- nowość
- promocja
Apartament w stylu Hampton - ebook
Apartament w stylu Hampton - ebook
Sopot, lato w pełni. Magdalena Om – ogarnięta poczuciem dezorientacji i grozy – budzi się w luksusowym apartamencie w stylu Hampton. Jej koszmar zaczyna się… Przychodzi wiadomość od szantażysty, który ma obciążające ją filmy i zdjęcia. Na podłodze ślady krwi, a w głowie pustka. Czy naprawdę mogła zamordować?
Wszystko dlatego, że Magdalena cierpi na hafefobię, czyli paniczny lęk przed dotykiem. Każdy niechciany kontakt wywołuje paraliżujący strach, a teraz jest zmuszona walczyć o swoje życie i niewinność w świecie pełnym manipulacji i zdrady.
Szantażysta, mający w swoich rękach kompromitujące dowody, zaczyna grać na jej najgłębszych lękach. Żądania eskalują, a czas nieubłaganie ucieka. W wirze oszustw, kłamstw i intryg Magdalena musi działać szybko, by dociec jak było, zanim będzie za późno.
Co wydarzyło się tej przerażającej nocy w ostatnim domu na końcu ulicy? Prawda jest bardziej mroczna i zaskakująca niż najbardziej ponure domysły Magdaleny.
To pełna napięcia opowieść o desperackiej walce o prawdę, w której stawką jest życie i wolność.
Dagmara Andryka – z wykształcenia filozof, absolwentka studiów podyplomowych w Instytucie Literatury Polskiej na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego. Pisarka, scenarzystka, autorka opowiadań i pięciotomowego cyklu „Anna Maria Kier”. Zadebiutowała świetnie przyjętą powieścią „Tysiąc”, która rozpoczęła trylogię kryminalną z dziennikarką Martą Witecką w roli głównej. W 2019 r. trzecia część cyklu, „Tajemnice Mille”, została nominowana do Grand Prix Festiwalu Kryminalna Warszawa.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8391-560-9 |
Rozmiar pliku: | 592 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Siedzący obok mnie brodacz z wytatuowaną na szyi czarną panterą wybucha szczerym, niekontrolowanym śmiechem, a tuż obok niego drobna, koścista blondynka z orlim nosem chichocze nerwowo. Jej wystające obojczyki drgają tak, jakby miały za chwilę odpaść. Terapeuta, starszy siwy gość, karci ich wzrokiem, ale nie reagują. Ostentacyjnie odwracają głowy.
Wiedziałam, że tak będzie!, krzyczę w myślach, a w uszach dźwięczy mi przyjazny głos Gochy, przyjaciółki ze studiów: „To są normalni ludzie”, „Wszyscy mają jakieś problemy”, „Terapie grupowe to świetny wynalazek”.
Gówno prawda! Przeklinam Gośkę bezgłośnie, niemal dławiąc się tym zdaniem, i zatykam uszy. Nie zniosę dłużej tego chichotu uczestników. Jestem wściekła, że ja, wieloletnia wiceprezeska w jednej z największych światowych korporacji, odpowiedzialna za tysiące osób w Europie Wschodniej, kobieta zadbana i wykształcona i niemal publiczna osoba, dałam się namówić na ten cyrk. Jeśli Gośka chciała mnie upokorzyć, to właśnie jej się to udało.
Siedzę teraz w jakiejś zatęchłej salce, opowiadam zupełnie obcym ludziom o swoim największym sekrecie, a oni się ze mnie śmieją. Rechoczą, trzymając się za brzuchy, z przesadnie wykrzywionymi ustami. Kim oni w ogóle są?
Moje problemy są wyłącznie moje. Nikomu nic do tego. Poradzę sobie. Jak zawsze.
Przychodząc tu, popełniłam największy błąd. Taki, który można popełnić tylko raz. Nienaprawialny. Niszczący. Nieodwracalny.
Spierdalajcie z mojego życia!, próbuję krzyczeć, ale mam wrażenie, że język przykleja mi się do podniebienia. Czuję suchość w gardle i metaliczny posmak na zębach. Co jest? Tętniący szum w uszach sprawia mi ból, próbuję je zatkać, ale nie mogę się poruszyć. Nie mam czucia. W końcu obraz ciemnieje, a ja, wreszcie uwolniona z niewidocznych pęt, powoli spadam w otchłań.ROZDZIAŁ 1
POŁUDNIE
W pokoju panował półmrok. Szczelnie zasłonięte rolety nie przepuszczały promieni słońca, mimo że dochodziło południe. Na zewnątrz bardzo wygodnie rozgościł się upał, ale włączona klimatyzacja zapewniała upragnione orzeźwienie i chłód.
Leżąca na dużym łóżku Magdalena Om nagle drgnęła. Satynowe grafitowe prześcieradło, którym była przykryta, zsunęło się z jej ramion, odsłaniając szczupłe nagie ciało. Bezgłośnie poruszała ustami, oblizała spierzchnięte wargi, aż w końcu powoli otworzyła powieki.
– Jezu, to był sen, jak dobrze… – wyszeptała, ale ochrypły głos ugrzązł jej w gardle. Odchrząknęła i powoli rozejrzała się po pokoju. Miała nadzieję, że nie zobaczy wytatuowanego brodacza i wychudzonej blondynki uciekającej wzrokiem przed karcącym spojrzeniem terapeuty. Jakby wciąż nie mogła uwierzyć, że przyznanie się do podglądactwa na grupie wsparcia to tylko nocny twór jej zmęczonego umysłu. Zmrużyła spuchnięte oczy, próbując ustalić swoje położenie. Nie miała pojęcia, która jest godzina, czy wciąż jest wieczór, czy może zaczął się już następny dzień. Albo popołudnie? Jak to się stało, że straciła kontakt z rzeczywistością? Miała wrażenie, że wróciła z jakiejś otchłani, która nie chciała jej wypuścić ze swoich lepkich ramion.
Ale dlaczego ja nie jestem w sypialni?, spytała się w myślach. Niepokój zaczął wygodnie mościć się w jej ciele. Idealnie pod mostkiem, tłumiąc swobodny oddech.
Sięgnęła pod cienką poduszkę, wyjęła komórkę, ale odblokowany ekran ją oślepił, sprawiając ból. Syknęła, wygaszając telefon. Włączyła abażurową lampę, kilka razy głośno przełknęła ślinę i oswojona z ciepłem żarówki, znacznie ostrożniej chwyciła telefon. Odruchowo spojrzała na swoją dłoń.
– Co jest?! – krzyknęła i usiadła na łóżku. Wszystko, czego dotykała, zostawiało ciemne ślady. Może to okres? Przyjrzała się rękom i zerknęła między nogi. Na udach, brzuchu i nogach widziała ciemną maź.
Zerwała się z łóżka, włączyła górne światło i zamarła.
Cały salon, urządzony w idealnym stylu hampton, pokryty był czerwonymi smugami. Białe komody, ściany, nawet puchowy dywan… wszędzie widniały karminowe wstęgi i plamy. Poczuła też dziwny metaliczny zapach. Jakby ten widok odblokował jej kolejny zmysł.
Usłyszała dźwięk przychodzącego SMS-a. Zakrwawionymi dłońmi zrzuciła z łóżka satynową kołdrę i szybko oddychając, sięgnęła po komórkę. Brudnymi palcami nie mogła odblokować ekranu.
– Szlag! – krzyknęła i wreszcie udało jej się dostać do zawartości telefonu. Usiadła na łóżku, krzyżując kolana, i kliknęła ikonkę koperty. Zmrużyła oczy i przeczytała na głos wiadomość. Dziwnie nagle mrowiące usta niepokojąco zniekształcały wypowiadane słowa. Nie mogła nad nimi zapanować.
Wyspała się królowa?
– Co to ma być?
Odsunęła komórkę i ponownie przeczytała SMS-a.
Zerknęła na numer. Nadawca nieznany.
Po chwili zamazany krwią ekran wyłączył się, jakby na jakiś niewidoczny rozkaz.
Siedziała bez ruchu. Miała wrażenie, że zalewa ją woda wypełniająca apartament z okrutną jednostajną powolnością. Narastająca fala odcinała ją od świata. Świata żywych. Uderzenia serca w jej klatce piersiowej waliły w uszach jak najcięższy młot, sprawiając ból bębenków, a coraz słabszy strumień tlenu otumaniał ją, odbierając zdolność racjonalnego myślenia. Wciąż siedziała bez ruchu. Jej ciało nie reagowało na nieme rozkazy mózgu.
Niewidoczna fala wyimaginowanej wody powoli zabierała ją w najczarniejszą otchłań.
Telefon nagle zawibrował, co sprawiło, że nieistniejąca ciecz opadła. Magdalena miała wrażenie, że właśnie wystawiła głowę nad powierzchnię. Zerknęła na ekran smartfona, ale pozostawiona na nim krew zasłoniła nadawcę. Widziała tylko cyfry, dzwoniący był spoza książki telefonicznej.
– Halo – wycharczała. Przygryzła wargi, by powstrzymać ich drżenie.
– Nie rób głupstw. – W słuchawce rozległ się automatyczny męski głos. Przywodził na myśl bankowego bota, ale z pewnością nim nie był. Słyszała krótki nerwowy oddech. Ludzki. Boty nie oddychają.
– Ale ja nic nie rozumiem… – wyszeptała przez ściśnięte gardło, próbując powstrzymać łzy. – Kim jesteś? Czego chcesz? O co tu chodzi? – Wstała, nabierając pewności siebie. Tej bezwzględnej siły, która zaprowadziła ją na szczyt korpoświata.
– Hm, w nocy raczej prosiłaś, niż rozkazywałaś… – Mężczyzna zaśmiał się z wyższością. – Poniosło cię trochę, co? – rechotał dalej. Nie przerywała mu, próbując zebrać myśli.
Podeszła do okna i odsłoniła roletę, by wpuścić do środka trochę słońca.
– Do rzeczy! – Głos w słuchawce spoważniał, ucinając wreszcie nieznośny chichot. – Dla twojego dobra nie włączasz w tę sprawę policji ani żadnych służb. Tylko ty i ja, rozumiesz? Exclusive! – dodał ze znanym jej korporacyjnym zaśpiewem. Fałszywie spokojnym.
– Ale to tylko seks. W Polsce nie jest zakazany! – odpowiedziała, siląc się na ton nieznoszący sprzeciwu.
Powoli zaczęła odtwarzać w myślach ostatnie godziny poprzedniego dnia. Przeszył ją dreszcz.
– Chciałabyś! Za chwilę dostaniesz zdjęcia. Obejrzyj wszystko na spokojnie i zadzwoń do mnie. Obawiam się, że nie masz wyjścia.
Zanim zdążyła odpowiedzieć, ludzki bot się rozłączył, a w ciągu kilku chwil zaczęły spływać SMS-y. Telefon pikał, wydając przy tym drażniące dźwięki. Jej ciało za każdym razem przeszywał dreszcz, jakby nagle dostała gorączki. Nie mogła powstrzymać szczękania zębami. Drżącą ręką otworzyła pierwszą wiadomość.
Bardzo wyraźne zdjęcie. Siedzi w fotelu, oczy jej błyszczą. Narzucona niedbale jedwabna tunika więcej odsłania, niż zasłania, w tym małe piersi i sterczące sutki.
Energicznie podniosła wzrok. Zaraz, pomyślała i zerknęła na fotel z prawej strony łóżka. Ten sam, tak, dokładnie wczoraj w nim siedziała, gdy wszystko się zaczęło. Ale chwileczkę! Omiotła spojrzeniem apartament, zatrzymując wzrok na zegarze naprzeciwko. Jeśli ma rację, to zdjęcie, na które właśnie patrzyła, było zrobione z góry, zatem prawdopodobnie nie wykonał go nikt z ich trójki. Poza tym, zgodnie z umową, wszyscy wyłączyli komórki i schowali je w sejfie. Zero filmowania. Dyskrecja, bez najmniejszej możliwości nagrania sekstaśmy. Więc kto zrobił tę fotkę? Znowu spojrzała na duży metalowy zegar, zmarszczyła brwi. Nie, to niemożliwe, pomyślała i zerwała się na równe nogi. Podeszła bliżej, by znaleźć jakąś minikamerę, ale ściany były czyste. A może wczoraj ktoś coś tu zawiesił? Wytężyła wzrok, ale nie zauważyła najmniejszego uszczerbku w ścianie. A może zabrali rano kamerę, a w trakcie seksspotkania po prostu nie zwróciła na nic uwagi? Była wtedy tak podniecona, że właściwie nic nie mogło jej wybić z tego stanu. Otworzyła drugie zdjęcie. Nagie ciała kobiety i mężczyzny. I ona. Przyglądająca się im z wyraźnym podnieceniem. Jej rozchylone usta i błyszczący wzrok mówiły wszystko.
Wytarła dłonie w leżące na łóżku chusteczki nawilżające i spojrzała na zegar.
– Chwileczkę, zaraz wszystko odtworzę, wszystko sobie przypomnę – powiedziała do siebie, wpatrując się w najcieńszą ze wskazówek czasomierza.
Przywołała w pamięci początek tego spotkania…ROZDZIAŁ 2
WCZORAJ
Na wieczorne spotkanie w Luna Barze zmierzała w białej lnianej sukience, niemal tańcząc, jakby unosiła się nad ziemią, w rytmie idealnie zagranego walca. Była w doskonałym humorze. Upał, zalewający od kilku dni ulice miasta, sprawiał, że nagrzane do granic możliwości powietrze otulało ją jak szalem. Uwielbiała to uczucie gorąca, które rozpalało jej zmysły do czerwoności. Musiała skanalizować tę energię. W ulubiony sposób.
Na szczęście Kosa jak zwykle stanął na wysokości zadania. Gdy w południe przeczytała wiadomość od niego, że wieczorem będą mieli „gości”, odważnych dwudziestopięciolatków, niecierpliwie odliczała godziny do tej schadzki. Wprawdzie preferowała nieco dojrzalsze pary, ale postanowiła nie marudzić. Stary, dobry, niezawodny Kosa. Uśmiechnęła się do siebie na wspomnienie ich pierwszego, niefortunnego mitingu, jak zapisała wówczas w kalendarzu. Kto by wtedy pomyślał, że zostaną przyjaciółmi? Albo może raczej współpracownikami? Ale zdecydowanie tymi zaprzyjaźnionymi i najbardziej lojalnymi z lojalnych. Na śmierć i życie, jak którejś nocy krzyknęli w groźne i spienione morze. Ale wtedy nie brali tego na poważnie.
Luna Bar to miejsce, które powoli stawało się modne. Urządzone bez przepychu, z fajną klimatyczną muzyką, smacznym prostym jedzeniem, przywodziło na myśl nadmorską knajpkę u wybrzeży Hiszpanii. Daleko mu było do wymagających sopockich lokali, w których Magda nigdy nie czuła się dobrze. Miała wrażenie, że to takie idealne domki dla Barbie, w których wszystko było sztuczne. Uprzejmość obsługi, uśmiechy barmanów i pozornie troskliwy wzrok ochrony. Bzdura. Wiedziała doskonale, że bez przerwy jest skanowana, a jej wartość wyznacza potencjalna wysokość rachunku do zapłacenia.
Przed Luna Barem jak zwykle kłębił się tłum gości. Magdalena Om zatrzymała się w pół kroku, poprawiła włosy, poprawiła ramiączko sukienki i zerknęła na zegarek. Była idealnie pięć minut po czasie.
– Goście czekają przy twoim stoliku, szefowo – usłyszała łagodny męski głos i odwróciła głowę.
Podeszła do wysokiego ochroniarza.
– Kosa, jesteś niezawodny. Znają zasady? – szepnęła mu do ucha, rozglądając się wokół.
Wiedziała, że dokładnie tak jest, ale wolała się upewnić. Zawsze się upewniała. Musiała być absolutnie bezpieczna i dyskretna. Przy takim fetyszu to konieczność.
– Oczywiście – przytaknął mężczyzna. Poprawił zmierzwione włosy i postawił kołnierz czarnej koszuli z logo baru. Wskazał dłonią drzwi i dodał: – Jak zawsze!
Otworzył je, torując drogę, ukłonił się w pas, udając przesadną szarmanckość, czym rozbawił Magdalenę.
To będzie dobry wieczór, pomyślała, weszła do lokalu i jak zwykle najpierw wstąpiła na piętro, w rogu schodów. Tam, z góry, z kieliszkiem prosecco, lubiła poobserwować swoich gości, zanim się spotkają twarzą w twarz i zaczną swoją grę. A właściwie jej grę. Oparta o poręcz mrużyła oczy. Nie byli idealni… Westchnęła, głośno wypuszczając powietrze. On. Chudy, a raczej żylasty blondyn, z wyraźnie tlenionymi włosami. Nerwowo uderzał dłonią w blat stołu. Rozglądał się, jakby się czegoś obawiał, ale to akurat był standard. Wszyscy tak robili. Ona. Skulona, wpatrzona w podłogę. Niezbyt atrakcyjna, nieco przysadzista dziewczyna, z dużym biustem. Blondynka, podobnie jak partner. Włosy matowe, zniszczone, związane w kucyk. Prawdopodobnie używali tej samej płukanki.
– Czyli kasa… – stwierdziła Magdalena i upiła łyk prosecco, które chwilę wcześniej przyniósł jej Bart, dyskretny kelner, pracujący na jej wyłączność, zawsze obsługujący te spotkania.
No właśnie, kasa… Właściwie to zawsze Kosecki płacił parom, ale niektórzy brali pieniądze z przyzwoitości, żeby po prostu nie robić tego za darmo. Inni, jak ta para, ewidentnie potrzebowali finansowego zastrzyku i to był ich właściwy trigger.
– No dobrze… – mruknęła Magdalena. Wypiła ostatni łyk wina, ponownie poprawiła ramiączka sukienki i ruszyła do swoich gości, omijając szerokim łukiem pozostałych, jeszcze nielicznych klubowiczów w lokalu. Show must go on!
Zeskoczyła z ostatniego stopnia i zerknęła na wchodzącego do baru Kosę. Ochroniarz stanął dyskretnie przy wybranym stoliku, puścił do niej oko i zawiesił uśmiech w kącikach ust. Pierwsze minuty były kluczowe. Zawsze je kontrolował, tak jak sobie tego życzyła.
– Dobry wieczór! – zagadnęła wesoło Magdalena i usiadła na skórzanej kanapie naprzeciwko pary.
Chłopak wstał i wyciągnął do niej rękę na przywitanie. Uśmiechnął się przyjaźnie.
– Bez dotyku – warknął Kosa i spojrzał porozumiewawczo na swoją mocodawczynię.
Om zacisnęła usta, co nie uszło jego uwadze.
– Mówiłem przecież – dorzucił szorstko ochroniarz.
– Ach, zapomniałem… – odpowiedział zmieszany chłopak. Zacisnął dłoń w pięść i usiadł obok swojej partnerki. Schylił głowę i cicho dodał: – To taki odruch.
– W porządku – odparła Magdalena.
Dała sygnał Kosie, by się oddalił. Tym razem miała do czynienia z shyami, jak w swojej nomenklaturze nazywała zawstydzone i onieśmielone pary. Statystycznie zdarzali się najczęściej. Czasami przychodzili brashe, czyli pewni siebie, a nawet aroganccy, którzy zwykle w ten sposób maskowali zdenerwowanie.
– Przepraszam – bąknął chłopak i wolno podniósł wzrok.
Magdalena dojrzała, że nad jego górną wargą z drobnym meszkiem pojawiły się krople potu.
– Nic się nie stało, spokojnie. – Om nieco nonszalanckim gestem dłoni przywołała Barta. Kelner postawił przed nimi trzy kieliszki i zmrożoną butelkę prosecco.
Dziewczyna odchrząknęła. Spojrzała na swojego chłopaka i wzruszyła ramionami.
– Ja bym wolała piwo…
W jej wzroku były hardość i zdecydowanie. Magdalenę przeszył dreszcz. To świetnie, pomyślała. Ty decydujesz o wszystkim, dodała w myślach i uśmiechnęła się do niej. Przyjaźnie, jakby właśnie dostała od niej prezent.
– Jasne, poprosimy piwo – rzuciła do kelnera i rozłożyła dłonie w geście pozornej bezradności, po czym zwróciła się do chłopaka: – A dla ciebie?
Miała wrażenie, że koleś cały czas podryguje kolanami, jakby wybijał jakiś rytm. Drżał na całym ciele.
– Też piwo. Najlepiej ciemne… – wyszeptał, zerkając na swoją partnerkę.
– Dwa guinnessy poprosimy, a ja zostanę przy bąbelkach. – Magdalena wyjęła z coolera butelkę i napełniła jeden kieliszek. Kelner ukłonił się i odszedł w stronę baru.
Dziewczyna wbiła świdrujące spojrzenie w Om.
– No to jak to będzie wyglądać? – zapytała.
Rozpuściła włosy, aby po chwili energicznie związać je gumką.
– Konkretna jesteś! – Magdalena upiła łyk wina. Schłodzony trunek przyjemnie studził jej rozgrzane ciało. – Podoba mi się to.
– Fajną mam dziewczynę, wiadomo – odezwał się chłopak, wyprężając cherlawą pierś.
Om wlała zawartość kieliszka do gardła i omiotła spojrzeniem lokal. Nie działo się nic niepokojącego.
– No dobrze, więc przejdźmy do rzeczy – odparła. – Przedstawicie się?
– Jestem Miłosz, a to Kalina. To ile nam pani zapłaci, skoro mamy przejść do konkretów? – Chłopak cmoknął przeciągle, z pozorną nonszalancją. Ale jego spięte ramiona sugerowały coś kompletnie przeciwnego.
– Po pierwsze, nie mówicie do mnie per pani. Ta formuła nie sprawdza się w łóżku. Jestem Meg. – Magdalena poprawiła luźne ramiączko, wciąż niesfornie opadające na muśnięte słońcem przedramię. – Po drugie, kasę macie w kontrakcie. Kosa… – Kiwnęła głową na ochroniarza siedzącego na bramce, który nie spuszczał z nich wzroku. – Zdaje się, że podpisał z wami wszystkie papiery, tak?
– No tak – bąknął Miłosz, skulił ramiona i spojrzał na swoje nieco zabłocone adidasy.
– Ale dobrze, że pytacie. Bo jeśli bardzo mi się spodoba, to dostaniecie bonus… – dorzuciła Om, zerkając na dziewczynę.
– Czyli? – zaciekawiła się tamta. – Co to znaczy? Co może ci się spodobać?
– Macie uprawiać seks. Tak jakby mnie przy was nie było. Macie być swobodni i naturalni… Róbcie to po prostu tak jak zawsze. Na luzie. Chcę, byście dobrze się bawili. Z finałem, rzecz jasna.
– No, ale zaraz. To w takim razie, co to dla nas znaczy? – Tleniona blondynka odsunęła się trochę, robiąc miejsce na kufle, które stawiał przed nimi kelner. – Za co ten bonus? Chcesz dołączyć, czy co?
– Wykluczone! – krzyknęła Om głośniej, niż zamierzała. – Będę na was patrzeć. Jakikolwiek, nawet najmniejszy dotyk nie wchodzi w grę. Nie zbliżacie się do mnie nawet na metr. – Magdalena podniosła palec wskazujący i pogroziła nim. – Ani ja do was. Będę siedziała w swoim fotelu i będę się przyglądała. Będę patrzyła na was. Tyle. – Oblizała usta.
– A bonus? – drążyła dziewczyna.
Objęła dłońmi zimny kufel piwa. Na jej palcach pojawiły się krople, ale nie oderwała ich od naczynia. Otulający szron sprawił Magdzie przyjemność.
Ta dziewczyna ma w sobie coś magnetycznie przyciągającego, pomyślała z radością.
– Bonus? Dirty talk – wyjaśniła Om głośno, tłumiąc westchnienie.
Wolałaby tego nie mówić, bo taki instruktaż często sprawiał, że para próbując spełnić zachcianki, zachowywała się sztucznie, a ich ciała mówiły zupełnie co innego niż usta.
– No problem! – zapewnił buńczucznie chłopak, spoglądając pytająco na swoją dziewczynę, która przytaknęła ochoczo, unosząc kufel i puszczając oko do zleceniodawczyni. Uśmiechnęła się, układając usta w dzióbek. – Też to lubię, dobrze się składa – dorzucił.
Upił łyk piwa i zlizał pianę znad górnej wargi. Był wciąż dziwnie zdenerwowany, spięty i nie podzielał rosnącego podekscytowania partnerki.
– Hotel ma wyciszone ściany? – spytał nagle i łypnął na swoją dziewczynę. Uśmiechnął się, jakby jego nastrój zmienił się pod wpływem naciśnięcia jakiegoś magicznego przycisku. – Bo jak Kalina zacznie jęczeć, to… – Oblizał ponownie usta i pogładził partnerkę po policzku. – To trudno nie dojść…
Magda poczuła rosnącą ekscytację. Takiej pary potrzebowała. Nagła suchość w gardle sprawiła, że język przykleił się jej do podniebienia. Szybko uzupełniła kieliszek i wypiła duszkiem zawartość, zapominając o konwenansach.
– No właśnie, to gdzie jedziemy?
Dziewczyna rozejrzała się, jakby na ścianach klubu miały być porozwieszane informacje na ten temat.
Miłosz pociągnął nosem i uderzył palcem w blat.
– My za nic nie płacimy, lojalnie uprzedzam! – zastrzegł.
– Nie płacicie, już dajcie spokój. To ja wam płacę, dokładnie tyle, ile ustaliliście z Kosą. Gotówką, od ręki, po wszystkim – odparła zniecierpliwiona Magdalena.
Irytował ją ten chłopak. Przecież w umowie jest komplet informacji, nie przeczytał warunków?, pytała się w myślach z niezadowoleniem.
– Jedziemy do wynajętego przeze mnie apartamentu, Kosa odstawi tam was, komisyjnie chowa komórki w schowku, bo przypominam, że niczego nie rejestrujemy – kontynuowała Magda, jakby recytowała wiersz. – Jakieś sekstaśmy to zabawy dla amatorów – prychnęła. – Pieniądze będą czekały w sejfie…
Chłopak kiwnął brodą w kierunku ochroniarza.
– A ten cały Kosa będzie tam z nami? Dodatkowy widz to dodatkowa kasa… – Miłosz potarł palcami prawej ręki.
– Nie, daj już spokój. Kosa jest cały czas, ale przed apartamentem. Po wszystkim żegnacie się i jedziecie do siebie.
– O której? – wtrąciła dziewczyna, zerkając na zegarek. – Bo my nie mamy jak doje…
– Spokojnie, możecie zostać do rana, ja mam oddzielną sypialnię. Kawa jest cały czas w ekspresie. – Om uśmiechnęła się do dziewczyny, która z namysłem przygryzała wargi. – Przed wyjściem oddaję wam telefony. No i płacę, oczywiście. Gotówką, zgodnie z umową.
– I wszystko jasne! – odpowiedziała w końcu Kalina i musnęła dłoń Magdaleny.
Om odskoczyła gwałtownie, potrącając wąski kieliszek, który się zachybotał. Zamiast złapać naczynie, by nie upadło, odsunęła się jeszcze dalej. Kieliszek uderzył o blat stołu, na którym pojawiło się kilka kropel wina.
Ochroniarz wyrósł obok nich jak spod ziemi.
– Mówiłem coś! – warknął do dziewczyny. – Zero dotyku, czego nie zrozumiałaś!?
– Ja chciałam tylko… – Kalina zaczęła się jąkać i cicho dorzuciła: – No, jakoś nas oswoić.
Zerknęła na Om, która oddychała szybko, wydając przy tym dziwny świst. Z obrzydzeniem zerkała na dłoń, którą przed chwilą musnęła Kalina. Drugą rękę przytknęła do ust.
– Wszystko w porządku? – zaniepokoił się Kosa i uderzył w blat, po czym krzyknął na wspólniczkę: – Meg!
– Tak, już… zaraz będzie w porządku – odpowiedziała i przełknęła ślinę z wysiłkiem. Opanowała mdłości, jej oddech powoli się uspokajał, a kiełkujący atak paniki na szczęście minął.
Ochroniarz wbił wzrok w Kalinę.
– Jeszcze jeden taki numer, a nie dostaniecie kasy i się pożegnamy, zrozumiano?
Dziewczyna przytaknęła.
– Ja nie wiedziałam, że to jakiś problem, przepraszam.
Om podniosła dłoń, manifestując spokój. Umiejętnie opanowała sytuację.
– W porządku.
– A to się jakoś nazywa? – odezwał się wreszcie wyraźnie zaintrygowany Miłosz. Bacznie przyglądał się kobiecie, z którą mieli spędzić noc. Przekręcił głowę i zmrużył oczy. Posłała mu pytające spojrzenie, więc wyjaśnił: – No, ten lęk – dodał, parskając, i mimowolnie uniósł brwi.
– Hafefobia – odpowiedział za przyjaciółkę Kosa.
Pociągnął nosem. Sporo wysiłku kosztowało go zapamiętanie pełnej nazwy tej fobii.
***
Nigdy wcześniej się z tym nie spotkał. Ani później. Om była jego jedyną znajomą, która bała się dotyku. Opowiedziała mu o tym na drugim spotkaniu, zaraz po tym, jak po dżentelmeńsku zaproponował jej miejsce obok siebie.
To było pięć lat temu. Też latem. Umówili się na kawę. Ona szukała wakacyjnego bodyguarda, on dodatkowej fuchy. Po zaaranżowanym przez znajomych spotkaniu umówili się na osobności, mniej formalnie, żeby omówić warunki i… nieco intymniejsze tematy. Porządni obywatele nie potrzebują ochroniarzy. Obydwoje byli co do tego idealnie zgodni.
Umówili się na plaży, tuż przed zachodem słońca, z butelką szampana na dobry początek współpracy.
Rozłożył wtedy matę i odruchowo klepnął na nią, robiąc obok siebie nieco więcej miejsca.
– Za blisko – wycedziła.
– Ale ja cię wcale nie podrywam! – żachnął się Kosecki i cmoknął przeciągle. – Nigdy nie łączę roboty z życiem prywatnym, a poza tym… – Zerknął z wahaniem na, wydawałoby się, nieco wystraszoną mocodawczynię. – …nie jesteś w moim typie! – zaśmiał się tubalnie, maskując rosnące zakłopotanie.
Niedobrze, Kosa!, zrugał się w myślach. Widocznie laska nie lubi spoufalania i koleżeńskich relacji. Wyniosła pinda, zwyzywał ją w myślach. Ale na twarzy wciąż miał profesjonalny uśmiech.
Usiadła na piasku i zanurzyła w nim bose stopy. Był jeszcze ciepły, co sprawiło jej radość.
– Nie o to chodzi… – mruknęła.
Kosecki podniósł ręce na znak zgody.
– Dobrze, dobrze, trzymajmy się zasad, pani Magdaleno!
Starał się, by jego ton brzmiał pokojowo, ale Om od razu wychwyciła fałszywą nutę. Tę samą od lat. Znała to na pamięć. Westchnęła ciężko.
Że też musiał od tego zacząć!, przeklęła w duchu. Ale to nie powinno jej dziwić. W dziewięciu przypadkach na dziesięć ludzie się dotykali. Obcy lub przyjaciele. Nieznajomi, a nawet wrogowie. Podanie ręki, dotknięcie ramienia, przypadkowe muśnięcie nóg, trącanie w tłumie. Ludzie bez przerwy się dotykają. Bez przerwy.
Ponownie westchnęła. Musiała mu wszystko wyjaśnić. W końcu przecież także i z tego powodu go potrzebowała.
– Mam hafefobię… – zaczęła cicho.
– Hafe co? – parsknął Kosecki.
Ludziom się już w dupach poprzewracało z tymi chorobami, pomyślał cynicznie. Miał dość tych mięczaków z dysgrafią i innych zaburzonych grubasów, przesiadujących całymi dniami przed komputerem. Za jego czasów…
Om przerwała jego bezgłośne rozważania.
– To lęk przed dotykiem – oznajmiła. – Pracuję nad tym, ale pewnych rzeczy nie przeskoczę… – dodała, uśmiechając się dyskretnie. – Otwórz tego szampana, wszystko ci opowiem, Kosa, a nie pan Kosecki, okej?
– Jasne – odparł, nie kryjąc zdziwienia. Nigdy wcześniej się z tym nie spotkał.
Słuchał historii Magdy z zapartym tchem. Gdy skończyła, nie mógł zrozumieć jej sukcesu. Jak to się stało, że zaszła tak wysoko z fobią totalnie zaburzającą relacje społeczne.
– Jeśli było to konieczne, opowiadałam o tym, prosiłam o dystans itp. Od samego początku byłam szczera…
Kosa pokręcił głową z wyraźnym niedowierzaniem.
– Ale co, wsiadałaś do windy w budynku korporacji i mówiłaś „Proszę się odsunąć”? Albo: „Proszę nie wsiadać ze mną”, tak do wszystkich ludzi?
– Nie, stary. Chodziłam schodami. Nie jestem pępkiem świata. A, i uprzedzając kolejne pytania… Zamiast transportu publicznego wybierałam rower lub własne nogi. Czasami pokonywałam wiele kilometrów dziennie. Strategia „Uciekaj albo walcz”.
***
– Za piętnaście minut jedziemy, dopijajcie ten browar! – Kosa wskazał brodą na dwa kufle ciemnego piwa, stojące przed Kaliną i Miłoszem. Naczynia były niemal pełne.
Przyłożył do oczu dwa rozsunięte palce, które potem wymierzył w chłopaka.
– I bez numerów, bo mam was na oku, jasne?
Komunikat był jasny.
– Dobra. Nie będziemy pani dotykać, pobzykamy się głośno i o świcie wracamy do siebie.
Miłosz oblizał usta, łypiąc na Kalinę. Perspektywa zbliżającego się seksu wyraźnie napełniała go zadowoleniem.
– Zgadza się – przytknął Kosecki.
Chłopak się wyprostował, jakby temat wymagał od niego innej postawy. Władczej.
– A pieniądze? Umowa jest jednostronna, egzemplarz jest u was… Jaką mamy gwarancję, że zapłacicie?
– A wy znowu to samo? – Om westchnęła znudzona. – Już mnie męczy ten temat i zaraz mi przejdzie… – dorzuciła, popijając prosecco. Zaczynała ją denerwować ta parka.
Kalina posłała Om nieśmiały uśmiech.
– Daj spokój, kotek, to ustalone – zwróciła się do chłopaka. – Wszystko jest okej.
Mocno chwyciła go za rękę, przenosząc na niego swój roziskrzony wzrok. Ich spojrzenie trwało trochę za długo. Magdalena poczuła dziwny niepokój, ale postanowiła to zignorować. Może po prostu tak się relaksują?
CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI