Archer's Voice. Znaki miłości - ebook
Archer's Voice. Znaki miłości - ebook
Romans wszech czasów według goodreads
Światowy bestseller. Książka, którą pokochały miliony czytelniczek na całym świecie
Jedna z najważniejszych powieści booktoka – 119,5 miliona wyświetleń
Chciałam ukryć się w małym, spokojnym miasteczku. Zapomnieć o wszystkim. O nocy, kiedy moje życie roztrzaskało się w drobny mak. I gdy już zaczęłam układać sobie wszystko na nowo, spotkałam Archera Hale’a. Trzęsienie ziemi nawiedziło moje życie… a ja już nie chciałam odbudowywać go w pojedynkę. Archer od wielu lat z nikim nie rozmawiał – zapomniany przez ludzi z miasteczka, odtrącony i zamknięty w sobie. W jego historii było jednak coś więcej niż to, co opowiadał mi swoimi dłońmi. Całe miasto tonęło w tajemnicach i zdradach, a Archer okazał się osią tych sekretów. Rozdarci między namiętnością i cierpieniem, szukaliśmy sposobu, aby sobie zaufać. Słowa nie są jedynymi znakami miłości. To w ciszy Archera znaleźliśmy wszystko, co potrzebne, by się uleczyć… i żyć.
Ta historia złamie ci serce i nauczy cię na nowo znaków miłości
TRIGGER WARNING dla książkar!
Po przeczytaniu tej powieści Archer zostanie twoim jedynym książkowym mężem.
Nowe wydanie z niepublikowanym dotąd epilogiem.
#grumpyxsunshine
#dualPOV
#smalltownromance
#newadult
#contemporaryromance
#tiktokmademereadit
MIA SHERIDAN jest autorką książek uwielbianych przez czytelniczki na całym świecie. W każdej ze swoich powieści z pasją splata losy bohaterów w prawdziwe miłosne historie o ludziach, których przeznaczeniem jest być razem. Mieszka z rodziną w Stanach Zjednoczonych.
Opinie czytelników na Goodreads:
Totalnie K_O_C_H_A_M tę książkę!!!!! 5 GWIAZDEK!!
Archer’s Voice. Znaki miłości była jedną z najpiękniejszych i najbardziej chwytających za serce historii, jakie kiedykolwiek czytałam. Mia Sheridan kompletnie urzekła mnie emocjami i obrazami, które stawały mi przed oczami jak żywe. To była wspaniała opowieść o życiu i uzdrawiającej sile miłości. Gorąco zachęcam wszystkich do przeczytania! Ta książka należy teraz do moich ulubionych tytułów!
To jedna z tych powieści, które chwytają za serce od pierwszego słowa. Przeczytałam zaledwie 2% książki, gdy łzy napłynęły mi do oczu. Od samego początku byłam całkowicie zaangażowana w historię. Nie znałam jeszcze dobrze postaci, a już tak bardzo mi na nich zależało! Tak piszą tylko najlepsze autorki! Moje serce co chwilę rozpadało się na kawałeczki, a ja desperacko chciałam dowiedzieć się więcej. Aestas Book Blog
Archer Hale jest najbardziej niewinnym, życzliwym, bezinteresownym, troskliwym, kochającym i odważnym powieściowym bohaterem, o jakim kiedykolwiek czytałam. I szczerze mówiąc, zasmuca mnie to, ponieważ wiem, że taki człowiek jak on nigdy nie będzie istniał. Po prostu tacy ludzie nie występują w prawdziwym świecie. Nie powiedziałabym tego o żadnym innym mężczyźnie, nawet o powieściowym, ale za Archera Hale’a oddałabym życie, gdybym musiała. Ayman
Musisz natychmiast przeczytać tę powieść. Nieważne, co teraz robisz lub czytasz. Zrób sobie przerwę, weź tę książkę i przeczytaj ją, bo jest to jedna z najlepszych historii, jakie kiedykolwiek miałaś w ręku. Po prostu musisz ją przeczytać! Zaufaj mi, zrobisz sobie przysługę! Ta książka jest tak wspaniale napisana! Jest inna niż wszystkie i po prostu boleśnie piękna. Kiedy dwie cierpiące dusze odnajdują się i pomagają sobie nawzajem uleczyć swoje traumy, robi się ciepło na sercu. Zoe (Marauders Version)
Ta książka jest cholernie dobra. To była taka ciepła, autentyczna i piękna powieść. Czułam ją całym swoim ciałem, całym sercem. To historia o dwojgu złamanych, pięknych ludziach. O odwadze walki i uzdrawiającej sile miłości. O odnajdywaniu swojego głosu, nawet jeśli tak naprawdę nie możesz mówić. EmBibliophile
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-240-9841-5 |
Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Mityczne centaury były znane ze swoich wybryków, skłonności do pijaństwa i głośnego, lubieżnego zachowania. Chiron różnił się jednak od reszty – nazywano go „dobrym centaurem” i „zranionym uzdrowicielem”, był bowiem mądrzejszy i łagodniejszy od większości swoich pobratymców.
Niestety jego przyjaciel Herakles przez przypadek ranił go zatrutą strzałą podczas walki z pozostałymi centaurami. Ponieważ Chiron był nieśmiertelny, żył odtąd dręczony nieustannym bólem.
Pewnego dnia Chiron natknął się na Prometeusza, który przywiązany do skały, również cierpiał katusze. Bogowie skazali go na wieczne tortury i co rano zsyłali orła, aby wyrywał mu wątrobę, ta zaś co wieczór odrastała.
Chiron z własnej woli oddał Prometeuszowi swoje życie, uwalniając w ten sposób od cierpienia i siebie, i jego. W nagrodę za dobroć i wierną służbę Zeus umieścił go na nieboskłonie jako gwiazdozbiór Strzelca, tak by już zawsze patrzący w niebo mogli podziwiać jego piękno.
Rana Chirona symbolizuje transformatywną moc cierpienia i to, jak ból – fizyczny lub emocjonalny – może się stać źródłem wielkiej siły moralnej i duchowej.1
ARCHER, SIEDEM LAT, KWIECIEŃ
– Złap mnie za rękę! Trzymam cię – szepnąłem.
Helikopter wystartował. Duke mocno ściskał dłoń Snake Eyesa. Starałem się zachowywać jak najciszej – mama znów źle się czuła. Spała w swoim pokoju i nie chciałem jej budzić. Poprosiła, żebym z nią pooglądał bajki, ale kiedy po chwili usnęła, zszedłem na dół pobawić się G.I. Joesami.
Helikopter wylądował. Chłopacy zeskoczyli i wbiegli pod krzesło, które wcześniej przykryłem ręcznikiem, żeby zrobić z niego podziemny bunkier. Helikopter znów się uniósł, łup, łup, łup. Jak dobrze byłoby pstryknąć palcami i sprawić, żeby stał się prawdziwy. Wtedy zabrałbym mamę i odlecielibyśmy razem – daleko od niego, od jego czarnych oczu i od jej łez. Nieważne dokąd, byle daleko, daleko stąd.
Wczołgałem się do bunkru. Kilka minut później usłyszałem odgłos otwieranych drzwi wejściowych, a potem ciężkie kroki w przedpokoju zbliżające się do miejsca, w którym się bawiłem. Wyjrzałem. Mój wzrok padł na parę lśniących czarnych butów i nogawki spodni, o których wiedziałem, że są od munduru.
Natychmiast wygramoliłem się na zewnątrz.
– Wujek Connor! – zawołałem, a on ukląkł obok. Rzuciłem mu się w ramiona, starając się nie nadziać na wiszące u jego boku pistolet i policyjną latarkę.
– Cześć, smyku – powiedział, tuląc mnie. – Jak tam mój dzielny ratownik?
– Dobrze. Widziałeś fortecę? – Odchyliłem się i z dumą pokazałem mu schron skonstruowany pod stołem z koców i ręczników. Fajny był.
Wujek Connor zerknął na niego z uśmiechem.
– Pewnie. Dobrze się spisałeś, Archer. W życiu nie widziałem takiej pancernej fortecy. – Puścił do mnie oko.
– Pobawisz się ze mną? – zapytałem.
Zmierzwił mi włosy.
– Nie teraz, zuchu. Później, okej? Gdzie mama?
Poczułem, jak uśmiech schodzi mi z twarzy.
– Ee… nie za dobrze się czuje. Położyła się.
Spojrzenie jego miodowych oczu przywiodło mi na myśl niebo przed burzą: ciemne i trochę straszne. Zrobiłem krok do tyłu, ale wtedy on się rozpogodził, przyciągnął mnie do siebie i uściskał.
– Już dobrze, Archer, już dobrze. – Odsunął mnie i przytrzymał za ramiona, bacznie mi się przyglądając.
– Wiesz, że masz uśmiech swojej mamy?
Ucieszyłem się. Uwielbiałem jej uśmiech – był ciepły i piękny i sprawiał, że czułem się kochany.
– Ale wyglądam jak tata. – Spuściłem wzrok. Wszyscy powtarzali, że wdałem się w Hale’ów.
Przypatrywał mi się przez chwilę, zupełnie jakby chciał coś powiedzieć, ale w końcu zmienił zdanie.
– Nic tylko się cieszyć, zuchu. Twój tata jest przystojny jak sam diabeł. – Uśmiechał się, ale nie było tego widać w jego oczach.
Spojrzałem na mojego krewnego. Tak bardzo chciałem być do niego podobny. Mama powiedziała mi kiedyś, że wujek Connor to najprzystojniejszy mężczyzna, jakiego w życiu widziała. Chwilę potem na jej twarzy odbił się wstyd, jakby uważała, że nie powinna mówić takich rzeczy – pewnie dlatego że wujek Connor nie był moim tatą. Był za to policjantem. Bohaterem. Wiedziałem, że chcę wyrosnąć na kogoś takiego jak on.
Wstał.
– Zajrzę i sprawdzę, czy mama nie śpi. Pobaw się tu, a ja zaraz wrócę, zgoda, zuchu?
– Zgoda. – Pokiwałem głową.
Znów zmierzwił mi włosy, a potem ruszył w stronę schodów. Poczekałem kilka minut i cichutko poszedłem za nim. Starannie omijałem skrzypiące miejsca, mocno trzymając się poręczy. Potrafiłem poruszać się po domu tak, by nikt mnie nie usłyszał. To było bardzo ważne.
Dotarłszy do szczytu schodów, przyczaiłem się pod drzwiami pokoju mamy. Były ledwo uchylone, ale to wystarczyło.
– Naprawdę, Connor, wszystko jest w porządku – dobiegł mnie jej miękki głos.
– Nic nie jest w porządku, Alyssa – syknął wujek. Głos załamał mu się w sposób, który przejął mnie strachem. – Chryste, chyba go zabiję. Dość tego, Lys. Dość bycia męczennicą. Może ci się zdaje, że na to zasłużyłaś, ale Archer. Nie. Zasłużył. – Te trzy ostatnie słowa wyrzucił z siebie twardo i wiedziałem, że zaciska zęby. Widywałem go już wcześniej w takim stanie. Zazwyczaj wtedy, gdy tata był w pobliżu.
Przez kilka chwil dobiegał mnie tylko cichy płacz mamy. Kiedy wujek Connor znów się odezwał, jego głos brzmiał dziwnie, jakby wyprany z emocji.
– Chcesz wiedzieć, gdzie on jest? Prosto z baru polazł do przyczepy Patty Nelson. Grzmoci ją teraz na wszystkie strony, przejeżdżałem tamtędy i słyszałem ich aż z samochodu.
– Boże, Connor – odpowiedziała mama zdławionym szlochem. – Musisz jeszcze wszystko pogarszać?
– Nie! – huknął, aż podskoczyłem. – Nie – powtórzył ciszej. – Chcę tylko, żebyś zrozumiała, że dosyć już tego. Dosyć. Jeśli ci się wydaje, że masz coś do odpokutowania, to odpokutowałaś. Nie rozumiesz? Osobiście uważam, że to twój wymysł, ale dobra, niech ci będzie, odpokutowałaś, Lys. I to dawno temu. A teraz wszyscy na tym cierpimy. Rany boskie, chcesz wiedzieć, jak się czułem, kiedy usłyszałem te odgłosy z przyczepy? Miałem ochotę tam wpaść i sprać go na miazgę za to, jak cię upokarza, za ten brak jakiegokolwiek szacunku. A największe kurewstwo polega na tym, że powinienem się cieszyć, że jest z kimś innym, kimkolwiek tylko nie z kobietą, na której punkcie tak mi odbiło, że nie ma na to lekarstwa. Ale nie. Rzygać mi się chce. Rzygać, Lys, bo on traktuje cię jak śmiecia, choć gdyby traktował cię dobrze, oznaczałoby to, że już nigdy nie będziesz moja.
Przez kilka minut było cicho. Miałem ochotę zajrzeć do środka, ale się powstrzymałem. Słyszałem tylko chlipanie mamy i jakieś szelesty.
Potem wujek Connor znów się odezwał, tym razem miękko i czule:
– Lys, kochanie, proszę, pozwól mi się stąd zabrać. Będę was chronił, ciebie i Archera. Proszę. – Jego głos przepełniało coś, czego nie potrafiłem nazwać. Aż wstrzymałem oddech. Wujek chce nas stąd zabrać?
– A co z Tori? – szepnęła mama.
Odpowiedział dopiero po chwili:
– Powiem Tori, że odchodzę. Musi się w końcu dowiedzieć. Zresztą od lat nie jesteśmy prawdziwym małżeństwem. W końcu zrozumie.
– Nie zrozumie, Connor. – W głosie mamy pobrzmiewał lęk. – Nie zrozumie. Jakoś się odegra. Zawsze mnie nienawidziła.
– Alysso, nie jesteśmy już dziećmi. To nie są jakieś durne zawody. Chodzi o prawdziwe życie. I o to, że cię kocham. I że zasługujemy na to, by być razem. Chodzi o mnie, o ciebie i o Archera.
– A Travis? – zapytała mama.
Na chwilę zapadła cisza.
– Wszystko załatwię z Tori – powiedział wujek. – O nic się nie martw.
Mama odezwała się po kilku sekundach:
– A twoja praca, całe to miasto…
– Alysso – przerwał jej łagodnie wujek Connor. – To wszystko jest nieważne. Bez ciebie nic nie jest dla mnie ważne. Jeszcze tego nie wiesz? Zwolnię się z pracy, sprzedam ziemię. Będziemy szczęśliwi. Daleko stąd, z dala od tego miejsca. Gdzieś tam zbudujemy własny dom. Nie chcesz tego, kochanie? Powiedz, że chcesz.
Ciszę, która zapadła po tych słowach, przerywały tylko jakieś delikatne odgłosy, które brzmiały trochę jak pocałunki. Już wcześniej widywałem, jak się całowali, kiedy mama nie zdawała sobie sprawy, że jestem obok, zupełnie tak jak teraz. Wiedziałem, że to niewłaściwe – mamy nie powinny całować panów, którzy nie byli ich mężami. Wiedziałem jednak również, że tatusiowie nie powinni wracać wciąż pijani do domu i bić swoich żon po twarzy, a mamy nie powinny spoglądać na wujków tak czule, jak moja mama zawsze spoglądała na wujka Connora. To wszystko było strasznie trudne i pogmatwane i nie byłem pewien, jak dojść z tym do ładu. Właśnie dlatego ich śledziłem, próbowałem coś z tego zrozumieć.
Zdawało mi się, że minęło bardzo dużo czasu, zanim mama odezwała się ledwo słyszalnym szeptem:
– Tak, Connor, zabierz nas stąd. Daleko, jak najdalej. Będziemy tylko ty, ja i Archer. Spróbujemy być szczęśliwi. Pragnę tego. I ciebie. Tylko ciebie, od zawsze.
– Lys… Lys… Moja Lys – wykrztusił wujek Connor, oddychając ciężko.
Wycofałem się po schodach, omijając skrzypiące miejsca, bezszelestnie, w milczeniu.2
BREE
Zarzuciłam plecak na ramię, sięgnęłam po stojący na fotelu pasażera nieduży psi transporter i zamknęłam za sobą drzwi samochodu. Przez chwilę stałam nieruchomo, wsłuchana w odbijające się wokół echem poranne melodie świerszczy, prawie, choć nie całkiem, zagłuszające cichy szum drzew. Niebo nade mną było intensywnie niebieskie, a pomiędzy dachami błyskała tafla jeziora. Mrużąc oczy, spojrzałam na biały domek, w którego oknie wciąż tkwiła tabliczka z napisem „Do wynajęcia”. Był zdecydowanie starszy od pozostałych, lekko zaniedbany, miał jednak swój urok i od razu mi się spodobał. Wyobraziłam sobie, jak przesiaduję wieczorami na niedużym ganku i patrzę na kołysane wiatrem gałęzie drzew i wschodzący nad jeziorem księżyc, wdychając zapach wody i sosnowych igieł. Uśmiechnęłam się pod nosem z nadzieją, że wewnątrz domek okaże się równie uroczy lub że przynajmniej zastanę tam względny porządek.
– Co ty na to, Phoebs? – zapytałam cicho.
Z transportera dobiegło pełne uznania sapnięcie.
– Też tak myślę – stwierdziłam.
Obok mojego volkswagena beetle’a zaparkował wysłużony sedan. Wysiadł z niego starszy łysiejący mężczyzna.
– Bree Prescott?
– To ja. – Zbliżyłam się z uśmiechem i uścisnęłam mu dłoń. – Pan Connick, prawda? Dziękuję, że tak szybko pan przyjechał.
– Proszę, mów mi George. – Spojrzał na mnie wesoło i oboje ruszyliśmy w stronę chatki, wzbijając tumany kurzu i rozgarniając sosnowe igły. – Nie ma sprawy. Jestem już na emeryturze, więc nie mam napiętego grafiku. – Wspięliśmy się na ganek po trzech drewnianych schodkach. George wyciągnął z kieszeni pęk kluczy i zaczął szukać właściwego. – Proszę bardzo. – Przekręcił klucz i otworzył drzwi.
Za progiem powitał mnie zapach kurzu z lekką nutką stęchlizny. Rozejrzałam się.
– Żona wpada tu, kiedy tylko może, żeby zrobić małe porządki, ale jak widzisz, przydałoby się przejechać ścierką tu i tam. Normie, biedaczce, wlazł artretyzm w biodro, więc nie zasuwa już tak jak kiedyś. A dom całe lato stał pusty.
– Jest okej. – Uśmiechnęłam się do niego, stawiając przy drzwiach transporter z Phoebe, po czym ruszyłam w stronę pomieszczenia, które zidentyfikowałam jako kuchnię. Nie wyglądało na to, że wystarczy przejechać tu ścierką – wnętrze wymagało gruntownych porządków. Ale spodobało mi się od razu. Było staroświeckie i pełne uroku. Gdy odchyliłam kilka płacht materiału, okazało się, że ukryte pod nimi meble, choć podniszczone, są w dobrym guście. Zwróciłam uwagę na piękną podłogę z szerokich drewnianych desek i subtelne, uspokajające kolory ścian.
Sprzęty kuchenne wydały mi się nieco przedpotopowe, ale nie miałam wielkich wymagań. Nie byłam pewna, czy jeszcze kiedykolwiek wrócę do gotowania.
– Z tyłu domu są sypialnia i łazienka… – zaczął objaśniać George.
– Biorę – przerwałam mu, po czym się roześmiałam i lekko potrząsnęłam głową. – To znaczy, oczywiście, jeśli oferta jest wciąż aktualna.
George zachichotał.
– Świetnie. Przyniosę z samochodu umowę najmu i możemy zaraz wszystko załatwić. Kaucja to czynsz za pierwszy i ostatni miesiąc, ale jeśli to będzie problem, możemy negocjować.
Pokręciłam głową.
– Żaden problem. Brzmi w porządku.
– W takim razie zaraz wrócę.
Kiedy wyszedł, zajrzałam do sypialni i łazienki. Metraż miały niewielki, ale w zupełności wystarczający. W sypialni moją uwagę przykuło duże okno wychodzące na jezioro. Nie mogłam powstrzymać uśmiechu na widok małej przystani wcinającej się w spokojną, lśniącą, oszałamiająco niebieską w jasnym świetle poranka taflę wody. W dali kołysały się dwie łódki, małe punkciki na tle horyzontu.
Kiedy tak patrzyłam, niespodziewanie zachciało mi się płakać, ale nie ze smutku – z radości. To pragnienie minęło równie szybko, jak się pojawiło, pozostawiając we mnie dziwną nostalgię, której kompletnie nie potrafiłam wytłumaczyć.
– Proszę bardzo. – Głosowi George’a Connicka towarzyszył szczęk zamykanych drzwi. Wyszłam z sypialni, gotowa zająć się papierami, które sprawią, że przynajmniej na jakiś czas nazwę to miejsce domem, i pozostawało mi tylko mieć nadzieję, że odnajdę tu nieco spokoju.
*
Norma Connick zostawiła w chatce cały arsenał środków czyszczących, więc wytaszczyłam walizkę z samochodu i od razu zabrałam się do roboty. Trzy godziny później odgarnęłam z oczu wilgotny kosmyk włosów i cofnęłam się o kilka kroków, by podziwiać swoje dzieło. Drewniane podłogi były odkurzone, znalezione w szafie w przedpokoju pościel i ręczniki – wyprane i wysuszone w małej pralkosuszarce ustawionej obok kuchni, a łóżko pościelone. Kuchnia i łazienka lśniły, a przez pootwierane na oścież okna wpadał do środka letni wietrzyk znad jeziora. Być może nie zagrzeję tu miejsca, ale na razie byłam zadowolona.
Wyciągnęłam z walizki wrzucone tam byle jak kosmetyki i ustawiłam je w szafce nad umywalką, po czym wzięłam kojący, chłodny prysznic, by zmyć z siebie znużenie po długich porządkach i jeszcze dłuższej jeździe samochodem. Podzieliłam szesnastogodzinną podróż z mojego rodzinnego Cincinnati w Ohio na dwa ośmiogodzinne odcinki. Pierwszą noc spędziłam w niewielkim przydrożnym motelu, drugą zaś – za kierownicą, by rano być już na miejscu. Dzień wcześniej zatrzymałam się w małej kafejce internetowej w Nowym Jorku, żeby poszukać nieruchomości do wynajęcia w mieście, do którego jechałam. Okazało się, że to popularny ośrodek turystyczny, w związku z czym po ponad godzinie poszukiwań najbliższym punktem, w którym udało mi się coś znaleźć, było niewielkie miasteczko Pelion położone po drugiej stronie jeziora.
Wytarłam się, włożyłam czyste szorty i T-shirt i postanowiłam zatelefonować do mojej przyjaciółki Natalie. Odkąd napisałam, że wyjeżdżam, próbowała dodzwonić się do mnie kilka razy, a ja odpowiedziałam tylko esemesem. Byłam jej winna prawdziwą rozmowę.
– Bree? – usłyszałam Nat. W tle brzęczały czyjeś donośne głosy.
– Hej, Nat, przeszkadzam?
– Czekaj. Wyjdę na zewnątrz. – Przykryła dłonią mikrofon, rzuciła do kogoś kilka słów i wróciła na linię. – Nie, skąd! Bardzo chciałam z tobą pogadać! Jestem na lunchu z mamą i ciocią. Poczekają parę minut. Martwiłam się. – W jej głosie zabrzmiała oskarżycielska nuta.
Westchnęłam.
– Wiem, przepraszam. Jestem w Maine. – W esemesie, który do niej wysłałam, napisałam, dokąd jadę.
– Bree, wyjechałaś tak bez słowa. Zdążyłaś się chociaż spakować?
– Wzięłam parę rzeczy. Wystarczy.
Prychnęła.
– W porządku. Kiedy wracasz?
– Nie wiem. Pomyślałam, że zostanę tu jakiś czas. Tak czy siak, Nat, nie mówiłam ci, ale trochę brakuje mi forsy. Właśnie sporo wydałam na depozyt za mieszkanie. Muszę poszukać roboty, przynajmniej na parę miesięcy, żeby zarobić na podróż do domu i mieć za co żyć po powrocie.
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– Nie sądziłam, że jest aż tak źle – powiedziała w końcu Nat. – Ale Bree, skarbie, masz przecież dyplom. Wracaj do domu i wykorzystaj go. Nie musisz się włóczyć po jakimś mieście, w którym nie znasz żywej duszy. Już za tobą tęsknię. Masz przyjaciół. Pozwól sobie pomóc. Kochamy cię. Mogę ci przesłać trochę pieniędzy, jeśli dzięki temu miałabyś szybciej wrócić.
– Nie, nie, Natalie. Naprawdę… Potrzebuję czasu, okej? Wiem, że mnie kochasz. Wiem – powiedziałam cicho. – Ja ciebie też. Ale po prostu muszę to zrobić.
Znów zapadła cisza.
– Czy to przez Jordana?
Przygryzłam wargę.
– Nie, nie tylko. Może to była kropla, która przepełniła czarę, ale nie, nie uciekam przed Jordanem. Tyle że to, co zrobił, było ostatnim, czego potrzebowałam. Po prostu… nie mogłam już tego wszystkiego wytrzymać. Rozumiesz?
– Kochanie, na twoim miejscu każdy miałby dosyć.
Gdy nie odpowiedziałam, westchnęła i dodała:
– Czy mam rozumieć, że ta dziwaczna, spontaniczna wycieczka ci pomogła?
Poznałam po głosie, że się szczerzy. Zaśmiałam się cicho.
– W pewnym sensie może i tak. W innym, jeszcze nie.
– Czyli nie przeszło ci? – szepnęła.
– Nie, Nat, jeszcze nie. Ale podoba mi się tutaj. Naprawdę – zapewniłam ją, siląc się na dziarski ton.
– Skarbie – odezwała się po chwili. – W grę wchodzi coś więcej niż zmiana otoczenia, prawda?
– Nie o to mi chodziło. Po prostu miałam ochotę gdzieś się zaszyć na jakiś czas… Rany, muszę kończyć. Mama i ciocia na ciebie czekają. Pogadamy innym razem.
– Dobrze – zgodziła się z wahaniem. – Ale jesteś bezpieczna?
Umilkłam. Czy kiedykolwiek jeszcze tak się poczuję?
– Tak, a tu jest przepięknie. Znalazłam domek nad samym jeziorem. – Odwróciłam głowę i zerknęłam w okno, po raz kolejny napawając się cudownym widokiem.
– Mogę wpaść z wizytą?
Uśmiechnęłam się.
– Najpierw muszę się tu trochę urządzić. Może za jakiś czas, zanim zacznę się zbierać do powrotu?
– Okej, umowa stoi. Naprawdę za tobą tęsknię.
– Ja też. Niedługo zadzwonię, dobrze?
– Dobrze. Pa, kochana.
– Pa, Nat. – Rozłączyłam się i podeszłam do okna.
Zaciągnęłam rolety w mojej nowej sypialni i wgramoliłam się na świeżo posłane łóżko. Phoebe zwinęła się w kłębek obok moich stóp. Zasnęłam, gdy tylko przyłożyłam głowę do poduszki.
*
Obudził mnie szczebiot ptaków i szum fal uderzających o brzeg. Przekręciłam się na bok i spojrzałam na zegar. Minęła szósta po południu. Przeciągnęłam się i usiadłam.
Potem wstałam i ruszyłam do łazienki. Phoebe podreptała za mną. Wyszczotkowałam zęby, a wypłukawszy usta, przyjrzałam się sobie w lustrzanej szafce nad umywalką. Cienie pod oczami nie zniknęły, choć po pięciu godzinach snu były nieco mniej widoczne. Kilka razy uszczypnęłam się w policzki, żeby nabrały trochę koloru, wyszczerzyłam zęby w szerokim, sztucznym uśmiechu i potrząsnęłam głową. Poradzisz sobie, Bree. Jesteś silna i będziesz jeszcze szczęśliwa. Słyszysz? W tym miejscu jest dobra energia. Czujesz to? Przekrzywiłam głowę i jeszcze przez chwilę patrzyłam na swoje odbicie. Mnóstwo ludzi dodaje sobie animuszu przed lustrem w łazience, prawda? To najzupełniej normalne. Prychnęłam cicho i lekko pokręciłam głową. Przemyłam twarz, po czym szybkim ruchem spięłam długie jasnobrązowe włosy w niedbały węzeł na karku.
Weszłam do kuchni i otworzyłam zamrażarkę. Wyjeżdżając z domu, zabrałam ze sobą szczątkowe zapasy, które znalazłam w lodówce: kilka dań do odgrzania w mikrofali, mleko, masło orzechowe, chleb i trochę owoców. Będę musiała jak najszybciej poszukać najbliższego spożywczaka.
Włożyłam porcję makaronu z sosem do stojącej na blacie mikrofalówki, a potem zjadłam go na stojąco plastikowym widelcem. Jedząc, wyglądałam przez kuchenne okno i w pewnym momencie zauważyłam starszą panią w błękitnej sukience i z krótką siwą fryzurą, która wyszła z sąsiedniego domu i zbliżała się do mojego ganku z koszykiem w rękach. Kiedy usłyszałam ciche pukanie do drzwi, wyrzuciłam puste już pudełko do śmietnika i poszłam otworzyć.
Starsza pani uśmiechnęła się do mnie serdecznie.
– Dzień dobry, kochanie. Nazywam się Anne Cabbott. Wygląda na to, że jesteśmy sąsiadkami.
Odwzajemniłam uśmiech i przyjęłam koszyk.
– Bree Prescott. Dziękuję. To bardzo miłe. – Uniósłszy róg serwetki, poczułam słodki zapach jagodowych babeczek. – O rany, pachną przepysznie – zachwyciłam się. – Może pani wejdzie?
– Właściwie to chciałam zapytać, czy nie napiłabyś się mrożonej herbaty u mnie na ganku. Właśnie przygotowałam świeżą porcję.
– O… – Zawahałam się. – Dobrze, oczywiście. Tylko założę buty. – Cofnęłam się do wnętrza domu, odłożyłam babeczki na kuchenny blat i wróciłam do sypialni po klapki.
Anne czekała na mnie na skraju ganku.
– Taki piękny wieczór. Codziennie staram się korzystać i spędzać tę porę na zewnątrz. Tylko patrzeć, jak się ochłodzi.
Ruszyłyśmy w stronę jej domu.
– A więc mieszka tu pani przez cały rok? – zapytałam.
Skinęła głową.
– Jak większość ludzi po tej stronie jeziora. Turyści nie interesują się naszym miasteczkiem. To tam mają wszystkie atrakcje. – Machnęła ręką w stronę ledwo widocznych zabudowań na przeciwległym brzegu. – Większości z nas to nie przeszkadza, wręcz przeciwnie. Oczywiście wkrótce się to zmieni. Victoria Hale, właścicielka ziemi, na której położone jest miasteczko, ma plany rozbudowy, które i tutaj ściągną stada turystów. – Westchnęła.
Wspięłyśmy się po schodkach na ganek. Anne usiadła w fotelu z wikliny, a ja wybrałam dwuosobową huśtawkę i wygodnie rozparłam się na poduszkach.
Ganek był piękny i po domowemu przytulny, królowały tam białe wyplatane meble i niebiesko-żółte poduszki. Wszędzie stały wylewające się z donic bujnymi kaskadami kwiaty.
– Co pani sądzi o pomyśle sprowadzenia tu turystów?
Anne lekko zmarszczyła brwi.
– Lubię nasze ciche miasteczko. Jak dla mnie mogą sobie zostać tam, gdzie są. Wystarczą mi ludzie, którzy pojawiają się tu przejazdem. Poza tym podoba mi się atmosfera prowincji. Podobno mają tu budować osiedle apartamentowców, a to oznacza koniec dla naszych małych domków.
Skrzywiłam się.
– Przykro mi – powiedziałam, ponieważ zdałam sobie sprawę, że będzie musiała się wyprowadzić.
Anne lekceważąco machnęła ręką.
– Będzie dobrze. Bardziej się martwię o właścicieli małych sklepików, którzy będą musieli zamknąć interes.
Pokiwałam głową. Po chwili milczenia wyznałam:
– Jako mała dziewczynka byłam raz z rodzicami na wakacjach po drugiej stronie jeziora.
Anne sięgnęła po dzbanek z herbatą, napełniła dwie szklanki i podała mi jedną.
– Naprawdę? A teraz co cię tu sprowadza?
Upiłam łyk, by zyskać na czasie.
– Wybrałam się na małą wycieczkę – odparłam. – Pamiętam, że bardzo mi się tu podobało. – Wzruszyłam ramionami i spróbowałam się uśmiechnąć, choć wzmianka o rodzinie wciąż powodowała ucisk w gardle. Ponieważ się nie udało, postarałam się o w miarę pogodny wyraz twarzy.
Anne przyglądała mi się przez chwilę. Wreszcie pokiwała lekko głową.
– W takim razie, kochanie, miałaś dobry pomysł. Jestem pewna, że skoro już raz odnalazłaś tu szczęście, odnajdziesz je po raz kolejny. Niektóre miejsca i niektórzy ludzie po prostu do siebie pasują. Tak mi się wydaje. – Uśmiechnęła się serdecznie, a ja odwzajemniłam się tym samym.
Nie zdradziłam jej, jaki był drugi powód; zapamiętałam to miejsce jako ostatnie, gdzie wszyscy troje byliśmy naprawdę beztroscy i radośni. Gdy tamtego lata wróciliśmy do domu, u mamy zdiagnozowano raka piersi. Umarła pół roku później, a my z tatą zostaliśmy sami.
– Jak długo masz zamiar tu zostać? – Słowa Anne wyrwały mnie z zadumy.
– Nie jestem pewna. Właściwie nie mam konkretnego planu. Tak czy inaczej, powinnam poszukać sobie zajęcia. Nie zna pani kogoś, kto potrzebuje ludzi do pracy?
Odstawiła szklankę na stolik.
– Tak się składa, że owszem. W knajpce w miasteczku szukają kelnerki na poranną zmianę. Serwują śniadania i lunche. Byłam tam niedawno i widziałam ogłoszenie. Poprzednia kelnerka urodziła synka i postanowiła zostać z nim w domu. Lokal nazywa się U Norma i znajdziesz go przy głównej ulicy. Trafisz na pewno. Bardzo tam miło i zawsze tłoczno. Powiedz im, że Anne cię przysyła. – Puściła do mnie oko.
– Dziękuję. – Uśmiechnęłam się. – Będę pamiętać.
Przez chwilę siedziałyśmy w milczeniu, popijając herbatę, wsłuchane w cykanie świerszczy. Raz na jakiś czas słyszałam nad uchem bzyczenie komara, z jeziora dobiegały odległe pokrzykiwania żeglarzy, a woda cicho chlupotała o brzeg.
– Spokojnie tu.
– Cóż, kochana, mam nadzieję, że się nie obrazisz, ale wyglądasz na kogoś, kto potrzebuje spokoju.
Wypuściłam powietrze i zaśmiałam się cicho.
– Ma pani nosa – powiedziałam. – Wszystko się zgadza.
Ona również się roześmiała.
– Znam się na ludziach. Mój Bill mawiał, że nawet gdyby chciał, nie mógłby mieć przede mną tajemnic. To oczywiście również kwestia miłości i tego, że z czasem ta druga osoba praktycznie staje się częścią ciebie, a przed sobą nie sposób przecież niczego ukryć. Choć podejrzewam, że niektórzy próbują.
Przekrzywiłam głowę.
– Przepraszam, że pytam, ale jak długo jest pani wdową?
– Och, dziesięć lat już zleciało. A ja nadal za nim tęsknię. – Przez jej twarz przemknęła fala smutku, ale już po chwili wyprostowała się i skinęła głową w stronę mojej szklanki. – Lubił dolewać sobie do herbatki kapkę burbona. Od razu się ożywiał. Oczywiście nie miałam nic przeciwko. Dla mnie to była minutka roboty, a on dzięki temu się uśmiechał.
Właśnie upiłam łyczek herbaty i musiałam zasłonić usta, żeby jej nie wypluć. Przełknęłam i dopiero wtedy parsknęłam śmiechem. Anne mi zawtórowała.
Po chwili pokiwałam głową.
– Zdaje się, że w tych sprawach mężczyźni to proste mechanizmy.
– A my, kobiety, szybko się tego uczymy, prawda? – odparła Anne z uśmiechem. – Czeka na ciebie w domu jakiś chłopiec?
Potrząsnęłam głową.
– Nie. Mam kilkoro przyjaciół, ale poza tym nikt na mnie nie czeka. – Gdy tylko wyrzuciłam z siebie te słowa, nagła świadomość tego, jak bardzo jestem samotna, pozbawiła mnie tchu niczym cios prosto w żołądek. Duszkiem opróżniłam szklankę.
– Muszę iść – oznajmiłam. – Bardzo dziękuję za herbatę i za towarzystwo. – Uśmiechnęłam się do Anne, a ona odwzajemniła się tym samym i również podniosła się z fotela.
– Nie ma sprawy, Bree, wpadaj, kiedy chcesz. Gdybyś czegoś potrzebowała, wiesz, gdzie mnie znaleźć.
– Dziękuję, Anne. To bardzo miłe. Aha! Czy w miasteczku jest drogeria?
– Owszem, u Haskella. Wystarczy, że pojedziesz przez centrum tą samą drogą, którą tu przyjechałaś, a zobaczysz ją po lewej stronie. Tuż przed jedynymi światłami, więc trafisz na pewno.
– Dobrze, jeszcze raz dziękuję. – Pomachałam do niej ze schodków.
Kiedy szłam do domu po torebkę, zauważyłam na trawniku samotny dmuchawiec. Schyliłam się, zerwałam go i przyłożyłam do ust, a potem zamknęłam oczy i przypomniałam sobie słowa Anne.
– Spokój – szepnęłam i dmuchnęłam wprost w puchatą kulę. Patrzyłam, jak nasionka dryfują w powietrzu, niesione delikatnym wiatrem, i miałam nadzieję, że zaniosą mój szept do kogoś, kto ma moc sprawiania, by marzenia stały się rzeczywistością.3
BREE
Kiedy dojechałam do cichego, nieco staroświeckiego centrum Pelion, właśnie zaczynało się ściemniać. Większość sklepów i lokali usługowych wyglądała na małe, rodzinne lub jednoosobowe biznesy. Ludzie przechadzali się szerokimi, ocienionymi przez wysokie drzewa chodnikami w rześkim zmierzchu późnego lata. Uwielbiałam tę porę dnia. Było w niej coś magicznego, jakiś rodzaj nadziei, która mówiła: „a jednak udało ci się przeżyć kolejny dzień”.
Wypatrzyłam sklep Haskella i wjechałam na parking po prawej stronie budynku. Wprawdzie sprawunki spożywcze mogły poczekać, ale potrzebowałam kilku podstawowych artykułów. Gdyby nie to, w ogóle bym tu nie przyjechała. Mimo pięciogodzinnego snu byłam zmęczona i marzyłam o tym, by rzucić się z książką na łóżko.
Załatwiwszy zakupy, wracałam do samochodu w gęstniejącym zmroku. Uliczne latarnie oblewały parking marzycielską poświatą. Poprawiłam torebkę i właśnie przekładałam siatkę do drugiej ręki, gdy plastikowe dno nie wytrzymało i zakupy wylądowały na ziemi, a kilka przedmiotów poturlało się po betonie.
– Cholera! – zaklęłam, schylając się, by je pozbierać. Wrzuciwszy do torebki butelkę z szamponem i drugą, z odżywką, aż podskoczyłam z przestrachu, ponieważ zauważyłam kątem oka, że ktoś zatrzymał się obok. Podniosłam wzrok. Nieznajomy mężczyzna podał mi buteleczkę z ibuprofenem, która potoczyła się tuż pod jego stopy. Był młody, miał zmierzwione, długie, lekko falujące brązowe włosy, które wołały o wizytę u fryzjera, oraz brodę, która była raczej wynikiem zaniedbania niż dbałości o modny wygląd. Mógł być całkiem przystojny, ale właściwie trudno było to stwierdzić. Miał na sobie dżinsy i opiętą na szerokiej piersi niebieską koszulkę z jakimś spranym, niemożliwym do odcyfrowania nadrukiem.
Wyjęłam fiolkę z lekarstwem z jego wyciągniętej dłoni i wtedy nasze spojrzenia się spotkały. Nieznajomy miał oczy koloru whiskey, o głębokim wejrzeniu, ocienione długimi ciemnymi rzęsami. Piękne.
Kiedy tak na niego patrzyłam, poczułam, jak coś przeskakuje w powietrzu między nami, i miałam wrażenie, że gdybym spróbowała to schwycić, napotkałabym dłonią coś miękkiego i ciepłego. Zakłopotana, zmarszczyłam brwi, ale nie potrafiłam oderwać oczu od nieznajomego, który tymczasem odwrócił wzrok. Kim jest ten dziwny mężczyzna i czemu wciąż stoję przed nim jak słup soli? Lekko potrząsnęłam głową, zmuszając się do powrotu do rzeczywistości.
– Dziękuję – bąknęłam.
Nie odpowiedział. Nadal patrzył w bok.
– Cholera – zaklęłam pod nosem na widok pękniętej siatki. Nagle z przerażeniem stwierdziłam, że na ziemi leżą rozsypane tampony. Ja się zabiję. Nieznajomy podniósł kilka sztuk i podał mi, a ja błyskawicznie wcisnęłam je do torebki. Zerknęłam na niego, ale jego twarz nie wyrażała żadnej emocji. Po chwili pośpiesznie odwrócił wzrok, a ja poczułam, że się czerwienię. Zdusiłam histeryczny chichot.
– Cholerne foliówki. – Prychnęłam, po czym dodałam: – Nie dość, że szkodzą środowisku, to jeszcze są zawodne.
Nieznajomy podał mi batonik almond joy oraz kolejny tampon, a ja wrzuciłam je do torebki.
– Chciałam być przykładną obywatelką i używać wielorazowych toreb, kupiłam nawet kilka w ładne wzorki… kropki, kwiatki… – Potrząsnęłam głową, wciskając do torebki ostatni z rozsypanych tamponów. – Ale wiecznie je zostawiałam w samochodzie albo w domu. – Pokręciłam znowu głową, on wręczył mi jeszcze dwa batoniki. – Dzięki – powiedziałam. – Już sobie poradzę. – Machnęłam ręką w stronę ostatnich czterech batoników. – Spojrzałam na niego i znów poczułam napływające rumieńce. – Były w promocji – wyjaśniłam. – Nie miałam zamiaru zjeść wszystkich naraz.
Podniósł je, nie czekając, aż sama to zrobię, ale choć na mnie nie patrzył, mogłabym przysiąc, że dostrzegłam minimalne drgnienie ust. Mrugnęłam, a kiedy otworzyłam oczy, na jego twarzy nie było po nim śladu.
– Lubię mieć w domu czekoladę i raz na jakiś czas zrobić sobie przyjemność. Ten zapas starczy mi pewnie na kilka miesięcy. – Kłamałam. Wystarczy na kilka dni. Jeśli dobrze pójdzie. Prawdopodobnie pochłonę kilka już w samochodzie, w drodze do domu.
Mężczyzna wstał, więc zrobiłam to samo, zarzucając torebkę na ramię.
– No dobrze. To dziękuję za pomoc, uratował mnie pan i przy okazji… moje rzeczy… czekoladę, kokos… i migdały… – Parsknęłam krótkim, pełnym zakłopotania śmiechem, ale już po chwili lekko się skrzywiłam. – Wie pan, byłoby świetnie, gdyby się pan nade mną zlitował i wreszcie się odezwał. – Wyszczerzyłam zęby w uśmiechu, ale natychmiast spoważniałam, kiedy jego twarz jakby się zapadła, oczy zmętniały, a ciepły błysk, który, gotowa byłam przysiąc, dostrzegłam zaledwie kilka sekund wcześniej, zastąpiła obojętność.
Odwrócił się i zaczął odchodzić.
– Niech pan poczeka! – zawołałam, ruszając za nim.
Po chwili się zatrzymałam i marszcząc brwi, patrzyłam, jak się oddala, na jego pełne gracji ruchy, gdy przyśpieszył kroku i truchtem wybiegł na ulicę. Gdy ją przeciął i zniknął mi z oczu, ogarnęło mnie niejasne poczucie straty.
Wsiadłam do samochodu i przez kilka minut siedziałam nieruchomo, rozmyślając nad dziwnym spotkaniem. Wreszcie zapuściłam silnik i właśnie miałam uruchomić spryskiwacz, kiedy zauważyłam coś na przedniej szybie. Pochyliłam się, by przyjrzeć się temu bliżej. Szkło oblepione było nasionkami dmuchawca. Powiał lekki wietrzyk i porwał ich puchate końce. Nasionka wzbiły się w powietrze i pofrunęły w kierunku, w którym udał się nieznajomy.
*
Następnego ranka obudziłam się wcześnie. Wstałam, odsunęłam rolety i spojrzałam na jezioro. Poranne słońce odbijało się od tafli wody ciepłym, złocistym blaskiem. Jakiś duży ptak poderwał się do lotu, a blisko przeciwległego brzegu majaczyła łódka. O tak. Mogłabym się do tego przyzwyczaić.
Phoebe zeskoczyła z łóżka i przysiadła u moich stóp.
– Co ty na to, mała? – szepnęłam.
Ziewnęła.
Wzięłam głęboki, uspokajający oddech.
– Nie dziś rano – szepnęłam. – Dziś rano wszystko jest w porządku. – Powoli ruszyłam do łazienki, nieco rozluźniona, a w moim sercu z każdym krokiem wzbierała nadzieja. Ale kiedy odkręciłam kurek prysznica, błysnęło mi przed oczami i szum wody przeszedł w stukot deszczu. Struchlałam z przerażenia. Gruchnął grzmot i poczułam dotyk zimnego metalu na nagiej piersi. Twarda lufa brutalnie trącała mój sutek, stwardniały od przenikliwego chłodu, a w mojej głowie rozbrzmiał przeraźliwy zgrzyt, przywodzący na myśl gwałtowne hamowanie pociągu. O Boże! O Boże! Wstrzymałam oddech w oczekiwaniu na strzał, a w moich żyłach zamiast krwi popłynęło lodowate przerażenie. Starałam się myśleć o ojcu, leżącym za ścianą w kałuży krwi, ale strach o własne życie tak mnie sparaliżował, że nie byłam w stanie skupić się na niczym innym. Rozdygotana, słyszałam tylko deszcz, bębniący bezlitośnie o…
Na zewnątrz trzasnęły drzwi samochodu. Wróciłam do rzeczywistości. Stałam przed kabiną, a u moich stóp zbierała się kałuża wody z odkręconego prysznica. Gorzka żółć podeszła mi do gardła i w ostatniej chwili zdążyłam się odwrócić do muszli klozetowej. Kiedy skończyłam wymiotować, osunęłam się na podłogę i przez kilka minut siedziałam, usiłując odzyskać kontrolę nad ciałem. Zacisnęłam powieki i policzyłam wspak od stu do jednego. Potem wzięłam głęboki wdech i dźwignęłam się z podłogi. Chwyciłam ręcznik i zabrałam się do wycierania rosnącej przed brodzikiem kałuży wody.
Zrzuciłam ubranie i weszłam pod ciepły strumień. Odchyliłam głowę do tyłu i zamknęłam oczy, usiłując rozluźnić mięśnie i powstrzymać niekontrolowane drżenie całego ciała.
– Już dobrze, już dobrze, już dobrze – powtarzałam. Będzie dobrze, wierzyłam w to, ale jak zwykle minęła dłuższa chwila, zanim otrząsnęłam się z wrażenia, że znów jestem tam, w tamtym momencie obezwładniającej rozpaczy i przerażenia. Bywało, że mijało kilka godzin, a mimo to smutek nigdy całkowicie nie znikał.
To wspomnienie nawiedzało mnie każdego ranka, a każdego wieczoru znów czułam się silniejsza. Ilekroć wstawał świt, karmiłam się nadzieją, że to będzie właśnie ten dzień, który przyniesie wyzwolenie, i że przetrwam go bez przytłaczającego ciężaru tamtej nocy, która na zawsze oddzieliła przeszłość od teraźniejszości.
Wyszłam spod prysznica. Przeglądając się w lustrze, stwierdziłam, że wyglądam dziś lepiej niż zwykle po przebudzeniu. Choć zmiana otoczenia nie przyniosła spokoju, tej nocy spałam dobrze, co przez ostatnie pół roku nie zdarzało się zbyt często, i poczułam swoiste zadowolenie, które przypisałam kojącym dźwiękom płynącym zza okna sypialni. Cóż może być przyjemniejszego od plusku fal podchodzących łagodnie pod piaszczysty brzeg? Z pewnością prędzej czy później ten spokój przesączy się do mojej duszy albo przynajmniej pomoże mi odzyskać tak bardzo potrzebny sen.
Wróciłam do sypialni i ubrałam się w oliwkowe szorty oraz czarną koszulową bluzkę z podpinanymi rękawami. Musiałam dziś dobrze wyglądać. Miałam zamiar odwiedzić wspomnianą przez Anne knajpkę w miasteczku, żeby zapytać o ofertę pracy, która – miałam nadzieję – wciąż była aktualna. Wysuszyłam włosy i zrobiłam delikatny makijaż, po czym włożyłam czarne sandały i wyszłam z domu. Ciepłe poranne powietrze pieściło mi skórę.
Dziesięć minut później zaparkowałam na krawężniku przed restauracją U Norma. Wyglądała na typową niedrogą jadłodajnię, jakich wiele w małych miasteczkach. Zajrzałam przez okno. Choć była dopiero ósma rano, lokal był już w połowie pełny. Za szybą nadal tkwiła kartka z napisem „Zatrudnimy kelnerkę”. Hura!
Kiedy otworzyłam drzwi, powitał mnie zapach kawy i bekonu oraz gwar rozmów i wybuchy śmiechu.
Przecięłam salę i zajęłam miejsce przy barze, obok dwóch młodych kobiet w wystrzępionych dżinsowych szortach. Kiedy usiadłam na obrotowym stołku z czerwonym winylowym obiciem, dziewczyna siedząca bliżej spojrzała na mnie z uśmiechem.
– Dzień dobry – pozdrowiłam ją.
– Dzień dobry – odpowiedziała.
Sięgnęłam po kartę. Kelnerka, starsza kobieta o krótko ostrzyżonych siwych włosach, kartkująca notes z zamówieniami przy okienku do wydawania potraw, spojrzała na mnie przez ramię.
– Już podchodzę, skarbie.
Wyglądała na zabieganą. Choć połowa stolików wciąż świeciła pustkami, była najwyraźniej jedyną obsługującą i chyba z trudem nadążała za rosnącą stertą zamówień. Poranni klienci zawsze liczą na szybką obsługę, bo nie chcą się spóźnić do pracy.
– Proszę się nie śpieszyć – uspokoiłam ją.
Po kilku minutach, obsłużywszy część stolików, podeszła do mnie i odrobinę roztargnionym tonem zapytała:
– Kawy?
– Poproszę. Widzę, że ma pani duży ruch, więc nie będę wydziwiać i po prostu zamówię trójkę.
– Niech panią Bóg błogosławi, kochana. – Roześmiała się. – Coś mi mówi, że pracowała pani jako kelnerka.
– Tak się złożyło – potwierdziłam z uśmiechem. – Wiem, że to nie najlepszy moment, ale widziałam kartkę w oknie i…
– Serio? – przerwała mi. – Od kiedy może pani zacząć?
– W każdej chwili – odparłam ze śmiechem. – Mogłabym wpaść później i wypełnić formularz kwalifikacyjny…
– Nie ma potrzeby. Ma pani doświadczenie i potrzebuje pracy, więc właśnie ją pani dostała. Oczywiście zapraszam później, wypełnimy wszystkie papierki, ale Norm jest moim mężem, więc mogę zatrudniać, kogo chcę, i właśnie panią zatrudniłam. – Wyciągnęła rękę. – A tak przy okazji, nazywam się Maggie Jansen.
– Bree Prescott. Bardzo pani dziękuję.
– Kochana, właśnie poprawiłaś mi humor z rana! – zawołała, przechodząc na drugą stronę baru, żeby napełnić kawą filiżanki pozostałych klientów.
To była najłatwiejsza rozmowa o pracę, jaką w życiu odbyłam.
– Jesteś tu nowa? – zapytała tymczasem siedząca obok dziewczyna.
Odwróciłam się do niej z uśmiechem.
– Tak. Właściwie to wprowadziłam się wczoraj.
– W takim razie witamy w Pelion. Nazywam się Melanie Scholl, a to moja siostra Liza.
Dziewczyna z prawej strony wychyliła się i wyciągnęła do mnie rękę.
– Bardzo mi miło was poznać – powiedziałam, ściskając jej dłoń. Zauważyłam, że spod ich bawełnianych topów wystają wiązania kostiumów kąpielowych. – Jesteście tu na wakacjach?
– O nie. – Melanie się roześmiała. – Pracujemy po drugiej stronie jeziora. W sezonie jako ratowniczki, a na zimę wracamy do rodzinnej pizzerii.
Skinęłam głową, popijając kawę. Uznałam, że są mniej więcej w moim wieku. Liza wyglądała na młodszą z sióstr. Ich rudobrązowe włosy i duże niebieskie oczy zdradzały rodzinne podobieństwo.
– Gdybyś miała jakieś pytania na temat życia w miasteczku, wal do nas jak w dym – zaofiarowała się Liza. Znamy wszystkie plotki. – Puściła do mnie oko. – Powiemy ci, z kim się umawiać na randki, a kogo lepiej unikać. W zasadzie poznałyśmy już wszystkich facetów po obu stronach jeziora, więc uwierz mi, jesteśmy kopalnią informacji.
Zachichotałam.
– Jasne, zapamiętam. Cieszę się, że was spotkałam. – Właśnie miałam się odwrócić, kiedy nagle coś mi się przypomniało. – Hej, właściwie to chciałabym was o kogoś zapytać. Wczoraj wieczorem rozsypałam zakupy na parkingu przed drogerią i jakiś człowiek pomógł mi je pozbierać. Młody, wysoki, smukły, dobrze zbudowany, ale… Nie wiem, nie odezwał się ani słowem… I strasznie był zarośnięty…
– Archer Hale – przerwała mi Melanie. – Prawdę mówiąc, jestem w szoku, że zatrzymał się, żeby ci pomóc. Zazwyczaj na nikogo nie zwraca uwagi. – Po chwili milczenia dodała: – Ani nikt na niego, jeśli mam być szczera.
– Nie wiem, chyba nie miał wyboru – stwierdziłam. – Parę rzeczy poturlało mu się prosto pod nogi.
Melanie wzruszyła ramionami.
– Mimo wszystko to się nie zdarza, wierz mi. Zresztą podejrzewam, że on może być głuchy. Dlatego nie mówi. Kiedy był mały, przeżył wypadek. Miałyśmy wtedy pięć i sześć lat, to się zdarzyło na autostradzie, tuż za miastem. Zginęli rodzice Archera i jego wujek, szef policji. Domyślam się, że właśnie wtedy stracił słuch. Mieszka na końcu Briar Road. Drugi wujek, z którym dorastał i który uczył go w domu, umarł kilka lat temu. Od tego czasu Archer mieszka sam. Póki ten drugi wujek żył, chłopak w ogóle nie pojawiał się w miasteczku. Teraz widujemy go od czasu do czasu, ale i tak straszny z niego odludek.
– Cholera. – Zmarszczyłam brwi. – Smutna historia.
– Faktycznie – stwierdziła Liza. – Widziałaś, jakie ma ciało? Oczywiście to sprawa genów. Gdyby nie był taki aspołeczny, z chęcią bym go zaliczyła.
Omal nie oplułam się kawą. Melanie wywróciła oczami.
– Już ja cię znam, ty franco mała – rzuciła z rozbawieniem. – Zaliczyłabyś go tak czy inaczej, gdyby tylko zechciał na ciebie spojrzeć.
Po chwili zastanowienia Liza potrząsnęła głową.
– Wątpię, czy w ogóle wie, co robić z tym swoim boskim ciałem. Wielka szkoda.
Melanie zerknęła na zegar.
– Cholera, spóźnimy się. Musimy lecieć. – Wyjęła portfel. – Mags, zostawiam kasę na barze!
– Dzięki, skarbie! – odkrzyknęła Maggie w przelocie.
Melanie nabazgrała coś na serwetce.
– To nasz numer – powiedziała. – Planujemy babski wieczór po drugiej stronie jeziora. Dołączysz?
Przyjęłam serwetkę.
– Hm, kto wie. – Uśmiechnęłam się i na drugiej serwetce zapisałam swój numer telefonu. – Dzięki. Jesteście bardzo miłe.
Zaskoczyło mnie to, jak bardzo rozmowa z dwiema dziewczynami w moim wieku poprawiła mi humor. Może to właśnie jest najważniejsze, pomyślałam, żeby pamiętać, że przed tą tragedią miałam przyjaciół i własne życie. Łatwo się poddać wrażeniu, że całe moje istnienie zaczęło się i skończyło tamtego strasznego dnia. Ale to nieprawda. I powinnam jak najczęściej sobie o tym przypominać.
Oczywiście w ciągu tych kilku miesięcy po śmierci taty znajomi kilka razy próbowali wyciągnąć mnie z domu, ale ja nigdy nie miałam na to ochoty. Może wyjście gdzieś z ludźmi, którzy nie wiedzą, co przeżyłam, będzie lepsze – w końcu czy nie po to właśnie wybrałam się w tę podróż? Żeby uciec na jakiś czas? Z nadzieją, że zmiana miejsca zagoi rany? I że nabiorę sił, by znowu móc mierzyć się z życiem?
Liza i Melanie wyszły z restauracji, machając na pożegnanie znajomym przy stolikach. Po chwili Maggie postawiła przede mną talerz z parującym daniem.
Jedząc, rozmyślałam o tym, co nowe znajome opowiedziały mi o człowieku, który nazywał się Archer Hale. Teraz wszystko nabrało sensu – był głuchy. Zastanawiałam się, czemu wcześniej nie przyszło mi to do głowy. To dlatego się nie odezwał. Z pewnością potrafił czytać z ruchu warg, a ja go obraziłam, robiąc mu wymówki. To dlatego sposępniał i odszedł. Skuliłam się ze wstydu.
– Po prostu świetnie, Bree – mruknęłam.
Kiedy znów go zobaczę, muszę go przeprosić. Byłam ciekawa, czy zna język migowy. Muszę mu powiedzieć, że jeśli chce, możemy porozmawiać. Potrafiłam migać – mój tata był głuchy.
Było w Archerze Hale’u coś, co mnie intrygowało – czego jednak nie potrafiłam określić. Nie chodziło o to, że nie słyszał ani nie mówił, choć z tą akurat niepełnosprawnością łączył mnie osobisty związek. Przez kilka chwil głowiłam się nad możliwym powodem, ale nic nie przychodziło mi na myśl.
Skończyłam śniadanie, a kiedy poprosiłam o rachunek, Maggie machnęła ręką zniecierpliwiona.
– Personel je za darmo – oznajmiła, dolewając kawy jednemu z klientów przy barze. – Wpadaj, kiedy ci wygodnie, załatwimy wszystkie papiery.
Uśmiechnęłam się.
– W porządku. Do zobaczenia po południu. – Zostawiłam na barze napiwek i ruszyłam w stronę drzwi. Całkiem nieźle. Po jednym dniu mam gdzie mieszkać, dostałam pracę, zaprzyjaźniłam się z sąsiadką, a na dodatek być może znalazłam nowe koleżanki. Wróciłam do auta wyjątkowo sprężystym krokiem.