Ariel. Uniwersum Oczy Królowej II - ebook
Ariel. Uniwersum Oczy Królowej II - ebook
Ariel budzi się, leżąc twarzą na chodniku, w obcym mieście. Na ciele nosi ślady pobicia, ale nie pamięta co wcześniej robił, ani jak tu trafił. Ledwo trzymający się na nogach wrak człowieka, znajduje schronienie w ośrodku dla bezdomnych i uzależnionych. Jedyne, co jest w stanie sobie przypomnieć, to swoje imię. W miarę upływu czasu coraz silniej odzywa się w nim niejasne poczucie jakiegoś bardzo ważnego zadania, które ma wykonać… „Ariel” to kontynuacja serii “UNIWERSUM Oczy Królowej”, rozgrywająca się w futurystycznym świecie znanym już czytelnikom z sagi “Oczy Królowej”. Jest to cykl luźno powiązanych ze sobą historii. Choć można je czytać jako osobne powieści, warto kierować się chronologią, gdyż niektóre wątki oraz postaci przeplatają się ze sobą, tworząc jedną całość.
| Kategoria: | Science Fiction |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 9788397467224 |
| Rozmiar pliku: | 337 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Czy potrzebujesz pomocy?
Otworzył oczy. Leżał twarzą do ziemi z ramionami wyciągniętymi przed siebie. Palcami dłoni dotykał chropowatego chodnika. Mlasnął ustami. Strasznie chciało mu się pić.
– Czy potrzebujesz pomocy? – odezwał się ponownie ten sam delikatny głos.
Podniósł głowę, zastanawiając się, do kogo może należeć. Zobaczył nad sobą parę zdziwionych, zielonkawych, kobiecych oczu, okrągłą twarz i rudawe włosy sięgające ramion, lekko poskręcane od wilgoci. Nie miał pojęcia, kto to jest.
– Co…? – zapytał słabo.
W głowie miał mętlik. Popatrzył wokół. Leżał przed jakimś szarym budynkiem, na chodniku, z dłońmi wyciągniętymi w kierunku żelaznej bramy. Nie pamiętał, jak się tu dostał.
– Gdzie ja jestem…? – spytał schrypniętym głosem.
– Jesteś przed „Przystanią miłosierdzia” – powiedziała kobieta.
– Przystanią…? Co to…? – spytał.
– To ośrodek dla potrzebujących, chorych i bezdomnych – odezwała się znów. – Czy jesteś bezdomnym? Czy dlatego tu przyszedłeś, bo jesteś potrzebujący?
Zamrugał. Coś zaczęło mu świtać.
– Czy macie tam serum? – spytał.
Ona nie odpowiedziała od razu.
– Macie tam serum? – powtórzył.
– Mamy tam różne lekarstwa… – powiedziała z ociąganiem.
– A serum? Macie serum?
Ona przyglądała mu się chwilę. Patrzyła na niego przyjaźnie, bez cienia lęku czy zakłopotania.
– Myślę, że najpierw potrzebowałbyś coś zjeść, co? – odparła.
On podniósł nieco głowę.
– A macie jedzenie? – spytał już nieco bardziej przytomnie.
– Tak, mamy stołówkę dla bezdomnych – odparła. – Jesteś bezdomnym?
– Tak… Chyba tak – mruknął.
Dźwignął się na nogi i zobaczył, że zarówno spodnie jak i kurtkę ma całą umorusaną w błocie, a pięści zdarte do krwi, jakby się z kimś bił. Nic nie pamiętał. Złapał się za opuchniętą szczękę. Bolała.
Kobieta spojrzała na niego ze współczuciem.
– Jeśli chcesz, zaprowadzę cię do miejsca, gdzie będziesz mógł się umyć i założyć czyste ubranie – zaproponowała. – W „Przystani miłosierdzia” są też wolne pokoje dla najbardziej potrzebujących.
Spojrzał na nią z ukosa. Była niższa od niego o głowę i miała zgrabną, krągłą sylwetkę, którą okrywał długi, szary płaszcz.
– Czemu nie – odparł.
Ona pokazała mu na bramę.
– To tu, za tą bramą, leżałeś dokładnie na wprost niej – powiedziała.
Otworzyła bramę plakietką, którą miała w dłoni. Zauważył, że nie miała identyfikatora. Zdziwił się.
Brama natychmiast odskoczyła, a ona przeszła przez nią, pokazując mu ścieżkę prowadzącą przez zadbany trawnik do szarego budynku. Poszedł za nią, nadal zbyt zamroczony, aby cokolwiek z tego rozumieć.
Ona otworzyła drzwi i wszedł za nią do budynku. Na korytarzu kręciło się parę osób, słyszał jakieś rozmowy, śmiechy i dźwięki programów nadawanych z ekranów. To wszystko docierało do niego jak przez mgłę. Kobieta poprowadziła go do jakiegoś pomieszczenia wyłożonego kafelkami.
– Tutaj jest łaźnia – powiedziała.
Pokazała na kabiny prysznicowe.
– Czy dasz radę sam…? – zaczęła, a w tej samej chwili on poczuł, że robi mu się ciemno przed oczami.
Złapał się za framugę drzwi. Kobieta musiała to zauważyć, bo natychmiast wyszła na korytarz i usłyszał, że kogoś woła.
– Sylwestrze, czy pomożesz temu panu się umyć? – zapytała jakiegoś mężczyznę ubranego na biało, który tamtędy przechodził.
– Oczywiście – odparł tamten grubym głosem.
„Panu…” – pomyślał kpiąco.
Spojrzał na nią. Był pewien, że sobie z niego żartowała, ale ona mówiła poważnie.
– Jak masz na imię? – spytała go naraz.
Otworzył usta i zamarł. Na moment przeraził się, że zapomniał swojego imienia. Potrząsnął głową, starając się skupić.
– Ariel – odparł.
– Ja jestem Blanka – powiedziała. – A to Sylwester – dodała, pokazując na mężczyznę. – On pomoże ci się umyć, a ja w tym czasie przyniosę ci jakieś czyste ubranie, dobrze?
Kiwnął głową. Blanka wyszła z łaźni, a wielki, tęgawy mężczyzna podszedł do niego chcąc pomóc mu się rozebrać. Ariel chciał to zrobić sam, ale szybko zdał sobie sprawę, że nie jest w stanie. Ręce tak mu się trzęsły, że nie potrafił nawet rozsznurować butów. Sylwester pomógł mu, a kiedy zobaczył swoje nagie ciało, przeraził się. Skóra powyżej brzucha była zrogowaciała i zrobiły się tam krwawe rany. Mężczyzna też musiał to zauważyć.
– Nieźle się urządziłeś – powiedział.
Ariel nie odpowiedział nic, tylko wszedł do kabiny i umył się pod gorącą, bieżącą wodą. Dopiero teraz poczuł, jak wszystko go boli, a niezasklepione rany pieką. Bolały naderwane mięśnie, obite boki i pokaleczona twarz. Swędział go brzuch, po którym bezwiednie się drapał.
Wyszedł z kabiny, a Sylwester podał mu ręcznik, w który się zawinął. W tej samej chwili do łaźni weszła Blanka. Podała mu ubrania, a on bez słowa wziął je od niej. Widział jej spojrzenie, ona też zauważyła skórę na jego brzuchu. Przycisnął do siebie złożone w kostkę ubrania, aby się nimi zasłonić. Ona nie powiedziała na to ani słowa i szybko wyszła.
– Pomóc ci? – spytał Sylwester, widząc jak on trzęsącymi się dłońmi nakłada na siebie niezdarnie ubranie.
– Nie, dam sobie radę – burknął.
Chciał zachować resztki godności, ale z trudem mu się to udawało. W końcu dał za wygraną, kiedy na siłę próbował wsadzić obie nogi do jednej nogawki. Czuł się jak pijany, jakby był czymś otumaniony. Sylwester sprawnie wciągnął na niego koszulkę i sweter, pomógł mu też założyć spodnie i zawiązał mu buty.
– No, teraz wyglądasz jak człowiek – stwierdził Sylwester dobrodusznie, otwierając przed nim drzwi łaźni. – Chcesz coś zjeść? Zaprowadzić cię na stołówkę?
– Taa… – mruknął tylko.
On pociągnął go za sobą. Po drodze mijali innych ludzi, wyglądających na pacjentów lub rezydentów tego ośrodka. Mieli na sobie takie same spodnie i koszule z szarego materiału, w który i jego ubrano.
Na stołówce przy czteroosobowych stolikach rozsianych po całej sali, siedziały pojedyncze osoby.
– Usiądź, a ja ci coś przyniosę – powiedział Sylwester.
Ariel zajął miejsce przy pustym stoliku, a już po chwili Sylwester zjawił się z powrotem z tacą ze śniadaniem.
– No to smacznego – powiedział, kładąc przed nim tacę, po czym odszedł.
On popatrzył na jedzenie. Wyglądało na prawdziwe, nie na syntetyki z automatów. Zabrał się do jedzenia, a im dłużej jadł, tym bardziej odczuwał jaki był głodny. Jego zamroczony umysł nieco się otrzeźwił. Popatrzył wokół, zastanawiając się, gdzie się znajduje i kim są ci ludzie, którzy mu pomogli.
Znajdował się w jakimś ośrodku dla biednych, co do tego nie miał wątpliwości, ale w jakiej części miasta, nie miał pojęcia. Zerknął przez okno. Ujrzał w oddali wieżowce i krążące wokół nich autoloty najwyższej generacji. Nie wyglądało to znajomo.
„To nie mogą być Płuca” – pomyślał zdumiony. „A więc Nerki…? Ale co ja robię w Nerkach? Przecież to kawał świata stąd…”
Ukrył twarz w dłoniach, starając sobie przypomnieć, jak się tu znalazł, ale w głowie miał czarną dziurę.
Otworzył swoją prawą dłoń i sprawdził swój status na identyfikatorze. Wyświetlił hologram. Miał poziom H, najniższy z możliwych, a jego status brzmiał: „Bezrobotny, bezużyteczny, sugerowana utylizacja”. Przełknął ślinę.
– Czy wszystko dobrze? – odezwał się tuż obok niego znów ten przyjazny głos.
Natychmiast zamknął hologram.
– Tak… – mruknął, podnosząc wzrok.
Blanka stanęła obok niego i przyglądała mu się.
– Czy masz jakiś dom, do którego możesz się udać? – zapytała, siadając na wprost niego przy stoliku.
Pokręcił głową.
– A może masz tutaj jakichś bliskich, u których możesz się przenocować?
– Jesteśmy w Nerkach, prawda? – spytał ostrożnie.
– Tak.
– To nie mam – mruknął.
– A pamiętasz, jak tu trafiłeś? – zapytała.
– Nie.
– A czy wiesz, kim jesteś?
– Oczywiście – odparł, starając się, aby zabrzmiało to pewnie. – Jestem tu przejazdem, tymczasowo bez zajęcia.
– Aha… – mruknęła, bacznie mu się przyglądając. – Możesz na jakiś czas zatrzymać się tutaj, jednak potem musiałbyś podjąć się jakiejś pracy. Nasz ośrodek nie jest w stanie wyżywić wszystkich za darmo. Możemy przeznaczyć na ciebie pakiet stu punktów, abyś stanął na nogi, ale potem będziesz musiał sam zapracować na siebie.
– Nie ma sprawy – odparł, zastanawiając się ile serum zdoła sobie za to kupić. – Możecie od razu dać mi punkty i stąd odejdę.
Ona spoważniała.
– Myślę, że twój przypadek jest dość… szczególny i na ten czas tylko wesprzemy cię medycznie, a o punktach pomyślimy później, kiedy no… ustatkujesz się nieco – powiedziała.
– Co? Dlaczego? – burknął. – Przecież dobrze się czuję, nie musicie mnie leczyć, jestem zupełnie zdrowy – odparł.
Zobaczył zawahanie na jej twarzy.
– Nie do końca – powiedziała łagodnie. – Widziałam na twoim ciele ślady mutacji.
Wzruszył ramionami.
– To nic, przejdzie mi – odparł.
– Nie wydaje mi się, aby to było takie nic – powiedziała. – Posłuchaj, jeśli się zgodzisz, możemy podać ci leki, które spowolnią i zmniejszą stopień mutowania.
– Czyli serum? – podchwycił zaraz, pełen nadziei.
Pokręciła głową.
– Nie, nie serum.
– Nie serum? A co w takim razie?
– Lekarstwo zrobione na bazie naturalnych składników ziołowych – powiedziała. – Będziemy je podawać dożylnie poprzez kroplówkę. Taka terapia trwa kilka tygodni, więc jeśli zechcesz…
– Chcecie na mnie poeksperymentować? – przerwał jej. – Dzięki, ale wolę obejść się bez tego.
Wstał od stołu, ale zaraz poczuł jak zakręciło mu się w głowie. Przytrzymał się krawędzi, żeby nie upaść.
– Mogę cię zapewnić, że ten lek jest bardzo bezpieczny – powiedziała Blanka, pochodząc do niego. – On nie ingeruje w psychikę.
Spojrzał na nią z powątpiewaniem.
– Jego działanie może wpłynąć na organizm dwutorowo, bo albo znacznie polepszy jego kondycję, albo tylko odrobinę, w każdym razie…
– Albo mnie zabije – mruknął. – Daruj sobie, ślicznotko. Róbcie sobie eksperymenty na innych, a nie na mnie.
Ruszył przed siebie, chcąc udać się do wyjścia, ale szedł bardzo niepewnie. Serce mocno waliło mu w piersiach i miał wrażenie, że zaraz się przewróci.
Blanka zrównała się z nim.
– Wiem, że jesteś uzależniony od serum – powiedziała niespodziewanie. – Widać to po tobie, nie tylko po postępującej mutacji, ale i po twoim zachowaniu. W tym stanie zostało ci maksymalnie pół roku życia.
On stanął i spojrzał na nią zdumiony. Jej słowa zabrzmiały jak wyrok. Zapadło milczenie.
– Wiesz o tym, prawda? – spytała po chwili.
Nie, nie wiedział. Nie miał pojęcia, że jego stan był aż tak poważny. Nic nie odpowiedział.
– Nawet jeśli teraz poda ci się serum, może to przedłużyć twoje życie o dwa, góra trzy miesiące – mówiła dalej. – Natomiast ten lek… Próbowaliśmy go na innych pacjentach i zadziałał z sukcesem.
– Wyzdrowieli? – zapytał niepewnie.
– Tak, wszyscy.
Zawahał się.
– Posłuchaj, jeśli zgodzisz się pójść na tę terapię, dostaniesz sto punktów, które później będziesz mógł przeznaczyć na co tylko chcesz – powiedziała.
Perspektywa otrzymania za darmo punktów natychmiast mu to wszystko uprościła.
– Ile to będzie trwało? – zapytał.
Ona podniosła na niego wzrok.
– Około trzech miesięcy – odparła.
Skrzywił się.
– To długo… – mruknął.
Wzruszyła ramionami.
– Możesz w każdej chwili stąd odejść – zaczęła. – Ale wówczas nie dostaniesz punktów.
Zawahał się.
– A jeśli ta terapia zrobi ze mnie warzywo? – zapytał.
– To niemożliwe, ten lek jest bardzo bezpieczny – powiedziała. – On nie działa tak jak serum. To lekarstwo, nie narkotyk.
Ariel przyjrzał jej się uważnie.
– Nawet nie wiem, co wy jesteście za jedni…
– Jesteśmy osobami, które bezinteresownie pomagają potrzebującym – wyjaśniła.
– Bezinteresownie, akurat – prychnął. – Nikt na tym świecie nie jest bezinteresowny.
– My jesteśmy.
Uśmiechnął się krzywo.
– To musicie być jakimiś dziwakami – skwitował.
– Być może – powiedziała spokojnie.
Nie wyglądała na urażoną jego słowami i ironicznym tonem. To go zaintrygowało.
– Niech ci będzie – mruknął.
Ona podparła się pod boki.
– Nie robisz tego dla mnie, ale dla siebie – oświadczyła. – To twoja decyzja.
Spojrzał na nią. Ona w milczeniu patrzyła na niego. Lekka zmarszczka pojawiła się pomiędzy jej ciemnymi brwiami. Była równie łagodna, co zawzięta.
– Niech będzie – zgodził się.
***
Blanka, razem z towarzyszącym jej młodym lekarzem, zaprowadziła go do sali medycznej, w której poddawano pacjentów lekkim zabiegom. Ariel pół leżał, a pół siedział na wyprofilowanym łóżku. W pokoju, który mógłby pomieścić około dziesięciu pacjentów, był tylko on, reszta łóżek stała pusta ze starannie złożoną pościelą.
Blanka zaczęła podpinać go do jakiegoś woreczka wypełnionego przezroczystym płynem.
– To nie będzie bolało – odezwała się. – Poczujesz tylko lekkie ukłucie.
Zobaczył, że wbija igłę w zgięcie jego przedramienia i podpina ją do długiej rurki połączonej z woreczkiem. Po chwili z woreczka zaczęła skapywać do rurki przezroczysta ciecz.
– Leż i odpoczywaj – powiedziała. – Lekarstwo tymczasem będzie powoli spływało do twojego krwioobiegu.
Pokiwał głową. Przez chwilę obserwował jak przezroczysta kropelka spada z woreczka do rurki, a po niej formuje się kolejna. Najpierw była maleńka, potem rosła, pęczniała, aż w końcu spadała i znikała w rurce, wlewając się do jego ciała. Patrzył na ten proces z jakimś otępieniem, jakby nic innego do niego nie docierało.
– Jak długo będę tak leżeć? – zapytał.
– Na początek tylko pół godziny – powiedziała. – Potem stopniowo będziemy wydłużać ten czas do około dwóch godzin, w zależności jak zareaguje twój organizm.
Tymczasem młody lekarz, który jej towarzyszył, sprawdzał jego pomiary na ekranie obok.
– Spójrz tylko – mruknął, pokazując jej dłonią na ekran. – Jakie ma wyniki…
Blanka zerknęła, ale nic nie powiedziała. Pokiwała głową. Wyglądała na poważną i zamyśloną. Ariel domyślił się, że jego wyniki nie były zbyt dobre.
– A jak mi to nie pomoże? – spytał naraz.
Spojrzała na niego.
– Pomoże – powiedziała stanowczo. – Potrzebujesz tylko więcej czasu.
– Nie czuję żadnej poprawy… – mruknął.
– Lek zacznie działać dopiero po około kilkunastu minutach – powiedziała. – Musisz uzbroić się w cierpliwość.
Nie powiedział nic więcej. Zobaczył jak Blanka bez słowa zaczyna sprzątać bandaże i inne przyrządy medyczne ze stolika obok jego łóżka. Obserwował ją, jak szybko wkłada odpadki medyczne i wyrzuca je do małego utylizatora wbudowanego w ścianę.
Lekarz tymczasem zmierzył jakimś przyrządem jego ciśnienie i znów coś sprawdził na ekranie. Pokręcił głową z niezadowoleniem, ale nie skomentował tego.
– Piotrze, myślę, że możemy teraz pójść na poziom zero do Honoraty i reszty kobiet – odezwała się do lekarza, kiedy skończyła sprzątać. – Trzeba im zmienić opatrunki.
– Oczywiście, szefowo, jak sobie tego życzysz – powiedział mężczyzna przesadnie ugrzecznionym, nieco żartobliwym tonem.
– Piotrze, przecież wiesz dobrze, że nie jestem tu żadną szefową – odparła zmęczonym tonem.
Zaczęli opuszczać salę. Ariel podążył za nimi spojrzeniem.
– Moja droga, jak to nie? Przecież to ty założyłaś ten ośrodek…
Usłyszał jej głośne westchnięcie, a potem zamknęli za sobą drzwi i ich głosy umilkły.
Ariel spojrzał znów na woreczek z przezroczystym płynem, z którego skapywały pojedyncze kropelki. Nie mając nic innego do roboty, zaczął je liczyć. Doliczył do około dwustu dwudziestu pięciu, gdy wtem zaczął coś odczuwać, jakąś zmianę w sobie. Podciągnął się na łóżku i usiadł prosto. Nie wiedział, co to było. Czuł się tak, jakby ktoś otworzył okno w jego głowie i wpuścił tam świeże powietrze.
Powoli zaczął sobie coś przypominać. Z początku jakieś niewyraźne obrazy. Zobaczył obskurny pokój z kilkoma łóżkami, zakryte okna i brudny fartuch mężczyzny, który nad nim stał. Słyszał cichy odgłos maszyny pompującej serum i jego służalczy ton:
„Szanowny panie, będzie pan zadowolony… Będzie pan bardzo zadowolony…”
A potem w swoim umyśle zobaczył jakąś kobietę. Zacisnął dłonie w pięści. Nie wiedzieć czemu, ale to wspomnienie napawało go wściekłością.
Drzwi skrzypnęły, a on odruchowo złapał się za pas szukając broni. To był instynkt, coś silniejszego od niego. Wymacał, ale zorientował się, że nie ma przy sobie żadnego pistoletu. Tymczasem w drzwiach stanęła Blanka. Musiała zauważyć wyraz zdumienia na jego twarzy, bo przystanęła raptownie.
– Czy… wszystko dobrze? – zapytała niepewnie.
On powoli cofnął rękę.
– Tak…
Ona nadal stała w progu, zerkając na niego ostrożnie.
– I jak się czujesz? – zapytała. – Czy odczuwasz jakąś poprawę?
– Niezbyt… – skłamał szybko.
– Och…
Wyglądała na nieco zawiedzioną.
– No cóż, nie wszyscy reagują tak samo.
Podeszła do niego i sprawdziła coś na woreczku z płynem. Widział, że kątem oka zerka na jego dłoń, tę, którą złapał się za pas. Teraz spoczywała na jego kolanie. Nic nie powiedziała.
– Już się skończyło – oznajmiła, odpinając rurkę od woreczka. – Na dziś wystarczy. Jutro znowu cię podepniemy. Będziemy to robić codziennie przez trzy miesiące.
Zgodził się skinieniem głowy.
– Dobrze, w takim razie jeśli masz wystarczająco dużo siły, odprowadzę cię do twojego pokoju – powiedziała. – Chyba, że wolisz, żebym cię zawiozła na wózku – dodała, wskazując na elektryczny wózek stojący w rogu.
Ariel skrzywił się.
– Sam pójdę.
Blanka odpięła przezroczystą rurkę z jego dłoni i zasklepiła rankę opatrunkiem. Ariel spuścił nogi na ziemię i powoli wstał, pamiętając o poprzednich zawrotach głowy. Nadal czuł się bardzo słabo, ale nie pokazywał tego po sobie. Zaczął iść razem z Blanką, powoli przemierzając długi korytarz. W połowie drogi zaczął dyszeć i oblał go zimny pot.
– Może zrobimy przerwę? – zapytała Blanka, widząc, w jakim on jest stanie.
– Nie, nic mi nie jest, chodźmy – mruknął.
Szli więc dalej, a ona delikatnie prowadziła go do pokoju trzymając go pod ramię. Mijali po drodze innych pacjentów, mniej lub bardziej sprawnych. Niektórzy snuli się po korytarzu z rurką doczepioną do ręki, prowadząc za sobą woreczek z płynem na stojaku. Inni, głównie ci w podeszłym wieku, siedzieli na ruchomych fotelach lub leżeli w łóżkach. Patrzyli na ich dwójkę z zaciekawieniem.
Wreszcie doszli do pokoiku. Było to maleńkie pomieszczenie z wąskim łóżkiem, jedną szafką i niewielkim oknem. Nic więcej tam się nie zmieściło. Wszystko wyglądało na schludne i czyste, skromne, ale wystarczające.
– Tu masz czystą bieliznę, środki czystości, ręczniki – powiedziała Blanka, otwierając szafkę.
On popatrzył bez zainteresowania. Podszedł do okna. Jego pokój znajdował się na pierwszym piętrze i rozlegał się stąd widok na zadbane podwórko z przyciętymi krzewami. Jesienne, brunatne liście spadały z gałęzi przy każdym silniejszym podmuchu wiatru i wyścielały trawnik jak dywan.
Dotknął dłonią szyby. Czuł się dziwnie wyobcowany, jakby nie pasujący do tej rzeczywistości. Jakby coś odgradzało go od świata i od reszty ludzi.
– Ariel? – usłyszał jej głos jak z oddali.
Zrozumiał, że mówiła coś do niego wcześniej, a on dopiero za którymś razem to usłyszał.
– Co…? – spytał, powoli obracając się do niej.
– Wszystko dobrze? – zapytała. – Może chcesz się położyć?
– Może… – odparł nieprzytomnie.
Usiadł na łóżku i oparł dłonie o kolana. Siedział tak ze wzrokiem wbitym w podłogę.
– Może się czegoś napijesz? – zapytała.
– Chyba… mi niedobrze – powiedział po chwili.
– Och, to tak może być przez pierwsze dni – powiedziała. – Twój organizm musi się przyzwyczaić do braku serum i kuracji lekowej.
Sięgnęła po coś do szafki.
– Zostawię ci tutaj miskę, na wypadek gdybyś musiał, no wiesz… – powiedziała, stawiając plastikową miskę przy jego łóżku.
On tylko kiwnął głową. Położył się na wznak i popatrzył w sufit. Wciąż kręciło mu się w głowie. Blanka jeszcze przez chwilę krzątała się po jego pokoju, wyjmując na nocną szafkę jakieś medykamenty i opatrunki.
– Gdybyś czegoś potrzebował, tu nad łóżkiem masz taki przycisk – powiedziała, pokazując mu nad wezgłowiem.
– Sygnał od razu przywoła kogoś z personelu – dodała, prostując się. – Staramy się odpowiadać najszybciej jak możemy, ale czasem, gdy mamy dużo pacjentów, nie jesteśmy w stanie dotrzeć do wszystkich od razu.
Pokiwał głową.
– Odpoczywaj, twój organizm jest wycieńczony. Piotr przeanalizował twoje wyniki krwi. Wszystko jest sporo poniżej normy…
Spojrzała na niego poważnie, a on tylko wzruszył ramionami.
– Tak więc resztę dnia masz wolne – oznajmiła.
Zrobiła taki ruch, jakby chciała się wycofać z pokoju, gdy wtem zapytał ją:
– Naprawdę to ty sama założyłaś ten ośrodek?
Zatrzymała się przy drzwiach.
– Tak wyszło – powiedziała, spuszczając skromnie oczy.
– Skąd miałaś na to wszystko środki? – zdziwił się. – Cały ten dom i wyposażenie musiało cię kosztować chyba fortunę.
Ona podniosła głowę, a twarz zaraz jej się wypogodziła.
– Pewna bardzo dobra i szlachetna osoba mnie wspomogła, rzekłabym nawet, że… uratowała mnie – powiedziała tajemniczo. – A po niej pojawili się inni, którzy wspierali mnie finansowo. Moi aniołowie, tak ich nazywam.
– Aniołowie… – powtórzył.
To słowo przypomniało mu ciąg imion, które znał od najwcześniejszych lat.
– Mikael, Gabriel, Rafael, Uriel i… – szepnął.
– Co mówiłeś? – zapytała, nachylając się nad nim.
– Nic – uciął. – Musiałaś mieć niezły dar przekonywania, skoro bogacze tak po prostu dawali ci datki na ten ośrodek – stwierdził.
Blanka szybko potrząsnęła głową.
– Och, nie, nie mam żadnego daru przekonywania – odparła. – Wszystko, co tu mamy, dostałam za darmo, zupełnie niezasłużenie.
– Niezasłużenie? – zdziwił się. – Na pewno musiałaś czymś zasłużyć na taką hojność. Ja bym trzy razy się zastanowił, gdybym chciał oddać część swoich punktów na jakiś tam ośrodek dla biednych. I na pewno dobrze bym się przyjrzał osobie, która go prowadzi…
To powiedziawszy, obrzucił ją spojrzeniem od góry do dołu. Jej zgrabna figura ukryta była pod luźnym swetrem i ładną spódnicą do kolan. Wyglądała zwyczajnie, a jednak miała w sobie subtelną elegancję. Blanka skrzyżowała ramiona na piersi i zmarszczyła brwi.
– Na szczęście moi darczyńcy nie przyglądali mi się aż tak uważnie – powiedziała znacząco, widząc jego spojrzenie.
Ariel spuścił wzrok.
– Teraz cię zostawiam, mam jeszcze innych pacjentów, którym muszę pomóc – powiedziała chłodniejszym tonem i wyszła, zostawiając go samego.