- W empik go
Arsène Lupin. Arsène Lupin kontra Herlock Sholmes - ebook
Arsène Lupin. Arsène Lupin kontra Herlock Sholmes - ebook
Starcie gigantów!
Przez Paryż przetacza się seria brawurowych kradzieży połączonych z brutalnymi napaściami. Sprawca umyka policji, która na liście podejrzanych umieszcza Arsène'a Lupina. Bezradni poszkodowani zwracają się o pomoc do słynnego na cały świat Herlocka Sholmesa (sic!). Lupin nie może pozwolić, by jego największy wróg działał na jego własnym terenie, więc nawołuje Sholmesa do odwrotu. Bezskutecznie. Dwie wielkie persony rozpoczynają wyścig z czasem i potyczkę na spryt.
W 2021 r. na platformie Netflix premierę miał serial "Lupin" zainspirowany książkowymi przygodami Arsène’a Lupina.
Kontynuacja tomu przygód „Dżentelmen włamywacz" zachwyci miłośników twórczości Arthura Conana Doyle'a.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-284-6307-9 |
Rozmiar pliku: | 308 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Pewnego grudniowego dnia pan Gerbois, profesor matematyki w liceum wersalskim, wyszukał w sklepie ze starociami małe mahoniowe biureczko z mnóstwem ukrytych szufladek, które bardzo mu się spodobało.
Takiego mi właśnie trzeba na urodziny Suzanne! – pomyślał wesoło, i usiłując w granicach swych skromnych środków sprawić możliwie największą przyjemność córce, wytargował cenę i zapłacił sześćdziesiąt pięć franków.
W chwili, gdy podawał adres swego mieszkania, jakiś młody, elegancki człowiek, który od paru chwil kręcił się po sklepie, spostrzegł nagle mebel i zapytał:
– Jaka jest jego cena?
– Już kupione – odrzekł właściciel sklepu.
– Ach!... Może przez pana?
Pan Gerbois skłonił się z zadowoleniem i odszedł. Ale nie zrobił jeszcze dziesięciu kroków, gdy dogonił go ów młody człowiek i z kapeluszem w ręku niezwykle uprzejmie zapytał:
– Zechce pan wybaczyć, że ośmielę się zadać niedyskretne pytanie... Czy pan poszukiwał właśnie tego biureczka?
– Nie! Szukałem przyrządów do pewnych doświadczeń fizycznych.
– A zatem panu na nim zbytnio nie zależy?
– Przeciwnie. Zależy mi na nim. To wszystko.
– Czy dlatego, że jest antykiem?
– Dlatego, że mi się podoba.
– W takim razie zgodzi się pan pewnie na zamianę biurka na równie piękne, ale w lepszym stanie?
– To jest w dobrym stanie i zamiana jest zbyteczna.
– Jednakże...
Pan Gerbois był człowiekiem łatwo wpadającym w rozdrażnienie, rzekł więc sucho:
– Proszę więcej nie nalegać.
Nieznajomy zastąpił mu drogę.
– Nie wiem, jaką sumę pan za nie zapłacił, ale zapłacę podwójnie.
– Nie.
– Potrójnie?
– Niech pan da spokój! – zawołał profesor zniecierpliwiony. – To, co do mnie należy, nie jest do sprzedania.
Młody człowiek popatrzył mu prosto w oczy wzrokiem, którego pan Gerbois miał nigdy nie zapomnieć, po czym bez jednego słowa odszedł.
Godzinę później przyniesiono biurko do domku, który zamieszkiwał profesor, przy drodze do Viroflay. Profesor zawołał córkę.
– To dla ciebie, Suzanne; oczywiście, jeśli ci się podoba.
Suzanne była śliczną i wdzięczną dziewczyną, zawsze radosną i szczęśliwą. Rzuciła się ojcu na szyję i ściskała go z taką radością, jakby otrzymała co najmniej dar godny króla.
Jeszcze tego wieczora, umieściwszy biureczko w swym pokoju, z pomocą służącej Hortense wyczyściła wszystkie skrytki i ułożyła w nich starannie swoje rzeczy: pudełka z papierem listowym, korespondencję, zbiór kart pocztowych i kilka drobnych pamiątek od kuzyna Philippe’a.
Nazajutrz o wpół do ósmej rano pan Gerbois poszedł do liceum. O dziesiątej Suzanne jak zwykle czekała na niego przy wyjściu i był bardzo szczęśliwy, gdy już z oddali spostrzegł na chodniku jej wdzięczną postać.
Wracali razem.
– Jak twoje biureczko?
– Prawdziwy cud! Hortense i ja oczyściłyśmy mosiądz. Lśni jak złoto!
– Więc jesteś zadowolona?
– Czy jestem zadowolona? Nie wiem, jak dotąd mogłam się bez niego obejść.
Przeszli przez ogród otaczający dom. Pan Gerbois zaproponował:
– Możemy pójść popatrzyć na nie przed śniadaniem?
– Och! Świetny pomysł!
Poszła pierwsza, ale stając na progu swego pokoju, przeraźliwie krzyknęła.
– Co się stało? – zapytał ojciec.
Wszedł do pokoju. Biurko zniknęło.
* * *
Co przede wszystkim zastanawiało sędziego śledczego, to zadziwiająca prostota użytych środków. W czasie nieobecności Suzanne, podczas gdy służąca wyszła po zakupy, przepisowo umundurowany posłaniec z widoczną blaszką z numerem (co potwierdzili sąsiedzi) zatrzymał swój wózek przed ogródkiem i zadzwonił dwa razy. Sąsiedzi nie wiedząc, że służąca wyszła, nie powzięli najmniejszego podejrzenia, a posłaniec wypełnił tymczasem swą misję w zupełnym spokoju.
Należy zauważyć, że żadna szafa nie została otwarta, żaden zegar ruszony. Co więcej, portmonetka Suzanne, którą pozostawiła na marmurowym blacie biureczka, znalazła się na sąsiednim stoliku wraz z całą zawartością. Cel kradzieży był więc wyraźnie określony, co czyniło ją tym bardziej tajemniczą, bo po co się narażać dla tak drobnej zdobyczy?
Jedyną wskazówką, jakiej mógł dostarczyć profesor było zdarzenie z poprzedniego dnia.
– Po mojej odmowie ten młody człowiek okazał żywe niezadowolenie i odniosłem wrażenie, że mi groził.
Sytuacja była niejasna. Przesłuchano kupca, ale on nie znał młodego człowieka. Biurko zaś kupił za czterdzieści franków w Chevreuse, przy sprzedaży pośmiertnej, i był przekonany, że sprzedał je za właściwą cenę. Przeprowadzone śledztwo nic więcej nie wykazało.
Ale pan Gerbois umocnił się w przekonaniu, że poniósł ogromną stratę. Majątek musiał być ukryty w podwójnym dnie którejś z szufladek i to było przyczyną, dla której młody człowiek, znający skrytkę, postąpił tak zdecydowanie.
– Tato, co byśmy zrobili z tym majątkiem? – powtarzała Suzanne.
– Jak to! Ależ z takim posagiem mogłabyś być najświetniejszą partią!
Suzanne ograniczała swe marzenia do kuzyna Philippe’a, który stanowił skromną partyjkę, więc tylko gorzko wzdychała.
Minęły dwa miesiące. I nagle posypał się nieprzewidziany ciąg szczęśliwych zdarzeń i katastrof...
Pierwszego lutego, o wpół do szóstej, profesor Gerbois wrócił do domu z gazetą w ręku, usiadł, włożył okulary i zaczął czytać. Polityka go nie zajmowała, odwrócił więc stronę. Naraz jego uwagę zwrócił ustęp zatytułowany: _Trzecie ciągnienie loterii prasy. Numer 514 serii 23 wygrywa milion._
Dziennik wypadł mu z ręki. Ściany zakołysały się w jego oczach i zamarło serce. Numer 514 serii 23 był jego numerem! Kupił go przypadkiem, aby oddać przysługę swemu przyjacielowi, bo sam nie wierzył zupełnie w łaskawość losu, i oto on wygrywał!
Szybko wydobył swój notes. Numer 514 serii 23 był wyraźnie zapisany. Ale gdzie jest los?
Pobiegł do swego gabinetu, aby poszukać pudełka z kopertami, pomiędzy które wcisnął bezcenny los. Ale nagle zatrzymał się ze ściśniętym sercem: pudełka z kopertami nie było, i zdał sobie sprawę, że minęły już tygodnie, odkąd go nie widział! Od kilku tygodni nie widział go przed sobą w godzinach, w których poprawiał zadania swych uczniów!
Usłyszał odgłos kroków na żwirowej ścieżce.
– Suzanne! Suzanne! – zawołał.
Wracała ze spaceru, wbiegła szybko.
– Suzanne!... – wyjęczał zdławionymi głosem – pudełko... pudełko z kopertami?...
– Które?
– To z Luwru... które przyniosłem któregoś czwartku... stało w kącie, na tym stole!...
– Ale przypomnij sobie, tato... razem je ustawialiśmy...
– Kiedy?
– Wieczorem... w przeddzień dnia...
– Ale gdzie? Odpowiadaj!...
– Gdzie? W biurku...
– W tym skradzionym?
– Tak.
– W skradzionym biurku!
Powtórzył te słowa ciszej, z rodzajem przerażenia.
Potem chwycił Suzanne za rękę i jeszcze ciszej dodał:
– Ono zawierało milion...
– Ach! Tato, dlaczego mi o tym nic powiedziałeś?
– Milion! – mówił dalej. – Tam był los loterii prasowej, na który padła główna wygrana.
Oboje siedzieli załamani, w milczeniu, którego nie mieli odwagi przerwać. Wreszcie Suzanne powiedziała:
– Ale, tato, wypłacą ci mimo to?
– Jak? Bez dowodu?
– Czy trzeba dowodów?
– Do diabła!
– A ty ich nie masz?
– Owszem, mam jeden.
– Jaki?
– Był w pudełku, które zginęło. Teraz ktoś inny z niego skorzysta.
– To byłoby straszne! Słuchaj tato, czy można temu jakoś zapobiec?
– Czy ja wiem? Czy ja wiem? Ten człowiek musi być bardzo przebiegły! Przypomnij sobie zdarzenie z biurkiem.
Zerwał się w nagłym przypływie energii i tupiąc nogą, zawołał:
– Nie! Nie! On go nie będzie mieć! Choć nie wiem jak byłby zręczny, sam nic nie może zrobić. Jeśli się zjawi, by odebrać wygraną, zatrzymają go! Ach! Zobaczymy, łaskawy panie!
– Czy masz jakiś pomysł, tato?
– Bronić naszych praw aż do końca, cokolwiek się wydarzy. I wygramy! Milion jest mój i będę go mieć!
Następnie wysyłał depeszę następującej treści:
Dyrekcja Banku Ziemskiego
ulica Kapucynów, Paryż
Jestem właścicielem losu numer 514 serii 23, zakładam prawny protest przeciwko wszelkim próbom pobrania wygranej.
Gerbois
Prawie jednocześnie nadszedł do Banku Ziemskiego inny telegram:
Numer 514 serii 23 jest w moim posiadaniu.
Arsène Lupin
Wszyscy pamiętają ten ogromny wybuch śmiechu, jaki powitał ogłoszenie podwójnej depeszy. Samo nazwisko Lupin było zadatkiem czegoś niespodziewanego, zapowiedzią zabawy dla publiczki. A publiczką był cały świat.
Dzięki poszukiwaniom podjętym natychmiast przez Bank Ziemski dowiedziano się, że los o numerze 514 serii 23 był wydany za pośrednictwem Banku Lyońskiego, filii w Wersalu, komendantowi artylerii Hessy’emu. Komendant zmarł wskutek upadku z konia. Dowiedziano się jednak od znajomych, którym się zwierzył, że na krótko przed śmiercią odstąpił swój los jednemu z przyjaciół.
– Tym przyjacielem jestem ja – oświadczył pan Gerbois.
– Proszę to udowodnić – odpowiedział dyrektor Banku.
– Mam to udowodnić? To proste. Dwadzieścia osób poświadczy panu, że miałem stałe kontakty z komendantem i że spotykaliśmy się w kawiarni na Placu Broni. Tu właśnie, pewnego dnia, gdy był do tego zmuszony okolicznościami, odstąpił mi swój los za sumę dwudziestu franków.
– Czy pan ma świadków tej transakcji?
– Nie.
– W takim razie na czym opiera pan swe reklamacje?
– Na liście, który komendant napisał do mnie w tej sprawie.
– Jakim liście?
– Liście, który był spięty z losem.
– Proszę go pokazać.
– Ależ on był w skradzionym biurku!
– Proszę go odnaleźć.
* * *
Arsène Lupin to potwierdził. Notatka umieszczona w _Echo de France,_ piśmie, którego był zdaje się jednym z głównych akcjonariuszy, ogłaszała, że Lupin składa na ręce swego adwokata, mecenasa Detinana, list, który napisał do niego osobiście komendant Hessy.
To było wyborne: Arsène Lupin bierze adwokata! Arsène Lupin szanuje prawo!
Cała prasa rzuciła się po informacje do mecenasa Detinana, wpływowego deputowanego, radykała, człowieka wielkiej uczciwości i przenikliwego umysłu.
Pan Detinan nigdy nie miał przyjemności widzieć Lupina, czego bardzo żałował, ale ponieważ w istocie otrzymał od niego informacje, był wzruszony i zaszczycony tym wyborem i musiał bronić praw swego klienta. Otworzył akta i bez wybiegów pokazał list komendanta. List poświadczał sprzedaż losu, ale nie wspominał nazwiska nowego nabywcy. _Mój drogi przyjacielu_ wyrażał się po prostu komendant.
– _Mój drogi przyjacielu_ to ja – dodawał Arsène Lupin w notatce dołączonej do listu. – A najlepszy na to dowód to ten, że jestem w posiadaniu tego listu.
Chmara dziennikarzy zgromadziła się niezwłocznie u pana Gerboisa, który mógł jedynie powtórzyć:
– _Mój drogi przyjacielu_ to słowa adresowane do mnie, nie do kogoś innego. Arsène Lupin skradł list komendanta wraz z losem.
– Niech tego dowiedzie! – odparł Lupin dziennikarzom.
– To on skradł biurko! – wykrzyknął pan Gerbois wobec dziennikarzy.
A Lupin powtórzył:
– Niech dowiedzie!
Było to wspaniałe widowisko, ten publiczny pojedynek dwóch posiadaczy losu numer 514 serii 23, te pielgrzymki dziennikarzy w tę i w tamtą stronę, zimna krew Lupina wobec zacietrzewienia biednego pana Gerboisa. Prasa pełna była żalu nad nieszczęśliwym! Ten zaś zwierzał się z niepowodzenia ze wzruszającą szczerością:
– Zrozumcie panowie, to posag Suzanne. Nie dla mnie, ale dla niej! Pomyślcie, milion! Dziesięć razy sto tysięcy! Wiedziałem, że biurko musiało zawierać skarb...
Daremnie tłumaczono mu, że jego przeciwnik, zabierając biurko, nie wiedział o znajdującym się w nim losie, w każdym razie nikt nie mógł przewidzieć, że właśnie na ten los padnie główna wygrana. Gerbois wciąż narzekał:
– Nieprawda! On to wiedział! Inaczej po co kradłby biurko?
– Tego nie wiadomo, ale z pewnością nie dlatego, aby zdobyć skrawek papieru, który wart był wówczas dwadzieścia franków!
– Milion! On to wiedział! On wie wszystko! Wy go jeszcze nie znacie! On nas okradł!
Taka wymiana zdań mogłaby trwać jeszcze bardzo długo, ale po dwunastu dniach Gerbois otrzymał od Lupina list z napisem _Poufne._ Czytał ze wzrastającym niepokojem:
Szanowny Panie, publiczka bawi się naszym kosztem. Czy nie uważa Pan, że czas już sprawę potraktować poważnie? Jestem na to stanowczo zdecydowany.
Sytuacja jest jasna: posiadam los, którego nie mam prawa zrealizować, a Pan ma prawo zrealizować los, którego Pan nie posiada. A więc żaden z nas nie może zdziałać nic bez drugiego.
Co więcej, nie ustąpi ani Pan, ani ja. Cóż więc robić?
Widzę jedyny sposób: pół miliona dla Pana i pół miliona dla mnie. To chyba sprawiedliwe? Ten salomonowy wyrok zadowoli chyba nasze poczucie sprawiedliwości. Rozwiązanie sprawiedliwe, ale rozwiązanie niezwłoczne. Nie jest to bynajmniej propozycja, którą mógłby Pan dowolnie roztrząsać, ale konieczność, do której zmuszają okoliczności. Zostawiam Panu trzy dni do namysłu. W piątek rano spodziewam się, że przeczytam w drobnych ogłoszeniach w „Echo de France” dyskretną notatkę dla pana Ars. Lup. zawierającą pańską zgodę na zaproponowane przeze mnie warunki. Dzięki temu wejdzie Pan niezwłocznie w posiadanie losu i odbierze wygraną, a następnie przekaże mi Pan pięćset tysięcy franków w sposób, jaki Panu wskażę.
W razie odmowy przedsięwezmę środki, aby rezultat był ten sam. Ale poza poważnymi przykrościami, które spowoduje podobny upór, będzie Pan nadto musiał ponieść koszty prawne w wysokości dwudziestu pięciu tysięcy franków.
Zechce Pan przyjąć zapewnienia najgłębszego szacunku.
Arsène Lupin
Zrozpaczony Gerbois popełnił fatalny błąd, pokazując ten list i zezwalając na jego skopiowanie. Potem zaczął popełniać błędy jeszcze większe.
– Nie, nie będzie miał nic! – wykrzyknął do zebranych dziennikarzy. – Dzielić to, co należy do mnie? Nigdy! Niech podrze swój los, jeśli mu się podoba.
– Jednak pół miliona franków to piękna suma...
– Tu chodzi o moje prawa i udowodnię je wobec sądu.
– Zaczepiać Lupina?... To będzie ciekawe.
– Nie jego, ale Bank Ziemski. On musi mi wydać mój milion.
– W zamian za los lub przynajmniej za dowód, że go pan kupił.
– Dowód jest, bo Arsène Lupin przyznaje, że skradł biurko.
– Czy słowo Lupina wystarczy sądowi?
– Nic mnie to nie obchodzi, walczę o swoje pieniądze.
Publiczka trzęsła się z niecierpliwości. Czyniono zakłady; jedni utrzymywali, że Arsène Lupin wywłaszczy pana Gerboisa, inni, że pozostanie przy swoich groźbach. Obawiano się o wynik walki, bowiem siły obu przeciwników były nierówne: jeden nieugięty i wytrawny w walce, drugi wściekły i nieobliczalny.
W piątek wyrywano sobie _Echo de France_ i gorączkowo śledzono drobne ogłoszenia na piątej stronie.
Ani jeden wiersz nie był przeznaczony dla pana Ars. Lup. Na wezwanie Lupina pan Gerbois odpowiadał milczeniem. Było to wypowiedzenie wojny.
Wieczorem dzienniki doniosły o porwaniu panny Gerbois.
* * *
Co nade wszystko bawi w tych widowiskach, których reżyserem jest Arsène Lupin, to w ręcz komiczna rola policji. Wszystko odbywa się poza nią. On mówi, pisze, uprzedza, rozkazuje, grozi i wykonuje tak, jak gdyby nie istniał ani szef policji, ani agenci, ani komisarze – nikt, kto mógłby przeszkodzić w jego planach. Wszystko to uważane jest przez niego za coś nieistniejącego. Nie ma dla niego przeszkód.
A jednak policja szalała! Gdy chodziło o Lupina wszystko w niej biło na trwogę, gotowało się, pieniło z wściekłości. To wróg który szydzi, wyzywa, pogardza lub, co gorsza, ignoruje... i jest nieuchwytny.
Według zeznania służącej, Suzanne wyszła z domu dwadzieścia minut przed dziesiątą. Wychodząc z liceum pięć minut po dziesiątej, ojciec nie spostrzegł jej po przeciwnej stronie ulicy, gdzie zazwyczaj na niego czekała. A więc wszystko odbyło się w ciągu dwudziestominutowego przejścia z domu do liceum.
Dwoje sąsiadów twierdziło, że widziało ją trzysta kroków od domu. Pewna kobieta widziała idącą wzdłuż alei młodą panienkę, której rysopis odpowiadał wyglądowi Suzanne. Później ślad się urywał.
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.