Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Anna Karenina. Tom 1 - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
10 grudnia 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
29,50

Anna Karenina. Tom 1 - ebook

Anna Karenina – powieść psychologiczna wielkiego rosyjskiego pisarza.

Lwa Tołstoja, należy do ścisłego kanonu literatury światowej. W genialny, a zarazem krytyczny sposób, powieść obrazuje środowisko elit carskiej Rosji drugiej połowy dziewiętnastego wieku. Kanwą powieści, wokół której splatają się różne wątki, są dwa przeciwstawne modele miłości: z jednej strony ciche szczęście uczciwych małżonków Lewina i Kiti, z drugiej pełen przygód i upokorzeń grzeszny związek Anny Kareniny z Aleksym Wrońskim. Wykreowana przez Tołstoja postać Anny Kareniny – wcielenie w jednej osobie tęsknoty za miłością i bezkompromisowego dążenia do wolności, stała się jedną z wielkich postaci literackich, w której wielu dopatruje się proroczej wizji współczesnej kobiety.

Od ponad wieku Anna Karenina zachwyca czytelników i inspiruje artystów na całym świecie. Powieść stała się przedmiotem licznych adaptacji teatralnych, filmowych, baletowych, malarskich, a nawet komiksowych.

Lektura dla szkół średnich

 

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8279-207-2
Rozmiar pliku: 3,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Część pierwsza

I

Wszystkie szczęśliwe rodziny są do siebie podobne, każda zaś nieszczęśliwa jest nieszczęśliwą po swojemu.

W domu Obłońskich zapanował chaos. Żona dowiedziała się o relacjach męża z francuską guwernantką i powiedziała mu, że nie może dłużej z nim mieszkać. Stan ten, trwający już trzeci dzień, dawał się we znaki i samym małżonkom, i wszystkim członkom rodziny, i domownikom. Wszyscy widzieli, że ich wspólne życie nie ma żadnego sensu i że ludzie, którzy przypadkowo zeszli się w pierwszym lepszym zajeździe, mają więcej ze sobą wspólnego niż oni, członkowie rodziny i domownicy Obłońskich. Żona nie wychodziła ze swego pokoju, a męża nie było w domu już od trzech dni. Dzieci biegały po całym mieszkaniu. Angielka pokłóciła się z szafarką i napisała do swej przyjaciółki, prosząc ją o znalezienie jej nowej pracy. Kucharz odszedł jeszcze poprzedniego dnia w czasie obiadu. Pomywaczka i stangret również chcieli porzucić służbę.

Na trzeci dzień po zajściu książę Stepan Arkadiewicz Obłoński, Stiwa – jak go powszechnie nazywano – obudził się jak zwykle o ósmej rano, ale nie w sypialni żony, lecz w swoim gabinecie, na safianowej kanapie. Ocknąwszy się, poruszył swe pełne, wypieszczone ciało na sprężynach kanapy, jakby miał zamiar znów zasnąć na dłuższy czas, przytulił twarz do poduszki, lecz nagle prędkim ruchem siadł na kanapie i otworzył oczy.

„Tak, tak, jak to było? – myślał, starając się przypomnieć sobie sen. – Tak, jak to było? Tak! Alabin wydawał obiad w Darmsztadzie. Nie, nie w Darmsztadzie, tylko gdzieś w Ameryce. Tak, lecz ten Darmsztad był Ameryce. Tak, Alabin wydawał obiad na szklanych stołach i stoły te śpiewały Il mio tesoro 1, nie, nie Il mio tesoro, coś ładniejszego, i stały też jakieś karafeczki, które były zarazem kobietami” – przypominał sobie Obłoński.

Stepan Arkadiewicz zamrugał wesoło i z uśmiechem na ustach zamyślił się.

„Tak dobrze tam było, bardzo dobrze. Było tam tyle wspaniałych rzeczy, że nie dadzą się opisać słowami, a na jawie nawet wyobrazić sobie ich nie można”.

Zauważywszy pasmo światła przenikające do pokoju przez niezupełnie szczelnie zasłonięte sukienną roletą okno, Stepan Arkadiewicz zadowolony zdjął nogi z kanapy i włożył stopy w haftowane przez żonę pantofle. Dostał je od niej w zeszłym roku na imieniny, obszyte złocistym safianem, i zgodnie z dawnym dziewięcioletnim przyzwyczajeniem, wyciągnął rękę w stronę, gdzie w sypialni żony wisiał zawsze jego szlafrok. W tej chwili Stepan Arkadiewicz przypomniał sobie nagle, dlaczego nie śpi w pokoju żony, lecz w swoim gabinecie. Przestał się uśmiechać i zmarszczył czoło.

– Ach, a! A!... – mruknął, przypominając sobie wszystko, co zaszło. I przed oczyma stanęły mu znów wszystkie szczegóły nieporozumienia z żoną, jego położenie bez wyjścia i – co najbardziej go męczyło – cała jego wina.

„Tak! Ona nie przebaczy i nie może przebaczyć. Najgorsze, że cała wina spada na mnie, a jednak nie jestem winien. Na tym polega cały dramat” – myślał. – Ach! Ach!... – wzdychał zrozpaczony Stepan Arkadiewicz, przypominając sobie najbardziej przykre wrażenie z całego zajścia.

Najmniej przyjemna była dla niego ta pierwsza chwila, kiedy w dobrym humorze wrócił z teatru z ogromną gruszką dla żony w ręku i nie zastał jej w salonie. Nie znalazł jej również w gabinecie. Wreszcie zobaczył ją w kącie sypialni, nieszczęśliwą, trzymającą w ręku list, z którego dowiedziała się o wszystkim.

Ona, ta wiecznie zajęta i niezbyt bystra, jak mu się zdawało, Dolly, siedziała nieruchomo z korespondencją w ręku i oczyma pełnymi przerażenia, rozpaczy i gniewu patrzyła na męża.

– Co to? Co to takiego? – pytała, pokazując list.

I przypominając sobie wszystko, Stepanowi Arkadiewiczowi – jak to często bywa – nie było przykro, kiedy myślał o samym zajściu, tylko żałował tego, co odpowiedział wówczas żonie.

Ze Stepanem Arkadiewiczem zdarzyło się to, co się często zdarza ludziom, gdy udowodni się im niespodziewanie jakiś hańbiący postępek: nie potrafił nadać swej twarzy wyrazu, jakiego wymagało jego położenie wobec żony. Powinien się obrazić, zapierać, prosić o przebaczenie, bagatelizować, wszystko to byłoby dużo lepsze od tego, co zrobił. Na jego obliczu pojawił się mimo woli („refleks mózgu” – pomyślał Stepan Arkadiewicz, ponieważ lubił bawić się w fizjologię) jego zwykły, poczciwy i dlatego też głupi uśmiech.

Tego głupiego uśmiechu Stepan Arkadiewicz nie mógł sobie darować. Zobaczywszy go, Dolly drgnęła cała jakby z bólu fizycznego i z typową dla siebie gwałtownością wybuchnęła potokiem wzburzonych słów, wybiegając z pokoju. Od tej chwili nie chciała widzieć się z mężem.

„Wszystkiemu winien ten głupi uśmiech – myślał Stepan Arkadiewicz. – Lecz co robić? Co robić?” – z rozpaczą powtarzał i nie mógł znaleźć odpowiedzi.

II

Stepan Arkadiewicz należał do ludzi, którzy nie ukrywają prawdy. Nie mógł się oszukiwać i wmawiać sobie, że żałuje swego postępku. Nie miał też wyrzutów sumienia, że on, trzydziestoczteroletni mężczyzna, nie był zakochany w żonie, matce pięciorga żywych i dwojga zmarłych dzieci, w kobiecie o rok tylko młodszej od niego. Mimo to czuł ciężar swego położenia i żałował żony, dzieci i siebie. Potrafiłby też lepiej ukrywać swoje występki przed żoną, gdyby wiedział, że wiadomość o nich tak fatalnie na nią podziała. Nigdy nie zastanawiał się głębiej nad tą kwestią, lecz wydawało mu się, że ona od dawna domyśla się, że nie jest jej wierny, i że patrzy na to przez palce. Stepan Arkadiewicz myślał nawet, że wyczerpana, zbyt wcześnie postarzała, nieładna już, niczym niewyróżniająca się kobieta, jedynie dobra matka rodziny, powinna być pobłażliwa dla niego z samego poczucia sprawiedliwości. Tymczasem okazało się, że tak nie jest.

„Straszna, straszna historia! – powtarzał Stepan Arkadiewicz i nie mógł nic wymyślić. – A tak dobrze się wszystko układało, tacy byliśmy szczęśliwi! Ona była zadowolona i szczęśliwa dzięki dzieciom, ja nie przeszkadzałem jej w niczym, pozwalając zajmować się domem i maluchami, jak chciała. Co prawda, to niedobrze, że ona była guwernantką w naszym domu, stanowczo niedobrze, bo jest coś pospolitego, trywialnego w stosunku z guwernantką. Ale z jaką guwernantką! (Stepan Arkadiewicz przypomniał sobie z przyjemnością czarne żywe oczy mademoiselle Roland i jej uśmiech.) Lecz póki ona była w naszym domu, nie pozwalałem sobie na nic. A najgorzej, że ona już... zupełnie jakby naumyślnie... Lecz co robić? Co robić?”

Stepan Arkadiewicz nie mógł znaleźć żadnej odpowiedzi, oprócz tej ogólnej, którą daje życie na wszystkie najbardziej zawiłe i najtrudniejsze do rozwiązania pytania. Odpowiedź ta brzmi: trzeba żyć chwilą, czyli zapomnieć się. Lecz szukać tego zapomnienia we śnie nie można, przynajmniej przed nastaniem nocy nie można już wrócić do tej muzyki, którą wygrywały kobiety karafeczki, trzeba zatem zapomnieć się w śnie życia.

„Potem wszystko się okaże” – pomyślał Stepan Arkadiewicz, wstał, naciągnął szary szlafrok o jedwabnej, niebieskiej podszewce i odetchnąwszy głęboko, zwykłym, prędkim krokiem swych ładnie zbudowanych nóg, które z taką łatwością unosiły jego pełne ciało, podszedł do okna, podniósł roletę i głośno zadzwonił. Na odgłos dzwonka wszedł stary przyjaciel, kamerdyner Mateusz, niosąc ubranie, obuwie i depeszę. Zaraz za Mateuszem wszedł golibroda z przyborami do golenia.

– Czy są papiery z biura? – zapytał Stepan Arkadiewicz, biorąc depeszę i siadając przed lustrem.

– Leżą na stole – odpowiedział Mateusz, patrząc ze współczuciem na swego pana, i po chwili dodał z chytrym uśmiechem: – właściciel remizy przysyłał.

Stepan Arkadiewicz nic nie odpowiedział, tylko w lustrze popatrzał na Mateusza. Ze ich spojrzeń, które się spotkały, widać było, że zrozumieli się nawzajem. Stepan Arkadiewicz zdawał się pytać spojrzeniem: po co ty mi to mówisz? Wiesz przecież sam!

Mateusz włożył ręce w kieszenie marynarki i nic nie mówiąc, dobrodusznie, z zaledwie dostrzegalnym uśmiechem, popatrzył na swego pana.

– Kazałem przyjść w niedzielę i zapowiedziałem, żeby do tego czasu nie trudzili i pana, i siebie – mówił dalej Mateusz, powtarzając z góry już widocznie przygotowane zdanie.

Stepan Arkadiewicz domyślił się, że kamerdyner chce tylko porozmawiać i zwrócić na siebie jego uwagę. Otworzył depeszę, przeczytał ją, poprawiając w myśli poprzekręcane jak zwykle wyrazy, i jego twarz się rozjaśniła.

– Mateuszu, siostra moja Anna Arkadiewna przyjeżdża jutro – odezwał się, wstrzymując na chwilę błyszczącą pulchną rękę golibrody, który wygalał mu różową dróżkę na podbródku, między długimi, gęstymi bokobrodami.

– Dzięki Bogu – rzekł Mateusz, dając do zrozumienia tą odpowiedzią, że on również, jak jego pan, rozumie znaczenie tego przyjazdu, czyli że Anna Arkadiewna, ukochana siostra Stepana Arkadiewicza, może mu pomóc pogodzić się z żoną.

– Sama czy z małżonkiem? – zapytał Mateusz.

Stepan Arkadiewicz nie mógł mówić, gdyż golibroda robił coś właśnie koło jego wierzchniej wargi, podniósł więc tylko jeden palec do góry.

Mateusz w lustrze kiwnął głową.

– Sama. Czy na górze przygotować?

– Zapytaj Darii Aleksandrownej, gdzie rozkaże.

– Darii Aleksandrownej? – jakby z powątpiewaniem powtórzył Mateusz.

– Tak, jej. Weź tę depeszę, daj jej i spytaj, jakie wyda polecenia.

„Chcesz spróbować!” – pomyślał Mateusz, lecz odpowiedział tylko: – Słucham.

Stepan Arkadiewicz już się umył, uczesał i zaczynał się już ubierać, gdy Mateusz, stąpając powoli skrzypiącymi butami z depeszą w ręku, wszedł do pokoju. Golibrody już nie było.

– Daria Aleksandrowna kazała powiedzieć, że wyjeżdża. Można robić, jak się panu podoba – rzekł, śmiejąc się oczyma, i włożywszy ręce w kieszenie, przechylił głowę na bok i zaczął się przyglądać swemu panu. Stepan Arkadiewicz na razie nic nie odpowiedział, dopiero po chwili na jego ładnej twarzy pokazał się uśmiech, w którym odbijały się dobroć i smutek.

– No i cóż, Mateuszu? – zapytał, kiwając głową.

– E, jakoś to będzie, panie! – odpowiedział Mateusz.

– Jakoś to będzie?

– Ma się rozumieć!

– Tak myślisz? A tam kto? – zapytał Stepan Arkadiewicz, usłyszawszy za drzwiami szelest kobiecego ubrania.

– To ja – odezwał się twardy, lecz przyjemny głos kobiecy i zza drzwi wysunęła się surowa, ospowata twarz niańki, Matreny Filemonownej.

– Cóż tam takiego, Matreno? – zapytał Stepan Arkadiewicz, podchodząc do niej.

Mimo że cała wina leżała po stronie Stepana Arkadiewicza i że on sam to przyznawał, wszyscy w domu, nawet niańka, główna przyjaciółka Darii Aleksandrownej, trzymali jego stronę.

– Cóż tam takiego? – powtórzył niechętnie.

– Niech pan idzie i jeszcze raz przeprosi. Jak Bóg da. Męczy się, biedaczka, tak, że aż żal bierze patrzeć na nią, no i w domu wszystko do góry nogami. Niech pan się zlituje nad dziećmi i przeprosi. Cóż robić...

– Ona mnie nie przyjmie...

– Proszę w każdym razie robić swoje. Pan Bóg jest miłosierny, do Niego niech się pan modli, do Niego.

– No dobrze, idź już, Matreno – odpowiedział Stepan Arkadiewicz, oblewając się rumieńcem. – Podaj ubranie, zwrócił się do Mateusza i energicznym ruchem zdjął z siebie szlafrok.

Mateusz trzymał już przygotowaną koszulę i z widoczną przyjemnością włożył ją na pulchne i starannie pielęgnowane ciało swego pana.

III

Kiedy Stepan Arkadiewicz skończył się ubierać, skropił tużurek perfumami, poprawił mankiety i kołnierzyk, zręcznie porozmieszczał po kieszeniach papierosy, pugilares, zapałki, zegarek z podwójną złotą dewizką i brelokami, zmiął w ręku chustkę i czując się czysty, zdrowy i fizycznie sprawny, pomimo swego nieszczęścia wszedł, kołysząc się lekko na nogach, do jadalnego pokoju, gdzie już czekała na niego kawa, a obok niej listy i papiery z biura.

Stepan Arkadiewicz zabrał się za czytanie korespondencji. Jeden z listów był bardzo nieprzyjemny, od kupca, który chciał kupić las w majątku żony. Las ten trzeba było koniecznie sprzedać, lecz chwilowo, do czasu pogodzenia się z żoną, nie mogło być o tym mowy. Mało przyjemna była świadomość, że od zgody z żoną zależał dobry interes. Myśl, że kierując się chęcią sprzedaży lasu, stara się o przebaczenie żony, obrażała Stepana Arkadiewicza.

Przeczytawszy listy, przysunął ku sobie dokumenty, prędko zapoznał się z dwiema sprawami, grubym ołówkiem skreślił na nich parę uwag i napił się kawy. Sącząc ją wolno z filiżanki, Stepan Arkadiewicz rozwinął jeszcze wilgotną poranną gazetę i zaczął czytać.

Stepan Arkadiewicz prenumerował i czytywał liberalną gazetę, niezbyt skrajną, lecz tej opcji, której trzymała się większość. I mimo że ani nauka, ani sztuka, ani polityka właściwie go nie interesowały, to jednak w tych tematach trzymał się stale poglądów, których trzymała się większość, a dziennik i poglądy zmieniał tylko wtedy, gdy zmieniała je większość. Zresztą nie on je zmieniał, one same powoli się w nim zmieniały.

Stepan Arkadiewicz nie wybierał zatem ani kierunków, ani poglądów, lecz te kierunki i poglądy same do niego przychodziły, zupełnie tak samo, jak nie wybierał fasonu kapelusza lub kroju surduta, lecz używał tych, które nosili wszyscy. Mieć zaś pewne poglądy to dla niego, obracającego się w określonych sferach, odczuwającego potrzebę pewnej aktywności umysłowej rozwijającą się w okresie dojrzałości, było tak samo konieczne, jak mieć kapelusz. Jeśli istniał jakikolwiek powód, dla którego kierunek postępowy bardziej mu przypadał do gustu niż konserwatywny, którego trzymało się również wiele osób z jego sfery, to nie wynikał on z tego, że Stepan Arkadiewicz uważał ów kierunek postępowy za mądrzejszy, lecz z tego, że lepiej pasował do trybu jego życia. Postępowa partia twierdziła, że w Rosji wszystko jest źle, i rzeczywiście Stepan Arkadiewicz miał dużo długów, a pieniędzy zawsze mu brakowało. Postępowa partia mówiła, że małżeństwo jest instytucją przestarzałą i że koniecznie należy ją przekształcić – i w rzeczywistości życie rodzinne dawało niezbyt wiele przyjemności Stepanowi Arkadiewiczowi i zmuszało go do kłamstwa i wybiegów tak wstrętnych jego usposobieniu. Postępowa partia mówiła, czyli wyrażając się ściślej, kazała się domyślać, że religia jest niczym innym, jak tylko hamulcem barbarzyńskiej części ludności, i rzeczywiście, Stepan Arkadiewicz nie mógł wytrzymać bez bólu w nogach nawet niedługiego nabożeństwa, nie mógł zrozumieć, po co są te wszystkie straszne i wzniosłe twierdzenia o tamtym świecie, kiedy jemu i na tym było bardzo wesoło. Jednocześnie Stepanowi Arkadiewiczowi, lubiącemu pożartować, sprawiało przyjemność, żeby powiedzieć czasami, że jeśli ktoś pyszni się swym pochodzeniem, to nie powinien zatrzymywać się na Ruryku i wyrzekać się swego protoplasty, małpy. W taki sposób kierunek postępowy stał się nałogiem Stepana Arkadiewicza, który lubił swój dziennik jak cygaro po obiedzie za ten lekki zawrót głowy, jaki wywoływały jego teorie. Dzisiaj więc ze zwykłą sobie przyjemnością przeczytał artykuł wstępny, dowodzący, że za naszych czasów zupełnie bez powodu podnosi się krzyk, jakoby radykalizm zagrażał pochłonięciem konserwatywnych elementów i jakoby rząd zobowiązany był przedsięwziąć środki ku zdławieniu hydry rewolucjonizmu. Jest wręcz przeciwnie – zdaniem pisma niebezpieczeństwo polega na mniemanej hydrze rewolucyjnej, a w uporze tradycji hamującej prawdziwy postęp – i tak dalej. Stepan Arkadiewicz przeczytał też i drugi artykuł, o tematyce ekonomicznej, w którym była mowa o Benthamie i Millu i w którym wyrażano się z przekąsem o ministerstwie. Z wrodzoną sobie bystrością Stepan Arkadiewicz pojmował znaczenie każdego sarkazmu – przez kogo, pod czyim adresem i z jakiego powodu był wypowiedziany – i jak zwykle sprawiało mu to przyjemność. Lecz dzisiaj przyjemność tę zatruwało wspomnienie o radach Matreny Filemonownej i o tym, że w domu nie wszystko idzie jak najlepiej. Przeczytał też i o tym, że hrabia Beust wyjechał podobno do Wiesbaden, i o tym, że nie ma już więcej na świecie siwych włosów, i o sprzedaży karety, lecz wiadomości te nie dostarczyły mu jak zazwyczaj ironicznego zadowolenia.

Przeczytawszy gazetę, wypiwszy drugą filiżankę kawy i zjadłszy kołacz z masłem, Stepan Arkadiewicz wstał od stołu, strzepnął okruchy z kamizelki i odetchnął, uśmiechając się wesoło, nie żeby nic nie mąciło jego myśli – wesoły uśmiech wywołało dobre trawienie. Lecz ten wesoły uśmiech zaraz przypomniał mu o wszystkim i Stepan Arkadiewicz się zamyślił.

Dwa dziecięce głosy – ojciec poznał głos Griszy, młodszego syna, i Tani, starszej córeczki – dały się słyszeć za drzwiami. Dzieci coś niosły i upuściły.

– Mówiłam, że na dach nie można sadzać pasażerów! – krzyczała po angielsku dziewczynka. – Zbieraj to teraz!

„Wszystko przewróciło się do góry nogami – pomyślał Stepan Arkadiewicz. – Dzieci same biegają”. – I podszedłszy do drzwi, zawołał na nie. Maluchy postawiły szkatułkę, która miała być powozem, i przybiegły do ojca.

Dziewczynka, jego ulubienica, wbiegła śmiało, objęła ojca za szyję i śmiejąc się, zawisła na niej, ciesząc się jak zawsze ze znanego sobie zapachu perfum, który się unosił od ojcowskich bokobrodów. Pocałowawszy go w końcu w zaczerwienioną od pochyłego położenia twarz, na której w tej chwili odbijała się ojcowska miłość, dziewczynka cofnęła ręce i chciała biec z powrotem, lecz ojciec ją zatrzymał.

– Jak tam mamusia? – zapytał, gładząc delikatną szyjkę dziewczynki. – Jak się masz? – rzekł, uśmiechając się do witającego się z nim chłopca.

Stepan Arkadiewicz wiedział dobrze, że mniej kocha chłopca i zawsze starał się być taki sam dla obojga dzieci. Lecz syn zawsze to odczuwał i nie odpowiedział uśmiechem na oziębły uśmiech ojca.

– Mama wstała... – odpowiedziała dziewczynka.

Stepan Arkadiewicz westchnął.

Znów więc nie spała całą noc.

– Zadowolona?

Dziewczynka wiedziała, że ojciec pokłócił się z matką, więc matka nie mogła być zadowolona. Ojciec powinien o tym wiedzieć i zapewne tylko udaje, pytając o to z takim lekceważeniem. Zarumieniła się więc za niego, a on natychmiast to zrozumiał i także się zarumienił.

– Nie wiem – odpowiedziała. – Mama pozwoliła się dziś nie uczyć, ale kazała iść na spacer z miss Hull do babci.

– No, więc idź, Taniusiu moja. Poczekaj tylko małą chwilkę – odrzekł ojciec, przytrzymując ją i gładząc po delikatnej rączce, po czym zdjął z kominka postawione tam wczoraj pudełko z cukierkami i dał jej dwa, które najbardziej lubiła: czekoladkę i pomadkę.

– Dla Griszy? – zapytała dziewczynka, pokazując na czekoladkę.

– Tak, tak… – I pogłaskawszy ją jeszcze po obnażonej szyjce, Stepan Arkadiewicz pocałował córkę we włosy i pozwolił odejść.

– Kareta czeka – zameldował Mateusz. – I jakaś kobieta z prośbą – dodał po chwili.

– Czy długo już czeka? – zapytał Stepan Arkadiewicz.

– Z pół godzinki.

– Mówiłem ci już tyle razy, żeby w tej chwili meldować.

– Muszę przecież dać panu czas wypić kawę – odpowiedział Mateusz tym przyjacielsko hardym tonem, który sprawia, że nie można się na niego gniewać.

– Proś więc prędzej – rzekł Obłoński, krzywiąc się z niezadowoleniem.

Prosząca, żona sztabskapitana Kalinina, przedstawiła bezsensowną prośbę, której w żaden sposób nie można było spełnić, lecz Stepan Arkadiewicz swoim zwyczajem poprosił, by kobieta usiadła, wysłuchał bez przerywania całego jej opowiadania, udzielił jej szczegółowej rady, do kogo i w jaki sposób ma się zwrócić, i nawet napisał swym rozwlekłem, pięknym, wyraźnym pismem bilecik do jednego ze swych znajomych, który mógł jej trochę pomóc. Gdy sztabskapitanowa odeszła, Stepan Arkadiewicz wziął kapelusz i zatrzymawszy się na progu, zaczął się zastanawiać, czy o czymś nie zapomniał. Okazało się, że nie zapomniał o niczym, oprócz tego, że chciał zapomnieć o żonie.

– Ach, tak! – Opuścił głowę i jego piękna twarz posmutniała. – Iść czy nie iść – mówił sam do siebie. Wewnętrzny głos podpowiadał, że iść nie ma po co, bo prócz fałszu nic z tego nie wyniknie, że nie ma sposobu, aby poprawić ich relację, gdyż żona już go nie pociąga i nie wzbudza w nim miłości, a spotkanie zrobi z niego jedynie starca niezdolnego do kochania. Nic więcej nie mogło wyjść z tego prócz kłamstwa i nieuczciwości, a kłamstwem i nieuczciwością Stepan Arkadiewicz się brzydził.

„Przecież kiedyś trzeba to zakończyć, nie może tak być już zawsze” – pomyślał Stepan Arkadiewicz, starając się dodać sobie odwagi, po czym wyprostował się, wyjął papierosa, zapalił, pociągnął dwa razy i rzucił go w popielniczkę z masy perłowej, w kształcie muszli, a następnie szybkim krokiem przeszedł salon i otworzył drugie drzwi do sypialni żony.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: