- W empik go
Animal eFiction - ebook
Wydawnictwo:
Data wydania:
Czerwiec 2011
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników
e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i
tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji
znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
Animal eFiction - ebook
Jak wyglądałby świat, gdyby użytkownikami Internetu były owady, płazy, gady …?
“Animal eFiction” to zabawna opowieść o e-relacjach i relacjach, rywalizacji, lojalności i miłości. Książka jest lekką satyrą na świat zdominowany przez internetowe serwisy społecznościowe. Świat, w którym Internet zmienia wszystko, ... prawie wszystko ...
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-1-304-99416-5 |
Rozmiar pliku: | 672 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
ROZDZIAŁ I
Frank Żaba Biegająca ciągle zastanawiał się nad swoim nowym pomysłem na biznes. Ostatnio sprawy nie szły zbyt dobrze. Jego projekt programu lojalnościowego dla sieci restauracji Mucha nie Siada nie został przyjęty najlepiej. Koniecznie musi coś wymyślić, bo limit porażek biznesowych został już wyczerpany, i to na najbliższe kilka lat. Zapatrzył się w okno. Okropna, słoneczna pogoda szybko wysusza skórę, a noszenie specjalnego płaszcza wodnego nie jest wygodne.
Mam nadzieję, że wkrótce spadnie deszcz, pomyślał.
Jednak mimo wszystko był zadowolony. Zwłaszcza ze swojego mieszkania, dobrze ocienionego, odpowiednio wilgotnego. Widok miał wspaniały: na wprost przed jego oczyma roztaczał się Staw, w którym się wychował i dorastał, i w którym też poznał swoją pierwszą dziewczynę.
Żył sam, ale nie samotnie. Sprawy, w które ciągle się angażował, odciągały go od myśli o stabilizacji i poświęceniu się rodzinie. Właściwie to taka sytuacja bardzo go satysfakcjonowała. Niedzielne obiadki u mamy, brak zobowiązań – życie singla miało swoje zalety. Nie był typem amanta, ale od czasu do czasu udawało mu się z kimś umówić. Z nikim nie wiązał się na stałe. Zawsze, kiedy znajomość przeradzała się w coś więcej i rokowała coraz lepiej, wkraczała jego matka. Miała swoje wyobrażenie idealnej partnerki dla syna. Niestety, jak do tej pory żadna z jego dotychczasowych sympatii nie przypadła jej do gustu.
Może Lucy spodoba się mamie, pomyślał.
Dzień dopiero się zaczynał, więc odsunął szybko na bok rozważania na temat swojego prywatnego życia. Najpierw obowiązki. Zaczął się pakować.
Przejrzał raz jeszcze zawartość neseseru. Laptop, notatnik, chusteczki nawilżające, krople do oczu. O czymś zapomniał. Kanapka. Ciągle zapominał o przygotowaniu sobie czegoś do jedzenia. Urok kawalerskiego życia. Poszedł do kuchni i zrobił dwie kanapki. Zapakował je i już miał wychodzić, ale dotarł do niego jakiś hałas. Jakieś ciężkie sapanie jakby z popsutej maszyny parowej.
Oby nie mój błotny bojler, bo znowu będę musiał korzystać z łazienki rodziców, zmartwił się.
Na wszelki wypadek wszedł do łazienki, ale nic nie wskazywało na awarię bojlera błotnego. Hałas dobiegał z klatki schodowej. Natarczywy i irytujący dzwonek do drzwi oznaczał gościa.
– Tylko nie teraz – jęknął.
Przez chwilę zastanawiał się, czy nie wyjść chyłkiem przez okno, jednak zaniechał tego; przypomniał sobie, że mieszka na czwartym piętrze. Wyjrzał przez wizjer i w tym samym czasie dzwonek zadzwonił po raz drugi, a jego głośny dźwięk zdawał się gwałtownie wdzierać w ciszę. Poirytowany Frank Żaba z impetem otworzył drzwi.
– Dzień dobry, polecony do pana – tubalnym głosem oznajmił zasapany Albert Ślimak Przydrożny, przedstawiciel monopolistycznej firmy pocztowej Poczta Ślimacza. – Proszę tu pokwitować – Podał Frankowi formularz i pisak.
Żaba odszukał swoje dane na dokumencie, podpisał i oddał listonoszowi. Ten, przestępując z nogi na nogę, nieśmiało zapytał z wymuszonym uśmiechem na twarzy:
– Szanowny pan życzy sobie jakieś usługi? Mamy szeroki wachlarz usług: oprócz pocztowych, oferujemy, na przykład, catering, sprzątanie, opieka nad dziećmi – szybko wyrecytował wyuczoną formułkę handlową. – Ceny bardzo konkurencyjne, wiarygodna firma. – Uśmiech nie schodził z twarzy Alberta.
– Nie, nie. Dziękuję – odpowiedział szybko Frank, licząc na szybkie wyjście listonosza. Nie chciał spóźnić się na spotkanie.
– Gdyby jednak szanowny pan życzył sobie skorzystać z naszych usług, zostawię wizytówkę. – Listonosz sięgnął do torby w poszukiwaniu kartonika z adresem firmy.
– Nie trzeba. Znam adres, każde dziecko zna spółkę Poczta Ślimacza.
Swoją drogą, nie wiem, jakim cudem utrzymujecie się na rynku z tak wysokimi cenami, pomyślał.
– Tak, oczywiście, szanowny pan ma rację, ale na wizytówce jest też adres naszej nowej strony internetowej. Tworzymy swoją społeczność internetową i zachęcamy wszystkich klientów do zapisania się do niej – uśmiech Alberta wyrażał pełen entuzjazm.
– Dobrze, proszę zostawić wizytówkę, na pewno się zapiszę – Frank obiecałby teraz wszystko, byleby ten Ślimak wreszcie sobie poszedł.
– Jeszcze jedno – Albert niezmordowanie ciągnął swoje handlowe show – jak szanowny pan będzie się zapisywał, to tam jest taka rubryka, w której trzeba napisać, kto pana zaprosił do naszej społeczności. Proszę tam wpisać moje nazwisko: Albert Ślimak Przydrożny – rozpromienił się.
– Tak, na sto procent napiszę, a teraz jeśli pan pozwoli, muszę przygotować się do wyjścia. – Frank zaczął się coraz bardziej niecierpliwić.
Jak pragnę błota, czy on kiedyś stąd wreszcie wyjdzie?
– Oczywiście, nie przeszkadzam, polecam także nasze usługi przewozu osób, mogę zamówić panu transport. – Albert sięgnął do torby w poszukiwaniu właściwej ulotki.
Frank ze zdenerwowania zaczął się pocić.
– To chyba jakiś koszmar. – Nic nie mówiąc podszedł do stołu, otworzył neseser, wrzucił otrzymany list i z irytacją zamknął go z hukiem. Jeden zatrzask nie zaskoczył. – Cholera jasna. – Ponowna próba, trzask zamykanego nesesera i mechanizm odłamał się. Frank na chwilę znieruchomiał. Popatrzył na niedomknięty z jednej strony przedmiot. Szybko się opanował, wziął go pod pachę i energicznie przemierzając pokój w kierunku drzwi szczeknął do uśmiechniętego współczująco Alberta:
– Idziemy.
Zamykając drzwi od zewnątrz usłyszał za swoimi plecami:
– Mamy też usługi naprawcze.
Frank biegiem opuścił budynek.
– Albert uwielbiał swoją pracę. Tak jak wszyscy jego koledzy z działu obsługi klienta. Odkąd pamiętał, jego rodzina zawsze związana była z branżą pocztową. Ostatnio jednak niezbyt dobrze działo się na rynku. Nowe technologie informacyjne przyczyniły się do powstania nowych możliwości i usług, wypierając jednocześnie to, do czego Albert i jego rodzina byli przyzwyczajeni od lat. Ale takie są koszty postępu cywilizacyjnego. Trzeba iść z duchem czasu. Firma zaczęła poszerzać swoje usługi o nowe, lecz niekonkurencyjne, tworząc strategiczne alianse z innymi wiarygodnymi firmami, liderami swoich branż. Tak też narodziło się konsorcjum usług pod patronatem Poczty Ślimaczej. Albert był dumny z rozwoju firmy. Jedynym zgrzytem była konkurencja ze strony rodziny Ślimaków Zaroślowych, które od zawsze rywalizowały ze Ślimakami Przydrożnymi. Obie rodziny nigdy nie potrafiły dogadać się ze sobą. Ślimaki Przydrożne opanowały już dawno temu wszystkie główne szlaki komunikacyjne i przez wiele lat nie miały na tym polu naturalnych konkurentów. Ślimaki Zaroślowe musiały za to poszukiwać innych sposobów na przetrwanie w biznesie pocztowym. Postawiły na nowe technologie i na innowacyjność. Rozwój Internetu bardzo im pomógł: niektórzy przepowiadali nawet koniec tradycyjnych usług pocztowych.
Jednak Albert nie wierzył w takie prognozy. Jego spółka późno wprawdzie, ale jednak, wprowadziła usługi internetowe. Ostatnią nowością był firmowy serwis społecznościowy. Oczywiście w pierwszej kolejności zarejestrowali się w nim wszyscy pracownicy Poczty Ślimaczej. To było nawet ciekawe, przesyłanie między sobą fotek z miejsc, w których się pracowało. Dzięki temu wszyscy mieli dokładną informację, co, gdzie i kiedy się działo. Tysiące Ślimaków Przydrożnych dzień w dzień przesyłały mnóstwo zdjęć i filmików ze swoich tras wraz z komentarzami. O remontach, zatorach drogowych, wypadkach, śmiesznych albo dziwnych wydarzeniach.
Tak, praca w rodzinnej firmie napawała Alberta dumą. Nie był może najlepszym pracownikiem w swoim dziale, ale za to miał opinię bardzo obowiązkowego i rzetelnego. Skrupulatnie realizował wszystkie przesyłki, jakie otrzymywał z rozdzielnika. Wziął sobie nawet za punkt honoru, żeby zapisać jak największą ilość klientów do firmowego serwisu społecznościowego. Reakcje były wprawdzie różne, ale Albert nie zrażał się. Był urodzonym optymistą.
Słońce nieprzyjemnie dawało się we znaki, ale za to na jutro zapowiada się cudowna, dżdżysta pogoda. Miał do pokonania krótki odcinek drogi. Do bardzo wymagającej klientki. Przesyłka do rąk własnych. Gdyby udało mu się namówić tę klientkę do zapisania się do firmowego serwisu społecznościowego, wszystkim z wrażenia pospadałyby czapki z głów… W głowie zaczął już układać plan działania.
*
Projekty internetowe są obarczone wysokim ryzykiem kapitałowym. Inwestorzy bardzo uważnie sprawdzają nie tylko firmę, ale też osoby odpowiedzialne za jej rozwój. W mojej praktyce zawodowej często spotykam się z pytaniem, jak trzeba przygotować dokumenty i materiały, żeby zwiększyć szanse na sukces pozyskania kapitału od inwestora. Odpowiedź jest prosta. Dokumenty są tak samo ważne jak książka serwisowa w samochodzie. Zawierają istotne informacje, ale nie spowodują, że samochód ruszy z miejsca. Tak też jest z projektami internetowymi. Muszą działać, być sprawne i rozwojowe. W tej analogii samochodowej auto potrzebuje dobrej drogi do szybkiej i sprawnej jazdy. Z kolei spółka wymaga dobrych i przyjaznych przepisów celem dynamicznego rozwoju.
Madeleine Modliszka, Śmietanka Biznesowa – networkingowy serwis biznesowy
– Pani mecenas, telefon do pani – słodkim głosem poinformowała przez interkom sekretarka. – Dzwoni Ben Pająk, prezes serwisu networkingowego Śmietanka Biznesowa.
– Połącz mnie – zdecydowanie odpowiedziała Madeleine Modliszka. To może być ważny klient, a co istotniejsze, to może doprowadzić mnie do … – Przywołała się szybko do porządku. Profesjonalizm ponad wszystko.
– Halo, witam pani mecenas, przepraszam za taką tradycyjną drogę kontaktu, ale nie mam do pani żadnego komunikatora – zaczął Ben.
– Witam pana prezesa, czym mogę służyć? – słodko odpowiedziała Modliszka i zatrzepotała rzęsami do słuchawki.
– Nasz wspólny znajomy polecił mi panią mecenas jako wybitnego specjalistę do spraw holdingów i aliansów – zawiesił na chwilę głos. – Chciałbym porozmawiać o przedsięwzięciu, do którego się przymierzam, więc gdyby miała pani wolną chwilę, bardzo chętnie spotkałbym się z panią w celu zaprezentowania pomysłu na naszą współpracę. Czy najbliższy piątek, lunch o pierwszej po południu, w restauracji „Wilgotny Mech” byłby dla pani odpowiedni? – zapytał, nie dając jej dojść do głosu.
Mój ty pistolecie, pomyślała.
– Chwileczkę, zaraz sprawdzę – odpowiedziała, po czym odczekała stosowną chwilę. – Tak, to dobry termin, chętnie spotkam się z panem i posłucham, w czym mogłabym pomóc.
– Doskonale. Zatem do zobaczenia.
Wyczuła radosny ton w jego głosie i usłyszała dźwięk odkładanej słuchawki.
Cwaniaczek, miał przecież dane kontaktowe na mojej stronie… Wybrał jednak tradycyjny telefon. Kłamczuszek.
Ponownie odezwał się interkom głosem pełnym słodyczy:
– Przesyłka do pani mecenas, do rąk własnych.
– Powiedz, że jestem zajęta, sama odbierz – poleciła mu Modliszka, po czym odczytała wiadomość potwierdzającą spotkanie z Pająkiem w Wilgotnym Mchu. Jej treść została wysłana z kalendarza Pająka, z jednoczesnym zaproszeniem do jego prywatnej grupy w Śmietance Biznesowej.
– Pani mecenas, listonosz powiedział, że odda list tylko pani osobiście.
Cholera.
Modliszka energicznie odsunęła fotel i szybkim krokiem podeszła do drzwi oddzielających jej gabinet od sekretariatu. Otworzyła je i ujrzała pulchnego, głupkowato uśmiechniętego przedstawiciela firmy pocztowej Poczta Ślimacza.
– Madeleine Modliszka. Ma pan dla mnie przesyłkę – oznajmiła tonem nieznoszącym sprzeciwu.
– Tak, ale najpierw proszę tu podpisać – wyciągnął w jej stronę formularz wraz z pisakiem.
Bęcwał.
Zaprogramowana tak, iż zdawała się nie dostrzegać osób sytuowanych poniżej dyrektorskiego stanowiska, syknęła:
– Najpierw muszę wiedzieć, skąd ta przesyłka.
Albert Ślimak odwrócił kopertę i pokazał ją Modliszce. Na widok wypisanego na niej nazwiska nadawcy pani mecenas na chwilę wstrzymała oddech. Prawie wyrwała z ręki listonosza przesyłkę i odwróciwszy się na pięcie bez słowa popędziła z powrotem do gabinetu. Zaaferowana nie słyszała już słów listonosza, który zachęcał ją do zapisania się do firmowego serwisu społecznościowego.
Usiadłszy na skraju fotela raz jeszcze spojrzała na nazwisko nadawcy. Tom Zaskroniec. Cudowne dziecko branży internetowej. To na niego polowała już od blisko roku. To z nim chciała się umówić, dla niego pracować i rozwinąć skrzydła. Tylko z nim miała szansę na sukces. Spotkanie z Benem Pająkiem miało jej w tym pomóc, a tutaj taka niespodzianka. Pospiesznie zaczęła otwierać kopertę.
*
Kulturystyka klasyczna to sport dla wytrwałych. Wbrew powszechnym opiniom nie chodzi tu tylko o masę mięśniową, ale przede wszystkim jak najlepsze proporcje. Treningi na siłowni muszą być połączone z ćwiczeniami aerobowymi. Każdy ma swoje preferencje w tym względzie. Do wyboru są takie urządzenia jak: wioślarz, orbitrek, rowerek albo bieżnia. Dla mnie najlepszym rodzajem ćwiczeń aerobowych są biegi. Wystarczy około trzydziestu minut joggingu po ćwiczeniach na siłowni, żeby utrzymać dobrą sylwetkę.
Ben Pająk
Pajęczarnia – serwis społecznościowy Pająków
– Misterny plan Bena Pająka zaczynał dojrzewać. To był jedyny sposób, żeby przeciwstawić się największemu zagrożeniu od czasów internetowej bańki spekulacyjnej. Na samą myśl o tamtych niepewnych dniach przeszedł go dreszcz. Stracił wtedy wszystko. Wtedy też przyrzekł sobie, że nigdy nie dopuści do sytuacji, w której po raz kolejny będzie musiał zaczynać od zera. Już nigdy nie będzie bankrutem. Z mozołem piął się w górę ze swoim internetowym serwisem biznesowym. Śmietanka Biznesowa była największym we wszystkich Stawach serwisem typu business networking. Jego bezpośredni konkurenci łącznie mieli maksymalnie dwadzieścia procent rynku. Miał spokój. Dopóty, dopóki na horyzoncie nie pojawił się Tom Zaskroniec, a jego serwis Paszcze i Dzioby w ciągu kilku lat stał się największym, najpotężniejszym serwisem społecznościowym. Gdyby tylko trzymał się swojej branży, nie stanowiłby zagrożenia. Jednak Paszcze i Dzioby były jak tornado: wchłaniały coraz to nowe obszary aktywności internetowej i nikt nie mógł być już pewny swojego biznesu. Tom albo przejmował konkurentów, albo ich niszczył. Jeśli nic się nie wydarzy, za kilka lat internet i Paszcze i Dzioby będą jednym.
Od kilku miesięcy Ben tworzył alians największych spółek internetowych, gotowych do przeciwstawienia się ekspansji Toma. Plan był trudny do zrealizowania, bo wymagał przełamania dotychczasowych uprzedzeń i nieufności między dotychczasowymi konkurentami. Jednak błyskawiczny rozwój Paszczy i Dziobów sprawił, że znikały wszelkie opory. Ben chciał włączyć do spisku mecenas Madeleine Modliszkę, która miała doskonałe kompetencje do zabezpieczenia od strony prawnej spiskowego aliansu. Kolejnym krokiem będzie spotkanie szefów konkurencyjnych spółek i omówienie strategii powstrzymania ekspansji Toma Zaskrońca.
Odnotował w swoim elektronicznym kalendarzu spotkanie z Madeleine Modliszką i wysłał jej prośbę z potwierdzeniem i zaproszeniem do swojej prywatnej grupy na Śmietance Biznesowej. Rezerwację w „Wilgotnym Mchu” zrobił już wcześniej. Kolejnym punktem programu dnia miało być spotkanie z Frankiem Żabą, dawnym kolegą ze studiów. Czasem miał dość tego społecznościowego i networkingowego szaleństwa internetowego, które wszystkich opętało. Biznes to jedno, ale życie prywatne to drugie. Oficjalnie popierał, a wręcz gloryfikował społecznościówki, ale fakt, że miał tysiące znajomych na swoim profilu, nie zawsze wychodził mu na dobre. Tak było i w tym przypadku. Frank zapisał się do jego profilu na samym początku i Ben nie przewidział, że takich jak on będzie wielu. Znajomych z różnych etapów życia; ze szkoły, studiów, pracy, bliższej lub dalszej rodziny, znajomych znajomych itd. Nie wypadało czasem nie odpowiedzieć. Od pewnego już czasu, śladem najnowszych trendów, włączył sporo opcji ograniczających możliwość zapisania się do swojej grupy. Jednak musiał też dbać o publicity. Zresztą zakładał, że może Frank Żaba jeszcze się kiedyś przyda. Pytanie tylko, do czego. Ta życiowa ciamajda nie potrafiła nic zrealizować do końca.
Może odwołam spotkanie?, zastanowił się przez chwilę.
Szybko jednak odrzucił ten pomysł.
Jeśli teraz z nim się nie spotkam, będzie mnie dalej nagabywał. Chcę mieć to już z głowy.
W tym momencie na ekranie monitora pojawiła się informacja o przybyciu Franka Żaby. Pytał, czy może wejść.
– Tak – odpisał mu.
Chwilę później usłyszał nieśmiałe pukanie do drzwi.
– Cześć – z uśmiechem powitał go dawny kolega ze szkoły.
– Witaj! – Pająk rozpostarł ramiona i zbliżając się do Żaby chwycił jego dłoń i silnie ją uścisnął.
– Nadal w formie – skomentował silny uścisk Frank.
– Staram się. Muszę dbać o kondycję – odpowiedział Ben. – Ale ty też dobrze wyglądasz. Napijesz się czegoś?
– Nie, dziękuję. Właściwie to nie chciałbym ci zabierać zbyt dużo czasu, domyślam się, jak bardzo musisz być zajęty. Doceniam, że znalazłeś dla mnie chwilę. – Poczuł się nagle stremowany.
Do rzeczy, pomyślał Pająk i uśmiechnął się.
Czekał na dalszy ciąg tej rozmowy.
– Wiedza dla wszystkich! – z przejęciem wyrzucił z siebie Frank.
Niektórym szczególnie by się to przydało, pomyślał rozbawiony prezes serwisu networkingowego.
A na głos zapytał:
– Chcesz założyć sieć szkół?
– Nie, nie o to chodzi – szybko zaprzeczył Frank. – Miałem na myśli serwis internetowy, w którym każdy będzie mógł tworzyć wiedzę na podstawie swoich kompetencji i doświadczeń, dzielić się nią, sprzedawać ją i kupować. – Spojrzał wyczekująco na Bena.
Ten bez pośpiechu wyjął wafle ryżowe w polewie jogurtowej, wyłożył na talerzyku, postawił na biurku i gestem głowy zasugerował swojemu gościowi poczęstunek. Obaj wzięli po jednym i zaczęli chrupać. Ben był zwolennikiem zdrowego odżywiania się.
– Mów dalej – zachęcił go.
– Wyobraź sobie, że każdy może być autorem wiedzy, ale nie tak jak w serwisach społecznościowych, w których cała aktywność użytkownika sprowadza się do zapraszania znajomych i dzielenia się tym, co się widziało, słuchało, czy przeczytało. To jest rynek odbiorców. Czytałem, że dziewięćdziesiąt procent tekstów na Twisterze czy w Paszczach i Dziobach nie jest w ogóle czytanych, bo są bezwartościowe. Trend się zmienia. Większość użytkowników jest zarejestrowana w co najmniej jednym serwisie społecznościowym. To, czy ktoś w nim zostanie, będzie zależało od zawartości, czyli treści tworzonych przez samych użytkowników serwisu, a nie od liczby tych użytkowników! – ostatnie zdanie Frank prawie wykrzyczał.
– Liczby są ważne dla inwestorów i reklamodawców. Więcej użytkowników to więcej kasy. Chcesz zrobić rewolucję, Frank? Zobacz, co się dzieje na rynku. To nie czas na takie szlachetne pomysły. To jest czas wojny społecznościówek o dominację na rynku. Zobacz, jak łatwe i dostępne są serwisy do celów grupowania społeczności. Ba, nawet sami użytkownicy mogą teraz zakładać swoje serwisy społecznościowe. Kreatorzy serwisów, rozwiązania opensource, wszystko dostępne w kilku klikach. – rzekł Ben i powrócił myślami do swojego planu aliansu przeciwko Tomowi.
Rozgorączkowany Frank stracił chwilowo impet, ale nie poddawał się.
– Ben, rozumiem, że możesz być niezainteresowany tym pomysłem, ale masz wielu znajomych, może mógłbyś zarekomendować mnie komuś, potrzebuję inwestora – wysapał.
Pająk szybko wrócił myślami do tu i teraz. Zastanowił się przez chwilę, co zrobić. Zniechęcić Franka? Prawdę mówiąc, nie widział szans na realizację tego pomysłu. Na pewno nie w tym momencie. Tym bardziej, że mógłby wskazać mnóstwo serwisów opartych na zawartości, takich jak Wiki, Q&A, bazy wiedzy. Z drugiej zaś strony dobrze pamiętał swoje początki. Pukanie od drzwi do drzwi w poszukiwaniu inwestora, kapitału na rozkręcenie własnego biznesu...
To nigdy nie jest łatwe, proste i przyjemne, pomyślał.
– Niebawem spotkam się z osobą, która teoretycznie mogłaby ci pomóc – odezwał się w końcu. – Bardzo energiczna pani mecenas. Polecę cię jej. Ona zajmuje się takimi sprawami zawodowo. Ma wiele kontaktów, wie, jak przygotować materiał prezentacyjny. Dasz jej tylko odpowiednią prowizję lub udział w przedsięwzięciu. Oczywiście, nie gwarantuję, że będzie zainteresowana, ale spróbować zawsze warto. Tylko tyle mogę dla ciebie na chwilę obecną zrobić, Frank.
Nie mogę proponować biznesu, w który sam nie wchodzę, moim partnerom biznesowym. Nie mogę psuć swoich relacji biznesowych. Madeleine Modliszka to co innego. Ona jest pośrednikiem. Nic na tym nie traci, a jeśli nie zainteresuje się współpracą z Frankiem, to ja i tak mam czyste sumienie, rozważał w myślach.
– Nie wiem, jak mam ci dziękować – Frank uścisnął odnóże Pająka. – Wprawdzie sceptycznie podchodzisz do mojego projektu, ale mam nadzieję, że kiedyś się przekonasz, że miałem rację.
Po opuszczeniu budynku siedziby Śmietanki Biznesowej z Żaby zeszło całe napięcie. Bardzo się starał, żeby wypaść jak najlepiej przed swoim dawnym kolegą. Nie był zadowolony, że ten nie pochwalił jego pomysłu.
Znów dopadły go zmęczenie i zniechęcenie całą tą sytuacją. Ben Pająk był już piątym z rzędu biznesmenem, którego odwiedził ze swoim pomysłem. Jak do tej pory, każdy odsyłał go z kwitkiem. I jak najdalej od siebie.
Poczuł, że ogarnia go senność.
Muszę napić się czegoś na wzmocnienie i może coś przekąszę.
Zobaczył nieopodal fast food swojej ulubionej sieci Mucha nie Siada. Pomaszerował szybkim krokiem w kierunku restauracji. Gdy wchodził do środka, wydawało mu się, że mignęła mu przez chwilę znajoma skądś sylwetka, ale był zbyt zmęczony, żeby się nad tym zastanawiać. Podszedł do baru i złożył zamówienie.
*
Pogoda dzisiaj wprawdzie fatalna, ale i tak do tej pory udało mi się dostarczyć pięć przesyłek. Mam też dwóch klientów zapisanych do firmowego serwisu społecznościowego. Myślę, że pozostali też się zapiszą. Trzeba tylko sumiennie wykonywać swoje obowiązki i przyjaźnie podchodzić do klienta. Uśmiech obowiązkowy. Niezależnie od pogody i od tego, kiedy będzie następny posiłek. A’ propos posiłku, to właśnie jestem w trakcie. Smacznego.
blog firmowy Alberta z Poczty Ślimaczej
– W tym samym czasie Albert Ślimak wychodził właśnie z baru Mucha nie Siada po solidnym drugim śniadaniu. Zadowolony z siebie i z pełnym brzuchem dziarsko zmierzał w w kolejne miejsce dostawy przesyłki. Mimo że nie udało mu się namówić mecenas Modliszki (co się odwlecze, to nie uciecze) do rejestracji w firmowym serwisie społecznościowym, to przekonał do tego jej sekretarkę Wandę Mysz. Właściwie to dokonali transakcji barterowej. Ona zapisała się do jego społeczności, a on do jej, w Gryzonie Tube.
Podczas śniadania w Mucha nie Siada miał trochę czasu, żeby opisać na swoim blogu wydarzenia z dnia dzisiejszego. W sumie kilka zdań, ale starał się systematycznie i sumiennie wypełniać narzucony sobie obowiązek. Starał się być zawsze na fali, znać nowe gadżety, najnowsze funkcjonalności w serwisach internetowych. Odkąd Ślimaki Zaroślowe rozpoczęły swoją technologiczną ekspansję, w firmie Poczta Ślimacza wśród pracowników zaczęto bardzo mocno promować nowe narzędzia społecznościowe. Stworzono specjalny system nagród za dużą aktywność społecznościową promującą firmę. Każdy pracownik stawał się nieodzownym elementem tej rozmnażającej się błyskawicznie społecznościowej farmy, pożywką, by mogła się rozwijać, być zauważalna na rynku i przyciągać nowych klientów i sympatyków. Koledzy w dziale Alberta rywalizowali ze sobą, który z nich zbierze więcej znajomych.
Dodatkowym bonusem z udziału w tej zabawie było to, że Albert mógł odtąd zaimponować koleżankom. Zwłaszcza jednej – Ani Biedronce. Niestety, ona nie za bardzo interesowała się internetem. Wolała chodzić z koleżankami do klubów albo do galerii handlowych. Listonosz miał jednak nadzieję na randkę. Grunt to dobre nastawienie, jak zwykł dodawać sobie otuchy.
Czekała go teraz długa przeprawa: musiał dostarczyć specjalną przesyłkę do bardzo ważnego klienta mieszkającego na peryferiach Stawu. Nagle usłyszał sygnał telefonu komórkowego.
– Albert, miałem nadzieję, że w pierwszej kolejności dostarczysz przesyłkę do naszego priorytetowego klienta, a z tego, co widzę na mapie GPS, ty wszystko zacząłeś w odwrotnej kolejności. – Rozpoznał głos kierownika działu Toby’ego Ślimaka Przydrożnego.
– Szefie, dostałem takie wytyczne i nic nie pokręciłem – zaczął tłumaczenia.
– Nieważne. Później to sobie wyjaśnimy – uciął kierownik. – Teraz pędź na jednej nodze, bo klient do nas wydzwania i niecierpliwi się.
– Pędzę – firmowym sloganem odpowiedział Albert i przyspieszył kroku.
Miał jeszcze wiele przesyłek do doręczenia, więc nie było czasu na dalsze przesiadywanie w restauracjach.
Dobrze, że kierownik nic nie wspomniał o moim przystanku w Mucha nie Siada.
W tej chwili telefon zadzwonił ponownie.
– Jeszcze jedna sprawa. Co robiłeś w Mucha nie Siada podczas pracy? – zapytał kierownik.
Albert zaczerwienił się lekko ze zdenerwowania, bo faktycznie zbyt wcześnie pozwolił sobie na zejście z trasy.
– Zapisywałem w blogu wydarzenia z pracy, szefie. Według instrukcji – odpowiedział prawie zgodnie z prawdą.
– Dobrze wiesz, że blogowanie i wszystkie te inne internetowe przyjemności macie zostawiać na czas po zrealizowaniu wszystkich przesyłek. – Kierownik nie był entuzjastą obowiązkowego udzielania się pracowników w firmowym serwisie społecznościowym, Uważał, że obniża to jakość świadczenia podstawowych tradycyjnych usług pocztowych, bo liczy się bezpośredni kontakt z klientem, a nie ta cała gadżetomania. Przyszła mu jednak do głowy pewna myśl:
– Zamiast zwykłego bloga, może zacznij prowadzić coś, co nie będzie cię zmuszało do częstych postojów. Ostatnio na szkoleniu dla kierowników mieliśmy prezentację z rozwoju social media i był też temat blogów. Właściwie to sam powinieneś o tym wiedzieć, skoro z koleżkami z pracy ciągle o tym rozmawiacie.
– Nie rozumiem, szefie. To co mam pisać zamiast bloga? – Lekko zziajany Albert nie zrozumiał, o co kierownikowi chodzi.
– Audioblogi, fotoblogi, videoblogi – cokolwiek, bylebyś tylko był w ruchu, bo nie możemy sobie pozwolić na przestoje. Pomyśl o tym i żebym nie musiał cię więcej upominać – zakończył rozmowę Toby.
– Super pomysł, szefie – odpowiedział do wyłączonej komórki Albert.
Zaczął się już lekko pocić od forsownego marszu, ale myśli o nowym sposobie blogowania tak go zaabsorbowały, że całkowicie zapomniał o zmęczeniu. Zapalał się coraz bardziej do nowego pomysłu na relacjonowanie swojej pracy.
To może być hit.
Miał też nadzieję, że nowym pomysłem zrobi wrażenie na Ani Biedronce.
Wybudowany na peryferiach miastach nowy biurowiec Klon Plaza był architektoniczną perełką Stawu i najbliższych okolic. Swoim kształtem i rozmiarami miał wzbudzać podziw i respekt wśród lokalnej społeczności i często przyjeżdżających w te okolice gości z różnych zakątków świata. Biurowiec sprawiał wrażenie żywej istoty, tętnił życiem w dzień i w noc. Wokół niego zaczęły pojawiać się inne, mniej okazałe siedziby znanych firm. Tworzyło się prawdziwe new city na terenie Stawu. Architekci mieli za zadanie nie tylko zadziwić formą, ale także funkcjonalnością budynku. Nafaszerowali go więc najnowocześniejszą elektroniką, chcąc stworzyć najbardziej nowoczesny, awangardowy i najbardziej inteligentny budynek na świecie. Złośliwi, których nigdy i nigdzie nie brakuje, twierdzili, że przewyższył inteligencją swoich twórców. Nie zmienia to faktu, że biurowiec nie miał sobie równych.
Był też świetnie zabezpieczony. Nie każdy mógł do niego wejść. Praca w Klon Plaza to był prestiż i przywilej, na które niejeden mieszkaniec Stawu miał ochotę. A wszystko dzięki przedsiębiorczemu Louisowi Krętakowi Pospolitemu, który pojawił się znikąd. No, może niedokładnie znikąd, lecz nie był przedtem znany w kręgach zbliżonych do biznesu. Louis Krętak Pospolity rozkręcił biznes zakupów internetowych, który w ciągu roku stał się hitem giełdy papierów wartościowych Zjednoczonych Stawów. Louis miał szczęście. Niewyobrażalne szczęście. Nieprawdopodobny sukces serwisu Kolektyw Zakupowy w ciągu ośmiu miesięcy od daty debiutu uczynił z niego miliardera. Dzięki olbrzymiemu majątkowi wykupił teren pod Klon Plaza i w błyskawicznym tempie wybudował nowoczesny biurowiec, który stał się główną siedzibą jego przedsiębiorstwa.
Nic nie zagrażało rozwojowi imperium Louisa dopóty, dopóki Tom Zaskroniec nie zainteresował się zakupami grupowymi. Akcje KolektywuZakupowego zaczęły spadać. Akcjonariusze niecierpliwili się. Oczekiwali reakcji na zasadzie: jeśli Louis nic nie zrobi, znaczna część kapitału odpłynie do Toma. Trzeba było działać.
Siedział teraz w swoim gabinecie i obmyślał plan działania.
– Co dalej, co dalej? – myślał gorączkowo.
– Panie prezesie, jest już pilna przesyłka, na którą pan czekał – odezwał się głos w interkomie.
– Tak, proszę – rzucił błyskawicznie i nie czekając na posłańca podbiegł do drzwi. O mało co nie zderzył się z Albertem Ślimakiem Przydrożnym, który z firmowym uśmiechem wykonywał już gest pukania do drzwi, ale w tym miejscu, gdzie listonosz spodziewał się napotkać na twarde obicie, jego palce puknęły w miękki brzuch Louisa Krętaka Pospolitego.
– Co jest? – krzyknął zdziwiony prezes.
– O, pardon – spłonił się rumieńcem Albert, szybko wyjął formularz wraz z pisakiem i oznajmił uroczyście: – Przesyłka do pana, proszę pokwitować.
Louis Krętak Pospolity podpisał dokument, odebrał przesyłkę i już miał zamykać drzwi, ale napotkał opór. Zdziwiony odwrócił się więc i z niesmakiem zauważył, że pulchny listonosz przeciska się za nim.
– Coś jeszcze? – zapytał. – Tylko szybko, nie mam czasu.
– Panie prezesie, byłbym zaszczycony, gdyby zarejestrował się pan w naszym firmowym serwisie społecznościowym – dumnie wydeklamował Albert.
Co za tupet, pomyślał Krętak Pospolity.
– Oczywiście, proszę przesłać zaproszenie, a teraz, jeśli pan pozwoli, muszę wrócić do swoich obowiązków – uśmiechnął się nieszczerze i lekko wypychając Alberta zamknął za nim drzwi.
– Jestem szczerze zobowiązany – odpowiedział już do zamkniętych drzwi uśmiechnięty od ucha do ucha listonosz. Mrugnął do osłupiałej całym zajściem sekretarki i zadowolony z siebie pomaszerował dziarsko do windy.
Tymczasem Louis Krętak Pospolity zapatrzył się na pismo na kopercie. Nadawcą był Tom Zaskroniec.
Czego ten lis ode mnie chce?
Wzdrygnął się i zaczął szybko otwierać kopertę.
*
Inwestorzy nie mają wyobraźni. Za bardzo koncentrują się na liczbach, nie dostrzegając potencjału projektu. Najchętniej wyłożyliby pieniądze na coś, co już działa, świetnie się rozwija i najlepiej, żeby niewiele kosztowało. Przecież oczywiste jest, że ryzyko musi być. Nikt nie zagwarantuje bezproblemowego prowadzenia projektu. Nawet najlepszy biznesowy pomysł może upaść. Ale póki co, to ja upadłem. Muszę trochę odpocząć, zanim znowu się podniosę.
prywatny blog Franka Żaby
Dzień jeszcze się dobrze nie zaczął, a ja już jestem w proszku, zaczął roztkliwiać się nad sobą Frank Żaba. Nic mi się nie udaje. Wszyscy dookoła szaleją w serwisach społecznościowych. To jakiś amok. Każdy musi gdzieś być zapisany, należeć do jakiejś grupy. Stadna potrzeba afiliacji. Przynależenia dla samego przynależenia. A co z outsiderami takimi jak ja? Może powinienem założyć społeczność dla outsiderów?, pomyślał zgryźliwie.
Cholera, ani życia prywatnego, ani sukcesu zawodowego. Przecież rodzice nie mogą mi pomagać przez całe życie. Wiem, że dla nich to sens życia. Wspierać mnie. Ale to jak jazda na rowerku z czterema kółkami. Trzeba wreszcie nauczyć się jeździć samodzielnie. Mam tyle mądrych rad, dla siebie, dla innych, tylko ciągle jest problem z ich realizacją.
Westchnął i pociągnął łyk soku.
Do diabła, musi być jakiś sposób. A może powinienem poprosić Bena o pracę? Czy to poniżające? W szkole to on miał problemy z nauką, a teraz ja mam problemy z życiem. Jeśli nie wybiorę czegoś konkretnego, będę coraz bardziej zapadał się w sobie. Głębiej i głębiej, aż do depresji. Muszę w coś się zaangażować. W cokolwiek. Praca, związek, hobby.
Zaczął bezmyślnie gapić się przez okno na taras przed restauracją. Właśnie wchodziła grupka studentów. Wśród nich wyróżniała się jedna z dziewcząt.
Wyjątkowa uroda. Szkoda, że nie jestem młodszy albo bogatszy.
Dziewczyna wyczuła jego wzrok i odruchowo uśmiechnęła się do Franka. Poczuł, jak krew zaczyna krążyć w jego żyłach. Oczy mu się zaszkliły, odwzajemnił uśmiech.
Zadzwonił telefon.
– Frank? Tu Ben. Stwierdziłem, że nie ma sensu czekać na moje spotkanie z mecenas Modliszką i postanowiłem umówić cię z nią już teraz. Ona ma biuro niedaleko mojej siedziby, więc nie będziesz miał problemów z dojazdem czy z dojściem, w zależności od tego, gdzie jesteś. Idź do niej, przedstaw sprawę, postaraj się tam być za około pół godziny, prześlę ci emailem namiary. Frank, jesteś tam?
Frank odchrząknął:
– Tak, jestem, dzięki, Ben, na pewno będę.
– No dobra, mam nadzieję, że uda się wam porozumieć. Cześć.
– Cześć – rzekł Żaba i odłożył telefon.
Nie miał ochoty na żadne spotkania. Najchętniej wróciłby do siebie położył się i uciął sobie drzemkę. Może poczytałby najnowszy komiks Lot nad żabim skrzekiem wydawany tylko na e-czytniki, albo obejrzałby jakiś spektakl teatralny w internecie. Uwielbiał teatr.
Telefon zaskrzeczał. Wziął do ręki komórkę, odczytał wiadomość, wrzucił namiary do mapy Stawu i okolic. Znalazł siedzibę Madeleine Modliszki.
I tak nic z tego nie będzie, pomyślał. Muszę jednak tam pójść, chociażby ze względu na Bena.
Powoli zaczął zbierać się do wyjścia.
– Albert zrzucił plik dźwiękowy do swojego bloga. Wpadł na pomysł, żeby tworzyć audiologa – wystarczy, że będzie miksował dane w różnych formatach: tekstowym dźwiękowym, graficznym lub filmowym. To nie będzie ograniczać go do żadnej formy, a jednocześnie uatrakcyjni przekaz. Pozostał tylko jedyny problem: czy rozstać się z komórką na rzecz tabletu, czy jednak ją zostawić. Tablet był nieoceniony i Albert coraz bardziej przekonywał się do niego. O wiele lżejszy i poręczniejszy od laptopa, w terenie sprawdzał się znakomicie. Wprawdzie pisanie na wirtualnej klawiaturze sprawiało mu jeszcze trochę problemów, ale jeśli ograniczy tekst do minimum na rzecz audio i zdjęć, to będzie super. Wieczorem zintegruje swojego bloga z kontem w Paszczach i Dziobach. Tam będzie miał zdecydowanie większe audytorium niż w firmowym serwisie społecznościowym. Zresztą wszyscy jego znajomi powoli przenoszą swoją aktywność internetową na Paszcze i Dzioby. Albert zawsze starał się nadążać za trendami.
Ale się wszyscy zdziwią, gdy się dowiedzą, że do mojej grupy zapisał się sam prezes KolektywuZakupowego. To będzie bomba.
Z zadowolenia aż mlasnął. W tym też momencie przypomniał sobie, że jest głodny. Pamiętał też o ostrzeżeniu kierownika: nie ma czasu na Mucha nie Siada. Wyjął z torby kanapkę z sałaty i ze smakiem zaczął ją pochłaniać.
Życie jest piękne, wymlaskał w myślach.ROZDZIAŁ II
Madeleine Modliszka zaczęła szukać informacji o Franku Żabie w internecie.
Zrzucił na mnie kolejnego frajera poszukującego kapitału na kolejny genialny społecznościowy projekt, pomyślała.
Oczywiście nie mogła mu odmówić. Nie przed spotkaniem, od którego tak wiele zależało.
Nie wiem, co on knuje, ale na pewno się dowiem.
Wróciła do poszukiwań. „Frank Żaba” wpisała do Wyszukiwarki Błotnej. W wynikach wyszukiwania pojawiły się same odnośniki do serwisów społecznościowych.
Jesteś nadaktywny Frank, uśmiechnęła się do siebie. Nie ma pewnie sensu przeczesywać wszystkich serwisów, bo pewnie masz tam te same dane i tych samych przyjaciół. Powtarzasz się, kolego. Jak my wszyscy.
Otworzyła profil Franka w Paszczach i Dziobach. Zdjęcie niczego sobie, dalej w galerii Frank na skałkach, Frank na spływie kajakowym, Frank podczas joggingu.
Ciekawe, czy faktycznie jesteś wysportowany, Frank, czy po prostu robisz sobie dobre publicity. Kawaler, ogólne informacje o zainteresowaniach: teatr, komiksy, sport, serwisy społecznościowe. Praca na własny rachunek, więc pewnie fortuny się nie dorobiłeś. Pewnie ciułacz. Ilość znajomych średnia przeciętna. Ważne, że znasz Bena, może dowiem się czegoś o nim od ciebie, analizowała dalej. Aktywność w serwisie przeciętna. No dobrze, Frank, zobaczymy, do czego możesz mi się przydać.
Odsunęła laptop i zajęła się kolejną sprawą.
Zanim Frank Żaba się zjawi, mam jeszcze chwilę, żeby popracować.
Wróciła do swoich zajęć.
– W Mucha nie Siada robiło się coraz tłoczniej i gwarniej. Ania Biedronka wraz z przyjaciółmi zajmowała centralne miejsce przy oknie. Jeden z kolegów przyniósł zamówione jedzenie i napoje. Odebrała swoją porcję, nie była jednak specjalnie głodna. Ale chciała się oderwać, zapomnieć o otaczającej rzeczywistości i dać porwać życiu. Cokolwiek by nie przyniosło. Najchętniej wyjechałaby z tego miejsca. Jak najdalej. Myślała o tym, żeby przenieść się do innego miasta. Nawet nie musiałaby zmieniać kierunku studiów. Po prostu bliskość osób, zwłaszcza tej jednej osoby, przytłaczała ją. Odbierała swobodę ruchu, oddechu. Dusiła się w tej relacji.
– Aniu, nic nie jesz – zagadał ją kolega Michael Ślimak z rodziny Zaroślowych, znajomy ze studiów, ale z roku wyżej. Sposób, w jaki patrzył, sugerował, że jest zainteresowany czymś więcej niż tylko zaspokojeniem apetytu swojej koleżanki. Ania dobrze o tym wiedziała.
– Czekam, aż zrobi mi się więcej miejsca w żołądku – zażartowała i odwróciła wzrok w kierunku tarasu za oknem, dając mu tym do zrozumienia, że konwersacja dobiegła końca.
Usłyszała sygnał swojego telefonu. Dostała wiadomość. Wyjęła telefon z torebki, otworzyła go. Email. „Jakie masz plany na dziś wieczór?” – odczytała. Szybko rzuciła okiem na nadawcę. Michael Ślimak Zaroślowy. Odwróciła głowę w jego kierunku. Patrzył na nią.
Palant, pomyślała. Skąd on ma mojego emaila? Zresztą, nieważne.
Zastanawiała się nad celną ripostą. Przyszedł jej do głowy jednak inny pomysł. Wydał jej się dobry wobec ponurej perspektywy, jaką był kolejny samotny wieczór w domu.
Może ten cymbał zainspiruje mnie do jakiegoś kroku, do działania i ucieczki stąd. Jeśli nie będzie odpowiadać mi jego towarzystwo, natychmiast się ulotnię.
Zaczęła odpisywać.
Frank doczłapał wreszcie do siedziby mecenas Modliszki. Siedział teraz w fotelu, sącząc wodę mineralną, i czekał na sygnał sekretarki, stanowiący przyzwolenie na przemieszczenie się do gabinetu szefowej. Z nudów sięgnął po jeden z magazynów, schludnie poukładanych na stoliku. Sekretarka udawała, że jest czymś bardzo mocno zajęta, co nie odbiegało wiele od prawdy, z tym że stwarzanie pozorów zapracowania opanowała do perfekcji, jednoczenie oddając się niezliczonym interakcjom internetowym ze znajomymi w serwisie Paszcze i Dzioby. Przy monotonnych dźwiękach włączonej klimatyzacji w tle oboje oddalali się od rzeczywistego celu swojego pobytu w biurze.
Po kilku minutach na monitorze laptopa w sekretariacie pojawiło się powiadomienie: „Poproś pana Żabę”.
– Miło mi pana powitać. Madeleine Modliszka – uśmiechnęła się na powitanie Madeleine Modliszka.
– Dzień dobry. Frank Żaba – zdołał wyjąkać w odpowiedzi Frank, oczarowany nieziemską urodą właścicielki biura.
Co za wspaniała samica. Cud natury.
Był oczarowany i patrzył na nią zafascynowany, spijając z ust każde jej słowo.
– Proszę usiąść, panie Żaba. Ben zarekomendował mi pana jako bardzo obiecującego klienta, z interesującym projektem internetowym. Zdaje się, że chodzi o coś związanego z wiedzą i informacją. Wprawdzie na topie są teraz serwisy społecznościowe, i właśnie takich projektów poszukują inwestorzy, ale mam nadzieję, że uda mi się panu pomóc.
Modliszka była w swoim żywiole. Wiedziała, jak oczarować klienta, a następnie trzymać go na krótkiej smyczy. Frank Żaba należał do niej – od tej chwili, gdy przekroczył próg jej gabinetu.
– Tak. – Biedak musiał odchrząknąć, żeby jego głos przybrał normalny ton. – Szukam inwestora do projektu związanego z transakcjami wiedzą.
– Bardzo interesujące. Jakie ma pan aktywa? Prototyp projektu, biznesplan? No i jaki posiada pan kapitał na rozkręcenie biznesu? – zasypała go pytaniami.
Frank Żaba, który myślami przebywał już na orbicie okołoziemskiej, z hukiem spadł na planetę Ziemia.
– Hę… – zaczął niezbyt inteligentnie. – To jest tak…yyy, hmm… – zakończył.
Klapa na całego, pomyślał. Przy niej nie mogę zebrać myśli. Co się ze mną dzieje? Może jestem chory?
Zaczął rozmyślać gorączkowo.
Nie zjadłem dzisiaj nawet śniadania, wypiłem tylko sok w Mucha nie Siada. Może to osłabienie na zmianę pogody? Nie oszukuj się, skarcił w końcu sam siebie. Wpadłeś jak żołądź w błoto.
– Przepraszam, ale chyba nie najlepiej się czuję – podjął jeszcze jedną próbę Frank. – To chyba przez tę pogodę.
– Jutro będzie dżdżysto – odpowiedziała Madeleine. Fascynacja, którą zobaczyła w oczach Franka, i jej zaczęła się udzielać. Uśmiechnęła się promiennie i zapytała:
– Może spacer dobrze panu zrobi? Właściwie mogę dziś wcześniej skończyć, więc mógłby pan mnie odprowadzić. Po drodze moglibyśmy porozmawiać o projekcie.
– Z przyjemnością – słowa przebijały się z trudem przez jego całkowicie obezwładniony umysł.
– Wanda, ja dzisiaj wcześniej wychodzę – poinformowała Modliszka sekretarkę przez interkom.
– Tak, pani mecenas. Czy jutro będzie pani od rana, czy mam przełożyć przedpołudniowe spotkania? – usłyszała w odpowiedzi.
W oczach Modliszki pojawił się groźny błysk.
Czy ta mała coś insynuuje? Nie, to chyba niemożliwe, jest na to za głupia.
– Jutro będę o normalnej porze – odpowiedziała stanowczo.
Frank Żaba Biegająca ciągle zastanawiał się nad swoim nowym pomysłem na biznes. Ostatnio sprawy nie szły zbyt dobrze. Jego projekt programu lojalnościowego dla sieci restauracji Mucha nie Siada nie został przyjęty najlepiej. Koniecznie musi coś wymyślić, bo limit porażek biznesowych został już wyczerpany, i to na najbliższe kilka lat. Zapatrzył się w okno. Okropna, słoneczna pogoda szybko wysusza skórę, a noszenie specjalnego płaszcza wodnego nie jest wygodne.
Mam nadzieję, że wkrótce spadnie deszcz, pomyślał.
Jednak mimo wszystko był zadowolony. Zwłaszcza ze swojego mieszkania, dobrze ocienionego, odpowiednio wilgotnego. Widok miał wspaniały: na wprost przed jego oczyma roztaczał się Staw, w którym się wychował i dorastał, i w którym też poznał swoją pierwszą dziewczynę.
Żył sam, ale nie samotnie. Sprawy, w które ciągle się angażował, odciągały go od myśli o stabilizacji i poświęceniu się rodzinie. Właściwie to taka sytuacja bardzo go satysfakcjonowała. Niedzielne obiadki u mamy, brak zobowiązań – życie singla miało swoje zalety. Nie był typem amanta, ale od czasu do czasu udawało mu się z kimś umówić. Z nikim nie wiązał się na stałe. Zawsze, kiedy znajomość przeradzała się w coś więcej i rokowała coraz lepiej, wkraczała jego matka. Miała swoje wyobrażenie idealnej partnerki dla syna. Niestety, jak do tej pory żadna z jego dotychczasowych sympatii nie przypadła jej do gustu.
Może Lucy spodoba się mamie, pomyślał.
Dzień dopiero się zaczynał, więc odsunął szybko na bok rozważania na temat swojego prywatnego życia. Najpierw obowiązki. Zaczął się pakować.
Przejrzał raz jeszcze zawartość neseseru. Laptop, notatnik, chusteczki nawilżające, krople do oczu. O czymś zapomniał. Kanapka. Ciągle zapominał o przygotowaniu sobie czegoś do jedzenia. Urok kawalerskiego życia. Poszedł do kuchni i zrobił dwie kanapki. Zapakował je i już miał wychodzić, ale dotarł do niego jakiś hałas. Jakieś ciężkie sapanie jakby z popsutej maszyny parowej.
Oby nie mój błotny bojler, bo znowu będę musiał korzystać z łazienki rodziców, zmartwił się.
Na wszelki wypadek wszedł do łazienki, ale nic nie wskazywało na awarię bojlera błotnego. Hałas dobiegał z klatki schodowej. Natarczywy i irytujący dzwonek do drzwi oznaczał gościa.
– Tylko nie teraz – jęknął.
Przez chwilę zastanawiał się, czy nie wyjść chyłkiem przez okno, jednak zaniechał tego; przypomniał sobie, że mieszka na czwartym piętrze. Wyjrzał przez wizjer i w tym samym czasie dzwonek zadzwonił po raz drugi, a jego głośny dźwięk zdawał się gwałtownie wdzierać w ciszę. Poirytowany Frank Żaba z impetem otworzył drzwi.
– Dzień dobry, polecony do pana – tubalnym głosem oznajmił zasapany Albert Ślimak Przydrożny, przedstawiciel monopolistycznej firmy pocztowej Poczta Ślimacza. – Proszę tu pokwitować – Podał Frankowi formularz i pisak.
Żaba odszukał swoje dane na dokumencie, podpisał i oddał listonoszowi. Ten, przestępując z nogi na nogę, nieśmiało zapytał z wymuszonym uśmiechem na twarzy:
– Szanowny pan życzy sobie jakieś usługi? Mamy szeroki wachlarz usług: oprócz pocztowych, oferujemy, na przykład, catering, sprzątanie, opieka nad dziećmi – szybko wyrecytował wyuczoną formułkę handlową. – Ceny bardzo konkurencyjne, wiarygodna firma. – Uśmiech nie schodził z twarzy Alberta.
– Nie, nie. Dziękuję – odpowiedział szybko Frank, licząc na szybkie wyjście listonosza. Nie chciał spóźnić się na spotkanie.
– Gdyby jednak szanowny pan życzył sobie skorzystać z naszych usług, zostawię wizytówkę. – Listonosz sięgnął do torby w poszukiwaniu kartonika z adresem firmy.
– Nie trzeba. Znam adres, każde dziecko zna spółkę Poczta Ślimacza.
Swoją drogą, nie wiem, jakim cudem utrzymujecie się na rynku z tak wysokimi cenami, pomyślał.
– Tak, oczywiście, szanowny pan ma rację, ale na wizytówce jest też adres naszej nowej strony internetowej. Tworzymy swoją społeczność internetową i zachęcamy wszystkich klientów do zapisania się do niej – uśmiech Alberta wyrażał pełen entuzjazm.
– Dobrze, proszę zostawić wizytówkę, na pewno się zapiszę – Frank obiecałby teraz wszystko, byleby ten Ślimak wreszcie sobie poszedł.
– Jeszcze jedno – Albert niezmordowanie ciągnął swoje handlowe show – jak szanowny pan będzie się zapisywał, to tam jest taka rubryka, w której trzeba napisać, kto pana zaprosił do naszej społeczności. Proszę tam wpisać moje nazwisko: Albert Ślimak Przydrożny – rozpromienił się.
– Tak, na sto procent napiszę, a teraz jeśli pan pozwoli, muszę przygotować się do wyjścia. – Frank zaczął się coraz bardziej niecierpliwić.
Jak pragnę błota, czy on kiedyś stąd wreszcie wyjdzie?
– Oczywiście, nie przeszkadzam, polecam także nasze usługi przewozu osób, mogę zamówić panu transport. – Albert sięgnął do torby w poszukiwaniu właściwej ulotki.
Frank ze zdenerwowania zaczął się pocić.
– To chyba jakiś koszmar. – Nic nie mówiąc podszedł do stołu, otworzył neseser, wrzucił otrzymany list i z irytacją zamknął go z hukiem. Jeden zatrzask nie zaskoczył. – Cholera jasna. – Ponowna próba, trzask zamykanego nesesera i mechanizm odłamał się. Frank na chwilę znieruchomiał. Popatrzył na niedomknięty z jednej strony przedmiot. Szybko się opanował, wziął go pod pachę i energicznie przemierzając pokój w kierunku drzwi szczeknął do uśmiechniętego współczująco Alberta:
– Idziemy.
Zamykając drzwi od zewnątrz usłyszał za swoimi plecami:
– Mamy też usługi naprawcze.
Frank biegiem opuścił budynek.
– Albert uwielbiał swoją pracę. Tak jak wszyscy jego koledzy z działu obsługi klienta. Odkąd pamiętał, jego rodzina zawsze związana była z branżą pocztową. Ostatnio jednak niezbyt dobrze działo się na rynku. Nowe technologie informacyjne przyczyniły się do powstania nowych możliwości i usług, wypierając jednocześnie to, do czego Albert i jego rodzina byli przyzwyczajeni od lat. Ale takie są koszty postępu cywilizacyjnego. Trzeba iść z duchem czasu. Firma zaczęła poszerzać swoje usługi o nowe, lecz niekonkurencyjne, tworząc strategiczne alianse z innymi wiarygodnymi firmami, liderami swoich branż. Tak też narodziło się konsorcjum usług pod patronatem Poczty Ślimaczej. Albert był dumny z rozwoju firmy. Jedynym zgrzytem była konkurencja ze strony rodziny Ślimaków Zaroślowych, które od zawsze rywalizowały ze Ślimakami Przydrożnymi. Obie rodziny nigdy nie potrafiły dogadać się ze sobą. Ślimaki Przydrożne opanowały już dawno temu wszystkie główne szlaki komunikacyjne i przez wiele lat nie miały na tym polu naturalnych konkurentów. Ślimaki Zaroślowe musiały za to poszukiwać innych sposobów na przetrwanie w biznesie pocztowym. Postawiły na nowe technologie i na innowacyjność. Rozwój Internetu bardzo im pomógł: niektórzy przepowiadali nawet koniec tradycyjnych usług pocztowych.
Jednak Albert nie wierzył w takie prognozy. Jego spółka późno wprawdzie, ale jednak, wprowadziła usługi internetowe. Ostatnią nowością był firmowy serwis społecznościowy. Oczywiście w pierwszej kolejności zarejestrowali się w nim wszyscy pracownicy Poczty Ślimaczej. To było nawet ciekawe, przesyłanie między sobą fotek z miejsc, w których się pracowało. Dzięki temu wszyscy mieli dokładną informację, co, gdzie i kiedy się działo. Tysiące Ślimaków Przydrożnych dzień w dzień przesyłały mnóstwo zdjęć i filmików ze swoich tras wraz z komentarzami. O remontach, zatorach drogowych, wypadkach, śmiesznych albo dziwnych wydarzeniach.
Tak, praca w rodzinnej firmie napawała Alberta dumą. Nie był może najlepszym pracownikiem w swoim dziale, ale za to miał opinię bardzo obowiązkowego i rzetelnego. Skrupulatnie realizował wszystkie przesyłki, jakie otrzymywał z rozdzielnika. Wziął sobie nawet za punkt honoru, żeby zapisać jak największą ilość klientów do firmowego serwisu społecznościowego. Reakcje były wprawdzie różne, ale Albert nie zrażał się. Był urodzonym optymistą.
Słońce nieprzyjemnie dawało się we znaki, ale za to na jutro zapowiada się cudowna, dżdżysta pogoda. Miał do pokonania krótki odcinek drogi. Do bardzo wymagającej klientki. Przesyłka do rąk własnych. Gdyby udało mu się namówić tę klientkę do zapisania się do firmowego serwisu społecznościowego, wszystkim z wrażenia pospadałyby czapki z głów… W głowie zaczął już układać plan działania.
*
Projekty internetowe są obarczone wysokim ryzykiem kapitałowym. Inwestorzy bardzo uważnie sprawdzają nie tylko firmę, ale też osoby odpowiedzialne za jej rozwój. W mojej praktyce zawodowej często spotykam się z pytaniem, jak trzeba przygotować dokumenty i materiały, żeby zwiększyć szanse na sukces pozyskania kapitału od inwestora. Odpowiedź jest prosta. Dokumenty są tak samo ważne jak książka serwisowa w samochodzie. Zawierają istotne informacje, ale nie spowodują, że samochód ruszy z miejsca. Tak też jest z projektami internetowymi. Muszą działać, być sprawne i rozwojowe. W tej analogii samochodowej auto potrzebuje dobrej drogi do szybkiej i sprawnej jazdy. Z kolei spółka wymaga dobrych i przyjaznych przepisów celem dynamicznego rozwoju.
Madeleine Modliszka, Śmietanka Biznesowa – networkingowy serwis biznesowy
– Pani mecenas, telefon do pani – słodkim głosem poinformowała przez interkom sekretarka. – Dzwoni Ben Pająk, prezes serwisu networkingowego Śmietanka Biznesowa.
– Połącz mnie – zdecydowanie odpowiedziała Madeleine Modliszka. To może być ważny klient, a co istotniejsze, to może doprowadzić mnie do … – Przywołała się szybko do porządku. Profesjonalizm ponad wszystko.
– Halo, witam pani mecenas, przepraszam za taką tradycyjną drogę kontaktu, ale nie mam do pani żadnego komunikatora – zaczął Ben.
– Witam pana prezesa, czym mogę służyć? – słodko odpowiedziała Modliszka i zatrzepotała rzęsami do słuchawki.
– Nasz wspólny znajomy polecił mi panią mecenas jako wybitnego specjalistę do spraw holdingów i aliansów – zawiesił na chwilę głos. – Chciałbym porozmawiać o przedsięwzięciu, do którego się przymierzam, więc gdyby miała pani wolną chwilę, bardzo chętnie spotkałbym się z panią w celu zaprezentowania pomysłu na naszą współpracę. Czy najbliższy piątek, lunch o pierwszej po południu, w restauracji „Wilgotny Mech” byłby dla pani odpowiedni? – zapytał, nie dając jej dojść do głosu.
Mój ty pistolecie, pomyślała.
– Chwileczkę, zaraz sprawdzę – odpowiedziała, po czym odczekała stosowną chwilę. – Tak, to dobry termin, chętnie spotkam się z panem i posłucham, w czym mogłabym pomóc.
– Doskonale. Zatem do zobaczenia.
Wyczuła radosny ton w jego głosie i usłyszała dźwięk odkładanej słuchawki.
Cwaniaczek, miał przecież dane kontaktowe na mojej stronie… Wybrał jednak tradycyjny telefon. Kłamczuszek.
Ponownie odezwał się interkom głosem pełnym słodyczy:
– Przesyłka do pani mecenas, do rąk własnych.
– Powiedz, że jestem zajęta, sama odbierz – poleciła mu Modliszka, po czym odczytała wiadomość potwierdzającą spotkanie z Pająkiem w Wilgotnym Mchu. Jej treść została wysłana z kalendarza Pająka, z jednoczesnym zaproszeniem do jego prywatnej grupy w Śmietance Biznesowej.
– Pani mecenas, listonosz powiedział, że odda list tylko pani osobiście.
Cholera.
Modliszka energicznie odsunęła fotel i szybkim krokiem podeszła do drzwi oddzielających jej gabinet od sekretariatu. Otworzyła je i ujrzała pulchnego, głupkowato uśmiechniętego przedstawiciela firmy pocztowej Poczta Ślimacza.
– Madeleine Modliszka. Ma pan dla mnie przesyłkę – oznajmiła tonem nieznoszącym sprzeciwu.
– Tak, ale najpierw proszę tu podpisać – wyciągnął w jej stronę formularz wraz z pisakiem.
Bęcwał.
Zaprogramowana tak, iż zdawała się nie dostrzegać osób sytuowanych poniżej dyrektorskiego stanowiska, syknęła:
– Najpierw muszę wiedzieć, skąd ta przesyłka.
Albert Ślimak odwrócił kopertę i pokazał ją Modliszce. Na widok wypisanego na niej nazwiska nadawcy pani mecenas na chwilę wstrzymała oddech. Prawie wyrwała z ręki listonosza przesyłkę i odwróciwszy się na pięcie bez słowa popędziła z powrotem do gabinetu. Zaaferowana nie słyszała już słów listonosza, który zachęcał ją do zapisania się do firmowego serwisu społecznościowego.
Usiadłszy na skraju fotela raz jeszcze spojrzała na nazwisko nadawcy. Tom Zaskroniec. Cudowne dziecko branży internetowej. To na niego polowała już od blisko roku. To z nim chciała się umówić, dla niego pracować i rozwinąć skrzydła. Tylko z nim miała szansę na sukces. Spotkanie z Benem Pająkiem miało jej w tym pomóc, a tutaj taka niespodzianka. Pospiesznie zaczęła otwierać kopertę.
*
Kulturystyka klasyczna to sport dla wytrwałych. Wbrew powszechnym opiniom nie chodzi tu tylko o masę mięśniową, ale przede wszystkim jak najlepsze proporcje. Treningi na siłowni muszą być połączone z ćwiczeniami aerobowymi. Każdy ma swoje preferencje w tym względzie. Do wyboru są takie urządzenia jak: wioślarz, orbitrek, rowerek albo bieżnia. Dla mnie najlepszym rodzajem ćwiczeń aerobowych są biegi. Wystarczy około trzydziestu minut joggingu po ćwiczeniach na siłowni, żeby utrzymać dobrą sylwetkę.
Ben Pająk
Pajęczarnia – serwis społecznościowy Pająków
– Misterny plan Bena Pająka zaczynał dojrzewać. To był jedyny sposób, żeby przeciwstawić się największemu zagrożeniu od czasów internetowej bańki spekulacyjnej. Na samą myśl o tamtych niepewnych dniach przeszedł go dreszcz. Stracił wtedy wszystko. Wtedy też przyrzekł sobie, że nigdy nie dopuści do sytuacji, w której po raz kolejny będzie musiał zaczynać od zera. Już nigdy nie będzie bankrutem. Z mozołem piął się w górę ze swoim internetowym serwisem biznesowym. Śmietanka Biznesowa była największym we wszystkich Stawach serwisem typu business networking. Jego bezpośredni konkurenci łącznie mieli maksymalnie dwadzieścia procent rynku. Miał spokój. Dopóty, dopóki na horyzoncie nie pojawił się Tom Zaskroniec, a jego serwis Paszcze i Dzioby w ciągu kilku lat stał się największym, najpotężniejszym serwisem społecznościowym. Gdyby tylko trzymał się swojej branży, nie stanowiłby zagrożenia. Jednak Paszcze i Dzioby były jak tornado: wchłaniały coraz to nowe obszary aktywności internetowej i nikt nie mógł być już pewny swojego biznesu. Tom albo przejmował konkurentów, albo ich niszczył. Jeśli nic się nie wydarzy, za kilka lat internet i Paszcze i Dzioby będą jednym.
Od kilku miesięcy Ben tworzył alians największych spółek internetowych, gotowych do przeciwstawienia się ekspansji Toma. Plan był trudny do zrealizowania, bo wymagał przełamania dotychczasowych uprzedzeń i nieufności między dotychczasowymi konkurentami. Jednak błyskawiczny rozwój Paszczy i Dziobów sprawił, że znikały wszelkie opory. Ben chciał włączyć do spisku mecenas Madeleine Modliszkę, która miała doskonałe kompetencje do zabezpieczenia od strony prawnej spiskowego aliansu. Kolejnym krokiem będzie spotkanie szefów konkurencyjnych spółek i omówienie strategii powstrzymania ekspansji Toma Zaskrońca.
Odnotował w swoim elektronicznym kalendarzu spotkanie z Madeleine Modliszką i wysłał jej prośbę z potwierdzeniem i zaproszeniem do swojej prywatnej grupy na Śmietance Biznesowej. Rezerwację w „Wilgotnym Mchu” zrobił już wcześniej. Kolejnym punktem programu dnia miało być spotkanie z Frankiem Żabą, dawnym kolegą ze studiów. Czasem miał dość tego społecznościowego i networkingowego szaleństwa internetowego, które wszystkich opętało. Biznes to jedno, ale życie prywatne to drugie. Oficjalnie popierał, a wręcz gloryfikował społecznościówki, ale fakt, że miał tysiące znajomych na swoim profilu, nie zawsze wychodził mu na dobre. Tak było i w tym przypadku. Frank zapisał się do jego profilu na samym początku i Ben nie przewidział, że takich jak on będzie wielu. Znajomych z różnych etapów życia; ze szkoły, studiów, pracy, bliższej lub dalszej rodziny, znajomych znajomych itd. Nie wypadało czasem nie odpowiedzieć. Od pewnego już czasu, śladem najnowszych trendów, włączył sporo opcji ograniczających możliwość zapisania się do swojej grupy. Jednak musiał też dbać o publicity. Zresztą zakładał, że może Frank Żaba jeszcze się kiedyś przyda. Pytanie tylko, do czego. Ta życiowa ciamajda nie potrafiła nic zrealizować do końca.
Może odwołam spotkanie?, zastanowił się przez chwilę.
Szybko jednak odrzucił ten pomysł.
Jeśli teraz z nim się nie spotkam, będzie mnie dalej nagabywał. Chcę mieć to już z głowy.
W tym momencie na ekranie monitora pojawiła się informacja o przybyciu Franka Żaby. Pytał, czy może wejść.
– Tak – odpisał mu.
Chwilę później usłyszał nieśmiałe pukanie do drzwi.
– Cześć – z uśmiechem powitał go dawny kolega ze szkoły.
– Witaj! – Pająk rozpostarł ramiona i zbliżając się do Żaby chwycił jego dłoń i silnie ją uścisnął.
– Nadal w formie – skomentował silny uścisk Frank.
– Staram się. Muszę dbać o kondycję – odpowiedział Ben. – Ale ty też dobrze wyglądasz. Napijesz się czegoś?
– Nie, dziękuję. Właściwie to nie chciałbym ci zabierać zbyt dużo czasu, domyślam się, jak bardzo musisz być zajęty. Doceniam, że znalazłeś dla mnie chwilę. – Poczuł się nagle stremowany.
Do rzeczy, pomyślał Pająk i uśmiechnął się.
Czekał na dalszy ciąg tej rozmowy.
– Wiedza dla wszystkich! – z przejęciem wyrzucił z siebie Frank.
Niektórym szczególnie by się to przydało, pomyślał rozbawiony prezes serwisu networkingowego.
A na głos zapytał:
– Chcesz założyć sieć szkół?
– Nie, nie o to chodzi – szybko zaprzeczył Frank. – Miałem na myśli serwis internetowy, w którym każdy będzie mógł tworzyć wiedzę na podstawie swoich kompetencji i doświadczeń, dzielić się nią, sprzedawać ją i kupować. – Spojrzał wyczekująco na Bena.
Ten bez pośpiechu wyjął wafle ryżowe w polewie jogurtowej, wyłożył na talerzyku, postawił na biurku i gestem głowy zasugerował swojemu gościowi poczęstunek. Obaj wzięli po jednym i zaczęli chrupać. Ben był zwolennikiem zdrowego odżywiania się.
– Mów dalej – zachęcił go.
– Wyobraź sobie, że każdy może być autorem wiedzy, ale nie tak jak w serwisach społecznościowych, w których cała aktywność użytkownika sprowadza się do zapraszania znajomych i dzielenia się tym, co się widziało, słuchało, czy przeczytało. To jest rynek odbiorców. Czytałem, że dziewięćdziesiąt procent tekstów na Twisterze czy w Paszczach i Dziobach nie jest w ogóle czytanych, bo są bezwartościowe. Trend się zmienia. Większość użytkowników jest zarejestrowana w co najmniej jednym serwisie społecznościowym. To, czy ktoś w nim zostanie, będzie zależało od zawartości, czyli treści tworzonych przez samych użytkowników serwisu, a nie od liczby tych użytkowników! – ostatnie zdanie Frank prawie wykrzyczał.
– Liczby są ważne dla inwestorów i reklamodawców. Więcej użytkowników to więcej kasy. Chcesz zrobić rewolucję, Frank? Zobacz, co się dzieje na rynku. To nie czas na takie szlachetne pomysły. To jest czas wojny społecznościówek o dominację na rynku. Zobacz, jak łatwe i dostępne są serwisy do celów grupowania społeczności. Ba, nawet sami użytkownicy mogą teraz zakładać swoje serwisy społecznościowe. Kreatorzy serwisów, rozwiązania opensource, wszystko dostępne w kilku klikach. – rzekł Ben i powrócił myślami do swojego planu aliansu przeciwko Tomowi.
Rozgorączkowany Frank stracił chwilowo impet, ale nie poddawał się.
– Ben, rozumiem, że możesz być niezainteresowany tym pomysłem, ale masz wielu znajomych, może mógłbyś zarekomendować mnie komuś, potrzebuję inwestora – wysapał.
Pająk szybko wrócił myślami do tu i teraz. Zastanowił się przez chwilę, co zrobić. Zniechęcić Franka? Prawdę mówiąc, nie widział szans na realizację tego pomysłu. Na pewno nie w tym momencie. Tym bardziej, że mógłby wskazać mnóstwo serwisów opartych na zawartości, takich jak Wiki, Q&A, bazy wiedzy. Z drugiej zaś strony dobrze pamiętał swoje początki. Pukanie od drzwi do drzwi w poszukiwaniu inwestora, kapitału na rozkręcenie własnego biznesu...
To nigdy nie jest łatwe, proste i przyjemne, pomyślał.
– Niebawem spotkam się z osobą, która teoretycznie mogłaby ci pomóc – odezwał się w końcu. – Bardzo energiczna pani mecenas. Polecę cię jej. Ona zajmuje się takimi sprawami zawodowo. Ma wiele kontaktów, wie, jak przygotować materiał prezentacyjny. Dasz jej tylko odpowiednią prowizję lub udział w przedsięwzięciu. Oczywiście, nie gwarantuję, że będzie zainteresowana, ale spróbować zawsze warto. Tylko tyle mogę dla ciebie na chwilę obecną zrobić, Frank.
Nie mogę proponować biznesu, w który sam nie wchodzę, moim partnerom biznesowym. Nie mogę psuć swoich relacji biznesowych. Madeleine Modliszka to co innego. Ona jest pośrednikiem. Nic na tym nie traci, a jeśli nie zainteresuje się współpracą z Frankiem, to ja i tak mam czyste sumienie, rozważał w myślach.
– Nie wiem, jak mam ci dziękować – Frank uścisnął odnóże Pająka. – Wprawdzie sceptycznie podchodzisz do mojego projektu, ale mam nadzieję, że kiedyś się przekonasz, że miałem rację.
Po opuszczeniu budynku siedziby Śmietanki Biznesowej z Żaby zeszło całe napięcie. Bardzo się starał, żeby wypaść jak najlepiej przed swoim dawnym kolegą. Nie był zadowolony, że ten nie pochwalił jego pomysłu.
Znów dopadły go zmęczenie i zniechęcenie całą tą sytuacją. Ben Pająk był już piątym z rzędu biznesmenem, którego odwiedził ze swoim pomysłem. Jak do tej pory, każdy odsyłał go z kwitkiem. I jak najdalej od siebie.
Poczuł, że ogarnia go senność.
Muszę napić się czegoś na wzmocnienie i może coś przekąszę.
Zobaczył nieopodal fast food swojej ulubionej sieci Mucha nie Siada. Pomaszerował szybkim krokiem w kierunku restauracji. Gdy wchodził do środka, wydawało mu się, że mignęła mu przez chwilę znajoma skądś sylwetka, ale był zbyt zmęczony, żeby się nad tym zastanawiać. Podszedł do baru i złożył zamówienie.
*
Pogoda dzisiaj wprawdzie fatalna, ale i tak do tej pory udało mi się dostarczyć pięć przesyłek. Mam też dwóch klientów zapisanych do firmowego serwisu społecznościowego. Myślę, że pozostali też się zapiszą. Trzeba tylko sumiennie wykonywać swoje obowiązki i przyjaźnie podchodzić do klienta. Uśmiech obowiązkowy. Niezależnie od pogody i od tego, kiedy będzie następny posiłek. A’ propos posiłku, to właśnie jestem w trakcie. Smacznego.
blog firmowy Alberta z Poczty Ślimaczej
– W tym samym czasie Albert Ślimak wychodził właśnie z baru Mucha nie Siada po solidnym drugim śniadaniu. Zadowolony z siebie i z pełnym brzuchem dziarsko zmierzał w w kolejne miejsce dostawy przesyłki. Mimo że nie udało mu się namówić mecenas Modliszki (co się odwlecze, to nie uciecze) do rejestracji w firmowym serwisie społecznościowym, to przekonał do tego jej sekretarkę Wandę Mysz. Właściwie to dokonali transakcji barterowej. Ona zapisała się do jego społeczności, a on do jej, w Gryzonie Tube.
Podczas śniadania w Mucha nie Siada miał trochę czasu, żeby opisać na swoim blogu wydarzenia z dnia dzisiejszego. W sumie kilka zdań, ale starał się systematycznie i sumiennie wypełniać narzucony sobie obowiązek. Starał się być zawsze na fali, znać nowe gadżety, najnowsze funkcjonalności w serwisach internetowych. Odkąd Ślimaki Zaroślowe rozpoczęły swoją technologiczną ekspansję, w firmie Poczta Ślimacza wśród pracowników zaczęto bardzo mocno promować nowe narzędzia społecznościowe. Stworzono specjalny system nagród za dużą aktywność społecznościową promującą firmę. Każdy pracownik stawał się nieodzownym elementem tej rozmnażającej się błyskawicznie społecznościowej farmy, pożywką, by mogła się rozwijać, być zauważalna na rynku i przyciągać nowych klientów i sympatyków. Koledzy w dziale Alberta rywalizowali ze sobą, który z nich zbierze więcej znajomych.
Dodatkowym bonusem z udziału w tej zabawie było to, że Albert mógł odtąd zaimponować koleżankom. Zwłaszcza jednej – Ani Biedronce. Niestety, ona nie za bardzo interesowała się internetem. Wolała chodzić z koleżankami do klubów albo do galerii handlowych. Listonosz miał jednak nadzieję na randkę. Grunt to dobre nastawienie, jak zwykł dodawać sobie otuchy.
Czekała go teraz długa przeprawa: musiał dostarczyć specjalną przesyłkę do bardzo ważnego klienta mieszkającego na peryferiach Stawu. Nagle usłyszał sygnał telefonu komórkowego.
– Albert, miałem nadzieję, że w pierwszej kolejności dostarczysz przesyłkę do naszego priorytetowego klienta, a z tego, co widzę na mapie GPS, ty wszystko zacząłeś w odwrotnej kolejności. – Rozpoznał głos kierownika działu Toby’ego Ślimaka Przydrożnego.
– Szefie, dostałem takie wytyczne i nic nie pokręciłem – zaczął tłumaczenia.
– Nieważne. Później to sobie wyjaśnimy – uciął kierownik. – Teraz pędź na jednej nodze, bo klient do nas wydzwania i niecierpliwi się.
– Pędzę – firmowym sloganem odpowiedział Albert i przyspieszył kroku.
Miał jeszcze wiele przesyłek do doręczenia, więc nie było czasu na dalsze przesiadywanie w restauracjach.
Dobrze, że kierownik nic nie wspomniał o moim przystanku w Mucha nie Siada.
W tej chwili telefon zadzwonił ponownie.
– Jeszcze jedna sprawa. Co robiłeś w Mucha nie Siada podczas pracy? – zapytał kierownik.
Albert zaczerwienił się lekko ze zdenerwowania, bo faktycznie zbyt wcześnie pozwolił sobie na zejście z trasy.
– Zapisywałem w blogu wydarzenia z pracy, szefie. Według instrukcji – odpowiedział prawie zgodnie z prawdą.
– Dobrze wiesz, że blogowanie i wszystkie te inne internetowe przyjemności macie zostawiać na czas po zrealizowaniu wszystkich przesyłek. – Kierownik nie był entuzjastą obowiązkowego udzielania się pracowników w firmowym serwisie społecznościowym, Uważał, że obniża to jakość świadczenia podstawowych tradycyjnych usług pocztowych, bo liczy się bezpośredni kontakt z klientem, a nie ta cała gadżetomania. Przyszła mu jednak do głowy pewna myśl:
– Zamiast zwykłego bloga, może zacznij prowadzić coś, co nie będzie cię zmuszało do częstych postojów. Ostatnio na szkoleniu dla kierowników mieliśmy prezentację z rozwoju social media i był też temat blogów. Właściwie to sam powinieneś o tym wiedzieć, skoro z koleżkami z pracy ciągle o tym rozmawiacie.
– Nie rozumiem, szefie. To co mam pisać zamiast bloga? – Lekko zziajany Albert nie zrozumiał, o co kierownikowi chodzi.
– Audioblogi, fotoblogi, videoblogi – cokolwiek, bylebyś tylko był w ruchu, bo nie możemy sobie pozwolić na przestoje. Pomyśl o tym i żebym nie musiał cię więcej upominać – zakończył rozmowę Toby.
– Super pomysł, szefie – odpowiedział do wyłączonej komórki Albert.
Zaczął się już lekko pocić od forsownego marszu, ale myśli o nowym sposobie blogowania tak go zaabsorbowały, że całkowicie zapomniał o zmęczeniu. Zapalał się coraz bardziej do nowego pomysłu na relacjonowanie swojej pracy.
To może być hit.
Miał też nadzieję, że nowym pomysłem zrobi wrażenie na Ani Biedronce.
Wybudowany na peryferiach miastach nowy biurowiec Klon Plaza był architektoniczną perełką Stawu i najbliższych okolic. Swoim kształtem i rozmiarami miał wzbudzać podziw i respekt wśród lokalnej społeczności i często przyjeżdżających w te okolice gości z różnych zakątków świata. Biurowiec sprawiał wrażenie żywej istoty, tętnił życiem w dzień i w noc. Wokół niego zaczęły pojawiać się inne, mniej okazałe siedziby znanych firm. Tworzyło się prawdziwe new city na terenie Stawu. Architekci mieli za zadanie nie tylko zadziwić formą, ale także funkcjonalnością budynku. Nafaszerowali go więc najnowocześniejszą elektroniką, chcąc stworzyć najbardziej nowoczesny, awangardowy i najbardziej inteligentny budynek na świecie. Złośliwi, których nigdy i nigdzie nie brakuje, twierdzili, że przewyższył inteligencją swoich twórców. Nie zmienia to faktu, że biurowiec nie miał sobie równych.
Był też świetnie zabezpieczony. Nie każdy mógł do niego wejść. Praca w Klon Plaza to był prestiż i przywilej, na które niejeden mieszkaniec Stawu miał ochotę. A wszystko dzięki przedsiębiorczemu Louisowi Krętakowi Pospolitemu, który pojawił się znikąd. No, może niedokładnie znikąd, lecz nie był przedtem znany w kręgach zbliżonych do biznesu. Louis Krętak Pospolity rozkręcił biznes zakupów internetowych, który w ciągu roku stał się hitem giełdy papierów wartościowych Zjednoczonych Stawów. Louis miał szczęście. Niewyobrażalne szczęście. Nieprawdopodobny sukces serwisu Kolektyw Zakupowy w ciągu ośmiu miesięcy od daty debiutu uczynił z niego miliardera. Dzięki olbrzymiemu majątkowi wykupił teren pod Klon Plaza i w błyskawicznym tempie wybudował nowoczesny biurowiec, który stał się główną siedzibą jego przedsiębiorstwa.
Nic nie zagrażało rozwojowi imperium Louisa dopóty, dopóki Tom Zaskroniec nie zainteresował się zakupami grupowymi. Akcje KolektywuZakupowego zaczęły spadać. Akcjonariusze niecierpliwili się. Oczekiwali reakcji na zasadzie: jeśli Louis nic nie zrobi, znaczna część kapitału odpłynie do Toma. Trzeba było działać.
Siedział teraz w swoim gabinecie i obmyślał plan działania.
– Co dalej, co dalej? – myślał gorączkowo.
– Panie prezesie, jest już pilna przesyłka, na którą pan czekał – odezwał się głos w interkomie.
– Tak, proszę – rzucił błyskawicznie i nie czekając na posłańca podbiegł do drzwi. O mało co nie zderzył się z Albertem Ślimakiem Przydrożnym, który z firmowym uśmiechem wykonywał już gest pukania do drzwi, ale w tym miejscu, gdzie listonosz spodziewał się napotkać na twarde obicie, jego palce puknęły w miękki brzuch Louisa Krętaka Pospolitego.
– Co jest? – krzyknął zdziwiony prezes.
– O, pardon – spłonił się rumieńcem Albert, szybko wyjął formularz wraz z pisakiem i oznajmił uroczyście: – Przesyłka do pana, proszę pokwitować.
Louis Krętak Pospolity podpisał dokument, odebrał przesyłkę i już miał zamykać drzwi, ale napotkał opór. Zdziwiony odwrócił się więc i z niesmakiem zauważył, że pulchny listonosz przeciska się za nim.
– Coś jeszcze? – zapytał. – Tylko szybko, nie mam czasu.
– Panie prezesie, byłbym zaszczycony, gdyby zarejestrował się pan w naszym firmowym serwisie społecznościowym – dumnie wydeklamował Albert.
Co za tupet, pomyślał Krętak Pospolity.
– Oczywiście, proszę przesłać zaproszenie, a teraz, jeśli pan pozwoli, muszę wrócić do swoich obowiązków – uśmiechnął się nieszczerze i lekko wypychając Alberta zamknął za nim drzwi.
– Jestem szczerze zobowiązany – odpowiedział już do zamkniętych drzwi uśmiechnięty od ucha do ucha listonosz. Mrugnął do osłupiałej całym zajściem sekretarki i zadowolony z siebie pomaszerował dziarsko do windy.
Tymczasem Louis Krętak Pospolity zapatrzył się na pismo na kopercie. Nadawcą był Tom Zaskroniec.
Czego ten lis ode mnie chce?
Wzdrygnął się i zaczął szybko otwierać kopertę.
*
Inwestorzy nie mają wyobraźni. Za bardzo koncentrują się na liczbach, nie dostrzegając potencjału projektu. Najchętniej wyłożyliby pieniądze na coś, co już działa, świetnie się rozwija i najlepiej, żeby niewiele kosztowało. Przecież oczywiste jest, że ryzyko musi być. Nikt nie zagwarantuje bezproblemowego prowadzenia projektu. Nawet najlepszy biznesowy pomysł może upaść. Ale póki co, to ja upadłem. Muszę trochę odpocząć, zanim znowu się podniosę.
prywatny blog Franka Żaby
Dzień jeszcze się dobrze nie zaczął, a ja już jestem w proszku, zaczął roztkliwiać się nad sobą Frank Żaba. Nic mi się nie udaje. Wszyscy dookoła szaleją w serwisach społecznościowych. To jakiś amok. Każdy musi gdzieś być zapisany, należeć do jakiejś grupy. Stadna potrzeba afiliacji. Przynależenia dla samego przynależenia. A co z outsiderami takimi jak ja? Może powinienem założyć społeczność dla outsiderów?, pomyślał zgryźliwie.
Cholera, ani życia prywatnego, ani sukcesu zawodowego. Przecież rodzice nie mogą mi pomagać przez całe życie. Wiem, że dla nich to sens życia. Wspierać mnie. Ale to jak jazda na rowerku z czterema kółkami. Trzeba wreszcie nauczyć się jeździć samodzielnie. Mam tyle mądrych rad, dla siebie, dla innych, tylko ciągle jest problem z ich realizacją.
Westchnął i pociągnął łyk soku.
Do diabła, musi być jakiś sposób. A może powinienem poprosić Bena o pracę? Czy to poniżające? W szkole to on miał problemy z nauką, a teraz ja mam problemy z życiem. Jeśli nie wybiorę czegoś konkretnego, będę coraz bardziej zapadał się w sobie. Głębiej i głębiej, aż do depresji. Muszę w coś się zaangażować. W cokolwiek. Praca, związek, hobby.
Zaczął bezmyślnie gapić się przez okno na taras przed restauracją. Właśnie wchodziła grupka studentów. Wśród nich wyróżniała się jedna z dziewcząt.
Wyjątkowa uroda. Szkoda, że nie jestem młodszy albo bogatszy.
Dziewczyna wyczuła jego wzrok i odruchowo uśmiechnęła się do Franka. Poczuł, jak krew zaczyna krążyć w jego żyłach. Oczy mu się zaszkliły, odwzajemnił uśmiech.
Zadzwonił telefon.
– Frank? Tu Ben. Stwierdziłem, że nie ma sensu czekać na moje spotkanie z mecenas Modliszką i postanowiłem umówić cię z nią już teraz. Ona ma biuro niedaleko mojej siedziby, więc nie będziesz miał problemów z dojazdem czy z dojściem, w zależności od tego, gdzie jesteś. Idź do niej, przedstaw sprawę, postaraj się tam być za około pół godziny, prześlę ci emailem namiary. Frank, jesteś tam?
Frank odchrząknął:
– Tak, jestem, dzięki, Ben, na pewno będę.
– No dobra, mam nadzieję, że uda się wam porozumieć. Cześć.
– Cześć – rzekł Żaba i odłożył telefon.
Nie miał ochoty na żadne spotkania. Najchętniej wróciłby do siebie położył się i uciął sobie drzemkę. Może poczytałby najnowszy komiks Lot nad żabim skrzekiem wydawany tylko na e-czytniki, albo obejrzałby jakiś spektakl teatralny w internecie. Uwielbiał teatr.
Telefon zaskrzeczał. Wziął do ręki komórkę, odczytał wiadomość, wrzucił namiary do mapy Stawu i okolic. Znalazł siedzibę Madeleine Modliszki.
I tak nic z tego nie będzie, pomyślał. Muszę jednak tam pójść, chociażby ze względu na Bena.
Powoli zaczął zbierać się do wyjścia.
– Albert zrzucił plik dźwiękowy do swojego bloga. Wpadł na pomysł, żeby tworzyć audiologa – wystarczy, że będzie miksował dane w różnych formatach: tekstowym dźwiękowym, graficznym lub filmowym. To nie będzie ograniczać go do żadnej formy, a jednocześnie uatrakcyjni przekaz. Pozostał tylko jedyny problem: czy rozstać się z komórką na rzecz tabletu, czy jednak ją zostawić. Tablet był nieoceniony i Albert coraz bardziej przekonywał się do niego. O wiele lżejszy i poręczniejszy od laptopa, w terenie sprawdzał się znakomicie. Wprawdzie pisanie na wirtualnej klawiaturze sprawiało mu jeszcze trochę problemów, ale jeśli ograniczy tekst do minimum na rzecz audio i zdjęć, to będzie super. Wieczorem zintegruje swojego bloga z kontem w Paszczach i Dziobach. Tam będzie miał zdecydowanie większe audytorium niż w firmowym serwisie społecznościowym. Zresztą wszyscy jego znajomi powoli przenoszą swoją aktywność internetową na Paszcze i Dzioby. Albert zawsze starał się nadążać za trendami.
Ale się wszyscy zdziwią, gdy się dowiedzą, że do mojej grupy zapisał się sam prezes KolektywuZakupowego. To będzie bomba.
Z zadowolenia aż mlasnął. W tym też momencie przypomniał sobie, że jest głodny. Pamiętał też o ostrzeżeniu kierownika: nie ma czasu na Mucha nie Siada. Wyjął z torby kanapkę z sałaty i ze smakiem zaczął ją pochłaniać.
Życie jest piękne, wymlaskał w myślach.ROZDZIAŁ II
Madeleine Modliszka zaczęła szukać informacji o Franku Żabie w internecie.
Zrzucił na mnie kolejnego frajera poszukującego kapitału na kolejny genialny społecznościowy projekt, pomyślała.
Oczywiście nie mogła mu odmówić. Nie przed spotkaniem, od którego tak wiele zależało.
Nie wiem, co on knuje, ale na pewno się dowiem.
Wróciła do poszukiwań. „Frank Żaba” wpisała do Wyszukiwarki Błotnej. W wynikach wyszukiwania pojawiły się same odnośniki do serwisów społecznościowych.
Jesteś nadaktywny Frank, uśmiechnęła się do siebie. Nie ma pewnie sensu przeczesywać wszystkich serwisów, bo pewnie masz tam te same dane i tych samych przyjaciół. Powtarzasz się, kolego. Jak my wszyscy.
Otworzyła profil Franka w Paszczach i Dziobach. Zdjęcie niczego sobie, dalej w galerii Frank na skałkach, Frank na spływie kajakowym, Frank podczas joggingu.
Ciekawe, czy faktycznie jesteś wysportowany, Frank, czy po prostu robisz sobie dobre publicity. Kawaler, ogólne informacje o zainteresowaniach: teatr, komiksy, sport, serwisy społecznościowe. Praca na własny rachunek, więc pewnie fortuny się nie dorobiłeś. Pewnie ciułacz. Ilość znajomych średnia przeciętna. Ważne, że znasz Bena, może dowiem się czegoś o nim od ciebie, analizowała dalej. Aktywność w serwisie przeciętna. No dobrze, Frank, zobaczymy, do czego możesz mi się przydać.
Odsunęła laptop i zajęła się kolejną sprawą.
Zanim Frank Żaba się zjawi, mam jeszcze chwilę, żeby popracować.
Wróciła do swoich zajęć.
– W Mucha nie Siada robiło się coraz tłoczniej i gwarniej. Ania Biedronka wraz z przyjaciółmi zajmowała centralne miejsce przy oknie. Jeden z kolegów przyniósł zamówione jedzenie i napoje. Odebrała swoją porcję, nie była jednak specjalnie głodna. Ale chciała się oderwać, zapomnieć o otaczającej rzeczywistości i dać porwać życiu. Cokolwiek by nie przyniosło. Najchętniej wyjechałaby z tego miejsca. Jak najdalej. Myślała o tym, żeby przenieść się do innego miasta. Nawet nie musiałaby zmieniać kierunku studiów. Po prostu bliskość osób, zwłaszcza tej jednej osoby, przytłaczała ją. Odbierała swobodę ruchu, oddechu. Dusiła się w tej relacji.
– Aniu, nic nie jesz – zagadał ją kolega Michael Ślimak z rodziny Zaroślowych, znajomy ze studiów, ale z roku wyżej. Sposób, w jaki patrzył, sugerował, że jest zainteresowany czymś więcej niż tylko zaspokojeniem apetytu swojej koleżanki. Ania dobrze o tym wiedziała.
– Czekam, aż zrobi mi się więcej miejsca w żołądku – zażartowała i odwróciła wzrok w kierunku tarasu za oknem, dając mu tym do zrozumienia, że konwersacja dobiegła końca.
Usłyszała sygnał swojego telefonu. Dostała wiadomość. Wyjęła telefon z torebki, otworzyła go. Email. „Jakie masz plany na dziś wieczór?” – odczytała. Szybko rzuciła okiem na nadawcę. Michael Ślimak Zaroślowy. Odwróciła głowę w jego kierunku. Patrzył na nią.
Palant, pomyślała. Skąd on ma mojego emaila? Zresztą, nieważne.
Zastanawiała się nad celną ripostą. Przyszedł jej do głowy jednak inny pomysł. Wydał jej się dobry wobec ponurej perspektywy, jaką był kolejny samotny wieczór w domu.
Może ten cymbał zainspiruje mnie do jakiegoś kroku, do działania i ucieczki stąd. Jeśli nie będzie odpowiadać mi jego towarzystwo, natychmiast się ulotnię.
Zaczęła odpisywać.
Frank doczłapał wreszcie do siedziby mecenas Modliszki. Siedział teraz w fotelu, sącząc wodę mineralną, i czekał na sygnał sekretarki, stanowiący przyzwolenie na przemieszczenie się do gabinetu szefowej. Z nudów sięgnął po jeden z magazynów, schludnie poukładanych na stoliku. Sekretarka udawała, że jest czymś bardzo mocno zajęta, co nie odbiegało wiele od prawdy, z tym że stwarzanie pozorów zapracowania opanowała do perfekcji, jednoczenie oddając się niezliczonym interakcjom internetowym ze znajomymi w serwisie Paszcze i Dzioby. Przy monotonnych dźwiękach włączonej klimatyzacji w tle oboje oddalali się od rzeczywistego celu swojego pobytu w biurze.
Po kilku minutach na monitorze laptopa w sekretariacie pojawiło się powiadomienie: „Poproś pana Żabę”.
– Miło mi pana powitać. Madeleine Modliszka – uśmiechnęła się na powitanie Madeleine Modliszka.
– Dzień dobry. Frank Żaba – zdołał wyjąkać w odpowiedzi Frank, oczarowany nieziemską urodą właścicielki biura.
Co za wspaniała samica. Cud natury.
Był oczarowany i patrzył na nią zafascynowany, spijając z ust każde jej słowo.
– Proszę usiąść, panie Żaba. Ben zarekomendował mi pana jako bardzo obiecującego klienta, z interesującym projektem internetowym. Zdaje się, że chodzi o coś związanego z wiedzą i informacją. Wprawdzie na topie są teraz serwisy społecznościowe, i właśnie takich projektów poszukują inwestorzy, ale mam nadzieję, że uda mi się panu pomóc.
Modliszka była w swoim żywiole. Wiedziała, jak oczarować klienta, a następnie trzymać go na krótkiej smyczy. Frank Żaba należał do niej – od tej chwili, gdy przekroczył próg jej gabinetu.
– Tak. – Biedak musiał odchrząknąć, żeby jego głos przybrał normalny ton. – Szukam inwestora do projektu związanego z transakcjami wiedzą.
– Bardzo interesujące. Jakie ma pan aktywa? Prototyp projektu, biznesplan? No i jaki posiada pan kapitał na rozkręcenie biznesu? – zasypała go pytaniami.
Frank Żaba, który myślami przebywał już na orbicie okołoziemskiej, z hukiem spadł na planetę Ziemia.
– Hę… – zaczął niezbyt inteligentnie. – To jest tak…yyy, hmm… – zakończył.
Klapa na całego, pomyślał. Przy niej nie mogę zebrać myśli. Co się ze mną dzieje? Może jestem chory?
Zaczął rozmyślać gorączkowo.
Nie zjadłem dzisiaj nawet śniadania, wypiłem tylko sok w Mucha nie Siada. Może to osłabienie na zmianę pogody? Nie oszukuj się, skarcił w końcu sam siebie. Wpadłeś jak żołądź w błoto.
– Przepraszam, ale chyba nie najlepiej się czuję – podjął jeszcze jedną próbę Frank. – To chyba przez tę pogodę.
– Jutro będzie dżdżysto – odpowiedziała Madeleine. Fascynacja, którą zobaczyła w oczach Franka, i jej zaczęła się udzielać. Uśmiechnęła się promiennie i zapytała:
– Może spacer dobrze panu zrobi? Właściwie mogę dziś wcześniej skończyć, więc mógłby pan mnie odprowadzić. Po drodze moglibyśmy porozmawiać o projekcie.
– Z przyjemnością – słowa przebijały się z trudem przez jego całkowicie obezwładniony umysł.
– Wanda, ja dzisiaj wcześniej wychodzę – poinformowała Modliszka sekretarkę przez interkom.
– Tak, pani mecenas. Czy jutro będzie pani od rana, czy mam przełożyć przedpołudniowe spotkania? – usłyszała w odpowiedzi.
W oczach Modliszki pojawił się groźny błysk.
Czy ta mała coś insynuuje? Nie, to chyba niemożliwe, jest na to za głupia.
– Jutro będę o normalnej porze – odpowiedziała stanowczo.
więcej..