- W empik go
Arsen. Opowieść o nieszczęśliwej miłości - ebook
Arsen. Opowieść o nieszczęśliwej miłości - ebook
Najbardziej kontrowersyjna książka, jaką przeczytasz w tym roku.
Poruszy Cię, pochłonie i emocjonalnie rozłoży na łopatki.
Pokochasz tę historię albo znienawidzisz, ale nie przejdziesz obok niej obojętnie.
Wystarczyło jedno spojrzenie…
Jestem oszustką.
Jestem kłamczuchą.
Moje życie to jeden wielki bałagan.
Kocham mężczyznę.
Nie, kocham dwóch mężczyzn…
Tak sądzę.
Jeden z nich odwzajemnia to uczucie. Drugi sprawia, że płonę.
Jeden jest moją opoką. Drugi – kryptonitem.
Jestem załamana, zagubiona i zniesmaczona samą sobą.
Ale nie potrafię się powstrzymać. Oto moja historia.
Opowieść o mojej nieszczęśliwej miłości.
Niesamowicie emocjonalna, chwytająca za serce, uzależniająca lektura.
Gail McHugh, autorka bestsellerów
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-65568-75-5 |
Rozmiar pliku: | 2,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
_ZAŁAMANA_
Pogubiłam się.
Odpływam.
Tonę w morzu smutku i bólu, fale żalu wciąż ciągną mnie w dół, a wir urazy nie chce puścić.
Może po prostu powinnam się poddać?
Patrzę tępo w piękne ciemne oczy doktor Pajaree, słuchając, jak opowiada o rokowaniach pragmatycznym, ale przyjaznym tonem, i nie mogę przestać się zastanawiać, gdzie podziała się magia.
Czy rzeczywistość z całą swoją brzydotą kala naszą bajkową miłość?
Tak.
Może.
– Jest lepiej znane jako nawracające czy też nawykowe poronienie… trzy lub więcej ciąż, które kończą się utratą…
Z ramionami ciasno owiniętymi wokół żołądka kołyszę się w przód i w tył, starając się słuchać, ale jej słowa przelatują gdzieś obok mnie.
Wiem, że powinnam bardziej się skupić, bo lekarka wyjaśnia, dlaczego nie jestem kobietą w wystarczającym stopniu, dlaczego nie mogę utrzymać w swoim ciele dziecka na tyle długo, by móc trzymać je w ramionach – ale chcę tylko otrząsnąć się z odrętwienia.
Nic z tego. Ciągle jest mi bardzo zimno, w środku jestem martwa. Czując silną rękę Bena otaczającą moje ramiona, przestaję się szaleńczo kołysać, ale nawet jego ciepły uścisk nie pomaga mi pozbyć się uczucia bezradności, które niemal przejmuje nade mną kontrolę.
Ciekawe, czemu lekarze noszą białe fartuchy.
To taki paskudny kolor.
Sterylny.
Uścisk Bena sprawia, że wyrywam się z pijackiego odrętwienia.
– Proszę nam powiedzieć, co mamy robić, dokąd się udać, z kim się spotkać… cokolwiek trzeba. Zrobimy to, doktor Pajaree. Cena nie gra roli – mówi Ben, nie puszczając mnie. Jeszcze raz skupiam spojrzenie na lekarce i słucham jej słów.
– Tak, Ben. – Przez chwilę lekarka patrzy na niego ze zrozumieniem, a potem zwraca się w moją stronę. – Cathy, to twoje trzecie poronienie, więc sądzę, że czas zbadać was oboje. Mam na myśli badania kariotypu, krwi pod kątem skłonności do zakrzepicy, czynności tarczycy, funkcjonowania jajników… jeśli zidentyfikujemy przyczynę nawracającego poronienia, będziemy mogli zastanowić się nad metodami leczenia.
– P-przepraszam. Muszę skorzystać z toalety. Wybaczcie.
Krzesło piszczy okropnie, gdy odsuwam je mocno, by wyjść, ale mam to gdzieś. Wbiegam do łazienki, zamykam się w środku i staję nad umywalką. Dostrzegam, że czoło błyszczy mi od potu, a całe ciało lekko się trzęsie. Z trudem przełykam ślinę i zamykam oczy, starając się uspokoić.
Nie mogę mieć kolejnego ataku paniki.
Nie mogę.
– Cathy! Otwórz! Proszę, wpuść mnie – błaga Ben, waląc w drzwi. – Proszę, Cathy. Otwórz. – W jego głosie słychać nutkę desperacji. Nie chcę zwracać na nas więcej uwagi, więc otwieram i wpuszczam Bena. Gdy tylko znajduje się w środku, otacza mnie uściskiem odbierającym mi oddech i łamiącym duszę. Chowa twarz w krzywiźnie szyi.
– Kochanie, proszę… nie poddawaj się. Będzie dobrze, obiecuję. Poruszę niebo i ziemię, by było. Nie ma takiego miejsca na świecie, w które nie mógłbym cię zabrać, zrobię wszystko, żebyśmy mieli własne dziecko. Przyrzekam, Cathy. – Wzmacnia uścisk i przyciąga mnie bliżej, szepcząc: – Dla ciebie zrobię wszystko. Wszystko.
Oddając uścisk, wierzę w gorącą modlitwę, którą szepce mi do ucha, wierzę w jego słowa całym sercem, ale nawet Ben nie jest w powstrzymać ogarniającego mnie odrętwienia, które sięga mego serca.
Czuję, jak się od niego oddalam.
Od jego miłości.
Naszego małżeństwa.
I nie mogę nic zrobić, by to powstrzymać.
Nic.1
_OBECNIE_
– Kochanie, odbierzesz dziś pranie? Mogę się spóźnić. Amy chce, żebym jechała na lotnisko odebrać nowego.
Mój mąż unosi brązowe oczy znad gazety i uśmiecha się tym samym uśmiechem, który skradł mi oddech jedenaście lat temu, gdy spotkałam go pierwszy raz. Już tak na mnie nie działa.
Czasem mam wrażenie, że mieszkam z mężczyzną, którego nie znam. Z mężczyzną, którego twarz wydaje się znajoma, ale pozostaje obca.
Czasem nasze normalne życie doprowadza mnie do szału.
– Jasne, nie ma sprawy. Przypomnij mi, kim jest ten nowy facet? – Odkłada gazetę na stolik i przeczesuje dłonią krótkie czarne włosy. Gdy patrzę, jak jego usta dotykają krawędzi kubka z kawą, zdaję sobie sprawę z tego, jak bardzo jest przystojny. Uderza mnie świadomość, że zdawałam się nie pamiętać, jak wygląda, jak naprawdę wygląda.
Czy stałam się tak nieczuła na jego wdzięki, że zapomniałam, jak błyszczą jego oczy w kolorze klonu, gdy patrzy komuś prosto w twarz? Jak przenikliwe jest jego spojrzenie, że przypomina igłę przebijającą skórę? Zdaje się, że zapomniałam o dołeczku, który pojawia się na jego lewym policzku, gdy się uśmiecha. Kusi mnie ten dołeczek, sprawia, że ma ochotę go pocałować, ale nie robię tego. Naprawdę nie mam czasu, żeby tu siedzieć i podziwiać swojego męża. Muszę iść do pracy.
– Cathy? Słuchasz mnie? – Macha mi przed oczami dużą dłonią, by z powrotem przykuć moją uwagę. Otrząsam się z zamyślenia i skupiam się na jego twarzy, na jego ustach. Mówi coś, ale słyszę tylko irytujące elektryczne bzyczenie dochodzące z naszego ogrodu, w którym pracuje projektant.
Bzz bzz bzz bzz.
Potrząsam głową, by się skupić.
– Wybacz, kochanie. Projektant mnie rozprasza. Co mówiłeś?
Uśmiecha się delikatnie.
– Twoja szefowa, Cathy. Powiedziałaś, że Amy chce, abyś odebrała dzisiaj kogoś z lotniska?
– A, tak. Nie jestem pewna, kim jest ten facet, ale najwyraźniej przyjeżdża z synem i żoną. Myślę, że przejmie naszą firmę. Nie wiem. Tak czy siak muszę się zbierać.
Wstaję, podchodzę do męża i nachylam się, by pocałować go w policzek. Gdy się prostuję, Ben chwyta mnie za szyję i z powrotem przybliża moją twarz, bym pocałowała go w usta. Zaskoczona nie robię tego, dopóki nie czuję, że jego język próbuje dostać się do moich ust. Otwieram je i zaczynamy się żarliwie całować. Jego język splata się z moim, a ręce wślizgują się pod spódnicę i zmierzają dalej. Gdy kciukiem zahacza o krawędź majtek i odsuwa je na bok, a środkowy palec zanurza we mnie, przerywam pocałunek.
Prostuję się i patrzę na Bena, którzy uśmiecha się do mnie szeroko. Jego usta są wilgotne i nie mogę powstrzymać śmiechu. Myślę, że ma dwa tryby: napalenie i zmęczenie.
– Poważnie, Ben? Muszę iść do pracy.
Odwracam się, ale łapie mnie w talii, ciągnie z powrotem i sadza sobie na kolanach.
Och.
Śmieje mi się do ucha, gdy pociera mój tyłek o ogromny wzwód.
– Przy tobie nie mogę się powstrzymać, Cathy. Z rana jesteś tak cholernie seksowna. No dalej, będę się streszczał.
Śledzi językiem kontur mojego ucha, podczas gdy ręce wracają pod spódnicę.
– Ben, przestań. Muszę iść do pracy. Jestem już spóźniona… jak… jak…
– Tak, kotku? – szepcze ochryple.
Och, te jego palce…
Widząc, że dzieje się coś, do czego nie chcę dopuścić, odpycham jego ręce i wstaję. Gdy spoglądam w dół, starając się rozprostować spódnicę i uspokoić walące serce, zauważam, że trzęsą mi się dłonie. Po kilku uspokajających oddechach patrzę na niego: obserwując mnie głodnym wzrokiem, unosi do ust palec, który przed chwilą był we mnie, po czym ssie go.
Mocno.
Wyciąga palec, a w ślad za nim język, którym śledzi smak mojego ciała na swoich ustach. Czuję potężne uderzenie gorąca w miejscu, gdzie niedawno znajdowała się jego dłoń.
Gdy Ben orientuje się, że stoję w miejscu, śmieje się, po czym łapie mnie za rękę, przyciąga i unosi, aż oplatam nogami jego biodra.
– Stęskniłem się, kotku – mówi ochryple.
Gdy pochyla się nad moją szyją, czuję pewien rodzaj desperacji. Pragnę go. Pragnę, by przejął kontrolę i sprawił, że wszystko zniknie. Zamyka dłonie wokół moich nadgarstków, potem przenosi je na szyję, łapie za tyłek, przyciąga do swojego wzwodu.
– Potrzebuję cię, kotku. Tak cholernie cię potrzebuję – mówi, nim mnie puszcza i zaczyna powoli rozpinać moją jedwabną koszulę. Ściąga stanik i uwalnia piersi. Nie przerywając pocałunku, puszczam jego szyję, rozpinam pasek, rozsuwam zamek w spodniach i ściągam bokserki. Biorę w dłoń twardy wzwód i zaczynam go gładzić. Pod palcami czuję naprężonego kutasa.
– Dość – mówi szorstko, kładąc dłoń na mojej, by mnie zatrzymać. – Pozwól.
Kiwam głową, pozwalam mu robić, cokolwiek zechce. Nasze ruchy stają się gorączkowe, ciała wibrują i ledwie znajdujemy czas, by podnieść spódnicę i odsunąć majtki na bok, nim we mnie wchodzi.
– Kurwa, ale jesteś mokra.
Oboje spoglądamy w dół, w miejsce, gdzie łączą się nasze ciała, i patrzymy, jak zaczyna się we mnie poruszać. Nie ma nic równie zmysłowego jak obserwowanie kochanka, który wychodzi z ciebie pokryty reakcją twojego ciała na jego dotyk.
Pokryty pragnieniem.
Gdy jesteśmy tak złączeni, ogarnia mnie pragnienie bycia posiadaną przez Bena.
Doprowadzenia go do szaleństwa z pożądania.
– Dość gadania, Ben. – Przyciągam jego głowę i całuję go jeszcze raz, pozwalając, by przyspieszył tempo.
Dochodzę, a Ben idzie w moje ślady.
– Jezu – mruczy.
Oddychamy ciężko, ramiona ciągle mamy splątane, otaczam go nogami w talii, nasze ciała stygną. Uśmiechamy się do siebie. Desperacja, którą czułam wcześniej, zniknęła.
Na razie.
– A niech to, jeśli tak wygląda twoje śniadanie – ściska moje biodro – już nigdy żadnego nie opuszczę.
Uśmiecha się znacząco.
– To lepsze niż kawa? – pytam, czerwieniąc się.
Ben odrzuca głowę i śmieje się. Bierze moją twarz w dłonie i zmusza mnie, bym patrzyła na niego tak długo, aż gubię się w jego brązowych oczach.
– Tak, to o wiele lepsze niż kawa. – Pieści kciukiem moją dolną wargę. – Uwielbiam twój uśmiech, żono. Po tylu latach wciąż trafia prosto do… – ociera się o mnie delikatnie, ciągle w środku – i do mojego serca. – Pochyla się i składa łagodny pocałunek na moich wygiętych w uśmiechu ustach. – Kocham cię, kotku.
– Ja ciebie też. Chyba musimy wziąć kolejny prysznic przed pracą.
Rozplątuję nogi i schodzę z jego kolan. Owijam nagi biust koszulą i idę do naszej sypialni, a Ben podąża tuż za mną. Gdy moje dłonie lądują na pustym brzuchu, uciszam głos w głowie, przypominający mi o przytłaczającej pustce rozprzestrzeniającej się wewnątrz mnie jak czarna dziura, wysysającej całe szczęście z mojego otoczenia.
Głos mówi, że nic się nie zmienia.
Albo i nie.2
_WCZEŚNIEJ_
Nie zakochałam się tak po prostu. Chwyciłam miłość
za rogi, a potem poniosłam spektakularną porażkę.
Nienawidzę deszczu.
No dobra, to kłamstwo. Powiedzmy, że mi nie przeszkadza, kiedy mam pod ręką zapasowy zestaw suchych ubrań i parasolkę. W tym momencie jestem więc dość wkurzona na matkę naturę.
Stoję w auli i patrzę, jak leje – wszystko jedno, czy wezmę taksówkę, czy pójdę piechotą do najbliższej stacji metra. Tak czy inaczej będę przemoczona do suchej nitki, jak tylko wyjdę z uczelni. Czasem mam wrażenie, że piosenka Ironic Alanis Morissette powinna być podkładem do mojego życia.
Wzdycham, przygotowując się mentalnie, by wyjść na deszcz, gdy dzwoni mój telefon. Już mam odebrać, kiedy mija mnie grupa wspaniałych i onieśmielających dziewczyn z żeńskiego stowarzyszenia. Rzucają we mnie kondomami i krzyczą: „Bez gumek nie ma ruchania!”.
Zażenowana, czerwieniąc się jak jakaś naiwna bohaterka z powieści historycznej, podnoszę prezerwatywy i upycham je szybko w torbie, nim ktokolwiek zauważy, że pełno ich wokół mnie. Super. Nawet nie mam chłopaka, a teraz ludzie będą sądzić, że jestem uzależniona od seksu.
Teraz naprawdę muszę stąd wyjść.
Gdy zaczynam iść, mój telefon znowu dzwoni. Zmagam się z suwakiem torby, jednocześnie starając się wyminąć studenta z ogromnym parasolem. Gdy omijam wielką kałużę, nie dostrzegam chłopaka idącego prosto na mnie.
Zderzamy się i wpadam tyłkiem w kałużę, której starałam się uniknąć, a moja torba uderza o ziemię.
Co, do diabła, się właśnie stało?
Przede wszystkim zaskoczona gapię się na parę mokrych mokasynów przede mną.
Głupia kałuża. Nie będę płakać. Niech to, mam mokry tyłek. Wkurzam się.
Okej, Cathy. Oddychaj. Weź się w garść i wygarnij temu kolesiowi.
Podczas gdy tego typu myśli przebiegają mi po głowie, nawet nie zauważam, jak wygląda facet, którego miałam zamiar zmieszać z błotem. Więc kiedy klęka przy mnie, starając się własnymi rękoma osłonić moją twarz przed deszczem, zamieram. Sparaliżowało mnie. Wszystkie myśli o mokrym tyłku zniknęły.
Czy te usta są prawdziwe?
Niech to, czuję, że moja twarz świeci się jak fajerwerki w sylwestra. Muszę coś powiedzieć, i to szybko, ale gdy patrzę w jego oczy w kolorze klonu, jestem w stanie myśleć tylko o tym, że zjadłabym naleśniki z syropem… dużą ilością klonowego syropu.
Uspokój się, Cathy!
Otwieram buzię, żeby się odezwać do tego wspaniałego faceta z ustami, które mam ochotę schrupać, i śmiejącymi się oczami, klęczącego przede mną, ale odzywa się pierwszy:
– Lepiej, żebyś wstała. Twoje rzeczy… eee, twoje rzeczy mokną.
Wyciąga rękę. Gdy pomaga mi wstać, dostrzegam, że – jakże by inaczej – wszystko wypadło mi z torby.
Co jeszcze mogło pójść nie tak?
Ogarniając wzrokiem bałagan, szybko orientuję się, dlaczego chciał, żebym pozbierała swoje rzeczy. Obok portfela, między książkami rozrzuconymi na mokrym chodniku, leżało około dziesięciu prezerwatyw.
O. Kurwa. Mać.
Teraz naprawdę chcę umrzeć.
To znaczy zabezpieczanie się jest spoko, ale to nie moje prezerwatywy!
Szybko klękam i wlepiam wzrok w ziemię. Jestem tak zażenowana całą tą sytuacją, że nie zauważam, że Pan Mokasyn robi to samo, przez co zderzamy się głowami, gdy sięgamy po gumki w tym samym czasie.
– Aua!
Rozcierając głowę, spoglądam na niego i widzę, że powtarza moje ruchy, powstrzymując śmiech. To się nie dzieje naprawdę. Cała ta sytuacja jest komiczna, więc gdy nasze spojrzenia się spotykają, żołądek wywija mi iście olimpijskiego kozła i oboje się śmiejemy.
Gdy przestajemy, patrzymy na siebie o minutę za długo. Obojętny deszcz ciągle pada, a ja daję się porwać tej chwili i tym śmiejącym się oczom. Mam wrażenie, że grawitacja przestała działać, a my poruszamy się w zwolnionym tempie.
Zastanawiam się, jak przerwać tę elektryzującą ciszę, kiedy on odchrząka, jakby chciał coś powiedzieć, i wtedy się to dzieje.
W jednej chwili patrzę mu w oczy i czuję motylki w brzuchu, a w następnej lądujemy w brudnej wodzie płynącej ulicami Bronxu.
Zgadza się.
Ciemna, śmierdząca, paskudna woda wsiąka w moje włosy, ubrania, twarz. On też jest cały mokry.
– Niech cię szlag! – krzyczy piękny chłopak za samochodem, który nas ochlapał. Odwraca się, by na mnie spojrzeć, i trochę zbyt długo zawiesza wzrok na mokrej koszulce, nim ponownie nawiązuje kontakt wzrokowy. Zamiast się zaczerwienić albo przeprosić za tak bezczelne spojrzenie, uśmiecha się.
– Lepiej się ruszmy. Z naszym szczęściem, jeśli zostaniemy tu jeszcze trochę, może walnąć w nas piorun.
Reaguję powoli, bo po pierwsze, naprawdę odurza mnie jego niski baryton, a po drugie, jego czarne loki lśnią w tym świetle jak kosztowne futro z norek.
Kiwam głową, bo wygląda na to, że nie tylko straciłam zdolność myślenia, lecz także zaniemówiłam. Razem zbieramy moje rzeczy.
Tak, nawet te głupie prezerwatywy.
Kiedy jesteśmy gotowi, wyciąga ręki i mówi:
– Pomogę.
Wstajemy, a moja dłoń ciągle znajduje się w jego, patrzymy na siebie w bezruchu, każde z nas czeka, aż to drugie coś powie albo zrobi, ale nic się nie dzieje. Deszcz ciągle pada, intensywniej niż wcześniej, ale nie przeszkadza nam to. Zupełnie jakby czas się zatrzymał. Ledwie widzę jego twarz bez ciągłego wycierania kropel deszczu. Jego bardzo wysoka sylwetka zawisa nade mną.
Powoli zbliża twarz.
Zatrzymuje się w połowie drogi i patrzy na mnie, jakby pytał o pozwolenie. W myślach skanduję: „Pocałuj mnie! Pocałuj mnie!”, jakby to mogło wystarczyć. Macham ręką na logikę i ostrożność, po czym zamykam oczy, staję na palcach i pozwalam tej chwili trwać. Gdy w końcu się całujemy, nasze usta stykają się delikatnie, intensywnie, magicznie, ale nie czuję się, jakby walnął we mnie piorun albo świat przestał się kręcić. Nie, to uczucie jest inne. Niezwykłe. Deszcz zmywa moje błędy, smutki i ból. Zamiast nich korzenie zapuszcza nadzieja.
Magia.
Gdy pocałunek się kończy, moje ciało błaga o oddech i powoli dociera do mnie kilka rzeczy.
Moje stopy nie dotykają ziemi.
Jego ramiona oplatają mnie w talii. Mocno.
Właśnie pocałowałam nieznajomego na środku zatłoczonej ulicy.
I ostatnia rzecz, ale bynajmniej nie najmniej ważna…
Czuję się wspaniale!
Gdy opuszcza mnie na ziemię, czarne kręcone włosy spadają mu na oczy i zasłaniają twarz. Bierze głęboki oddech i odgarnia je za uszy, po czym patrzy na mnie. Po raz kolejny motylki atakują mój żołądek.
Muszę coś powiedzieć, spytać, jak ma na imię, i może poprosić o numer.
Tak, zdecydowanie muszę mieć jego numer.
Ale tylko się na niego patrzę, bojąc się, że może zniknąć. Unosi dłoń i delikatnie chwyta mój policzek. Ten gest wydaje się taki naturalny – jakby jego ręka powinna się znajdować właśnie tam. Zamykam oczy, czuję ciepły dreszcz przebiegający mi po kręgosłupie i gęsią skórkę. Nie zdaję sobie sprawy, że jego usta zbliżają się do mojego ucha, dopóki nie łaskocze mnie jego oddech. Szepcze słowa, od których miękną mi kolana. Zaskakuje mnie. Gdy otwieram oczy, by spytać, co miał na myśli, uśmiecha się zarozumiale, po czym odwraca się i odchodzi, zostawiając mnie samą na ruchliwym chodniku. Jestem zaszokowana, pozbawiona tchu i oszołomiona.
Wyobraziłam to sobie?
Nie, nie sądzę.
To się zdarzyło naprawdę.
On jest prawdziwy.
Ciągle czuję na wargach cierpki smak jabłka, które musiał jeść. Na policzku wciąż wyczuwam ciepły ślad po jego dłoni.
Potrząsam głową i odwracam się szybko, by wypatrzyć go pośród morza ludzi. Chcę go dogonić i spytać o imię. Muszę wiedzieć, jak ma na imię. Ale jest za późno.
Już odszedł.
Nagle czuję się bardzo samotna.
Odszedł.
Oszołomiona, świadoma, że wyglądam pewnie jak podtopiony szczur, rozglądam się za taksówką. Myślałam, że takie rzeczy zdarzają się tylko w filmach albo w książkach, nie w prawdziwym życiu.
W każdym razie nie w moim.
Taksówka wreszcie zatrzymuje się przede mną i mam już wsiadać, gdy czuję klepnięcie w ramię. Odwracam się i staję twarzą w twarz z facetem, którego nie spodziewałam się już nigdy zobaczyć. Naprzeciwko mnie stoi nieznajomy, którego pocałowałam.
– Hej – mówi Pan Zarozumiały Uśmiech.
Ten uśmiech sprawia, że przebiegają mnie dreszcze równie silne, jak burza wewnątrz mnie, dreszcze, które zalewają moje zmysły, biegną w górę i dół ciała.
Wrośnięta w ziemię myślę, że moje usta mogą być otwarte.
Krzyk taksówkarza wyrywa mnie z transu.
Nie mogę uwierzyć, że to on.
Znów.
– Wsiada pani czy nie?
Patrzę na kierowcę, a potem na przystojnego nieznajomego, zastanawiając się, co powiedzieć, ale on odzywa się pierwszy.
– W połowie drogi do klas zorientowałem się, że nie zapytałem, jak masz na imię – mówi, przyglądając mi się uważnie.
Nie wiem, co robić czy mówić, więc wydobywam z siebie coś, co mój genialny umysł jest w stanie wymyślić.
– Um…
Przez tego faceta twarz mi płonie jak ognisko.
– Nope. Zdecydowanie nie wyglądasz na Um. Bliżej ci do Wow.
Uśmiecha się, a na jego lewym policzku po raz kolejny pojawia się cudowny dołeczek.
Jakim cudem facet może być tak idealny?
Jeśli wcześniej moja twarz była gorąca, teraz płonie. Jak cały las. Co odpowiedzieć? Jest taki słodki i zabawny. No dalej, Cathy! Powiedz coś.
– Ha. Zabawny jesteś, wiesz?
– Wcale nie próbowałem być. Po prostu stwierdziłem fakt.
Ciągle zarumieniona zauważam, że znowu uważnie mi się przygląda. Sądząc, że coś może być nie w porządku z moim wyglądem, unoszę dłoń do włosów, a on podchodzi bliżej.
– C-coś nie tak?
Jest tak blisko, że nie potrafię sklecić zdania.
Nie odpowiada, zbliża dłoń do mojej twarzy. Czuję miękkość jego palca, gdy kciukiem gładzi mnie po policzku. Minęło tyle czasu, odkąd mężczyzna dotykał mnie tak delikatnie.
Przybliża twarz, czuję jego oddech na ustach. Błądzi wzrokiem po mojej twarzy, jakby starał się zapamiętać każdy szczegół… nos, policzki i w końcu usta.
Gdy podnosi wzrok i nasze spojrzenia się spotykają, nabiera powietrza.
– Dasz mi swój numer?
– Wsiada pani czy nie?! – krzyczy ponownie taksówkarz.
Nie przerywając kontaktu wzrokowego, nieznajomy zwraca się do kierowcy:
– Niech pan nam da chwilę.
– A-ale po co? – pytam głupio. Wiem, czego pragnę, ale czy on może chcieć tego samego?
– Czy to nie oczywiste?
Potrząsam głową, bo nie jest.
– Naprawdę nie wiesz? – pyta ochryple.
– Um…
– No dobra, a co ty na to: możesz wsiąść do taksówki pod dwoma warunkami. Musisz dać mi swój numer i zgodzić się na randkę za trzy dni.
Czy to się dzieje naprawdę?
– Ale to wypada w piątek.
Czy ten piękny mężczyzna nie powinien mieć już planów na piątek? Tylko frajerzy zostają w domu w piątkowy wieczór. Tacy jak ja.
– I co z tego?
– To piątek. Nie powinieneś być wtedy zajęty? Randką albo czymś w tym stylu?
– Staram się właśnie umówić, ale uparta dziewczyna nie chce dać mi szansy.
Patrzy na mnie z uśmiechem. Naprawdę na mnie patrzy.
– Och. Chcesz umówić się ze mną?
A niech to. Chce.
– Pragnę zrobić z tobą o wiele więcej. Ale na ten moment będę szczęśliwy, jeśli spędzisz ze mną piątkową noc.
– Dlaczego? – wypalam z pytaniem, nim uświadamiam sobie, że nie chcę znać odpowiedzi.
– Dlaczego co? Dlaczego chcę się z tobą umówić?
Kiwam głową.
– To oczywiste. – Przysuwa się bliżej i szepcze mi do ucha: – Bo cholernie chcę cię znowu pocałować.
Och.
– Więc dlaczego nie zrobisz tego teraz?
A niech to, skąd się wzięła ta zdzirowata Cathy?
– Z prostego powodu – mówi. Czuję ciepło jego ciała, gdy po raz kolejny błądzi wzrokiem po mojej twarzy. – Bo chcę po ciebie przyjechać. Chcę przynieść ci kwiaty. Powiedzieć, że pięknie wyglądasz. Patrzeć, jak się rumienisz pod wpływem komplementów. Chcę patrzeć, jak szukasz wazonu i proponujesz mi szklankę wody. A jeśli mieszkasz z rodzicami, chcę uścisnąć dłoń twojego ojca i powiedzieć, że zadbam o jego córkę i że nie odstawię jej późno do domu. Potem powiem twojej mamie, że pięknie wygląda. Bo tylko piękna kobieta mogłaby wydać na świat kogoś tak ślicznego jak ty. – Delikatnie pieści mój policzek. – Zaczerwienisz się wtedy i chwycisz mnie za rękę, chcąc jak najszybciej wyciągnąć mnie z domu, żebym przestał cię zawstydzać. Kiedy znajdziemy się na zewnątrz, wezmę cię za rękę i zaprowadzę do samochodu. Otworzę ci drzwi, a potem zajmę miejsce kierowcy. Ale zanim odpalę silnik, będę chciał spojrzeć na ciebie, siedzącą tam i rumieniącą się. Będę chciał złapać cię za szyję – mówiąc to, chwyta mnie delikatnie za szyję i zbliża nasze twarze – przysunąć twoje idealne usta bliżej. A wtedy…
– Tak? – Przełykam głośno.
– Wtedy w końcu cię pocałuję – szepcze ochryple, a jego oczy wwiercają się w moje.
O Boże.
– A zatem jesteśmy umówieni? – pyta i uśmiecha się z wyższością.
– Tak – mówię bez tchu, a puls mi przyspiesza.
– Nie pożałujesz, Wow – mówi z uśmiechem.
– Mam na imię Cathy.
– Podoba mi się. Wyglądasz jak Cathy. Słodka, niewinna i idealna.
– Och.
Poważnie mam ochotę się uszczypnąć, żeby upewnić się, czy nie śnię.
– Ja mam na imię Ben.
– Miło było cię poznać, Ben – mamroczę.
Wyciągam rękę do uścisku, a Ben całkiem wstrząsa mym światem, gdy ujmuje ją, unosi do ust i składa pocałunek, który czuję aż w kościach. Osłupiała pozwalam dłoni opaść, Ben się odsuwa, po czym otwiera mi szerzej drzwi.
On tak na serio? Nie wiem, czy zemdleć, czy wybuchnąć śmiechem. Raczej to pierwsze.
– Okej. Dziękuję. W takim razie, um, do napisania?
– Jasne. – Uśmiecha się.
Po tym jak wymieniamy numery i szybko się żegnamy, wsiadam do taksówki i podaję kierowcy adres. Jestem w takim szoku, że czuję się, jakby stała nieruchomo, podczas gdy reszta świata porusza się szybko dookoła mnie.
Telefon wibruje. Wygląda na to, że jednak nie umarłam. Wyciągam komórkę i widzę, że dostałam wiadomość od obcego numeru.
1(347) 886 86 88:
Hej, Cathy. Mówiłem poważnie.
Uśmiecham się, gdy przypomina mi się, co wyszeptał mi do ucha.
– Za późno. Już mnie trafiło.
Wybucham śmiechem, a potem wyglądam przez okno. Gdy łapię w szybie swoje odbicie, myślę, że może jednak nie nienawidzę deszczu.
Ben.
O tak.
Z całą pewnością.3
_OBECNIE_
Ben: Wracam. Odebrałem pranie i kupiłem coś na obiad w Past-Tina. Nie byłem pewien, czy zjesz z Amy i nowym, ale doszedłem do wniosku, że jeśli nie, możesz być głodna, gdy wrócisz. Powodzenia, kotku.
Właśnie taki jest Ben, zawsze troskliwy. Patrzę na ekran telefonu i unoszę palce nad klawiaturą. Naprawdę powinnam odpowiedzieć i podziękować, że o mnie myśli, ale nie robię tego. Nie bardzo wiem czemu. Może dlatego, że nie mam ochoty rozpoczynać rozmowy, może dlatego, że jak zwykle jestem spóźniona i muszę szybko dostać się na lotnisko. A może dlatego, że po prostu nie mam ochoty na pisanie SMS-ów.
Wrzucam telefon do torby z Burberry, decydując, że zadzwonię do Bena w drodze na lotnisko. Wyruszam, jak tylko Amy poda mi informacje o locie pana Radcliffa. Jupi… nie mogę się doczekać spotkania z kolejnym dupkiem, któremu wydaje się, że świat kręci się wokół niego.
Bruno Radcliff właśnie nabył hotel, w którym pracujemy z Amy, znany wcześniej jako Dreams Hotel. Teraz staniemy się częścią większego i bardziej ekskluzywnego Konglomeratu Radcliffa. A więc tak, Radcliff jest ważną postacią w hotelarskim światku.
Amy, moja szefowa, jest dyrektorką sprzedaży i marketingu. Zarządza rachunkami kluczowych klientów. Ja jestem koordynatorem sprzedaży i moja praca polega na pomocy Amy we wszystkim, w czym akurat jej potrzebuje. Zajmuję się klientami, którzy chcą zarezerwować hotel, VIP-ami, klientami zbiorowymi i reklamacjami.
Trochę się denerwuję. Idę do łazienki, żeby poprawić makijaż i fryzurę. Gdy stojąc przed lustrem, przeczesuję palcami sięgające ramion blond włosy, odzywa się mój telefon.
– Cathy Stanwood.
– Cześć, kotku. – Uśmiecham się do swojego odbicia, słysząc głęboki głos Bena. Po jedenastu latach nadal dzwoni do mnie codziennie albo pisze tylko po to, żeby spytać, jak mi mija dzień. Czasem się zastanawiam, czy kiedyś mu się znudzę, czy znudzi mu się małżeństwo, całowanie i uprawianie seksu tylko z jedną, tą samą kobietą przez resztę życia.
Czy kiedykolwiek wyobrażał sobie, że pieprzy się z kimś innym, gdy był we mnie?
Nie fantazjuję o innych mężczyznach, ale jestem znudzona… tak bardzo znudzona. Często zastanawiam się, kiedy tykająca bomba, która odmierza czas naszego związku, wybuchnie. Czy Ben obudzi się pewnego dnia i zada sobie pytanie, co ze mną robi i dokąd zmierza jego życie? Czy zastanowi się, co by się stało, gdyby mnie nie spotkał, gdybyśmy nie wpadli na siebie w ten deszczowy dzień, gdybyśmy się nie spotkali i nie zakochali…
Ja się zastanawiam.
– Cześć. – Przytrzymuję telefon między ramieniem a uchem i wyciągam malutkie perfumy, które zawsze ze sobą noszę, po czym skrapiam się nimi. Rozcieram je na nadgarstkach, otaczają mnie owocowe oraz cytrusowe nutki ulubionego zapachu.
– Co robisz? – pytam zalotnym tonem, który tak lubi. Ostatnio rzadko to robię. Gdy byliśmy młodzi i szaleńczo w sobie zakochani, mówiłam w ten sposób tylko wtedy, kiedy pragnęłam dwóch rzeczy: przebaczenia albo seksu.
– Właśnie wróciłem do domu. I pieszczę myszkę.
– Że co?
– Nie bądź zbereźna, kotku. Chciałbym, ale – nie zrozum mnie źle – nie ma cię tu, a zatem zdradzam cię z Mimi.
Słyszę, że chichocze, gdy wyobrażam sobie, co właśnie robi.
Pewnie właśnie siedzi na skórzanym krześle w swoim gabinecie, mierzwiąc włosy, podczas gdy nasza kotka, Mimi, próbuje się wczołgać pod koszulę od Brooks Brothers. Marynarkę rzucił pewnie beztrosko na starą, zużytą skórzaną sofę, której nie chce się pozbyć, bo przypomina mu pierwszy rok naszego małżeństwa. Nawet ją nazwał.
Właśnie skończyliśmy energiczny numerek, leżałam na kanapie jedynie w jego rozpiętej koszuli. Z jedną nogą zwisającą z sofy i drugą schowaną pod tyłkiem, byłam otwarta dla Bena. Czułam się niesamowicie zmysłowa i piękna za każdym razem, gdy się kochaliśmy. Miałam gdzieś, że nie byłam tak idealna jak on, że moje biodra nie istniały, a piersi były za małe. Dzięki niemu czułam się piękna.
Wrócił z kuchni, mając na sobie tylko głupi uśmiech z rodzaju właśnie-cię-przeleciałem. I ja się dzięki niemu uśmiechnęłam, a moje wnętrzności wywinęły salto. Patrząc, jak zbliża się w całej swojej nagiej chwale, podziwiałam jego opaloną klatkę piersiową i sposób, w jaki jego mięśnie błyszczały od potu. Trzymał w dłoni kieliszek, w którym znajdował się jedynie lód. Włosy miał potargane przeze mnie… mogłam sobie tylko wyobrażać, w jakim stanie były moje. Włosy po seksie były najlepszą rzeczą na świecie. Sprawiały, że miało się ochotę na kolejny numerek.
Ben klęknął obok z uśmiechem, jego palce powoli odsuwały koszulę, obnażając mnie dla niego. Gdy byłam całkiem naga, wyjął kostkę lodu.
– Myślę, że powinniśmy nazwać tę kanapę.
Zaśmiałam się i zamknęłam oczy, gdy poczułam na rozgrzanej skórze lód.
– Tak? O czym… ty… um… mówisz?
Zastanawiałam się, dlaczego tak długo zwleka z odpowiedzią, gdy poczułam jego gorący język śledzący ścieżkę, którą pozostawił rozpuszczający się lód. Zatoczył nim koło wokół mojego sutka, przez co ten stwardniał. Wrażenie, które pozostawiał lód, sprawiło, że sutek mnie zabolał, ale to uczucie było wspaniałe.
Miałam zaprotestować, ale wtedy zamknął wokół niego usta i wessał go głęboko. Z moich ust wyrwał się długi, głośny jęk. Chłód lodu i ciepło jego ust to był świetny przepis na katastrofę. Nawet zakonnicy ciężko byłoby utrzymać nogi razem. Gdy poczułam kostkę lodu pieszczącą moją łechtaczkę, a potem przesuwającą się głębiej, wchodzącą we mnie, otworzyłam oczy.
Wow.
Nie wiedziałam, jak się zachować. Ben z uśmiechem rozsunął moje nogi i ustawił się między nimi. Lód topił się, przyprawiając mnie o dreszcze.
Ben schylił głowę, oblizał usta i wyciągnął ze mnie kostkę, która wylądowała w jego ustach. Kończyny mi się trzęsły.
– Jeszcze raz? – wyszeptałam.
– Tak, jeszcze raz i jeszcze raz, i jeszcze raz, aż zapomnisz, jak masz na imię. A ta sofa powinna się nazywać kanapą miłości – odparł ochryple.
Mój śmiech zmienił się w jęk, gdy po raz kolejny poczułam w środku jego zimny język, zlizujący wodę zmieszaną z moimi sokami.
To były czasy.
To były czasy, gdy na swój widok robiliśmy się tak podnieceni i zdesperowani, że kończyło się na seksie. Czasem ostrym – słychać było tylko odgłosy naszych obijających się o siebie ciał, jęki, stęknięcia i dużo przekleństw. Innym razem delikatnym i czułym – Ben trzymał moją dłoń, nasze palce były splecione przez cały czas, gdy był we mnie, poruszał się, wypełniał mnie i nigdy nie odwracał przy tym wzroku.
Ben szeptał mi do ucha, jak twardy robi się dzięki mnie… jak bardzo mnie pragnie… jak niewiele znaczy dla niego świat beze mnie. Ale nieważne, czy się kochaliśmy, czy pieprzyliśmy, dwie rzeczy pozostawały niezmienne – kanapa i wzajemne zaufanie.
Obecnie nasze życie seksualnie to zupełnie inna historia.
Czy w ogóle było jakieś życie seksualne, o którym można by opowiadać?
Jeśli chodzi o to, jak często uprawiamy seks, to, co zdarzyło się dziś rano w kuchni, nie jest już niestety regułą, ale wyjątkiem. Mamy szczęście, jeśli oboje kładziemy się do łóżka o tej samej porze. Na początku naszego związku żyliśmy i oddychaliśmy tylko po to, by być razem, niemal każdą wspólną chwilę spędzaliśmy nago, uprawiając seks we wszystkich miejscach, które przyszły nam do głowy, starając się pobić własny rekord w doprowadzaniu się do orgazmu. Obecnie śmiałym posunięciem wydaje mi się noszenie jednej z jego koszulek bez bielizny pod spodem. I w większości przypadków, jeśli Ben nie inicjuje zbliżenia, unikam ich.
Bo jaki to ma sens?
Boli mnie myśl, że zwyczajnie marnujemy czas. Tęsknię za bliskością i intymnością, którą dawał nam seks, ale nadzieja i oczekiwanie po każdym razie, gdy fizycznie jesteśmy ze sobą, tylko niszczą kolejny kawałek mnie i naszego związku. W końcu nie zostanie już nic, co można by ratować. Przez to seks wydaje się pracą. Myśl, że jesteśmy tylko my dwoje, nasz kot i moja pusta macica, boli.
– Cathy, jesteś tam?
Wyrywam się z zamyślenia i zdaję sobie sprawę, że kompletnie zignorowałam Bena… znowu. Czy jestem okropna, bo nie potrafię się nawet skupić na tym, co mówi mój mąż? Boże, naprawdę potrzebuję terapii.
– Przepraszam, kochanie. Co mówiłeś?
– Znowu śnisz na jawie, kotku?
– Coś w tym stylu. – Spoglądam na zegarek i orientuję się, jak jest późno. – Ben, muszę kończyć. Znowu się spóźnię. Widzimy się wieczorem. Nie jestem pewna co do obiadu, jeśli się nie odezwę, to będzie znaczyło, że jem go z panem Radcliffem i jego rodziną. Dam ci znać, jak będę miała chwilę. No dobrze, kończę. Kocham cię.
Prawie się rozłączam, nie dając Benowi możliwości, by coś odpowiedział.
Prawie.
Nie wiem czemu, ale czasem jego znajomy głęboki głos mnie wkurza.
Zdaję sobie sprawę, że Ben podoba się wielu kobietom i niemal każda stażystka w jego firmie się w nim zakochuje, ale czasem nie mogę na niego patrzeć.
– Kochanie, czy coś się stało? – pyta Ben z ciekawością w głosie.
Nic się przed nim nie ukryje? Czy zawsze musi czytać we mnie jak w otwartej księdze? Chcę odzyskać swoją prywatność. I tak, czasem mam ochotę, żeby się ode mnie odczepił i zajął się sobą. Czasami jego uprzejmość mnie wkurwia.
– Nie… naprawdę muszę się zbierać. Pa, kocham cię.
Rozłączam się, nie dając mu szansy na odpowiedź.
Chowam telefon do torby, prostuję się i zerkam jeszcze raz w lustro. Mam się już odwrócić do drzwi, gdy coś przykuwa moją uwagę. Cofam się i uważnie przypatruję się swojemu odbiciu. Unosząc do ust lewą rękę, dostrzegam goły palec. Gdy ściągałam rano obrączkę, by posmarować się balsamem, musiałam zapomnieć włożyć ją z powrotem.
Przez sześć lat małżeństwa nie zdarzyło mi się to ani razu.
Aż do dziś.
***
Budynki, ludzie przechodzący przez ulice, spacerujący, śmiejący się, żyjący; samochody przyspieszające lub zwalniające w rytm zapalających się świateł. Kształty mieszające się z innymi, tworzące migającą kolorową plamę przed moimi oczami. Piękną i żywą.
Nowy Jork.
Limuzyna opuszcza Midtown Tunnel, uciekamy w noc i spieszymy drogą ekspresową Long Island na lotnisko JFK. Radcliff ma się pojawić koło ósmej. Na początku myślałam, że przylecą komercyjną linią, ale powinnam wiedzieć lepiej. Podróżowali prywatnym odrzutowcem. Naprawdę, po tylu latach w hotelarskim biznesie nie powinno mnie zaskakiwać, jak bogaci są niektórzy z tych ludzi.
Rodzina Bena też ma dużo pieniędzy. Tyle że moglibyśmy nie pracować, tylko podróżować po świecie, ale Ben nie ma zamiaru żyć z rodzinnej fortuny. Kocha być prawnikiem i pracuje, bo chce.
Gdy podjeżdżamy na prywatne lądowisko, nie dostrzegam nigdzie odrzutowca. Wyciągam telefon i dzwonię do Amy. Ucieszy się, kiedy się dowie, że dotarłam przed nimi.
Odbiera po jednym sygnale.
– Jesteś z nim? – pyta swoim chropowatym głosem.
Tłumię chichot, bo nawet nie kłopocze się powitaniem.
– Nie. Jeszcze nie wylądowali. Wisisz mi ogromną przysługę. Powinnam jeść kolację z…
– Tak, wiem. Nie musisz obnosić się z tym, że w domu czeka na ciebie Pan Idealny. Łapię. Pewnie zachowywałabym się tak samo, gdybym wyszła za kogoś tak boskiego, ale potrzebuję cię tam dzisiaj.
– Co mi przypomina: nastąpiła mała zmiana planów. Asystent Brunona dzwonił do mnie jakieś pięć minut temu, żeby dać znać, że dziś przylatują tylko jego syn i żona. Wygląda na to, że zatrzymała go jakaś sprawa z jednym z jego najważniejszych klientów, którą tylko on mógł się zająć.
Słyszę po drugiej stronie szelest papierów.
– Jeszcze raz przepraszam. Co jeszcze… A, tak! Musisz zabrać jego żonę i syna na kolację.
Nie było to coś, na co miałam ochotę w piątkowy wieczór.
– Ugh, Amy! Wykończysz mnie! Nie mam ochoty siedzieć z żoną ze Stepford i utytułowanym bogatym dzieciakiem i zabawiać ich rozmową, kiedy mogłabym spędzić ten czas z Benem. Wiesz dobrze, że ostatnio mamy gorszy okres…
I mieliśmy. Czasem zachowujemy się jak dwoje nastawionych przyjaźnie nieznajomych mieszkających pod tym samym dachem – witamy się i pytamy, jak nam minął dzień, ale nic więcej. Gdyby nie seks, bylibyśmy bardziej jak współlokatorzy niż małżeństwo. Coraz bardziej się od siebie oddalamy i w gorsze dni ta przepaść, która wytwarza się między nami, zdaje się nie do pokonania.
– Wiem, Cathy. I przepraszam. Gdybym wiedziała o tym wcześniej, wysłałabym Ryan, ale hej, może kiedy wrócisz do domu, Ben będzie miał ochotę na drugą rundę.
– Serio, Amy? Nie powinnam ci mówić, dlaczego się dziś spóźniłam. I to się nie powtórzy. Nie chcę, żeby się po…
– Cathy, przymknij się i słuchaj swojej GDS. Idź na kolację z tymi ludźmi, napij się, zjedz krewetki albo coś innego, co uchodzi za afrodyzjak, a potem wróć do domu i zerżnij mężulka. Twoje kłopoty biorą się stąd, że poświęcasz temu za mało czasu. Swoją drogą, nie chciałam się wtrącać w twoje sprawy, ale kiedy przyjechałaś dziś rano cała zarumieniona, myślałam, że masz gorączkę. Spytałam cię o to, bo martwię się o swoich najlepszych pracowników.
Zabawne.
– To dlatego, że jestem twoją ulubioną koordynatorką sprzedaży. I co, u licha, znaczy GDS?
– Głównodowodząca Suka, skarbie.
Śmiejemy się. Amy, rudowłosa kokietka, jest choleryczką i kobietą nieznającą wstydu. Ma trzydzieści osiem lat, dwa rozwody na koncie i siłę natury po swojej stronie. Ma jaja, których pozazdrościłby niejeden mężczyzna, klnie jak szewc, uwielbia seks, młodszych mężczyzn i wykorzystuje swój nadzwyczajny wygląd na swoją korzyść… zawsze. Poważnie, takie rzeczy jak kołysanie biodrami, gdy ktoś do niej mówi, ma opanowane do perfekcji.
– No dobrze, GDS, powinnam zabrać ich na kolację do Ritza? – pytam, uśmiechając się do telefonu.
– Tak, słońce. Kiedy tam dotrzesz, powiedz, że jesteś od Brunona. Dadzą ci najlepszy stolik. I proszę, Cathy, bądź miła, a w kontakcie z żoną użyj tych swoich zielonych oczu. Założę się, że jest typem kobiety, która biadoli, gdy francuski pasztet z gęsiej wątróbki jest źle przyrządzony.
– Amy, zajmę się tym. Nie płacisz mi za nic. Przepraszam, że wcześniej narzekałam. Za dużo się dzieje.
– Wiem, ale to ważne, skarbie. Bruno właśnie wykupił sieć i musisz być jeszcze bardziej idealna niż zwykle. Dzięki temu obie możemy awansować. I wiesz, co myślę o twoim małżeństwie. Gdybyś po prostu powiedziała Benowi, co czujesz, oszczędziłabyś sobie wiele bólu – mówi i wzdycha głęboko.
– Tak, tak. Łatwiej powiedzieć, niż zrobić, ale nie martw się. Zajmę się żoną ze Stepford i jej dzieckiem, jakby byli moją własną rodziną.
– W takim razie wszystko będzie dobrze – odpowiada Amy ze śmiechem.
Odwracam się na głośny dźwięk silników, by spojrzeć w ciemne niebo, i dostrzegam odrzutowiec.
– Muszę kończyć, Amy. Zaraz wylądują. Trzymaj kciuki. Mam nadzieję, że cię nie rozczaruję.
– Nigdy mnie nie rozczarowujesz. Idź do nich, kociaku.
Kończę połączenie ze śmiechem. Nie wiem, dlaczego Amy ciągle nazywa mnie kociakiem, choć wyglądam raczej przeciętnie: proste blond włosy, zielone oczy, odrobinę zbyt wydatne usta i chude ciało.
Robert, kierowca, wysiada z limuzyny i staje przy mnie.
Przekrzykując hałas, mówi:
– No cóż, pani Stanwood, oby nowy szef okazał się dobrym człowiekiem.
Patrzę na niego i uśmiecham się.
– Mam taką nadzieję. Nie chcemy pracować jeszcze więcej, czyż nie?
Gdy odrzutowiec się zbliża, myślę o tym, co powiedziała Amy: że źródłem naszych problemów z Benem jest brak wystarczającej ilości seksu.
Chciałabym, żeby to było takie proste.
To nie seks jest problemem. Ani miłość. Kocham Bena równie mocno jak wtedy, gdy po raz pierwszy to sobie wyznawaliśmy, ale z każdym dzieckiem odebranym mi przez los, przez życie, część mnie umierała i spoczywała razem z nimi w zimnej ziemi. Pierwsze poronienie wyrwało we mnie wielką dziurę, drugie ją poszerzyło, ale trzecie niemal mnie zniszczyło.
Czas sprawiał, że ta dziura nieuchronnie rosła, powiększana przez nudę, monotonię, niechęć do życia, Bena i siebie samej za to, że w niewystarczającym stopniu jestem kobietą. Jeśli dodać do tego wątpliwości, to, co już było wyboistą przejażdżką, zmienia się w jazdę bez trzymanki i bez wytchnienia w zasięgu wzroku, jeśli nie liczyć jej zakończenia.
Samego końca.
Wątpliwości. Dostają się do krwiobiegu, wypełniają każdą szczelinę w mózgu pytaniami, na które nie ma odpowiedzi. Czy miłość może mnie na powrót scalić? Czy miłość między mną a Benem jest na tyle silna, żeby nasze małżeństwo przetrwało?
Z tą wielką dziurą w środku i towarzyszącymi jej nieustannie szyderczymi myślami czuję się pusta, zła i obawiam się bliskości z własnym mężem. Fizyczna bliskość nie zamknie tej dziury.
Po idealnym lądowaniu odrzutowiec w końcu się zatrzymuje.
– Czas na przedstawienie – mówię do Roberta.
Mrugam do niego i zaczynam stukać lewą nogą obutą w wysokie obcasy o ziemię. Mam nadzieję, że ten człowiek nie zmieni wiele w naszej pracy.
Kiedy drzwi w końcu się otwierają, ukazuje się w nich pięknie ubrana blondynka. Jest posągowa, a jej ciało odziane we wszystkie odcienie kremowego koloru wygląda, jakby urwała się z pokazu mody Chanel. Popielate blond włosy ma ciasno upięte we francuski kok, uwydatniający całkowity brak zmarszczek na twarzy. Jeśli tak wygląda żona ze Stepford, już jej nienawidzę. Za nią pokazuje się… Chwila, to niby ma być dziecko? Spodziewałam się dojrzewającego nastolatka.
A niech mnie.
Nie. To ciało w żadnym razie nie należy do chłopca. To stuprocentowy mężczyzna. Jeśli to naprawdę syn pana Radcliffa, w ogóle nie odpowiada moim wyobrażeniom. Po pierwsze, ten blondwłosy ogier ani trochę nie wygląda jak nastolatek. Po drugie, na jego idealnej twarzy nie ma żadnego pryszcza. No i cóż, jest przynajmniej ze dwadzieścia pięć centymetrów wyższy, niż myślałam. Mężczyzna idący za Żoną ze Stepford z Idealnie Gładką Twarzą ma na sobie wyblakłe, sfatygowane dżinsy, które wiszą tak nisko, że jestem w stanie dostrzec jego bieliznę od Armaniego, a trzy rozpięte guziki koszuli w odcieniu różu odsłaniają opaloną i wyjątkowo umięśnioną klatkę piersiową.
Ten facet emanuje pewnością siebie i seksem. Założę się, że gdybym się do niego zbliżyła i próbowała pochwycić jego zapach, przekonałabym się, jak pachnie czysty seks. Nawet jego niespieszny krok jest cholernie seksowny. O Boże. O mój Boże.
Zauważam, że obserwuje mnie z uśmieszkiem. Jest piękny. Idealnie wyrzeźbiona twarz mogłaby należeć do modela Abercrombie & Fitch, o których pocałunku marzą dziewczęta. Ale słodycz w jego rysach jest zwodnicza – gdy patrzysz mu w oczy, wiesz, że masz kłopoty.
Duże kłopoty.
William Szekspir pisał, że oczy są zwierciadłem duszy. Gdy nasze spojrzenia się spotykają, widzę w jego źrenicach niebezpieczeństwo i może coś ekscytującego. Coś zakazanego. Jakiś podstawowy instynkt mówi mi, że ten mężczyzna nie kocha się z kobietami.
On je pieprzy.
Uwięziona jego spojrzeniem nagle czuję, że brakuje mi powietrza. Głos w głowie krzyczy, żebym uciekała, żebym się ukryła i nigdy nie wracała. Nie mogę się ruszyć. Nie mogę oddychać. Tylko mrugam. Moje dłonie wędrują do klatki piersiowej i zaczynam pocierać okolice serca.
On jest niebezpieczny.
Głos w głowie krzyczy, żeby uciekać, serce woła, że jestem w niebezpieczeństwie, ale ciało nie pozwala mi się ruszyć. Mogę tylko patrzeć, jak schodzi po schodach odrzutowca i zbliża się do mnie. Jego uśmiech z leniwego i krzywego zmienił się w stuwatowy.
Jego uśmiech mnie elektryzuje.
Jego uśmiech mnie przeraża.
Jego uśmiech mnie hipnotyzuje.
Potrząsam głową i przerywam kontakt wzrokowy. Weź się w garść, dziewczyno. Posłuchaj Amy i lepiej zalicz Bena. Najlepiej wskocz na niego, jak tylko wejdziesz do domu.
Uśmiecham się swoim najlepszym uśmiechem, odchrząkuję i robię krok do przodu.
– Cześć, nazywam się Cathy Stanwood. Miło was poznać.