Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja

Apetyt na miłość - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
8 sierpnia 2012
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Apetyt na miłość - ebook

Zobaczyć świat, spotkać tego jednego mężczyznę … Shelby ostatnie lata spędziła przy łóżku umierającej matki. Teraz chce posmakować życia i spełnić długo odkładane marzenia. Sprzedaje rodzinny dom i wyjeżdża do krewnych w Kalifornii. W Virgin River szybko przekonuje się, że nawet najlepsze plany można zawsze zamienić na… jeszcze lepsze. Po co miałaby zwiedzać świat, skoro w tej górskiej osadzie znalazła swoje miejsce na ziemi? Po co ma dalej szukać idealnego partnera, jeśli od pierwszego wejrzenia zakochała się w Luke’u?  Jest tylko jeden mały problem… Luke’owi daleko do mężczyzny jej marzeń.

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-238-8771-3
Rozmiar pliku: 782 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Shelby dzieliło od rancza wuja Walta nie więcej niż piętnaście kilometrów, kiedy musiała zjechać na pobocze drogi stanowej numer 36 na najbardziej zatłoczonym odcinku między Virgin River a Fortuną, i zatrzymać się za starym, wyglądającym znajomo pikapem. Droga numer 36 prawie na całej swej długości była dwupasmową szosą przecinającą górskie pasmo i łączącą Red Bluff z Fortuną. Shelby zatrzymała wiśniowego dżipa i wysiadła. Deszcz wreszcie ustał, pokazało się letnie słońce, lecz droga nadal była mokra. Stał na niej mężczyzna w jasnopomarańczowej kamizelce i lizakiem zatrzymywał samochody. Zjazd w kierunku domu wuja Walta znajdował się po drugiej stronie najbliższego wzgórza.

Podeszła do zaparkowanego przed nią pikapu, omijając po drodze kałuże. Chciała zapytać kierowcę, czy wie, co się dzieje. Gdy znalazła się przy drzwiach od strony kierowcy, uśmiechnęła się szeroko.

– Cześć, doktorku.

Doktor Mullins, powszechnie zwany Dokiem, wyjrzał przez otwarte okno.

– Cześć, mała. Przyjechałaś na weekend? – zapytał zrzędliwie, jak to on.

– Nie tym razem. Sprzedałam dom po matce w Bodega Bay. Spakowałam najpotrzebniejsze rzeczy i zamierzam zatrzymać się u wuja Walta.

– Na stałe?

– Nie, tylko na kilka miesięcy.

– Przyjmij moje kondolencje, Shelby. – Grymas Doka odrobinę złagodniał. – Mam nadzieję, że jakoś się trzymasz.

– Coraz lepiej. Dzięki. Mama była gotowa na odejście. – Kiwnęła głową w stronę drogi. – Wiesz, co jest grane?

– Osunęło się pobocze. Połowę pasa diabli wzięli.

– Barierki byłyby nie od parady – zauważyła.

– Tylko na ostrych zakrętach. Na prostej musimy radzić sobie sami. Cholerne szczęście, że żaden samochód nie poleciał razem z poboczem. Tylko jeden pas pozostał przejezdny. Tak będzie przez kilka dni.

– Jak już dotrę do wuja, będę mogła zapomnieć o tej drodze. – Wzruszyła ramionami.

– Jakie masz plany, jeśli mogę spytać? – powiedział Dok, unosząc krzaczaste brwi.

– Zamierzam odwiedzić rodzinę, a także porozsyłać podania do szkół. Chcę zostać pielęgniarką – odparła z uśmiechem. – To oczywisty wybór po tych wszystkich latach opieki nad mamą.

– A niech to, następna pielęgniarka – rzucił gniewnie. – Od młodości zatruwacie mi życie. Przez was wpadnę w alkoholizm.

– Przynajmniej nie będziesz długo leciał – odparła ze śmiechem.

– Oho, następna bezczelna się znalazła.

Znów się roześmiała. Uwielbiała starego zgryźliwca.

Jakiś mężczyzna wysiadł z auta, które zatrzymało się za dżipem Shelby. Włosy miał przystrzyżone jak wojskowy, do czego zdążyła się przyzwyczaić, bo jej wuj był emerytowanym generałem. Szerokie, umięśnione ramiona i płaski brzuch opinał czarny T-shirt. Shelby patrzyła zafascynowana, jak zbliżał się do nich taki zgrabny, silny i gibki, wykonując minimum ruchów. Nie śpieszył się, był pewny siebie, wręcz arogancki. Szedł wolnym krokiem, trzymając kciuki zatknięte za kieszenie spodni. Gdy się zbliżył, zauważyła jego lekki uśmiech, a także to, że się jej przyglądał, czy może raczej lustrował ją, mierząc błyszczącym spojrzeniem.

Marzenie ściętej głowy, pomyślała, uśmiechając się do siebie.

Mijając auto Shelby, zerknął do środka, zobaczył te wszystkie torby i pudła, po czym podszedł do niej.

– Twój? – zapytał, wskazując dżipa.

– Aha.

– Dokąd jedziesz?

– Do Virgin River. A ty?

– Tak samo. – Wyszczerzył zęby. – Wiesz, co się stało?

– Osunęła się ziemia – wtrącił się Dok. – Na czas naprawy zwęzili drogę do jednego pasa, choć na razie i na nim wstrzymano ruch. Co cię sprowadza do Virgin River?

– Mam nad rzeką parę starych domków kempingowych. – Popatrzył na nich, po czym spytał: – Mieszkacie w Virgin?

– Moja rodzina tam mieszka. Jestem Shelby.

– Luke. – Uścisnął jej małą dłoń. – Luke Riordan. – Spojrzał na Doka, wyciągając rękę. – Dzień dobry panu.

– Mullins. – Dok tylko skinął głową. Dłonie miał tak bardzo poskręcane przez artretyzm, że wolał nie ryzykować.

– Doktor Mullins od urodzenia mieszka w Virgin River. Prowadzi tam przychodnię – wyjaśniła Shelby.

– Miło mi pana poznać, doktorze – powiedział Luke.

– Kolejny marynarzyk? – zapytał Dok, unosząc siwe brwi.

– Pomyłka. – Luke wyprostował się. – Siły lądowe, proszę pana. – Spojrzał na Shelby. – Kolejny marines? O co chodzi?

– Kilku naszych znajomych z Virgin River służyło w Marine Corps. Czasami odwiedzają ich kumple, niektórzy nadal są w czynnej służbie. Ale mój wuj, u którego zamierzam na pewien czas się zatrzymać, obecnie emeryt, służył w siłach lądowych. – Błysnęła uśmiechem. – Z tą fryzurą nie będziesz się wyróżniał. Kompletnie nie pojmuję, co wy tak kochacie w tym jeżyku na głowie.

Nie odpowiedział, tylko uśmiechnął się wyrozumiale.

Gdy czekali w sznurze samochodów, wreszcie otwarto jeden pas ruchu. Jako pierwszy ruszył autobus szkolny, by jednak rozładować korek, musiało minąć jeszcze sporo czasu. Nie spieszyli się do swoich aut. Stali na drodze, gawędząc leniwie, co dla Luke’a skończyło się pechowo, ponieważ w tej samej chwili zauważył zarówno toczący się autobus, jak i sporą kałużę. Błyskawicznie wskoczył między Shelby a autobus, przyciskając ją do drzwi pikapu Doka i biorąc na plecy solidny strumień niezbyt czystej wody.

Ale macho, pomyślała rozbawiona Shelby.

Luke usłyszał zgrzyt skrzyni biegów i pisk hamulców.

– Jezu – mruknął, odsuwając się od Shelby i patrząc na autobus.

Z okna kierowcy wychyliła się na oko pięćdziesięcioletnia dama o okrągłej twarzy, różowych policzkach i z grzywą krótkich, czarnych włosów.

– Sorki – rzuciła z uśmiechem. – Nie dało się ominąć.

– Dałoby się, gdybyś nie pędziła jak szalona! – krzyknął rozeźlony.

– E tam, wcale nie gnałam jak wariatka – odparła pogodnie. – Szybko, i owszem, ale nie jak wariatka. Wiesz, trochę mi się śpieszy. Dam ci dobrą radę za pięć centów: jak jedzie na ciebie wielki żółty autobus, to schodź z drogi!

Te słowa, i ten jej radosny uśmieszek... Luke’owi zagotowało się pod szczeciną na głowie, miał ochotę zakląć. Jednak kiedy się odwrócił, zobaczył, że Shelby aż krztusi się ze śmiechu, zasłaniając usta.

– O, masz tu plamkę. – Uprzejmie wskazała jego T-shirt.

Dok miał swoją dyżurną zrzędliwą minę, jednak z wyjątkiem oczu, w których wesoło połyskiwało.

– Molly śmiga tym wielkim żółtym ogórkiem po górach już trzydzieści lat. Nikt nie zna lepiej tych dróg. Widocznie tym razem zapomniała ominąć wybój.

– Ale przecież nie ma jeszcze września – marudził Luke.

– Jeździ przez cały rok. Letnia szkoła, specjalne programy, zawody sportowe. Wiecznie coś się dzieje. Święta kobieta, żywcem pójdzie do nieba. Za żadne skarby nie wziąłbym tej roboty. – Głośno wrzucił bieg. – Nasza kolej.

Shelby pobiegła do dżipa. Luke ruszył w stronę swojego samochodu, którym ciągnął przyczepę kempingową. Usłyszał, jak Dok krzyczy za nim:

– Witaj w Virgin River, synu. Baw się dobrze. – I zarechotał.

Shelby McIntyre wiele miesięcy remontowała dom zmarłej matki, lecz mimo to latem udawało jej się w niemal każdy weekend wyrwać z Bodega Bay do Virgin River, żeby pojeździć konno. Dzięki temu trzymała formę, a jej oczy lśniły witalnością i zdrowiem. Ćwiczyła regularnie i intensywnie, co sprawiało jej ogromną radość.

Ale teraz, w połowie sierpnia, kiedy zaparkowała przed domem Walta, czuła się zupełnie inaczej. Sprzedała dom, zapakowała dobytek do dżipa i w wieku dwudziestu pięciu lat zamierzała zacząć nowe życie. Nacisnęła klakson, wysiadła z auta i rozprostowała się. Po chwili uśmiechnięty wuj Walt zjawił się w drzwiach.

– Witaj – powiedział. – Albo raczej: witaj w domu.

– Cześć. – Przytuliła się do niego. Wuj miał metr osiemdziesiąt z hakiem, siwe włosy, ciemne, krzaczaste brwi i dłonie oraz ramiona jak zapaśnik. Okaz potężnie zbudowanego sześćdziesięciolatka.

– Właśnie miałem pójść do stajni i siodłać. – Mocno ją wyściskał. – Zmęczona? Głodna?

– Nie mogę się doczekać, żeby wskoczyć na konia, ale chyba sobie daruję. Od paru godzin siedzę za kółkiem.

– Odparzyłaś sobie tyłek, co? – skomentował wesoło.

– Mhm. – Pomasowała pupę.

– Wybieram się na godzinną przejażdżkę wzdłuż rzeki. Vanni pojechała na budowę przeszkadzać Paulowi w robocie, ale niedługo wróci i przygotuje powitalną kolację.

Shelby zerknęła na zegarek. Było wpół do czwartej.

– Wiesz co, skoro tak, to skoczę do miasta. Przywitam się z Mel Sheridan, może nawet namówię ją na piwo, by oblać moją przeprowadzkę. Wrócę na tyle wcześnie, żeby pomóc przy koniach przed kolacją. Wypakować najpierw rzeczy z auta i zanieść do środka? – zapytała.

– Nie zawracaj sobie głowy. Potem pomożemy ci z Paulem.

Rzuciła mu uśmiech.

– Umówmy się na jutro rano, co? Pogalopujemy razem?

– Ma się rozumieć. Jakieś problemy ze sprzedażą domu?

– Nie sądziłam, że tak się rozczulę. Myślałam, że jestem gotowa.

– Żałujesz?

Spojrzała na niego wielkimi orzechowymi oczami.

– Płakałam przez pierwszych sto kilometrów, a potem poczułam się podekscytowana nową sytuacją. Dobrze zrobiłam.

– No i świetnie, kochanie. Cieszę się, że przyjechałaś.

– Tylko na kilka miesięcy. Potem chcę trochę pozwiedzać, ułożyć plany na przyszłość, mentalnie nastawić się na naukę. Trochę minęło, od kiedy byłam studentką.

– Wiesz, nam się tutaj żyje spokojnie. Skorzystaj z tego.

– No jasne! – Roześmiała się. – Prawdziwa sielanka, tylko co jakiś czas strzelanina albo pożar lasu.

– Dziewczyno, przecież nie możemy się zanudzić! – Odprowadził ją do dżipa.

– Zaczekaj na mnie ze sprzątaniem boksu i karmieniem koni.

– Jedź do Virgin, poplotkuj z Mel, wypijcie po piwie. Musiało ci tego brakować przez ostatnie lata. Jeszcze zdążysz poprzerzucać końskie łajno.

– Dzięki, wujku – odparła ze śmiechem. – Niedługo będę z powrotem.

Pocałował ją w czoło.

– Nie musisz się śpieszyć, ciesz się chwilą. Dobrze się opiekowałaś moją siostrą. Zasłużyłaś na relaks, beztroskę...

– Do zobaczenia za parę godzin. – Ruszyła w stronę miasta.

Luke Riordan wjechał do miasteczka. Na pace jego pikapu z przedłużoną kabiną stał przypięty pasami harley, ciągnął też niewielką przyczepę kempingową. Od ostatniej wizyty w Virgin River minęło siedem lat. Sporo tu się zmieniło. Zamknięto kościół, ale budynek w centrum, który niegdyś był starą, porzuconą ruderą, został odnowiony. Parkowały przed nim auta osobowe i pikapy, a w oknie wisiał wielki napis „Otwarte”. Z tyłu trwały prace budowlane, widać było szkielet pod przybudówkę. Ponieważ Luke też myślał o remoncie, postanowił przyjrzeć się, jak odnowiono starą chatę. Zaparkował na poboczu i wysiadł. Zniknął w przyczepie, zdjął ubrudzoną błotem koszulę i włożył czystą.

Sierpniowe popołudnie było ciepłe. Wiał miły wietrzyk, ale w górach noc będzie chłodna. Zanim się tu wybrał, nawet nie sprawdził, czy dom, w którym zamierzał zamieszkać, a który od roku stał pusty, nadaje się do tego. Ale gdyby się okazało, że niekoniecznie, zawsze miał do dyspozycji przyczepę. Odetchnął głęboko. Powietrze było tak diabelnie czyste, że aż kłuło w płucach. Ogromna różnica w porównaniu z pustyniami Iraku i El Paso. Tego właśnie potrzebował.

Przekroczył próg drewnianego domku i znalazł się w przytulnej wiejskiej knajpce. Stanął w drzwiach i rozejrzał się z podziwem. Podłoga z desek lśniła, w kominku trzaskały polana, a ściany zdobiły wędkarskie i łowieckie trofea. Było tu z tuzin stolików oraz długi lśniący bar, za którym ujrzał półki pełne trunków i szklanek. Butelki stały wokół wypchanego łososia, który musiał ważyć chyba ze dwadzieścia kilogramów. Zamocowany wysoko w rogu telewizor ze skręconym potencjometrem, pokazywał wiadomości. Dwóch rybaków, co zdradzały kamizelki i czapki w kolorze khaki, siedziało przy końcu baru i grało w cribbage. Przy stoliku obok kilku mężczyzn ubranych w stroje robocze popijało drinki. Luke spojrzał na zegarek. Była szesnasta. Podszedł do baru.

– Co podać? – zapytał barman.

– Zimne z beczki proszę. Kiedy ostatni raz tu przyjechałem, tej knajpy nie było.

– No to dawno nie zaglądałeś. Prowadzę ten bar od ponad czterech lat. Kupiłem tę chatę i przerobiłem.

– Niezła robota. – Odebrał piwo. – Też planuję remont. – Wyciągnął rękę. – Luke Riordan.

– Jack Sheridan. Miło mi.

– Kupiłem kilka starych domków letniskowych nad rzeką. Od lat stały puste i niszczały.

– Stare domki Chapmana? – zapytał Jack. – Staruszek zmarł w zeszłym roku.

– Tak, wiem. Zobaczyłem je, kiedy przyjechałem zapolować z jednym z moich braci i przyjaciółmi. Uznaliśmy, że skoro domki leżą nad samą rzeką, to są coś warte. Planowaliśmy je kupić, odnowić i urządzić, a potem sprzedać z zyskiem, ale stary Chapman nawet nie chciał o tym słyszeć...

– Nie miałby gdzie się podziać, gdyby sprzedał wszystko – powiedział Jack, przecierając bar.

– Zgadza się. – Luke upił lodowatego piwa. – Dlatego kupiliśmy całą posiadłość, łącznie z jego domem, i uzgodniliśmy, że może w nim mieszkać do końca życia, nie płacąc ani grosza. Okazało się, że przeżył jeszcze siedem lat.

– Ubił niezły interes. – Jack wyszczerzył zęby w uśmiechu. – Ale ty też. W okolicy nie tak często pojawia się posiadłość na sprzedaż.

– Od razu się zorientowaliśmy, że ziemia pod tymi domkami jest warta znacznie więcej niż same domki. Od tamtej pory nie miałem okazji przyjechać, a brat był tu tylko raz, żeby się rozejrzeć. Powiedział, że nic się nie zmieniło.

– Czemu nie przyjeżdżałeś?

– No cóż... – Podrapał się w podbródek. – Afganistan, Irak, Fort Bliss i parę innych miejsc.

– Siły lądowe?

– Zgadza się. Dwadzieścia lat.

– Ja odsłużyłem dwadzieścia w piechocie morskiej – rzucił Jack. – Uznałem, że przez następnych dwadzieścia będę podawał drinki, polował i łowił.

– Niezły plan!

– Wziął w łeb przez śliczną położną, niejaką Melindę. – Uśmiechnął się. – Złapała mnie i trzyma...

Miło, że ktoś jest zadowolony z życia, pomyślał Luke. Odwzajemnił uśmiech, a potem zapytał:

– Sam remontowałeś?

– Pomagali mi, ale wolę sam. Natomiast bar to robota na zamówienie, przywieźli i ustawili. Zamontowałem półki i położyłem podłogę. Kiepsko mi idzie hydraulika, a do tego sknociłem kable, więc zleciłem tę robotę, ale drewno to inna sprawa. Na tyłach dobudowałem sporą część mieszkalną, którą zajął mój kucharz, Proboszcz. Rozbudowuje ją, bo powiększyła mu się rodzina. A ty będziesz odnawiał te domki?

– Najpierw muszę zobaczyć, co i jak. Chapman miał już swoje lata, kiedy kupił posiadłość, więc dom zapewne wymaga pracy. Nie mam też pojęcia, w jakim stanie są domki, ale i tak nie mam nic lepszego do roboty. W najgorszym razie odremontuję dom i pomieszkam trochę. W najlepszym odnowię wszystko i wystawię na sprzedaż.

– A gdzie twój brat? – zapytał Jack.

– Nadal w służbie. Stacjonuje w Beale Air Force Base, lata na U-2. Na razie jestem sam.

– A ty na czym służyłeś?

– Latałem na Black Hawkach.

– No, no... – Jack pokręcił głową. – Na pierwszej linii.

– Żebyś wiedział. Przeżyłem swoje.

– Rozbiłeś się?

– Jeszcze czego! – oburzył się Luke. – Musieli mnie zestrzelić.

– No, ładnie. – Jack się roześmiał. – Ale przeżyłeś.

– To nie był pierwszy raz, i w przebłysku geniuszu uznałem, że ostatni.

– Coś mi mówi, że rzucało nas po tych samych miejscach. Może nawet w tym samym czasie.

– Powalczyło się, co?

– Afganistan, Somalia, Bośnia, dwa razy Irak.

– Mogadiszu... – Luke pokręcił głową.

– Taa... Zostawiliśmy wam niezły bałagan. Fatalnie się z tym czułem. Wielu waszych nie wróciło. Przykro mi, stary.

– Było źle. – Coś, co zaczęło się jako misja humanitarna pod auspicjami ONZ, zakończyło się okrutnym powstaniem po tym, jak wycofano siły piechoty morskiej, pozostawiając na miejscu jedynie oddziały lądowe. Somalijski watażka Aidid przypuścił atak, w wyniku którego zginęło osiemnastu amerykańskich żołnierzy, a ponad dziewięćdziesięciu zostało rannych. – Musimy się upić pewnego dnia i pogadać o tamtych czasach.

Jack sięgnął przez bar, położył dłoń na ramieniu Luke’a i powiedział:

– Jasne. Witaj w mieście, bracie.

– Okej, to teraz mi powiedz, gdzie można tu się zabawić i poznać miłe dziewczyny, do kogo zadzwonić, gdybym potrzebował pomocy przy domu, i o której mogę tu dostać piwo.

– Stary, już od dawna nie rozglądam się za panienkami. Ale z tym to na wybrzeże, do Fortuny czy Eureki. W Ferndale jest Brookstone Inn, miła restauracja i bar. Stara Eureka też jest w porządku. Jeśli wolisz bliżej, to w Garberville masz knajpkę z szafą grającą. – Wzruszył ramionami. – Kiedyś widziałem tam niebrzydkie dziewczyny. A co do remontu, to znam kogoś odpowiedniego. Mój kumpel przeniósł tutaj z Oregonu część rodzinnej firmy budowlanej, właśnie teraz stawia Proboszczowi przybudówkę. Pomagał mi wykończyć dom. Solidny fachowiec. Czekaj, znajdę wizytówkę.

Jack poszedł na zaplecze. Nie było go może minutę, kiedy do baru weszły dwie kobiety, przez które Luke nieomal dostał zawału serca. Dwie śliczne blondynki, jedna trzydziestoparoletnia, z kręconymi złotymi lokami, a druga, znacznie młodsza, z niesamowicie grubym, złotym jak miód warkoczem, który sięgał do pasa. Shelby... To ją uratował przed kąpielą błotną. Obie były w obcisłych dżinsach i wysokich butach. Starsza miała na sobie luźny, robiony na drutach sweter, zaś Shelby tę samą śnieżnobiałą koszulę co przedtem, z podwiniętymi rękawami, postawionym kołnierzykiem i zawiązaną w pasie. Usiłował się nie gapić, ale nie umiał się powstrzymać, tym bardziej że go nie zauważyły. Czyżby nie musiał jechać aż do Garberville?

Usiadły na stołkach przy barze w tej samej chwili, w której Jack wyszedł z zaplecza.

– Cześć, kochanie. – Nachylił się przez bar do starszej z blondynek i pocałował, wyjaśniając tym samym Luke’owi sytuację. – Poznaj nowego sąsiada. Luke Riordan. To Mel, moja żona, a to Shelby McIntyre, która ma tu rodzinę.

– Miło mi – powiedział Luke.

– Jest właścicielem posiadłości po Chapmanie, w tym starych domków letniskowych, które chce wyremontować. To były żołnierz, więc chyba pozwolimy mu zostać.

– Witaj – rzuciła Mel.

Shelby uśmiechnęła się do niego, opuściwszy lekko powieki. Dawał jej jakieś osiemnaście lat, wyglądała jak młoda dziewczyna. Gdyby wydała mu się starsza, nie omieszkałby wziąć od niej numeru telefonu, kiedy spotkali się na błotnym szlaku. Ani Eureka, ani Brookstone nie mogły się z tym równać, choć obie panie były poza jego zasięgiem. Mel to kobieta Jacka, a Shelby wciąż jest nastolatką. Bardzo seksowną nastolatką, pomyślał. Niemniej jednak stanowiły obietnicę czegoś więcej, bo skoro w byle knajpce w Virgin River znalazły się aż dwie tak piękne kobiety, to w tych górach musi ich być całe mrowie.

– Bardzo proszę – powiedział Jack, przesuwając po barze wizytówkę. – Mój kumpel, Paul. Obecnie buduje jeszcze dom dla Brie, mojej młodszej siostry, i jej męża, tuż obok naszego. Plus dom dla siebie i swojej żony.

– A mojej kuzynki – dodała Shelby.

Luke uniósł pytająco brew.

– Vanessa, żona Paula, to moja kuzynka. Mieszkają u mojego wuja Walta. Właśnie tam się sprowadziłam.

– Mel, chcesz piwo? – spytał Jack. – Shelby?

– Wypiję coś zimnego z Shelby, a potem uciekam, bo muszę zwolnić Brie z opieki nad dziećmi, żeby mogła zjeść kolację z Mikiem – odparła Mel. – Wpadłam tylko, żeby ci powiedzieć, gdzie będę. Dam dzieciakom jeść i położę je do łóżka. Przyniesiesz wieczorem kolację od Proboszcza?

– Oczywiście.

– A ja wracam do domu pomóc przy koniach – powiedziała Shelby. – Ale najpierw poproszę o piwo.

Aha, czyli ma co najmniej dwadzieścia jeden lat, pomyślał Luke. Chyba że Jack pozwala sobie na drobne łamanie prawa w swoim małym, leżącym z dala od cywilizacji barze, pomyślał kpiąco.

– To ja już będę leciał... – zaczął Luke.

– Zaczekaj do piątej, jeśli ci się nie śpieszy – powiedział Jack. – Wtedy przychodzą stali bywalcy. Idealna okazja, żeby poznać nowych sąsiadów.

Luke spojrzał na zegarek.

– Mogę jeszcze trochę zostać.

Porozmawiał z Jackiem o remoncie baru, podczas gdy panie zajęły się własnymi tematami. Niespełna dziesięć minut później Jack oznajmił:

– Przepraszam cię, ale muszę odprowadzić żonę – i zostawił Luke’a przy barze w towarzystwie Shelby.

– Widzę, że się przebrałeś – zagadnęła.

– No tak, wypadało. Ładnie mnie urządziła.

– Nie podziękowałam ci za uratowanie ciuchów.

– Nie ma takiej potrzeby – odparł, sącząc piwo.

– Widziałam te domki letniskowe. Lubię jeździć nad rzeką. Wyglądają naprawdę kiepsko.

– Wcale mnie to nie dziwi. – Zachichotał. – Mam tylko nadzieję, że jeszcze się nie rozpadają.

– Wiesz, to stare budynki, z czasów, kiedy jeszcze używano materiałów dobrej jakości. Tak twierdzi moja kuzynka. Niektóre z tych starych domów trzymają się, jakby postawiono je z cegły. No więc... twoja rodzina też tu przyjedzie?

Zadane szybko i konkretnie pytanie zaskoczyło go. Podniósł wzrok znad piwa i z uśmiechem spojrzał na Shelby.

– Nie. Matka i bracia mieszkają w różnych miejscach.

– Żony brak? – Kącik jej ust podniósł się leciutko razem z jedną z pięknych brwi.

– Żony brak – potwierdził.

– O, szkoda.

– Nie żałuj mnie tak bardzo. Lubię tak, jak jest.

– Samotnik?

– Nie. Facet bez żony. – Wiedział, że teraz jego kolej, by zapytać, czy ona kogoś ma, ale nie miało to dla niego znaczenia. Nie zamierzał brnąć w tym kierunku. To byłoby nierozsądne. A jednak spojrzał jej w oczy i spytał: – Przyjechałaś w odwiedziny?

– Mhm. – Pociągnęła łyk.

– Na jak długo?

– Sama jeszcze nie wiem. – Odstawiła do połowy pełny kufel i położyła przed Jackiem, który właśnie wrócił, kilka dolarów. – Dzięki. Muszę pędzić do koni.

– Shelby, czemu po prostu nie poprosiłaś o małe piwo? – zapytał Jack.

Wzruszyła ramionami i posłała mu uśmiech, po czym wyciągnęła rękę do Luke’a.

– Miło było cię znowu spotkać. Do następnego.

– Jasne. – Ścisnął jej dłoń, a potem patrzył za nią, jak wychodziła. Wcale nie chciał śledzić jej wzrokiem, ale pokusa była nie do odparcia. Kiedy znów spojrzał na Jacka, ten uśmiechnął się pod nosem i zakrzątnął za barem.

Przed siódmą Luke poznał Proboszcza, Johna dla żony i pasierba. Poznał Paige, żonę Proboszcza, Brie, młodszą siostrę Jacka, i jej męża, Mike’a, a także ponownie ujrzał Doka Mullinsa. Spędził trochę czasu z nowymi sąsiadami. Posilił się najlepszym łososiem, jakiego w życiu jadł, wysłuchał plotek i powoli zaczął się czuć jak jeden ze „swoich”. Gdy tak siedział przy barze, ludzie wchodzili i wychodzili, zamawiali drinki i jedzenie, pozdrawiali Jacka i Proboszcza jak starych druhów.

Do baru weszła kolejna para, a mianowicie budowlaniec Paul Haggerty i jego żona Vanessa.

– Jack do mnie przekręcił – oznajmił Paul – i powiadomił, że mamy nowego sąsiada.

– Za dużo powiedziane – odparł Luke. – Nawet jeszcze nie zajrzałem do domu.

– To twoja przyczepa? – zapytał Paul.

– Na wszelki wypadek – wyjaśnił Luke ze śmiechem. – Gdyby dom okazał się niezdatny do użytku, nie będę musiał spać w aucie.

– Daj znać, jeśli zechcesz, żebym go obejrzał.

Luke przesiedział w knajpie znacznie dłużej, niż początkowo zamierzał. Kiedy przyjaciele Jacka rozchodzili się, życząc mu dobrej nocy, Luke został, żeby wypić filiżankę kawy z właścicielem. Stwierdził, że w miasteczku mieszkają bardzo mili ludzie. Był zaszokowany kobietami. Mógł zrozumieć, że Jackowi udało się znaleźć taką piękność w Virgin River, ale miał wrażenie, że wspaniałe kobiety otaczają go zewsząd. Shelby, Paige, Brie i Vanessa, wszystkie były uderzająco atrakcyjne. Miał nadzieję, że w następnym miasteczku trafi przynajmniej na większą różnorodność.

– Pewnie będziesz chciał poznać teścia Paula, Walta – odezwał się Jack. – To emerytowany wojskowy.

– Tak? Shelby coś wspominała.

– Trzy gwiazdki. To ten Walt, wuj Shelby.

– O rany, ma generała za wuja...

– Naprawdę miły gość.

– Ile ona ma lat? Osiemnaście? Pewnie jeszcze nie skończyła szkoły.

Jack zachichotał.

– Jest trochę starsza, szkołę też skończyła, ale fakt, wygląda bardzo młodo. Ładniutka, co?

Trudno nie zauważyć, pomyślał Luke, po czym dodał:

– Wystarczyło jedno spojrzenie na nią i miałem wrażenie, że zaraz mnie aresztują. – Gdy Jack wybuchnął śmiechem, spytał: – Niebezpieczna panienka, nie? Młoda, słodka i mieszka z trzygwiazdkowym generałem.

– Niby tak, ale już nie jest małolatą. Powiedziałbym nawet, że nieźle wyrosła.

– Dobra, dobra, nie wnikajmy.

– Jak sobie życzysz – podsumował Jack.

Luke wstał, położył pieniądze na blacie i powiedział:

– Dzięki, Jack. Naprawdę nie spodziewałem się takiego powitania. Cieszę się, że zanim pojechałem do domu, wstąpiłem do miasteczka.

– Daj znać, jeśli będziesz potrzebował pomocy. Miło, że do nas przyjechałeś, żołnierzu. Spodoba ci się tutaj.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: