Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

As Dust Dances - ebook

Data wydania:
26 marca 2025
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

As Dust Dances - ebook

Co możesz poświęcić dla miłości?

Dawno temu Skylar Finch była wokalistką amerykańskiego zespołu pop-rockowego odnoszącego wielkie sukcesy. Jednak sława nie dawała jej szczęścia i kosztowała zbyt wiele wyrzeczeń. Lata życia w zakłamaniu zakończyły się tragedią, a Skylar zniknęła z muzycznej mapy Ameryki.

Mija półtora roku. Skylar znajduje swoje miejsce do życia w Glasgow. Ale jest bezdomna, sypia w namiocie na cmentarzu. Zarabia na jedzenie, występując jako uliczna artystka. Udaje się jej zachować anonimowość, ale mimo to przyciąga uwagę Killiana O’Dea, ambitnego dyrektora artystycznego Scyscrapers Records – najważniejszej szkockiej wytwórni fonograficznej.

Killian, od dziecka wychowywany przez wuja, właściciela firmy płytowej, dorastałby w świecie pozbawionym miłości, gdyby nie jego kochająca siostra. Chłopak chce za wszelką cenę zapewnić firmie jeszcze większe sukcesy, a bezdomna dziewczyna, występująca na głównej ulicy Glasgow, ma mu w tym pomóc. Nie potrafi zrozumieć, dlaczego jej muzyka tak głęboko go porusza. Ale skoro przemawia do jego mrocznej duszy, na pewno zachwyci tłumy.

Skylar stanowczo odmawia podpisania kontraktu. Zbyt dobrze pamięta dawne czasy… Kiedy jednak doświadcza na własnej skórze, jakie niebezpieczeństwa grożą młodej, bezdomnej kobiecie, zmienia zdanie i zwraca się o pomoc do Killiana. Tworzy się między nimi wyjątkowa więź. Mimo to Skylar nie zamierza podążać ścieżką kariery, którą próbuje wytyczyć dla niej Killian. Kiedy dopada ją własna przeszłość, Killian staje przed dramatycznym wyborem: może zwolnić Skylar ze zobowiązań, zrezygnować z wyrachowanych manipulacji i zaprzepaścić wszystko, co chce osiągnąć, w świecie muzyki lub… stracić kobietę, która teraz znaczy dla niego więcej, niż kiedykolwiek mógł się spodziewać.

Czy kariera będzie dla niego ważniejsza od ukochanej?

 

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8310-777-6
Rozmiar pliku: 1,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

KSIĄŻKI SAMANTHY YOUNG

POLE­CAMY
książki Saman­thy Young

The Impos­si­ble Vast­ness of Us

*

The Fra­gile Ordi­nary

*

Out­mat­ched

*

Play On

*

As Dust Dan­ces

*

Black Tan­gled Heart

*

Into The Deep

*

Out of The Shal­lows

*

The One Real Thing

*

Every Lit­tle Thing

*

Things We Never Said

*

The Tru­est Thing

*

Here With Me

*

There With You

*

Always YouROZDZIAŁ 1

1

○○○

Glas­gow, Szko­cja

Moja muzyka uno­siła się w powie­trzu, ota­cza­jąc mnie niczym prze­zro­czy­sta bańka zna­jo­mych dźwię­ków w mie­ście, które na­dal wyda­wało mi się pod wie­loma wzglę­dami obce.

Dzień był pochmurny. Bijący od sza­rego nieba odblask nada­wał sre­brzy­stą barwę bla­do­żół­tym budyn­kom przy Bucha­nan Street i tłu­mił czer­wo­nawy kolor pia­skowca, tak cha­rak­te­ry­stycz­nego dla archi­tek­tury Glas­gow. Wystę­po­wa­łam przy głów­nym dep­taku han­dlo­wym mia­sta. Usta­wi­łam się w wystar­cza­ją­cej odle­gło­ści od wej­ścia domu han­dlo­wego znaj­du­ją­cego się za mną, ale nie na tyle daleko, żeby zagra­dzać drogę prze­chod­niom. Gra­łam na swo­jej uko­cha­nej gita­rze aku­stycz­nej Tay­lor i śpie­wa­łam. W prze­ci­wień­stwie do innych ulicz­nych graj­ków, z któ­rymi musia­łam kon­ku­ro­wać, nie uży­wa­łam wymyśl­nych sys­te­mów nagła­śnia­ją­cych z dro­gimi wzmac­nia­czami i mikro­fo­nami. Przy­cią­ga­łam uwagę prze­chod­niów siłą głosu i jako­ścią gry.

Gra­jąc na tutej­szych uli­cach, ni­gdy nie czu­łam się jak intruz. Wła­ści­wie tylko w takich chwi­lach Glas­gow nie wyda­wało mi się obce. Mia­łam wra­że­nie, że pasuję do tego kocha­ją­cego muzykę mia­sta. Jeśli czer­wony pia­sko­wiec two­rzył obli­cze Glas­gow, muzyka była jego ser­cem. Cho­ciaż z rezy­gna­cją uzna­łam, że życie starło mnie na proch, to świa­do­mość, że jestem jed­nym z tak­tów melo­dii tego mia­sta, doda­wała mi otu­chy.

Cza­sami, zwłasz­cza kiedy byłam w wesel­szym nastroju i decy­do­wa­łam się na wyko­na­nie wła­snej wer­sji jakiejś zna­nej pio­senki w stylu pop lub dance, przy­cią­ga­łam tłumy. Zda­rzało się to zwy­kle w soboty, tak jak dzi­siaj, kiedy ludzie przy­cho­dzili tu na leniwe zakupy i nie śpie­szyli się, żeby wró­cić do pracy przed koń­cem prze­rwy na lunch.

Na ogół jed­nak prze­chod­nie mijali mnie obo­jęt­nie lub wrzu­cali drobne do fute­rału na gitarę i szybko odcho­dzili. Mia­łam nawet kilku sta­łych klien­tów, któ­rzy za każ­dym razem rzu­cali mi kilka monet, jakby z przy­zwy­cza­je­nia. Nie prze­szka­dzało mi to. Naprawdę potrze­bo­wa­łam pie­nię­dzy, nie jak ci inni graj­ko­wie, wypo­sa­żeni w kosz­towne sys­temy nagła­śnia­jące. Nie pro­si­łam nikogo o sfil­mo­wa­nie mnie tele­fo­nem i zamiesz­cze­nie fil­miku na YouTu­bie, żeby potem ktoś mnie „odkrył”.

Zosta­łam uliczną artystką, żeby zaro­bić na codzienny posi­łek. A jeśli dzień był szcze­gól­nie udany, wystar­czało mi rów­nież na bilet wstępu na basen miej­ski, gdzie mogłam sko­rzy­stać z prysz­nica i suszarki do wło­sów. W gor­sze dni musia­łam obejść się tym, co tutejsi bez­domni nazy­wali „kąpielą bie­daka”. Roz­bie­ra­łam się w swoim namio­cie i wycie­ra­łam chu­s­tecz­kami do pie­lę­gna­cji nie­mow­ląt tak sta­ran­nie, jak tylko się dało.

Zer­k­nę­łam w dół, na fute­rał do gitary, i z rado­ścią stwier­dzi­łam, że dzi­siaj chyba wystar­czy mi na prysz­nic.

W podzię­ko­wa­niu ski­nę­łam głową dwóm nasto­lat­kom, które wła­śnie wrzu­ciły kilka monet. Śpie­wa­łam melan­cho­lijną pio­senkę Adele, _Some­one Like You_, dobraną do pogody. Ten utwór podoba się każ­demu, więc jak zwy­kle zebrała się wokół mnie spora grupa słu­cha­czy. Śpie­wa­łam go, kiedy naprawdę potrze­bo­wa­łam gotówki. Mam skalę głosu wystar­cza­jąco dobrą, żeby korzy­stać z reper­tu­aru Adele, ale żeby odpo­wied­nio sprze­dać pio­senkę, potrzebne jest coś wię­cej. Trzeba wczuć się w jej słowa tak, jakby samemu się je napi­sało. Nie wydaje się to trudne, jeśli rze­czy­wi­ście jest się auto­rem. Przez długi czas wyko­ny­wa­łam tylko wła­sne pio­senki, więc nie było to dla mnie pro­ble­mem.

Występy uliczne oka­zały się czymś zupeł­nie innym. Ludzie nie chcieli słu­chać nie­zna­nych sobie pio­se­nek. Jesz­cze kilka lat wcze­śniej byłoby to dla mnie pro­ble­mem. Nie umia­łam posta­wić się w czy­jejś sytu­acji ani odczu­wać empa­tii.

Jed­nak teraz… Cóż, teraz potra­fi­łam śpie­wać cudze smutne bal­lady, jakby naprawdę miało pęk­nąć mi serce. Kiedy roz­glą­da­łam się po ota­cza­ją­cych mnie ludziach, w nie­jed­nych oczach dostrze­ga­łam łzy. Bar­dzo mi się podo­bało, że moje uliczne gra­nie potrafi wzbu­dzać tak głę­bo­kie emo­cje. Nie zno­si­łam nato­miast wszyst­kiego innego, co się z tym wią­zało.

Kiedy śpie­wa­łam o prze­mi­ja­niu i o tym, że minione dni były naj­waż­niej­sze w naszym życiu, czu­łam, że te słowa wydo­by­wają się pro­sto z mojej duszy. Kiedy wyśpie­wy­wa­łam świa­do­mie łamią­cym się gło­sem słowo „życie”, dostrze­głam w tłu­mie zna­jomą twarz.

Poczu­łam, że prze­biega mnie lekki dreszcz, ale zigno­ro­wa­łam go i wpa­tru­jąc się w męż­czy­znę, śpie­wa­łam dalej. Spoj­rze­niem mówi­łam mu, że jego obec­ność nie robi na mnie wra­że­nia. Nie był w sta­nie mnie prze­stra­szyć. Czyżby nie wie­dział, że sta­łam się nie­ustra­szona?

Nie wie­dzia­łam, jak się nazywa. Nic o nim nie wie­dzia­łam oprócz tego, że kiedy się poja­wiał, wszy­scy wokół niego zda­wali się zni­kać. Nie był prze­sad­nie wysoki, miał naj­wy­żej metr osiem­dzie­siąt i smu­kłą syl­wetkę, więc to nie impo­nu­jąca postura przy­cią­gała wzrok. Cho­dziło raczej o oso­bo­wość. Nie mogłam dostrzec, jaki ma kolor oczu, ponie­waż zawsze sta­wał dość daleko, ale wie­dzia­łam, że są ciemne i prze­ni­kliwe. Wyraz twa­rzy miał zwy­kle surowy i jakby nie­obecny, co nie paso­wało do tego, że prze­ja­wiał wyraźne zain­te­re­so­wa­nie moimi wystę­pami. Dzi­siaj stał z rękami w kie­sze­niach dżin­sów, nieco z boku, i słu­chał mnie z lekko prze­chy­loną głową, jak zwy­kle patrząc chłodno i obo­jęt­nie.

Kiedy doszłam do frag­mentu mówią­cego o tym, że chcę zna­leźć „kogoś takiego jak ty”, spoj­rza­łam spod ronda kape­lu­sza na ciem­nie­jące niebo. Chmury nade mną były rów­nie cięż­kie i ponure jak brzmie­nie mojego głosu. Po ostat­nim ude­rze­niu w struny, kiedy dźwięk jesz­cze wibro­wał w powie­trzu, opu­ści­łam głowę i słu­cha­łam cichych braw publicz­no­ści.

Nie­mal natych­miast prze­szłam do następ­nej pio­senki, tym razem wła­snej, ory­gi­nal­nej. Jak już powie­dzia­łam, więk­szość ludzi chce słu­chać zna­nych sobie kawał­ków, ale ja byłam pio­sen­karką i autorką jed­no­cze­śnie, więc pra­gnę­łam cho­ciaż raz pod­czas sesji wyśpie­wać to, co naprawdę czuję. Dodat­kowo zauwa­ży­łam, że nie­zna­jomy odda­lał się dopiero po tym, kiedy wyko­na­łam wła­sną pio­senkę.

Dziwne, ale praw­dziwe.

Pra­wie wszy­scy, któ­rych przy­cią­gnęła pio­senka Adele, zostali, żeby wysłu­chać mojego ryt­micz­nego, weso­łego utworu ze smut­nym tek­stem. Gdy skoń­czy­łam, kilka osób pode­szło bli­żej, żeby rzu­cić tro­chę drob­nych. Nie­któ­rzy mnie chwa­lili, a nawet mi dzię­ko­wali. Trudno było patrzeć na ludzi, któ­rzy odcho­dzili bez słowa, więc sku­pia­łam się na tych na tyle miłych, żeby ofia­ro­wać mi pie­nią­dze.

Zebra­łam już sumę wystar­cza­jącą na posi­łek, prysz­nic i pral­nię samo­ob­słu­gową.

Gdyby ktoś spy­tał mnie o radę na temat bez­dom­no­ści, wyja­śni­ła­bym, jak bar­dzo ważne jest utrzy­ma­nie czy­stych i suchych stóp. Należy codzien­nie zmie­niać skar­pety. Od punktu, w któ­rym roz­bi­ja­łam namiot, było dwa­dzie­ścia minut pie­chotą do pralni i dzie­sięć na basen. Mogłam prać i suszyć swoje nie­liczne ciu­chy i dzięki temu co dzień wkła­dać świeże skar­pety.

Z wdzięcz­no­ścią uśmie­cha­łam się do ludzi i dzię­ko­wa­łam z uda­wa­nym angiel­skim akcen­tem. Wola­ła­bym przy­brać szkocki, ale kiedy pró­bo­wa­łam, zawsze wycho­dził irlandzki, z lekką nutą austra­lij­ską. Byłam lep­sza w symu­lo­wa­niu wymowy z połu­dnio­wej Anglii, więc na tym poprze­sta­łam. Dla­czego w ogóle sta­ra­łam się mówić z pod­ra­bia­nym akcen­tem? Cóż, nie chcia­łam zostać roz­po­znana. Gdyby ktoś sko­ja­rzył moją twarz z gło­sem i dodał do tego ame­ry­kań­ską wymowę, sprawy mogłyby się skom­pli­ko­wać.

Ludzie zaczęli się roz­cho­dzić, a ja posta­no­wi­łam zakoń­czyć pracę. Docho­dziła dopiero pięt­na­sta, ale czu­łam, że bar­dzo potrze­buję kąpieli. Na doda­tek wyglą­dało na to, że w każ­dej chwili może lunąć deszcz. Od kom­pleksu base­no­wego dzie­liła mnie nie­mal godzina drogi pie­chotą, więc cho­wa­jąc pie­nią­dze do kie­szeni, zasta­na­wia­łam się, czy postą­pię bar­dzo głu­pio, jeśli zafun­duję sobie bilet auto­bu­sowy. Gdy­bym prze­mo­kła, mogła­bym zacho­ro­wać i co bym wtedy zro­biła?

Jesz­cze raz zer­k­nę­łam na niebo i dostrze­głam wyjąt­kowo groź­nie wyglą­da­jącą chmurę, z któ­rej w każ­dej chwili mogły spaść strugi ulew­nego desz­czu. Zde­cy­do­wa­nie lepiej było poje­chać auto­bu­sem.

Po skó­rze prze­biegł mi cha­rak­te­ry­styczny dreszcz. Unio­słam wzrok i spo­strze­głam, że nie­zna­jomy facet na­dal stoi nie­opo­dal i obser­wuje mnie, skrzy­żo­waw­szy ramiona na piersi. Skrzy­wi­łam się, widząc jego sza­cu­jące spoj­rze­nie.

Zaczął się poja­wiać i słu­chać moich wystę­pów jakiś mie­siąc wcze­śniej. Przy­cho­dził w każdą sobotę i obser­wo­wał mnie z daleka. Wie­dzia­łam, że nie cho­dzi o pociąg fizyczny, ponie­waż w tym okre­sie wyglą­da­łam nie naj­le­piej. Musiało mu cho­dzić o mój głos, a to mnie prze­ra­żało. Gra­nie na ulicy sta­no­wiło dla mnie ryzyko. Wystar­czyła jedna osoba, która roz­po­zna­łaby mnie po gło­sie.

Stąd uda­wany akcent.

Czy ten facet się tego domy­ślił?

Pró­bo­wa­łam tele­pa­tycz­nie naka­zać mu, żeby spa­dał.

Nagle ruszył w moją stronę, a ja zesztyw­nia­łam, cho­wa­jąc gitarę do fute­rału. To było coś nowego.

Zatrzy­mał się kilka metrów ode mnie, a ja się wypro­sto­wa­łam. Mia­łam metr sześć­dzie­siąt osiem wzro­stu, nie byłam więc niska, ale też nie­zbyt wysoka. Poczu­łam się jed­nak lepiej, gdy sta­łam wypro­sto­wana naprze­ciw nie­zna­jo­mego.

Spoj­rza­łam na niego z wyzy­wa­jącą miną.

Jego spoj­rze­nie nie wyra­żało nic.

Wła­śnie dla­tego zdzi­wi­łam się, kiedy oznaj­mił bez wstępu:

– Umiesz śpie­wać. Umiesz kom­po­no­wać.

Zmarsz­czy­łam czoło. Prze­chy­li­łam lekko głowę i ana­li­zo­wa­łam wyraz jego twa­rzy.

– Wiem – odrze­kłam w końcu.

Jego usta lekko się roz­cią­gnęły, co chyba ozna­czało uśmiech.

– Pozwól, że zapro­szę cię na kawę.

Obu­dziła się we mnie nie­uf­ność.

Cho­ciaż dokła­da­łam wszel­kich sta­rań, żeby zacho­wać higienę oso­bi­stą, nie potra­fi­łam się wyzbyć wyglądu osoby bez­dom­nej. Wszę­dzie nosi­łam ze sobą duży ple­cak, w któ­rym krył się mój jed­no­oso­bowy namiot. Raz w tygo­dniu bra­łam prysz­nic, a w dni, w które nie mogłam tego zro­bić, spry­ski­wa­łam włosy tanim suchym szam­po­nem, któ­rego uży­wa­łam bar­dzo oszczęd­nie. Bar­dzo dba­łam o swoje nie­liczne bluzki i dwie pary dżin­sów, sta­ra­jąc się ich nie bru­dzić. Jed­nak nie potra­fi­łam się pozbyć brudu pod paznok­ciami i, co waż­niej­sze, zim­nego bły­sku trud­nej rze­czy­wi­sto­ści w spoj­rze­niu.

Byłam bez­domna i chyba więk­szość ludzi instynk­tow­nie to wyczu­wała. A to ozna­czało, że nie­raz obcy faceci skła­dali mi jed­no­znaczne pro­po­zy­cje, niczym pospo­li­tej pro­sty­tutce.

– Dla­czego? – wark­nę­łam, czu­jąc do niego żywio­łową nie­chęć, tak samo jak do innych męż­czyzn, któ­rzy chcieli mnie wyko­rzy­stać.

Odpo­wie­dział roz­ba­wio­nym spoj­rze­niem.

– Nie cho­dzi o seks. Chcę tylko poroz­ma­wiać. O two­jej muzyce.

– Dla­czego? – powtó­rzy­łam.

– Pozwól się zapro­sić na kawę, a wszystko ci wytłu­ma­czę.

– Nie pijam kawy.

Skrzy­wił się i zmie­rzył wzro­kiem moją syl­wetkę. Nie było w tym żad­nego zabar­wie­nia sek­su­al­nego, tylko obraź­liwe lek­ce­wa­że­nie.

– W takim razie pozwól, że posta­wię ci coś cie­płego do jedze­nia. Zaosz­czę­dzisz tro­chę kasy – powie­dział, kiedy nasze oczy znów się spo­tkały.

– Teraz?

– Teraz.

Zasta­no­wi­łam się nad tą zde­cy­do­wa­nie kuszącą pro­po­zy­cją. Był jasny dzień, sta­li­śmy na Bucha­nan Street. Nawet jeśli miał wobec mnie jakieś nie­go­dziwe zamiary, nie mógł mi tu wyrzą­dzić wiel­kiej krzywdy. Zer­k­nę­łam w lewo, w górę ulicy. Czer­wono-biały pasia­sty szyld restau­ra­cji TGI Fri­days przy­zy­wał mnie kusząco.

Waha­łam się jed­nak, nie mając pew­no­ści, dla­czego ten facet się mną inte­re­suje i czy przy­pad­kiem nie odkrył mojej toż­sa­mo­ści. Spu­ści­łam głowę, by scho­wać twarz pod ron­dem kape­lu­sza.

– Poszu­kaj sobie innej roz­rywki. Nie, dzię­kuję. – Ode­szłam, nie oglą­da­jąc się na niego.

Nie zawo­łał mnie, a im bar­dziej się odda­la­łam, tym więk­sza ogar­niała mnie ulga; napięte mię­śnie roz­luź­niły się i sku­lone ramiona wró­ciły do nor­mal­nej pozy­cji.

Pół­nocny kra­niec Bucha­nan Street zaczy­nał się na wzgó­rzu, przy Glas­gow Royal Con­cert Hall. Potem ulica bie­gła łagod­nie w dół, żeby wyrów­nać się mniej wię­cej w poło­wie swo­jej dłu­go­ści. Wystę­po­wa­łam wła­śnie w tej oko­licy, więc dotar­cie na przy­sta­nek auto­bu­sowy przy ruchli­wej Argyle Street zajęło mi nie­spełna pięć minut. Nie­spełna pięć minut, żeby wyrzu­cić z pamięci tego nie­zna­jo­mego faceta. W moim obec­nym życiu nie było czasu na przej­mo­wa­nie się takimi dro­bia­zgami. Na tym to wła­śnie miało pole­gać. Mia­łam czas jedy­nie na zaj­mo­wa­nie się pod­sta­wo­wymi spra­wami. Nawet się nie spo­dzie­wa­łam, że to daje takie poczu­cie wyzwo­le­nia.

– Hej, muzy­kantko! – usły­sza­łam, gdy docho­dzi­łam do przy­stanku.

Spo­strze­głam dwoje bez­dom­nych, sie­dzą­cych w śpi­wo­rach przy wej­ściu do sta­rego pasażu han­dlo­wego Argyle Street Arcade.

Ponie­waż mojego auto­busu jesz­cze nie było widać, pode­szłam do Hama i Mandy. Pozna­łam ich krótko po tym, jak przy­by­łam do Glas­gow i stwier­dzi­łam, że nie wystar­czy mi pie­nię­dzy na pobyt w hotelu. Zaczę­łam sypiać w tanim namio­cie, który kupi­łam spe­cjal­nie w tym celu, i mniej wię­cej po tygo­dniu tych dwoje pode­szło do mnie, gdy gra­łam na ulicy.

– Cześć – pozdro­wi­łam ich.

Pode­szłam bli­żej i spoj­rza­łam na nich. Współ­czu­cie chwy­ciło mnie za gar­dło. To dziwne, ale nie czu­łam, że mam z nimi cokol­wiek wspól­nego poza tym, że wszy­scy troje byli­śmy bez­domni. Po pro­stu nie wyobra­ża­łam sobie, że mogła­bym się tak zapu­ścić.

– Co u cie­bie, muzy­kantko? – zapy­tała Mandy z sze­ro­kim uśmie­chem.

Przy­zwy­cza­iłam się już do jej zepsu­tych zębów pokry­tych nalo­tem, więc nawet nie drgnę­łam na ich widok. Co pół­tora mie­siąca kupo­wa­łam nową szczo­teczkę. Tra­dy­cyjną, nie elek­tryczną, jed­nak było to lep­sze niż nic. Nie zapo­mi­na­łam o uży­wa­niu nici den­ty­stycz­nej. Bar­dzo dba­łam o dobry stan zębów i dzią­seł.

– Prze­cież ona ma imię – upo­mniał ją Ham, prze­wra­ca­jąc oczami.

Nie poda­łam im praw­dzi­wego. Powie­dzia­łam, że nazy­wam się Sarah.

– „Muzy­kantka” ma wię­cej wspól­nego z prawdą – odpa­ro­wała Mandy i uśmiech­nęła się do mnie zna­cząco.

Przej­rzała mnie. Raczej mnie nie roz­po­znała, ale wie­działa, że nie nazy­wam się Sarah. Wcale mi się nie podo­bało, że tak łatwo potrafi mnie roz­szy­fro­wać. Na­dal jed­nak ją lubi­łam, ponie­waż ni­gdy mnie o nic nie wypy­ty­wała.

– Zostaw dziew­czynę w spo­koju – upo­mniał ją towa­rzysz.

Hamil­ton, w skró­cie Ham, nie był pierw­szym hero­ini­stą, któ­rego w życiu pozna­łam. Ten jed­nak wyda­wał się zde­cy­do­wa­nie naj­tra­gicz­niej­szą posta­cią. Wysoki, szczu­pły, cały w tatu­ażach, miał piękne zie­lone oczy i twarz, która byłaby nie­zwy­kle atrak­cyjna, gdyby nie fizyczne piętno odci­śnięte na niej przez nałóg. Policzki się zapa­dły, skóra posza­rzała, a zęby znaj­do­wały się w jesz­cze gor­szym sta­nie niż u Mandy. Nie tylko żółte i popsute, lecz także na doda­tek lewy kieł był zła­many, a pra­wego sie­ka­cza bra­ko­wało. Już przy pierw­szym spo­tka­niu oboje opo­wie­dzieli mi swoje histo­rie.

Mandy ucie­kła z domu peł­nego prze­mocy. Part­ne­rzy matki sys­te­ma­tycz­nie napa­sto­wali ją sek­su­al­nie, a zazdro­sna kobieta za karę ją biła, jakby to była jej wina. Kiedy Mandy opo­wia­dała o tym bez­na­mięt­nym tonem, czu­łam bole­sny ucisk w żołądku. Brzmiało to tak, jakby te przej­ścia przy­pra­wiły ją o para­liż uczuć. Potra­fi­łam to zro­zu­mieć.

By prze­trwać na ulicy, Mandy zaczęła się pro­sty­tu­ować. Naba­wiła się cięż­kich sta­nów lęko­wych oraz depre­sji i nie­wiele bra­ko­wało, a popeł­ni­łaby samo­bój­stwo. W samą porę poznała Hama. Ona pocho­dziła spoza Glas­gow, nato­miast on z Ibrox, dziel­nicy poło­żo­nej nie­spełna pięt­na­ście minut od cen­trum mia­sta. Uza­leż­nił się od hero­iny, kiedy miał pięt­na­ście lat, i przez nałóg stra­cił rodzinę, więk­szość przy­ja­ciół i zdol­ność utrzy­ma­nia pracy.

Nałóg Hama nie prze­szka­dzał Mandy. Przy­naj­mniej tak twier­dziła. Bar­dzo mi było żal ich obojga, nie tylko dla­tego, że tak wiele prze­szli i skoń­czyli na ulicy. Było mi ich żal, ponie­waż widzia­łam, że Ham kocha Mandy. Jed­nak gdy któ­re­goś dnia odda­lił się na chwilę, żeby poroz­ma­wiać z innym bez­dom­nym, Mandy wyznała mi, że jest z nim tylko ze względu na ochronę przed innymi face­tami, którą jej zapew­nił, i dla­tego że nie zra­żają go jej nie­le­czone nawra­ca­jące stany lękowe. Zapy­ta­łam ją, czy go kocha. Stwier­dziła, że uważa go za przy­ja­ciela. Było jed­nak oczy­wi­ste, że za ochronę dawała mu nie tylko przy­jaźń. Na­dal zatem się pro­sty­tu­owała, lecz w nieco inny spo­sób.

– Co tam? – zapy­ta­łam, choć wła­ści­wie nie mia­łam ochoty z nimi roz­ma­wiać. Ich towa­rzy­stwo było zbyt przy­gnę­bia­jące.

Zanim któ­re­kol­wiek zdą­żyło odpo­wie­dzieć, spa­dła pierw­sza ciężka kro­pla desz­czu.

– Kurde! – Ham spoj­rzał w niebo. – Wie­dzia­łem.

– Poszu­ka­cie jakie­goś schro­nie­nia? – zapy­ta­łam.

– To tylko mały desz­czyk. Już dawno nie bra­łam prysz­nica, więc będzie oka­zja – odrze­kła Mandy ze śmie­chem.

– A ty dokąd się wybie­rasz? – spy­tał Ham.

Wzru­szy­łam ramio­nami. Nikomu nie powie­dzia­łam, gdzie spę­dzam noce.

– Chcę się umyć i coś zjeść.

Mandy zmie­rzyła mnie kry­tycz­nym wzro­kiem.

– Ty wciąż sama? Co ci mówi­li­śmy na ten temat? Potrze­bu­jesz faceta. Albo poszu­kaj sobie jakiejś kole­żanki.

Ham spoj­rzał na mnie z tro­ską.

– Albo zostań z nami. Będziemy cię chro­nić.

Wie­dzia­łam, że w tej pro­po­zy­cji nie ma nic dwu­znacz­nego, mimo to wzdry­gnę­łam się na samą myśl. Oboje prze­ko­ny­wali mnie, że pro­wa­dząc samotne życie, wysta­wiam się na nie­bez­pie­czeń­stwo. Prze­mie­rza­łam to mia­sto od kilku mie­sięcy i widzia­łam sporo bez­dom­nych par lub kobiet trzy­ma­ją­cych się w małych grup­kach.

Ja jed­nak byłam spryt­niej­sza niż oni wszy­scy. Sypia­łam tam, gdzie nikt się nie zapusz­czał, z dala od cen­trum mia­sta. Nie potrze­bo­wa­łam ochrony.

– Wiem, że wyglą­dam na bez­bronne chu­cherko, ale to tylko pozory. Potra­fię nie­źle przy­ło­żyć – zapew­ni­łam ich z ponu­rym uśmie­chem i cof­nę­łam się o krok. – Umiem o sie­bie zadbać. Zapew­niam.

– Któ­re­goś dnia spo­tka cię coś złego. Zoba­czysz! – zawo­łała za mną Mandy.

Jej słowa zabrzmiały tak zło­wróżb­nie, że zimny dreszcz prze­biegł mi po ple­cach.

To głu­pota, zga­ni­łam się w myślach, sta­ra­jąc się otrzą­snąć z nie­mi­łego uczu­cia. Świet­nie dawa­łam sobie radę.

Nie mia­łam takich pro­ble­mów jak oni. Byłam spryt­niej­sza. Wie­dzia­łam, jak postę­po­wać, ponie­waż mimo mło­dego wieku zdo­by­łam życiowe doświad­cze­nie i mogłam z niego czer­pać.

Teraz żyłam wła­śnie tak. I bar­dzo mi się to podo­bało. Mar­twi­łam się tylko spra­wami naj­waż­niej­szymi, pod­sta­wo­wymi, a wszystko inne prze­stało się liczyć. Naj­waż­niej­sze to nie myśleć o tym, kim byłam kie­dyś.ROZDZIAŁ 2

2

○○○

Jazda auto­bu­sem trwała zale­d­wie kwa­drans. Wysia­dłam na przy­stanku odda­lo­nym od kom­pleksu base­no­wego o pięć minut spa­ce­rem. Zawsze korzy­sta­łam z tego basenu, ponie­waż od pralni samo­ob­słu­go­wej dzie­liło go dzie­sięć minut drogi, a od miej­sca, w któ­rym spa­łam, dwa­dzie­ścia.

W każdą sobotę za biur­kiem sie­działa ta sama recep­cjo­nistka. Była to miła dziew­czyna, która uprzej­mie prze­cho­wy­wała moją gitarę, kiedy już zapła­ci­łam za wstęp. Wrę­cza­jąc mi bilet, uśmie­chała się smutno, więc na pewno wie­działa, że nie przy­cho­dzę tu pły­wać. Mimo to mnie wpusz­czała.

Jej dobroć nieco raniła moją dumę, ale nie mia­łam czasu na roz­trzą­sa­nie takich spraw. Szybko prze­szłam do dam­skiej szatni. Na pod­ło­dze wyło­żo­nej kaflami stały kałuże wody, ściany poły­ski­wały od osa­dza­ją­cej się na nich skro­plo­nej pary wod­nej. Wokół uno­siła się silna woń chloru, która od jakie­goś czasu dzia­łała na mnie uspo­ka­ja­jąco. Zna­la­złam wolną szafkę, wyję­łam z ple­caka tani szam­pon z odżywką, krem do gole­nia, maszynkę i żel pod prysz­nic. Ostroż­nie, żeby nie uszko­dzić namiotu, scho­wa­łam ple­cak w szafce, a następ­nie roze­bra­łam się do bie­li­zny.

Dora­sta­jąc, nie mia­łam pro­ble­mów z akcep­ta­cją swo­jego ciała. Jako nasto­latka deli­kat­nie się zaokrą­gli­łam, ale na­dal nosi­łam roz­miar S i nikt ni­gdy nie rzu­cał żad­nych komen­ta­rzy na temat mojej wagi, więc nie zwra­ca­łam na nią uwagi. Nie nale­ża­łam do naj­po­pu­lar­niej­szych dziew­czyn w szkole, ale mia­łam swój zespół, roz­ryw­kową grupę przy­ja­ciół, i wszy­scy kon­cen­tro­wa­li­śmy się na tym, jak odnieść suk­ces w prze­my­śle muzycz­nym. Nie zosta­wiało to czasu na przej­mo­wa­nie się tym, czym zwy­kle przej­mują się nasto­latki. Tak naprawdę stra­ci­łam pew­ność sie­bie w kwe­stii figury, dopiero kiedy zespół zaczął zdo­by­wać popu­lar­ność.

Kiedy zamiesz­cza­li­śmy coś na Insta­gra­mie, zawsze poja­wiały się komen­ta­rze na temat mojego wyglądu. Czy zdję­cie zro­biono pod dziw­nym kątem, czy może przy­ty­łam? Pew­nie jestem w ciąży! W takim razie z kim? Może powin­nam zafun­do­wać sobie sili­ko­nowe cycki? I wyglą­da­ła­bym tak ślicz­nie, gdy­bym tylko zope­ro­wała nos.

Nie wszyst­kie komen­ta­rze były nega­tywne. Więk­szość była pozy­tywna, ale zda­rzały się też oble­śne i agre­sywne. Zadzi­wia­jące, jak szybko zaczę­łam się sku­piać wła­śnie na nich. Pozwa­la­łam byle dup­kowi zamie­szać sobie w gło­wie, cho­ciaż przed­tem nie przej­mo­wa­łam się tym, jak wyglą­dam. Nie­przy­chylne komen­ta­rze poja­wiały się też za każ­dym razem, kiedy jakiś bru­ko­wiec zamiesz­czał moje zdję­cie z jakimś przy­stoj­nia­kiem uwiel­bia­nym przez nasto­latki i ogła­szał, że jeste­śmy parą. Zda­rzyło się to kilka razy w ciągu mojej kariery. Dziew­czyny potra­fią być okrutne, kiedy uznają, że nie zasłu­gu­jesz na faceta, który jest ich ido­lem. Smutne, ale cho­ler­nie praw­dziwe.

Teraz nie dba­łam o takie sprawy. Nie musia­łam.

Wie­dzia­łam, że aktu­al­nie jestem za chuda, ale nawet jeśli ktoś gapił się na mnie, kiedy prze­cho­dzi­łam przez szat­nię w zno­szo­nej bie­liź­nie, trzy­ma­jąc w ramio­nach tanie kosme­tyki, nie dostrze­ga­łam tego. Nic mnie to nie obcho­dziło.

Na szczę­ście zna­la­złam wolną kabinę; weszłam do środka i nie zwra­ca­jąc uwagi na włosy obcych ludzi zale­ga­jące w odpły­wie, zacią­gnę­łam mokrą zasłonę prysz­ni­cową. Ostroż­nie zdję­łam bie­li­znę, zawi­nę­łam w ręcz­nik i poło­ży­łam na zewnątrz, jak zawsze tro­chę się oba­wia­jąc, że jakaś kana­lia mi ją ukrad­nie.

Kiedy poczu­łam na ciele strugi gorą­cej wody, z roz­ko­szy przy­mknę­łam oczy. Pierw­szy roz­grze­wa­jący prysz­nic po wielu dniach prze­rwy to nie­sa­mo­wita przy­jem­ność, którą trudno do cze­goś porów­nać. Kie­dyś moż­li­wość codzien­nej kąpieli była dla mnie czymś oczy­wi­stym. Teraz, gdy nie mogłam tego robić regu­lar­nie, a co naj­wy­żej raz na tydzień, jeśli zaro­bi­łam wystar­cza­jąco dużo pie­nię­dzy, prysz­nic to była czy­sta radość. Nie­stety, nie mogłam się nim cie­szyć zbyt długo, ponie­waż zawsze ktoś cze­kał na zewnątrz, aż zwol­nię miej­sce.

Zaczę­łam więc się myć. Wyszo­ro­wa­łam całe ciało i wymy­łam włosy. Potem ogo­li­łam łydki. Mandy radziła mi, żebym nie zawra­cała sobie głowy depi­la­cją, bo włosy na nogach zapew­niają wię­cej cie­pła zimą. Żyłam bez dachu nad głową od końca kwiet­nia, a noce wio­sną są cho­ler­nie zimne. Szkoc­kie lato też nie należy do naj­cie­plej­szych, ale da się znieść. Teraz nastał wrze­sień. Za kilka krót­kich tygo­dni tem­pe­ra­tura miała znacz­nie spaść, ale sta­ra­łam się o tym nie myśleć.

Sta­ra­łam się też nie pamię­tać o tym, że wkrótce skoń­czy mi się wiza tury­styczna.

Poczu­łam skurcz w żołądku i szybko odpę­dzi­łam od sie­bie tę myśl. Zacznę się tym mar­twić, kiedy przyj­dzie odpo­wied­nia pora. Moje życie pole­gało teraz na prze­trwa­niu kolej­nego dnia. Było pro­ste. Nie­skom­pli­ko­wane.

Po prysz­nicu znów poczu­łam się jak czło­wiek. Z ulgą stwier­dzi­łam, że bie­li­zna i ręcz­nik nie znik­nęły. Owi­nę­łam się nim i wyszłam spod prysz­nica, igno­ru­jąc nabur­mu­szoną minę kobiety cze­ka­ją­cej na swoją kolej. Zamknę­łam się w naj­bliż­szej kabi­nie, żeby spo­koj­nie się osu­szyć.

Wło­ży­łam bie­li­znę i poszłam do szafki, by zabrać swoje rze­czy. Kiedy już kom­plet­nie się ubra­łam, wyję­łam szczotkę do wło­sów.

Suszy­łam włosy suszarką, sta­ra­jąc się nie patrzeć na swoje odbi­cie w lustrze, kiedy to się stało.

Czy­jeś spoj­rze­nie wwier­cało się we mnie tak natar­czy­wie, że nie mogłam tego zigno­ro­wać. Zoba­czy­łam w lustrze, że obok mnie stoi jakaś nasto­latka. Gapiła się na mnie z otwar­tymi ustami i z bły­skiem eks­cy­ta­cji w oczach, który tak dobrze zna­łam. Ogar­nął mnie strach i odwró­ci­łam wzrok, szybko poru­sza­jąc suszarką, jakby to mogło przy­śpie­szyć pro­ces susze­nia.

Kiedy ją w końcu wyłą­czy­łam, dziew­czyna na­dal się we mnie wpa­try­wała.

Cho­lera.

Zgar­nę­łam swoje rze­czy, żeby jak naj­szyb­ciej wyjść.

– Hej! – usły­sza­łam.

O Boże.

Przez ramię rzu­ci­łam jej groźne spoj­rze­nie.

Uśmiech na jej twa­rzy lekko zbladł.

– Wyglą­dasz jak Sky­lar Finch. Ktoś ci już to kie­dyś mówił?

– Nie wiem, co to za jedna – skła­ma­łam, przy­bie­ra­jąc angiel­ski akcent.

Mina dziew­czyny zrze­dła, czy to ze względu na treść mojej odpo­wie­dzi, czy z powodu braku ame­ry­kań­skiego akcentu.

– Taaa… – burk­nęła nasto­latka pod nosem. – Aku­rat Sky­lar Finch przy­szłaby tutaj popły­wać.

Ode­szłam bez słowa, sta­ra­jąc się stłu­mić emo­cje wywo­łane tym spo­tka­niem. Albo przy­naj­mniej uda­wać, że nic nie poczu­łam.

Sku­pi­łam się na następ­nym punk­cie dzi­siej­szego planu. Kolej­nym przy­stan­kiem była pral­nia samo­ob­słu­gowa. Wło­ży­łam swoje nie­liczne ubra­nia do pralki i zamiast cze­kać, poszłam do miej­sco­wego baru ze sma­żoną rybą i fryt­kami. Kupi­łam tam sobie kola­cję na wynos i dwie butelki wody. Na­dal padało, więc zja­dłam rybę w zada­szo­nym wej­ściu do pralni. Szcze­rze mówiąc, led­wie wmu­si­łam w sie­bie połowę por­cji. Resztę wyrzu­ci­łam. Ryba z fryt­kami jest tania i sycąca, ale tak długo żywi­łam się śmie­cio­wym jedze­niem, że orga­nizm chyba zaczął się bun­to­wać.

Ocze­ki­wa­nie na koniec pra­nia i susze­nia było nudne, ale nie mia­łam nic prze­ciwko temu. Pral­nia była cie­pła i sucha. Naj­wy­raź­niej Bóg ist­niał, ponie­waż deszcz ustał, gdy ruszy­łam w stronę miej­sca noc­legu. Długo nie mogłam się przy­zwy­czaić do tutej­szych jasnych nocy. W tej czę­ści kraju latem zmrok zapada dopiero około jede­na­stej. Jed­nak przez ostat­nie tygo­dnie nad­cho­dził coraz wcze­śniej i niebo ciem­niało już o siód­mej trzy­dzie­ści.

Kiedy dotar­łam do celu – do wiel­kiej bramy cmen­ta­rza, zamknię­tej na kłódkę – zapa­dła noc. Brama wycho­dziła na ruchliwą prze­lo­tową ulicę. Drogę oświe­tlały latar­nie i świa­tła czę­sto prze­jeż­dża­ją­cych samo­cho­dów.

Zacze­ka­łam, aż jezd­nia opu­sto­szeje, i sta­nę­łam na obmu­ro­wa­niu cegla­nej kolumny, do któ­rej przy­twier­dzono wrota bramy, chwy­ci­łam się żela­znych prę­tów, pod­cią­gnę­łam się wyżej i prze­szłam na drugą stronę, uwa­ża­jąc, żeby nie nadziać się na ostre końce prę­tów.

Zesko­czy­łam na zie­mię i poczu­łam wibro­wa­nie w nogach. Mię­śnie mia­łam silne, ponie­waż poru­sza­łam się głów­nie pie­chotą. Wyję­łam mini­la­tarkę, oświe­tli­łam sobie alejkę wio­dącą w głąb cmen­ta­rza i ruszy­łam przed sie­bie.

Dziwne, ale nie czu­łam stra­chu. Cmen­tarz nocą sta­wał się moim azy­lem, w któ­rym kry­łam się przed świa­tem zewnętrz­nym. Mogłam tu w spo­koju zło­żyć głowę, wyobra­ża­jąc sobie, że moi cisi sąsie­dzi dają mi ochronę.

Cmen­tarz był roz­le­gły i szłam przez dłuż­szy czas, zanim dotar­łam do swo­jego miej­sca. Pra­cow­nicy komu­nalni kosili dziś traw­niki – oprócz zna­jo­mej woni wil­got­nej ziemi i kwia­tów, które ludzie skła­dali na gro­bach krew­nych, czu­łam zapach sko­szo­nej trawy. Stał się mniej wyraźny, kiedy dotar­łam do nie­wiel­kiego zagaj­nika na tyłach cmen­ta­rza, w któ­rym roz­bi­ja­łam namiot. Pobli­skie nagrobki były tak stare, że napisy na nich stały się nie­mal nie­czy­telne.

Roz­bi­łam namiot, wyję­łam śpi­wór, poduszkę i koc kupiony na wyprze­daży. Uło­ży­łam się wygod­nie i otwo­rzy­łam jedną z dwóch ksią­żek, które nosi­łam ze sobą.

Była to _Siła tru­ci­zny_ Marii V. Sny­der. Czy­ta­łam ją z milion razy i zawsze doda­wała mi otu­chy. Tak samo jak _Wybrańcy_ Kri­stin Cashore. Lubi­łam lite­ra­turę fan­ta­styczną. Uwiel­bia­łam powie­ści poka­zu­jące sprytne i silne kobiety, które nie pod­da­wały się prze­ciw­no­ściom losu.

Kiedy czy­ta­łam, zapo­mi­na­łam o chło­dzie i o swoim poło­że­niu. Na chwilę zapo­mi­na­łam wręcz o całym świe­cie. Ham, Mandy i wielu zna­nych mi bez­dom­nych utrzy­my­wali kon­takt z ludźmi za pomocą komó­rek. Nie wiem, skąd brali tele­fony. Może je kra­dli lub kupo­wali za ukra­dzione pie­nią­dze. A może uda­wało im się zaosz­czę­dzić odpo­wied­nią sumę z otrzy­my­wa­nych dat­ków i za nią kupo­wali tanie komórki, żeby utrzy­my­wać kon­takt ze sobą i świa­tem zewnętrz­nym. Jak­kol­wiek było, robili to. Łado­wali swoje apa­raty i uży­wali dar­mo­wego wi-fi w kawiar­niach. Nie­któ­rzy z nich mieli nawet pro­file na Face­bo­oku. Nie mieli domu, ale mieli strony w mediach spo­łecz­no­ścio­wych.

Ja nato­miast nie chcia­łam mieć do czy­nie­nia ze świa­tem zewnętrz­nym. Był dla mnie jedy­nie odle­głym wspo­mnie­niem.

Wola­łam czy­tać o tym, jak Yelena poznaje roz­ma­ite tru­ci­zny, przy­go­to­wu­jąc się do roli testerki posił­ków. Prze­ma­wiały do mnie jej wola prze­trwa­nia i siła. Kiedy tam­tej nocy pogrą­ży­łam się we śnie na cmen­ta­rzu, który stał się moim domem, wie­dzia­łam, że mam w sobie to coś, co pozwoli mi wytrzy­mać życie, które sobie wybra­łam.ROZDZIAŁ 4

4

○○○

Kil­lian O’Dea
dyrek­tor arty­styczny
Sky­scra­per Records
100 Stob­cross Road
Glas­gow
07878568562

Zaci­snę­łam palce na ele­ganc­kiej wytła­cza­nej wizy­tówce i marsz­cząc brwi, spoj­rza­łam na pana Kil­liana O’Dea. Był dyrek­to­rem do spraw arty­stycz­nych. Kimś, kto wyszu­ki­wał nowych arty­stów i decy­do­wał o reper­tu­arze wytwórni fono­gra­ficz­nej.

– Pra­cu­jesz w wytwórni pły­to­wej? – zapy­ta­łam.

Patrzył na mnie bez­na­mięt­nie.

– Jeśli mi nie wie­rzysz, dam ci swój tele­fon, żebyś nas spraw­dziła w inter­ne­cie. – Zanim zdą­ży­łam odpo­wie­dzieć, wyre­cy­to­wał całą listę twór­ców, z któ­rymi pod­pi­sali kon­trakty. Roz­po­zna­łam kilka nazwisk zna­nych bry­tyj­skich arty­stów. – Jeste­śmy jedyną szkocką firmą muzyczną, o któ­rej warto mówić, i wkrótce przy­ćmimy topowe przed­się­bior­stwa z Anglii. Mamy oko do roz­po­zna­wa­nia świe­żych talen­tów i sprawny zespół mar­ke­tin­gowy, który wie, jak sprze­dać nowych twór­ców mło­demu poko­le­niu „cyfro­wych tubyl­ców”. Dzięki temu przez ostat­nie pięć lat wyda­li­śmy cał­kiem sporą liczbę best­se­le­ro­wych albu­mów i zapew­ni­li­śmy kilku nowym wyko­naw­com świa­tową karierę.

Kiedy o tym mówił, w jego oczach poja­wił się błysk, jakieś świa­tło, któ­rego tam przed­tem nie widzia­łam. Nie byłam pewna, czy wywo­łała je pasja, czy zimna ambi­cja. Co waż­niej­sze, na­dal nie byłam pewna, czego ode mnie chce.

– Dla­czego mi to wszystko mówisz? – zapy­ta­łam.

O’Dea odwró­cił się w moją stronę i wpa­try­wał we mnie z nie­po­ko­jącą inten­syw­no­ścią.

– Nie tylko zapew­niamy arty­stom suk­ces komer­cyjny, lecz także tro­skli­wie się nimi zaj­mu­jemy. Masz dar. Czy myślisz, że zatrzy­muję się przy każ­dym ulicz­nym grajku, żeby wysłu­chać jego inter­pre­ta­cji pio­se­nek Adele? Nie. Ty po raz pierw­szy przy­cią­gnę­łaś moją uwagę, kiedy śpie­wa­łaś wła­sną pio­senkę. Zain­te­re­so­wa­łaś mnie. Chciał­bym poznać wię­cej two­ich utwo­rów, a jeśli są tak dobre, jak się spo­dzie­wam, to chcę, żebyś stwo­rzyła dla mnie cały album.

– Nie mam mene­dżera – skła­ma­łam.

– Mogę ci w tym pomóc.

Oczy­wi­ście, byłam zado­wo­lona, że ktoś doce­nia to, co robię, ale jesz­cze sil­niej­szy był strach przed tym, że ten facet do mnie pod­szedł i mógł mnie roz­po­znać. Serce waliło mi jak mło­tem na myśl o jego pro­po­zy­cji. Mia­łam wró­cić do daw­nego życia. Wystar­czyło kilka sekund, żeby wszyst­kie moje sekrety wyszły na jaw. Poczu­łam, że dło­nie mi się pocą i prze­cho­dzi mnie zimny dreszcz. Się­gnę­łam po swoje rze­czy.

– Dzię­kuję za pro­po­zy­cję, ale nie sko­rzy­stam.

– I to wszystko? – wark­nął i spoj­rzał na mnie gniew­nie.

– Wszyst­kie moje pio­senki już sły­sza­łeś. Nie mam nic wię­cej.

– Nie wie­rzę ci.

Gniew wymie­szał się ze stra­chem i policzki mi poczer­wie­niały.

– Nie obcho­dzi mnie, czy mi wie­rzysz. – Chcia­łam wyjść z boksu, ale chwy­cił mnie za łokieć.

Rzu­ci­łam mu ostrze­gaw­cze spoj­rze­nie, ale mnie nie puścił.

– Kto odrzuca atrak­cyjną pro­po­zy­cję, która może odmie­nić życie, żeby dalej tkwić na ulicy? Prze­cież to nie ma sensu.

Jego naiw­ność mnie roz­śmie­szyła.

– Wydaje ci się, że forsa i sława są takie wspa­niałe, jak się powszech­nie uważa? Takie życie jest jesz­cze bar­dziej puste niż moje.

– Skąd możesz to wie­dzieć?

– Puść mnie.

– Skąd to wiesz? – powtó­rzył.

– Wystar­czy poczy­tać życio­rysy sław­nych ludzi. Ilu z nich było tak naprawdę szczę­śli­wych?

– Tak się składa, że znam kilka takich osób.

– Pew­nie lecą na pro­chach.

– Jesteś okrop­nie cyniczna jak na młodą dziew­czynę.

Unio­słam brew.

– Wydaje ci się, że jestem taka młoda? Jeśli szu­kasz nasto­let­niej tip­siary, która będzie w miniówce pod­ska­ki­wać na sce­nie, to tra­fi­łeś pod zły adres.

– Jeśli odnio­słaś takie wra­że­nie, to zna­czy, że nie słu­cha­łaś ze zro­zu­mie­niem. A wła­ści­wie ile masz lat?

– Czy to gra w dwa­dzie­ścia pytań?

– Na razie zada­łem jedno. Nie spy­ta­łem nawet, jak się nazy­wasz. Dla­czego uni­kasz odpo­wie­dzi?

– Ponie­waż jesteś obcym face­tem, który posta­wił mi kola­cję, żeby coś ode mnie uzy­skać. Być może nie to, czego pra­gnie więk­szość męż­czyzn, ale na­dal jest to coś, czego nie zamie­rzam ci dać. Możesz sobie mówić, co chcesz, ale oboje wiemy, że masz mnie gdzieś. Cho­dzi ci tylko o pie­nią­dze, a ja nie chcę ich dla cie­bie zara­biać. Zapła­cisz za kola­cję czy zmie­ni­łeś zda­nie?

Nie­chęt­nie puścił mój łokieć.

– Zapłacę.

Poczu­łam ulgę, ale nie dałam tego po sobie poznać. Trzę­sąc się wewnętrz­nie, wyszłam z boksu i zarzu­ci­łam ple­cak na ramiona.

– Masz rację – ode­zwał się.

Zatrzy­ma­łam się i cze­ka­łam, co jesz­cze powie.

– Mam gdzieś, jak się nazy­wasz, ile masz lat i że jesteś bez­domna. Cho­dzi mi tylko o twój głos, twoje pio­senki i o to, jak wiele płyt uda ci się sprze­dać. – Wstał, wyjął z port­fela plik bank­no­tów i poło­żył na stole.

Była to o wiele więk­sza suma, niż wyno­sił rachu­nek za kola­cję. W jego ciem­nych oczach dostrze­głam chłód roz­cza­ro­wa­nia i iry­ta­cji.

– Kiedy wresz­cie się ogar­niesz i prze­sta­niesz cho­dzić z tą nie­umytą głową w chmu­rach, zadzwoń do mnie.

Ura­ził moją dumę i wpra­wił mnie we wście­kłość.

– Ty zaro­zu­miały dupku! Dziś rano myłam głowę!

Pod­szedł do mnie i spoj­rzał z góry na moją fry­zurę tak uważ­nie, że mia­łam ochotę zapaść się pod zie­mię. Kiedy nasze oczy w końcu się spo­tkały, on na­dal patrzył twardo, a ja z gnie­wem.

– Pew­nie gdzieś w publicz­nej łaźni. Niech zgadnę… Na base­nie?

Ze wstydu poczer­wie­niały mi policzki. W tej chwili po pro­stu go nie­na­wi­dzi­łam. Jak mógł tak ze mnie drwić?

– Co za czło­wiek zawsty­dza bez­domną osobę? – zapy­ta­łam.

– Sta­ram się zawsty­dzić kogoś, kto nie musi być bez­domny, w prze­ci­wień­stwie do tysięcy innych nie­szczę­śni­ków w tym kraju, któ­rzy nie mają wyboru. Wydaje ci się, że z cie­bie drwię? To ty codzien­nie drwisz z nich!

Wzdry­gnę­łam się.

– Gówno prawda.

– Czyżby? Oni nie mają wyboru. Ty masz.

– Nie mam.

– Przed chwilą dałem ci wybór. – Wci­snął mi w dłoń wizy­tówkę. – Zro­bisz z nim, co zechcesz.

Zosta­wił mnie pół­przy­tomną przy sto­liku i wyszedł z TGI Fri­days. Nogi mia­łam jak z waty, w gło­wie mi się krę­ciło. Nie chcia­łam przy­znać, że to sku­tek jego ostrych słów. Opa­dłam bez­wład­nie na ławeczkę w bok­sie. Na pewno przy­czyną były jedze­nie i prze­ży­cia minio­nego dnia. Na pewno.

Drżą­cymi pal­cami się­gnę­łam po pie­nią­dze, które zosta­wił na stole.

– Podać rachu­nek? – Głos kel­nera spra­wił, że w nie­spo­dzie­wa­nej panice zaci­snę­łam dłoń na bank­no­tach.

Ski­nę­łam głową i scho­wa­łam ręce pod sto­łem, żeby ukryć pie­nią­dze. Kiedy dosta­łam rachu­nek, odli­czy­łam należną sumę razem z pokaź­nym napiw­kiem. Gdy zorien­to­wa­łam się, ile mi zostało, poczu­łam łzy pod powie­kami.

Ten drań dał mi dwie­ście fun­tów. Dla nie­któ­rych to nie­wielka suma, ale dla mnie ozna­czała, że przez kilka tygo­dni nie będę musiała się mar­twić o to, czy zaro­bię coś gra­niem na ulicy.

Za ten życz­liwy odruch nie­na­wi­dzi­łam go jesz­cze bar­dziej. Dla­czego dał mi pie­nią­dze, skoro miał o mnie takie złe zda­nie?

Cho­ciaż bar­dzo się sta­ra­łam, jadąc auto­bu­sem w stronę cmen­ta­rza, nie mogłam się pozbyć z pamięci jego głosu. Tej nocy, kiedy już ubra­łam się cie­pło do snu i scho­wa­łam pie­nią­dze do schowka ukry­tego w fute­rale od gitary, wyję­łam notat­nik, któ­rego nie uży­wa­łam, odkąd przy­je­cha­łam do Szko­cji.

Kiedy wszystko zawa­liło mi się na głowę, ucie­kłam. Zosta­wi­łam całe swoje życie i przez ponad rok jeź­dzi­łam z ple­ca­kiem po Euro­pie. Przez cały czas pisa­łam nowe utwory, muzykę zupeł­nie inną niż ta, którą grał nasz zespół. Nie cho­dziło mi o stwo­rze­nie nowego brzmie­nia czy prze­boju. Nie chcia­łam powrotu do daw­nego życia. Jed­nak muzyka zawsze była moim spo­so­bem na wyra­że­nie samej sie­bie i two­rzy­łam pio­senki w nadziei, że w jakiś spo­sób przy­niosą mi uko­je­nie.

Tak się nie stało.

Wie­dzia­łam, że jeśli nie pomoże mi muzyka, to nie pomoże już nic.

Prze­sta­łam więc pisać, kiedy dotar­łam do Szko­cji. Wyda­łam ostat­nie pie­nią­dze na tani lot z Paryża do Glas­gow. I przez pięć mie­sięcy śpie­wa­łam, ale niczego nie napi­sa­łam.

Moja wiza miała się wkrótce skoń­czyć. Cho­ciaż O’Dea zosta­wił mi tro­chę pie­nię­dzy, nie wystar­czą na długo. Nie będę miała za co wró­cić do domu. Szcze­rze mówiąc, wcale nie chcia­łam tam wra­cać.

Patrząc na notes, na swój tekst, na pio­senkę, która była zbyt oso­bi­sta, żeby śpie­wać ją na ulicy, poczu­łam pra­gnie­nie, któ­rego od mie­sięcy nie doświad­czy­łam. Tutaj przede wszyst­kim sta­ra­łam się zapo­mnieć, wyrzu­cić z myśli wszystko, co było złe, i uda­wać, że jestem kimś zupeł­nie innym. Chcia­łam jed­nak dokoń­czyć to, co zaczę­łam.

Zna­la­złam pióro i gorącz­kowo zaczę­łam nano­sić zmiany w tek­ście. Prze­rwa­łam, kiedy pio­senka była w poło­wie gotowa, ponie­waż chcia­łam usły­szeć, jak brzmi.

Otwo­rzy­łam fute­rał i wyję­łam z niego swo­jego tay­lora.

I zaśpie­wa­łam.

_Wtedy jesz­cze nie wie­dzia­łam,_
_Że nasze dusze to jed­ność._
_I kiedy twoja gdzieś odpły­nęła,_
_Moja roz­pa­dła się na k…_

Głos mi się zała­mał, zanim doszłam do końca pierw­szej zwrotki. Poło­ży­łam się, obej­mu­jąc gitarę. Porzu­cony notat­nik leżał obok. Pierw­szy raz od wielu mie­sięcy zasnę­łam ze łzami na policz­kach.ROZDZIAŁ 6

6

○○○

Ten pozba­wiony serca sukin­syn zgo­dził się po mnie przy­je­chać, pod warun­kiem że wezmę udział w prze­słu­cha­niu.

Nie mia­łam wiel­kiego wyboru.

Był po pro­stu kolejną osobą, którą mogłam dodać do listy dup­ków, któ­rych nie cier­pię.

Sta­łam odwró­cona twa­rzą do budki tele­fo­nicz­nej, kiedy usły­sza­łam, że zatrzy­muje się za mną jakiś samo­chód. Naprę­ży­łam się ner­wowo, ale nie chcia­łam się odwra­cać, ponie­waż nie mia­łam pew­no­ści, że to on. Potem trza­snęły drzwi i usły­sza­łam jego głos.

– Muzy­kantka?

Odwró­ci­łam się i kiedy w żół­tym świe­tle latarni zoba­czy­łam prze­ra­żoną minę, jaką zro­bił na mój widok, w końcu do mnie dotarło, jak wyglą­dam. Po chwili na jego twa­rzy zoba­czy­łam zimną wście­kłość.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: