Artyści w okupowanej Polsce. Zdrady, triumfy, dramaty - ebook
Artyści w okupowanej Polsce. Zdrady, triumfy, dramaty - ebook
Nowa książka Remigiusza Piotrowskiego przybliża wojenne losy aktorów, pisarzy, poetów i muzyków. Opowiada o ich przeżyciach z września 1939 roku oraz z Powstania Warszawskiego, o latach spędzonych w okupowanej stolicy i na Kresach, o rozmaitych zajęciach, które znajdowali, aby przeżyć trudne lata, o sposobach zdobywania pieniędzy, spotkaniach towarzyskich, codziennych dylematach, małych radościach i prowadzonej w podziemiu walce.
Autor pokazuje koleje życia zapomnianego, choć słynnego przed wojną aktora uwięzionego w Auschwitz. Znanej pisarki, która – by związać koniec z końcem – otworzyła sklep z tytoniem. Reżysera zaangażowanego w pracę wywiadowczą dla Armii Krajowej czy piosenkarza śpiewającego na powstańczych barykadach. Zagląda za kulisy życia codziennego twórców, którym przyszło usługiwać w kawiarniach lub występować na jawnych, licencjonowanych przez Niemców scenach.
Pasje, przedwojenna sława i zawodowe ambicje polskich artystów w zderzeniu z bezwzględną polityką okupantów schodziły na dalszy plan, nierzadko okazywały się przekleństwem, a czasami – szansą na ułożenie sobie życia.
Postawa i wybory wielu z nich do dziś budzą kontrowersje…
Remigiusz Piotrowski (ur. w 1984 roku w Łodzi) – ukończył filologię polską na Uniwersytecie Łódzkim. Autor bloga Tropy historii. Przez kilka lat zajmował się dziennikarstwem internetowym związanym z dwiema jego największymi pasjami: piłką nożną i historią pierwszej połowy XX wieku. Autor wydanych także przez PWN książek: Ślepy Maks. Historia łódzkiego Ala Capone, Literaci w przedwojennej Polsce. Pasje, nałogi, romanse oraz Rozkaz: Trzaskać! Zapomniane akcje polskiego podziemia.
Spis treści
ZAMIAST WSTĘPU
Rozdział II. OBYWATELE GENERALNEJ GUBERNI
Rozdział III. NA WSCHODZIE
Rozdział IV. GRAĆ CZY NIE GRAĆ?
Rozdział V. MIEĆ W PORTFELU „GÓRALA”
Rozdział VI. RANNI RÓŻĄ
Rozdział VII. OKOLICZNOŚCI
Rozdział VIII. W UKRYCIU
Rozdział IX. W SZEREGACH PODZIEMIA
Rozdział X. ZA KRATAMI, ZA DRUTAMI…
Rozdział XI. ZDRADA KARANA JEST ŚMIERCIĄ…
Rozdział XII. LUDZIE Z TAMTEJ STRONY MURU
Rozdział XIII. POWSTANIE
EPILOG
Bibliografia
Kategoria: | Powieść |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7705-954-8 |
Rozmiar pliku: | 2,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Czarne krzyże, sunąc przez niebo, z warkotem okrążają miasto rozhukane od wybuchów bomb i krzyków wylęknionych ludzi. W powietrze raz po raz wzbijają się bladoszare tumany kurzu, a kawałki odłupanych siłą eksplozji kamienic zasypują ulice, piętrząc się w sterty gruzów.
Zofia Nałkowska podchodzi do okna. Przez zakurzoną szybę zauważa młodą parę. Biegną w dół ulicy, potykając się na nierównym, usłanym kawałkami cegieł bruku, i już po chwili znikają w pobliskiej bramie. Z ustawionego na stoliku radioodbiornika rozlega się, nie po raz pierwszy tego ranka, głos wołający niezrozumiałe, brzmiące niczym dziwaczne zaklęcia słowa. Pisarka zapamięta je na zawsze. „Halo, halo, uwaga, uwaga! Nadchodzi! Zo-Ra 11… Do-Re 29… Ry-Ka 14…”
Powiedzieć, że wojna wisiała w powietrzu, to nic nie powiedzieć. Ją się czuło przez skórę. Śmierdziała z daleka, choć co do tego, jak się potoczy, zdania były podzielone. Zapewnienia naczelnego wodza Edwarda Rydza-Śmigłego i całego obozu rządzącego o tym, że Polska nie odda nawet jednego guzika z munduru, okazały się obietnicami bez pokrycia. Blitzkrieg dokonywał spustoszenia. Gorzkie otrzeźwienie przyszło zbyt późno.
Nałkowska, podobnie jak Jerzy Andrzejewski i Aleksander Wat, przyjmuje wojnę jako coś w gruncie rzeczy nieuniknionego. Jest w tym i obawa o przyszłość, i pewnego rodzaju ulga. Ile dni można wytrzymać w paraliżującym napięciu? Ile w oczekiwaniu na nawałnicę? Teraz sytuacja nareszcie staje się klarowna. Albo my ich, albo oni nas. Prawda, niewielu wtedy przypuszczało, że przewaga wroga okaże się druzgocąca, i to pomimo wysiłków polskich żołnierzy. A już zupełnie nikt nie był w stanie odgadnąć tego, co przyniesie ze sobą fala narodowego socjalizmu i czekająca na rozkaz wymarszu ze wschodu Armia Czerwona.
„Byłoby przesadą powiedzieć, że byłem w stanie euforii. Ale pierwszego dnia, kiedy bomby zaczęły spadać, pewien węzeł został przecięty. Nie ulga, ale przestaje się istnieć na planie cerebralnym, duchowym, moralnym, istnieje się tylko na planie odruchów, którym się poddaje, impulsów” – wspominał Aleksander Wat.
Lawina ruszyła. Współtwórca polskiego futuryzmu z siostrą i szwagrem (ten ostatni jako inżynier drogowy ma dostęp do samochodów i organizuje transport) podąża na wschód. Jako jeden z nielicznych domyśla się, co może go spotkać ze strony SS, kripo, sipo i gestapo, a jako Żyd ani myśli czekać na ich przybycie.
Podobnie postąpi Julian Tuwim, przebywający w tych dniach w podwarszawskim pensjonacie w Świdrze. 5 września wraz z Mieczysławem Grydzewskim i Antonim Słonimskim wsiada w taksówkę i wyrusza do Kazimierza nad Wisłą. Tam słynni skamandryci, którzy do niedawna popijali kawę na półpiętrze Małej Ziemiańskiej, a wraz z nimi Ksawery Prószyński i poszukiwany drogą radiową przez Niemców Melchior Wańkowicz, przekraczają granicę z Rumunią i z wyjątkiem Wańkowicza, który zostanie internowany, przedostają się do Paryża. W kraju pozostają inni.
Przyjaciel Aleksandra Wata, autor wiersza Bagnet na broń, podobnie jak on znany przed wojną z lewicowych sympatii, nie zamierza uciekać przed wrogiem. Order Virtuti Militari za udział w wojnie z Rosją bolszewicką w 1920 roku w końcu do czegoś zobowiązuje… Starannie wyprasowany kapitański mundur wisi na wieszaku, ale Władysław Broniewski nie będzie miał okazji go włożyć. Czy to z powodu przedwojennej sławy „czerwonego poety”, czy też panującego w punkcie werbunkowym chaosu, zostaje podczas mobilizacji pominięty. Siedzieć z założonymi rękami nie zamierza, dołącza więc do grupy uciekających ze stolicy aktorów i pokonuje liczącą pięćset kilometrów trasę wiodącą z Warszawy do Tarnopola. Dopiero 12 września dotrze do Ośrodka Zapasowego 28. Dywizji Piechoty w Zbarażu, ale nie zdąży oddać choćby jednej salwy z karabinu. Pięć dni później Polskę zaatakują od wschodu Sowieci.
„TO NA PEWNO ĆWICZENIA…”
Pierwszy dzień wojny zastaje Stanisława Ryszarda Dobrowolskiego w łóżku. Ostatnio poeta wyraźnie niedomagał; teraz nadal czuje się kiepsko i być może dlatego przekazane mu przez żonę wiadomości o pojawieniu się na polskim niebie niemieckich samolotów puszcza mimo uszu.
„Nie martw się, to na pewno ćwiczenia obrony przeciwlotniczej” – tłumaczy, podnosząc się z łóżka.
Dopiero po chwili uświadomi sobie swoją pomyłkę. Dobrowolskiemu, podobnie zresztą jak Broniewskiemu, nie jest dane walczyć podczas kampanii wrześniowej. Trochę to dziwne, że dobrze wyszkolony oficer rezerwy, adept szkoły podchorążych, nie otrzymuje karty mobilizacyjnej, ale podobnych przypadków w opanowanym wojenną zawieruchą kraju jest więcej. 6 lub 7 września poeta postanawia wspomóc obronę stolicy, kopiąc rowy przeciwczołgowe.
Znani artyści faktycznie w tych dniach udzielają się w ten sposób. Na jednym z zachowanych zdjęć widać, jak uśmiechnięte gwiazdy małej sceny, z Hanką Ordonówną, Lodą Halamą, Władysławem Walterem i Niną Grudzińską na czele, dzierżąc w dłoniach łopaty, maszerują z gromadą warszawiaków przez miasto. W ten sam sposób przy ulicy Koziej pomaga Eugeniusz Bodo. Dla Dobrowolskiego, który stawia się na miejscu zbiórki na ulicy Marszałkowskiej, łopaty zabraknie.
Poeta ponownie spróbuje się zaciągnąć do wojska podczas wrześniowej rajzy (wędrówce warszawiaków po obszarach wschodniej Polski po ucieczce ze stolicy), kiedy pod Kockiem natknie się na polski oddział, ale i wówczas skończy się tylko na dobrych chęciach. Dowódca oddziału nie skorzysta z jego usług, bo kandydat na żołnierza nie ma nawet roweru. Jakże bić Niemca bez roweru? Podobne rozczarowanie spotka innych. Ponoć ze względu na lewicowe poglądy Bohdan Korzeniewski, ceniony już przed wojną inscenizator, krytyk i znawca teatralny, zostaje przeniesiony z 21. Pułku Piechoty w Warszawie do bielskiej jednostki piechoty, ale po wybuchu wojny nie zdoła odnaleźć wspomnianej jednostki i także nie weźmie udziału w walce.
Z biegiem dni pojawiają się pytania i oskarżenia. Ludzie patrzą na siebie pytającym wzrokiem, a potem obracają twarz ku niebu, skąd nadlatują nieprzebrane roje niemieckich samolotów. Histeria jednych miesza się z melancholią drugich. Dochodzi do pierwszych samobójstw. 6 września popełnia je poeta Józef Gałuszka.
„MIASTO PIĘKNE I PRZYCIEMNIONE…”
Koniec sierpnia 1939 roku i pojawiające się w tamtym czasie pogłoski o rychłym początku wojny nastrajają Jarosława Iwaszkiewicza refleksyjnie. „Mówię ciągle o sobie, a zdaje się jesteśmy w wigilię wojny. Może właśnie dlatego chce się myśleć i mówić o sobie, potem już nie będzie wolno. (…). Myśleć i zginąć na polu walki, czyż to nie wszystko jedno? Zawsze samotny i zawsze nic nierozumiejący człowiek”.
Oczekując na nieuniknione w Stawisku, słynnym majątku pisarza, który w latach trzydziestych stał się miejscem wymiany myśli i spotkań literatów, z uwagą śledzi doniesienia z aren politycznych i próbuje odnaleźć odpowiedzi na pytania dotyczące najbliższej przyszłości.
24 sierpnia wojsko rekwiruje mu konie. Utrata odchowanego w Stawisku Ralfa jest bolesna, ale cóż zrobić, skoro każdy mówi tylko o potrzebie obrony, poświęcenia i bohaterstwa. Z propagandowych odezw, radia i redagowanych naprędce artykułów prasowych patos wylewa się hektolitrami. Pisarz jest szczególnie wyczulony na granie patetyczną nutą, irytują go nawet pisane w podobnym tonie wiersze przyjaciół; dostaje się przy tej okazji Kazimierzowi Wierzyńskiemu, który publikuje na łamach „Gazety Polskiej” wiersz Święty Boże. „Wielki, paskudny wiersz Kazia” – podsumuje Iwaszkiewicz.
Swój ostatni przed wybuchem wojny wieczór spędza w znanej warszawskiej restauracji Simona i Steckiego na Krakowskim Przedmieściu. Znajomi literaci wczuwają się z wolna w atmosferę zbliżającej się apokalipsy.
„Tonio żegnał się ze wszystkimi, Staś Baliński z oczami pełnymi łez. Była próba ataku i pogaszono światła w restauracji; miasto piękne i przyciemnione” – pisze po powrocie do domu nocą z 31 sierpnia na 1 września. Kilka godzin później „miasto piękne i przyciemnione” zalewa deszcz bomb.
4 września pisarz wybiera się z przyjacielem do zbombardowanego Grodziska Mazowieckiego. Ludziom miesza się w głowach. Wzbiera panika. Iwaszkiewicz zostaje wzięty za… szpiega, czemu jest winny dziwaczny strój jego towarzysza ubranego w szafirowe spodnie i kurtkę koloru wiewiórkowatego. Dopiero po okazaniu dokumentów pisarz zdoła przemówić do rozsądku otumanionemu strachem tłumowi. Autor Brzeziny szpiegiem? Wszystko wydaje się wtedy możliwe. Świat stoi przecież na głowie.
Młodszy przyjaciel, którego przed laty osobiście wprowadził do świata artystycznej elity, przyjmuje 1 września z poczuciem ulgi. Czesław Miłosz nie daje się zwieść rządowej propagandzie snującej fantastyczne wizje maszerujących pod Bramą Brandenburską ułanów z naczelnym wodzem Rydzem-Śmigłym na czele. Nie ma też żadnych wątpliwości co do tego, że kraj nie został należycie przygotowany do wojny, że wciąż targają nim rozmaite problemy, na które przez ostatnie dwadzieścia lat nikt nie potrafił znaleźć recepty. Po kilku godzinach oprócz ulgi pojawia się i strach.
„Nie potrafiłbym odtworzyć (…) 1 września, kiedy detonacje nie od raz wzięliśmy za bombardowanie. Dyżury przeciwpożarowe, chęć poddania się czyimś rozkazom. Chyba dość traumatyczne przenikanie klęski do świadomości, bo pamięć wraca do tego niechętnie” – zapisał Miłosz, wspominając pierwszy dzień wojny. Swoją wściekłość wyładuje na uciekających ze stolicy elitach – urzędnikach, politykach, wojskowych, ludziach, którzy mamili go wizją silnego i przygotowanego na obronę kraju.
5 września pracownicy Polskiego Radia, a wśród nich także Miłosz, otrzymują polecenie stawienia się na placu Dąbrowskiego. Wypłacono im z góry dwumiesięczną pensję, zapakowano do ciężarówek i autobusów, a następnie powieziono w stronę Lublina. Miłosz decyduje się na wyjazd, ale opuszczenie stolicy nie przychodzi mu łatwo. Na miejscu zostaje przecież Tadeusz Byrski, jego przyjaciel, któremu nie pozwolono zabrać ze sobą rodziny. Pozostaje również ukochana – Janina Cękalska. Kilka godzin później, gdy ona wciąż próbuje odnaleźć go w bombardowanej stolicy, on dojeżdża do Lublina, gdzie zaliczy swój frontowy epizod.
„Bardzo krótko nosiłem coś w rodzaju munduru złożonego z niepasujących do siebie części, bez żadnych jednak bardziej zaszczytnych czynów niż udział w odwrocie. Zaraz przyszło osłupienie klęski” – napisze Miłosz we wspomnieniowej książce Rodzinna Europa.
Wchodzi w skład załogi zaopatrzonego w aparaturę nagłaśniającą wozu transmisyjnego i rusza w stronę frontu, lecz pojazd szybko zawraca do zbombardowanego przed chwilą Lublina, bo po przejechaniu kilku kilometrów i dotarciu do płonącego Kurowa natyka się jedynie na niemieckie czołgi. Ostatecznie szefowie Polskiego Radia postanawiają, że Antoni Bohdziewicz pojedzie do Wilna, Bolesław Miciński do Baranowicz, a Miłosz do Lwowa, dokąd w tym samym czasie zmierza nieprzebrana masa polskich literatów, malarzy, ludzi teatru, kina i muzyki.
Ci, którzy zostają w Warszawie, próbują ratować resztki grzebanego wraz z każdą eksplodującą bombą świata. Wśród nich jest jeden z najpopularniejszych polskich pisarzy dwudziestolecia międzywojennego, współtwórca i członek Związku Literatów Polskich. Ferdynanda Goetla już pod koniec sierpnia 1939 roku dręczą złe przeczucia podsycane dodatkowo rozmowami z zastępcą wiceministra do spraw wojskowych Ludomiłem Rayskim i profesorem Władysławem Studnickim. Obaj nie dają się zwieść naiwnej propagandzie rządu i wojskowych, obaj zdają sobie sprawę z mającej nastąpić katastrofy. Pisarz szybko się przekona, że mieli rację.
Ewakuację tysięcy warszawiaków Goetel obserwuje z balkonu swojego mieszkania na Pradze, do którego niedługo potem wpada bomba lub pocisk moździerzowy. Na szczęście, wiedziony złym przeczuciem, dzień wcześniej opuszcza mieszkanie i przeprowadza się do lokalu Związku Literatów Polskich przy ulicy Pierackiego. W życiu Goetla rozpoczyna się trwający przez całą wojnę okres pracy w strukturach cywilnych. Mianowany kierownikiem sekcji propagandy Obywatelskiego Komitetu Pomocy Ludności Warszawy zajmuje się redagowaniem odezw do mieszkańców stolicy, organizowaniem pomocy dla uchodźców i dokumentowaniem historii obrony miasta. Choć tyle można zrobić.
W czasie kiedy Goetel redaguje treść kolejnej propagandowej odezwy, w mieszkaniu innego znanego literata, krytyka i skandalisty życie toczy się nadal zwyczajnym torem. Po pokoju od samego rana unosi się zapach mocnej kawy, szeleszczą kartki, stuka maszyna do pisania… Kiedy na Warszawę spadają bomby, Tadeusz Boy-Żeleński siedzi pochylony nad maszyną do pisania i ignorując wrześniowy huragan, nie przestaje pracować. Dopiero po pięciu dniach i namowach przyjaciół zgodzi się na opuszczenie stolicy. Łapie pociąg do Dubna, gdzie zamierza połączyć się z żoną, która w tym samym kierunku uda się samochodem zaprzyjaźnionego prawnika. Zofia Żeleńska zawróci do Warszawy, a on, mniej więcej 8 września, wsiądzie do ostatniego pociągu jadącego do Lwowa, a po dotarciu do miasta zamieszka przy ulicy Romanowicza 7, w domu szwagierki. Już nigdy nie ujrzy stolicy.
„CZYŚ TY BYŁ W PIEKLE?”
Kiedy wojska niemieckie z zawrotną prędkością posuwają się w stronę Warszawy, Juliusz Kaden-Bandrowski, autor słynnej powieści Generał Barcz, traci resztki złudzeń. Poczucie klęski potęgują dochodzące z frontu wiadomości, przekazywane pisarzowi przez walczącego pod Kutnem brata. Tym niemniej jeden z najbardziej cenionych literatów dwudziestolecia międzywojennego postanawia zostać w stolicy, i to mimo nalegań zachęcającego go do wyjazdu ministra Zaleskiego. Ucieczka oznacza dla Kadena zdradę.
Opuszcza jedynie swoje mieszkanie i przenosi się do gmachu Teatru Wielkiego, skąd obserwuje rozpaczliwą walkę bombardowanej przez niemieckie lotnictwo stolicy. Któregoś dnia słyszy dzwonek telefonu. W trzymanej drżącą ręką słuchawce rozpoznaje głos Ferdynanda Goetla. Ten zaczyna rozmowę od zdawkowych grzeczności, a następnie pyta kolegę, co słychać.
– Od dwóch dni teatr się pali. Czyś ty był w piekle, gdzie smażą się aktorki i aktorzy?
– Nie, ale mogę to sobie wyobrazić
– Nie możesz! – zaśmiał się. – To trzeba widzieć.
Wkrótce Kaden-Bandrowski przyjmuje propozycję Stefana Starzyńskiego, prezydenta miasta, i obejmuje dział cenzury i propagandy w powstałym 8 września Komisariacie Cywilnym. Do przedwrześniowej władzy ma stosunek jak najgorszy. Biograf pisarza, Michał Sprusiński, przytoczył w swojej książce słowa, które wypowiedział pod adresem prezydenta Ignacego Mościckiego i naczelnego wodza Edwarda Rydza-Śmigłego, gdy ci po ataku Sowietów przekroczyli granicę z Rumunią: „Czyż to możliwe, aby pieniądze i władza tak zdeprawowały tych ludzi?”.
Ale pisarz wie, że rozliczenie decydentów i szukanie winnych nie są teraz priorytetem; wszystkie te sprawy należy pozostawić na później. Oddaje się pracy i ze zniecierpliwieniem wyczekuje wiadomości od walczących w Armii „Warszawa” synów – urodzonych w 1921 roku bliźniaków Andrzeja i Pawła. Później się okaże, że obaj wprost z Modlina trafią do niemieckiej niewoli, którą opuszczą dopiero pod koniec 1940 roku. Wojny nie przeżyją ani oni, ani ich ojciec.
ŚMIERĆ NAD JEZIOREM
W trakcie ostatnich tygodni przed wybuchem wojny Andrzejewski nie zaprząta sobie głowy napiętą sytuacją polityczną. Ma inne zmartwienie: próbuje przełamać kryzys twórczy. Z impasem pisarskim zmaga się w stolicy od kilku miesięcy, natchnienie postanawia zatem odnaleźć we Lwowie. Latem pakuje swoje rzeczy (za wyjątkiem bogatej biblioteczki przekazanej na przechowanie przyjacielowi Jerzemu Rebinderowi, która wraz z domem spłonie we wrześniu 1939 roku), wsiada do pociągu i rusza w stronę Kresów. Do Warszawy zawita ponownie pod koniec sierpnia. Pobyt ma trwać tylko kilka dni; pisarz zamierza załatwić parę spraw i wracać do Lwowa. Nie zdąży.