Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Arkadia - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 lipca 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Arkadia - ebook

Fabuła wprowadza czytelnika w świat tajemniczej rajskiej wyspy, na której zostaje uwięzionych dwanaście różnych, obcych sobie osób, których z pozoru nic nie łączy. Niebawem okazuje się, że są oni współwinni krzywdy wyrządzonej dziecku. Krzywda ta nie może im ujść na sucho.

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8384-253-0
Rozmiar pliku: 2,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Blanka

Ostre słońce wiszące nisko nad horyzontem oślepiało Blankę, która prowadząc auto ledwo widziała pieszych i rowerzystów. Sięgnęła po okulary przeciwsłoneczne.

— Tak lepiej — mruknęła do siebie nakładając ciemne okulary na nos.

W końcu dojechała do domu. Było już dość późno. To był męczący dzień. Szef w pracy miał zły humor i wszystkim się oberwało bez powodu. Biuro projektowe, w który pracowała Blanka działało na pełnych obrotach, mnóstwo zamówień, mało rąk do pracy i pełna nerwówka. Nacisnęła guzik pilota, aby otworzyć bramę wjazdową. Jeszcze tylko sprawdzi skrzynkę pocztową i w końcu będzie można odpocząć po ciężkim dniu.

Blanka pobieżnie przejrzała korespondencję w drodze do drzwi wejściowych. Nic ciekawego, tona ulotek i rachunków.

Usiadła wygodnie w fotelu. Przejrzała jeszcze raz korespondencję, aby oddzielić niepotrzebne śmieci od rachunków, których niestety nie można beztrosko wyrzucić. Zwróciła uwagę na tęczową kopertę i nadrukiem biura podróży, o jakże wdzięcznej nazwie, Tęcza.

— Ładna koperta, ale nie dla mnie. Niestety nie mam czasu na wczasy. Jeszcze nie teraz. Szef gdyby usłyszał o urlopie pewnie dostałby zawału — pomyślała.

Odłożyła kolorową kopertę na stos ulotek przeznaczonych do kosza. Poszła spać. Była naprawdę zmęczona.

Rano budzik smartfona wyrwał ją ze snu.

— I tak w koło Macieju — mruknęła do siebie — praca, dom, praca dom i tak w kółko. Kiedy w końcu zacznę żyć? — Użalała się nad swoim losem singielki — pracoholiczki.

Blanka była przemęczona. Zero rozrywek, tylko ciężka praca. Po pracy nie miała nawet siły, aby wyjść od czasu do czasu ze znajomymi do klubu czy kawiarni. Weekendy spędzała w łóżku ładując akumulatory na kolejny tydzień w pracy. Nie mogła sobie pozwolić na nieprzespane noce, bo w pracy musiała być skupiona i dawać z siebie wszystko. Dzięki ciężkiej pracy mogła sobie pozwolić na swój własny dom, dobry samochód, świetne ciuchy. Jedyne, czego nie zapewniała jej praca, to mężczyzna u boku i wolny czas. Nie miała czasu na randki i takie tam głupoty.

— Mam jeszcze czas — pocieszała się w myślach — dopiero stuknęły mi lata Chrystusowe, jeszcze zdążę.

Kolejny wymagający dzień w pracy właśnie mijał nieubłaganie, a tu jeszcze pozostało do załatwienia kilka pilnych spraw. Ze skupienia nad kolejnym projektem aranżacji wnętrz dla pewnego nowobogackiego biznesmana wyrwał ją dźwięk telefonu.

— Blanka Krzemieniecka. Słucham — powiedziała automatycznie do słuchawki.

— Dzień dobry. Z tej strony Sebastian Zieliński. Biuro podróży Tęcza — przedstawił się mężczyzna.

— Dzień dobry — odpowiedziała Blanka nieco zdziwiona.

— Dzwonie do pani w sprawie wczasów…

— Dziękuję, nie jestem zainteresowana państwa ofertą. Do widzenia — przerwała dość niegrzecznie.

Irytowały ją te natrętne telefony z różnego rodzaju ofertami. — Muszę zablokować ten numer — obiecała sobie w myślach.

— Chwileczkę, proszę pani, to nie jest oferta. Dzwonię w innej sprawie — powiedział szybko mężczyzna.

— Ach tak. Więc, o co chodzi?

— Dzwonię ustalić z panią termin wyjazdu na wczasy do ośrodka „Paradisus”.

— To jakaś pomyłka. Nie rezerwowałam wczasów i nie wybieram się do żadnego ośrodka Para… coś tam.

— Wiem, że pani nie rezerwowała, ale chodzi o to, że wygrała pani główną nagrodę w postaci wczasów w ośrodku „Paradisus” na pewnej uroczej, rajskiej wyspie.

— To nadal pomyłka. Nie brałam udziału w żadnym konkursie.

— Brała pani. Mam tu przed sobą wypełnione przez panią zgłoszenie z marca tego roku.

— Nie przypominam sobie.

— Zgłoszenie jest z 15 marca wypełnione w Warszawie.

— Wtedy byłam na szkoleniu w Warszawie, ale… — Blanka szukała w pamięci czegoś na temat tego tajemniczego zgłoszenia. Faktycznie pamiętała, że na tym szkoleniu łaził za nią jakiś facet i wcisnął jej coś do podpisania. Nawet pomógł jej coś tam wypełnić, a ona tylko to podpisała na odczepnego.

— No właśnie, firma Vindicta, do której wypełniła pani to zgłoszenie ufundowała nagrodę w postaci dwutygodniowych wczasów w ośrodku „Paradisus”. Pani została wylosowana jako zwyciężczyni, a moje biuro podróży, na zlecenie tej właśnie firmy, organizuje te wczasy. Wysłaliśmy pani pocztą zaproszenie wraz z wszystkimi niezbędnymi informacjami.

Blanka skojarzyła tęczową kopertę, którą wczoraj wyciągnęła ze skrzynki pocztowej.

— Ok, rozumiem, ale co w związku tym?

— Wczasy rozpoczynają się z pięć tygodni. Wszystkie informacje ma pani w korespondencji, którą do pani wysłałem.

— Nie wiem czy w tym terminie będę mogła…

— Niestety termin jest nie do przesunięcia. Osób, które wygrały jest więcej. Ośrodek jest zarezerwowany tylko dla waszej grupy. Zachęcam panią do skorzystania. To naprawdę luksusowy ośrodek. Nie będzie pani żałowała.

— Nie jestem pewna czy w tej chwili mogę potwierdzić swój udział. Zastanowię się i oddzwonię do pana.

— Liczę, że skorzysta pani z tej wygranej. To naprawdę świetna okazja. Ośrodek jest rewelacyjny. Wypocznie pani jak nigdy — przekonywał mężczyzna.

— Zastanowię się — powiedziała Blanka.

Oczami wyobraźni już widziała siebie dryfującą na dmuchanym materacu po luksusowym basenie z drinkiem w ręce — oj, przydałby się wypoczynek… zamarzyła w myślach.

— Czy mogę przyjechać z przyjaciółką? Oczywiście za dodatkową opłatą.

— Niestety, organizator postawił warunek, że wczasy są tylko dla wybranych osób i nikt, kto nie jest zaproszony przez organizatora, nie może brać w nich udziału.

— Szkoda… Nie wiem czy chcę spędzać czas sama…

— Zapewniam panią, że wspólnie z organizatorem zadbamy o to, aby czas, jaki spędzą państwo w ośrodku „Paradisus” był wypełniony niezapomnianymi atrakcjami. Na pewno nie będą się państwo nudzić.

— Dobrze. Dziękuję panu za informację. Skontaktuję się z panem, kiedy podejmę decyzję.

— Czekam na telefon i naprawdę zachęcam do skorzystania. Nieczęsto przecież trafia się taka atrakcyjna wygrana, a poza tym to świetna okazja, aby wypocząć, naładować akumulatory na kolejny rok.

Blanka od dłuższego czasu zastanawiała się nad propozycją. Musiała przyznać przed samą sobą, że była ona wyjątkowo atrakcyjna i kusząca. Ekskluzywne wakacje za darmo?

— Nie ma na co czekać — postanowiła w myślach — zasłużyłam na to, jak nikt inny. W końcu firma się nie zawali, jak raz na kilka lat wezmę dłuższy urlop — mruknęła do siebie podpisując wniosek o urlop.Bartek

Bartek zatrzymał się zdyszany. Pochylił się opierając ręce na kolanach. Oddychał ciężko. Jego partner Przemek właśnie zakuwał w kajdanki drobnego złodziejaszka, którego gonili przez kilka ulic.

— Co z ciebie za policjant, że dyszysz jak lokomotywa po kilkuset metrach — zaśmiał się Przemek.

— Ostatnio mam wiele spraw na głowie. Nie mam czasu na siłownię. Kuj go i wracamy — warknął Bartek zły, że się nie popisał.

Od kilku miesięcy faktycznie jego forma nieco osłabła. Odkąd zerwał z Dominiką nic mu się nie chciało. Nie żeby ją jakoś kochał na zabój, ale jej zdrada mocno uraziła jego męską dumę. Zaniedbywał siłownię, bo od jakiegoś czasu podejrzewał, że Dominika nie jest wobec niego zupełnie szczera. Postanowił sprawdzić to osobiście, śledząc ją kiedy tylko miał wolną chwilę. Nie wrócił na siłownię nawet po tym jak definitywnie zerwał z Dominiką. Uznał bowiem, że nie ma dla kogo się starać.

Obaj policjanci zaprowadzili podejrzanego do radiowozu.

— Przepraszam, pan Bartosz Bielski? — Usłyszeli za sobą nieznajomy głos.

Bartek odwrócił się gwałtownie spoglądając groźnie na młodego mężczyznę ubranego w nienagannie skrojony garnitur, dzierżącego mocno czarną, skórzaną teczkę. Mężczyzna wyglądał jak prymus przed maturą, duże okulary na okrągłej twarzy i ulizana, przydługa fryzura.

— A pan to kto? — Bartek spytał groźnie mężczyznę.

— Dzień dobry — mężczyzna podszedł do Bartka wyciągając do niego rękę na powitanie, którą ten ostentacyjnie zignorował.

— Nazywam się Sebastian Zieliński. Jestem przedstawicielem biura podróży, które na zlecenie firmy Vindicta, organizuje wczasy dla osób, które wygrały główną nagrodę w konkursie.

— I co ja mam z tym wspólnego? — Warknął Bartek.

— Jestem tu, bo brał pan udział w tej loterii i wygrał pan ekskluzywne wakacje ufundowane przez firmę Vindicta.

— Nie, nie brałem udziału w żadnej loterii. Z kimś mnie pan pomylił. Proszę stąd odejść.

— Ale przepraszam…

— Proszę stąd odejść! Nie słyszał pan co kolega powiedział! — Przemek postanowił pomóc przyjacielowi i przegonić intruza, sądząc, że to jakiś natręt próbujący naciągnąć Bartka na wątpliwej jakości usługi — widma.

Mężczyzna wyciągnął w stronę Bartka rękę uzbrojoną kartkę papieru — tu jest zgłoszenie, które pan wypełnił, i dzięki któremu wygrał pan główną nagrodę — powiedział szybko upierdliwy intruz.

— Ja nie wypełniałem żadnego zgłoszenia — upierał się Bartek — jednocześnie przyglądając się kartce papieru, którą podał mu mężczyzna.

U dołu ankiety widniał zdecydowanie jego podpis. Zdziwił się, bo nie pamiętał zupełnie, aby podpisywał coś takiego. Sebastian Zieliński widząc jego zdezorientowaną minę pospieszył z wyjaśnieniem.

— Firma, dla której organizujemy ten wyjazd, często organizuje różnego rodzaju eventy i podczas tych wydarzeń klienci również wypełniają takie zgłoszenia.

Bartkowi coś zaświtało w głowie. Jak przez mgłę pamiętał, że będąc w galerii handlowej z Dominiką, kiedy jeszcze byli razem, trafili na jakiś event. Pamiętał jak Dominika upierała się, aby wziąć udział w loterii i rzeczywiście coś tam podpisał.

— Dobra, może i coś tam pamiętam — mruknął — ale o co panu konkretnie chodzi?

— Tu ma pan zaproszenie na wczasy, które pan wygrał. Są tu wszystkie szczegóły — mężczyzna podał Bartkowi tęczową kopertę — skontaktuję się z panem za kilka dni w sprawie szczegółów. Do widzenia — powiedział szybko mężczyzna zostawiając za sobą zdezorientowanego Bartka.

— Zaraz! — Bartek krzyknął za pośpiesznie oddalającym się młodym człowiekiem — co to za firma?

— Vindicta — odrzekł mężczyzna.

— Ale czym się zajmuje?

— Między innymi doradztwem finansowym, promocją przedsiębiorczości oraz handlem międzynarodowym.

Bartek z Przemkiem, po służbie, wstąpili do małego rodzinnego baru na szybki obiad. Bartek, jak samotny mężczyzna nie rwał się do codziennego gotowania, a Przemek korzystał z chwilowego statusu „słomianego wdowca”, ponieważ jego żona wyjechała na kilka dni do rodziców.

— Co ty myślisz o tym? — Spytał Bartek oglądając wściekle kolorową kopertę.

— Ja bym się cieszył gdybym wygrał takie wczasy. Nawet trochę ci zazdroszczę.

— Ja jakoś nie mogę uwierzyć w to, że ktoś ot tak funduje mi wczasy.

— Przecież ten gość mówił, że to był konkurs. To, że akurat trafiło na ciebie to przypadek. Twoje szczęście. Sprawdziłem tą firmę Vindicta i biuro podróży Tęcza. Co prawda pobieżnie, bo nie miałem zbyt dużo czasu, ale te firmy rzeczywiście istnieją. Nie rozumiem nad czym się zastanawiasz? Pakuj torbę i jedź odpocząć. Ostatnio nie miałeś łatwego życia, więc trochę relaksu dobrze ci zrobi.

— Może masz rację… — mruknął utkwiwszy wzrok gdzieś w oddali.Witold

W zakrystii panował półmrok. Ksiądz Witold Kostera właśnie skończył mszę. Przebierał się machinalnie w głębokim zamyśleniu. Spojrzał na leżącą tu przed nim prośbę o przeniesienie do stanu świeckiego skierowaną do Kongregacji Nauki Wiary za pośrednictwem biskupa diecezjalnego. Wziął do ręki pióro, które dostał na rocznicę święceń kapłańskich od swoich wiernych. Stał chwilę rozmyślając nad kartką papieru zapisaną równym, czytelnym pismem. Na jego twarzy malowało się niezdecydowanie. Odłożył pióro. Spojrzał na kolorową kopertę leżącą na starej zabytkowej kredencji. Sam nie wiedział co ma o tym myśleć. Kopertę przyniosła mu Maria Leska. Twierdziła, że oboje z mężem wygrali wczasy dla trzech osób. Miał to być wypoczynek połączony z pielgrzymowaniem po najpiękniejszych kościołach. Leska zaproponowała mu jedno miejsce. Ona i jej mąż postanowili przyjąć tą propozycję. Potrzebowali oderwać się od wszystkich nieszczęść, które ich spotkały w ostatnich latach. Ich jedyny syn, Eryk, dwa lata temu popełnił samobójstwo. Od tego czasu nie umieli się podnieść. Eryk był uroczym chłopcem, zawsze taki cichy i grzeczny, głęboko wierzący, co niedziela służył do mszy. Byli z niego tacy dumni, a najbardziej z tego, że ich jedyny syn był ulubieńcem księdza Witolda, osoby będącej niedoścignionym wzorem dla innych. Ksiądz — podobnie jak innym dzieciom — poświęcał Erykowi wiele czasu. Organizował dla dzieci wyjazdy, wycieczki, zajęcia plastyczne, sportowe, odrabiał z nimi lekcje, nawet uczył ich łaciny, co miało im pomóc w przyszłości w dalszej edukacji medycznej lub prawniczej. Okoliczni mieszkańcy byli wdzięczni księdzu, za to, że robił wszystko, aby dzieci z małej wsi nie czuły się gorsze, aby miały zapewnioną opiekę, kiedy ich rodzice pracowali i nie mieli czasu zajmować się swoimi pociechami.

Dla Marii Leskiej ksiądz Witold był aniołem. Ufała mu bezgranicznie. Marzyła, że jej syn kiedyś też zostanie księdzem, dokładnie takim samym jak ksiądz Witold. Od dziecka przygotowywała Eryka do tej roli. Nie rozumiała dlaczego jej syn od pewnego czasu zaczął się buntować i coraz częściej mówił, że nie chce być księdzem. Chciał być artystą. Aktorem. Marii nie mieściło się to w głowie. Odkąd poszedł do średniej szkoły do większego miasta i nie spotykał się tak często z księdzem Witoldem, zaczął miewać takie głupie pomysły. Chodził do teatru, do kina, na wystawy. Bywało, że na niedzielę nie przyjeżdżał do domu z internatu bo wolał iść do teatru zamiast do kościoła. Marię niepokoiło zachowanie Eryka. Nawet kiedyś się o to pokłócili. Przybrany ojciec Eryka i mąż Marii, Tadeusz również miał nadzieję, że ich jedyny syn zostanie księdzem. Tylko Eryk przestał o tym marzyć. Kiedy nadszedł czas wyboru dalszej drogi po maturze, wydawało się, że rodzice przekonali syna do pójścia drogą księdza Witolda. Pojechał złożyć dokumenty do seminarium. Rodzice byli z niego niezwykle dumni. Jakież było ich zdziwienie i rozczarowanie, kiedy dowiedzieli się po kilku miesiącach, że Eryk owszem poszedł na studia, ale aktorskie. Ukrywał to przed nimi. Wielogodzinne rozmowy, perswazja, odcięcie od pieniędzy rodziców nic nie dało. Żadne argumenty nie przekonały chłopaka do powrotu na łono rodziny i kościoła. Eryk zamieszkał z jakimś starszym kolegą. Utrzymywał się z dorywczej pracy i studiował aktorstwo. Lescy mieli nadzieję, że zerwanie kontaktu z synem przywróci mu rozum. Nie odzywali się więc do niego i czekali, aż on się zreflektuje. Maria była przekonana, że Eryk w końcu się odezwie i powie, że rodzice mieli rację, że rzuca studia aktorskie i że idzie do seminarium. Czekali tak, aż któregoś dnia otrzymali tą straszną wiadomość, że Eryk nie żyje. Jakiś policjant twierdził, że popełnił jeden z najstraszniejszych grzechów: samobójstwo. Maria była pewna, że to wina tych jego marzeń o byciu artystą. Znienawidziła wszystkich aktorów. Ten ich rozwiązły tryb życia był taki odrażający. Nie to co życie konsekrowane, takie czyste i dobre. Maria Leska uważała, że cała wina za śmierć jej syna spoczywa na tym zepsutym i zdegenerowanym środowisku, pożal się Boże, artystów. Uważała, że oni wszyscy powinni się smażyć w piekle za zepsute życie przepełnione grzechem i bezbożnymi pragnieniami.

Ksiądz Witold Kostera w zamyśleniu obracał w rękach tęczową kopertę od Marii Leskiej. Z jednej strony miło byłoby odpocząć w luksusowym kurorcie, a drugiej miał jakieś złe przeczucia. Solidny odpoczynek i możliwość oderwania się od trosk i dylematów, które od dawna już zaprzątały mu głowę były tym czego potrzebował. Był jednak pełen obaw i niechęci do spędzania urlopu z rodzicami Eryka. Lescy byli ostatnimi osobami, z którymi chciałby spędzać wolny czas. Po pierwsze w obecności parafian nie mógłby się dostatecznie wyluzować i odpocząć, a już na pewno nie w obecności tak zdewociałych ludzi jak Lescy. Czuł się w ich obecności nieswojo, zwłaszcza teraz kiedy rozważał odejście ze stanu duchownego. Lescy na pewno by tego nie zrozumieli. Zawsze byli radykalni w swoich poglądach, zwłaszcza Maria. Była to kobieta trudna, i nieustępliwa. Po śmierci syna jej zachowanie stało się nie do zniesienia. Wcześniej, owszem była bardzo wierząca, ale jej zachowanie można było nazwać w miarę normalnym. Teraz, stała się wręcz fanatyczna. Ksiądz Witold podejrzewał nawet, że kobieta po prostu oszalała z rozpaczy po śmierci syna. Nawet próbował ją kiedyś przekonać, aby udała się do psychologa, ale ona zdecydowanie odrzuciła tą sugestię.

Witold wybrał numer Leskiej, aby podziękować jej za propozycję wspólnego urlopu.

— Szczęść Boże Pani Mario — powiedział miłym, spokojnym głosem, drożącą ręką poprawiając okulary w złotych, cienkich oprawkach.

— Szczęść Boże proszę księdza — odpowiedziała Maria tonem, w którym czuć było niezdrowe podniecenie.

— Pani Mario dzwonię, bo chciałbym podziękować za pani, jakże hojną, propozycję wzięcia udziału w darmowych wczasach, ale ja niestety nie mogę przyjąć takiego daru. To zbyt drogi prezent. Nie mógłbym…

— Ależ proszę księdza — przerwała mu Maria — może ksiądz przyjąć ten dar bez żadnych skrupułów. My nie zapłaciliśmy za te wczasy, otrzymaliśmy je w prezencie.

— Tak wiem pani Mario, ale mimo to…

— Proszę księdza, musi ksiądz to zrobić, dla Eryka…

Te słowa spowodowały, że Witolda przeszedł nieprzyjemny dreszcz.

— Pani Mario, wie pani, że Eryk był dla mnie bardzo bliski, ale…

— Nie, nie, ksiądz nie rozumie! — Kobieta trajkotała do słuchawki podekscytowana — zadzwonił do nas przedstawiciel jakiejś firmy… Nie pamiętam jak ona się nazywa, ale jakoś… no, nic nie przypomnę sobie… Ten człowiek powiedział, że znał Eryka. Eryk podobno się z nim przyjaźnił. Ten młody człowiek powiedział, że Eryk żałował swojego wyboru, że chciał zrezygnować z tych bezbożnych studiów i wrócić do seminarium. Pan Sebastian, tak miał na imię. Piękne imię, prawda? Od świętego Sebastiana męczennika. I wie ksiądz co? On nawet trochę przypomina mi Eryka, to znaczy jego głos był taki… — Kobieta pociągnęła kilka razy nosem. Witold usłyszał w słuchawce jak kobieta płacze.

— Pani Mario, ja również nie mogę odżałować…

— I ten pan Sebastian — przerwała mu podekscytowana kobieta nie zwracając na obiekcje swojego rozmówcy — powiedział mi, że Eryk zwierzył mu się, że chciał nas przeprosić za swoje zachowanie. Mnie, Tadzia i właśnie księdza. Mówił, że szczególnie zależało mu na przeproszeniu księdza. Liczył, że ksiądz będzie jego przewodnikiem duchowym, kiedy już wróci do seminarium. Eryk planował na przeprosiny wykupić nam wszystkim takie właśnie wczasy — mówiła rozgorączkowanym głosem Maria — i zbierał pieniądze i marzył, że we czwórkę wyjedziemy razem i wszystko sobie wyjaśnimy, pogodzimy się… Ale nie zdążył…

— Pani Mario, skąd pani to wszystko wie? — Spytał zszokowany ksiądz Witold.

— No mówię przecież. Od tego Sebastiana. Mówił, że Erykowi bardzo zależało na naprawieniu wszystkiego. Nawet ponownie chciał złożyć dokumenty do seminarium. Nie otrzymał jednak od miejscowego proboszcza pozytywnej opinii. Wie ksiądz przecież, że to było niezbędne do wstąpienia do seminarium…

— Tak, wiem, ale…

— … I postanowił wszystko naprawić. Wrócić do domu przeprosić nas i poprosić właśnie księdza o taką opinię.

— To dlaczego tego nie zrobił? — Zaciekawił się ksiądz.

— Podobno się załamał, bo spotkał się z księdzem i zachował się wobec księdza bardzo nieładnie księdza… I bał się, że ksiądz mu nie wybaczy…

— Ależ pani Mario! To jakaś bzdura! Nie spotykałem się z Erykiem odką wyjechał! — Skłamał Witold.

— No, nie wiem… Może coś źle zrozumiałam… W każdym razie stało się coś, co spowodowało, że nie mógł wrócić do seminarium i z rozpaczy postanowił zrobić tą straszną rzecz — chlipała do słuchawki kobieta.

— Pani Mario, bardzo mi przykro, że…

— Ale zanim to zrobił, powiedział temu Sebastianowi, że stracił całą nadzieję, nie może żyć bez rodziny i kościoła. I ten Sebastian postanowił spełnić ostatnie marzenie Eryka… — Maria mówiła coraz szybciej i coraz bardziej podekscytowanym tonem.

— To bardzo ładnie ze strony tego młodego człowieka, ale…

— Proszę księdza, nie rozumie ksiądz? To jest jak testament. To jest znak od mojego syna. Stamtąd. On zrozumiał swój błąd, ale nie zdążył go naprawić. My musimy to zrobić za niego! Aby jego dusza zaznał spokoju! Nie może ksiądz odmówić! To jest jak wypełnienie ostatniej woli zmarłego! Musi ksiądz z nami pojechać. Dla Eryka! Nie może ksiądz odmówić!

— Pani Mario — oponował Witold — Ja rozumiem, ale jestem księdzem, to nie uchodzi, tak na wczasy z innymi ludźmi… Będą może krzywo na mnie patrzeć, że ksiądz na takich ekskluzywnych wczasach — próbował się wykręcić — Pomodlę się za niego, za jego duszę…

— Proszę się nie martwić, my z Tadziem nikomu nie powiemy, że ksiądz jest księdzem — paplała podekscytowana — będzie tam ksiądz incognito. Nie może ksiądz odmówić! Będziemy udawać znajomych!

— Pani Mario, to nie uchodzi…

— Pojedziemy razem! To będzie jak pokuta, jak zadośćuczynienie za ten straszny grzech Eryka! Dzięki temu przebłagamy Boga, aby mu wybaczył! Bez księdza to się nie uda! — Trajkotała Maria, coraz bardziej rozgorączkowana.

— Nooo, dobrze… — zgodził się Witold bez przekonania, zły na siebie, że nie potrafił odmówić.

— To wspaniale, proszę księdza, to wspaniale! Pojedziemy razem! — Szczebiotała coraz bardziej rozemocjonowana kobieta.

— Tak, tak pani Mario, na pewno, na pewno…

Witold pożegnał się z kobietą. Był na siebie wściekły, że nie potrafił się wymówić od udziału w tym chorym pomyśle, zwłaszcza, że jego zamiary wakacyjne obejmowały całkiem inne plany i towarzystwo.

— Jakoś to przecierpię — pomyślał zrezygnowany — To faktycznie będzie niezła pokuta — pocieszał się w myślach. Spojrzał na inny dokument leżący tuż obok tęczowej koperty. Wziął do ręki pamiątkowe pióro. Westchnął głęboko, zamknął na chwilę oczy i złożył swój podpis.

— Może te wczasy to będzie dobre zakończenie — pomyślał smutno.Paradisus

Blanka Krzemieniecka stała z wielką walizką przy molo. Sebastian Zieliński — przedstawiciel biura podróży Tęcza biegał w tą i z powrotem próbując zebrać do kupy całą grupę. Kiedy w końcu udało się uciszyć rozgadany tłumek rezydent stanął przed zebranymi. Poprawił krawat, który kontrastował z jasną koszulą z długim rękawem opinającą jego dość pulchne ciało. Jego ciemne, przydługie szczecinowate włosy wchodziły do oczu, zasłaniając ich ładną ciemnobrązową barwę. Gęsta czarna, dość długa broda zasłaniała niemal całą okrągłą twarz. Zieliński był dość wysoki, więc górował nad resztą grupy.

— Szanowni państwo — niemal krzyczał z przejęcia — szanowni państwo, proszę o ciszę. Bardzo proszę zebrać się w zwartą grupę, bo zaraz będziemy wsiadać na ten piękny, ekskluzywny jacht wynajęty specjalnie dla państwa.

— Mięliśmy pojechać na ekskluzywne wczasy, a nie na rejs — powiedział bardzo niezadowolony, dystyngowany starszy mężczyzna z gustownie wywiązaną apaszką na szyi.

— Ależ tak właśnie jest — uspokajał Zieliński — zaraz wsiądziemy na jacht, który zawiedzie nas na wspaniałą, rajską wyspę. Jest tam bardzo ekskluzywny ośrodek wypoczynkowy, tylko dla państwa. Nikt nam nie będzie przeszkadzał. To prywatna własność i nikt niepożądany nie ma tam wstępu. Jesteście państwo wybrańcami losu! — Zapewniał przejętym tonem młody mężczyzna.

— Ale zaraz! — Na przód grupy wsunął się starszy mężczyzna w apaszce — jak to na wyspie? A jak my się stamtąd wydostaniemy?

— Zapewniam pana, że nie będzie chciał pan opuszczać wyspy tyle mamy dla państwa atrakcji — powiedział rezydent uspokajającym tonem.

— Ależ proszę pana — upierał się mężczyzna — ja bym chciał pojechać gdzieś dalej, coś zwiedzić, nie będę siedział cały czas na jakiejś wyspie!

— Ja też chciałabym pozwiedzać — odezwała się około pięćdziesięcioletnia, korpulentna kobieta o kruczo czarnych włosach, na bank ufarbowanych własnoręcznie.

— No właśnie! — Wtórowała jej koścista wysoka kobieta, która przybyła z cichym, nieco niższym od niej łysawym mężczyzną o ogorzałej twarzy, bujnym wąsem i okrągłym brzuszkiem — liczyłam, że będziemy mogli zwiedzać tu w okolicy najpiękniejsze kościoły.

— Szanowni państwo — rezydent tłumaczył spokojnie — jeśli będą chcieli państwo udać się na zwiedzanie okolic, nie będzie żadnego problemu. Na wyspie jest wygodna łódź motorowa tylko dla nas. Wszystko zorganizuję dla państwa, tak, aby każdy z was był zadowolony.

Rozmowę przerwał kapitan jachtu, który oznajmił obecnym, iż najwyższa pora wsiadać.

Grupka kilku osób tłoczyła się przy wejściu na jacht. Blanka z ciekawością przyglądała się grupie osób, z którymi miała spędzić swój wymarzony urlop. Były wśród nich dość dziwne indywidua. Para wyglądająca na dość prostych ludzi. Koścista kobieta i jej partner, pewnie mąż. Obok dystyngowanego, lekko siwiejącego pana z niezwykle wyprostowaną postawą, kręciła się korpulentna amatorka zwiedzania. Z boku trzymał się młody, około trzydziestopięcioletni mężczyzna w czapce bejsbolówce, dobrze zbudowany, wysoki o ciemnych blond włosach i błękitnych oczach. Mężczyzna stojący z boku, konsekwentnie milczał i uważnie się wszystkim przyglądał. W grupie był jeszcze około pięćdziesięcioletni mężczyzna w okularach ze złotymi, cienkimi oprawkami i wypielęgnowanymi rękami, ubrany w modne jasne spodnie i markową koszulkę. Równie tajemniczy był jeszcze jeden młody mężczyzna, który — podobnie jak blondyn w bejsbolówce — także wszystkich uważnie obserwował. Mężczyzna ten był równie milczący jak trzydziestoparolatek o błękitnych oczach, ale znacząco się od niego różnił wyglądem. Był średniego wzrostu, dość szczupły, miał niezwykle delikatne ruchy, ciemne nieco dłuższe włosy i uważne oczy. Mężczyzna ubrany był w markowe, najmodniejsze ciuchy o dość niemęskim kolorze jasnego różu.

Blanka zauważyła, że mężczyzna w złotych okularach i wystrojony na różowo fircyk uważnie obserwują się nawzajem. Starszy z nich, ten w złotych okularach, sądząc po jego minie — był najwyraźniej mocno niezadowolony ze spotkania z różowym gościem. Różowy natomiast zerkając co chwila na mężczyznę uśmiechał się do niego zachęcająco. Blanka miała wrażenie, że młodszy mężczyzna flirtuje ze starszym, z czego ten drugi jest wyraźnie niezadowolony i konsekwentnie unikał wzroku swojego natarczywego obserwatora. Widać było, że jest mocno zażenowany zachowaniem ubranego na różowo pięknisia.

Między wszystkimi uczestnikami wycieczki biegał zaaferowany rezydent Sebastian Zieliński i roznosił drinki z palemkami. Po zaspokojeniu pragnienia gości stanął w końcu na środku pokładu i przywołał wszystkich do siebie.

— Szanowni państwo, pozwólcie, że przedstawię państwu sponsora naszego wyjazdu. Pan Tobiasz Marzec, przedstawiciel firmy Vindicta, która ufundowała państwu tą niezwykle cenną nagrodę w postaci dwutygodniowych wczasów w Ośrodku „Paradisus” — Sebastian wskazał ręką na milczącego mężczyznę stojącego przy burcie jachtu i uważnie obserwującego zebranych gości. Mężczyzna w jasnoróżowym stroju, przeszedł na środek jachtu i niezwykle miękkim głosem przywitał zebranych.

— Szanowni państwo, jak już Sebastian państwu powiedział nazywam się Tobiasz Marzec i reprezentuję firmę Vindicta. Nasza firma dopiero wchodzi na polski rynek i dlatego chcemy się szeroko promować, stąd pomysł na ufundowanie naszym potencjalnym klientom tej jakże cennej nagrody. Mam nadzieję, że czas spędzony razem na wsypie przyniesie nam wszystkim wiele emocji i niezapomnianych przeżyć. Życzę państwu udanego pobytu.

Tobiasz zakończył swoje przemówienie, założył na nos ciemne okulary i wrócił na swoje miejsce przy burcie i skupił się na swoim telefonie typu iphone od czasu do czasu zerkając na pięćdziesięciolatka w złotych okularach.

— Panie Sebastianku — słodkim głosem zwróciła się do mężczyzny koścista kobieta, która ciągnąc za sobą okrągłego, wąsatego mężczyznę, skradała się jak kotka w stronę stanowiska rezydenta — jak tak chciałam zapytać, pan znał mojego Eryczka, ja chciałam…

— Pani Maria Leska, tak? — Spytał mężczyzna przyglądając się uważnie kobiecie międzyczasie zakładając ciemne okulary, które wraz z brodą zakryły niemal całą jego twarz.

— Tak, tak, to ja — przyznała skwapliwie — a to mój maż, Tadzio, ojciec Eryczka. No i ja właśnie chciałam zapytać…

— Tak, Pani Mario? — Sebastian wyprostował się i chrząknął, jakby na raz dostał chrypki.

— Czy mógłby pan coś opowiedzieć nam o Eryku? O czasie kiedy go pan znał? — Prosiła kobieta z nieukrywaną nadzieją w głosie — on był takim dobrym wrażliwym dzieckiem, ale potem się zmienił i oddalił się od nas, a my przecież chcieliśmy dla niego jak najlepiej…

— Być może Eryk lepiej wiedział, co jest dla niego najlepsze… — Powiedział mężczyzna przyglądając się kobiecie z uwagą zza ciemnych okularów.

— Ależ panie Sebastianku, my przecież dla niego tak wiele zrobiliśmy…

— Tak, to prawda bardzo dużo państwo zrobiliście, a jednocześnie za mało…

— Co ma pan na myśli? — Oburzyła się kobieta — pan nas nie zna! Pewnie Eryka też pan nie znał, aż tak dobrze, skoro mówi pan takie rzeczy! My dla niego wszystko poświeciliśmy!

— Znałem go bardzo dobrze, nawet można powiedzieć dogłębnie, pani Mario — uśmiechnął się mężczyzna — oczywiście nie chciałem pani urazić. Miałem na myśli to, że w takich sytuacjach wszyscy wokół mogli zrobić coś więcej, aby zapobiec tragedii.

— No tak, tak — zadumała się kobieta ocierając łzę — a wie pan, panie Sebastianku, pan mi go trochę przypomina.

— Pani Mario, porozmawiamy później — powiedział speszony Sebastian — oddalając się pośpiesznie od rodziców Eryka Leskiego.

— Ale panie Sebastianku! — Kobieta wyciągnęła rękę, aby zatrzymać mężczyznę.

— Daj spokój — odezwał się w końcu jej maż — będzie jeszcze czas, będzie czas — powiedział odciągając ją od rezydenta.

— Dobry? — Blankę z zamyślenia wyrwało pytanie mężczyzny dotąd milczącego trzymającego się z boku.

— Co, dobry? — Spytała zdezorientowana.

— Drink, czy dobry?

— Ach tak — uśmiechnęła się — pyszny.

— Bartek — mężczyzna wyciągnął do niej rękę.

— Blanka — odpowiedziała również podając mu rękę, którą on mocno uścisnął i nachylając się lekko musnął ustami.

— Gentleman — powiedziała Blanka z uśmiechem.

— Staram się — odpowiedział.

— Wykupiłaś sobie wczasy na odludziu, żeby uciec przed światem?

— Nie, chciałam tylko odpocząć, nie uciekać, a wczasy wygrałam.

— Wygrałaś? — Spytał zaskoczony.

— Tak, w jakiejś loterii czy coś, szczerze mówiąc to nawet nie za bardzo pamiętam, ponoć wypełniłam jakieś zgłoszenie i pykło. Jestem na wczasach.

— To dziwne…

— Dlaczego?

— Bo ja też w taki sposób tu się znalazłem.

— Czyli jesteś szczęściarzem — uśmiechnęła się kobieta do swojego towarzysza.

— Nie wątpię — mruknął przyglądając się z uwagą Blance.

— Gorąco? — Zagadał wystrojony na różowo Tobiasz do mężczyzny w złotych okularach.

— Nie tak bardzo — odrzekł mężczyzna nie patrząc na Tobiasza.

— Ale może być, nawet bardzo. Zwłaszcza, gdy towarzystwo jest gorące.

Mężczyzna nie odpowiedział. Odwrócił się tyłem do pokładu. Tobiasz stanął obok niego przodem do pokładu opierając się łokciami o burtę.

— Nie ma się co stresować. To będą niezapomniane wakacje. Zadbam o to z przyjemnością — uśmiechnął się tajemniczo.

Rozmowę mężczyzn przerwał rezydent.

— Szanowni państwo, właśnie dopływany do ośrodka „Paradisus”.

Ich oczom ukazała się sporych rozmiarów wyspa, a w centralnym jej punkcie znajdował się okazały gmach w starym przedwojennym stylu. Trzykondygnacyjny budynek o obłym kształcie robił duże wrażenie. Biała bryła budynku, powściągliwa i prosta, charakteryzowała się lekkością. Płaski dach i ogromy taras z przylegającym do niego basenem świetnie pasowały do koncepcji budynku. Szerokie okna wpuszczające dużo światła zacierały granicę pomiędzy wnętrzem i otoczeniem. Widok wyspy i ośrodka obiecywały wczasowiczom duży komfort i niezapomniane wakacje. Bryła hotelu odbijała się w powierzchni reprezentacyjnego basenu. Na powierzchni wody w basenie tańczyły jasne promienie słońca. Hotel otoczony był pięknym lasem, który zajmował zdecydowaną powierzchnię wyspy. Tam gdzie nie królowały okazałe drzewa widoczne były piaszczyste plaże otaczające wyspę jak złoty wieniec. Między plażami okalającymi wyspę, gdzieniegdzie widoczne były niewysokie skały z licznymi otworami i małymi zatoczkami wyrzeźbionymi przez wodę.

Zauroczeni wczasowicze z przyjemnością przyglądali się miejscu, gdzie mieli spędzić następne dwa tygodnie. Widok, jaki ukazał się, dopiero co przybyłej na wyspę grupie ludzi, zapowiadał niezapomniane wakacje.

— Boże to istny raj — szepnęła zauroczona Blanka do stojącego obok Bartka.

— To będą wspaniałe wakacje — uśmiechnął się do niej mężczyzna odbierając od niej szarmancko walizkę.

Kiedy wreszcie zeszli z pokładu i stanęli na lądzie przez mały tłumek osób przecisnął się Sebastian stając przed wszystkim na niewielkim pagórku przy dużych drewnianych schodach prowadzących lekko w górę do hotelu.

— Drodzy goście, właśnie dopłynęliśmy do celu. Waszymi bagażami zajmie się Piotr — powiedział Sebastian wskazując na stojącego u szczytu drewnianych schodów rosłego mężczyznę, który ewidentnie większość wolnego czasu spędzał na siłowni. Jego ogromne mięśnie niemal rozsadzały uniform z logo ośrodka wypoczynkowego „Paradisus”.

— Panie Sebastianku może pan coś powie nam o tym ośrodku? — Zagadnęła Maria swoim nieco skrzeczącym głosem.

— Tak… Chciałem państwu o tym opowiedzieć przy kolacji, ale skoro państwo wolą to mogę i teraz. Ośrodek nazywa się „Paradisus” czyli raj. Wyspę jej właściciel nazwał „Arkadia”, czyli kraina szczęśliwości. Nie jest to oficjalna nazwa, jednak przyjęła się ona wśród okolicznych mieszkańców i gości tego hotelu. Atutem wyspy jest maksymalny poziom prywatności. Wyspa jest znacznie oddalona od lądu i rzadko zaglądają tu nieproszeni goście. Jak państwo widzicie spędzicie tu niezapomniane chwile — zaśmiał się mężczyzna.

— Czy ten ośrodek należy do pańskiej firmy? — Zaciekawiony Bartek zwrócił się do Tobiasza.

— Nie. Moja firma tylko wynajęła Ośrodek na czas waszego pobytu tutaj, wyłącznie do waszej dyspozycji. „Paradisus” należy do prywatnej osoby, która bardzo dba o ochronę intymności gości.

— Ta ochrona jest tak doskonała, że nawet odbywają się tu tajne, ściśle chronione szkolenia i narady wojskowe — wtrącił się do rozmowy Sebastian — jak państwo wiecie, albo i nie wiecie, takie szkolenia rządzą się swoimi prawami, dlatego wiedza o istnieniu wyspy nie jest powszechna, dostęp do niej jest chroniony przed dostępem niepożądanych osób. Chodzi tu zarówno o dostęp fizyczny, jak też każdy inny.

— Co to znaczy każdy inny? — Zainteresował się dystyngowany starszy mężczyzna w apaszce.

— No cóż, każdy inny oznacza też na przykład ochronę przez podsłuchami — wyjaśnił rezydent.

— To znaczy? — Dopytywał gość w apaszce — nawet policja nie może nas tu podsłuchać ani nagrać?

— Nawet — potwierdził rezydent Sebastian — spoglądając na pięćdziesięciolatka w złotych okularach — jak państwo widzicie niewiele osób wie o tym kawałku raju. Jesteśmy więc wybrańcami.

W tłumku gości przeszedł pomruk zadowolenia.

— Wyspa, na której się znajdujemy — kontynuował mężczyzna — nazwana Arkadią, stała się zacisznym zakątkiem dla gości tego okazałego ośrodka, którzy chcą się oderwać od reszty świata. Budynek powstał jeszcze przed wojną, jednak jego właściciel został zamordowany przez hitlerowców, którzy przejęli to miejsce do własnych celów. Podobno miały tu miejsce eksperymenty na ludziach. Po wojnie ośrodek stał opuszczony, dopóki nie wykupił go i nie doprowadził do świetności obecny właściciel.

— Legenda głosi, że w tym ośrodku czasem, w nocy słychać jęki i dziwne odgłosy. Podobno są to ofiary hitlerowców, na których dokonywano nieludzkich eksperymentów — powiedział ściszonym głosem Sebastian.

Wszyscy zebrani spojrzeli na siebie zaskoczeni i nieco przestraszeni. Tylko Bartek uśmiechał się ironicznie. Tobiasz spojrzał na Sebastiana karcącym wzrokiem, kiedy niektórzy zaczęli nerwowo pytać, czy legenda na pewno jest prawdziwa.

— Proszę państwa — Tobiasz starał się uspokoić zaniepokojonych gości — to tylko legenda, prawdopodobnie wymyślona przez właściciela wyspy albo okolicznych mieszkańców, po to tylko, aby trzymać ciekawskich z daleka od tej wyspy. Kiedy ośrodek stał opuszczony często odbywały się to szemrane imprezy organizowane przez podejrzane indywidua, którym zależało na tym, aby nikt nie interesował się tym co się tu dzieje. Odkąd powstał tu ten ośrodek jest tu bardzo bezpiecznie. Zapewniam, że nic państwu tu nie grozi.

— No, nie wiem… — powiedział z przekąsem milczący dotąd mężczyzna w okularach ze złotymi oprawkami — hitlerowcy… Przestępcy… To niezbyt dobry PR.

— Drodzy państwo, zapewniam, że jest to tylko miejscowa legenda. Ręczę, że jest tu bardzo bezpiecznie. Jezioro jest patrolowane przez służby oraz firmę ochroniarską, która pilnuje, aby nikt nie zakłócał spokoju gości. Nikt obcy nie może się tu kręcić. Do wyspy może przypływać tylko jeden jacht wynajęty przez naszą firmę. To wszystko po to, aby zapewnić naszym gościom maksymalny spokój i intymność. Poza tym wynajęliśmy ośrodek na wyłączności. To wyspa prywatna bez prawa wstępu obcym.

Słowa rezydenta uspokoiły nieco gości ośrodka. Niektórzy nawet próbowali sobie żartować z dopiero co usłyszanej historii.

— To co? Pomogę państwu z tymi walizkami — powiedział wesoło Piotr wnosząc po drewnianych schodach walizki i ładując je na hotelowy wózek.

Cała grupa podążyła do wnętrza ośrodka. Piotr ciągnął wózek z bagażami idąc za nowoprzybyłymi gośćmi i z uwagą przyglądał się jednemu z mężczyzn.

W recepcji czekała na gości młoda dziewczyna o nienagannej figurze i równie doskonałym, ale bardzo mocnym, makijażu. Piękny uśmiech okraszony krwiście czerwoną szminką przyklejony był do ślicznej twarzy wysokiej blondynki. Uwagę przyciągały jej oczy, piękne, nieco nieobecne i lekko zamglone jak u przedwojennej gwiazdy kina niemego.

— Witamy państwa serdecznie. Nazywam się Mariola i będę…

— A nazwisko? — Zapytała oschle Maria.

Dziewczyna zmieszała się tą uwagą. Spojrzała na małą doniczkę z jakimś sukulentem jakby tam było napisane jej nazwisko.

— Pulchra, nazywam się Mariola Pulchra i spędzę z państwem najbliższe dwa tygodnie. Proszę o chwilę cierpliwości zaraz państwa zamelduję i zakwateruję w pokojach.

— Czy wie pani co oznacza pani nazwisko po łacinie? — Zapytał mężczyzna w złotych okularach.

— Tak, wiem. Piękna — odpowiedziała dziewczyna z uśmiechem znowu zerkając na doniczkę z kwiatkiem.

— Albo sprawiedliwa — dopowiedział mężczyzna.

— Ooo, naprawdę? Nie wiedziałam. A skąd pan zna łacinę? — Spytała z grzeczną ciekawością.

— Aaa to… — zmieszał się mężczyzna — kiedyś się uczyłem — mruknął i oddalił się do grupy gości, którzy skupili się hotelowym holu.

Część gości, w oczekiwaniu na swoją kolej do rejestracji, rozsiadła się na kanapach w holu. Sebastian częstował oczekujących orzeźwiającymi napojami, które świetnie gasiły pragnienie i chłodziły ciała gości rozgrzane przez duży upał.

Przy ladzie recepcji stała para małżonków, Blanka oraz korpulentna brunetka. Blanka przyglądała się recepcjonistce. Była wyjątkowo ładną dziewczyną, ale mimo, że sprawiała wrażenie opanowanej, widać było, że się denerwuje. Zdradzały ją drżące ręce i nieco niewyraźne oczy.

Jako pierwsza do zameldowania dopchała się koścista kobieta ze swoim wąsatym mężem.

— Maria i Tadeusz Lescy — powiedziała krótko kobieta kładąc na ladzie swój dowód osobisty.

Kiedy recepcjonistka rozpoczęła dopełnianie formalności Blanka miała przez chwilę wrażenie, że korpulentna brunetka zbladła kiedy Maria podała swoje nazwisko. Blanka dałaby sobie rękę uciąć, że mina kobiety wyrażała zaskoczenie pomieszane ze strachem.

Para małżonków po dopełnieniu formalności zamierzała udać się do pokoju za Piotrem — pracownikiem ośrodka, który taszczył ich walizki. W pół drogi zatrzymał ich Sebastian.

— Nie możecie państwo nie spróbować tych pysznych drinków — powiedział wciskając im do ręki duże kielichy z kolorowymi napojami.

— Ja dziękuję — powiedziała koścista kobieta — nie piję alkoholu. Szkodzi mi — wyjaśniła.

— Ależ droga pani to drink bezalkoholowy. Musi pani go spróbować — powiedział rezydent wciskając do ręki kobiety kielich z napojem.

Kobieta niechętnie wzięła do ręki kolorowy napój. Spróbowała odrobinę — dobry — pochwaliła bez entuzjazmu i udała się za Piotrem do pokoju wskazując surowym wzrokiem drogę swojemu mężowi.

Kolejna w kolejce przy recepcji była brunetka.

— Anna Bielecka — przedstawiła się krótko. Po dopełnieniu formalności również ona udała się za Piotrem do pokoju, który zdążył już wrócić do recepcji.

Następna w kolejce do zameldowania była Blanka. Podeszła spokojnie do kontuaru i podała dziewczynie swój dowód osobisty. Ta wzięła go do ręki, ale ze zdenerwowania upuściła na podłogę.

— Przepraszam — powiedziała uśmiechając się — to mój pierwszy raz, trochę się denerwuję — tłumaczyła się.

— Nic nie szkodzi — odpowiedziała spokojnie Blanka — wakacyjna praca? — Zagadnęła.

— Tak — uśmiechnęła się dziewczyna — aż tak widać?

— Nie, spokojnie, wszystko jest w porządku — pocieszyła ją Blanka — co pani studiuje? — Spytała dla rozładowania atmosfery.

— Medycynę… Zamierzam. Dwa razy już się nie dostałam. Ale tym razem na pewno się dostanę. Odrobiłam lekcje — zaśmiała się nerwowo — dostanę dodatkowe punkty za staż i wolontariat w pracy z osobami potrzebującymi wsparcia.

— Wow, ambitnie — pochwaliła ją Blanka — a jaką specjalizację planujesz?

— Psychiatrię, bardzo mnie to interesuje. Dużo czytam i jestem pewna, że będę naprawdę dobrym psychiatrą, ale na takie studia potrzeba sporo kasy, więc dorabiam gdzie tylko mogę. No i właśnie kiedyś znalazłam ogłoszenie, że szukają recepcjonistki i pokojówki w jednym. Spore zarobki plus pobyt na atrakcyjnej wyspie. Zgłosiłam się, choć nie sądziłam, że mnie wybiorą. A tu proszę — uśmiechnęła się dziewczyna.

— Czasem wystarczy spróbować i szczęście się do nas uśmiecha — skwitowała Blanka.

Zameldowanie gości hotelowych poszło dość sprawnie. Ostatni w kolejce do zameldowania został już tylko mężczyzna w okularach ze złotymi oprawkami. Piotr chwycił mocno jego dwie wypchane ogromne walizki.

— Ooo, ciężkie — powiedział z uśmiechem — chyba ma pan tu sporo wartościowych rzeczy.

— A co? Chce pan kupić? — Burknął mężczyzna rozzłoszczony niestosowną uwagą.

— No, dałbym ze trzydzieści tysięcy — młody mężczyzna mrugnął porozumiewawczo.

Mężczyzna w okularach jednak nie zagregował na tą uwagę. Piotr zreflektował się, odchrząknął i oświadczył już bardziej oficjalnym tonem — chodźmy zaprowadzę pana do pokoju.

Mężczyzna w okularach wyglądał na zaniepokojonego zachowaniem Piotra. Rozejrzał się nerwowo wokół. Na tarasie stał starszy dystyngowany mężczyzna, który bardzo uważnie mu się przyglądał. Okularnik uśmiechnął się do niego, jednak obserwator nie zareagował, tylko stał i patrzył. Mężczyzna w okularach zmieszany spuścił głowę i szybko udał się za bagażowym do pokoju.

Wszyscy goście hotelowi po krótkim odpoczynku szykowali się na kolację, której podanie ogłoszono na godzinę osiemnastą.

Blanka zeszła na parter hotelu nieco wcześniej chcąc obejrzeć hotel. Idąc korytarzem w stronę holu zobaczyła Sebastiana i recepcjonistkę Mariolę w pokoju socjalnym. Dziewczyna pochylona była nad niewielkim stolikiem, a obok stał rezydent. Myślała, że dziewczyna zasłabła. Zajrzała do pokoju.

— Wszystko w porządku? — Spytała cicho.

Mariola podskoczyła przestraszona i spojrzała ma Blankę nieprzytomnymi, lekko załzawionymi oczami.

— Przepraszam, nie chciałam was przestraszyć — powiedziała Blanka — myślałam, że coś ci jest.

— Nie, skąd — odpowiedziała zmieszana dziewczyna — trochę boli mnie głowa.

— To chyba alergia, tyle tu różnych roślin… — Dodał rezydent.

— Może chcesz coś przeciwbólowego?

— Nie, dzięki, mam swoje — dziewczyna pokazała fiolkę z jakimś lekiem — zresztą już w porządku — zapewniła.

— Ok, to ja idę na mały spacer — powiedziała Blanka i oddaliła się czując wyraźnie, że dziewczyna była mocno zakłopotana tym, że została przyłapana w gorszym stanie.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: