Artful - ebook
Miłość, która rodzi się między szkicem a spojrzeniem.
Hazel marzy o karierze modelki, ale świat wielkiej mody okazuje się bezlitosny. Gdy dostaje propozycję pracy u legendarnego projektanta Jean-Pierre’a, nie waha się ani chwili – choć nie wie, że jej nowy szef widzi w niej nie tylko asystentkę.
Jean-Pierre od lat nie stworzył nic nowego. Spotkanie z Hazel rozpala w nim dawną iskrę i budzi artystyczny głód, o którym zdążył zapomnieć. Dziewczyna staje się jego cichą muzą – nieświadomą tego, że może być kluczem do wielkiego powrotu projektanta.
Wspólne dni i noce w Paryżu, pełne emocji, napięcia i niedopowiedzeń, zbliżają ich do siebie. Ale czy nowy rozdział w życiu naprawdę należy tylko do nich?
Artful to poruszająca historia o natchnieniu, ambicjach i miłości, która potrafi być równie twórcza, co destrukcyjna.
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
| Kategoria: | Romans |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-838-0297-8 |
| Rozmiar pliku: | 769 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Blokada twórcza to suka
JEAN-PIERRE
Maj, Paryż
Czy można być bogatym, odnoszącym sukcesy projektantem mody, a jednocześnie każdego dnia walczyć z samym sobą, by nie rzucić tym wszystkim w cholerę i nie zaszyć się na bezludnej wyspie?
Można.
Jestem tego żywym przykładem.
Wystarczy wpisać moje nazwisko w wyszukiwarkę. Wyniki zawsze wyglądają podobnie – setki, jeśli nie tysiące, artykułów, a większość z nich ma wspólny mianownik:
Projektant mody Jean-Pierre Leavitt
przechodzi kryzys twórczy.
Nie przechodzę żadnego kryzysu. Przynajmniej tak myślałem. Do tej pory byłem przekonany, że słowa „kryzys twórczy” i „Leavitt” nigdy nie pojawią się w jednym zdaniu. Najwyraźniej się myliłem, skoro od prawie dwóch lat nie zaprojektowałem nic, co wzbudzałoby choć cień dumy. Mój gabinet – dotąd nieźle uporządkowany – dziś przypomina raczej pobojowisko. Każdy centymetr przestrzeni jest zawalony. Nawet drewnianą podłogę pokrywają zmięte i potargane kartki z niedokończonymi szkicami.
Wiercę wzrokiem dziurę w czarnym zeszycie, którym kilka godzin temu rzuciłem w manekina – spadł na stertę papierów. Mocniej zaciskam palce na butelce wina i upijam solidny łyk, próbując uciszyć własne myśli.
Victor wziął ślub i jest szczęśliwy z Naomi.
Santo oszalał na punkcie Daisy, adoptował jej córkę i nie widzi świata poza nimi.
Nawet cholerny Bjarne się ustatkował – nie wierzyłem w to, dopóki nie zostałem świadkiem na jego ślubie z Aną. A ich córeczka Ella... Cóż, nic dziwnego, że Norweg zmienił się nie do poznania. Teraz mógłby startować w konkursie na najlepszego ojca i męża, chociaż prawdopodobnie pobiłby się z Santem o statuetkę dla ojca roku.
I jestem ja.
Zmęczony, pozbawiony energii trzydziestoczterolatek, który nienawidzi się nad sobą użalać, a mimo to właśnie to robi. Ostatnio mam wrażenie, że bliżej mi do zgorzkniałego starca niż ekspresyjnego optymisty.
Albo się starzeję, albo straciłem to „coś”.
Już wolałbym, żeby to była kwestia wieku. Nowe zmarszczki, siwe włosy – jakoś przeżyję. Ale bez nowej kolekcji na paryski tydzień mody? Dla całej branży będę tylko kolejnym projektantem, o którym nasz świat wreszcie zapomni.1
Bardzo ładne portfolio
HAZEL
Czerwiec, Nowy Jork
– Jeśli jeszcze raz usłyszę, że jestem „za mało ekspresyjna” albo „zbyt delikatna” do jakiejś sesji zdjęciowej czy pokazu, to naprawdę wyjdę z siebie! – wybucham, rzucając szpilki pod ścianę. Opadam na kanapę obok Kadena. – Może powinnam od progu flirtować ze zleceniodawcami, jak połowa dziewczyn! – warczę ze złością i naciągam na siebie koc, a mój przyjaciel od razu obejmuje mnie ramieniem i przytula. – Mam dość.
– Po prostu cię nie znają. – Posyła mi łagodny uśmiech. – Nie wiedzą, jak bardzo jesteś utalentowana. Gdy ktoś to wreszcie zauważy, będą sobie pluli w brodę, że wcześniej cię olali.
Wzdycham cicho i wbijam spojrzenie w ekran telewizora. Kaden puścił powtórkę z pokazu mody ślubnej sprzed kilku lat. Od razu rozpoznaję projektanta – to Jean-Pierre Leavitt. O pójściu dla niego na wybiegu mogę sobie tylko pomarzyć. Tacy jak on współpracują z najlepszymi agencjami na świecie, a ja odbijam się od drzwi nawet tych znacznie mniejszych i zdecydowanie mniej znanych. Nie rozumiem, co im się we mnie nie podoba. Może faktycznie jestem nijaka? Albo „za gruba”. Ale przecież to nieprawda. Moje wymiary są w normie – może piersi mam trochę za duże, a biodra zbyt szerokie, ale to przecież nie dyskwalifikuje mnie w branży, która powoli zaczyna doceniać różnorodność. Zresztą projektanci coraz częściej wybierają modelki spoza zbyt długo do tej pory dominujących standardów. A przynajmniej próbują przekonać media, że to robią.
– Nie zadręczaj się, Hazel. – Kaden ściska mnie delikatnie za ramię. – Próbujesz dopiero od kilku miesięcy. Potrzebujesz czasu.
– Wiem – mamroczę, nie odrywając wzroku od modelek sunących po wybiegu z taką gracją, jakby były do tego stworzone. A potem skupiam spojrzenie na projektancie.
Leavitt na pokazach zawsze jest uśmiechnięty, przynajmniej na większości z nich, chociaż równocześnie z jego twarzy nieustannie biją opanowanie oraz pełne skupienie. Ogromną uwagę poświęca każdej modelce i modelowi, śledząc ich ruchy ciemnymi oczami. Kiedy po raz pierwszy oglądałam go na nagraniu, jego włosy bez wątpienia były w kolorze ciemnego blondu wpadającego w brąz, ale teraz – szczególnie w zbliżeniach – dostrzegam siwe kosmyki.
– Ciekawe, czy w styczniu pokaże nową kolekcję – rzuca Kaden.
– Też jestem ciekawa.
Od dwóch lat nie wziął udziału w żadnym pokazie. Ten, który właśnie oglądamy, był jednym z ostatnich. Świat o nim jednak nie zapomniał. J e s z c z e. W ostatnim czasie znowu jest o nim głośniej, bo Leavitt ogłosił, że nie weźmie udziału w tegorocznych pokazach. W branży zawrzało. Co chwilę dostaję powiadomienia o nowych artykułach z modowych portali, które obserwuję.
Proszę, o wilku mowa. Ekran mojego telefonu się rozświetla. Już sam początek nagłówka nowego e-maila podpowiada, co znajdę w środku: „Jean-Pierre Leavitt...”. Chociaż trudno mi czytać o tym, że projektant, którego uwielbiam i od lat podziwiam, wyraźnie ma jakieś problemy, to i tak to robię. Odblokowuję komórkę, otwieram wiadomość i unoszę zaskoczona brew, widząc fragment artykułu.
Projektant mody Jean-Pierre Leavitt, o którym
w ostatnim czasie pisaliśmy w kontekście
możliwego kryzysu twórczego, wczoraj wieczorem
zaatakował dwóch fotoreporterów pod jednym
z klubów na Manhattanie. Mężczyzna w wyraźnej
furii roztrzaskał pracownikom naszego serwisu
aparaty fotograficzne o wartości ponad dziesięciu
tysięcy dolarów. Jego zachowanie wyraźnie
pokazuje, że nie radzi sobie z krytyką.
Panie Leavitt, może czas pogodzić się
z tym, że nikt nie będzie pana wychwalał,
gdy nie ma ku temu powodów?
Wpatruję się z niedowierzaniem w artykuł, a potem przenoszę wzrok na kilka zdjęć. Na wszystkich widać wykrzywioną we wściekłości twarz Jean-Pierre’a. Ciemne oczy są zmrużone, prawdopodobnie z powodu oślepiających błysków fleszy, ale moją uwagę zwraca jego ubiór. Leavitt zawsze kojarzony był raczej z nienaganną starannością w ubiorze, a... Wymięta koszula, częściowo wyszarpana z garniturowych spodni, niezawiązany i smętnie zwisający z szyi krawat oraz niezbyt schludnie przewieszona przez ramię burgundowa marynarka zdecydowanie temu przeczą. Był pijany, jestem tego niemal pewna.
– Co czytasz? – Kaden zagląda mi przez ramię i wciąga z syknięciem powietrze do płuc. – Ostro poleciał.
Nawet nie wiem, co powiedzieć. Jestem zaskoczona, że Leavitt zaatakował fotoreporterów, i zwyczajnie... brakuje mi słów. Śledzę jego karierę, odkąd sama zaczęłam się poważniej interesować modą, czyli dobre sześć lat temu, i nigdy wcześniej nie natknęłam się na tego typu zdjęcia. Plotki? Były. Teorie spiskowe? Też. Że jest gejem? Może. Co mnie to obchodzi. Ale nigdy nie było mowy o problemach z alkoholem czy agresji. Albo świetnie się maskował, albo... coś w nim pękło.
I choć go nie znam, zaczynam mu współczuć. Nie dorastam mu do pięt, nigdy nie będę dorastać i na sto procent, gdybym spotkała go gdzieś na Manhattanie, to nawet nie zwróciłby na mnie uwagi. A mimo to... coś mnie ściska w środku. Jestem przekonana, że został sprowokowany. Nikt nie chce wiecznie słyszeć i czytać o tym, że się skończył. Że jego kariera zalicza od miesięcy kolosalny spadek i jedyne, co go czeka, to upadek na samo dno.
* * *
Kolejny tydzień, kolejna odmowa. Mimo że Kaden zrobił mi nowe zdjęcia do portfolio, włącznie z tymi w bieliźnie, nic to nie zmieniło. Ledwie przekroczyłam próg, a siedzący przy stole ludzie stracili mną zainteresowanie. Przekazałam im zdjęcia, informacje o sobie i przeszłam się dwa razy po prowizorycznym wybiegu – od kropki do kropki. „Dziękujemy” – tylko tyle usłyszałam na koniec.
Może jednak powinnam była zostać w Lubbock? Nie walczyć z rodzinnymi tradycjami, zostać czyjąś żoną, urodzić temu komuś gromadkę dzieci i zajmować się domem. Zapomnieć o marzeniach, wielkim świecie, karierze i sukcesach zawodowych. O miłości, która widzi coś więcej niż ciało.
Potrząsam głową i odkładam z trzaskiem torebkę na blacie w kuchni, po czym opieram dłonie o szafkę i oddycham głęboko. Nie mogłam tam zostać, ale nie mogłam się też wyrwać bez słowa. Gdybym teraz tam wróciła, bez żadnego papierka ze studiów, bez potwierdzenia, że faktycznie pojechałam na uczelnię i studiuję prawo, ojciec by mnie wydziedziczył. Jeszcze nie wiem, co zrobię, kiedy nadejdzie czas, gdy będę im musiała pokazać dyplom. Ale na razie nie zamierzam się tym zadręczać.
Prostuję się i kręcę głową, żeby rozluźnić spięte mięśnie, po czym sięgam po dzwoniący telefon. Uśmiecham się z ulgą na widok imienia przyjaciela. Przez chwilę miałam obawę, że to ktoś z mojej rodziny.
– Co tam? – rzucam do słuchawki, kierując się w stronę łazienki.
– Co robisz?
– Właśnie wróciłam do mieszkania. – Ustawiam komórkę na szafce i przeciągam koszulkę przez głowę. – Nie dostałam się do tego pokazu.
– Kurde, przykro mi.
– Mnie też – mamroczę z westchnieniem i pozbywam się spodni razem z majtkami. – Dzwonisz po coś konkretnego? Bo właśnie chcę wziąć prysznic.
– Hazel... – Kaden krztusi się i chrząka. – Jesteś naga...? – szepcze.
Parskam śmiechem i przewracam oczami.
– No raczej nie będę się kąpać w ubraniach – mówię rozbawiona. – Więc? Potrzebujesz czegoś?
– Właściwie... właściwie to tak – odpowiada z wahaniem. – Jesteś w stanie dostać się w ciągu pół godziny do Midtown?
Ściągam brwi.
– Po co?
– Prawdopodobnie mogę wcisnąć cię na casting do reklamy jednej z marek, nic wielkiego.
Otwieram szeroko oczy, podczas gdy moje serce gwałtownie przyspiesza. Stoję naga na środku łazienki. Powinnam wziąć chociaż szybki prysznic, bo temperatura na zewnątrz zdecydowanie nie pomaga w utrzymaniu świeżości.
– Wyślij mi adres – mówię, podejmując decyzję. – I napisz, co mam ze sobą wziąć.
Nawet się nie rozłączam, po prostu wskakuję pod prysznic i czym prędzej zmywam z siebie dzisiejsze niepowodzenia. Nie jestem naiwna, nie liczę na to, że się dostanę, ale skoro Kadenowi udało się wcisnąć mnie na listę potencjalnych modelek, byłabym idiotką, gdybym z tego nie skorzystała.
* * *
Cholerne korki! Dojazd z Brooklynu na Manhattan jest okropny w godzinach szczytu, ale dziś wyjątkowo dał mi w kość. Właśnie przebiegłam dwie przecznice. Musiałam wyskoczyć z taksówki, która przez kilka minut nie ruszyła się dalej niż o metr. A teraz wpadam do jednego z wieżowców i pędzę na złamanie karku w stronę wind. Wzięłam naprawdę szybki prysznic, ale teraz, po tym biegu, mogłam w ogóle się nie kąpać – wyszłoby na to samo, a przynajmniej zaoszczędziłabym kilka minut i nie byłabym spóźniona! Kaden non stop do mnie wydzwania i wiem, po prostu wiem, że prawdopodobnie zawaliłam sprawę na całej linii.
Wypadam na odpowiednim piętrze, jednym z najwyższych, i pędzę w stronę końca korytarza, gdzie dostrzegam rozmawiającego z kimś Kadena. Macham do niego, a gdy mnie zauważa, na jego twarzy natychmiast pojawia się wyraz ogromnej ulgi.
– Prze... pra... szam... – sapię głośno, opierając dłonie o uda – za spóźnienie. – Podnoszę wzrok na młodą kobietę, z którą rozmawiał mój przyjaciel.
– Panna Osborne?
– Tak – odpowiadam natychmiast i się prostuję. – Raz jeszcze...
– Proszę wejść. – Wskazuje dłonią uchylone drzwi. – Rekruterzy czekają.
Otwieram usta, by jeszcze raz przeprosić, ale Kaden dosłownie morduje mnie wzrokiem i kiwa podbródkiem, żebym się pospieszyła. Biorę głęboki wdech i wchodzę do środka, starając się uprzejmie uśmiechnąć do dwóch mężczyzn i kobiety siedzących za biurkiem. Dwoje z nich się ze mną wita, natomiast ten trzeci nawet nie podnosi głowy znad komórki.
Świetnie.
Pewnie już się znudził czekaniem i w ogóle mu się nie dziwię.
– Bardzo ładne portfolio – komentuje kobieta, przeglądając zdjęcia. – Nicole? – zwraca się do drugiej, której wcześniej nie zauważyłam; stoi po przeciwnej stronie pomieszczenia, przy kolejnych drzwiach. – Dobierz coś w rozmiarze... Och. – Marszczy czoło. – Szóstka?
Przełykam głośno ślinę, podczas gdy drugi mężczyzna właśnie unosi wzrok. Moje serce gubi rytm, kiedy tylko rozpoznaję w nim Leavitta. Projektant wpatruje się we mnie ze skupieniem, a ja dosłownie zapominam języka w ustach. Chcę coś powiedzieć, ale nie potrafię. Z wrażenia zasycha mi w gardle.
O Boże, jestem w tym samym pokoju co Leavitt.
O. Mój. Boże.
– Hazel? – zwraca się do mnie ponaglająco Kaden, co wyrywa mnie z nagłego otumanienia.
– Tak, przepraszam – mówię do kobiety i uśmiecham się lekko. – Szóstka, ale to głównie ze względu na biust i trochę biodra – wyjaśniam. – Niżej są dokładniejsze wymiary – dodaję, starając się nie myśleć o tym, że obserwują mnie ciemne oczy Leavitta.
Będę to przeżywać przez następny miesiąc, chociaż nie odezwał się do mnie ani jednym słowem.
– W porządku. – Kobieta przytakuje. – Może coś się znajdzie – dodaje, ale w jej głosie nie rozbrzmiewa już ani odrobina ekscytacji sprzed kilku chwil.
Świetnie.
Kaden zapomniał im wspomnieć, że nie noszę czwórki?
Kieruję się w stronę stylistki, która przesuwa wieszaki z bielizną. Koronkową, cholernie seksowną i kompletnie nie w moim klimacie. To znaczy – nigdy w życiu nie odważyłabym się takiej włożyć, nie licząc sesji zdjęciowych z Kadenem, ale wiem też, że nie mam prawa wybrzydzać. To po prostu mój problem, a raczej pozostałość po tym, co wpajano mi przez dwadzieścia dwa lata.
Oddycham głęboko i odbieram jeden z wieszaków, po czym chowam się za kotarą. Kobieta podaje mi jeszcze naklejki zabezpieczające newralgiczne miejsca, mimo że zgodnie z wytycznymi Kadena mam na sobie bezszwowe, cieliste stringi. Na całe szczęście koronkowe majtki w odcieniu kości słoniowej są lekko rozciągliwe, dzięki czemu nie mam problemu, żeby wciągnąć je przez biodra. Biustonosz natomiast... Nie mogę go zapiąć. Męczę się, sapiąc cicho, aż Nicole chyba zaczyna się niecierpliwić, bo wsuwa głowę za kotarę.
– Nie możesz się zapiąć?
Potrząsam głową, na co wzdycha cicho i każe mi się obrócić.
Chwilę później niemal miażdży mi żebra, ale udaje jej się dociągnąć haftki. Nie muszę spoglądać w dół, aby wiedzieć, że moje piersi są zdecydowanie za duże na miseczkę. Czuję, jak koronka na brzegach wżyna mi się w skórę, ale nie zamierzam odpuszczać. Może po prostu nie wzięli ze sobą dziś odpowiedniego rozmiaru, skoro zostałam tu zaproszona w ostatnim momencie?
Tego się trzymam, kiedy wracam do pomieszczenia, aby dokonać przejścia po jego długości, aż do biurka i z powrotem. Z każdym krokiem dostrzegam jednak na twarzy rekruterów coraz większe niezadowolenie.
Jedynie Leavitt zachowuje neutralny wyraz twarzy. Tylko... co on tu tak właściwie robi?
2
Amber jej nie weźmie
JEAN-PIERRE
Siedzę tu od dobrych pięciu godzin i mam już serdecznie dość. Zupełnie nie wiem, po co tu jestem. To znaczy wiem – Lexie, moja menedżerka, niemal zaciągnęła mnie tu za ucho, żebym pojawił się na kilku zdjęciach marki Eternal Lace i pokazał, że „wspieram małych projektantów” i „nie jestem agresorem”, a „moje zachowanie sprzed dwóch tygodni to wyjątek niepotwierdzający reguły”. Więc tak, teoretycznie wiem, dlaczego tutaj jestem, ale w praktyce po stokroć wolałbym teraz siedzieć u Victora w biurze i oglądać giełdę, chociaż nigdy się tym nie interesowałem i niewiele z tego rozumiem. To jednak wiele mówi o tym, jak bardzo nie chcę tutaj być.
Sytuacja się jednak zmienia, gdy podnoszę wzrok znad telefonu i skupiam go na młodej dziewczynie stojącej przed biurkiem. Ona również na mnie patrzy, a ja staram się nie dać po sobie poznać, jak bardzo zaskakuje mnie jej uroda. Jest nietypowa, jeśli chodzi o tego typu castingi. Rude, płomienne loki okalają jej delikatne rysy twarzy; na nosie, pod policzkami i niżej, przy obojczykach, dostrzegam mnóstwo drobnych piegów. Rzadko widuję też taki typ sylwetki na castingach – owszem, jest proporcjonalna, ma wcięcie w talii, ale również szersze biodra i pełniejsze piersi. Mimowolnie wyobrażam ją sobie w jednej z moich sukienek wieczorowych w kolorze butelkowej zieleni, z dekoltem sięgającym aż do pępka.
Kiedy znika za kotarą przymierzalni, Grace, rekruterka, wzdycha z niezadowoleniem.
– Nie nadaje się – mruczy pod nosem, a Reece jej przytakuje.
– Piersi będą jej się wylewać z miseczki. – Mężczyzna kręci głową i zamyka portfolio.
Oboje zerkają na mnie z ukosa, jakby liczyli na mój komentarz, ale nie mam nic do powiedzenia. Nigdy nie dzielę się swoimi uwagami z rekruterami, zawsze robię to z osobami na wyższym szczeblu decyzyjności. Tym razem również trzymam się schematu, a oni wreszcie odpuszczają – chyba nauczeni tym, że nie odpowiedziałem również na poprzednie pytania zadane w trakcie castingu.
Gdy rudowłosa dziewczyna wychodzi zza kotary, wstrzymuję oddech. Stylistka dosłownie zmiażdżyła jej piersi. Jeden niewłaściwy ruch i wymkną się spod kontroli cienkiego, koronkowego materiału. Nigdy nie zrozumiem usilnego trzymania się „standardów” modowych. Każda kobieta jest piękna i zasługuje na to, aby tak się czuć i móc kupić od projektanta idealnie skrojoną pod swoją sylwetkę suknię.
– Dobrze, możesz się przebrać. – Grace macha lekceważąco dłonią w stronę przymierzalni i przesuwa portfolio na brzeg blatu.
Zanim zdołam się przed tym powstrzymać, chwytam teczkę i skupiam się na zdjęciach. Pierwsze to zwyczajne portrety, jakich wiele w takich katalogach. Z przodu, z jednego profilu i z drugiego. Niektóre zostały zbyt mocno wyretuszowane – nie widać na nich licznych piegów na twarzy dziewczyny. Na innych za to zielone, niemal hipnotyzujące spojrzenie kobiety wydaje się przygaszone. Wzdycham sfrustrowany, bo fotograf się nie popisał.
Ale potem jest lepiej. Zdecydowanie lepiej. Szczególnie przy ostatnich fotografiach. Są idealnym przykładem na to, jak niewiele trzeba, aby modelka wyglądała nie tylko seksownie, ale przede wszystkim świetnie zareklamowała bieliznę. Koronkowy materiał obejmuje jej pośladki niczym druga skóra, a biustonosz podkreśla atut, jakim są pełne piersi. Fotograf albo zapomniał, albo się spieszył, bo nie wyretuszował niewielkich rozstępów na biodrach, co akurat dla mnie jest cudownym widokiem. Kocham naturalność.
– Panie Leavitt...?
Podrywam głowę, słysząc rozedrgany i bez wątpienia zawstydzony głos kobiety. Orientuję się, że już się przebrała i stoi przede mną, patrząc wyczekująco na swoje portfolio.
– To twoja jedyna kopia? – pytam spokojnie, nie dając po sobie poznać, jak bardzo ostatnie zdjęcia poruszyły mój umysł.
Oblizuje nerwowo wargi i chrząka.
– Nie, mam jeszcze kilka.
Przytakuję i zamykam katalog, ale zamiast oddać, układam go na udach.
– W takim razie pozwolę go sobie zostawić.
– Och. – W jej zielonych oczach rozbłyskuje zaskoczenie, a na usta wkrada się niewielki, wyraźnie nerwowy uśmiech. – Oczywiście, w porządku. Dziękuję – dodaje pospiesznie i jeszcze szybciej rusza do wyjścia. – Do widzenia!
Fotograf, który nam dziś towarzyszył, wychodzi za nią, a ja po raz pierwszy, odkąd dotknąłem oprawione portfolio, spoglądam na złocony napis: Hazel Osborne.
– Amber jej nie weźmie – zauważa ostrożnie Grace.
– Dlaczego? – pytam z ciekawości, chociaż w moim głosie na pewno nie da się jej wyczuć.
– Nie widział pan? – Wpatruje się we mnie zaskoczona. – Piersi jej się nie mieściły w miseczkach, a koronka wżynała w pośladki i w boczki. – Kręci głową z westchnieniem. – Nie tego szuka Amber.
Prycham w myślach. Zamiast skomentować, że mogli przygotować większy rozmiar, a nie na siłę wciskać wszystkie modelki w czwórkę, po prostu uśmiecham się dyplomatycznie. Udaję, że rozumiem, chociaż daleko mi do tego.
To był pierwszy i ostatni raz, kiedy pojawiłem się na castingu tej marki. Najwyraźniej nie zamierzają być inkluzywni. Pierdolę taką robotę i próbę naprawienia opinii o sobie, bo równie dobrze mógłbym oświadczyć, że mam w głębokim poważaniu kobiety o rozmiarach innych niż dwójka czy czwórka. Nie mam pojęcia, czy Lexie, moja menedżerka, była świadoma standardów, jakich poszukuje Amber, ale podejrzewam, że nie. Doskonale wie, jak ważna jest dla mnie otwartość na różnorodność.
* * *
Wieczorem przeglądam portfolio po raz kolejny, ale tym razem siedzę przy biurku i oprócz katalogu mam przed sobą również szkicownik. Przenoszę wymiary Hazel na papier. Rysuję jej sylwetkę, zdecydowanie zbyt długo skupiając się na burzy rudych loków. A potem na jej zielonych jak młoda trawa oczach. Nie pamiętam, kiedy ostatnim razem używałem flamastrów i kredek, ale dziś wreszcie to robię.
Patrząc na szkic, zupełnie nie rozumiem, dlaczego Amber nie szuka kogoś o pełniejszych kształtach. Nawet z marketingowego punktu widzenia mogłoby to popchnąć markę do przodu, chociaż dla mnie idea różnorodności ma głębszy sens niż tylko możliwość zamiany tego w zysk.
Sięgam po flamaster w odcieniu butelkowej zieleni i przesuwam nim od bioder aż do kostek. Kilkoma pociągnięciami tworzę pierwszą warstwę spódnicy, po czym skupiam się na górze sukni. Przeciągam flamastrem od ramienia, zaokrąglam na piersi i ciągnę w dół, tuż nad pępek. To samo robię po drugiej stronie i zaznaczam biust we właściwych miejscach. Ręce pozostawiam puste, bo skórę Hazel zdobią liczne piegi – szkoda byłoby je zakrywać.
Kolejne godziny spędzam na wykańczaniu sukni. Rysuję cienkopisem koronkę na brzegach dekoltu i dodaję ją do spódnicy, wykańczając dół większymi i mniejszymi detalami. Waham się, czy dorzucić długi naszyjnik, ale ostatecznie decyduję się na zapięcie z przodu, tuż pod piersiami. To dopełnia samą suknię, ale szyja ciągle jest zbyt pusta. W końcu dodaję złoty choker ze szmaragdem w kształcie łezki, zwisającym z łańcuszka.
Dochodzi pierwsza w nocy, gdy skanuję projekt i wysyłam go do Emmy.
Ja: Co o tym myślisz?
Emma: Dobrze się czujesz? Jest środek nocy.
Ja: Ty też nie śpisz.
Emma: Tylko dlatego, że mój syn ma gdzieś, że jego matka chce się wyspać.
Uśmiecham się półgębkiem. Tego, że Emma zajdzie w ciążę przed ślubem, zdecydowanie się nie spodziewałem. Doskonale pamiętam, jak panikowała, że będzie problem z jej suknią, ale dla mnie to była drobnostka. Przyleciałem do niej dwa tygodnie wcześniej, wziąłem ostatnie wymiary i dokończyłem szyć suknię już w Nowym Jorku. Wyglądała przepięknie.
Emma: Modelka wygląda inaczej niż zwykle.
Przewracam oczami. Oczywiście, że wygląda inaczej, skoro nie jest przypadkowym szkicem.
Ja: Co myślisz?
Emma: Jest piękna. Czy to znaczy, że wracasz na dobre tory?
Emma: Martwię się o Ciebie, JP.
Wzdycham sfrustrowany. Mam ochotę przestać jej odpisywać, ale zbyt długo się przyjaźnimy. Cisza z mojej strony nie będzie dla niej wystarczająca, żeby przestała zasypywać mnie pytaniami.
Ja: Też byś się na nich rzuciła, jakby za tobą non stop chodzili i próbowali udowodnić, że sięgnęłaś dna.
Emma: Chujki.
Ja: Nie powinnaś przeklinać w obecności dziecka.
Emma: Nico już zasnął.
Ja: Ty też idź spać.
Emma: Pewnie tak zrobię.
Emma: Kiedy wracasz do Paryża?
Ja: Za tydzień. Przyjadę do was przed wylotem.
Emma: No, mam nadzieję. Śpij dobrze.
Ja: Ty też.
Powinienem sprawdzić jeszcze skrzynkę pocztową, ale nie mam na to dzisiaj ochoty. Mogę się założyć, że Lexie w tym czasie ukryła większość wiadomości z prośbą o komentarz do mojego niechlubnego zachowania, ale i tak wolę się nie wkurzać przed snem. Zamiast tego proszę Bjarne’a, żeby podesłał mi zdjęcie Elli. Jej śmiejące się niebieskie oczy i dziecięcy uśmiech wywołany jakąś pierdołą są dokładnie tym, czego będę potrzebować z samego rana.
* * *
– Bonjour! – Wkraczam do gabinetu Victora z uśmiechem na ustach i w nienagannym stroju, a gdy tylko dostrzegam siedzącą obok niego Naomi, uśmiecham się jeszcze szerzej. – Kogo to moje oczy widzą?
Oczywiście, że przyciągam ją do siebie w ciasnym uścisku i dopiero po chwili witam się z Victorem. Bez zaproszenia przysuwam sobie krzesło do biurka i zajmuję miejsce, zerkając na ekran komputera. Na widok cyferek, wykresów i tabelek aż mnie skręca.
– Nad czym pracujecie?
– Czyli będziemy udawać, że wcale nie pobiłeś...?
– Victor. – Naomi szturcha go w ramię i spojrzeniem nakazuje milczenie, po czym posyła mi łagodny uśmiech. – Wszystko w porządku?
– Bywało lepiej – odpowiadam kwaśno i chrząkam. – Ale dostałem swoją dzienną dawkę słodyczy w postaci zdjęć Elli, więc już mi się poprawił humor.
– Jest urocza, prawda? – Naomi opiera łokieć o blat i podpiera brodę, spoglądając spod rzęs na męża.
– Prawda – przytakuje miękko Victor, ale kiedy jego wzrok przeskakuje na mnie, jasne oczy natychmiast poważnieją. – Na pewno wszystko w porządku? – pyta ze skupieniem. – Takie zachowanie nie jest w twoim stylu.
– Nie masz lepszych tematów do rozmów?
– Słyszałem, że straciłeś dwóch inwestorów.
– Chryste – mamroczę na bezdechu, podczas gdy Naomi spogląda na mnie ze współczuciem. – Zrezygnowali, bo nie mieli w co inwestować – odpowiadam od niechcenia i przenoszę wzrok na panoramę Nowego Jorku. – Może kiedyś wrócą.
– Potrzebujesz pieniędzy?
– Nie – prycham.
Raczej świętego spokoju i braku ciągłego przypominania mi o tym, jak bardzo zaprzepaszczam swoją szansę.
– Gdybyś jednak potrzebował, z chęcią zainwestuję – rzuca luźno Naomi i uśmiecha się swobodnie, gdy na nią zerkam. – I nie będę co chwilę pytać, jak ci idzie – dodaje. – Domyślam się, że proces twórczy nie jest prosty, kiedy wiszą nad tobą zobowiązania.
Victorowi drga kącik ust. Stara się to ukryć, kaszląc oraz zasłaniając twarz dłonią. Mamrocze pod nosem coś w stylu „przepraszam, starość”, ale ani trochę w to nie wierzę. Może na jego głowie jest zdecydowanie więcej siwych włosów niż ciemnobrązowych, ale daleko mu do dziadka. Odmłodniał przy Naomi, chyba nawet zwiększył masę mięśniową, sądząc po tym, że w ciągu ostatniego roku musiałem mu uszyć nowe garnitury, bo w poprzednich pękały mu szwy na bicepsach.
– Dzięki. Będę o tym pamiętać. – Spoglądam na zegarek. Dochodzi dwunasta. – Idziemy na lunch?
Może wśród ludzi w restauracji nie będą mi tak suszyć głowy.