Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Astronautka - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
28 sierpnia 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
31,50

Astronautka - ebook

Boże Narodzenie, rok 2067

Na uszkodzonym, pogrążonym w ciemnościach statku kosmicznym Hawking II rozbrzmiewa Cicha noc. Pozostała na nim tylko jedna osoba, komandor Maryam „May” Knox. Jedynie May przeżyła pierwszą załogową misję na Europę, księżyc Jowisza.

Pomóc może jej wyłącznie mąż, Stephen, naukowiec z NASA, który kierował misją z Ziemi i któremu May złamała serce, a który teraz sam znajduje się w śmiertelnym niebezpieczeństwie.

Mężczyzna nie ma pojęcia, że nie wszystkim zależy na tym, aby May wróciła na Ziemię żywa. A co jeszcze gorsze: nikt nie podejrzewa nawet, że wbrew wszelkim pozorom kobieta może jednak nie przebywać na tym statku sama…

Teraz May walczy o życie i tylko wędrujący przez niezgłębiona pustkę głos Stephena może sprowadzić ją do domu.

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8289-974-0
Rozmiar pliku: 2,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ 1

1

Kwie­cień 2045
Bour­ne­mo­uth, Wielka Bry­ta­nia

Za bar­dzo szar­żu­jesz.

Eve stała na brzegu ogro­do­wej sadzawki w gasną­cych pro­mie­niach wio­sen­nego słońca. Przy­czyną nie­po­koju widocz­nego na jej mło­dej twa­rzy była córka, zbyt skłonna do bra­wury dzie­się­cio­let­nia May, która plu­skała się w zie­lo­nej wodzie w swym ulu­bio­nym cytry­no­wym czepku i pasu­ją­cych do niego oku­la­rach pły­wac­kich. May uśmiech­nęła się, zauwa­żyw­szy nie­po­kój matki. Utwier­dzał ją w prze­ko­na­niu, że to, co robi, jest naprawdę ryzy­kowne.

Eve nie była nado­pie­kuń­czą matką, lecz prze­pły­wa­nie całej dłu­go­ści męt­nej sadzawki pod wodą nie wyda­wało jej się ani zabawne, ani roz­sądne. Pod­nio­sła ręcz­nik córki.

– Tak czy ina­czej, nie­długo będzie kola­cja, więc wyjdź z tego błota, pro­szę, i…

– Zacze­kaj na mnie po dru­giej stro­nie! – krzyk­nęła May i dała nurka do wody.

– Niech to szlag – rzu­ciła Eve.

May usły­szała pod wodą stłu­mione słowa matki, wyczuła jej iry­ta­cję i, pod­eks­cy­to­wana, tym bar­dziej chciała udo­wod­nić, że da sobie radę. Ener­gicz­nie poru­szała rękami i nogami, a prze­ko­nana, że poko­nała duży dystans, wysta­wiła na moment głowę, by zoba­czyć, ile jesz­cze zostało jej do prze­pły­nię­cia. Wpa­dła w prze­ra­że­nie, gdy się oka­zało, że choć czuła się już bar­dzo zmę­czona, prze­pły­nęła zale­d­wie jedną trze­cią dłu­go­ści sadzawki. Zimna woda spra­wiła, że sztyw­niały jej mię­śnie, a oddech sta­wał się coraz płyt­szy. A co gor­sza, krót­kie wynu­rze­nie się na powierzch­nię wywo­łało gniewne okrzyki matki, żąda­ją­cej, by córka jej posłu­chała i wyszła z sadzawki natych­miast, zanim się utopi.

Utopi.

Od naj­młod­szych lat May była świetną pły­waczką, uta­len­to­waną i ponad wiek wytrzy­małą. Myśl o śmierci w miej­scu, w któ­rym czuła się bez­pieczna jak w domu, a być może nawet bar­dziej, wyda­wała jej się absur­dalna… Do tego dnia w sadzawce. Z każ­dym ruchem jej ręce i nogi sta­wały się cięż­sze, a płuca coraz bar­dziej bolały. Wynu­rza­jąc się na chwilę, zaczerp­nęła szybko łyk powie­trza, ale nie wystar­czyło go na długo. Gdzieś w tyle głowy zaczęły pobrzmie­wać ostrze­że­nia matki doty­czące pły­wa­nia w ogro­do­wej sadzawce. Woda zawsze była w niej zimna, nawet latem, w słońcu ni­gdy nie uda­wało się ogrzać jej bar­dziej niż na głę­bo­kość kil­ku­na­stu cen­ty­me­trów od mato­wej, niczego nie­odbi­ja­ją­cej powierzchni.

Ale ja jestem nie­zwy­kła, prze­ko­ny­wała samą sie­bie. Jestem wyjąt­kowa.

Do tej pory jej oso­bi­sta che­er­le­aderka sku­tecz­nie ją dopin­go­wała, teraz jed­nak do obo­la­łych z zimna uszu May nic nie docie­rało. Porzu­ca­jąc dumę, wynu­rzyła się, by zła­pać oddech, oka­zało się jed­nak, że wciąż ma do poko­na­nia jedną trze­cią drogi na drugi brzeg, dystans, który w tej chwili wyda­wał jej się rów­nie długi jak kanał La Man­che. Zaczerp­nęła powie­trza i usi­ło­wała pły­nąć, lecz wyczer­pa­nie spra­wiło, że zaczęło jej drę­twieć całe ciało.

Ręce i nogi led­wie się poru­szały, tra­cąc resztki sił na utrzy­ma­nie ust ponad wodą; May czuła już tylko złość na wła­sną głu­potę, na zlek­ce­wa­że­nie ostrze­żeń mamy. Po raz ostatni spró­bo­wała uchwy­cić spoj­rze­nie Eve w nadziei, że ta zro­zu­mie bez­gło­śne woła­nie o pomoc, bo w jej roz­dy­go­ta­nej piersi bra­ko­wało już powie­trza na krzyk. Nie zoba­czyła jed­nak nic oprócz meta­licz­nego nieba wiszą­cego nad roz­my­tym kra­jo­bra­zem i… spa­dła w dół jak kamień. Mogła tylko pró­bo­wać zatrzy­mać ostatni łyk powie­trza, choć zda­wała sobie sprawę, że nie zdoła już tego zro­bić. Jej ciało stało się sine i zlo­do­wa­ciało niczym dłoń zanu­rzona w śniegu. I wtedy poczuła ostry ból w piersi i usły­szała roz­ka­zu­jący głos; ktoś wycią­gał ją z otchłani.

– Oddy­chaj!ROZDZIAŁ 2

2

25 grud­nia 2067
Sta­tek badaw­czy „Haw­king II”

Nagie ciało May zanu­rzone w żelu hipo­ter­micz­nym leżało w wid­mo­wej ciszy kap­suły hiber­na­cyj­nej. Zain­tu­bo­wane i pod­łą­czone do wszel­kich moż­li­wych urzą­dzeń reani­mu­ją­cych. Jedyną oznaką życia było pomru­ki­wa­nie i pobrzę­ki­wa­nie maszyn. Kap­suła, ogromny kokon o mlecz­no­bia­łej mato­wej powłoce, pul­so­wała deli­kat­nie w rytm płyt­kich odde­chów May. Było to jedyne – poza bursz­ty­no­wym pobla­skiem oświe­tle­nia awa­ryj­nego – zna­czące źró­dło świa­tła w zaciem­nio­nym ambu­la­to­rium. W mato­wym okienku obser­wa­cyj­nym wymi­ze­ro­wana twarz May wyda­wała się mar­twa.

Czuj­niki wykryły pod led­wie dostrze­gal­nie trze­po­czą­cymi rzę­sami szybki ruch gałek ocznych, pierw­szą oznakę świa­do­mo­ści. Kap­suła od razu zare­ago­wała – zaró­żo­wiła się i roz­po­częła pro­ce­durę stop­nio­wego pod­wyż­sza­nia cie­płoty ciała, jed­no­cze­śnie poda­jąc neu­ro­sty­mu­lanty.

Przy­tę­pione zmy­sły May mogły odbie­rać tylko słabe bły­ski świa­tła i stłu­mione, odle­głe dźwięki. Palce z wysił­kiem dra­pały powie­trze, pod­czas gdy w spo­wol­nio­nym mózgu roz­bie­gał się na wszyst­kie strony rój neu­ro­nów. Skóra zaru­mie­niła się pod cienką war­stwą potu. Każda kość w jej ciele cier­piała katu­sze, a krew burzyła się w żyłach.

Narządy wewnętrzne szybko odży­wały, a mimo to May z tru­dem prze­dzie­rała się przez pozor­nie nie­prze­nik­nioną mgłę spo­wi­ja­jącą jej umysł. Roz­pacz­li­wie potrze­bo­wała jakie­goś bodźca, ina­czej gro­ziło jej, że udusi się rurką intu­ba­cyjną, ponie­waż w kap­sule zwal­niał sys­tem pod­trzy­my­wa­nia życia. Przy­szedł w postaci gło­śnych tonów świą­tecz­nej melo­dii pusz­czo­nej z gło­śni­ków na statku, poprze­dza­ją­cych nagrane na pły­cie życze­nia świą­teczne w wielu języ­kach. Wśród prze­ni­kli­wych gło­sów dzie­cię­cego chóru śpie­wa­ją­cego _Cichą noc_ osła­bione nad­ner­cza May uwol­niły całą adre­na­linę, jaką udało im się zgro­ma­dzić. Rezul­tat przy­po­mi­nał odpa­la­nie samo­chodu, który całymi tygo­dniami stał w tem­pe­ra­tu­rze poni­żej zera. W ślad nad­ner­czy poszedł auto­no­miczny układ ner­wowy, pobu­dza­jąc mię­śnie do gwał­tow­nych skur­czów, aby ogrzać trze­wia. Gdy frag­men­ta­ryczna świa­do­mość kłę­biła się w jej umy­śle, chór ude­rzył prze­szy­wa­ją­cym cre­scendo, a May otwo­rzyła oczy.ROZDZIAŁ 3

3

Pacjentka wró­ciła do życia. Dez­ak­ty­wa­cja kap­suły hiber­na­cyj­nej.

Spo­kojny kobiecy głos SI, sztucz­nej inte­li­gen­cji, prze­bił się przez gasnące dźwięki pra­cu­ją­cych maszyn. Respi­ra­tor zwol­nił i zatrzy­mał się ze znu­żo­nym wes­tchnię­ciem. Wieko kap­suły się roz­su­nęło, skro­plona para z wewnętrz­nych ścia­nek spły­nęła na pod­łogę. May, cał­ko­wi­cie zdez­o­rien­to­wana, nie­zdolna sku­pić wzroku i led­wie mogąca poru­szyć osła­bio­nymi rękami i nogami, wpa­dła w panikę. Jej krzyk został zdła­wiony przez rurkę intu­ba­cyjną i sondę do kar­mie­nia, które upar­cie ją kne­blo­wały. Kur­czowo chwy­ciła je roz­grze­wa­ją­cymi się powoli pal­cami i zaczęła wycią­gać, zwal­cza­jąc jed­no­cze­śnie atak kaszlu i odruch wymiotny.

Gdy wresz­cie się z tym upo­rała, powoli zanu­rzyła się w żelu hipo­ter­micz­nym, teraz cie­płym i kle­istym, który zakrył piersi i dosię­gnął szyi, gro­żąc May udu­sze­niem. Gwał­towny napad paniki wywo­łał bole­sne skur­cze mię­śni i wra­że­nie, że skórę prze­szy­wają szpilki i igły. Paskudny żel dotarł do brody, May szarp­nęła się i prze­wró­ciła na bok. Kap­suła zako­ły­sała się i wywró­ciła. Ude­rzyła o pod­łogę, a May, nagle wyrzu­cona na zewnątrz, prze­je­chała śli­zgiem przez pokój; igły do kro­pló­wek nie­mal wystrze­liły z jej ciała. Doto­czyła się do jakiejś ściany i leżała tam w pozy­cji embrio­nal­nej, wymio­tu­jąc czymś wod­ni­stym zmie­sza­nym z krwią.

W gło­wie May pano­wał zamęt, kłę­biło się mnó­stwo pytań. W ciem­no­ściach nie­wiele widziała, a obraz był na poły roz­ma­zany. Wie­działa, że jest w jakimś szpi­talu, ale gdzie? Nie pamię­tała, jak się tam zna­la­zła ani nawet że była chora. Czuła się jed­nak tak źle, jakby miała zaraz umrzeć. Para­li­żu­jąca ciało panika pozba­wiała ją tchu. Chciało jej się spać, a myśl o śmierci spra­wiła, że po pro­stu zamknęła oczy i się pod­dała, jakby nie zale­żało jej już na życiu. Wyda­wało jej się to pocią­ga­jące, nie­mal nie­od­par­cie, ale jakimś cudem dotarło do niej, że mogło się też oka­zać nie­bez­pieczne. Czuła to. Choć pokój wiro­wał, powo­du­jąc mdło­ści, wycią­gnęła ręce i na oślep zaczęła szu­kać cze­goś solid­nego, czego mogłaby się przy­trzy­mać, racz­ku­jąc nie­po­rad­nie niczym nie­mowlę.

Blat wzdłuż ściany wyda­wał się dosta­tecz­nie bli­sko, więc May sku­piła się na nim i peł­zła po pod­ło­dze, z wysił­kiem prze­su­wa­jąc nogi. Były jak z gumy. Gdy jej kłyk­cie stuk­nęły o jedną z zim­nych meta­lo­wych sza­fek, poczuła cień ulgi, a to dodało jej pew­no­ści sie­bie. Oparła się na jed­nym łok­ciu, potem na dru­gim i uży­wa­jąc wszyst­kich sił, pod­nio­sła się na kolana i pod­parła rękami; słabe, drżące mię­śnie led­wie utrzy­my­wały ją w tej pozy­cji.

Nie miała poję­cia, co teraz zro­bić, cze­kała więc, aż wpad­nie jej do głowy jakiś pomysł.

_Woda_.

Język miała tak wysu­szony, że przy­kleił się do pod­nie­bie­nia, wciąż sma­ku­ją­cego krwią. _Odwod­nie­nie_. Tak się nazywa to, co teraz czuła. Zda­rzało jej się to wcze­śniej, wiele razy. _Niskie ciśnie­nie krwi_. Przy­czyna zawro­tów głowy i osła­bie­nia.

_Rusz się_.

Umysł May otrzą­sał się z paję­czyn, roz­ka­wał­ko­wany świat zaczy­nał skła­dać się w całość. Na bla­cie, nie­da­leko niej, znaj­do­wało się sta­no­wi­sko badań lekar­skich z umy­walką umiesz­czoną nie­spełna metr nad pod­łogą. Myśl o wsta­niu na nogi była nie­do­rzeczna, May zła­pała się jed­nak kra­wę­dzi blatu i pod­nio­sła się z jed­nego kolana, wykrzy­wia­jąc twarz z bólu, który niczym roz­grzane noże prze­szy­wał każdy staw i mię­sień. Posłu­gu­jąc się na prze­mian nogami i rękami w ten spo­sób, że jedna para odpo­czy­wała, pod­czas gdy druga pra­co­wała, zdo­łała przy­kuc­nąć. To małe zwy­cię­stwo upew­niło ją, że warto dalej pró­bo­wać. Pod­cią­gnęła się dosta­tecz­nie wysoko, by wysu­nąć rękę nad umy­walkę i ucze­pić się kranu. Trzy­mała się go z całej siły wypro­sto­wa­nymi rękami i prze­su­wała stopy do przodu, dopóki nie udało jej się wstać.

Wpa­trzona w meta­lową umy­walkę May uśmie­chała się dum­nie. Popę­kane wargi krwa­wiły, ale to jej nie obcho­dziło, bo gdy odkrę­ciła kurek, z kranu popły­nęła woda. Nachy­liła się, pozwo­liła jej spły­wać po twa­rzy i poły­kała każdą kro­plę, jaką zdo­łała zła­pać. Woda sma­ko­wała tak wspa­niale, że May by się roz­pła­kała, gdyby tylko zostały jej jakieś łzy. Po kilku dużych łykach woda przy­wró­ciła jej chęć do życia. Wzrok się wyostrzył, umysł roz­ja­śnił. Na ścia­nie za zle­wem wisiała latarka awa­ryjna. May ją zdjęła, włą­czyła słabe, mru­ga­jące świa­tło i ostroż­nie rozej­rzała się wokół.

_Co tu się stało, u dia­bła?_

W ambu­la­to­rium pano­wał kom­pletny chaos, zawar­tość szu­flad, sza­fek i zamy­ka­nych schow­ków leżała w nie­ła­dzie, naj­wy­raź­niej wyrzu­cona na pod­łogę w akcie despe­ra­cji. _Czym spo­wo­do­wa­nej despe­ra­cji?_ Nosze na kół­kach były obdarte i popla­mione. May pomy­ślała, że wygląda to jak pomiesz­cze­nie do selek­cji ran­nych w stre­fie wojny. _Skąd mam wie­dzieć, dla­czego tak wygląda?_ Pró­bo­wała wyde­du­ko­wać przy­czyny, lecz duże luki w pamięci i zmniej­szona zdol­ność per­cep­cji wpra­wiały ją w zde­ner­wo­wa­nie, czego sta­now­czo chciała unik­nąć. Powie­działa sobie, że naj­pierw musi się sku­pić na dopro­wa­dze­nia ciała do stanu jakiej takiej nor­mal­no­ści, a dopiero potem zrobi to samo z umy­słem.

– Nie kom­pli­kuj – szep­nęła.

Wła­sny głos wydał jej się schryp­nięty i nie­znany, ucie­szyła się jed­nak, że go sły­szy. I zgo­dziła się z tymi sło­wami. „Nie kom­pli­kuj”. Pod­nio­sła z pod­łogi szpi­talną koszulę i wsu­nęła ją przez głowę, zado­wo­lona, że może się ogrzać. Woda była darem nie­bios, lecz odwod­nie­nie znów dało o sobie znać; May czuła się słaba i nękał ją tępy ból głowy. Świa­tło latarki omio­tło oszkloną szafkę z worecz­kami do kro­pló­wek. Tego wła­śnie potrze­bo­wała – dużego zastrzyku płynu, który uzu­pełni to, co stra­ciła. Od szafki dzie­liło ją tylko dzie­sięć kro­ków. Prze­su­wała się bokiem, mocno trzy­ma­jąc się blatu, by nie potknąć się o poroz­rzu­cane rze­czy.

Dotarła do szafki, lecz ta oka­zała się zamknięta. Próba przy­po­mnie­nia sobie kodu dostępu byłaby tor­turą, na którą May nie chciała się nara­żać. Roz­glą­da­jąc się dookoła za czymś, czym mogłaby stłuc pan­cerną – tego była pewna – szybę, zauwa­żyła obok kla­wia­tury nume­rycz­nej ska­ner w ana­to­micz­nym kształ­cie. Przy­ło­żyła do niego dłoń. Mały ekran przy ska­nerze zamru­gał i wyświe­tlił komu­ni­kat:

KAPI­TAN MARYAM KNOX, STA­TEK BADAW­CZY „HAW­KING II”

– Witam, kapi­tan Knox – zaćwier­kała rado­śnie SI.

– Co? – zdzi­wiła się May.

– Witam, kapi­tan Knox.

– Ja… wła­śnie się obu­dzi­łam. Jak mnie nazwa­łaś?

– Kapi­tan Knox.

– Kapi­tan?

– Nie rozu­miem pyta­nia.

Strach kieł­ku­jący w May roz­kwitł teraz we wszech­ogar­nia­jące prze­ra­że­nie.

– Prze­pra­szam. Nie mogę… sobie przy­po­mnieć. Moja pamięć… Chyba byłam bar­dzo chora. Jestem osła­biona. Potrze­buję pły­nów… i jedze­nia. Pomo­żesz mi? Pro­szę.

– Oczy­wi­ście. Na co cho­ru­jesz? Obec­nie nie mam dostępu do sieci statku i do two­jej doku­men­ta­cji medycz­nej.

– Nie wiem – powie­działa ostro May, nie oszczę­dza­jąc swo­ich deli­kat­nych strun gło­so­wych.

– Przy­kro mi, że cię zde­ner­wo­wa­łam. Zaraz za tobą jest apa­rat do szyb­kiej dia­gno­styki. Za jego pomocą będę mogła oce­nić twój stan.

May odwró­ciła się i przy­cią­gnęła do sie­bie urzą­dze­nie.

– Pro­szę wydy­chać powie­trze do prze­wodu spi­ro­me­tru i poło­żyć palec na pod­kładce do bada­nia krwi.

May, oddy­cha­jąc do rurki, dostała napadu kaszlu. Po chwili poczuła też ukłu­cie w palcu i aż krzyk­nęła z bólu.

– Nie wykry­łam żad­nych zna­nych pato­ge­nów – oznaj­miła SI. – Stwier­dzi­łam jed­nak poważne odwod­nie­nie i nie­do­ży­wie­nie oraz nie­pra­wi­dło­wo­ści w funk­cjo­no­wa­niu płuc.

– Jesteś genialna – rzu­ciła sar­ka­stycz­nie May.

– Dzię­kuję. Natych­miast zaczniemy kura­cję dożylną.

Pro­wa­dzona przez SI May wyjęła z szafki wore­czek z pły­nem z elek­tro­li­tami i wita­mi­nami, pakiet do ste­ry­li­za­cji i dwie strzy­kawki z adre­na­liną. Prze­nio­sła powoli te rze­czy na nosze na kół­kach, po czym SI poin­stru­owała ją, aby naj­pierw wstrzyk­nęła sobie adre­na­linę, a dopiero potem poło­żyła się i zało­żyła sobie kro­plówkę. Pod­cią­gnąw­szy rękaw koszuli, May szu­kała odpo­wied­niej żyły mię­dzy posi­nia­łymi śla­dami wkłuć. Jej ramiona były nakra­piane dziw­nymi czer­wo­nymi krost­kami, odkryła je także na swo­ich ple­cach i nogach. _Skąd się wzięły?_ Być może miały zwią­zek z jej cho­robą. Roz­bo­lała ją głowa.

– Kapi­tan Knox, pro­szę wpro­wa­dzić igłę do kro­plówki.

– Dobrze, dobrze. Jezu.

May jęk­nęła, zna­la­zła na udzie żyłę, która nie była nad­uży­wana, i powoli, ostroż­nie wbiła igłę. Zapie­kło. Miała wra­że­nie, że prze­bił ją gorący pogrze­bacz. Potem kro­plówka zaczęła pil­nie pra­co­wać, a przy­pływ ener­gii oka­zał się tak ożyw­czy, że May udało się w końcu uro­nić kilka łez rado­ści. Wisienką na tor­cie była maska do oddy­cha­nia i głę­boka inha­la­cja mie­szanką bogatą w tlen. May od razu poczuła się sil­niej­sza i mniej oszo­ło­miona.

– Podam ci łagodny śro­dek uspo­ka­ja­jący, który pomoże ci zasnąć – powie­działa SI.

May pokrę­ciła głową.

– Nie. Ja… po pro­stu boję się, że się nie obu­dzę. Poza tym muszę wie­dzieć, co…

Ziew­nęła i poło­żyła się, zdy­szana.

– To jest konieczne, musisz pozwo­lić swemu ciału wypo­cząć. Będę uważ­nie moni­to­ro­wała twoje para­me­try życiowe i obu­dzę cię środ­kiem pobu­dza­ją­cym, jeśli poja­wią się jakieś pro­blemy. Ponadto adre­na­lina, którą przy­ję­łaś, zapo­bie­gnie głę­bo­kiemu snowi. Czy to roz­wiewa twoje obawy?

– Tak, dzię­kuję – odparła nie­chęt­nie May.

Nie miała powodu ufać SI. _Kto wie, czy to nie ona była przy­czyną kata­strofy, która dotknęła sta­tek. Może ten śro­dek uspo­ka­ja­jący nie będzie wcale taki łagodny? Gdyby SI chciała mojej śmierci, ni­gdy bym się nie wydo­stała z kap­suły. Choć z dru­giej strony dowie­działa się o mnie dopiero po tym, jak się obu­dzi­łam_.

May prze­rwała ten dzi­waczny dia­log wewnętrzny, uzna­jąc, że popada w para­noję. Pew­nie za sprawą jakiejś tajem­ni­czej przy­pa­dło­ści, wsku­tek któ­rej zna­la­zła się w takiej oto sytu­acji. Oczy­wi­ście czuła się wysta­wiona na ciosy, ale jeśli SI była nie­godna zaufa­nia, ona, May, tak czy ina­czej, była zgu­biona. Nie pamię­tała też, by miała jakiś pro­blem z SI wcze­śniej, zanim to wszystko się wyda­rzyło. _Zanim co się wyda­rzyło?_ Modliła się, żeby po prze­bu­dze­niu wszystko to oka­zało się tylko złym snem. Mogłaby wtedy pośmiać się z tego ze swoją załogą. Wszy­scy mie­liby nie­złą zabawę.

_Załoga!_ Zamknęła oczy i się sku­piła. Zoba­czyła nie­które twa­rze. Były zama­zane, ale chwi­lami ich frag­menty sta­wały się wyraź­niej­sze, poja­wiały się też kawałki imion i nazwisk. Wspo­mnie­nie powoli skła­dało się w całość. Byli razem, na coś patrzyli. Poru­szali szybko ustami, roz­ma­wiali, lecz May nie rozu­miała, co mówią. Oczy mieli zmru­żone, pełne nie­po­koju, a może nawet stra­chu. Scena na chwilę nabrała ostro­ści. Załoga patrzyła na May, ktoś szu­kał pulsu na jej szyi. Jakiś męż­czy­zna pod­szedł bli­żej i słu­chał jej odde­chu. W gło­wie May poja­wiło się imię Jon. Czy prze­stała oddy­chać? Wołali do niej, kla­skali przy jej twa­rzy, świe­cili w oczy.

_Pró­bo­wali przy­wró­cić mnie do życia._ROZDZIAŁ 4

4

Kapi­tan Knox?

May obu­dziła się nagle w ambu­la­to­rium. Scena ze snu nie znik­nęła. _Umie­ra­łam. Moja załoga pró­bo­wała przy­wró­cić mnie do życia. Moja załoga_. Pró­bo­wała zapi­sać w pamięci ich twa­rze, lecz wciąż jej się wymy­kały. _Umie­ra­łam_.

– Jak odpo­czę­łaś? – zapy­tała SI.

– Co? Dosko­nale.

– Czu­jesz się lepiej?

– Tro­chę. Wzmoc­ni­łam się.

– Miło to sły­szeć. Pro­szę usu­nąć igłę i wło­żyć ją do odpo­wied­niego pojem­nika.

May powoli wycią­gnęła igłę spod cien­kiej, wraż­li­wej skóry; poczuła się dosta­tecz­nie silna, by dojść do kosza na odpadki medyczne. Z gło­śnika dobie­gała _Cicha noc_ w jakiejś wie­lo­ję­zycz­nej popo­wej wer­sji, wyśpie­wy­wa­nej, jak wyobra­ziła sobie May, przez chór eunu­chów w czer­wo­nych gol­fach. _Wcale nie było spo­koj­nie i z pew­no­ścią nie rado­śnie, do dia­bła_.

– Czy mogła­byś wyłą­czyć tę straszną muzykę?

– Tak.

Gdy muzyka uci­chła, May mogła myśleć tro­chę jaśniej, lecz poja­wiało się coraz wię­cej pytań, na które musiała zna­leźć odpo­wie­dzi. Zaczęła walkę z paję­czy­nami. _Kapi­tan Maryam Knox. Sta­tek badaw­czy „Haw­king II”. NASA. A gdzie są ci z kon­troli lotu? Dla­czego mi nie pomo­gli? Jak mogli pozwo­lić, żeby to się zda­rzyło? I czym jest „to”?_ Usi­ło­wała przy­po­mnieć sobie prze­bieg wyda­rzeń, lecz jej pamięć przy­po­mi­nała tele­wi­zję, któ­rej sygnał wciąż prze­ry­wały zakłó­ce­nia. Przy­pad­kowe frag­menty tań­czyły w jej gło­wie, wymy­ka­jąc się i nie pozwa­la­jąc umie­ścić na wła­ści­wym miej­scu.

– Umie­ra­łam…

– Pro­szę powtó­rzyć – popro­siła SI.

– Pró­buję sobie przy­po­mnieć, ale moja głowa… Wszystko jest jak za mgłą.

– Czy cier­pisz na utratę pamięci? – zapy­tała SI.

– Widzę kawałki, frag­menty rze­czy, twa­rzy. Nijak nie potra­fię zebrać tego w całość. Nie mogę sobie przy­po­mnieć. Boże, co mi się przy­tra­fiło?

– Jesteś w sta­nie przy­wo­łać wspo­mnie­nia z odle­glej­szej prze­szło­ści? Pamię­tasz, na przy­kład, gdzie się uro­dzi­łaś, jak nazy­wali się twoi rodzice i jakie szkoły skoń­czy­łaś?

May zagłę­biła się w prze­szło­ści i oka­zało się, że sporo pamięta, co dodało jej otu­chy. Chciała przy­wo­łać te wspo­mnie­nia jak naj­szyb­ciej, bojąc się, że może je stra­cić.

– Uro­dzi­łam się w Anglii, w Bour­ne­mo­uth. Moja matka i ojciec, Eve i… Wesley, oboje byli pilo­tami. Już nie żyją. Ojciec umarł, gdy byłam bar­dzo mała. Słu­żył w pie­cho­cie mor­skiej. Zgi­nął w akcji. Pamię­tam jego zdję­cia w mun­du­rze… Trzy­mał mnie, wtedy nie­mowlę, na rękach… Pamię­tam jego błysz­czące nie­bie­skie oczy i bar­dzo jasne włosy… Zawsze wyda­wał się ostry jak brzy­twa. Wycho­wy­wała mnie mama. Była pilo­tem RAF. Kró­lew­skich Sił Powietrz­nych. Jedyna czarna kobieta w jej rocz­niku kade­tów, która została pod­puł­kow­ni­kiem lot­nic­twa. Bar­dzo surowa. Bar­dziej instruk­tor musz­try niż mama. Ale nauczyła mnie latać… Nie mam rodzeń­stwa. Ukoń­czy­łam Duke of York Col­lege i Royal Air Force Col­lege w Cran­well. Szko­le­nie ofi­cer­skie. Potem pro­gram pilo­tażu testo­wego, pro­gram kosmiczny. Moim mężem jest dok­tor Ste­phen Knox…

May nagle prze­rwała. Wzmianka o Ste­phe­nie wywo­łała w niej ból i smu­tek, choć nie miała poję­cia dla­czego. W tej samej chwili uświa­do­miła sobie, że coś się działo w ich mał­żeń­stwie, coś złego, cza­ją­cego się na kra­wę­dzi cieni, niczym dusza, która nie zaznała spo­czynku. Sama led­wie mogła przy­jąć to do wia­do­mo­ści, nie mówiąc już o podzie­le­niu się tego rodzaju infor­ma­cją z SI.

– Wszystko to dobrze pamię­tam – powie­działa po chwili – jakby wyda­rzyło się wczo­raj.

– A jeśli cho­dzi o twoje wyszko­le­nie i obo­wiązki jako dowódcy?

– Tro­chę zama­zane, gdy obu­dzi­łam się pierw­szy raz, ale teraz więk­szość z tego wydaje się łatwa do przy­wo­ła­nia, jak instynkt czy pamięć ruchowa.

– Pamię­tasz, jak zacho­ro­wa­łaś i jak byłaś intu­bo­wana?

– Nie, i w tym rzecz. Nic z tego nie pamię­tam. A inne, śwież­sze wspo­mnie­nia są nie­ja­sne, o wiele bar­dziej frag­men­ta­ryczne.

– Nie jestem w sta­nie posta­wić dia­gnozy bez wyni­ków peł­nego bada­nia neu­ro­lo­gicz­nego, lecz sądząc po tym, że naj­więk­sze pro­blemy masz z przy­po­mnie­niem sobie nie­daw­nych wyda­rzeń, nato­miast dobrze pamię­tasz odle­glej­szą prze­szłość, możesz cier­pieć na jakąś formę amne­zji wstecz­nej.

– Amne­zji? – zaśmiała się May. – Myśla­łam, że ludzie zapa­dają na nią tylko w kiep­skich fil­mach klasy B.

– Wystę­puje dość czę­sto w przy­pad­kach poważ­nych ura­zów mózgu, zapa­le­nia mózgu wywo­ła­nego infek­cją oraz przyj­mo­wa­nia dużych dawek ane­ste­ty­ków i środ­ków uspo­ka­ja­ją­cych…

– W moim przy­padku to może być wszystko naraz – jęk­nęła May. – Czy taka amne­zja ustę­puje?

– Nie potra­fię zna­leźć żad­nych modeli pre­dyk­tyw­nych wyzdro­wie­nia. Wydaje się, że model jest okre­ślany dla poszcze­gól­nego przy­padku.

– A lecze­nie? Czy są lekar­stwa, które mogą pomóc?

– Nie, cho­rzy na amne­zję wsteczną są zwy­kle leczeni za pomocą tera­pii zaję­cio­wej i psychotera­pii, które sto­sują bodźce pomocne w odzy­ski­wa­niu z cza­sem pamięci.

– Z cza­sem – powtó­rzyła May.

– To jest pra­wi­dłowe sfor­mu­ło­wa­nie. Zależ­nie od pacjenta, pro­ces może trwać tak długo jak…

– Chyba usły­sza­łam już dość, dzię­kuję.

– Pro­szę bar­dzo.

May pomy­ślała o misji. Im bar­dziej zagłę­biała się w prze­szło­ści, tym jaśniej­szy sta­wał się obraz. Pamię­tała począ­tek i dużą część podróży na… Europę. Ale wtedy obraz zaczy­nał się roz­pa­dać. Wej­ście na orbitę, eks­pe­dy­cja pla­ne­tarna. We wspo­mnie­niach z drogi powrot­nej kawałki sta­wały się jesz­cze mniej­sze i nie­po­wią­zane ze sobą; to wów­czas stało się z nią coś złego.

– Czy mogła­bym prze­pro­wa­dzić wię­cej testów, by oce­nić pro­blem?

– Póź­niej – wark­nęła May, któ­rej krę­ciło się w gło­wie i gło­śno bur­czało w brzu­chu. – Boli mnie głowa, jestem głodna i zaraz zacznę pła­kać. A nie zno­szę pła­kać.

– Twój poziom cukru spadł poni­żej normy. W prze­gródce szafki, w któ­rej zna­la­złaś woreczki do kro­plówki, są tabletki z glu­kozą.

May zja­dła ich tyle, ile zdo­łała pomie­ścić w ustach. Były obrzy­dli­wie słod­kie, lecz szybko się roz­pu­ściły i popra­wiły jej zdol­ność kon­cen­tra­cji. Zre­du­ko­wały także ból głowy do tępego pul­so­wa­nia.

– Już lepiej, dzię­kuję. Teraz do kam­buza. – May uświa­do­miła sobie, że nie jest cał­ko­wi­cie pewna, jak tam tra­fić. – Hm, czy możesz mnie tam popro­wa­dzić?

– Pro­szę poło­żyć dłoń na ekra­nie ścien­nym i zalo­go­wać się do kon­soli ste­ro­wa­nia. Pokażę oświe­tloną drogę na mapie statku.

May poło­żyła rękę na ścia­nie. Sze­roki ekran ożył, jaskrawe kawa­łeczki uło­żyły się w logo NASA, a potem poja­wiło się zdję­cie May w ska­fan­drze, a pod nim jej nazwi­sko i funk­cja. Ten widok zaparł jej dech w pier­siach. Kobieta na zdję­ciu wyglą­dała na zado­wo­loną i zdrową, miała nie­ska­zi­telną brą­zową cerę. Jej usta były leciutko wygięte w sar­do­nicz­nym uśmie­chu, widocz­nym także w bły­sku oczu, prze­ni­kli­wych i wszyst­ko­wi­dzą­cych, jak u postaci z por­tretu, przed któ­rej spoj­rze­niem nie spo­sób uciec. May przyj­rzała się uważ­nie swo­jemu odbi­ciu na ekra­nie, aby się upew­nić, że patrzy na tę samą osobę. Zauwa­żyła podo­bień­stwo, choć bole­śnie nie­wy­raźne. Wszystko w niej wyda­wało się teraz chore. Krótko obcięte włosy, nie­gdyś z sub­tel­nymi zło­ci­stymi pasem­kami na brze­gach kędzio­rów, były teraz matowe i nija­kie, a cera stała się blada, nie­mal bez­barwna. May poczuła taki żal za utra­coną sobą – nie tylko za wyglą­dem, ale za kimś, kogo znała i kim była – że się roz­pła­kała.

– Wszystko w porządku? – zapy­tała SI.

May nie była w sta­nie odpo­wie­dzieć. Słowa ugrzę­zły jej w gar­dle. Koniecz­nie musi coś zro­bić, aby popra­wić swój szka­radny wygląd. Otwo­rzyła szafę z zaopa­trze­niem dla per­so­nelu i zamie­niła swoją brudną koszulę na świeży kitel chi­rurga. Wyssała kilka tore­bek odżywki żelo­wej, potem umyła twarz cie­płą wodą i mydłem. Zma­to­wiałe włosy były nie do ura­to­wa­nia. Nie miała innego wyboru, niż ostrzyc je noży­cami chi­rur­gicz­nymi na jeża. W końcu spoj­rzała w lustro. Na twarz wró­ciło tro­chę koloru, a w oczach dostrze­gła blask.

_Teraz wyglą­dasz jak porządny trup_, uznała i udało jej się nawet uśmiech­nąć.ROZDZIAŁ 5

5

Z_imno jak w gro­bie_, pomy­ślała May, idąc kory­ta­rzem do kam­buza. Po raz pierw­szy od wyj­ścia z ambu­la­to­rium patrzyła na sta­tek i teraz wyda­wał się jej zupeł­nie inny niż ten, któ­rym z dumą dowo­dziła po opusz­cze­niu sta­cji kosmicz­nej przed kil­koma mie­sią­cami. Wszę­dzie pano­wały ciem­no­ści, tylko gdzie­nie­gdzie słabo migo­tało oświe­tle­nie awa­ryjne. W smu­dze jasnego świa­tła latarki widać było jedy­nie wąską drogę po meta­lo­wej pod­ło­dze. Do uszu May docho­dził niski pomruk sil­nika, ale poza tym pano­wała cisza rów­nie wszech­ogar­nia­jąca jak ciem­ność.

W przy­padku tak dużego statku nie­obec­ność kogo­kol­wiek była głę­boko nie­po­ko­jąca, wyda­wała się przy­ćmie­wać każdy pro­myk nadziei.

– Na statku jest ciemno – powie­działa May. – Nie widzę śladu załogi… W ogóle niczego nie widzę.

Czy tak się miała skoń­czyć jej misja? Piękny wyraz mocy i dobrych inten­cji rodzaju ludz­kiego wyrzu­cony i spa­da­jący bez żad­nej nadziei choćby na zna­le­zie­nie dna? _Jak mogłam pozwo­lić, żeby to się stało? Jak wszystko mogło poto­czyć się tak źle?_

– Czy jest jakiś spo­sób, żeby włą­czyć wię­cej tych cho­ler­nych świa­teł? – zapy­tała May.

Bez odpo­wie­dzi.

– Halo? Tu jest jak w jaskini. Led­wie widzę wła­sną rękę przed nosem.

Na­dal bez odpo­wie­dzi. Roz­gnie­wana May wró­ciła do ambu­la­to­rium.

– Dla­czego nie odpo­wia­dasz? – zapy­tała.

– Prze­pra­szam, nie sły­sza­łam cię.

– Nie sły­sza­łaś, co mówi­łam w kory­ta­rzu?

– Awa­ria, kapi­tan Knox. Wydaje się, że moje pro­ce­sory nie są już połą­czone z sie­cią statku. Mogę cię widzieć i sły­szeć tylko w pomiesz­cze­niach, w któ­rych zalo­go­wa­łaś się do kon­soli ste­ro­wa­nia takiej jak ta.

– Czyli nie masz świa­do­mo­ści, że na statku jest ciemno, a załogi ni­gdzie nie widać?

– Tak jest. Nie otrzy­muję danych z żad­nego miej­sca na statku. Czy orien­tu­jesz się, co się dzieje, kapi­tan Knox?

Pyta­nie zabrzmiało dziw­nie dzie­cin­nie, a do May dotarło, że cokol­wiek znisz­czyło zasi­la­nie wewnętrzne, uszko­dziło także SI.

– O to wła­śnie chcia­łam zapy­tać cie­bie. Z tego co dotąd widzia­łam, zasi­la­nie wewnętrzne sys­te­mów statku w ogóle nie funk­cjo­nuje wła­ści­wie.

– To bar­dzo nie­po­ko­jące.

– Nie tak nie­po­ko­jące jak fakt, że nie masz o tym poję­cia. A co gor­sza, nie tak nie­po­ko­jące jak to, że odkąd się obu­dzi­łam, nie widzia­łam jesz­cze ani nie sły­sza­łam żad­nej ludz­kiej istoty.

May zaczy­nała rozu­mieć, jak wielki zamęt miała w gło­wie, gdy wró­ciła do życia. Nie wie­działa jesz­cze zbyt dużo, ale przy­naj­mniej zdo­była pod­sta­wowe infor­ma­cje.

– Stan­dardy postę­po­wa­nia jasno naka­zują obo­wiąz­kową dwu­dzie­stocz­te­ro­go­dzinną obsadę sta­no­wisk.

Znów ta dzie­cięca naiw­ność. SI wie­działa jesz­cze mniej niż ona.

– Myślę, że mogły­by­śmy nagiąć tro­chę zasady – ziry­to­wała się May. – Wiesz, kiedy stra­ci­łaś kon­takt z resztą statku?

– Nie jestem w sta­nie tego okre­ślić, ponie­waż nie mam dostępu do zegara statku.

– A pamię­tasz przy­naj­mniej utratę kon­taktu?

– Nie jestem w sta­nie odna­leźć żad­nych danych doty­czą­cych tego zda­rze­nia.

– Czyli wszystko się spie­przyło.

– Nie rozu­miem.

– To jest nas dwie. Ale ponie­waż wygląda na to, że obie mamy cho­lerną amne­zję, nie wiem, u dia­bła, co teraz zro­bić.

– Może uda ci się przy­wró­cić mi łącz­ność.

– Jak? To pro­blem tech­niczny. Nie moja dzie­dzina. Ni­gdy się tym nie zaj­mo­wa­łam.

– Jeśli pój­dziesz do pomiesz­cze­nia czy­stego moich pro­ce­so­rów, będę mogła ci pomóc oce­nić ten pro­blem. Jeśli jest roz­wią­zy­walny, mogę cię prze­pro­wa­dzić przez odpo­wied­nią pro­ce­durę naprawy.

– Jeśli jest roz­wią­zy­walny?

– Moje pro­ce­sory są wyko­nane czę­ściowo z mate­riału orga­nicz­nego, wyma­ga­ją­cego ści­śle okre­ślo­nego oto­cze­nia. Utrata zasi­la­nia skut­ku­jąca zmianą tego oto­cze­nia choćby w naj­mniej­szym stop­niu może oka­zać się kata­stro­falna. Ponie­waż nie mam połą­cze­nia z pomiesz­cze­niem czy­stym, nie jestem w sta­nie…

– Rozu­miem – rzu­ciła krótko May. – Wygląda na to, że kola­cja będzie musiała pocze­kać. Wyślij mi, pro­szę, nową mapę, z doj­ściem do pomiesz­cze­nia czy­stego.

– Już wysy­łam.

May wrzu­ciła do powłoczki na poduszkę tyle lata­rek, tore­bek z odżywką i bute­lek wody, ile się dało, i szybko wyszła na kory­tarz. Bez SI nie było nadziei prze­trwa­nia, a każda mija­jąca sekunda miała decy­du­jące zna­cze­nie, jeśli mate­riał orga­niczny w pro­ce­so­rach zaczął już zamie­rać. Przy­po­mniała sobie, jak na tydzień zapo­mniała o pod­le­wa­niu kwia­tów u mamy i wszyst­kie je zabiła. Wyglą­dały jak mar­twi żoł­nie­rze przed plu­to­nem egze­ku­cyj­nym, sku­leni i obszar­pani. „Mia­łaś tylko jeden obo­wią­zek”, powie­działa jej z wyrzu­tem matka.

– Tu kapi­tan Maryam Knox! – zawo­łała. – Czy na statku ktoś jest?

Pamię­tała nie­które nazwi­ska i imiona osób ze swo­jej załogi, zaczęła więc nawo­ły­wać.

– Kapi­ta­nie Escher?! Gabi?! Czy ktoś mnie sły­szy?

Latarka przy­ga­sła przez chwilę. Spa­ni­ko­wana May postu­kała w obu­dowę bate­rii, aby przy­wró­cić ją do życia. _Czy wszy­scy opu­ścili sta­tek z jakie­goś powodu? Cho­roby?_ Poczu­cie groź­nej izo­la­cji wkra­dło się do jej żołądka i zawią­zało go w supeł. Aby nie popaść w zupełną para­noję, May sku­piła się na przy­po­mi­na­niu sobie poszcze­gól­nych człon­ków załogi. Jon Escher, pilot i jej zastępca. Buń­czuczny pilot ame­ry­kań­skiej mary­narki wojen­nej, uwa­ża­jący się za następcę daw­nych boha­ter­skich astro­nau­tów. Ostrzy­żony na jeża, o kwa­dra­to­wej szczęce, rygo­ry­stycz­nie prze­strze­ga­jący pro­ce­dur, był bar­dziej kary­ka­turą czło­wieka, na któ­rego pozo­wał. Radził sobie, lecz May miała nadzieję, że jej prawą ręką zosta­nie bar­dziej doświad­czony pilot.

Gabriella Dos San­tos, inży­nier pokła­dowy. May i Gabi były pokrew­nymi duszami; obie młode i bar­dzo uta­len­to­wane, nie­ustan­nie wal­czyły o potwier­dze­nie swo­jej war­to­ści. Gabi, podob­nie jak May, pocho­dziła z rodziny woj­sko­wej; jej ojciec był Bra­zy­lij­czy­kiem, pilo­tem heli­kop­tera, a matka chi­rur­giem w NATO. May całym ser­cem pra­gnęła zna­leźć przy­ja­ciółkę żywą gdzieś na statku. Nikt nie znał „Haw­kinga II” lepiej niż ona. _Tak, Gabi z pew­no­ścią zapa­no­wa­łaby nad sytu­acją._

Matt Gal­la­gher, dowódca ładunku pod­czas misji. May zawsze żar­to­wała, że jest per­fek­cyj­nie nudny. Wszystko w nim było zwy­czajne, z wyjąt­kiem roz­le­głej wie­dzy z zakresu inży­nie­rii kosmicz­nej i pasji badaw­czej. Matt znał dobrze jej męża, Ste­phena, ponie­waż pra­co­wał pod kie­run­kiem Radźa Kapura, czło­wieka, który zapro­jek­to­wał „Haw­kinga II” na eks­pe­dy­cję na Europę. May nie cier­piała całej masy kło­po­tów zwią­za­nych z zabie­ra­niem na pokład dwu­dzie­stu sze­ściu jajo­gło­wych, nie-astro­nau­tów, któ­rzy mieli pro­wa­dzić bada­nia nad zagad­nie­niami wska­za­nymi przez Ste­phena i jego zespół. Matt dosko­nale sobie radził z trud­no­ściami, potra­fił zapa­no­wać nad skraj­nie róż­nymi oso­bo­wo­ściami, z powo­dze­niem dba­jąc o to, by ich sprzęt dzia­łał bez naj­mniej­szych zakłó­ceń. _Dobry, stary nudny Matt_, pomy­ślała May.

Usły­szała ciche dźwięki, dale­kie i nieco mecha­niczne. Zatrzy­mała się.

– Halo?

Dźwięki znów dały się sły­szeć. Tym razem przy­po­mi­nały stu­kot cięż­kich butów na meta­lo­wej pod­ło­dze, odgłos zmie­rza­ją­cych dokądś stóp.

– Jest tam kto?

Stu­kot stał się gło­śniej­szy i szyb­szy, jakby coś dużego wyczuło jej obec­ność i zbli­żało się, by zabić. May nie miała ani broni, ani siły, by się bro­nić. _Co lub kto to może być?_

– Stop! Kto…

Ryt­miczny stu­kot przy­śpie­szył, zamie­nił się w sza­loną, ogłu­sza­jącą wibra­cję. Sta­tek gwał­tow­nie się zatrzą­snął i prze­chy­lił mocno na lewą stronę, niczym szku­ner przyj­mu­jący na sie­bie dużą falę. May upa­dła, ude­rzyła czo­łem o pod­łogę i ześli­znęła się na ścianę. Wyczuła na swo­ich ple­cach belkę wspor­ni­kową i mocno się jej przy­trzy­mała, by prze­trwać to coś, co wyglą­dało na trzę­sie­nie ziemi.

Gdy sta­tek odzy­skał sta­bil­ność, pró­bo­wała wstać, choć krę­ciło jej się w gło­wie. Przez kilka minut trwały jesz­cze słab­sze drga­nia, jakby wstrząs następ­czy po tym trzę­sie­niu dawał o sobie znać w szkie­le­cie statku. Latarka May zaświe­ciła sła­bym poma­rań­czo­wym świa­tłem i zga­sła. Tym razem postu­ki­wa­nie w obu­dowę bate­rii nie pomo­gło.

– Nie, nie, nie…

Strużka cie­płej krwi z małego roz­cię­cia nad prawą brwią spły­nęła jej do oka. May ode­rwała z kitla kie­szeń na piersi i przy­ło­żyła do rany. Serce biło jej tak szybko, że lewie mogła oddy­chać. Świa­do­mość zda­wała się zasy­piać.

– Spo­koj­nie, kapi­tan Knox – naka­zała sobie. – Rób swoje. Nie pod­da­waj się.

Głę­boko oddy­cha­jąc, mimo bole­snego ataku kaszlu, May nie otwie­rała oczu, dopóki nie ustą­pił strach, a ranka nad okiem nie prze­stała krwa­wić. Zna­la­zła nową latarkę i ją włą­czyła. Świa­tło nie było silne, co zna­czyło, że bate­ria może być czę­ściowo wyczer­pana. Nie spo­sób było oce­nić, ile czasu jej zostało, zanim znów wszystko pogrąży się w ciem­no­ści, May przy­śpie­szyła więc kroku.

_Rób swoje. Nie pod­da­waj się._

Te słowa przy­wo­łały nie­ja­sne wspo­mnie­nie męż­czy­zny o ostrzy­żo­nych na jeża siwych wło­sach, w mun­du­rze galo­wym RAF. Cztery złote paski na ramio­nach i man­kie­tach. Galony ofi­cer­skie na czapce…

– Baz – powie­działa zado­wo­lona. – Cho­lerny Baz.

Jej dawny dowódca i men­tor, puł­kow­nik RAF Basil „Baz” Gre­ene. Gdy May była pod­cho­rą­żym w Cran­well, Baz wziął ją, by tak rzec, pod swoje skrzy­dła. Począt­kowo myślała, że wyróż­niał ją, bo była kobietą, pró­bu­jąc w ten spo­sób ją zła­mać, aby nie naru­szała zasad i zwy­cza­jów panu­ją­cych w głów­nie męskim śro­do­wi­sku. I miała rację: wyróż­niał ją, lecz z innego powodu niż, nauczona doświad­cze­niem, podej­rze­wała. Baz zauwa­żył jej talent i nie zamie­rzał pozwo­lić, by ten się zmar­no­wał. W grun­cie rze­czy ryzy­ko­wał dla niej swoją karierę i repu­ta­cję, wyzna­cza­jąc ją do pro­gramu pilo­tów obla­ty­wa­czy. Przed lotami kosmicz­nymi ryso­wała się wów­czas per­spek­tywa bez­pre­ce­den­so­wego postępu, jeśli cho­dzi o napęd, postępu prze­ciw­sta­wia­ją­cego się pra­wom fizyki i bez­kre­sowi Układu Sło­necz­nego. Baz pomógł May wyko­rzy­stać tę szansę. Pilot pierw­szych komer­cyj­nych lotów na Marsa w wieku dwu­dzie­stu pię­ciu lat. Kapi­tan w wieku lat dwu­dzie­stu sied­miu. A w wieku trzy­dzie­stu lat dowódca pierw­szej misji na Europę.

Zaśmiała się gorzko.

– A spoj­rzyj­cie na mnie teraz.ROZDZIAŁ 7

7

Kapi­tan Knox, czy mnie sły­szysz?

May odzy­skała świa­do­mość, leżąc na pod­ło­dze, na wpół zamar­z­nięta, lecz zdolna oddy­chać. Jej hełm nie był już szczel­nie połą­czony ze ska­fan­drem. Zdjęła go i przez kilka minut łap­czy­wie wcią­gała powie­trze. Głowa ją bolała, w dło­niach i sto­pach znów czuła igły. Nagle poja­wił się obraz z dzie­ciń­stwa, wspo­mnie­nie matki wycią­ga­ją­cej z sadzawki jej nie­mal mar­twe ciało, i zapra­gnęła, by matka tu była i jesz­cze raz wyra­to­wała ją z bez­na­dziej­nej sytu­acji.

– Nie­wiele bra­ko­wało – powie­działa. – Jak się udał restart?

– Suk­ces w stu pro­cen­tach. Jestem w pełni połą­czona z sie­cią statku.

May wes­tchnęła z ulgą.

– Wspa­niała wia­do­mość. Oce­ni­łaś szkody na statku?

– Tak. Reak­tor jądrowy teo­re­tycz­nie działa, choć ma pięt­na­ście pro­cent swo­jej nor­mal­nej wydaj­no­ści. Wstrząs, który odczu­ły­śmy, został spo­wo­do­wany przez desyn­chro­ni­za­cję obu sil­ni­ków kwan­to­wych. Przy­pusz­czam, że wią­zało się to z małą mocą wytwa­rzaną przez reak­tor.

– Możemy to napra­wić?

– Pró­buję zdia­gno­zo­wać źró­dło pro­blemu. Gdy je znajdę, będziemy mogły okre­ślić spo­sób naprawy.

– Sądzę, że będziemy potrze­bo­wały pomocy NASA. Jaki jest stan komu­ni­ka­to­rów?

– Nasze anteny nie dzia­łają, nie możemy więc ani nada­wać, ani odbie­rać. Pra­cuję nad zdia­gno­zo­wa­niem także tego pro­blemu.

May znów zro­biło się słabo.

– Możesz zoba­czyć resztę statku? Jakieś ślady życia?

– Pod­łą­czy­łam nie­wielki pro­cent kamer wideo, ale wiele jest wciąż odłą­czo­nych. Kon­sole ste­ro­wa­nia i inne pokła­dowe inter­fejsy są nie­ak­tywne. Moje czuj­niki ruchu jesz­cze nie są sprawne. Za pomocą tego, czym dys­po­nuję, nie wykry­łam żad­nych człon­ków załogi.

– A lądow­niki?

– Nie mam jesz­cze połą­cze­nia z tą czę­ścią statku.

May wolała nie mówić, co jej przy­szło do głowy; to byłoby nie­praw­do­po­dobne. Uznała za trudne do uwie­rze­nia, że ktoś mógł być na statku i pozo­sta­wać zupeł­nie nie­wy­kryty nawet w ciem­no­ściach. Obie­cała sobie jed­nak, że nie da się ponieść ponu­rym spe­ku­la­cjom. Radze­nie sobie z rze­czy­wi­sto­ścią było dosta­tecz­nie trudne, a jej żołą­dek od dawna doma­gał się napeł­nie­nia czym­kol­wiek innym niż żel odżyw­czy czy cukier.

– Mam ochotę na che­ese­bur­gera, dołą­czysz do mnie?

– Z przy­jem­no­ścią.

May, z pew­nym nie­po­ko­jem, ruszyła do kam­buza. Na szczę­ście restart napra­wił część zasi­la­nia wewnętrz­nego, więc sta­tek nie przy­po­mi­nał już atra­men­to­wo­czar­nego labi­ryntu śmierci. W porów­na­niu z tym, jak wyglą­dał wcze­śniej „Haw­king II”, na­dal robił jed­nak wra­że­nie posęp­nej, posta­po­ka­lip­tycz­nej wer­sji samego sie­bie. W sła­bym świe­tle błysz­czące daw­niej panele ścienne i lśniąca meta­lowa pod­łoga nabrały brud­nej patyny, jakby sta­tek był opusz­czony i porzu­cony przez dzie­siątki lat. May zastała kam­buz w podob­nym sta­nie jak ambu­la­to­rium; część opa­ko­wań z zapa­sami żyw­no­ści została roz­darta, a ich zawar­tość leżała roz­rzu­cona na pod­ło­dze. Ale tak jak na resz­cie statku i tu pano­wała nie­sa­mo­wita cisza. May wyj­rzała przez okno obser­wa­cyjne.

– Wiem, że nasz sys­tem nawi­ga­cyjny nie działa, ale gdzie, u dia­bła, jeste­śmy? Masz jakieś poję­cie?

– Nie­stety, układy gwiazd w odle­gło­ści miliona kilo­me­trów w róż­nych kie­run­kach są nie do ziden­ty­fi­ko­wa­nia, nie jestem więc w sta­nie dokład­nie okre­ślić naszego aktu­al­nego poło­że­nia.

– Ani z pew­no­ścią tego, jak długo dry­fo­wa­ły­śmy – dodała May.

– Racja.

May pokrę­ciła głową.

– Możemy być gdzie­kol­wiek i dry­fo­wać z dużą pręd­ko­ścią Bóg wie jak długo… Jot-Wu-De.

– Jeste­śmy w dupie – przy­tak­nęła oschle SI.

May się uśmiech­nęła.

– To miłe, że nie mówisz jak robot.

– Mogę się nauczyć mówić w spo­sób, jaki lubisz. To są moje usta­wie­nia domyślne.

– Możesz mówić porząd­nym bry­tyj­skim angiel­skim?

– Oczy­wi­ście. Jaki dia­lekt regio­nalny?

– Bour­ne­mo­uth. Połu­dniowe wybrzeże.

– Dobra. A więc co byś powie­działa na taki spo­sób wysła­wia­nia się?

SI miała poprawny akcent, lecz brzmie­nie jej głosu było dener­wu­jąco elek­tro­niczne i spra­wiło, że May wcale nie poczuła się jak w domu, dopa­dła ją jedy­nie tęsk­nota za nim.

– Chyba wolę twój „natu­ralny” głos, może z nieco swo­bod­niej­szym spo­so­bem wypo­wia­da­nia się.

– Spoko, sio­stro. Szafa gra.

May się roze­śmiała.

– Powie­dzia­łam „swo­bod­niej­szym”, a nie ame­ry­kań­skim.

– Prze­pra­szam. Kolo­kwialny ame­ry­kań­ski angiel­ski jest uzna­wany za naj­bar­dziej „swo­bodny” spo­sób wypo­wie­dzi.

– Wcale mnie to nie dziwi… Hej, mam pomysł. Po pro­stu słu­chaj, jak mówię, i spró­buj mówić tak samo.

– Potra­fię to zro­bić. Przy­sto­so­wa­nie to moja spe­cjal­ność.

– Skoro o tym mowa, czy masz jakieś praw­dziwe imię?

– ANNI. To akro­nim od Arti­fi­cial Neu­ral Network…

– To się nie uda. Annie to było imię fan­tomu uży­wa­nego do ćwi­cze­nia resu­scy­ta­cji; mia­łam z nim sta­now­czo zbyt bli­ski kon­takt w cza­sie nauki lata­nia. Czy mogę wybrać ci bar­dziej odpo­wied­nie imię?

– Jesteś dowódcą tego statku. Na mocy nada­nych ci upraw­nień…

– Znów mówisz jak robot.

– Prze­pra­szam. Chcesz wybrać imię dla mnie?

– Tak, chcę.

May zaczęła się zasta­na­wiać. Naj­pierw pomy­ślała o swo­jej przy­ja­ciółce. Potem cof­nęła się w prze­szłość, do swo­jej matki sto­ją­cej nad sadzawką ze skrzy­żo­wa­nymi ramio­nami, zanie­po­ko­jo­nej, lecz nie spa­ni­ko­wa­nej – zacho­wa­nie matki było ide­al­nym prze­ci­wień­stwem typo­wego dla córki pobrzę­ki­wa­nia sza­belką.

– Chyba nazwę cię Eve.

– Eve. Księga Rodzaju. Stwo­rzona z żebra Adama…

– Żad­nych takich bzdur, pro­szę. Moja mama miała na imię Eve. Była tro­chę do cie­bie podobna: bez­li­to­śnie prak­tyczna, kon­se­kwent­nie chro­niła mnie przed nie­bez­pie­czeń­stwami.

– Pochle­biasz mi. Dzię­kuję, kapi­tan Knox.

– Ale to działa w dwie strony, Eve. Kapi­tan Knox brzmi zbyt drę­two. Chcę, żebyś od tej pory nazy­wała mnie May. Skrót od Maryam.

– Maryam. Arab­ski odpo­wied­nik Marii, matki Jezusa, czyli Isy, jak napi­sano w Kora­nie.

– Naprawdę? To stąd pocho­dzi moje imię? Zawsze myśla­łam, że dosta­łam je po nud­nej sta­rej ciotce mojej mamy.

– Moż­liwe, że dosta­łaś je po nud­nej sta­rej ciotce, ale takie jest pocho­dze­nie tego imie­nia.

– Bar­dziej mi się teraz podoba. – May uśmiech­nęła się, myśląc o tym, jak mądra była zawsze jej matka, przy­da­jąc jej życiu odro­binę uro­czej nie­zwy­kło­ści. – Dobrze, dość poga­du­szek, Eve. Jesteś teraz ofi­cjal­nie moją zastęp­czy­nią, a nie jakimś ele­men­tem wypo­sa­że­nia. Sta­no­wimy zespół. Zro­zu­mia­łaś?

– Tak je… To zna­czy tak, May.

– Dosko­nale. Wróćmy zatem do nie­przy­jem­nych tema­tów, takich jak kata­klizm na statku et cetera. To, co mogłoby pomóc nam go ura­to­wać, to przede wszyst­kim infor­ma­cja o tym, co, u dia­bła, tu się wyda­rzyło. Masz jakieś dane?

– Wydaje się, że nie ty jedna masz kło­poty z pamię­cią. Zaraz po restar­cie pró­bo­wa­łam się dostać do danych z dzien­nika pokła­do­wego. Jak wiesz, jestem zapro­gra­mo­wana do reje­stro­wa­nia całej wyprawy. Obej­muje to prze­cho­wy­wa­nie suro­wych danych i przej­mo­wa­nie zapi­sów z mojej sieci kamer. Zapisy w dzien­niku pokła­do­wym ury­wają się pięt­na­stego grud­nia dwa tysiące sześć­dzie­sią­tego siód­mego roku i zostały przy­wró­cone dopiero po restar­cie.

– Czy jest moż­liwe, że twoja utrata pamięci została spo­wo­do­wana przez to coś, co uszko­dziło sta­tek?

– Tak, ale stan moich pro­ce­so­rów, choć mizerny, spra­wia, że cał­ko­wita utrata danych jest nie­praw­do­po­dobna. Sys­tem jest redun­dantny, aby temu zapo­biec.

– Z pew­no­ścią ci z kon­troli lotu mają rezer­wowe kopie zapa­sowe – powie­działa May z nadzieją.

– Wszyst­kie dane są nie­ustan­nie prze­sy­łane do kon­troli lotu. Jeśli uda nam się przy­wró­cić kon­takt, będziemy mogły okre­ślić pro­blem.

– Usuńmy z naszego słow­nika słowo „jeśli”, Eve. Gdy… gdy przy­wró­cimy łącz­ność.

– Oczy­wi­ście, z tym zastrze­że­niem, że nie będę pró­bo­wała prze­ka­zy­wać pew­ni­ków z powodu braku danych empi­rycz­nych.

– Dobrze. Tro­chę kru­cho u mnie z opty­mi­zmem. Ale gdy mój cho­lerny mózg zacznie w końcu dobrze funk­cjo­no­wać, będę mogła pomóc roz­wią­zać nie­które z naszych pro­ble­mów. Teraz mam w gło­wie kom­pletny chaos.

– Jeśli chcesz – powie­działa Eve – pokażę ci wideo z odprawy misji i dam ci dostęp do pro­gra­mów do prze­glądu statku. Prze­szu­ka­łam nasze dane medyczne i odkry­łam, że odpo­wied­nie wska­zówki mogą pomóc przy­wró­cić pamięć po ura­zie mózgu. W brie­fingu podane są para­me­try i per­so­nel misji, a także krótki prze­gląd badań dok­tora Ste­phena Knoxa, na któ­rych…

Myśli May powę­dro­wały do męża, więc nie docie­rały już do niej wywody Eve. Nie to, że o nim zapo­mniała. Sku­piona na sytu­acji na statku i pró­bie prze­ży­cia, pró­bu­jąc pora­dzić sobie z mętli­kiem w gło­wie, nie miała ani czasu, ani siły, by roz­my­ślać o mężu. Lecz im wyraź­niej docho­dziła do sie­bie, tym czę­ściej powra­cał w jej myślach.

Mimo że prze­peł­niały ją cie­płe, ser­deczne uczu­cia, nie­po­kój powo­do­wał skur­cze w żołądku. Czy po pro­stu tęsk­niła za nim i mar­twiła się, że on jest prze­ko­namy o jej śmierci? Że teraz cierpi, tak samo jak ona by cier­piała, będąc na jego miej­scu? A może cho­dziło o coś wię­cej? Pamię­tała to, co powie­działa Eve o amne­zji wstecz­nej. Daw­niej­sze wspo­mnie­nia przyjdą naj­pierw albo przy­naj­mniej łatwiej będzie do nich dotrzeć. Wspo­mnie­nia śwież­sze będą trud­niej dostępne.

Ale, koniec koń­ców, przyjdą do niej. On do niej przyj­dzie. Teraz jed­nak wyda­wał się bar­dzo, bar­dzo daleki.ROZDZIAŁ 10

10

9 maja 2066
Sta­cja Wri­gh­tów

Musieli czę­sto przy­jeż­dżać na Sta­cję Wri­gh­tów, by May mogła kon­ty­nu­ować szko­le­nie, a Ste­phen nad­zo­ro­wać budowę labo­ra­to­riów na pokła­dzie „Haw­kinga II”. May prze­ko­nała go, by dołą­czył do niej pod­czas jed­nej z inspek­cji statku. Ni­gdy wcze­śniej nie robił cze­goś podob­nego i myśl o tym wpra­wiała go w śmier­telne prze­ra­że­nie. May zawsze znaj­do­wała spo­sób na wycią­gnię­cie go ze strefy kom­fortu. I wła­śnie teraz uno­sił się w han­ga­rze przy­wią­zany liną ase­ku­ra­cyjną, cze­ka­jąc na nią. „Haw­king II” na­dal był w doku, w trak­cie budowy. Ste­phen podzi­wiał pla­ne­tarny kształt statku, jego sie­dem pokła­dów róż­nej wiel­ko­ści. „Haw­king II” został zapro­jek­to­wany przez Radźa Kapura, wybit­nego inży­niera z NASA, z Zarządu do spraw Roz­woju Tech­niki Kosmicz­nej, a z cza­sem jed­nego z bli­skich przy­ja­ciół Ste­phena. Sta­tek był nie tylko cudem tech­niki, ale także dzie­łem sztuki. I co waż­niej­sze – dzie­łem życia Radźa Kapura.

– Dobrze się bawimy? – zapy­tała May.

Zakoń­czyw­szy inspek­cję, pod­le­ciała bez liny do Ste­phena. Zza szyby hełmu bły­snął jej prze­korny uśmiech.

– Prawdę mówiąc, tak, choć trudno w to uwie­rzyć – odparł. – Warto było obej­rzeć ten sta­tek na wła­sne oczy.

– Chcesz zoba­czyć wię­cej?

– Hm, jasne, ale jak my… – Poru­szył liną, która go przy­trzy­my­wała.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: