie decyduję się jednak udać do miejsca modlitwy. Pieszo obieram drogę do domu, który obecnie zamieszkuję, a jest to wyremontowane po pożarze mieszkanie państwa Nelson.
Elizabeth i Benjamin szczęśliwie ciągle nic nie wiedzą o moich kłopotach z prawem. Ponowne zaś pragnienie zamieszkania ze staruszkami uzasadniłam kłótnią z chłopakiem.
Moja ciocia wyraziła zrozumienie. Wujek z kolei znów stracił do mnie cierpliwość i przestał się do mnie odzywać.
Rozumiem to, że moja chwiejność na dobre wyprowadziła go z równowagi i we mnie ostatecznie zwątpił. Wdzięczna więc jestem mu podwójnie za to, że przynajmniej pozwala mi u siebie mieszkać. Alternatywą byłoby bowiem dla mnie wynajęcie mieszkania, ponieważ wszystkie nieruchomości Mike’a zabezpieczyła policja.
Pozostaje mi chyba tylko żywić nadzieję, że w jakiś cudowny sposób, z bożą łaską, sprawy ponownie zaczną się układać po mojej myśli. Mój ukochany zostanie oczyszczony z zarzutów. Albo przynajmniej otrzyma… niski wyrok, a ja pozostanę na wolności.
Tak czy inaczej, teraz muszę radzić sobie sama. Jest to coś, od czego pod opieką Damona odwykłam i czego się obawiam. Lękam się, że sobie nie poradzę. Strach ogarnia mnie także na myśl, co będę musiała czynić, aby nie dać się pochłonąć chaosowi.
Gdy zasiadam w swoim pokoju i robię to co ostatnio, zamartwiam się, w pewnym momencie słyszę dźwięk obwieszczający otrzymanie wiadomości tekstowej. Nieufnie patrzę na milczący od tygodnia telefon, na który ostatnio dzwonił agent Manson, wzywając mnie na przesłuchanie. Obecnie widzę, że kontaktuje się ze mną… Lucas.
Odbieram w podbrzuszu nieprzyjemny skurcz. Odczytuję wiadomość o treści: „_czekam za rogiem_” i już całkiem wykręca mi wnętrzności.
Jak wyjątkowo zły sen wspominam moje perypetie z Wodzem z zeszłego roku. Teraz jest on w czwartej klasie college’u, ja w drugiej. W bieżącej sytuacji, w razie nowych problemów z Lucasem, Mike już mnie nie ochroni, ani nikt inny. Czyli znów mogę zostać poddana szykanom.
Mimo wszystko pragnę wierzyć, że nie jestem już tak zastrachaną dziewczyną, jak w zeszłym roku. Nie dam sobą poniewierać i nie dam się wykorzystywać. Dlatego na spotkanie idę nie tylko w białej spódnicy i pod kolor bluzce, ale też uzbrojona w determinację i odwagę.
– Wrócisz na kolację, Angelino? – W progu wyjściowych drzwi dogania mnie troskliwe zapytanie Elizabeth.
– Wrócę! – odkrzykuję w głąb domu, po czym zmierzam na róg ulicy.
Po drodze bacznie przyglądam się zaparkowanym wozom i przechodniom. Nerwowo się zastanawiam, czy aby nie jestem śledzona przez federalnych?
Uśmiecham się wyjątkowo kwaśno na myśl, że akurat spotkanie z Lucasem w oczach agentów powinno wyglądać w miarę niewinnie. Na pewno zaś nie byłoby bezpieczne kontaktowanie się teraz z którymkolwiek z bliżej znanych mi gangsterów: Hunterem czy choćby Zionem.
– Wreszcie jesteś. Stęskniłem się.
Kiedy zasiadam w sportowym wozie, Wódz od razu za wiele sobie pozwala. Władczo obejmuje mnie ramieniem, zupełnie jakbym nagle mogła stanowić jego własność. Siedzę sztywno i tylko patrzę przed siebie. Moją postawą wyrażam dumę i nieustępliwość.
– Jutro zaczyna się rok szkolny – zauważa mężczyzna. – Z tej okazji mam coś dla ciebie. – Na moich kolanach ląduje biała koszulka, która wygląda na sportową. – Przymierz – otrzymuję zachętę.
Przełamuję się i biorę do ręki podarowane mi ubranie. Rozkładam je i zerkam na jedną, to drugą stronę.
Przód zawiera wymalowany na czerwono numer sześćdziesiąt dziewięć. Cóż za niespodzianka – myślę sobie o wspomnianej liczbie, jako bezczelnej sugestii, co mogłoby mnie łączyć z Wodzem. Z tyłu dodatkowo widnieje na koszulce napis „rezerwowa”.
– Nie chcę tego. – Odstręczający dla mnie prezent ze wzgardą odrzucam darczyńcy. On, zupełnie jakbyśmy byli na randce, przyciąga mnie do siebie mocniej i kusi:
– No załóż. Na pewno będzie pasować. Poza tym chcę cię w tym widzieć w szkole.
– Kolejne wymuszenie?
– A wiesz, że… chyba tak. – Wódz bawi się moim złotym lokiem, okręcając go sobie wokół palca. Zdecydowanie zabieram jego rękę z moich włosów i z urazą w głosie posykuję:
– Podpisane majtki już ci nie wystarczą?
– Pomazane majteczki były dobre, ale w tamtym roku – wzdycha mężczyzna. – W obecnym mam nowe aspiracje – stwierdza, a wobec mojego milczenia naciska: – No zgódź się, będzie fajnie. Sama zobaczysz.
– A jak się nie zgodzę, to co?
– Wtedy, na własne życzenie, będziesz miała w szkole bardzo niefajnie. Bo Mike już cię nie obroni.
– To sama sobie poradzę.
– Jako dziewczyna skazańca i ktoś, kogo z radością będę gnębił, będziesz miała spore pole do popisu w radzeniu sobie samej.
– Zabrzmiało to jak groźba. – Patrzę na Lucasa z ogniem w oczach. On rezolutnie potwierdza:
– Najpierw była prośba. Ale jeśli nią gardzisz… to jest groźba.
– Skończyliśmy rozmowę?
– Osobiście od siebie już ci powiedziałem, co chciałem.
– Zatem żegnam.
– Czekaj.
– Niby jeszcze na co?
– Drobną sprawę ma do ciebie jeszcze moja Sandra. To ci jej słowa przekażę.
– Byle szybko.
– Moja dziewczyna sama wybrała ci koszulkę, którą ci pokazałem. Zaznaczyła, że bardzo się ucieszy, jak zostaniesz jej rezerwową z numerem sześćdziesiąt dziewięć. Za to mocno się zmartwi, jeśli nią nie zostaniesz.
– Trudno. Twoja dziewczyna jakoś będzie musiała żyć z rozczarowaniem, jakie jej zafunduję.
– Rozumiem to. Ale czy zrozumie to Sandra? I nic z tym nie zrobi?
– Co niby miałaby zrobić?
– Cóż… – Wódz wrzuca sobie na prostokątną twarz pełen samozadowolenia uśmieszek, po czym objawia przede mną swój perfidny plan: – Podejrzewam, że na kolejnym przesłuchaniu przez federalnych Sandra może sobie nagle przypomnieć, że Mike ją porwał, więził i groził wycięciem na cyckach pentagramu. Następnie Sandra sięgnie pamięcią dalej i wyzna, że zanim zostałaś aniołkiem Damona, on pokazał jej wytwórnię prochów i samochodową dziuplę. Po tych zeznaniach ty i Sandra będziecie pewnie już mogły zapomnieć o waszym kochasiu, bo wystarczająco zostanie pogrążony, abyście go więcej nie zobaczyły. No chyba, że któraś z was pokusi się o wizytę w więzieniu o zaostrzonym rygorze. Kręci cię może wycieczka do Alcatraz? Masz na nią ochotę?
Nastaje cisza i bezruch. Nie słychać już nawet śpiewu ptaków. Wiatr zamiera i przestaje poruszać liśćmi drzew.
W rzeczywistości, do której trafiam, wszystko wokół wydaje mi się raptem takie pozbawione wyrazu i puste. Muszę jednak udać, że jedna rzecz jest wyjątkowo atrakcyjna. Muszę to zrobić, by chronić to, co jest dla mnie najwięcej warte, co noszę w sercu. Muszę to zrobić dla ukochanej osoby.
– Właściwie to… mogę jeszcze raz zerknąć na tę koszulkę? – W wymuszony sposób ładnie się uśmiecham. – Może rzeczywiście byłoby mi w niej dobrze, tak do twarzy i w ogóle.
– Proszę…
Odbieram ubranie, ponownie oglądam i odkrywczo stwierdzam:
– W sumie, jak tak lepiej się przyjrzeć, to jest całkiem niezły ciuch. Rezerwowa…? Czemu nie! – Zdejmuję moją nieskazitelnie białą bluzkę, po czym zakładam tę z numerem sześćdziesiąt dziewięć. – I jak leży? – Przekręcam się przodem do mężczyzny i dłońmi unoszę biust.
– Mocno, a nawet za mocno, obcisła. Dokładnie taka właśnie powinna być – zauważa z satysfakcją Wódz, patrząc na moje ściskane przez materiał ubioru piersi. Ja pragnę się upewnić tylko co do dwóch rzeczy:
– Czyli teraz jesteś już zadowolony, a Sandra będzie milczeć jak grób.
– Zobaczymy, co się z tego urodzi… – odpowiada tajemniczo, ale i złowrogo, Lucas. Łakomie wyciąga łapska w kierunku mojego ściśniętego biustu, lecz na tym kończą się jego zakusy, bo już wyskakuję z samochodu.
– Wielkie dzięki za koszulkę i pogawędkę, pa! – Z chodnika rzucam ostatni, wymuszony uśmiech. Odwracam się na pięcie i wtedy prawie wymiotuję na swój nowy ciuch. Do tego, co już całkiem przyprawia mnie o mdłości, na pożegnanie słyszę:
– Pamiętaj, że w nowym stroju masz się prezentować w szkole. Moja ty Święta, czy tam już niebawem… Grzeszna. Trzymaj się!
Wódz odjeżdża z piskiem opon, a w moich uszach, jak echo, odbija się zapowiedź o świętej osobie stającej się grzesznikiem. Stąd wnioskuję, że noszenie upokarzającej mnie koszulki to dopiero pierwsza z wątpliwych atrakcji, jakie mi szykuje mój ciemiężyciel.
Uzmysławiam sobie, że ostatnio może i miałam pod górkę, ale najwidoczniej los szykuje mi teraz najprawdziwszą Golgotę. Czy w drodze na nią boleśnie runę w przepaść? Czy spotka mnie bolesny upadek, po którym już się nie podniosę? Powtarzam sobie w duchu, że nie może tak być. Nawet nie ma mowy. Bez względu na nowe, piętrzące się przede mną karkołomne przeszkody, muszę je pokonać. Nie mogę zawieść. Nie mogę zawieść siebie i kochanej przeze mnie osoby.