Apartament grzechu - ebook
Apartament grzechu - ebook
Apartament, którego ściany widziały niejeden grzech. Amy to młoda przedsiębiorcza kobieta, która lubi dobrą zabawę i ostry seks. Niestety, życie nie szczędzi jej kopniaków: najpierw narzeczony porzuca ją przed ołtarzem, potem wpada w ręce psychopaty i choć udaje się jej uniknąć śmierci, trauma pozostaje. A kiedy wreszcie znajduje wymarzonego partnera, Nathana, i wydaje się jej, że wyszła na prostą, znowu los usiłuje z niej zakpić. Czy Amy i Nathanowi uda się przeżyć starcie z seryjnym mordercą? Czy odnajdą szczęście spokój w luksusowym apartamencie pełnym grzechu?
Kategoria: | Erotyka |
Zabezpieczenie: | brak |
ISBN: | 978-83-8290-083-5 |
Rozmiar pliku: | 1,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wszystko było jak w bajce. Biała suknia, kareta z konnym zaprzęgiem, przyszły mąż niczym książę i ja, jedna z pięciu druhen mojej siostry. Z westchnieniem czekałam na nią wraz z resztą zniecierpliwionych gości. Każda z nas ubrana w suknię o tym samym kroju, jednak w innych kolorach. Dziękowałam Bogu, że Julie nie kazała mi zakładać tej rażąco różowej. Moja była jasnobłękitna, prosta, z błyszczącym stanikiem wyszywanym kamieniami Swarovskiego oraz spódnicą z białą podszewką okrytą zwiewnym tiulem. Na mocno wyciętym dekolcie zawiesiłam srebrny łańcuszek z kryształowym krzyżem. Ślub odbywał się na plaży w prywatnej posiadłości jej narzeczonego, Davida. Tego majątku dorobił się jako prezes jednej z największych firm transportowych. Cóż, wszystko zależy od tego, co wysyła w świat.
Ukradkiem spoglądałam na telefon, który w małej, błyszczącej torebce leżał na krześle obok mojej mamy. Matka ponaglała mnie, abym stanęła pod pergolą z białych i kremowych róż. Na podeście przy rzeźbionym ołtarzu czekał pastor. Nieco pulchny, w białej szacie ze złotą stułą wyglądał na nieco zniecierpliwionego. Becky, moja ciemnoskóra koleżanka, również druhna, tyle że w sukience w kolorze cytryny, stuknęła mnie w ramię. Zerknęłam w jej stronę. Nudziła się jak reszta zebranych gości. Państwo młodzi obowiązkowo spóźniali się, powodując chwilowe zamieszanie wśród czekających.
Zebrali się już prawie wszyscy. Tak, prawie to adekwatne w tamtym momencie słowo. Na zaproszeniu, które otrzymałam, było napisane z osobą towarzyszącą. Wiedziałam, kogo miała na myśli moja siostra, wręczając mi je kilka tygodni wcześniej. Oczywiście zrobiłam jej tę przyjemność i zaprosiłam Nathana, mojego przyjaciela, z którym Julie wiązała tak wielkie nadzieje w stosunku do mnie. Obawiałam się, że mimo wszystko i tak nic z tego nie będzie. Obiecał się zjawić, wyrwać z przeklętej pracy na ten cholerny ślub, ale po raz kolejny jego słowo okazało się nic nie warte. Mama wzięła moją torebkę, kręcąc nerwowo głową. Jej jasne jak słońce, tlenione włosy poruszyły się energicznie. Ścięte na boba do ramion zasłaniały nieco piegowatą, opaloną twarz. Duże, podkreślone eyelinerem oraz sztucznymi rzęsami niebieskie oczy skosiły mnie lodowatym spojrzeniem. Pewnie zmarszczyłaby czoło, gdyby nie botoks wstrzyknięty tam tuż przed ślubem; tam i w policzki. Ubrana w suknię z rozcięciem, która odsłaniała jej zgrabne, wymodelowane na siłowni nogi, chciała, abym skupiła się na zadaniu. Moja torebka niemal zniknęła w długich, szczupłych dłoniach o palcach zakończonych mocno różowymi pazurami spiłowanymi w szpic. Przytaknęłam, miała rację. Czekanie na Nathana było bez sensu. Jakby miał być, już by tu się zjawił.
Wróciłam do szeregu druhen i stanęłam przy samym pastorze. Rozejrzałam się po raz kolejny. Na plaży zgromadziły się tłumy. Z przodu na białych krzesełkach siedziała rodzina, dalej stali mniej ważni a dla mnie zupełnie obcy ludzie. Pomiędzy rzędami leżał długi, czerwony dywan, pod którym sprytnie ukryto ścieżkę z desek. Moja siostra zapewne znowu założy parę tych dwunastocentymetrowych szpilek, które wtopiłyby się w piach po pierwszym kroku. Wiatr jak na złość ucichł, a to sprawiało, że zaczynałam się okropnie pocić w tym upale. Tak samo jak reszta druhen. Zaczynały narzekać na spóźnialstwo panny młodej. Coś tam chichotały, że nic się nie zmienia oprócz jej nazwiska. Pokręciłam głową, gdy w końcu pojawiła się biała kareta zaprzężona w dwa konie. Drzwi otworzyły się i wysiadł najpierw pan, niekoniecznie młody. David był już grubo po czterdziestce. Miał za sobą dwa małżeństwa i troje dzieci, ale przecież mojej siostrze to nie przeszkadzało. Na ciemnych włosach widać było pierwsze oznaki siwizny, tak samo zresztą jak na kręconej brodzie. Ubrany w szary surdut oraz spodnie z wysokim stanem, opierał się na eleganckiej lasce z czerwonym rubinem w rączce. Butonierka, w którą wpięto bukiecik z kremowych róż, pięknie współgrała z koszulą w tym samym kolorze. Podał dłoń pannie młodej, która wyłoniła się z powozu. Typowa księżniczka, rudowłosa jak ja, olśniewała urodą i szykiem. Suknia, którą miała na sobie, warta była grube tysiące. Cała biała, co raczej nie odzwierciedlało stanu jej niewinności, miała gorset bez ramiączek wyszywany kryształami. Spódnica stworzona została z kilkunastu warstw błyszczącego tiulu i ozdobiona maleńkimi różyczkami. Włosy spięte w kok z dużym, świecącym diademem oraz welonem nie były niczym zaskakującym, ale pasowały do całości kreacji. Słodka buzia z delikatnym makijażem przyciągała męskie spojrzenia. Czerwona szminka podkreślała biel zębów, które moja siostra szczerzyła do wszystkich. Machała wymanikiurowaną dłonią z pierścionkiem zaręczynowym z ogromnym brylantem. Tego dnia była naprawdę piękna.
Ceremonia na szczęście nie trwała długo.
Przysięgi, obrączki i mieliśmy świeżo upieczonych państwa Miles. Moja siostra ze swoim śnieżnobiałym uśmiechem kazała ustawić się w półkole wszystkim niezamężnym kobietom. Próbowałam uciec gdzieś w tył, aby – nie daj Bóg – nie rzuciła w moją stronę bukietu z kremowych różyczek. Osobiście go układałam, dodając złotą wstążkę i ozdabiając wiszącą girlandą z liści i diamencików. Uważałam, że to była jedna z najpiękniejszych wiązanek, jakie udało mi się stworzyć w życiu. Oczywiście leciał w moją stronę. W ostatnim momencie lekko popchnęłam tam Becky, a sama odskoczyłam. Miałam złe doświadczenia dotyczące ślubu i nie miałam zamiaru kiedykolwiek wychodzić za mąż. Może mi się to zmieni za kolejnych dziesięć lat. Za to zaskoczenie było niesamowite, gdy trafił w ręce Becky.
Zaśmiałam się, widząc jej wściekłe spojrzenie. Ona chyba nawet bardziej niż ja uważała małżeństwo za zbędne. Wolała się bawić, a nie wiązać z kimś na całe życie.
– Ty miałaś to złapać – mruknęła. – Popchnęłaś mnie!
– Nie, nie, nie. Skoro go masz, to znaczy, że należy się tobie.
– Zobaczysz, odegram się – dodała, ale już ze śmiechem.
Na tradycyjny obiad weselny nie musieliśmy wędrować daleko. Z racji tego, że ślub odbywał się na terenie wielkiej, nadmorskiej posiadłości Davida, bufet oraz stoliki ustawiono pod namiotami na plaży. Na środku oczywiście nie mogło zabraknąć parkietu do tańca, a przygrywał nam zespół jazzowy. Miałam stolik z mamą, ojczymem oraz krzesło wciąż czekające na mojego nieobecnego partnera. Uporczywie dzwoniłam na jego komórkę, bo zaczynałam się martwić. Sprawił mi przykrość, nie zjawiając się w tak uroczystym dla Julie dniu.
– Nie ma co się złościć. Na pewno zatrzymało go coś ważnego – mówiła mama, widząc moje rozczarowanie, gdy odkładałam telefon na stolik.
– Tak, to co zwykle, praca – burknęłam.
Musiałam jednak zacząć się uśmiechać. To był tak ważny dzień w życiu mojej siostry. Bawiła się, tańczyła na tych swoich kryształowych szpilkach i wyglądała jak prawdziwa księżniczka. Po prostu była szczęśliwa. Mój zły humor nie mógł jej tego popsuć. Po kolejnym kieliszku wina zaczynałam nabierać coraz większej ochoty na taniec.
– A gdzie Nathan? – spytała Julie, podchodząc do mnie.
– Coś go zatrzymało w pracy.
– Oj, rozczarował mnie.
– Daj spokój. To facet, od nich nie można oczekiwać wiele.
– Liczyłam na niego.
– Ja też. Trudno, bawmy się i zapomnijmy.
– Dokładnie! – wtrąciła mama.
Julie ponownie do tańca porwał David. Różnica między nimi to ponad dwadzieścia lat. Tak samo jak u mojej mamy i jej drugiego męża, Rogera. Z tym że ona wciąż wyglądała jak modelka, a on nieuchronnie się starzał. Siedział cichutko przy tym samym kieliszku szampana, intensywnie o czymś myśląc. Już całkiem wyłysiał na czubku głowy, podczas gdy po bokach jego siwe loki sterczały jak u szalonego naukowca. To nie była miłość a zobowiązanie. Roger miał pieniądze i lata temu szalał za moją mamą, która pracowała u niego w firmie jako sekretarka. Brzmi klasycznie, nieprawdaż? Była już po rozwodzie z naszym ojcem, ja miałam ledwo pięć, a Julie sześć lat. Roger od razu pokochał nas jak własne córki. Nie miał dzieci, nigdy się ich nie doczekał, chociaż starał się o nie z moją mamą. Ale miał nas, co pomogło chociaż częściowo zaleczyć pustkę w sercu. A teraz, gdy był tuż przed siedemdziesiątką, na emeryturze, zaczynał coraz bardziej przypominać staruszka. Władzę w jego firmie zajmującej się tworzeniem oprogramowania na urządzenia z androidem przejęła mama. Mój ojczym nie był jednak w ciemię bity. Podpisali intercyzę, dzięki której zatrzymał przy sobie moją mamę na zawsze. Jej to nie przeszkadzało. Patrząc na to, jak wygląda zmęczony życiem i chorobami serca Roger, gdy jego szare oczy tak smutno i tęsknie spoglądają za młodością, myślałam o Julie. Ona skończy tak samo ze swoim świeżo upieczonym mężem. No a ja? Lepiej nie mówić. Po nieudanym narzeczeństwie, gdy zostałam haniebnie zostawiona przed ołtarzem ponad rok temu, postanowiłam nie angażować się w związki. Bycie singielką miało swoje plusy. Mieszkałam sama w dużym apartamencie, hodowałam piękne kwiaty, które zajmowały każdy kąt domu. Czasem, za namową Julie, umawiałam się na niezobowiązujące spotkania, ale nigdy nie przerodziło się to w nic poważnego. Miałam pecha w miłości, co potwierdzała nieobecność Nathana. Każdy facet mnie olewał, również on. Cóż, takie życie.
Napiłam się wina, coś zjadłam, wciąż niecierpliwie spoglądając na telefon. Druhny szalały na parkiecie, co chwilę zapraszając mnie do siebie. Wreszcie musiałam ustąpić, zrobić to dla siostry oraz Becky, która wciąż wypominała mi ślubny bukiet. Tańczyłam, jak umiałam, w tych przeklętych, białych szpilkach, które morderczo mnie obcierały. Klęłam na nie niczym szewc. Pierwszy raz w życiu kupiłam tak niewygodne buty w moim sprawdzonym butiku. Jak nic będę zmuszona oddać je do sklepu.
Usiadłam, bo znowu wznoszono kolejny toast. Tym razem to Roger postanowił powiedzieć kilka słów, choć było widać, że naprawdę był słaby. Podkreślał, że cieszy się z bycia naszym ojcem, nawet jeżeli nie biologicznym. Miło było tego słuchać, chociaż trochę przeszkadzało mi, że Julie tak aktorsko się wzruszyła. Tuliła się szczęśliwa do swojego męża. Potem były oczywiście zdjęcia rodzinne, na których stałam sama. Julie ciągle dopytywała o Nathana. Nie mogłam jej okłamywać w kółko, więc w końcu jej powiedziałam, że nie wiem. Taka była prawda. Posmutniała, wiedziałam, na co liczyła, ale ja tego nie czułam. Albo nie umiałam sobie poradzić ze świadomością, że jakiś mężczyzna mógłby dla mnie cokolwiek znaczyć. Prawdopodobnie przyczynę stanowił fakt, że Nathan był kiedyś najlepszym przyjacielem Colina, mojego niedoszłego męża. To skutecznie blokowało rozwój jakiekolwiek uczucia. Zresztą, tak było lepiej.
Musiałam się przejść, bo odrętwiałam od siedzenia przy stole na okrągłych niezbyt wygodnych krzesełkach. Minęłam tłum gości, a wchodząc na piasek, zdjęłam denerwujące szpilki. Zaczynało lekko zmierzchać. Było już grubo po ósmej, mieliśmy naprawdę przyjemną końcówkę lata. Podeszłam do falującej wody, by pomoczyć stopy. Nieprzyjemne pieczenie na obdartych nogach nie chciało ustąpić. Zaklęłam pod nosem i próbowałam się wycofać na suchą plażę, ale tu wcale nie było lepiej. Jak sierota nadepnęłam na tiul od spódnicy i upadłam na tyłek. Pełna frustracji zaczęłam walić rękoma wokół siebie. Trzymane w dłoni buty zadziałały niczym dziecinne łopatki i obsypałam się ciepłym piaskiem. Jak to mówiła mama, kiedy byłam dzieckiem: „Bozia pokarała”. Westchnęłam i trochę się uspokoiłam. Na myśl, że zostałam wystawiona przez przyjaciela, zrobiło mi się przykro. Znaliśmy się trochę czasu, mieliśmy wielu wspólnych znajomych, choćby Colina, mojego niedoszłego męża. O tym lepiej nie wspominać. Nathana poznałam mniej więcej dwa lata wcześniej, gdy znalazłam na ulicy portfel. Niby nic wielkiego, zwyczajny, beżowy z jakiejś sieciówki. Zajrzałam, by sprawdzić, do kogo należy, aby go zwrócić. Wyjęłam dowód dziewczyny, która była właścicielką. Nie pochodziła z naszego miasta, więc musiałam pójść na najbliższy posterunek. Nathan pracował tam w wydziale zabójstw. Wpadłam na niego, gdy wychodził na ważne spotkanie. W pierwszej chwili rozbawiła go ta sytuacja, bo nie zajmował się rzeczami zaginionymi, ale pokazał, gdzie mam się udać. Później spotkałam go ponownie w Voo-Doo Club, barze z dyskoteką, okazał się kolegą Colina. Miał zostać świadkiem na naszym ślubie, który planowaliśmy na wiosnę, ale to już zupełnie inna historia.
Nie mogłam uwierzyć, gdy w torebce rozdzwonił się mój telefon. Pospiesznie wstałam, otrzepując się z piachu. Widząc połączenie od Nathana, myślałam, że śnię. Jęknęłam z ulgą, wrzeszcząc do siebie słowo „nareszcie”.
Odebrałam.
– Dzwoniłaś, coś się stało?
– Stało? Gdzie ty, do cholery, jesteś?
– W domu. Dopiero wróciłem z posterunku. Co się tak wściekasz? – pytał.
– Ja chyba śnię! – wrzasnęłam. – Jest sobota, dwudziesty czwarty sierpnia, zapomniałeś?
– O czym? – Wciąż nie bardzo rozumiał.
– Wesele Julie, coś ci to mówi?
– Cholera! Zapomniałem! Wybacz! – zawołał.
– Wiesz co, nie mnie przepraszaj, tylko ją. Jest jej przykro, liczyła, że się zjawisz, a ty nie dałeś nawet znać, że cię w ogóle nie będzie.
– Nie, to nie tak. Naprawdę mam urwanie głowy.
– Wytłumaczysz się jej – przerwałam mu. Zaklął pod nosem. – Teraz to sobie możesz przeklinać. Na początku myślałam, że się spóźnisz, to jakoś cię broniłam, ale skoro w ogóle zapomniałeś, to będziesz musiał odkręcić to sam.
– Amy, nie miej mi tego za złe. Ok, nawaliłem, ale…
– Na razie.
Rozłączyłam się i wrzuciłam telefon do torebki. Szczerze? Tak naprawdę to mnie było przykro, że Nathan się nie zjawił. Gdy on mnie potrzebował, zawsze zjawiałam się obok. Tym razem jednak to ja miałam prośbę, niewielkie zobowiązanie, z którego się nie wywiązał. Tak więc potwierdziła się teoria o moim pechu do mężczyzn.
Patrzyłam na falujący ocean. Potrzebowałam ochłonąć, nieco otrzeźwieć, bo zamierzałam jeszcze trochę zaszaleć. Byłam singielką, więc miałam do tego prawo. Nie trzymał mnie mąż ani dzieci, żadne zwierzątka, a jedynym dużym zobowiązaniem była kwiaciarnia, którą prowadziłam jako współwłaścicielka z Becky. Nie była jednak zwyczajna: dla nas nie było zamówień niemożliwych do realizacji. Kwiaty zamawiali ci, których było stać, głównie celebryci. Połączyłam przyjemne z pożytecznym, bo od zawsze chciałam babrać się w ziemi, sadzić cebulki, z których później wyrastały nowe rośliny. Każdy ma swoje pasje.
Wróciłam do zabawy po około pół godziny. Promile nieco ustąpiły, więc można pić dalej. Przysiadłam na chwilę obok zmęczonego Rogera i jego pięknej żony.
– Dowiedziałaś się, co z Nathanem? – spytała mama.
– A jak myślisz? Zapomniał.
– Julie będzie niezadowolona, bo obiecał jej taniec.
– Więc lepiej jej tego nie mówmy – stwierdziłam i wstałam. – To może ja sobie strzelę jakieś dobre winko, bo i tak wracam dziś taksówką.
– Będziesz znowu pić? – dziwiła się mama.
– No co? Nie będę cały wieczór siedziała przy jednym kieliszku szampana jak Roger.
Ojczym tylko się zaśmiał. Wiem, że miałby ochotę zaszaleć, ale dochodził do siebie po zawale. Sama jego obecność na ślubie Julie była czymś wyjątkowym. Lekarze nie pozwolili mu ruszać się z łóżka, kazali odpoczywać. Jednak kto opuściłby najważniejszy dzień w życiu córki? Nawet jeżeli tylko przybranej. Wolał iść, bo kto wie, kiedy powtórzy się okazja na wesele w najbliższym czasie?
Dla mnie zabawa dopiero się zaczęła. Szwedzki stół był pełen jedzenia oraz alkoholi, pod którymi uginał się blat. Nalałam sobie wina, wypiłam jednym haustem pierwszy kieliszek. Posmakowało mi, więc zabrałam całą butelkę i wróciłam do stolika. Po kolejnym kieliszku rozluźniłam się wystarczająco, aby znowu zatańczyć. Wpadłam w tłum pijanych imprezowiczów i szalałam na całego. Było prawie jak na spotkaniach singli w Voo-Doo Club, gdzie chodziłam po rozstaniu z Colinem. Co mnie ograniczało? Nic! Miałam dwadzieścia pięć lat, żyłam na własny rachunek. Mogłam robić, co chcę i popełniać tyle błędów, ile się dało.
Około pierwszej wiele osób odpadło. Impreza się kończyła. My też nie chcieliśmy siedzieć tak bez sensu, oglądając zapitych, żegnających się gości. Młodzi małżonkowie odprowadzali każdego na parking. Dziękowali za przybycie, zapraszali na poprawiny następnego dnia. Chcieli uroczyście pożegnać się, zanim wylecą w podróż poślubną na Hawaje.
– Chodź, zamówię ci taksówkę – stwierdziła mama.
Nie protestowałam. Dreptałam boso przed dużą, białą willą, która z zewnątrz nie różniła się specjalnie od innych postawionych w okolicy. Mama, trzymając za ramię Rogera, szła tuż obok. Wprawdzie nie piła i mogłaby mnie odwieźć, ale jej mąż był już zbyt zmęczony na dodatkowe kilometry. Mnie wystarczyła taksówka.
– Nie wściekaj się na Nathana…
– Mamo, nie zaczynaj znowu – warknęłam.
Nie drążyła tematu. Wsiadłam na tylne siedzenie samochodu, rzuciłam buty obok, podałam adres i ruszyliśmy. Taksówkarz coś zagadywał, chyba pytał o imprezę. Nie bardzo mogłam mu odpowiedzieć, bo nawiew powietrza jakby usypiał. Kołysałam się na tylnym siedzeniu, a moje powieki stawały się coraz cięższe. To bardzo nieodpowiedzialne zasypiać w taksówce, nawet jeżeli nie miałam ze sobą żadnych kosztowności. W tych czasach nie można nikomu ufać.
Raptownie się przebudziłam. Uczucie kołysania minęło, więc sądziłam, że dotarłam pod mój apartamentowiec. Jednak zamiast świateł latarni dojrzałam jedynie nikłe światełko na podsufitce. Wszędzie poza autem panowała kompletna ciemność. Ktoś dotykał moich ud, próbując zdjąć mi majtki.
– Co pan wyprawia?! – zawołałam przerażona, odsuwając się gwałtownie.
– Tak szybko się obudziłaś? Poczekaj, będzie fajnie. Po co się szarpiesz?
Ponownie złapał moją nogę, by przyciągnąć mnie do siebie. Przez moją głowę przetoczyły się straszne myśli. Potwornie się bałam, nie chciałam, aby mnie skrzywdził albo co gorsza zabił. Usiłowałam się wyswobodzić z jego łap, wrzeszczałam i biłam go torebką, z której w końcu na wycieraczkę wypadł mój telefon. Uderzałam go najmocniej jak potrafiłam, ale nic sobie z tego nie robił. Złapał mnie za szyję i przygwoździł mocno do skórzanego siedzenia. Na jego młodej, około trzydziestokilkuletniej twarzy ujrzałam obłęd. Wręcz się ślinił, nachylając nade mną. W zielonych oczach za okrągłymi okularami czaiło się pożądanie. Wyglądało na to, że przemoc podniecała go do granic. Ocierał się o moje nogi, jakby już kopulował, wydając przy tym jęki zadowolenia.
Szarpałam go za włosy, drapałam po twarzy, ale on był jak w transie. Przyduszał mnie i odpuszczał na zmianę, wciąż napierając mocniej na moje nogi. Wtedy rozdzwonił się mój telefon. Udało mi się go sięgnąć pod siedzeniem, bo pochłonięty gwałceniem mojej nogi napastnik prawie szczytował. Przeciągnęłam palcem po ekranie, by odebrać.
– Zostaw to! – wrzasnął, wyrywając mi telefon.
– Pomocy! – zdążyłam zawołać, nim wyrzucił komórkę.
Wykorzystałam moment jego nieuwagi, gdy się nieco wyprostował. Z rozpiętego rozporka wystawał mu nabrzmiały członek, który lada chwila mógł eksplodować. Kopnęłam go w brzuch i wypchnęłam z auta. Upadł na ziemię, a ja zerwałam się z siedzenia. Wyszłam z samochodu i próbowałam się rozejrzeć po okolicy, znaleźć drogę ucieczki od potwora, który właśnie na czworakach grzebał się z liści. Złapał mnie za nogę i szarpnął, przez co upadłam na ziemię. Całym ciężarem zwalił się na moje plecy i sapał do ucha. Przygwożdżona błagałam o litość, co tylko mocniej go podniecało. Dookoła panowała totalna ciemność i trudno było się zorientować, gdzie jesteśmy. We florydzkich lasach można zabłądzić, utonąć w bagnie, ale uważałam, że wszystko będzie lepsze niż gwałt i śmierć z ręki obłąkanego psychopaty. Krzyczałam, wołałam o pomoc, gdy chciał dokończyć to, co zaczął. Bez trudu odwrócił mnie twarzą do siebie. Był bardzo potężnie zbudowany.
– Nikt nas tu nie znajdzie. Jesteśmy w samym sercu lasu, jest noc. Kogo błagasz o pomoc? Co najwyżej aligatory mogą cię teraz ocalić – mówił mi wprost do ucha.
– Jesteś obłąkany! Którą z kolei tak mamisz? Gwałcisz i zabijasz?
– Oj, dużo was było i jeszcze wiele was będzie. No już, pokaż, jak się potrafisz bawić.
Kręciłam się, zaciskałam nogi, aby tylko nie czuć jego podnieconego członka. To było obrzydliwe, gdy wciskał się między moje uda, jęcząc, jakby miał zaraz dojść. Był ode mnie większy oraz o wiele silniejszy. Musiałam coś wymyślić, jeżeli miałam wyjść z tego cało. Najważniejsze to przestać panikować.
W stalowym chwycie unieruchomił mi ręce, a ciałem przyciskał do ziemi. Gdy zbliżył się do mojej szyi, obleśnie ją liżąc, dostrzegłam swoją szansę. Jego ucho co chwilę stykało się z moimi ustami. Uznałam to za jedyną możliwość. Szarpnęłam się nieco do góry i złapałam małżowinę zębami. Ścisnęłam ją z całej siły, czując, jak pęka pod naporem moich szczęk. Zawył i łapiąc się za odgryzione ucho, runął do tyłu. Nie miałam żadnego planu, chciałam tylko znaleźć się jak najdalej od tego potwora. Zerwałam się na nogi, ale zachwiałam się i wpadłam na niego. Mimowolnie próbowałam się czegoś przytrzymać, żeby ponownie nie upaść i wtedy zerwałam z jego koszuli identyfikator ze zdjęciem i numerem licencji. Zaczęłam uciekać, gdzie nogi poniosą, byle tylko dalej od tego szaleńca.
– Zdechniesz tam! Pochłonie cię las, zwierzęta zjedzą twoje przeklęte ciało! Głupia dziwka! – wrzeszczał za mną.
Nieważne co mówił, ja wiedziałam, że muszę uciekać. Byłam zdeterminowana, bo chciałam żyć i ukarać tę bestię. Kolejne gałęzie raniły moje ciało. Potknęłam się i zaczęłam toczyć w dół jakiegoś zbocza. Trwało to ledwie chwilę i zaraz poczułam coś mokrego. To woda, jakieś bagno, w którym na szczęście nie utknęłam. Wyczułam za sobą drewnianą kłodę, która częściowo była zanurzona w tym bajorze. Usiadłam na niej, opierając o inne drzewo. W tej pozycji zamierzałam dotrwać do wschodu słońca i wtedy zorientować się, gdzie jestem.