- W empik go
Anioł mi Ciebie dał - ebook
Anioł mi Ciebie dał - ebook
Magiczna atmosfera świąt i perypetie miłosne… Zbliżają się święta Bożego Narodzenia. W oknach witryn sklepowych jak grzyby po deszczu wyrastają rozświetlone choinki. Z nieba prószy śnieg. Ludzie poddają się świątecznemu czarowi. Tymczasem Anna czeka na telefon od ukochanej córki Mai. Bardzo liczy na wspólne chwile przy świątecznym stole. Zwłaszcza że jej czas tyka nieubłaganie. Anna ma guza mózgu i jedynym ratunkiem dla niej jest specjalistyczny zabieg. Jednak nie jest pozostawiona sama sobie. Jak cień towarzyszy jej tajemniczy mężczyzna. A kiedy jest w pobliżu, na Annę spływa dobry nastrój i nadzieja na lepsze jutro. Kim jest i jakie ma plany wobec Anny? Jak odmieni się jej los? Życie potrafi zaskoczyć. A czas Bożego Narodzenia przepełnia magia!
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67494-56-4 |
Rozmiar pliku: | 774 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
PROLOG
Patrzę w lustro i szukam tej dziewczyny sprzed lat. Nie widzę jej. W szklanej tafli odbija się pomarszczona, zasuszona, pokryta przebarwieniami i czerwonymi pajączkami starsza twarz. Biorę do ręki grzebień. Chcę ułożyć elegancką fryzurę. Przeczesuję poszarzałe od siwizny włosy, a rzadkie pasemka i przebijające przez nie placki łysiny coraz mocniej mnie przerażają.
Kiedy moje ciało zdążyło się tak postarzeć?
Głęboko w umyśle także jestem inna niż przed laty. Słowa „jestem młoda duchem” są mi obce. Gdy pomyślę, że któregoś ranka się nie przebudzę, ściska mnie w piersi i brakuje mi tchu. Chcę zdążyć – zdążyć doprowadzić do końca to, na czym mi zależy. Pomóc córce stanąć na nogi i się usamodzielnić.ROZDZIAŁ 1
Zmęczona i obolała przewracała zawartość torebki do góry nogami w poszukiwaniu kluczy do mieszkania. Myślała, że zaraz się rozpłacze, jeszcze nigdy ich wyjęcie nie sprawiło jej takiego kłopotu. Zgrabiałe od zimna palce macały po kolei wszystkie przedmioty – teraz zbędne – które znalazły się w torebce. Słabe światło na klatce schodowej nie pomagało. Wreszcie zamarła, szum w głowie się nasilił. Czy już rozsypała się na milion kawałków, czy dopiero się rozsypie?
Naraz zza drzwi dobiegł sygnał telefonu. Kolejna próba… I są! Wchodząc do mieszkania, miała wrażenie, że natarczywy dzwonek rozsadza jej czaszkę. Szarpnęła słuchawkę i usłyszała pogodny świergot.
– Cześć, mamuś!
– Cześć, córeczko!
– Nie mogłam dodzwonić się na komórkę. Mamo, jak się czujesz?
– Dobrze.
– Wiesz, mamy teraz dużo nauki, a po świętach kolokwium, od którego wiele zależy.
– Nie martw się, córuś, poradzisz sobie. Wierzę w ciebie.
– Tak, tylko wiesz… pomyślałam sobie, że to ważne, bym teraz utrwaliła sobie cały materiał. Chciałabym zostać na okres przerwy świątecznej w akademiku.
– Na Boże Narodzenie sama w akademiku?!
– Mamo, tu mam wszystkie materiały. Czy wiesz, ile kserówek musiałabym targać ze sobą?
– Ale sama? Majeczko…
– Właściwie nie będę sama, Jowita też zostaje. W sumie planowałyśmy uczyć się razem.
– Ach tak – szepnęła. – Dobrze, Maju, twoje studia są w tej chwili najważniejsze. Rozumiem cię, kochanie. – Własne słowa słyszała jakby z oddali.
– Mamo, zdzwonimy się, tylko, proszę, odbieraj, jak dzwonię na komórkę. Martwię się o ciebie, gdy nie odbierasz.
– Oczywiście, oczywiście. – I znów jakby mówił ktoś obcy z oddali, a nie ona. Dorosłe dzieci żyją własnym życiem, pomyślała.
Ach! Wzdrygnęła się na widok obcej kobiety. Boże kochany, to ja, to przecież tylko ja. Głupie lustro!
Przez chwilę rozważała usunięcie ze ściany kawałka szkła, ale poczuła takie zmęczenie, że nie ściągając płaszcza, powlokła się do pokoju, a tam bez sił opadła na łóżko.
Kiedyś by sobie na to nie pozwoliła. Kiedyś była perfekcyjna we wszystkim, co robiła, a teraz… A teraz musiała poleżeć, przeczekać falę gwałtownych rozbłysków i wyładowań przepływających przez głowę.
***
Obudziła się przed świtem zlana potem, zmęczona bardziej niż przed zaśnięciem. Obolała wstała z łóżka i chwiejnym krokiem podreptała do łazienki. Szybki prysznic trwał dłużej, niż planowała, przysporzył więcej trudności, niżby chciała. Trzymając się wanny i usiłując opanować zawroty głowy, powoli przekładała jedną nogę, potem drugą, by czym prędzej opaść na krzesło, które już na stałe przeniosła do łazienki. Po ciele spływały stróżki wody, gromadząc się jedna przy drugiej u jej stóp. Jej głowa nie zniesie nawet powolnego pochylenia. Z pewnością skończyłoby się ono serią wybuchów w jej umyśle.
Kałużę wytrze potem. Zanim sięgnie po ręcznik, odczeka chwilę.
Ręka mimowolnie drgnęła. Opanowała niepożądany ruch, przytrzymując ją drugą ręką. Chłód owiał nagie, mokre ciało i choć chciała szybko sięgnąć po ręcznik, zrobiła to wolno i niezdarnie. Spadł na szare płytki, chciwie wypijając kałużę spod stóp.
Wolała odgonić napływające myśli daleko od siebie, żeby nie zacząć kląć, nie wrzeszczeć z bezsilności. Z całych sił powstrzymywała narastającą irytację.
Wizyta u neurologa umówiona była na ósmą trzydzieści. Szkopuł w tym, że wszyscy pacjenci doktora Radosława Żuławskiego umówieni zostali na ósmą trzydzieści. O tej godzinie rozpoczynał i przyjmował pacjentów do oporu. Musi być o czasie albo wcześniej, ustawić się w kolejce, zanim tabun ludzi zatłoczy korytarz przychodni specjalistycznej. Na samą myśl o spędzeniu dnia w dusznej od ludzkich oddechów poczekalni poczuła zmęczenie. Oznacza to, że musi zebrać się w sobie, w końcu wytrzeć i ubrać. Przecież nie jest jeszcze zasuszoną, trzęsącą się staruszką potrzebującą stałej opieki. Rzuciła okiem na zwiotczałe ciało. A może? Czyżby już tyle czasu upłynęło? Czyżby nie zauważyła, kiedy dopadła ją starość? A dopadła szybciej, niż powinna! A ta sąsiadka spod szóstki? Nie jest pierwszej młodości, delikatnie mówiąc. Wbiega po schodach jak nastolatka…
Dlaczego ja tak nie mogę? Dlaczego zatrzymuję się na każdym piętrze?– żaliła się sobie. Tylko że nie miała czasu na roztkliwianie się nad sobą. Przed nią długi dzień siedzenia w kolejce i wizyta u lekarza. Zebrała się w sobie i dokończyła toaletę.
***
Hałas drażnił jej uszy i umysł. Ludzie wchodzili i wychodzili. Kłócili się, kto był pierwszy, a kto ostatni. Była bliska zebrania się do wyjścia. Jej decyzję wstrzymywał jedynie fakt, że od upragnionego wejścia do gabinetu neurologa dzieliły ją tylko dwie osoby. Poprawiła ciążące na nosie okulary. Wzrok powędrował na plik dokumentów. „Karta informacyjna leczenia szpitalnego” – przeczytała mimowolnie, a poniżej rozpoznanie: „M51.1 Choroby krążków międzykręgowych lędźwiowych i innych z uszkodzeniem korzeni nerwów rdzeniowych. Zespół bólowy kręgosłupa L-S na tle wielopoziomowej dyskopatii.
M50.0 Choroba krążka międzykręgowego szyjnego z uszkodzeniem rdzenia kręgowego (G99.2*). Zespół szyjny przepukliny jądra miażdżystego C4C5 i C5C6”. I wreszcie na dokładkę „oponiak okolicy ciemieniowej prawej”.
Naraz drzwi gabinetu otwarły się, głosy zamilkły, ktoś wyszedł, ktoś wszedł i znów w korytarzu przychodni rozległ się gwar. Ona odwróciła kartki, by nie widzieć i nie myśleć, gdy wtem znów napłynęło wspomnienie rwącego bólu wyrywającego ją brutalnie ze snu. Strach przemieszany z bólem, nagroda za lata pracy w pozycji siedzącej – kręgosłup naszpikowany zwyrodnieniami. Zdławiłaby w zarodku irytację swoim stanem zdrowia, gdyby mogła. A tak zaraz wejdzie do środka, trzęsąc się jak przysłowiowa osika na wietrze. Nie myliła się, pacjent przed nią siedział wyjątkowo krótko w gabinecie.
Kiedy przekraczała próg, lekarz nawet na nią nie spojrzał. Siedział z pochyloną głową za biurkiem, tylko raz rzucił na nią ukradkowe spojrzenie, po czym wrócił do papierków.
– Dzień dobry, panie doktorze – powiedziała uprzejmie.
– Dzień dobry – odburknął, jednocześnie gładząc się po szpakowatej czuprynie.
Dostrzegła policzki oblane rumieńcem i sińce pod oczami, usta wykrzywiał grymas trudny do opisania słowami. W tym momencie nie można było odgadnąć nastroju doktora Żuławskiego. Poszarzała cera, niemal przezroczysta, wskazywała na ogólne zmęczenie.
– Co pani dla mnie ma? – przemówił wreszcie. Wręczyła mu plik papierów.
– A, pani Anna – uśmiechnął się delikatnie, przeczytawszy nazwisko na kopercie, i łaskawie raczył wreszcie obdarzyć pacjentkę spojrzeniem. Zwykle ludzie mają pamięć do twarzy, Żuławski miał do nazwisk. Twarz mówiła mu tyle co nic. Dopiero w połączeniu z godnością pacjenta otwierała się odpowiednia szufladka w pamięci, z której wyjmował potrzebne informacje. Czy czekał na jakąś odpowiedź? Chyba nie, bo zaraz kontynuował:
– Co słychać? – rzucił od niechcenia. – A co pani bierze?
– Lamotrix sto miligramów trzy razy dziennie…
– A już widzę, Bisocard pięć miligramów pół tabletki na dzień, jeszcze Noplaza, Celebrex dwieście miligramów, Zaldiar dwa razy dziennie – wymieniał. – Rezonans ma pani ze sobą?
No tak, jeszcze ten rezonans, przecież to najważniejsze. Wyjęła z torebki płytę z nagranym badaniem i podała ją Żuławskiemu, który wgrał plik do laptopa. Lekarz pobladł, krew odeszła mu z twarzy, po rumieńcu nie było śladu.
– Pani Aniu – rzekł miękko. – Pani ma stwierdzoną padaczkę objawową.
– Tak – potwierdziła, choć co tu było potwierdzać, lekarz miał wszystko czarno na białym przed oczami w diagnozach i wypisach szpitalnych.
– A jak się pani czuje? – ponowił pytanie, na które wcześniej nie oczekiwał odpowiedzi. Anna przeczuwała, że zaraz dowie się czegoś złego.
– Nie mogę powiedzieć, że dobrze, bóle głowy nasilają się po wysiłku. Ujmę to dość obrazowo: głowa chce mi eksplodować.
Żuławski rozszerzył gębę w uśmiechu.
– Widzę, że bierze pani już ładny zestaw leków, w tym również na serce – zawiesił głos.
– To prawda – westchnęła ciężko.
– A co pani myśli o operacji?
Patrzyła na niego, właściwie nie rozumiejąc pytania. Czy on właśnie mówi, że konieczna będzie operacja mózgu?
– Ja… Co ja myślę?
– Czy chciałaby pani?
– Czy chciałabym? – powtarzała idiotycznie ściszonym głosem, jakby wyjawiała komuś najskrytszą tajemnicę. – A co z kręgosłupem?
– Nie wszystko naraz, pani Aniu. Wiem, że w przypadku kręgosłupa może dojść do paraliżu, ale to jest, zdaje się, pilniejsze.
– Ale co się dzieje dokładnie, panie doktorze?
– Oponiak trochę się rozrósł. Proponowałbym usunięcie guza operacyjnie – wydusił z siebie Żuławski.
– Pan wie najlepiej, panie doktorze. Jeśli jest to konieczne, zgodzę się. – Słyszała siebie, jednak nie dowierzała, że te słowa padły z jej ust. Jak do tego wszystkiego doszło? Kiedy? – A jakie są prawdopodobne powikłania? – zapytała, dławiąc się słowami.
– Pani Aniu, zaraz tam powikłania! – Żuławski przyjął ton dobrotliwego wujka. – Powikłania, to prawda, trzeba zawsze brać pod uwagę, ale nie należy widzieć wszystkiego w czarnych barwach. Poza tym operacja daje szansę na wyzdrowienie – perorował. – No tak, powikłania, w pani przypadku… Po pierwsze zaraz po operacji będzie pani czuła się gorzej niż teraz. Będzie konieczna opieka pielęgnacyjna, zapobieganie odleżynom, rehabilitacja ruchowa…
Anna słuchała i słuchała wywodu Żuławskiego, który nawet nie doszedł do powikłań, skupił się na tym, co wydarzy się na pewno. Teraz kiedy Maja kończy studia, ona nie może wymagać opieki, leżeć bezwładnie w łóżku. Trzeba opłacić jeszcze ostatni semestr nauki oraz stancję. Na chorobowym przyjdzie osiemdziesiąt procent pensji.
– Musi pani to przemyśleć. Zalecałbym podjęcie szybkiej decyzji i zapraszam na wizytę w przyszłym tygodniu. – Lekarz wręczył Annie karteczkę do rejestracji, na której widniała pieczątka oraz data dwudziestego grudnia.
***
Szła wolnym krokiem na przystanek autobusowy. Nie czuła przeszywających na wskroś, mroźnych podmuchów wiatru ani płatków śniegu tnących twarz. Nie widziała migających z witryn sklepowych kolorowych lampek, machających do niej mechanicznych mikołajów, stosów prezentów. Mijała roześmiane twarze rozradowanych przechodniów, liczących po cichu na białe święta, i nie rozumiała, skąd u nich ta radość. Dopiero doszedłszy na przystanek, uświadomiła sobie, że wokół niej unosi się aura świąt Bożego Narodzenia. Wszyscy są nią przesiąknięci, a biały puch otulający właśnie świat podsyca emocje. Aura świąt wnika do ludzkich serc, ale omija jej serce, ogrodzone grubym murem żalu.
Kiedy podjechał autobus, ludzie ruszyli stadem do środka, a ona podreptała za nimi. Udało jej się usiąść. Od jakiegoś czasu miała bilet miesięczny, tak na wszelki wypadek. Z komunikacji miejskiej korzystała, gdy czuła się naprawdę źle, i wtedy nie siadała za kółko. Teraz gdy pozostali walczyli z biletomatem, Anna mogła szybko zająć wolne miejsce przy oknie. Pomyślała o dniu, w którym wyszła z pracy i straciła przytomność na parkingu, szczęśliwie, zanim wsiadła do auta. O pobycie w szpitalu, o okropnej diagnozie – padaczka fizjologiczna – i o nieustającej walce z ograniczeniami ciała i umysłu oraz o bólu natarczywie powracającym pomimo silnych leków. Autobus zatrzymał się, a ludzie wylegli na ziąb, zarzucając kaptury, by ochronić się przed lodowatym pędem powietrza. Anna minęła przystanek i ruszyła w kierunku cmentarza. Zatrzymała się przed stoiskiem ze zniczami i zakupiła dwa okazałe egzemplarze w kształcie choinki, kilka wkładów i zapałki.
Znalazłszy się przed dwoma wolno stojącymi pomnikami, uzmysłowiła sobie, że jest wściekła. Objęła wzrokiem grób mamy – była jej wdzięczna za pomoc, którą otrzymywała przez lata przy wychowywaniu Majeczki, tak długo, jak zdrowie jej dopisywało. Za to gdy przeniosła wzrok na grób męża, miała ochotę potupać sobie na nim, nawrzeszczeć, że jak on mógł odejść, tak nagle, zostawiając ją z małym dzieckiem. Tyle lat pielęgnowała pamięć o nim, snuła opowieści Majce, żeby miała choć tyle. W sypialni trzymała jego zdjęcie, rano się z nim witała, wieczorem życzyła dobrej nocy. Było to jej małe dziwactwo. Nawet Maja tak uważała, z tym że dzięki temu pojawiał się uśmiech na jej twarzy, może nieco ironiczny, ale Anna wiedziała, że to tylko poza. Adam dzięki temu był bliżej ich obu. Poznali się późno, gdy Anna była już po trzydziestce, i tak szybko musieli się pożegnać.
Kiedy otrzymała telefon z pogotowia, właśnie w taki zimowy dzień jak ten, nie mogła w pierwszej chwili zrozumieć lekarza dyżurnego. Pomyślała: „To pomyłka”. Ale niestety nazwisko się zgadzało, imię, adres zamieszkania i pozostałe dane też. Miał tętniaka, o którym nic nie wiedział. I tętniak nagle pękł.
– To się zdarza – usłyszała w słuchawce. – Pacjenta nie udało się odratować.
Te słowa długo pobrzmiewały echem w jej umyśle. A teraz wszystko tak szybko minęło, całe życie i całe życie sama.
– Jak mogłeś?! – szepnęła. – Wiesz, co myślę? I tak mnie nie słyszysz! – krzyknęła z wyrzutem, lecz mimo to kontynuowała: – Byłeś tu przez chwilę, a teraz już cię nie ma. Mnie też nie będzie! Nie było mnie, zanim się urodziłam, to nie będzie mnie po śmierci. Tak właśnie myślę! I takie będzie moje niebo!
Zamilkła. Po co ten wywód? Lekarz powiedział, jakie ma wyjście. Nie podda się, tak szybko nie odejdzie, pomoże Mai wystartować w świat. Wynajmie opiekunkę albo lepiej – pielęgniarkę środowiskową, która zajmie się nią po operacji usunięcia guza. Maja będzie żyła swoim życiem. Nie pozwoli, aby jej dziecko poświęcało się dla zniedołężniałej matki.
– Jeszcze przy dzieciach jej pomogę – stwierdziła. – Wybacz, Adamie, chyba wciąż do ciebie coś czuję – wyznała. Tęskniła za mężem, było im razem dobrze. – Czasem myślę, jak by to było, gdybyś nie umarł. Trudno, jest jak jest. Nie poddam się tak łatwo!
Ulżyło jej na sercu, gdy tylko powzięła tę decyzję. Zamierzała walczyć i jeszcze zakosztować życia. Zapaliła najpierw jeden, potem drugi lont i obie choinki rozjaśniło od środka ciepłe światło. Rozstawiła je, po czym zmówiła modlitwę.
W drodze powrotnej z cmentarza zrobiła drobne zakupy. Wtarganie ich na czwarte piętro kosztowało wiele wysiłku. Zatrzymywała się na każdym półpiętrze. Myśli z głowy uciekały. Nie mogła ich zebrać. Czy tak już będzie zawsze?
W mieszkaniu panowała cisza. Włączyła telewizor. Na ekranie pojawiła się zgrabna, młoda blondyneczka wywijająca w tłumie nagich pomarszczonych, obwisłych ciał. Annie zrobiło się przykro. Trudno było jej określić dlaczego. Przecież dziewczyna po prostu śpiewa. Czasy współczesne opiewają młodość. O starszych mówi się zramolały tetryk, gruchot albo i gorzej. Starsi odchodzą w samotności. Nawet jej Maja nie wraca do domu na święta. Czy to jakiś trend?
Przeskoczyła pilotem na inny kanał. Właśnie leciała świąteczna piosenka _White Christmas_.
Święta Bożego Narodzenia… Maja zawsze kochała święta. Co roku wpadały w przedświąteczną gorączkę, co oznaczało siedzenie przy piekarniku do późnych godzin nocnych. Mieszkanie wypełniał zapach ich wypieków. Objadały się pierniczkami, struclą z makiem, tortem czekoladowym. W tym roku nie musi niczego przygotowywać. Anna zastanawiała się, czy miałaby siłę.
Naraz powróciła myślami do wizyty u lekarza. Czy mam raka mózgu? – zapytała samą siebie. W zasadzie lekarz nie powiedział niczego konkretnego. Jak zwykle. A może powinna sprawdzić markery? Wynik badania rozstrzygnąłby, czy guz jest złośliwy, czy nie. A może skonsultować się z innym neurologiem? Myśli błądziły po głowie. Wreszcie zmęczona położyła się na chwilę i zasnęła.ROZDZIAŁ 2
Przyjemne ciepło powoli rozlewało się po jej ciele. Upiła kolejny łyk gorącej czekolady. Zanurzona w skórzanym fotelu obserwowała zmarzniętych przechodniów mijających witrynę kawiarni. Śnieg sypał coraz mocniej. W tle Mariah Carey śpiewała _All I want for Christmas is you._ Byłaby to cudowna chwila, gdyby nie stos podręczników czekających na przeglądnięcie. Miała nadzieję obronić się w styczniu i zdobyć tytuł magistra z kosmetologii przed czasem. Być wolna i niezależna, a przede wszystkim zarabiać na siebie i nie obciążać dłużej mamy. Praca magisterska leżała już u recenzentów. Teraz musi przygotować się do obrony. Opanowała materiał. Każdy, kto ją znał, powiedziałby…
– Przecież to umiesz… – usłyszała naraz znajomy męski głos. Przeniosła wzrok z okna na właściciela głosu. Przed nią stał wysoki mężczyzna w przezabawnej – jej zdaniem – niebieskiej wełnianej czapce z białym pomponikiem. Jednym ruchem ściągnął czapkę, po czym zaczął rozpinać guziki czarnego płaszcza.
– Adi – westchnęła Maja. Mężczyzna skrzywił się, siadając w fotelu naprzeciw.
– Majeczko, po co ci to? – wskazał na podręczniki dermatologii, chemii kosmetycznej, genetyki, histologii…
Maja wiedzę z tych dziedzin od dawna miała w małym palcu, ale wciąż od nowa powtarzała materiał, bo dręczył ją bliżej nieokreślony niepokój. Adam odłożył płaszcz i wygodnie rozsiadł się w fotelu.
– Pilnuj siebie! – Postanowiła nie dać mu się wciągnąć w gatki szmatki. On nic tylko by balował, skakał ze spadochronu, urządzał wyścigi samochodowe i Bóg jeden wie, co jeszcze. Nieodpowiedzialny typ.
Adam już chciał odbić piłeczkę, ale Maja przyłożyła palec do malinowych ust i sięgnęła po _Histologię_ Sawickiego i Malejczyka, która leżała na wierzchu. Nie przeszkadzało mu milczenie. Miał śliczny widok.
Naraz drzwi kawiarni się otwarły i do środka weszła ośnieżona para. Ludzie przy stolikach bliżej wyjścia wzdrygnęli się z zimna.
– Zamykać, ciepło wywiewa! – zawołał ktoś.
Mężczyzna zamknął drzwi. Kobieta zsunęła kaptur i zaczęła się otrzepywać. Weszli między stoliki, rozglądając się na boki.
– Tu jesteśmy! – Adam zamachał ręką, rozpoznając przyjaciół.
– Cześć! Istna śnieżyca – oznajmiła radośnie Jowita. – W górach będzie cudnie – uśmiechnęła się wymownie, ukazując równiutkie zęby.
– Witaj, skarbie! – Mężczyzna w puchowej kurtce nachylił się ku Mai.
– Cześć! – Nie mogła powstrzymać uśmiechu, oficjalny ton Piotra ją rozbawił. Piotr właśnie taki był, momentami dystyngowany, oficjalny, ale w jego głosie pobrzmiewała nuta przekory. Przez chwilę patrzył w jej błękitne oczy. Ciemny pukiel włosów opadł mu na czoło. W tym momencie złożył na jej ustach energiczny pocałunek, drapiąc Maję w policzek zarostem.
– I jak mam się tu zmieścić? – Wskazał na wąskie siedzenie fotela. Maja wzruszyła ramionami, szczerząc zęby. Piotr poszedł kilka stolików dalej, gdzie stały wolne krzesła, i przyniósł dwa, dla siebie i Jowity. Adam spuścił wzrok. Nie zdawał sobie sprawy, że zaciska usta w charakterystyczny sposób.
– Wspólniku, jak nasza strona? – zagaiła Jowita, widząc minę Adama. Doskonale zdawała sobie sprawę, co ona oznacza. Adam Czart przyjaźnił się z jej bratem od podstawówki. Byli nierozłączni nawet teraz, choć Piotr kończył medycynę, a Adam informatykę. Mieli wspólne tematy, swoje wędrówki górskie i narty. Ale odkąd Piotr i Maja postanowili być razem, na ich przyjaźni pojawiła się rysa, na razie na tyle mała, że niemal niewidoczna. Jowita obawiała się, że z czasem rysa pogłębi się, a nawet powstanie pęknięcie. Nie chciała tego, ale czy miała na to wpływ?
Raz próbowała o tym porozmawiać z Adamem, ale wykpił ją. Stwierdził, że widzi coś, czego nie ma, i niech lepiej wypróbowuje swoje psychologiczne terapie na kimś innym. Jowita wprawdzie była na czwartym roku psychologii, ale wcale nie zamierzała na nikim na siłę przeprowadzać terapii, w ogóle nie zamierzała być terapeutą w tradycyjnym ujęciu. Psycholog ma różne możliwości…
– To nie jest nasza strona – wypalił Adam. – Będę tylko jej administratorem.
– W porządku. Co się tak pieklisz, Czart? – spytała Jowita.
Prawda była smutna. Ludzie wolą zwrócić się o pomoc do wróżki, a nie do psychologa. Jowita uznała, że to świetny pomysł, i postanowiła zostać wróżką na cały etat. Namówiła rodziców na małą pożyczkę, by móc wynająć pokoik przy ulicy Szwajcarskiej, niedaleko szpitala miejskiego, oraz stworzyć profesjonalną stronę w sieci. Frekwencja zaskoczyła nawet ją. Zdruzgotani diagnozami ludzie pukali do drzwi saloniku wróżbitki Jowity, szukając odpowiedzi na pytanie, co przyniesie przyszłość. A tak naprawdę pragnąc wsparcia i nadziei. W duchu rozważała specjalizację z psychoonkologii. Teraz dzięki pomocy Adama już na dniach zacznie działać w internecie.
– Zamówmy coś – powiedział polubownie Adam. – Coś mocnego.
– Dziś my zamawiamy, a ty nas odwozisz – wtrąciła z przekąsem Maja.
– Przecież ty zakuwasz – odciął się Adi.
Jowita spojrzała na stos książek na kawiarnianym stoliku. Wykrzywiła usta w grymasie zniesmaczenia.
– Majka, przestań! Masz wiedzę, a przede wszystkim praktykę, a w twoim zawodzie przecież to najważniejsze. Co ty wyprawiasz?
– I mam niedługo obronę.
– Akurat! – prychnął Adam.
Piotr przyglądał się Mai z uwagą.
– Zaprosiłaś mamę na święta w góry? – zapytał.
Zapadła cisza.
– Nie – odparła.
– Dlaczego? – zirytował się Piotr.
– Zamówię przy barze – westchnął Adam. Nie miał zamiaru przysłuchiwać się ich kłótni.
– Idę z tobą – powiedziała Jowita, także wyczuwając, co się święci.
Piotr i Maja zostali sami. Piotr miał dość ciągłych wymówek Mai. Sam miał mnóstwo nauki i pracy, wiedział, jak to jest. Ale czas na relaks jest równie ważny. Nie miał go dużo. Święta to dobry moment na oderwanie się od codzienności. Nie zamierzał w kilka lat wypalić się zawodowo i skończyć na dopalaczach.
– Rozmawiałam z mamą, ale jej nie zaprosiłam. Chcę lepiej przygotować do egzaminu. Być może termin obrony będę znała jeszcze przed świętami.
– Wracasz do domu na święta?
– Nie.
– Nie rozumiem. – Piotr w zasadzie zrozumiał, tylko nie mógł uwierzyć.
Maja nie zamierzała pojechać do domu na święta, najwyraźniej nie zamierzała też pojechać do Szklarskiej Poręby.
– Planowaliśmy od dawna wspólny wyjazd całą paczką do domku moich rodziców. Miałaś ich poznać.
Mai zrobiło się gorąco. Nie była już małą dziewczynką, ale tak właśnie się poczuła – jak dziecko, które nabroiło.