Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Asmodeusz. Portrety - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2013
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Asmodeusz. Portrety - ebook

Fascynacja drugim człowiekiem, obsesja, uzależnienie psychiczne – to wszystko może być tylko iluzją, w której tkwimy silniej niż w rzeczywistości.

Nigdy nie jest jednak zbyt późno na zmianę. Wyboru dokonujemy każdego dnia, podobnie, jak bohaterowie sportretowani w Asmodeuszu. Co może być latarnią w ciemności? Czy na pewno wiemy, co jest dla nas najważniejsze?

Asmodeusz. Portrety to zbiór 7 opowiadań.

Jolanta Knitter-Zakrzewska (rocznik 1976) – jej pasją jest rodzina i literatura. Interesuje się historią, teatrem i filmem. Ukończyła administrację na Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim w Olsztynie i Podyplomowe Studia Pedagogiczne na Uniwersytecie Gdańskim.

Mieszkała w wielu miejscach, co znajduje odzwierciedlenie w niektórych z jej utworów. O swoim rodzinnym mieście mówi z nostalgią: „Olsztyn, moje miasto ukochane, o którym nigdy nie zapomnę... Olsztyn, moje miasto utracone, do którego nigdy już nie wrócę...”.

Obecnie pracuje i mieszka z mężem oraz trzema synami w Wejherowie, w pobliżu pięknej Kalwarii, w malowniczym krajobrazie kaszubskiej ziemi.
Z klasyków literatury światowej najbardziej ceni Johna Steinbecka, Williama Faulknera i Theodora Dreisera. Równie ważni pozostają dla niej Antoine de Saint Exupery oraz Isaac Bashevis Singer, a jako ulubionych pisarzy współczesnych wymienia Bernharda Schlinka i Erica Emmanuela Schmitta.

Kategoria: Opowiadania
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7722-871-5
Rozmiar pliku: 825 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Asmodeusz

„Świat, w którym istnieje grzech, jest lepszy niż świat bez wyboru”

– Edward Dolnick,

„Wielki zegar Wszechświata.

Wiek geniuszy i narodziny nowoczesnej nauki”

Kim jestem? Przekonajcie się sami. Poznajcie moją historię. Poznajcie kobiety mojego życia, które ciągle marzą o ideale mężczyzny.

Daleko mi do kanonu piękna. Jestem niski, korpulentny, szpakowaty, a mimo to odczuwam niegasnące zainteresowanie ze strony kobiet. Jak to możliwe?

Asmodeusz zło czyni słowami tylko z pozoru gładkimi jak jedwab: „Bajko ty moja... Jesteś piękna, zmysłowa, najważniejsza, wyjątkowa... Jestem twoim przyjacielem. Nigdy, nigdy cię nie skrzywdzę. Te chwile będą tylko nasze, nikt nam ich nie odbierze. To jest to coś, dla czego warto żyć”.

Do ciebie dziś należy karta. Kiedy się zorientujesz, o co tu chodzi? Nieprędko, moja mała, nieprędko...

Zimna, cyniczna gra. Kto wygra – on, ona, a może gorączkowa obsesja? Wzbudzić pragnienie, aby go nie ugasić, drażnić zmysły, żeby za chwilę uderzyć chłodem obojętności. Ja niczego złego nie robię, to tylko taka zabawa w Asmodeusza i kobiety.

„Tą mądrością jest księga przykazań Boga

i Prawo trwające na wieki”

– Ba 4,1

Moja matka dała mi imię niezwykłe. Imię, w którym zakochiwały się wszystkie kobiety. Moja matka dała mi na imię Asmodeusz...

Nie wiedziała, że to imię diabła ze Starego Testamentu. Kiedyś jakiś mężczyzna powiedział jej, że ma tak na imię, a ona była zachwycona. Miał ją w ramionach przez krótką chwilę, ale była to jedna z tych chwil, których się nie zapomina. Najpierw nazywała go „najprzystojniejszym facetem pod słońcem”, potem „złamanym kutasem, który dziury nie zrobi, a krew wypije”. Tak więc dała mi to imię z braku wiedzy i z głupiej miłości. Niewiedza w dzisiejszych czasach jest w cenie. Czasami im większa głupota, tym więcej aplauzu. A ile warta jest głupia miłość? Miłość bez mądrości jest jak popiół. Nie daje ciepła, bezpieczeństwa, oparcia...

A jednak mimo wszystko, mimo swej niewiedzy moja matka dała mi imię, które pojawia się w uniwersalnej księdze mądrości, jaką jest Biblia. Czym bowiem jest mądrość, jeżeli nie umiejętnością odróżniania dobra od zła? Czym jest dobro? Czym jest zło? Jak odróżnić jedno od drugiego? Żadna księga poza Biblią nie daje tak jednoznacznej odpowiedzi na te pytania – prostych, klarownych imperatywów. Dekalog od wieków stanowi stały punkt odniesienia, niezmienny wobec przeróżnych ścieżek, dróg, pomysłów, wobec zmieniających się jak w kalejdoskopie teorii, filozofii czy prawa. We wszystkich rozważaniach etyczno-moralnych znajdziemy ślady Dekalogu. Moje imię pojawia się w Księdze Tobiasza. Asmodeusz jest tam złym duchem, który zabił siedmiu kolejnych mężów Sary.

Moje imię jest bardzo ważne. Beze mnie nikt nie wiedziałby, czym jest dobro, jestem kontrastem, dzięki któremu ludzie dostrzegają białą barwę. Czym byłoby nasze życie bez dobra? Jednak beze mnie dobroć nie byłaby przez nikogo doceniona, nie byłaby celem, dążeniem, mądrością. Nie ma dnia bez nocy, yin bez yang, życia bez śmierci, dobra bez zła.

Moje imię stało się moim przeznaczeniem. Stałem się Asmodeuszem. Jestem Asmodeuszem. Nie jestem dobrem, ale beze mnie ono by nie istniało. Wprowadzam chaos, żeby ludzie poszukiwali ładu, wprowadzam zamęt, żeby pragnęli światła, wprowadzam niepokój, żeby zatęsknili za spokojem, rozbijam małżeństwo każdej Sary, by zrozumiała, że tak naprawdę mogła liczyć tylko na Tobiasza...

Czy każda kobieta to zrozumie, czy będzie potrafiła dostrzec dobroć Tobiasza pośród jego wad, które są przecież częścią każdego człowieka? Czy zmarnuje swoje życie na czekanie i tęsknotę za kimś innym? Czy małżeństwo jest końcem jej tęsknot czy wręcz przeciwnie – ich początkiem?

***

„Małżeństwo – zdarzenie, po którym

mężczyzna przestaje kupować kwiaty,

a zaczyna kupować warzywa”

– Antoni Uniechowski

Jeśli kobiety mogą liczyć już tylko na „warzywa”, zaczynają żyć w dwóch światach – w realnym, w którym wypełniają swoje obowiązki, i iluzorycznym, który ja im podsuwam, w którym marzą o swoich Wrońskich z płonącym wzrokiem na wieczornym dworcu i Tolibowskich zbierających nenufary w wodzie po kolana, drzemią w nich romantyczne porywy serca, silne namiętności, które wystarczy obudzić. Oddają się marzeniom, a kiedy pojawiam się ja, łudzą się, że je urzeczywistnię. Śmiać mi się chce, kiedy pomyślę, jak łatwe mam pole do działania. Pojawiam się w ich życiu jako przeciwieństwo przyzwyczajenia, przeciwieństwo nudy, niosę ożywczy powiew odmiany, a któż czasem jej nie pragnie? Wyrwać się z utartych kolein codzienności. Zamiast ją docenić, rozsmakować się w niej, cieszyć się jej drobiazgami, ludzie odwracają się od niej plecami, jakby nie była ich prawdziwym życiem, tylko udręką, od której najlepiej byłoby uciec albo na którą się godzą jedynie z powodu przyzwyczajenia. Jestem tymi drugimi drzwiami, przez które można przejść. Jestem wyborem, na który tak często się decydujemy. Jesteśmy ludźmi po to, by wybierać te właściwe drzwi. Które wybierzesz?

***

„Sądzicie, że potrzebujecie odmiany. Zacznijcie romansować. Najpierw poczujecie poprawę, a nawet ustąpienie wszelkich nieprzyjemnych przejawów życia. Potem zrozumiecie, że jesteście we władzy demona, który upaja i uzależnia, daje wam wszystko i wszystko odbiera. Im więcej zostaje wam obiecane, tym dotkliwsze jest poczucie straty, a ten demon obiecuje wszystko”.

„ wdajcie się w jałowy romans, naładowany bezsensownymi emocjonalnymi wzlotami i upadkami”.

Tomasz Mazur,

„Fiasko”

Za moimi drzwiami lśni srebrzysta łza jeziora w dolinie, z góry spływa kojąca cisza i gwiazdy błyszczą tak mocno, jakby były bliskie na wyciągnięcie ręki. Nie ma żadnego progu i żadnej drogi, której trzeba byłoby się trzymać. Jestem drogowskazem, który prowadzi donikąd. Obiecuję wolność i beztroskę bezdroży. Zapomnienie w dotyku, którego nigdy nie doświadczysz. Rozłożę na pachnącej jesiennymi liśćmi ziemi czarną kurtkę, na której się położysz. Twoje ciało będzie lśniło w ciemności jak perła. Żadna nie rozumie, że jestem tylko obrazem, do którego nigdy nie dotrą, jestem tylko mgielną obietnicą, pięknym i kuszącym przedstawieniem zręcznego iluzjonisty.

***

„Początkiem każdego dzieła – słowo”

Syr 37,16

Moje dzieła okazały się banalnie proste. Cegłami na moją budowlę były słowa. Potrafiłem z nich zbudować każdą ułudę. Wszystkie kobiety są narkomankami słów. Można je słowami uwieść, uśpić, uzależnić. Kochają słuchać, że są piękne, że ładnie im w czerwonym, że wyglądają zmysłowo, że są jedyne, wyjątkowe, że to wszystko, co jest między nami – ta miłość, przyjaźń – jest niezwykłe, niespotykane i będzie trwało wieki.

Lepiej, żeby mnie nie kochały, a że dzieje się inaczej, cóż, to ich wybór. Każdy dokonuje wyboru pomiędzy dobrem a złem, mądrością a głupotą. Dokonuje tego wyboru każdego dnia. One są jak ćmy, lecą do mojego blasku. Miłość bez mądrości jest nic niewarta. Kiedy to zrozumieją? Lepiej mnie nie kochaj – to jedyna prawda, jaką wypowiadam, ale zarazem jedyne słowa, w które nie wierzą. Dają wiarę każdemu kłamstwu: jesteś najważniejsza, wyjątkowa, piękna, boska, cudowna, niesamowita, zapierająca dech. Nie chcą prawdy, wolą być czarowane. A ja jestem doskonałym magikiem, czarodziejem codzienności, u mnie nie ma nudy i wszystko ma rozkoszne rumieńce hedonizmu.

***

„Słyszeliście, że powiedziano: Nie cudzołóż! A Ja wam powiadam: Każdy, kto pożądliwie patrzy na kobietę, już się w swoim sercu dopuścił z nią cudzołóstwa”.

– Mt 5,27

Najbardziej lubię uwodzić mężatki. Mężatka to dla mnie trofeum. W dodatku dosyć łatwe do zdobycia. Większość czuje się niekochana, niedoceniana, niedopieszczona. Większość nie docenia swoich mężów, nie szanuje ich, nie docenia ich starań, marzą o swoim Tolibowskim jak Barbara z „Nocy i dni”.

Małżeństwo – węzeł, który rani nadgarstki dwojga ludzi, w gruncie rzeczy obcych sobie, którzy składają przysięgę na całe życie, nie będąc w stanie jej dotrzymać.

Od samego początku wpływają na siebie, chcą się wzajemnie zmienić. Jakim prawem dokonują gwałtu na umyśle, duszy, osobowości drugiego człowieka? Nie potrafią akceptować się nawzajem, porozumieć, cieszyć się życiem. Nie, zamiast tego ciągła walka, kto będzie dominował, kto będzie miał rację. Małżeństwo nie jest dla każdego, jest dla nielicznych, dla mocarzy, dla ludzi moralnych, dla ludzi z zasadami, dla ludzi, którzy chcą się starać, pracować, łatać, poprawiać, nie tracąc przy tym radości z życia we dwoje. Kiedyś czytałem o syndromie brakującej dachówki. Wychodzisz przed dom, patrzysz w górę na piękny dach swojego domu i podziwiasz lśniące brunatną czerwienią dachówki, ale nagle twój wzrok pada na puste miejsce – jednej dachówki brakuje!

Od tej chwili nie widzisz już dachu, nie rozpiera cię radość z dachu, który nie przecieka, solidnie chroni przed wiatrem, osłania twój dom, ciągle widzisz tylko tę brakującą dachówkę. Czy nie jest tak, że czasem widzimy tylko wady (tę brakującą dachówkę)? Kiedy moje panie będą zadowolone?

***

„Kobieta nie starzeje się dopóty, dopóki jest pożądana”

– Gabriela Zapolska

Czy młodość i piękno mogą być zasługą tylko kremu przeciwzmarszczkowego, liftingu, skalpela? Tylko radość z poczucia bycia kochaną, pożądaną nadaje kobiecym rysom tego blasku, jaki nie jest w stanie zapewnić im żaden chemiczny kosmetyk...

Kobiety są czasami ofiarami bajki o Kopciuszku, zamiast postawić sobie jasny cel – szczęście rodziny, wychowanie dzieci albo samorealizację, rozwijanie talentu, pasji, pracę – czasami brakuje czegoś stałego w ich hierarchii wartości. Jeśli tak jest, wówczas można je „złowić” na mrzonki o wiecznej, wielkiej miłości. Jest w nich to czekanie na „księcia”. I wtedy zjawiam się ja. Prawdziwy, zmaterializowany, prawiący komplementy, miły, pomocny.

***

„Poznacie ich po ich owocach. każde dobre drzewo wydaje dobre owoce, a złe drzewo wydaje złe owoce”

– Mt 7,16

Dałaś się zwieść. Nie potrafiłaś mnie poznać. Uwiodłem cię słowami i długo zachwycałaś się mną. Teraz wiesz już dużo więcej, szkoda... Poznałaś wszystkie moje karty, całą moją talię znakowanych waletów, królów i dam. Ta talia jest nie do zdarcia! Musisz przyznać mi rację, prawda?

Z dumą odwracałaś się ode mnie i mówiłaś, że na ciebie to nie działa.

A jednak przywiązałem cię do siebie. Jesteś ze mną nierozerwalnie związana uczuciem. Nienawiść to uczucie. Nienawiść jest silniejsza od miłości. Nie uwolnisz się ode mnie. Tylko miłość mogłaby cię uzdrowić. Ale jej nie ma, ani w tobie, ani we mnie. Nie potrafisz mi przebaczyć, dźwigasz w sobie urazę, traumę, uważasz, że przeze mnie cierpiałaś, że obudziłem w tobie demona przeszłości. Brak przebaczenia jest największą fabryką zła. Pycha, złość, gniew, zemsta, nienawiść. To wszystko ma swoje zatrute źródło w braku przebaczenia. Ludzie nazywają się chrześcijanami, a nie potrafią przebaczyć. Nie potrafią przebaczyć ani innym, ani sobie. Wszelkie zło ma swoją przyczynę w braku przebaczenia.

Gdybyś potrafiła mi przebaczyć, byłabyś znowu szczęśliwa. A może ty nie chcesz zaznać szczęścia, jest w tobie jakaś autodestrukcja, dlaczego?

***

„Oto Ja was posyłam jak owce między wilki.

Bądźcie tedy roztropni jak węże,

a nieskazitelni jak gołębie”.

– Mt 10,16

Kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy, nie wiedziałaś, kim jestem. Niewinny, dobry starszy pan z siwymi skroniami o głębokim spojrzeniu czarnych jak węgle oczu. Nie wiń się za to przywiązanie twoje do mnie. Nie mogłaś wiedzieć wtedy, na początku naszej znajomości, że stanę się twoim cierniem.

Chwaliłaś się swoim mężem, chwaliłaś się swoim spokojem, poukładanym jak w pudełeczku światem. Drażniło mnie to. Ja nie znoszę happy endów, tej nudnej harmonii, w której pachnie niedzielny obiad, a rodzice z dziećmi idą, trzymając się za ręce, do kościoła, a potem do parku. Chciałem zniszczyć twój spokój, zasiać w twoim umyśle chaos. Nie myl tego ze złem. Nie chciałem zła. W chaosie rodzą się nowe światy.

Bawiło mnie „otwieranie” ciebie. Wydawałaś się niewinna i trzymałaś się tak daleko... Byłaś taka zamknięta i skryta, jednak z każdym dniem jak dziecko nabierałaś do mnie zaufania i mówiłaś o sobie coraz więcej i więcej...

Wprawiało mnie to w dobry humor. Delektowałem się swoim sukcesem. Triumfowałem z powodu zwycięstwa. Bardzo szybko odkryłem twoje słabe punkty, wiedziałem, co cię boli, jak cię zranić. „Pokaż mi swoje rany, a ja je wyleczę...” Każdego coś boli, coś z przeszłości i z dnia dzisiejszego. Byłem przyjacielem do momentu, w którym uznałaś, że jestem twoim lekarstwem. W końcu się zorientowałaś, że to lekarstwo jest trucizną, ale było już trochę zbyt późno.

***

„Nie wydawaj duszy na pastwę smutku”

– Syr 30,21

Kiedy zniknąłem z twojego życia, przeżyłaś to ciężej, niż przypuszczałem. Głęboki smutek zaczął rzeźbić rysy twojej twarzy. Po jakimś czasie zauważyłem, że zawiesiłaś sobie krzyżyk na szyi. Czy zrozumiałaś, że tylko Jezus jest przy tobie zawsze, w każdej chwili dnia i nocy? Wróciłem, kiedy zobaczyłem, że pogodziłaś się z moim zniknięciem, kiedy już nie bolało cię to puste miejsce obok.

I wszystko zaczęło się od nowa...

A byłaś taka szczęśliwa, zanim mnie poznałaś. Przywiązana do męża i kochająca swoje dzieci. Pamiętasz, jaka byłaś szczęśliwa? Urodziłaś swoją drugą córeczkę, z czułością całowałaś jej paznokietki u maleńkich stóp. Miały kształt półksiężyców, a skronie maleństwa były jak aksamit, granatowe oczy – spokojne i głębokie jak niebo. Ssała twoją pierś, zapach ciepłego mleka otulał was obie bezpieczną kołyską nadchodzącego snu. Nie sądziłaś, że powrót do korporacji cokolwiek zmieni w twoim życiu. Wierzyłaś w przyjaźń, życzliwość, bezinteresowność, szczerość. Co ci z tego pozostało? Utracone nadzieje bolą, prawda?

Podobno prawda wyzwala, a ciebie przygniotła, zaczęłaś tracić siły i pochłonął cię demon smutku. Jako katoliczka powinnaś chyba wiedzieć, że osoba wierząca jest radosna, pogodna, ufa Bogu, swoje życie oddaje w Jego ręce i ma tę pewność, że pasterz poprowadzi ją na szczęśliwe, błękitne obszary. Smutek jest największym grzechem. Rozpacz jest złem, melancholia – największym wykroczeniem przeciwko nadziei.

***

„Lecz to, co z ust wychodzi, pochodzi z serca, i to właśnie czyni człowieka nieczystym. Z serca bowiem pochodzą złe myśli, zabójstwa, cudzołóstwa, czyny nierządne, kradzieże, fałszywe świadectwa, przekleństwa. To właśnie czyni człowieka nieczystym. To zaś, że się je nie umytymi rękami, nie czyni człowieka nieczystym”

– Mt 15,18 – 20

„Bo przewrotne myśli oddzielają od Boga .

Mądrość nie wejdzie w duszę przewrotną,

nie zamieszka w ciele uwikłanym w grzech”

– Mdr 1,3 – 4

Lubisz być czarowana czy wolisz prawdę?

Powiedziałaś, że wolisz prawdę. Kiedy już ją poznałaś, zaczęło się twoje cierpienie. Widziałem, jak cierpisz, a ja byłem twoim cierniem.

Wkraczam w twoją duszę jako coś obcego, innego, niezgodnego z twoimi przekonaniami, ona próbuje mnie odrzucić. Walczysz, szamoczesz się, protestujesz, a ja zarzucam swoją kotwicę na dno twojej podświadomości.

Twój Jezus, którego nosisz na szyi, na łańcuszku, jak jakiegoś idola, był niby moralny, uzdrawiał ludzi, a został wychłostany i zabity. Po co go nosisz? I tak nikt nie jest w stanie przestrzegać jego nauki, jest zbyt trudna. Czy widziałaś, żeby ktoś nigdy nie cudzołożył czy nie pożądał wzrokiem, w myśli innej kobiety, innego mężczyzny?

Pokusom trzeba ulegać, to jedyny sposób, by zniknęły. To, z czym zajadle walczymy, staje się naszym demonem! Czy nie stałem się twoją obsesją? Powtarzałem ci, że tylko dzieci są prawdziwą miłością, tylko one wyszły z ciebie, są częścią twojej duszy, twojego ciała, reszta jest nieważna. Twój mąż jest dla ciebie obcy! Pamiętaj o tym! Miłość w małżeństwie kończy się po dwóch latach, potem jest już tylko przyzwyczajenie. Odpierałaś atak, upierając się, że przyzwyczajenie jest silniejsze od miłości. Miłość to odpowiedzialność za stan duszy najbliższego człowieka. Potem znowu cię zostawiłem. Musiałem swój czas poświęcić Y., która bardzo o mnie dbała, zachwycała się mną, zawsze się ze mną zgadzała, spędzała ze mną wiele miłych chwil. Ty coraz częściej atakowałaś mnie słownie, a nasze rozmowy były tylko kłótniami. Miałem cię dość, zaczęłaś mnie męczyć.

***

Rozbudzić pragnienie, żeby go nie ugasić. Wzbudzić nadzieję tylko po to, żeby ją rozwiać. Masz odczuwać brak, puste miejsce po mnie obok siebie, tęsknotę jak nieugaszone pragnienie, trawiące duszę, obracające energię życiową w popiół. Wróciłem, ale nie było już jak dawniej...

Dziwiłem się, co się stało, że moja magia nagle przestała działać. Nie byłaś już chorobliwie zazdrosna, nie wpadałaś w tak głęboki smutek, przygnębienie. Dopiero po długim czasie zrozumiałem, że nie spodziewałaś się po mnie już niczego dobrego, twoje oczekiwanie na kolejny cios, drzazgę, ukłucie, przykrość, rozstanie – było jak tarcza. Zabroniłaś mi już mówić do siebie „słodkie słowa”, więc uzależnianie cię ode mnie było trochę utrudnione, ale nie martwi mnie to. Nie ma kobiecej duszy niemożliwej do zdobycia.

***

„ okazało się, że w loży czeka na nas jeszcze pięć czy sześć kobiet. Wstały wszystkie na nasz widok i przywitały się w milczeniu. Kongres kobiet czy też harem. Siedziałam wobec Witkacego, który skinął, dosłownie skinął i natychmiast wszystkie kobiety, ile ich tam nie było, rzuciły się, żeby nas obsługiwać. Nalewały wina, wyrywały z rąk kelnerom półmiski, aby nam nakładać na talerze. Witkacy siedział chmurny, popijał wino, czasem tylko rzucał uwagę (rozkaz), że jestem nie dość obsłużona. Pięć czy sześć idiotek nadal obsługiwało mnie gorączkowo. na dzisiejszy wieczór ja miałam być faworytą, a wszystkie kobiety niewolnicami. Ależ wytresował sobie Witkacy to stadko”.

– Irena Krzywicka,

„Wspomnienia”

W naszej korporacji, poza sprawozdaniami, raportami, zestawieniami, bilansami, projektami, toczyło się jeszcze inne życie – biurowo-kawowe, sercowo-miłosne. Miałem swój prawdziwy harem. Jedna z „moich” pań, która proponowała mi intymne tête--à-tête, została zwolniona z pracy, ale zostało tyle innych, że naprawdę nie mogę narzekać na brak zainteresowania i dowodów uwielbienia. Opowiem trochę o jednej z nich. Była najłatwiejszą „ofiarą”. Wiecznie niezadowolona ze swojego męża: za mało zarabia, nigdzie jej nie zabiera. Nie była ładna, ale miała miły uśmiech. Wystarczyło tylko kilka słów: „jesteś piękna, jesteś seksowna”. Jakiś czas później wystarczyły trochę ostrzejsze słowa: „gdybyś ze mną była, krzyczałabyś z rozkoszy”.

Zaczęła mnie namawiać, a potem prosić i błagać, żebyśmy to zrobili. Była potwornie rozczarowana, kiedy dotarło do niej, że nie chcę jej tknąć nawet jednym palcem. Odraza, jaką przez moment dostrzegła w mojej twarzy, doprowadziła ją do poczucia odrzucenia, poczucia własnej nieatrakcyjności fizycznej. Mąż nie potrafił przywrócić jej właściwych proporcji, więc szukała potwierdzenia w ramionach innego. Od tej pory widywali się raz w tygodniu. Ich ukradkowe spotkania kończyły się gorączkowym zbliżeniem gdzieś na gasnącej zieleni traw, nad srebrną łzą jeziora, które błyszczało w ciemności jak jedyny świadek ich zakazanej miłości. Jej ciało lśniło w ciemności, nad sobą widziała miliony gwiazd. Leżała przed nim bezbronna i naga. Czekała na niego. On stał i patrzył. Chciał ją zapamiętać właśnie taką, w tej chwili. Potem wchodził w nią gwałtownie i gorączkowo. Nie mieli miejsca na miłość. Ona oddawała mu tylko swoje ciało, bez duszy, a on z każdym kolejnym spotkaniem chciał coraz bardziej poznać jej myśli, wedrzeć się do jej głowy, ale nie było to możliwe, bo tam, mimo wszystko, pozostałem ja. Byli jak złoczyńcy, złodzieje czasu, najcenniejszej rzeczy, jaką można ofiarować drugiemu człowiekowi. Czas nie odrośnie jak drzewo, kwiat, trawa, przeminie bezpowrotnie. Okradali swoich najbliższych z godzin, które powinni z nimi spędzić. Ten czas tylko dla nich był chwilą skradzioną, wyrwaną, wyszarpaną z codziennych obowiązków. Musieli jechać do innego miasta, żeby przejść przez park, trzymając się za ręce.

„To będzie nasze miasto” – powiedział jej, kiedy po raz pierwszy zabrał ją do odległej o kilkadziesiąt kilometrów miejscowości. Szli przez jesienne aleje, całe w złocie i czerwieni, trzymając się za ręce, jakby znowu mieli osiemnaście lat, objęci, całujący się, zafascynowani sobą, głodni dotyku, oczekujący spełnienia. Ten powrót do pierwszych bezgranicznych czułości był magicznym kręgiem, z którego nie potrafili wyjść. Dręczyły ją później wyrzuty sumienia, z których zwierzała mi się cichym szeptem, oskarżając mnie przy okazji, że to ja ją popchnąłem do takiego życia. Odczuwałem satysfakcję, że kolejny raz sprawdziła się moja teoria, iż człowiek zawsze ewoluuje w kierunku dehumanizacji, nie pomoże mu religia, wartości, Bóg, zasady, przykazania, zawsze przegra ze swoją zwierzęcą naturą, z instynktem.

Nie byłem bezduszny, okazałem jej serce i zrozumienie. Pomogłem jej nie myśleć o nim, pomogłem jej zapomnieć. Stałem się prawdziwym przyjacielem, który nie osądza, nie krytykuje, nie ocenia, po prostu jest, bliski, stale obecny, dający wsparcie. Stałem się wtedy jak wiatr, skała, cisza i melodia...

***

„ warto znosić wszystkie wady małżeństwa,

aby mieć jednego przyjaciela

w świecie skażonym obojętnością”.

– Erica Jong

Małżeństwo jest jak delikatna roślina. Niepodlewana – więdnie. Z jej związkiem właśnie tak się stało...

Kobieta, którą tu wspomniałem, nie jest już dla mnie ważnym trofeum, przeminęła, tak jak jej małżeństwo. Była słabą, głupiutką Sarą. Nie potrafiła docenić Tobiasza, szła za moim głosem jak ślepiec spadający ze skały. Jej kochanek uwolnił ją ode mnie. Jego usta oddaliły ją ode mnie, jego ręce, jego słowa odgrodziły ją ode mnie, ale nie była wolna, z jednych sideł wpadła w kolejne. Straciła swego jedynego przyjaciela Tobiasza i stała się, jak liść na wietrze, zdana na przypadkowe romanse z mężczyznami, dla których była jedynie seksualną zabawką.

***

„Strzeż się go, byś nie miał przykrości

Unikaj go, a znajdziesz wytchnienie”

– Syr 22,13

Uważasz, że nie jesteś z tej galerii kobiet? Jesteś. Wprawdzie nie latasz wokół mnie, ale wkradłem się do twoich myśli i nie możesz zaznać spokoju. Chciałabyś się ode mnie uwolnić. Nie uda ci się! Ode mnie nie można uciec!

Ciągle wspominasz złe momenty, złe słowa, które ode mnie usłyszałaś, żeby podtrzymać nienawiść do mnie, żeby mieć poczucie, że się ode mnie nie uzależniłaś, że jesteś wolna. Grasz znakomicie swoją rolę. Udajesz, że śmieszy cię moje podrywanie innych kobiet. Jednak prawdę masz w oczach. Twoje oczy nie potrafią niczego ukryć. Kiedy tylko spojrzę – wiem. Jest w nich oddanie i zranienie, czułość i obawa przed samotnością.

Gdybyś potrafiła pielęgnować w sobie dobre wspomnienia, żyłoby ci się lżej, a twój uśmiech byłby szczery. Nie martwiłoby cię, że jesteś tylko kolejnym koralikiem w moim łańcuszku sukcesu.

Próbujesz odpocząć od zgiełku myśli w ciszy. Powiedz mi, jaka jest twoja cisza?

To stan, w którym nie ma dźwięku, ale przecież tak naprawdę one zawsze są wokół nas. Cisza absolutna nie istnieje, tak jak nie istnieje doskonałość, możemy tylko do niej dążyć i po to tutaj jesteśmy...

Twoja cisza jest pełna szumu drzew, kropel deszczu, głosu świerszczy, kroków na żwirowej alejce, jest w niej niegłośne, dalekie szczekanie psa, śmiech dzieci, ich drobne utarczki, kłótnie i rozczulające słowa, które tak często przecinają twoją ciszę: „Mamusiu, jesteś taka piękna. Kocham cię”. Uwielbiasz tego słuchać. Wtedy znowu kochasz życie.

W moich ustach słowa stawały się dla ciebie kpiną, wiedziałaś, że nic nie znaczą, że słyszy je każda kobieta, ale w ustach twojego dziecka były jak źródlana woda. Wiedziałaś, że ono naprawdę tak myśli.

***

Czy kiedykolwiek się zmienię? Czasem, kiedy spaceruję po wejherowskiej Kalwarii, czuję, że być może tak. Przecież nie urodziłem się Asmodeuszem. Byłem kiedyś aniołem, a teraz nadal jestem... aniołem... upadłym aniołem...

Ale teraz znowu czuję się czysty, kiedy wchodzę po kamiennych schodach na wzgórza Kalwarii.

Z zieleni wysokich drzew wydobywały się białe ściany Kaplicy Wniebowstąpienia powstałej w roku 1665, a ufundowanej przez drugą żonę Jakuba Wejhera – Joannę Katarzynę Radziwiłłównę. Śnieżne ornamenty, wykute w kamieniu, w kształcie wygiętych jak wiolonczela łuków, umieszczone tuż pod lekko spadzistym dachem pokrytym brunatnoczerwoną dachówką, zdobiły wysokie drzwi z ciemnobrązowego drewna, do których prowadziło kilka kamiennych stopni. Zajrzałem do środka przez niewielki przesmyk w drzwiach. W migotliwej czerni dostrzegłem obraz olejny malowany na płótnie: uczniowie, skupieni wokół swego nauczyciela, widzą go po raz ostatni, wszyscy z przejęciem wznoszą oczy ku górze, ku Jezusowi.

Nie udało mi się dostrzec śladów stóp wykutych w posadzce, o których czytałem, że zostały tutaj umieszczone na pamiątkę miejsca, w którym apostołowie ostatni raz widzieli Chrystusa – wnętrze tonęło w mroku, jedynie ów obraz olejny o nasyconych, ciemnych barwach, Jezus w szkarłatnym suknie odcinał się wyraźnie od ciemności. Kiedy tak stałem przytulony do drzwi kaplicy, by jak najwięcej dostrzec, owładnęła mną na chwilę głęboka, jakby bezgraniczna cisza, która biła z wnętrza, i zapach wilgotnej ziemi, zapach tej niewielkiej, zamkniętej przestrzeni, spowitej w ciszę i półmrok rozświetlany jedynie cienkimi przesmykami słońca wpadającymi do wnętrza przez dwa niewielkie romby wycięte w drzwiach.

W zamyśleniu szedłem dalej, do Kaplicy Ogrójca, z daleka już widziałem jej kremowe ściany poprzecinane wąskimi kolumnami połyskującymi bielą. Tuż pod niewielkim, spadzistym dachem wznosiło się okienko niknące w półokrągłym łuku. Nad wejściem widać było wykuty w kamieniu opacki kapelusz z pastorałem, upamiętniający fundatora kapliczki – opata cystersów oliwskich Aleksandra Kęsowskiego. Wewnątrz znajdował się obraz Jezusa z rozpostartymi dłońmi modlącego się w Ogrodzie Oliwnym, a przed nim anioł z kielichem w dłoni... Sugestywne, pełne wyrazu płótno zdawało się krzyczeć: „Panie, oddal ode mnie ten kielich!” Na bocznych płótnach dostrzegłem apostołów – niczego nieświadomych, pogrążonych we śnie... Dalej, na samym wzgórzu, z którego rozpościerał się widok na Wejherowo, na strzeliste wieże kościołów, niewielkie z tej odległości domy i kamienice, stała niepozorna, nieduża, wyjątkowo skromna w porównaniu z pozostałymi – Kaplica Pocałunku Judasza. Siedem kamiennych stopni wiodło do obszernych drzwi, za którymi wznosiło się płótno pojmanego Jezusa. U podnóża Góry Oliwnej, w cieniu wysokich drzew stała nieduża Kaplica Grobu Matki Bożej. Wewnątrz, w przeszklonej trumnie leżała gipsowa figura Marii. Kamienne schody biegnące tuż przy kaplicy pięły się w górę, przykryte brunatnym dywanem liści, które przetrwały tutaj aż od jesieni, i niknęły w gęstej, poprzetykanej promieniami słońca zieleni. Stąd szedłem w dół, aż do Kaplicy nad Cedronem, która nie zachowała się od czasów Jakuba Wejhera, tuż przy kamiennym moście stała jedynie kapliczka z czerwonej cegły ufundowana w 1860 roku przez Ottona Keyserlinga. Wodom Cedronu w tym właśnie miejscu pątnicy przypisują niezwykłą moc. Zatrzymałem się nad wąskim strumieniem pełnym kamieni, które w słońcu mieniły się najróżniejszymi odcieniami brązu, czerwieni i złota, zanurzyłem palce w spokojnym strumieniu, przeniknął mnie chłód wody, aż poczułem ból w dłoni. Cofnąłem rękę i wróciło do mnie ciepło, jakby ze zdwojoną siłą, orzeźwiony ruszyłem dalej. Przed sobą miałem jeszcze tak wiele kaplic...

Kaplica Bramy Jerozolimskiej – śnieżnobiała z ciemnobrązowym napisem „Brama Jerozolimska” – wewnątrz fresk: wprowadzenie Chrystusa do Jerozolimy oraz pogrzeb Matki Boskiej. Kaplica Domu Annasza – dach wieńczyły cztery drobne wieżyczki, na wąskich kolumnach wyryto głębokie krzyże. Duże, brązowe drzwi, proste, bez ornamentów i ozdobnych rzeźbień, sprawiały surowe, ascetyczne wrażenie. Wewnątrz obraz – Chrystus przed Annaszem, i Kaplica Wieczernika – duża, z dachem krytym brunatną dachówką, oknami niknącymi w półokrągłych niszach, przypominała dom, w którym Chrystus umył uczniom nogi i spożył z nimi ostatnią wieczerzę, stąd udał się na Górę Oliwną. Od ciemności odcinał się nasyconymi barwami obraz „Ostatnia Wieczerza”. Dalej stała Kaplica Domku Matki Bożej z 1660 roku, przypominała niewielki domek, skromny, pozbawiony ozdobnych ornamentów, połączenie ciemnobrązowego drewna z białym murem. Wewnątrz w ciszy i półmroku dostrzegłem tryptyk maryjny na płótnie: „Pożegnanie Jezusa z Marią”, „Zaśnięcie Matki Bożej i dwunastu Apostołów” i „Wniebowzięcie”. Kapliczka Domu Kajfasza – najwyżej położona na kalwaryjskich wzgórzach, otoczona ozdobnym mosiężnym ogrodzeniem, prowadzą do niej obmurowane schody. To tutaj, w dolnej części kaplicy, została umieszczona kamienna figura Jezusa ze spętanymi grubym sznurem dłońmi. Moim kolejnym przystankiem w wędrówce była Kaplica Pałacu Piłata. Potężna i imponująca w porównaniu z mniejszymi kapliczkami. Rezydencja Piłata zbudowana w barokowym stylu. Na kolumnach zamkniętych półokrągłymi łukami wznosiły się srebrne dachy połyskujące w blasku południowego słońca. Zatrzymałem się tutaj dłużej z powodu szarej płyty nagrobnej z wyrytym napisem: „Adele von Lynar aus Keyserling”.

Wróciły wspomnienia... To tutaj przychodziłem ze swoją dawną dziewczyną, trzymaliśmy się za ręce, spacerowaliśmy po Kalwarii kilka godzin, aż w końcu skręcaliśmy w leśne bezdroża. Ona kładła się na mojej kurtce na ziemi. Pieściłem językiem jej delikatne piersi. Wchodziłem w nią szybko, gwałtownie, w pośpiechu. Wyginała swoje kruche ciało w łuk. Jej głośne jęki doprowadzały mnie do szaleństwa... To wszystko przeminęło... Odegnałem wspomnienia, nie lubię nosić przeszłości na swoich barkach. Przeszłość to coś, czego nie ma. Balast, z którego powinniśmy zabrać tylko to, co ładne i delikatne, miłe, radosne, dobre, w przeciwnym razie dźwigamy ciężar, który nas zabija. Jesienny wiatr chłodził moją twarz. Szedłem przed siebie dalej, do kolejnej stacji. Przede mną jeszcze kilka kapliczek: Kaplica Pałacu Heroda – jedna z największych na Kalwarii. Wewnątrz obraz „Jezus przed Herodem”, Kaplica Podjęcia Krzyża – ufundowana przez Cecylię Eleonorę, młodszą córkę Jakuba Wejhera z pierwszego małżeństwa z Anną Elżbietą Schaffgotsch. Podobnie jak Kaplica nad Cedronem w stylu neogotyckim, z czerwonobrunatnej cegły, silnie kontrastuje z nasyconą słonecznym światłem zielenią. W głębi każdej z wąskich kolumn widniał krzyż.

Szedłem od jednej kapliczki do kolejnej, mijałem te wszystkie miejsca, ja – grzesznik – nie czułem tutaj swojej czarnej duszy. Kalwaria przyjmuje w swoją cichą zieleń każdego człowieka. Jedyne czyste miejsce w brudzie świata... Minąłem Kaplicę Cyranejczyka – obudowaną murem pruskim, kryjącą w swym niewielkim wnętrzu rzeźbę Szymona Cyranejczyka pomagającego dźwigać krzyż Chrystusowi – i Kaplicę Weroniki, również w stylu „muru pruskiego”, chroniąca figurę świętej Weroniki z chustą w ręku, na której odcisnęła się twarz Jezusa poraniona do krwi przez koronę cierniową. Szedłem dalej bez pośpiechu, bez gonitwy myśli, wypełniał mnie spokój, jakiego nie zaznałem od lat. Odpoczywałem przy Kaplicy Grobu Chrystusa – w miejscu odmiennym od pozostałych, przypominającym szary kamienny sarkofag, zakończony półokrągłą kopułą, na szczycie której wznosi się mosiężny krzyż, a kolumny wspierają półokrągłe łuki. Doszedłem w końcu do Bramy Oliwskiej – dwudziestej szóstej, ostatniej kaplicy, ufundowanej w osiemnastym wieku przez Piotra Jerzego Przebendowskiego.

Kiedy tak wędrowałem przed siebie, wolny od ciężaru myśli, nagle mimowolnie z zakamarków pamięci wydobyłem tę chwilę, kiedy zabrałaś mnie do kościoła. Wokół nas była pustka i cisza. Byliśmy tam tylko my. Siedzieliśmy w ławce, kiedy nagle dotknęłaś mnie. Nie spodziewałem się tego – moje ręce zamknęłaś w swoich dłoniach. Odczułem spokój, zapach gasnących kadzideł i być może coś metafizycznego, obecność nieosiągalnego Sacrum...

Pokrzepiony kalwaryjską wędrówką, wracam do domu, do swojego życia i do siebie samego, niestety...

***

„Zło, które ci wyrządzają, jest dobrem. Dobro, które wyświadczają, może być złem. Reagować na zło to zamieniać je w dobro”.

– Shan Sa,

„Aleksander i Alestria”

Kiedy cię poznałam, uwierzyłam, że możesz być moim przyjacielem. Byłeś inny, w najbardziej pozytywnym sensie tego słowa. Spośród ludzi z korporacji, w której razem pracowaliśmy, tylko ty miałeś swoje pasje i zainteresowania, poza tym był w tobie luz, poczucie humoru, nie byłeś tak przejęty swoją rolą jak pozostali karierowicze w białych kołnierzykach i pod krawatem. Jednak interesuje cię najbardziej wywieranie wpływu na innych. Chcesz widzieć, jak zmienia się czyjaś osobowość pod wpływem twoich teorii. Uprawiasz silny behawioryzm. Torpedujesz człowieka wieloma czynnikami tego samego rodzaju, aż do wywołania reakcji, jak u psa Pawłowa. Człowiek to nie tylko instynkty, a ty za wszelką cenę chcesz udowodnić, że nikt nie wygra z instynktem. Zmienić człowieka mentalnie, uwolnić jego id, przewartościować superego.

***

Myślisz, że nic się we mnie nie zmieniło, ale zmiana nastąpiła i utrwalona w świadomości trwa permanentnie. Teraz już wiem, czego potrzebuję, co jest najważniejsze. Ten życiowy wybór, którego dokonałam wiele lat temu, jest najlepszy. Nic ważniejszego nie mogło mnie w życiu spotkać. To właśnie rodzina – mąż, dzieci, dom – jest moim portem. Tylko tutaj czuję się naprawdę szczęśliwa i mam poczucie bezpieczeństwa. Kiedyś szlochało wszystko we mnie, gdzieś głęboko, w środku... Ale to już minęło. Z tego, co było dla mnie złem, wydobyłam dobro – doceniłam w pełni własne życie. Staram się pamiętać tylko to, co dobre – dziękuję ci za wszystkie ciekawe rozmowy, książki, które dzięki tobie poznałam, za twoje piękne wiersze, za twoją przy mnie obecność i za to pouczające doświadczenie, jakim się stałeś, po którym przez moment czułam się wyczerpana, ale odzyskałam już siły i zamiast mnie odwieść, utwierdziłeś mnie, umocniłeś we wszystkich dotychczasowych poglądach.

Byłeś jak szatan namawiający, bym porzuciła swój kawałek czekolady, bo ty masz dla mnie coś lepszego. Trzymasz w ręku wielką bombonierkę i mówisz: „Chodź, zobacz, ile tu jest rozkoszy!”. Kobiety wyciągają ręce, otwierają zachłannie opakowanie, a w środku jest... pusto, nie ma nic...

Zło, o którym mi opowiedziałeś, pozwoliło mi otworzyć oczy na dobro. Słowa krytykujące poukładany świat pozwoliły mi w pełni do niego powrócić i schronić się w nim, odpocząć, a w końcu w pełni docenić zwykłą, spokojną codzienność.

***

„Co więc Bóg złączył, niech człowiek nie rozdziela”

– Mt 19,6

„Jest ona dana tobie od dziś na zawsze”

– Tb 7,12

Słowo Boże to słowo, które uspokaja. Słowo szatańskie wnosi niepokój, zamęt, wiatr, burzę, ulewę. Słowo Boże uzdrawia. Słowo szatańskie niszczy.

Życie to umiejętność dokonywania właściwych dla nas wyborów. Każdy jest do czegoś innego powołany. Jeśli człowiek już na coś się zdecydował, powinien przy dokonanym wyborze odpowiedzialnie trwać, a nie dryfować jak bezwolny patyk na wodzie.

Jestem powołana do macierzyństwa. Spodziewam się dziecka. Ta myśl o narodzinach nowego życia, boskiego cudu, napawa mnie spokojem i radością, oddala wszystkie niepokoje i udręki, cały chaos.

Za dziewięć miesięcy będę trzymała w ramionach maleńki cud. Moje dziecko będzie miało skronie jak ciepły aksamit, paznokcie u maleńkich stóp jak półksiężyce, oczy jak głębokie granatowe niebo. Urodzę w bólach, których się nie pamięta, małego człowieka i uwierzę, że będzie szczęśliwy. Nie popełni moich błędów, poda mi szklankę wody, kiedy będę stara, będzie kochał i będzie kochany, dokona dobrych wyborów, znajdzie swoją życiową drogę, która nie będzie pokrętna. Za dziewięć miesięcy do mojej piersi będzie tuliła się maleńka istotka i obok nas będzie ten, z którym Bóg mnie połączył w sakramencie małżeństwa, ten, który zwyciężył jak biblijny Tobiasz, a ja... ja jestem jego Sarą.Anna

Już w chwili narodzin nosimy w sobie nieuchronność odejścia.

Wszystko musi kiedyś przeminąć, zakończyć się, zniknąć bezpowrotnie albo przejść do innego wymiaru, nieosiągalnego dla nas, pozostających w tym samym miejscu.

Tak, ale Anna była kimś stałym w niestałości świata, nieprzemijającym światłem w szarym dniu, radością, która nie jest tylko przebrzmiałą muzyką, ale dźwiękiem, którym drga każda chwila życia.

Zjawiła się nieoczekiwanie, o nieokreślonej godzinie, w zwykły, szary dzień. Zatrzymała mnie na ulicy. Dotknęła ręką mojego ramienia. Odwróciłem się, a ona zapytała: „Czy mógłby mi pan powiedzieć, gdzie jest ulica Północna?”. Miała na sobie szary płaszcz, mocno związany w talii, i czarną torebkę przewieszoną przez ramię. Patrzyła wyczekująco, nieco zagubiona, z lekkim uśmiechem.

Pomyślałem o Północnej, to przecież moja ulubiona ulica, tak niewielka, na której nie ma nic oprócz jednej kamienicy. Zatrzymałem wzrok na jej rozwianych na wietrze włosach i jasnozielonym spojrzeniu. Nigdy wcześniej nie widziałem oczu o tak intensywnym odcieniu zieleni...

Tłumaczyłem, jak może najszybciej dojść na ulicę, której poszukiwała. Kręciła głową, nie rozumiała, myliła kierunki, mówiła, że mieszka w Wejherowie od niedawna i nie zna jeszcze miasta. Nigdy wcześniej nie zawierałem znajomości na ulicy, ale wtedy to był impuls, odruch, niemożność oderwania wzroku od tych rozwianych włosów, uśmiechu czy oczu, a może ten jej głos – cichy, nie za wysoki, łagodny... Sam nie wiem, jak to się stało, że zaprowadziłem ją pod adres, którego szukała, i zaprosiłem do cukierni na placu Wejhera.

Wokół pomnika dreptały gołębie, dzieci biegały, wdrapywały się na fontannę, a ich śmiech dźwięcznie rozbrzmiewał na całym placu. Czas miał zapach wolności. A potem dni nabrały nowego światła. Pocałunki kradzione w bramach jak za szczeniackich lat, trzymanie się za ręce, czułość, której nigdy nie było dosyć, przytulenia, muśnięcia i ta pierwsza noc, jakby nic wcześniej nie było, przeszłość nie istniała, tylko te jej włosy rozsypane na poduszce, delikatne ciało tak bezgranicznie oddane, palce zaciśnięte na pogniecionym prześcieradle i jęk rozdzierający ciszę nocy.

Jej włosy były utkane ze słońca i piasku, pachniały nadmorskim wiatrem. Kiedy zanurzałem rękę w długich pasmach, wracały do mnie letnie dni beztroskiej młodości.

Była w niej kruchość. Jej delikatność budziła we mnie nie tylko mężczyznę – kochanka, ale także mężczyznę – przyjaciela, opiekuna, Atlanta, bez którego strop jej życia rozsypałby się nieuchronnie...

Najistotniejsze jednak było to, że zjawiła się w moim życiu jako całkowite przeciwieństwo mojej byłej żony – stanowczej, bardzo pewnej siebie, dobrze zbudowanej kobiety, wiecznie narzekającej, bez zainteresowań, pasji, radości życia. Jej koleżanki z pracy były brzydkie, miały krzywe zęby albo grube nogi, obgryzione paznokcie albo odstające uszy, bez przerwy opowiadała mi takie bzdury, jakby tylko ona jedna była piękna, dawno chyba nie patrzyła w lustro, albo może jakieś bielmo przesłoniło jej jasność spojrzenia.

Czy każde małżeństwo jest skazane na klęskę?

Do niedawna myślałem, że tak, ale teraz wróciła nadzieja, bez której człowiek jest jak zmęczone ciało bez energii i radości ducha, jak lampa bez światła. Teraz jest Anna. Jej włosy są utkane ze słońca i piasku. Jej bliskość jest dla mnie dowodem na istnienie wszystkiego, co dobre i piękne, spokojne, harmonijne, delikatne.

Jej ciało poddawało się mojej sile z uległym, bezgranicznym oddaniem. Miałem nieodparte wrażenie, że moje szorstkie ręce nabierają miękkości, kiedy dotykałem jej skóry, tak aksamitnie gładkiej. Kiedy poznałem ją lepiej, nie tylko smak jej skóry, ust, dźwięk westchnienia, ale także jej myśli, nastroje, słowa, odkryłem, że jest pełna sprzeczności. Te wahania, skrajności, z jednej strony niepokoiły mnie, a nawet przerażały, jednak zarazem pociągały mnie jak nagłe skoki adrenaliny, bez której życie ciąży swoją monotonią i marazmem. Moja była żona, zawsze poukładana, silnie stąpająca po ziemi, rozsądna, mimo wrzasków nigdy nie pozwoliła sobie na łzy. Tymczasem Anna od radości przechodziła nagle do rozpaczy. Była łagodna, ale zarazem nerwowa, wiecznie spragniona czułości. Potrafiła przytulać się nieustannie, w każdej chwili dnia, rozświetlała tą czułością najzwyklejsze, najbardziej szare momenty życia. Zawsze delikatna, ale pod palcami czułem siłę jej napiętych mięśni, kiedy unosiła się nade mną w gorączkowym rytmie, pragnąc jak najszybciej doznać zaspokojenia. Radosna, ale zarazem dziwnie zamyślona, kiedy tylko odwracałem wzrok...

Anna... W tym imieniu pobrzmiewała cała gama nastrojów, mieniła się tęcza kolorów, wracały wszystkie obietnice przyszłości. Anna niebieska, ulotna, wyrozumiała, spełniająca wszystkie moje marzenia, wyczuwająca moje nastroje, łagodząca gniew i zmęczenie. Anna tak bliska, przytulona, kreśląca palcami znaki wokół mojej brody, policzka, warg, Anna zawsze spragniona mojego dotyku, ramienia. Mówiła mi: „Chcę poczuć ciężar twojego ciała na sobie”.

Anna niebieska, jasna, bliska, a teraz tak boleśnie daleka...

Nie rozumiałem, co się stało, kiedy nagle zniknęła bez słowa, z dnia na dzień. Co zrobiłem nie tak? Co powiedziałem, jak spojrzałem? Dlaczego? Żeby chociaż nie podzielała naszych czy moich planów na przyszłość, żeby powiedziała, wyjaśniła, że nie chce, nie ze mną, że jest z kimś innym, a ja to tylko antrakt w sztuce, zabawka, igraszka, odmiana, na chwilę, na miesiąc, dwa, pół roku... Gdyby coś powiedziała, pożegnała się, byłoby inaczej, lżej, może nie bolałoby tak bardzo. Moje gorączkowe poszukiwanie na nic się nie zdało. Zniknęła. Nie ma jej. Koniec. Może nigdy jej nie było? Pozostał tylko jej zapach na pościeli. Gdyby nie kilka kosmyków włosów na poduszce, uwierzyłbym, że ją sobie wymyśliłem, że była tylko dziewczyną ze snu i nigdy nie będzie obecna w moim życiu. Pod numerem telefonu, który mi podała, ktoś zniecierpliwionym tonem po raz szósty powtarzał mi: „Pomyłka!”. W biurze, w którym mówiła, że pracuje, nikt o niej nigdy nie słyszał, a pod adresem, który podała, w ogóle nie było żadnego budynku, tylko pusty plac po wyburzonym domu. Co się stało? Dlaczego? Nie wiem, nie wiem, nie wiem... Przecież mówiła, że kocha, że na zawsze, że będzie, że będziemy, że...

Mijały dni, tygodnie, miesiące. Starałem się oswoić w sobie myśl „było – minęło”. Wolałbym nigdy jej nie spotkać, żeby nie odczuwać teraz tej pustej przestrzeni obok siebie, w sobie. Przestrzeni niczym nie wypełnionej, po której hula wiatr jak w opuszczonym domu, z którego wyniesiono wszystkie meble, a nowi właściciele zrezygnowali z zamieszkania. Praca, praca i jeszcze raz praca, a wieczorami pół litra wódki – tylko tym wypełniłem swoją zgasłą codzienność. Zacząłem już przyzwyczajać się do nadgodzin i szybko nadchodzącego snu po wypiciu kilku głębszych. Jednak pustka i niepokój, jakbym ciągle na coś czekał, nie dawały mi spokoju. Wróciłem pamięcią do przeszłości, jakby szukając jakiegoś punktu zaczepienia, który przynosił ukojenie. Może zbyt mocno przywiązywałem się zawsze do zewnętrznych spraw, materialnych dążeń, przypadkowych ludzi, bez głębszej duchowości, która dawałaby stałe oparcie. Pewnego wieczoru snułem się bez celu ulicami mojego miasta. Dotarłem do ulicy, na której to wszystko się zaczęło... Z wąskiej, niepozornej ulicy Północnej biegnącej przez krótki pas pomiędzy dwoma niskimi kamienicami, z latarnią zawieszoną w pół drogi, wyszedłem wprost na szary gmach kolegiaty.

Wewnątrz panował półmrok, jedynie w oddali na ołtarzu paliło się czerwone światło. Owionął mnie zapach kadzideł, spokój, kojący chłód, jakbym znalazł się nagle w oddzielonym od gwaru ulic, odrębnym, samoistnym świecie. Wszedłem dalej – w katedralną ciszę kolegiaty, jakbym przeszedł ze zgiełku świata w spokój, z hałasu w ciszę, z blichtru neonowych świateł i kolorowych wystaw sklepowych w migotliwy płomień świec i snop słonecznego światła przenikającego przez wysokie witraże z ornamentami pnących się w górę roślin, z twarzami świętych, scenami z życia Jezusa, z koszmaru „wczoraj” do cudownego „dzisiaj”. Szukałem słów modlitwy, dawno nieodmawianej, niechcianej, zapomnianej – nie znajdowałem, nie pamiętałem... W końcu w ciszy, w pustce przyszły do mnie jedyne słowa, jakie mogłem, jakie chciałem wypowiedzieć:

„Boże, Ty wiesz o mnie wszystko, co miałbym Ci powiedzieć, zobacz, co czuję teraz, to puste miejsce i to pytanie: dlaczego?! – są nie do zniesienia. Pomóż mi zapomnieć...”.

I w końcu przyszedł spokój. Przyzwyczajałem się coraz bardziej do samotności. Nareszcie jest dobrze. Jestem wolny – na nikogo już nie czekam, niczego już nie pragnę, niczego nie chcę, nie mam marzeń, więc nic mnie już nie rozczaruje, nie zrani, nie naruszy.

Samotny spokój to rozwiązanie w sam raz dla mnie. Wszystko mija i wraca do człowieka równowaga.

Zacząłem też szukać zajęcia, które obok pracy pozwoliłoby mi zapomnieć o Annie. W wolnych chwilach wróciłem do fotografowania. Rozbudzenie w sobie dawnej pasji przyniosło mi upragnione zapomnienie. Czasem tylko niespodziewanie zjawiała się niechciana myśl, jak pięknie mogłyby wyglądać na zdjęciu jej włosy utkane ze słońca i piasku, rozwiane na wietrze, rozsypane na poduszce, mokre od deszczu, suche od słońca, jasne, ciepłe, żywe, pachnące, całe w moich rękach...

Coraz rzadziej wracała w myślach, zatarł się nawet w mojej pamięci jej profil, spojrzenie, wydaje mi się, że jedynie uśmiech zapamiętałem dokładnie, reszta odchodziła ode mnie jak spowita we mgle... I wtedy ją zobaczyłem. Roześmiana, odgarniała długimi palcami kosmyki włosów za ucho, siedziała przy kawiarnianym stoliku, żywo gestykulując, zajęta rozmową z jakąś kobietą. Nie! Nie z „jakąś kobietą”! Podszedłem bliżej do szyby osłoniętej różową markizą i zatrzymałem się z otwartymi ustami, jak topielec, który usiłuje rozpaczliwie nabrać powietrza po wynurzeniu się z wody, albo jak głodny dzieciak, który wpatruje się w nieosiągalne ciastko z kremem. Anna rozmawiała z... moją byłą żoną. Myśli zaczęły układać się w logiczną całość i wszystko zrozumiałem w jednej chwili... Moja żona miała same wady, ale czy mogła być tak okrutna, żeby postawić na mojej drodze życia Annę, by ta mogła rozkochać mnie w sobie tylko po to, by nagle zniknąć?

Udało się, jej odejście dźwigam w sobie każdego dnia i każdej nocy.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: