- W empik go
Antony - ebook
Antony - ebook
On nie łamie zasad. Ona jest córką szefa.
Antony Marcello już jako dziecko był nauczony, że musi przestrzegać reguł. Zawsze, w każdej sytuacji. Mafia była wszystkim, co znał. Dawno temu ślubował jej wierność i posłuszeństwo. Kiedy szef nakazywał mu wykonać jakiekolwiek zadanie, Antony nie zastanawiał się ani razu.
Zasady były dla niego najważniejsze. Aż do teraz.
Kiedy po raz pierwszy spotkał Cecelię Catrolli, ta zagroziła mu, że go zastrzeli. To spodobało się Antonemu. Ona mu się spodobała. Cecelia była jednak zakazana. Była córką bossa.
Wkrótce wszystko się zmieni.
Gdy Cosa Nostra, której Antony wierzył przez całe życie, zabierze mu najlepszego przyjaciela, w końcu mężczyzna uświadomi sobie, że przestrzeganie reguł może nie być w życiu najważniejsze. Być może nadszedł czas, aby je złamać.
Opis pochodzi od wydawcy.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: | brak |
ISBN: | 978-83-8320-084-2 |
Rozmiar pliku: | 2,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Styczeń 1964
– Nigdy nie zapominaj o broni, dzieciaku. Zawsze będziesz potrzebował tej pieprzonej zabawki… w tej naszej sprawie zawsze będziesz jej potrzebował. Jeśli kiedykolwiek zostaniesz złapany bez broni, gwarantuję, że nie spodoba ci się to, co stanie się potem.
Pięcioletni Antony Marcello wpatrywał się w lśniący rewolwer, który jego ojciec z namaszczeniem czyścił.
– W jakiej sprawie, papà?
Ross uśmiechnął się.
– W naszej sprawie, dzieciaku. W naszej cholernej, pieprzonej sprawie.
– Aha.
Antony nadal nie wiedział, o czym mówi jego ojciec. Jeszcze nie. Ale podobał mu się ten pistolet i nowy czerwony scyzoryk, który otrzymał od ojca tego ranka.
– I pamiętaj, żeby zawsze przestrzegać zasad, Antony. Zawsze.
***
Luty 1984
– To była łatwa śmierć – powiedziała łagodnie pielęgniarka.
Antony wsunął ręce do kieszeni i wzruszył ramionami. Pielęgniarka nic nie rozumiała, ale wiedział, że chciała być pomocna.
Łatwość to pojęcie względne, które nie pasowało do śmierci jego ojca. Jak mogło być łatwo zapijać się na śmierć przez dobrą dekadę? Jak mogło być łatwo budzić się roztrzęsionym, wypijać kilka piw, żeby przestać się trząść, spędzać pół dnia na wymiotach, a potem padać tam, gdzie się stało?
Nie, alkoholizm nie był łatwy.
– Co mu zrobili? Podali mu śmiertelną dawkę morfiny? – spytał mrukliwie Antony.
Pielęgniarka spojrzała zaskoczona.
– Słucham?
– Pytam o to, czy mu to ułatwili? – wyjaśnił mężczyzna.
– Hmm… No cóż, więc…
– Proszę pani, od dziesięciu lat, odkąd moja matka zmarła, widziałem, jak mój ojciec zapijał się na śmierć każdego dnia. Jeśli próbuje mi pani w jakiś sposób ułatwić przyjęcie tej informacji, proszę tego nie robić. Dam sobie z tym radę, proszę mi wierzyć.
– Zaproponowaliśmy leki, by mu pomóc, ale odmówił. Wydawało się, że był w dobrym nastroju i nawet przez chwilę sobie podśpiewywał.
Pielęgniarka zostawiła cholernie dużo niedopowiedzeń. Antony od razu to zauważył. Przy jego trybie życia umiejętność rozgryzania ludzi mogła być pomocna.
– I? – naciskał.
– Myśleliśmy, że zasnął, bo kazał sobie wyłączyć urządzenie do monitorowania oddechu, twierdził, że wkurza go to pikanie.
Tak, Antony zrozumiał sedno sprawy. Nawet nie zorientowali się, że umarł.
Kurwa, może jego ojciec w takim razie nie cierpiał. Może po prostu… zasnął i tyle.
Ostatnie dziesięć lat życia Antony’ego skupiało się wokół dwóch rzeczy: utrzymania głowy ojca na powierzchni i otrzymania przydziału do Cosa Nostry. Najwyraźniej bardziej skupiał się na tym pierwszym. Teraz, w wieku dwudziestu pięciu lat, wygląda na to, że spieprzy również tę drugą sprawę, zanim w ogóle stanie się członkiem rodziny.
Poniekąd powód, przez który nie był w stanie zostać współpracownikiem rodziny przestępczej Catrolli, leżał martwy trzy metry dalej, w szpitalnym łóżku. Skłonność Rossa do picia sprzeniewierzała jedną z głównych zasad Cosa Nostry. Mężczyźni, którzy zachowywali się jak pijani głupcy, byli obciążeniem i hańbą dla całej rodziny. Ross miał swój przydział, jednak jego syn cierpiał z powodu jego wyborów. Trudno było zdobyć zaufanie, gdy ojciec zrobił to, co zrobił.
Nie miało również znaczenia to, że Antony był wnukiem Andina Marcello, prawej ręki i consigliere Vinniego Catrolli, ponieważ w ogólnym rozrachunku nadal miał alkoholika za ojca.
Jaki ojciec, taki syn, jak mówi znane przysłowie.
Mimo to Antony nie żywił urazy do ojca. W pewnym sensie go nawet rozumiał. Odkąd Cella, matka Antony’ego, utonęła dziesięć lat temu, Ross nigdy już nie był taki sam. Nie był w stanie ocalić żony, a jego dzieci zostały bez matki w najważniejszym momencie ich życia, które trwało dalej.
Podczas gdy dla Rossa czas się zatrzymał, dla wszystkich innych płynął dalej. Cella była dla Rossa Ziemią, dosłownie, a on był jej Księżycem, który nieustannie rotował wokół niej i budował przy niej swoje życie. Antony nie pamięta, żeby jego rodzice kiedykolwiek się kłócili, nie mówiąc już o jakiejkolwiek przemocy fizycznej, którą mieliby wobec siebie stosować. Z tego, co wiedział, jego ojciec zawsze był wierny matce.
Patrząc na innych otaczających go ludzi, Antony wiedział, że to rzadkość. W ich świecie mężczyźni z reguły mieli kochankę lub nawet dwie na boku – goomah, które rodziły im nieślubne dzieci, podczas gdy żony przymykały na to oko.
Ale nie Ross.
Antony nie miał pojęcia, jakie to uczucie taka miłość.
Nie był też pewien, czy chciałby to wiedzieć.
– Mam umówione spotkanie – powiedział Antony, otrząsając się z tych myśli.
Pielęgniarka skinęła głową.
– Będzie oznaczony w kostnicy.
Oznaczony.
W kostnicy.
Antony poczuł przenikający go chłód.
***
Telefon zaczął dzwonić, gdy tylko Antony wszedł do domu.
Miał ochotę go zignorować. Bardzo.
Ale nie mógł.
Z jego szczęściem, gdyby zignorował ten telefon, z pewnością okazałoby się, że to szef. Nigdy nie unikaj szefa. Taka była zasada.
Nie zawracał sobie głowy zdejmowaniem butów ani ściąganiem marynarki, tylko przeszedł przez hol, wszedł do salonu i podniósł słuchawkę.
– Marcello przy telefonie.
– Witaj, Tony – rozległ się znajomy głos po drugiej stronie.
– Cześć, John.
Johnathan Grovatti był od zawsze jednym z najlepszych przyjaciół Antony’ego. Były między nimi dwa lata różnicy, Johnathan był starszy. Przyjaciel zdobył swój przydział w wieku osiemnastu lat – był to jeden z wielu przywilejów posiadania za ojca wroga z rodziny nowojorskiej.
Jednak to starszy brat Johnathana miał zająć miejsce ojca, a John miał przejąć stanowisko Vinniego Catrolli, kiedy mężczyzna umrze lub postanowi odejść na emeryturę. Porozumienie między rodzinami pozwoliło uniknąć rozlewu krwi, kiedy rywale prowadzili interesy tak blisko siebie.
Antony wiedział, że to było najważniejsze. Nawet jeśli oznaczało, że dla dobra interesu John musiał poślubić kobietę, którą pogardzał. Najmłodsza córka Vinniego, Kate, była nieznośna, ale być może Johnowi udałoby się ją utemperować. A w najgorszym wypadku po prostu sobie z nią jakoś poradzić.
– Mamy dzisiaj sprawę do załatwienia w Hell’s Kitchen – poinformował go John.
Antony się wzdrygnął. Nie dzisiaj, stary. Musiał poinformować rodzinę o śmierci Rossa i załatwić sprawy w domu pogrzebowym.
– Można to przełożyć… – zapytał, choć był prawie pewien odpowiedzi.
– Nie, rozkaz przyszedł bezpośrednio od Vinniego. To nic wielkiego.
Jeśli przychodziło od szefa, musiało być wielkie.
– No dobra – odpowiedział Antony zmęczonym głosem.
– Hej, co jest? – zapytał Johnathan.
Nic.
Absolutnie nic.
To była Cosa Nostra. Życie Antony’ego. Wszystko inne schodziło na drugi plan, kiedy la famiglia wzywała. Cosa Nostra zawsze była na pierwszym miejscu, zawsze.
– Gdzie i kiedy chcesz się spotkać? – spytał Antony, zamiast odpowiedzieć przyjacielowi.
– Może w Dee’s Diner?
Antony zacisnął szczękę, doskonale wiedział, dlaczego Johnathan chce się spotkać właśnie tam.
– Ona tam będzie?
– Jaka ona?
– Nie zgrywaj pieprzonego głupka, stary – rzucił Antony.
Johnathan westchnął.
– Tony…
– Przecież masz się ożenić z inną kobietą!
Antony nie uznawał niewierności.
– Nie w trakcie kilku kolejnych lat.
Z tego, co zrozumiał Antony, Vinnie Catrolli chciał, by jego córka osiągnęła wiek dwudziestu trzech lat, zanim wyjdzie za Johna. Wtedy będzie miała czas na skończenie szkoły i inne sprawy. Antony domyślił się, że w ten sposób Vinnie chciał zyskać trochę czasu i mieć oko na Johna, ale John zdawał się mieć głęboko w dupie ilość czasu, jaki ma upłynąć, zanim dojdzie do tego małżeństwa.
– Vinnie dowie się o wszystkim, a kiedy Vinnie się dowie, twój ojciec też się dowie – ostrzegł przyjaciela Antony.
A gdyby do tego doszło, Johnathan straciłby zarówno swoje miejsce jako dziedzic Catrolli, jak i spadek, który miał mu przysługiwać. Nie dlatego, że miałby goomah na boku, kobietę, której Antony nie znał zbyt dobrze i nie chciał znać, ale dlatego, że nie spełniłby oczekiwań swojego ojca.
John nigdy nie był specjalnie wierny zasadom.
– Ale jeszcze nie wiedzą.
– Nie chcę mieć z tym nic wspólnego, John.
John syknął.
– Dobra, dupku. To w centrum w Mekce za dwadzieścia minut. To ci, kurwa, pasuje?
Tak, to pasowało.
– Za dwadzieścia – potwierdził Antony i rozłączył się.
Zaraz potem wybrał kolejny numer, pocierając się po czole, by złagodzić nagły ból głowy. Kiedy jego dziadek podniósł słuchawkę, Antony zastanawiał się, czy ten mężczyzna w ogóle zainteresuje się tym, że jego najstarszy syn zmarł.
Andino i Ross w większości spraw nie byli zgodni.
– Ciao – przywitał go Andino. – Marcello przy telefonie.
– Wszyscy odbieramy telefony w taki sam sposób – powiedział Antony, śmiejąc się sam do siebie.
– Cześć, dzieciaku!
Antony zdusił w sobie chęć, by fuknąć. Miał dwadzieścia pięć lat, a dla dziadka nadal był dzieciakiem.
– Czego chcesz o siódmej, kurwa, rano? – warknął Andino.
– Mamy dzisiaj z Johnem sprawy do załatwienia w Kitchen – odpowiedział Antony.
– No i? To załatwiajcie je.
– Załatwimy, ale potrzebuję przysługi.
– O co chodzi? – spytał Andino.
Antony usłyszał w słuchawce wyraźne kliknięcie obcinarki dziadka, która prawdopodobnie obcinała właśnie końcówkę kubańskiego cygara. Choć Antony przez większość czasu starał się żyć skromnie, jego rodzina bogaciła się od dawna. Od bardzo dawna.
Od tak dawna, że zaczynało już śmierdzieć.
Na jego koncie bankowym było więcej zer, niż zdołałby zliczyć, ale Antony nigdy nie traktował swojego dziedzictwa jako coś, co jest mu dane raz na zawsze i za darmo. Codziennie ciężko pracował. Im więcej posiadał, tym lepiej się czuł. W ten sposób było mniej prawdopodobne, że ktoś pokusi się, by mu coś odebrać.
– Dziś rano dostałem telefon ze szpitala – zaczął mówić Antony.
– Nie – przerwał mu Andino. – Absolutnie nie, Tony. Miłego dnia, dzieciaku.
Tymi słowami jego dziadek rozłączył się.
Antony patrzył na słuchawkę w dłoni, nawet niespecjalnie zaskoczony reakcją Andina. Poruszanie z nim tematu Rossa zazwyczaj kończyło się źle. Jak większość, Andino już dawno umył ręce od syfu, jaki spowodował jego syn.
Z ciężkim westchnieniem Antony odłożył słuchawkę, po czym ponownie ją podniósł i wybrał następny numer. Jego młodszy brat pewnie też będzie miał to w dupie i nie będzie chciał mieć nic wspólnego ze śmiercią ojca, ale Antony nie miał dzisiaj czasu na te bzdury.
Ross Junior odebrał telefon i zanim skończył mówić „cześć”, Antony powiedział:
– Ojciec umarł, ja mam robotę, a ktoś musi zadzwonić do pieprzonego domu pogrzebowego.
Niech rodzina zrobi z tym, co zechce.
Antony’ego już to nie obchodziło.ROZDZIAŁ DRUGI
Johnathan rzucił paczkę papierosów nad maską cadillaca. Antony z łatwością ją złapał i wyjął jednego, by go odpalić.
– Co tu robimy? – spytał, rozglądając się po brudnym, zniszczonym magazynie.
– Vinnie podrzucił tu wczoraj wieczorem paczkę. Mamy się nią zająć.
– Paczkę?
– Tak.
– Dobra – mruknął Antony.
Wszedł do magazynu za Johnem, starając się ignorować stęchliznę w powietrzu, która przypominała mu mieszankę moczu i wymiotów. John kliknął na włącznik, oświetlając pomieszczenie. Spojrzenie Antony’ego natychmiast skupiło się na związanej postaci leżącej na środku pustej podłogi.
Rozpoznał związanego, nieprzytomnego mężczyznę. Był to jeden z egzekutorów Vinniego. Zwykle pilnował on głównie rodziny szefa.
– Paczka, co? – powiedział z przekąsem Antony.
John westchnął.
– Nie wolno było mi nic powiedzieć, dopóki nie wejdziemy do środka.
– I my mamy się nim zająć?
Odpowiedź była oczywista.
John potaknął.
– No dobra. Jeszcze jakieś instrukcje? – dopytał Antony.
– Nie spiesz się – mruknął John.
Świetnie.
Innymi słowy – niech go zaboli.
Antony zauważył blaszane wiadro wypełnione po brzegi wodą. Spojrzał w górę i domyślił się, że pewnie stało tam, by łapać wodę, bo dach był dziurawy. Było ich jeszcze kilkanaście, porozstawianych po całej pustej podłodze magazynu.
– Co to w ogóle za miejsce? – chciał wiedzieć Antony.
– Miejsce jak miejsce – odparł John, wzruszając ramionami.
– Nienawidzę, kiedy odpowiadasz tak ogólnikowo.
– Zapracuj na swój przydział, Tony.
Antony wgapiał się w niego.
– Nie każdy z nas dostaje ją w prezencie, John.
– Uroczo, dupku. – John machnął w kierunku związanego mężczyzny. – Możesz zacząć zapracowywać na swoją, wykonując rozkazy szefa. Poza tym szef wyraźnie zaznaczył, że to ty masz dzisiaj ze mną pracować.
Antony parsknął na to stwierdzenie.
Nie trzeba było mu dwa razy powtarzać. Ruszył przed siebie, po drodze zabierając jedno z wypełnionych wodą wiader. Kiedy podszedł do nieprzytomnego mężczyzny, wylał mu wodę na głowę, otrzeźwiając go. Facet zaczął się miotać i krzyczeć, rozchlapując wodę dookoła siebie.
– Nie ochlap mi garnituru – poprosił Antony. – Byłaby cholerna szkoda.
Źrenice egzekutora się rozszerzyły.
– C-co?
Antony zawsze nosił ze sobą pistolet, ale tak naprawdę wolał noże. Wyciągnął ostrze z kieszeni spodni i zaczął wymachiwać nim przed twarzą mężczyzny.
– Zaczniemy od twarzy, okej? W ten sposób, za każdym razem, gdy będziesz krzyczał, nie będzie to specjalnie przyjemne uczucie. – Antony uśmiechnął się, wiedząc, że wygląda okrutnie.
Zabijanie było dla niego pestką. Robota jak każda inna. Ani krew, ani krzyki ludzi nigdy mu nie przeszkadzały. To była Cosa Nostra. Mężczyźni żyli według jej zasad i zgodnie z nimi umierali. Najwyraźniej ten człowiek złamał jedną z nich.
Antony miał robotę do zrobienia.
Mężczyzna głośno przełknął ślinę.
– Co zrobiłeś, że tu wylądowałeś? – spytał Antony ze szczerą ciekawością.
– Nie wiem.
Antony uniósł brew.
– Nie wiesz?
Egzekutor potrząsnął głową.
– John? – powiedział Antony, wiedząc, że przyjaciel słyszał jego wcześniejsze pytanie.
– Nie tylko obserwował Kate, jeśli wiesz, co mam na myśli.
Człowiek na podłodze zachłysnął się powietrzem.
– Nieprawda!
Antony przez ramię rzucił okiem na Johna. Jego przyjaciel zachowywał stoicki spokój i milczał. Niejednokrotnie mówił Antony’emu, że Kate jest znana ze swoich kłamstw. Antony nie był do końca pewien, czy to prawda, czy nie, ale John nie był kłamcą. Czy ten mężczyzna miał właśnie stracić życie z powodu kolejnych głupot wygadywanych przez Kate?
– Nie mamy wyboru, stary – powiedział John. – Rozkaz szefa.
Antony odwrócił się z powrotem do egzekutora i wzruszył ramionami.
Nie spiesz się.
***
Luty 1984
Antony Marcello nie łamał zasad. Przynajmniej nie tych, które miały znaczenie. W świecie Cosa Nostry sprawiedliwość osiągano za pomocą słowa i pocisku, a nie gmachu sądu i sędziego. Kiedy kazano mu skakać, była tylko jedna właściwa odpowiedź: „Jak wysoko, szefie?”.
Jedną z najważniejszych zasad, których nauczył się w dzieciństwie, było to, by nigdy nie unikać dona. Zachowywanie się jak arogancki dupek w stosunku do kogoś, kto miał o wiele więcej władzy niż ty, nigdy nie prowadziło do niczego dobrego. Zwłaszcza w świecie, gdzie znaczenie miało jedynie to, czy potrafisz wykonywać rozkazy i zarabiać pieniądze.
Antony potrafił robić obie te rzeczy, nawet jeśli nie był jeszcze pełnoprawnym członkiem Cosa Nostry, bo wciąż nie miał tego cholernego przydziału.
Więc tak, Antony przestrzegał zasad. Nawet jeśli oznaczało to jeżdżenie po ulicach Hell’s Kitchen, żeby znaleźć dla swojego szefa pieprzonego kebaba z knajpy, o której nigdy wcześniej nie słyszał. Bo kiedy don wzywa, zwlekasz swoją włoską dupę z wyra, nawet jeśli zasnąłeś zaledwie kilka chwil wcześniej, i robisz to, o co cię poprosił.
Jak na przykład poszukiwanie pieprzonej knajpy z kanapkami, która najwyraźniej była otwarta całą dobę i oznakowana tak, że nie sposób jej przeoczyć.
Antony zaczynał myśleć, że ktoś robi sobie z niego jaja.
Kurwa mać.
Przejechał jeszcze raz ulicami i nadal nie znalazł tej konkretnej restauracji. Zmęczony jeżdżeniem w kółko, zatrzymał w końcu samochód przy pierwszej budce telefonicznej, jaką zauważył. Zostawił auto na chodzie, wyskoczył z niego i w ulewnym deszczu pobiegł do telefonu. Zanim skończył wybierać numer, palce mu zamarzły.
John odebrał po drugim dzwonku. Ponieważ był zastępcą Vinniego, wszystkie połączenia przechodziły przez niego i to on decydował, czy są na tyle ważne, by przekierować je do szefa. Taka była zasada. Współpracownicy w ogóle nie rozmawiali ani nie widywali się z szefem.
– Ciao – pozdrowił go John.
Antony zauważył, że jego przyjaciel wydaje się zupełnie rozbudzony i gotowy do dnia.
Była, kurwa, trzecia nad ranem!
– John, przysięgam, kurwa, na Boga, że jeśli wkręcasz mnie, każąc mi jeździć po Hell’s Kitchen po nic, to ci…
John roześmiał się, przerywając groźby Antony’ego.
– Pamiętasz ten magazyn, do którego pojechaliśmy miesiąc temu?
– Co z nim? – warknął Antony.
– Masz dwadzieścia minut, żeby tam dotrzeć, dupku. Nie spóźnij się.
Antony zmarszczył brwi.
– Ale…
– Teraz już dziewiętnaście. Nie spóźnij się, Antony. Zaufaj mi.
– To pół godziny jazdy stąd.
– Więc się pospiesz.
Połączenie zostało zerwane.
Cristo.
***
Kiedy Antony przyjechał, magazyn był pogrążony w ciemności. Sprawdził godzinę na zegarku i zanotował fakt, że dojechał trzy minuty przed czasem. Westchnął ciężko, wysiadając z samochodu, i po raz drugi tego dnia zaczął się zastanawiać, czy Johnathan go w coś dzisiaj nie wkręca. W końcu jednak uznał, że powinien zajrzeć do środka tego przeklętego magazynu, zanim znowu zacznie wydzwaniać do Johna z budki telefonicznej.
Obszedł budynek dookoła, podszedł do głównego wejścia i zatrzymał się gwałtownie na widok dziesiątek aut, które były tam zaparkowane. I od boku, i od frontu magazyn był ciemny.
W ciemności czekało na niego dwóch ludzi. Rozpoznał ich znajome sylwetki, zanim zdążyli powiedzieć choć słowo.
– Co się dzieje? – spytał Antony.
Paulie roześmiał się.
– Coś wielkiego, Tony.
– Coś ważnego – dodał Johnathan. – Rozbieraj się.
Antony zamarł.
– Co?
– Pospiesz się, masz trzy minuty, żeby znaleźć się w środku tego magazynu albo stracisz swoją szansę, stary – ponaglił go Johnathan. – Ściągaj ubranie.
– Jest środek zimy, John!
– Muszę się upewnić, że nie masz kabla, rozumiesz?
To było kurewsko obraźliwe.
Wiele można powiedzieć o Antonym, ale nie był szczurem.
– Nie jestem…
– Nigdy nie zdobędziesz przydziału, Tony – wtrącił się John. – Nie kiedy tracisz czas na pieprzenie głupot, jak teraz. Masz dwie minuty, żeby stanąć twarzą w twarz z szefem i z resztą mężczyzn, zanim na zawsze stracisz swoją szansę na przydział. To twoja jedyna okazja, okej? Rozbieraj się.
– Przydział? – zapytał cicho Antony, nadal nieprzekonany.
– Być może twój.
W żyłach Antony’ego zaczęły buzować strach i podniecenie. Wiedział, jak te tradycje wyglądały w Cosa Nostrze, choć jako niezrzeszony członek nie powinien nic wiedzieć. Jednak informacje zawsze w jakiś sposób się wydostawały.
Antony nie miał czasu się nad tym zastanawiać.
Ściągnął marynarkę i zaczął rozpinać guziki koszuli. Paulie podszedł do niego, by wziąć od niego części jego garderoby. Mroźne powietrze przenikało go na wskroś, powodując, że nie mógł swobodnie oddychać.
Antony, kiedy był już nagi, spojrzał na Johna, który ani razu nie spojrzał w dół. Jego przyjaciel miał na twarzy zarozumiały i dumny uśmieszek.
– Masz mi coś do powiedzenia, dupku? – powiedział Antony do swojego starego przyjaciela.
John wzruszył ramionami.
– Tak, załóż to albo narobisz sobie wstydu tam w środku.
Mężczyzna wziął od Johna czerwony ręcznik i obwiązał się nim w pasie.
– Przeprosiny byłyby wskazane.
– Nie doczekasz się ich, Tony.
– Z pewnością nie za to – odpowiedział.
– Myślałem, że szybciej do mnie zadzwonisz.
Antony roześmiał się, mówiąc:
– Szef chciał jeść.
– A ty zawsze postępujesz zgodnie z zasadami – odparł John. – Wiem. Nominacje pojawiły się w zeszłym miesiącu.
– Serio? – spytał z niedowierzaniem Antony.
– Tak. Trzeba zająć miejsce.
Ojciec Antony’ego zmarł, więc to ma sens. Kiedy w rodzinie zostaje puste miejsce, trzeba je zapełnić.
– Więc masz mój głos, Tony.
– Ja go poparłem – włączył się Paulie.
– Twój dziadek nic nie powiedział – dodał John.
Antony nie był zaskoczony.
– Chciał, żebym na to zapracował bez jego pomocy w tym zakresie.
John się uśmiechnął.
– Domyśliłem się. Nie odzywaj się, odpowiadaj tylko, gdy cię zapytają, i nie panikuj. W porządku?
– W porządku.
***
Antony zmrużył oczy, gdy padło na niego oślepiające światło, sprawiając, że nie był w stanie dostrzec mężczyzn rozmawiających w ciemności. Kiedy w ogóle to przeklęte oświetlenie zostało zamontowane? Nie pamiętał, żeby było, gdy byli tu z Johnem miesiąc temu.
Przestępując bosymi stopami, Antony starał się ignorować fakt, że było mu cholernie zimno i z każdą sekundą czuł się bardziej zmęczony. Kazano mu stanąć w kręgu światła i milczeć; miał czekać, aż szef zaprosi go na rozmowę, kiedy będzie gotów.
Antony stał przez co najmniej dwie godziny.
– Cosa Nostra jest rodziną. – Usłyszał słowa szefa.
W ciemności rozległy się potwierdzające pomruki.
– La famiglia jest jak zawsze siłą wielu ludzi, a nie jednego człowieka – kontynuował Vinnie Catrolli. – I z tego powodu pozwolę mężczyznom Cosa Nostry przesłuchać cię, jak tylko zechcą, Antony Marcello. Będą sprawdzali twoją lojalność i oddanie naszej rodzinie i interesom. Będą kwestionować twoje przekonania i przedstawiać swoje oczekiwania wobec ciebie po dzisiejszym wieczorze. Twoje odpowiedzi, dobór słów, zdecydują o tym, jak zakończy się ta noc, Marcello.
Antony zdusił w sobie nagły niepokój. Przydałaby mu się choć odrobina przygotowania na tak intensywną noc.
– Okej.
– Ta noc może się skończyć tylko na dwa sposoby – dodał Vinnie. – Wyjdziesz stąd jako pełnoprawny członek rodziny…
– Albo wcale stąd nie wyjdziesz. – Antony usłyszał słowa swojego dziadka.
Vinnie podszedł i stanął na skraju światła, pokazując się Antony’emu.
– Rozumiesz, Marcello?
Antony pokiwał głową.
– Tak.
– Przyszedłeś tutaj z własnej woli?
– Tak – odpowiedział.
– Jesteś gotowy na to, co przyniesie ta noc, niezależnie od tego, jak się skończy?
– Jestem gotowy.
– Zatem zaczynajmy.