- W empik go
Aszanturi. Tom 2. Nić przeznaczenia - ebook
Aszanturi. Tom 2. Nić przeznaczenia - ebook
Czas na ostateczne starcie z siłami ciemności!
Armie duchów i demonów szykują się do ostatecznej rozgrywki, w której stawką jest przyszłość ludzkiego świata. Jednak na drodze stają im Dzieci Odrodzenia – Aszanturi. Troje młodych ludzi poznaje swoje moce: Salkhada we śnie, Loki w zaświatach, a Klaryk pod okiem Mocarowców i smoków. Każdy z nich szuka sposobu na odwrócenie losu, który wydaje się być już przesądzony. Czy ich połączone siły wystarczą, by rozgromić podstępnego ducha Bardena i jego sojuszników, a także wojska okrutnego Księcia demonów? Świat stoi u progu nowych dziejów, w których los ludzkości wisi na cienkiej nici… Nici Przeznaczenia.
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8313-560-1 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Drzewa wokół polany z powodu grubej warstwy zalegającego na nich prochu wyglądały jak skamieniałe. Gdy chłopiec na nią wszedł, silny wiatr uniósł proch, tworząc gęstą mgłę. Chłopiec rozpostarł połamane ręce, a jego powyginana sylwetka zaczęła trząść się w rytm skrzeczącego chichotu. Ze śmiechem na ustach zaczął kręcić się w stronę odwrotną niż powstające wokół niego tornado, stworzone z prochu, liści i gałęzi. Nagle zatrzymał się, mało nie tracąc przy tym równowagi. Głośno zaklaskał.
Gałęzie opadły, a liście leniwie podążyły za nimi. Proch zniknął, ukazując zieleń lasu. Wokół chłopca stało tysiące duchów, nerwowo wpatrujących się w niego martwymi oczyma. Po chwili znów zawirował, tym razem w przeciwnym kierunku, ze złowieszczym wyrazem na powykrzywianej twarzy.
– Czas zatoczył pętlę! – zaryczał chłopiec nieludzkim głosem. – I oto wróciłem!
Głos niósł się jeszcze echem, gdy dodał:
– Wróciłem, i WSZYSCY MACIE PRZEJEBANE!!!NIE BYĆ BABĄ
Zrozumiał, że popełnił duży błąd, wybierając się w to miejsce zapomniane przez świat. Myśl, że uda mu się go zabić, była równie głupia jak ta, która miała go przywrócić do żywych. Ciężko przełknął ślinę, gdy szukał wzrokiem swojego oprawcy. Nie mógł go dostrzec w słabym świetle świecy, odebrano mu ten dar. Jednak czuł jego obecność. Ogień zadrżał i cienie zaczęły nerwowo skradać się wokół jego skutej postaci.
– Chciałem ci pomóc – wycharczał.
Poczuł gniew zbierający się nad jego osobą, przygotował się na cios, jednak nic się nie wydarzyło. Płomień przestał drgać, a cienie wokół stolika, na którym stała świeca, utworzyły idealne koło. Czy on tu jest? Na pewno. Czuł jego obecność. Rosnący gniew, odrazę pełną żółci. Wściekłość! Dlaczego nic nie robi? Szerokie drzwi otworzyły się nagle, a nikłe światło wyciągnęło się w jego stronę. Poczuł zapach świeżego powietrza. Zanim zdążył się nim dobrze zaciągnąć, drzwi zamknęły się z głuchym hukiem, zrywając płomień ze świecy i ponownie pogrążając go w ciemnościach. Cały czas tu był… Zdał sobie sprawę, że jego strach się uzewnętrznia. Poczuł, jak dreszcz przebiega przez jego ciało, zostawiając trop w postaci gęsiej skórki. Pot powoli wypełniał grubą zmarszczkę na czole, a ręce, ciasno związane łańcuchem, drętwiały. Zaczął się zastanawiać, co poszło źle.
•••
– Tu się schronimy przed tym przeklętym deszczem! – zakrzyknął Jazyr takim tonem, jak gdyby to on wybudował tę ruderę i dobrze znał do niej drogę, a nie błądził przez trzy dni w zapomnianym przez Stworzyciela lesie. Jakby ta ruina była wybawieniem od pościgu, który deptał im po piętach.
Markus spojrzał na piętrowy gmach i splunął śliną zmieszaną z krwią pod nogi przywódcy. Wyraz triumfu na twarzy tamtego zastąpił grymas. Nikolo już nie zwracał uwagi na ich przepychanki, pewnie nawet by się ucieszył, gdyby się pozabijali. Odwrócił się do Zigiego, którego ciężki, lekko pogwizdujący oddech przykuł jego uwagę. Siedział pod drzewem i wpatrywał się w porośnięty bluszczem dom – w deszczu sprawiał nawet miłe wrażenie. Nikolo zdawał sobie sprawę, że są to ostatnie godziny jego jedynego przyjaciela w tej zgrai drani. Przyjaciela, który go w to wszystko wciągnął. Kucnął obok niego i spojrzał na ułamany drzewiec bełtu sterczący z pikowanego kaftana, tuż pod klatką piersiową. Wyglądał jak palec powoli poruszający się w górę i dół. Jak palec, który grozi.
– Ktoś stoi w oknie – powiedział Zigi. Czerwony bąbel śliny i krwi rosnący w kąciku jego ust pękł i oblepił mu brodę.
Nikolo podążył za wzrokiem konającego, jednak w oknie nie dostrzegł nic oprócz odsuniętej starej zasłony. Zignorował słowa przyjaciela i zwrócił się do dwójki stojącej obok:
– Zigi ma już dość, może się ruszymy?
Jazyr odwrócił powoli wzrok od Markusa i spojrzał na umierającego kompana. Rzadkie włosy poprzyklejały mu się do obitej twarzy, co w jakiś niewyjaśniony sposób dodawało jej subtelności.
– No to bierz go, kurwa!
Nikolo sapnął z rezygnacją i jeszcze raz spojrzał na budynek ukryty wśród drzew. Kiedyś musiał to być solidny dom, zbudowany z drewna, które teraz łatami porastał bluszcz. Jednopiętrowy, z zawalającym się dachem, przypominającym hełm po uderzeniu ciężkim młotem. Na górze były cztery okna, w tym jedno wybite. Na parterze – dwa, ale ogromne, z zamkniętymi okiennicami. Na wprost nich znajdowały się dwuskrzydłowe odrzwia otwarte na oścież. Jedno skrzydło ledwo wisiało na zawiasie, a drugie wrosło w butwiejący taras. Nikolo wstał i stęknął, gdy coś strzeliło mu w kolanie. Już miał posłać wiązankę pod adresem tamtej roboty, ale słowa zamarły mu w gardle. Zasłona w oknie, na którą patrzył Zigi, wisiała zaciągnięta do końca. Czy na pewno wcześniej była odsłonięta? Pomyślał, że jest bardzo zmęczony, i naraz zamarzył o suchym miejscu na sen.
•••
Książę wykorzystał go do cna. Zwabił fortuną, mocą i nieśmiertelnością. Nie dał jednak nic, choć wiele obiecał, oprócz utraty domu, wymordowania rodziny, poczucia klęski i strachu. Strachu… Miał szansę uciec, ale chciał zemsty i teraz leży w lochach skuty srebrnym łańcuchem i czeka na karę. Najgorsze było to, że kiedy przestanie odczuwać ból fizyczny i odejdzie w zaświaty, znów trafi w jego ręce. Cóż, taki los przeklętej duszy, kupionej za sprawą strachu przed utratą i chęci zysku.
Wszechobecny strach… Jak się okazuje, jego największy wróg.
Splunął resztką śliny, myśląc o swojej głupocie. Ile by dał, aby móc cofnąć czas. Chociaż do momentu podjęcia decyzji o zemście…
Drzwi otworzyły się powoli. Nie widział go, ale wyczuł jego obecność. Był blisko. Na knocie znów zamigotał płomyk rzucający wokół słabe światło. Wzdrygnął się. Obok niego znajdował się Książę, spoglądający z zamyśleniem na świecę. Kucał tuż przy nim i wyglądał niemalże na zatroskanego. Na jego pięknej twarzy rysowały się smutek, rozczarowanie.
– Głupio postąpiłeś, Al. Dałem ci moc, siłę, wieczne życie. – Rysy twarzy Księcia wyostrzyły się, a wzrok zastygł na więźniu.
Al chciał coś powiedzieć w swojej obronie, lecz słowa zamarły mu w gardle. Książę kontynuował tonem nieznoszącym sprzeciwu:
– Mogłeś mi służyć, mi jednemu, ale za to mieć u stóp cały świat. Jednak wybrałeś wyrzuty sumienia. Ty! Morderca, hazardzista, sprzedawczyk! Chciałeś mnie zabić za to, że zabiłem twoją rodzinę, której wypaplałeś, kim jesteśmy? Nie dość, że jesteś żałosny, to jeszcze głupi. I zachłanny. Służąc nocy, za rodzinę ma się mrok! Miłość zastępuje mrok! Ciemność musi zalać wszystko, a ty musisz niszczyć tamy, zmieniać bieg rzek i nawadniać pola naszego pana! – Książę popatrzył na niego dłuższą chwilę w milczeniu, po czym wstał i z gracją przeszedł się po skraju światła, niemalże znikając mu z oczu.
– Papla… My działamy na granicy cienia…
Nawet nie zauważył ciosu. Poczuł okrutny ból na twarzy, który po chwili eksplodował ze zdwojoną siłą w oku. A raczej w miejscu, gdzie do tej pory miał oko. Słyszał swój krzyk odbijający się od ścian piwnicy i wydawało mu się, że jest on obcy, wrogi. Czuł, jak go przytłacza. Jęknął, próbując skierować myśli jak najdalej od cierpienia. Naraz krzyk zastąpił śmiech oprawcy.
– Nie dostrzegasz sensu i obawiam się, że już nie dostrzeżesz. Byłeś chybioną inwestycją, Al. – Książę westchnął niezadowolony. – Mamy gości, więc moment twojej zapłaty za zdradę został odroczony, ale możesz być pewien, że nie na długo.
•••
– Co on powiedział? – Markus, mówiąc to, nawet nie spojrzał na kompana, jakby się bał, że śmiercią można się zarazić.
– Mówi, że słyszy krzyki. Wycie z bólu.
– Pierdoli mu się w głowie, ja nic nie słyszałem. – Jazyr nerwowo się rozejrzał i zatrzymał wzrok na Nikolu, szukając poparcia, ale ten się nie odezwał.
Nikolo przysiągłby, że też coś słyszał, tyle że nie krzyki, a śmiech. Co tu dużo gadać, wolałby iść dalej. Był pewien, że zmęczenie, ulewa, niegościnny las, że wszystko to było lepsze od tego niepokojącego miejsca. Miał przeczucie, że wydarzy się coś złego, to samo przeczucie, które dopadło go przed skokiem na kupca korzennego.
Markus, zupełnie jakby czytał w myślach kompana, żachnął się i rzucił od niechcenia:
– Macie skołowaciałe nerwy. Zmęczenie i nerwy wychodzą z was jak stolec z kich! – Skrzywił się, co mogło oznaczać zarówno uśmiech, jak i pogardę. – Dajcie się spokojnie przespać, a nie jęczycie jak baby.
•••
W świetle księżyca, padającym przez wysokie okna, Nikolo widział marmurowe kolumny podtrzymujące pokryty płaskorzeźbami strop. Zamek był stary, zaniedbany, pełen kurzu, ale nadal majestatyczny. Nie znał tego miejsca, lecz poruszał się po nim z pewnością domownika. Usłyszał ruch w kuchni i dopiero wtedy poczuł ucisk w żołądku. Ostrożnie ruszył korytarzem w stronę pięknych, gładkich drzwi z czarnego drewna. Zajrzał przez szparę – stara kobieta pochylała się nad paleniskiem. W garze, w którym mieszała, przyjemnie bulgotało, a unosząca się z niego woń dominował nad zapachami starego zamku. Chrząknął głośno i ruszył ostrożnie w stronę szerokiej kuchni. Baba odwróciła się z uśmiechem na ustach przypominających stary sznur. Z dziur między nielicznymi zębami małymi strużkami wyciekała krew, rysując ciemne wzory na szczęce i szyi pokrytej długimi zmarszczkami. Jej martwe oczy patrzyły na niego obojętnie. Nikolo zdał sobie nagle sprawę, że podczas walki z kupcami uderzył tę kobietę głownią w tył głowy. Nie myślał, że ją zabił. Nie chciał jej zabić. A jednak była martwa, nie miał co do tego żadnych wątpliwości.
Z przerażeniem zaczął się cofać, wymachując przy tym rękoma, jakby chciał ją odpędzić. W tej chwili niczego tak nie pragnął jak tego, żeby zniknęła. Kobieta jednak, nie spuszczając z niego wzroku, zanurzyła chochlę w garze, po czym szybkim ruchem wyjęła ją i podsunęła mu pod nos, rozlewając na podłogę czarną maź. Nikolo zobaczył w niej bijące jeszcze ludzkie serce. Krzyknął przerażony, nieświadomie dotykając swojej piersi. Ku swemu przerażeniu w miejscu, w którym powinno znajdować się serce, wyczuł pustkę…
Obudził się zlany potem, od razu chwycił za miecz i zaczął się nerwowo rozglądać. Leżał na drewnianej podłodze porośniętej mchem, nad nim wisiał stary żyrandol z abażurem z pajęczyn. Obok chrapał Jazyr, z drugiej strony szybko oddychał blady Zigi, mamrocząc coś pod nosem. Nikolo złapał z ulgą głęboki oddech, po czym z uśmiechem podczołgał się do przyjaciela. To był tylko głupi sen – pomyślał.
•••
– Jak się czujesz?
Z ust Zigiego wydobyły się jakieś słowa, ale Nikolo nie potrafił ich zrozumieć. Widział jednak, że przyjaciel ze strachem patrzy za jego plecy.
Nikolo rozejrzał się po izbie, lecz niczego szczególnego nie dostrzegł.
– Gdzie jest ten cholerny Markus?
Ranny niespodziewanie złapał go za rękę i zaskakująco mocno uścisnął.
– Nikolo, on tu jest, widzę go. Jest piękny, dostojny… Jest zły. – Zigi spojrzał mu w oczy tak przytomnie, że Nikolo musiał poważnie go potraktować. – Nikolo, nie chcę tu umierać. Zabierz mnie stąd. Proszę. Do lasu. I tam zostaw. A sam uciekaj! Nie oglądaj się, tylko uciekaj! Zostaw ich, oni nie są tego warci!
Nikolo wyrwał się z uścisku i rzucił w odpowiedzi, jakby od niechcenia, tak, żeby ukryć narastający w nim niepokój:
– Nie słyszysz? Przecież pada!
Rozumiał, jak głupia była jego odpowiedź, ale nie potrafił się zdobyć na nic więcej. Myśl o ucieczce była pociągająca. Miejsce mu się nie podobało, lecz nie mógł uciekać sam, nie mógł zostawić kompanów. Jacykolwiek oni byli. Tylko dlatego, że jego umierający przyjaciel miał urojenia. Nie był babą.
•••
Deszcz ciął gęsto, ale małymi kroplami, co w gruncie rzeczy było przyjemne, pobudzające. Powietrze było rześkie, miało łagodny zapach. Markus skończył sikać, podciągnął spodnie i rozejrzał się z ciekawością. Był środek nocy. Księżyc w pełni nisko wisiał nad ziemią, dzięki czemu było w miarę widno. Księżyc i deszcz… Nie zwróciło to jednak uwagi Markusa. Markus nie chciał spać. To była dobra noc na podróż. Ruszył wolnym krokiem wzdłuż frontu budynku, a deszcz kojąco obmywał mu twarzy. Zastanawiał się nad obecną sytuacją. Napad się nie udał – nie dość, że nie mieli żadnych łupów, to jeszcze pogoń siedziała im na karku. Jazyr jako przywódca był tyle wart, co skały jako posłanie. Zigi zaraz umrze albo już nie żyje, a Nikolo go nie obchodził. Nawet go nie znał i na pewno mu nie ufał. Markus właściwie nikomu nie ufał – nauczyło go tego życie.
Zatrzymał się na tyłach budynku, oparł plecami o drewno i spojrzał na niebo. Gęste chmury zrobiły miejsce tylko dla księżyca, tak jakby celowo odstąpiły mu skrawek firmamentu. Dziwne… Wziął to za dobrą monetę. Markus nie był sentymentalny, dlatego decyzję podjął bez trudu. Nie był babą. Sprawdził, czy wszystko ma przy sobie; wiele tego nie było: odzienie, pas z mieczem, nóż, prawie pusta sakwa na pieniądze, prawie pusta sakwa z jadłem, hubką i krzesiwem, kosmyk włosów Karmen, który dała mu na drogę już chyba dziesięć lat temu – wątpił, żeby nadal na niego czekała, ale wierzył, że podarunek przynosi mu szczęście – i przetarta chustka – nie wiedział, po co ją nosił, lecz miał ją chyba od zawsze.
Zaczerpnął głęboko powietrza i żachnął się na myśl o lojalności. Splunął z obrzydzeniem, analizując dorobek życia i przeklinając pod nosem swoje położenie, po czym ruszył po cichu w las. Nie przeszedł nawet kilku kroków, gdy usłyszał krótkie, przerywane warknięcia. Zatrzymał się i powoli zaczął wysuwać miecz z pochwy. Gdy tylko światło księżyca odbiło się w stali, usłyszał głośniejszy warkot. Wiedział, gdzie zwierzę się znajduje – tuż za nim, z lewej strony. Nie wyciągnął klingi do końca, lecz także jej nie schował. Odwrócił lekko głowę, żeby potwierdzić swoje przypuszczenia. Miał rację, kilka kroków za nim stał wilk. Nie spodziewał się jednak, że będzie taki duży. Jeżył sierść, a jego czerwone ślipia patrzyły na Markusa z okrucieństwem, które nie pasowało do żadnego zwierzęcia. Mężczyzna pozwolił, aby miecz powoli wsunął się do pochwy, a drugą ręką dyskretnie wyjął nóż. Wilk warczał coraz głośniej, jednak Markus nie tracił zimnej krwi. Wychodził cało z gorszych opresji. Nie ruszał się przez moment, aby nie prowokować ogromnego drapieżnika. Pochodził ze wsi i wiedział, że jeśli spotka się dzikiego psa, najbezpieczniej jest udawać posąg. Tyle że to nie był pies. Policzył w myślach do sześciu, zawsze tak robił, gdy chciał się uspokoić, po czym z całej siły cisnął nożem w stronę wilka. Ostrze przeleciało nad zwierzęciem, wysoko, odbiwszy się po drodze od gałęzi. Bestia odprowadziła je wściekłym wzrokiem.
Markus nie czekał, natychmiast rzucił się biegiem w przeciwną stronę. Do domu. Nie odwracał się. Słyszał ujadanie, wycie, ale te wszystkie dźwięki dochodziły z oddali, za plecami zaś nie słyszał nic, czuł jednak morderczą bliskość wilka. Gdy znalazł się przed wejściem do domu, ujrzał drugiego osobnika, pędzącego z przeciwnej strony. Ten, jasnoszary, z pyskiem pokrytym bliznami, wydał mu się jeszcze większy. Gorący powiew owinął kark mężczyzny. Markus instynktownie rzucił się w prawo, tuż pod uchylone drzwi. Poczuł, jak któraś łapa ociera się o niego, po czym usłyszał trzask i skrzydło, pod którym się znalazł, runęło na niego. Nie zwrócił nawet na to uwagi, tylko czym prędzej wskoczył do wnętrza domu.
Jasnoszary wilk czekał już tam, z kolei ten, który wpadł w drzwi, stał w progu, za Markusem. W ciemności świeciły jeszcze dwie pary oczu. Mężczyzna krzyknął, ale nie usłyszał odzewu zza drzwi, od których oddzielał go zwierz, a za którymi powinni być jego towarzysze. Wrzask nie zrobił także wrażenia na wilku. Mężczyzna wyciągnął miecz i zaczął nim machać, zwierzę naprężyło mięśnie. Markus ruszył biegiem w głąb domu. Poczuł uderzenie w plecy i stracił równowagę. Znalazł się na schodach prowadzących w dół. I choć przysiągłby, że wcześniej ich tu nie było, nie miał czasu się nad tym zastanawiać. Natychmiast się podniósł. Widział, jak wilk, którego impet musiał ponieść dalej, szykuje się do ponownego skoku. Wojownik rzucił się do drzwi, którymi kończyły się schody, pchnął je i znalazł się w ciemnym pomieszczeniu. Nad sobą ujrzał gniewne czerwone ślipia. Zatrzasnął drzwi i oparł się o nie. Poczuł, jak nimi zatrzęsło, więc naparł na nie plecami i po omacku zaczął szukać zasuwy. Znalazł skobel, którym szybko zablokował wejście.
•••
Wszystko wokół było wyraziste i pełne szczegółów. Sęki w deskach, kłęby kurzu… Żywe istoty były konturami aury poprzecinanymi pajęczynami żył i tętnic. Owady, gryzonie i oczywiście ludzie – poruszającymi się krwistymi wzorami. Emanującym pokarmem, chodzącą mapą życiodajnych płynów. Odcienie krwi, a co za tym idzie – i aury, bardzo wiele mówiły o ich właścicielach. O sposobie życia, odżywiania, o kondycji zarówno fizycznej, jak i psychicznej, o genach, które często noszą ukrytą moc, siłę. O smaku. I o terminie przydatności.
Jedna z trzech osób się wyróżniała. Ona mogłaby się przydać. Mimo że jej nić życia była już bardzo cienka, to nadal górowała nad pozostałymi.
Książę postanowił się ujawnić; jako duch nie mógł nic zrobić, a niewidzialność bynajmniej nie gwarantowała mu bezpieczeństwa. Był pewien, że ten jeden człowiek jednak go widzi, a to było bardzo obiecujące…
•••
Nagle poczuł się tak, jakby jakiś dziwny ciężar spadł mu na barki, przygniótł go, odbierając dech i ograniczając zmysły. Szczególnie przytłoczyła go cisza panująca w tym pokoju. Odgłosy deszczu, chrapania Jazyra czy przebiegających chyłkiem gryzoni umilkły tak nagle, że Nikolo poczuł aż zawroty głowy. Usiadł, przyglądając się ze zdziwieniem przyjacielowi. Zigi patrzył na niego smutno. Nikolo zdał sobie sprawę, że nie są sami. Powoli odwrócił się w kierunku, w którym wcześniej patrzył Zigi. Zamarł z przerażenia. W pokoju stał mężczyzna o bladej cerze i przystojnej twarzy, mimo mocno zarysowanej linii czaszki pod napiętą skórą. Jego kruczoczarne włosy zlewały się z otaczającym ich mrokiem, ale nadal nie to było w nim najstraszniejsze. Chodziło o oczy nieznajomego. Przypominały otchłań bez dna. Nie dało się w nie wpatrywać, gdyż wręcz wchłaniały spojrzenie. Wraz z duszą.
Nikolo chciał się poderwać z podłogi, lecz obcy uderzył go z niewyobrażalną siłą. Nawet do końca nie wiedział, co się stało. Leżał na wpół zamroczony pod oknem i niczego nie słyszał ani nie czuł. Dopiero po chwili rozpoznał smak krwi, który wydał mu się bardzo nie na miejscu. Obcy spojrzał na niego łakomie.
•••
– Musisz mi pomóc, inaczej stąd nie wyjdziesz!
Markus mało nie dostał zawału, gdy usłyszał głos w ciemnym pomieszczeniu. Odwrócił się powoli, mieczem zaczął badać ciemność. Wiedział, że stoi na szczycie kilku stopni.
– Obok schodów jest stół, a na nim świeca. Pospiesz się.
Wojownik nie odpowiedział, ale zaczął schodzić, wolno stawiając kroki. Za jego plecami załomotały drzwi, zawiasy zaskrzypiały z ledwo skrywaną uległością. Markus wyczuł blat stołu, szybko przejechał po nim dłonią i natrafił na świecę. Drżącymi rękoma zabrał się za rozpalanie.
– Co to, kurwa, za miejsce? Jak to możliwe, że wilki atakują w domu? – Zawstydził się, gdy usłyszał, jak piszczy mu głos. Chrząknął, by odzyskać normalną barwę.
Niewielkie światło odsłoniło tylko skrawek pomieszczenia. Wystarczyło jednak, by rozbójnik ujrzał skutą postać mężczyzny klęczącego na ziemi. Z jego jednego oczodołu ziała ciemna dziura, a z niej sączyła się krew. Mężczyzna był skuty srebrnym łańcuchem, najprawdopodobniej wartym dobrego konia. Drugim okiem, mimo rysującego się na pociągłej twarzy bólu, patrzył na uważnie.
– Co jest, kurwa? – sapnął zaskoczony Markus.
– Nie ma czasu na wyjaśnienia. Beze mnie nie dasz rady tym przeklętym wilkom. A już na pewno ich właścicielowi.
Jakby na poparcie słów nieznajomego w drzwi znów uderzył wielki ciężar, mocno je przy tym wyginając. Markus doszedł do wniosku, że nie ma zbyt wielkiego wyboru – musi zaryzykować. Zabrał się nerwowo za zdejmowanie łańcuchów.
•••
Nikolo zebrał się w sobie i wspierając się na parapecie, zaczął się podnosić. Nie spuszczał spojrzenia z intruza, za którym rozwijała się ciemność, skrywająca resztę pomieszczenia. Czuł się jak zahipnotyzowany, ten widok pożerającej pokój ciemności był fascynujący, a postać stojąca przed nią wyglądała dumnie i władczo. Jej twarz delikatnie się wydłużyła, bladość przeszła w biel poprzecinaną ciemnymi żyłami na skroniach, zęby urosły, dodając mężczyźnie, o dziwo, urody, a oczy dojmująco pochłaniały. Słyszał wołanie przyjaciela, żeby uciekał przez okno, lecz nie mógł się ruszyć. Widok ciemności falującej za potworem był niezwykły, ciekawy, niewiarygodny, przejmujący… Postać, która włada ciemnością, musi być kimś więcej niż mordercą. To jest cecha boska.
Jakby w odpowiedzi na tę myśl, mężczyzna brzydko się zaśmiał, ukazując szeregi ostrych zębów z dwoma wyróżniającymi się długością kłami. Jego śmiech przypominał krakanie wygłodniałych kruków, rzężenie umierającego.
Nikolo oprzytomniał. Za późno. Wampir stał tuż przed nim. Ucieczka nie miała już sensu, walka również wydawała się mrzonką. Splunął napastnikowi w twarz. Ten w odpowiedzi uderzył go głową w nos. Mocno, ale nie tak, jak się spodziewał po pierwszym ciosie. Nikolo, zaskoczony, że władca ciemności posunął się do takiego ruchu, oparł się o framugę. Dopiero po chwili zrozumiał, co się stało. To nie wampir uderzył go głową, tylko jego głowa odskoczyła po silnym ciosie Jazyra. Ich przywódca uderzył go od tyłu okutą pałą, z którą zawsze się obnosił. Gdyby to był miecz, sprawa wyglądałaby inaczej, a tak… Wampir rozmył się w powietrzu, a kolejny cios pałą trafił Nikola w klatkę, pozbawiając go powietrza w piersiach i wyrzucając przez okno z rozrywającym ciszę teatralnym brzdękiem. Mimo bólu mężczyzna szybko się podniósł. Przez moment walczył ze sobą, po czym ruszył pędem w las. Jak baba. Gdy obejrzał się jeszcze za siebie, w oddali zobaczył odcinającą się od ciemności białą twarz o czerwonych ustach, patrzącą za nim ze spokojem. Usłyszał wycie wilków.
•••
Łańcuch opadł z łagodnym brzdękiem. Markus celował sztychem w nieznajomego. Ten nie zwracał na niego uwagi. Wstał. Okazał się wysokim, szczupłym mężczyzną około trzydziestki. Dotknął ręką pustego oczodołu i cicho zaskomlał. Oblizał dłoń z własnej krwi, zawarczał. Nie spodobało się to Markusowi. Wilk przestał się dobijać do drzwi. Może dał sobie spokój? Może to był zwykły zwierz? A on co zrobił? Uwolnił jakiegoś pojeba ze strachu przed wyrośniętym psem. Jak baba.
– Jeden głupi ruch, popierdolcu, i cię wyfiletuję…
– Zabierz ten pazurek.
Głos nieznajomego dziwnie się łamał. Markus sięgnął po świecę i podsunął ją bliżej mężczyzny. Ten jednak szybko się odwrócił i zaczął się kulić. Wojownik ze zdziwieniem się cofnął. Ciało obcego zaczęło drgać, coraz silniej, z każdą chwilą wstrząsy przybierały na mocy.
– Co ci, kurwa, jest? – syknął Markus, skonsternowany.
W odpowiedzi nieznajomym rzuciło w ciemny kąt piwniczki, jakby pchnęło go tam coś niewidzialnego. Płomień świecy zgasł, tak jak pewność siebie Markusa. Rozbójnik w akompaniamencie wycia i powarkiwań zaczął nerwowo krzesać iskrę. Skupił na tym całą swoją energię, zupełnie porzucił myśl o ataku i ucieczce, interesował go tylko płomień. Światło w tym mrocznym domu.
Nagle na knocie pojawił się słaby błysk. Nie przyniósł jednak Markusowi oczekiwanego wybawienia. Strach się nasilił. W kącie, na tylnych łapach stał człekopodobny wilk o łbie wielkim i strasznym, bo pełnym ludzkich znamion. Długie ręce zakończone pazurami błądziły po ścianie, a dziki wzrok gonił za Markusem. Wojownik zaczął rozglądać się za mieczem, który zupełnie bez sensu odrzucił podczas rozpalania ognia.
– Uratowałem cię – wyjąkał.
W oku wilkołaka ujrzał zrozumienie. Zaraz zastąpił je okrutny błysk.
•••
Zigi widział, jak wampir znika po ciosie Jazyra. Jak Nikolo wylatuje przez okno, a ich przywódca z głupim uśmiechem odwraca się w jego stronę, myśląc, że pokonał władcę ciemności.
Wampir pojawił się między nimi w postaci czarnego stwora o długich kończynach zakończonych szponami, wygiętej sylwetce, z dużą głową pełną ostrych zębisk. Tylko z postury przypominał człowieka. Zigi widział, jak Jazyr skamieniał ze strachu, jak popuścił w spodnie. Jak się rozpłakał. Jak baba. Z przerażeniem patrzył, jak bestia bez trudu rozrywa kompana na dwie części, obryzgując wszystko czerwona posoką.
Zigi chciał popełnić samobójstwo, ale nie miał siły wyciągnąć noża. Mógł tylko patrzeć, jak potwór spija resztki krwi z ochłapów, które pozostały po Jazyrze. Obserwował bezsilnie, jak wampir wygląda przez rozbite okno za Nikolem, żując przy tym mięso ich przywódcy. Już z obojętnością patrzył, jak drzwi do izby uchylają się i wchodzą przez nie cztery monstrualne wilki, tęskno spoglądające na truchło leżące na podłodze.
Za to z miłością na swojego pana.
I z ciekawością na niego.
•••
Gałęzie uderzały go po twarzy, rękach, głowie. Uderzały bezlitośnie, mocno, ale nie obezwładniająco. Szydercze ciosy jasnych stron jego osobowości w ciemnym lesie podłego żywota. Mimo to uciekał, jak baba.
Miał przed oczami twarz wampira i to jej widok sprawiał, że w skostniałych kończynach nie brakowało sił. Widział także postać leżącego Zigiego, bezbronnego przyjaciela, którego zostawił na pastwę potwora z legend. Strach wziął górę. Zigi umierał, i tak nie miał szans – tłumaczył sobie zasapany Nikolo. Mimo to czuł, jak wyrzuty sumienia zaciskają się na jego krtani, a każde uderzenie mokrego drewna przyjmował niemal z wdzięcznością. Jako pokutę. Nagle świat wokół zawirował, ciemność zaś, lekko rozrzedzona światłem wiszącego nad drzewami księżyca, rozbłysła oślepiającym blaskiem. Tym razem to nie gałąź uderzyła go w głowę – ktoś rozmyślnie go powalił, a teraz klęczał mu na torsie, pozbawiając go resztek powietrza.
Myśl, że stanie się pokarmem sił piekielnych, sprawiła, że stracił resztki godności. Nikolo wydarł się na całe gardło. Zupełnie jak baba.
– Zamknij mordę! – Ludzki głos przywrócił mu świadomość. Nikolo otworzył oczy z nadzieją i z radością ujrzał umorusane twarze wojskowych. Wiedział, że to pościg wysłany za nimi po nieudanym napadzie, jednak w obecnej sytuacji uśmiechnął się z ulgą.
– Nie zabijajcie mnie! Zdradzę wam, gdzie podziała się reszta! – Nie wiedział, czy przemawia przez niego tchórzostwo, czy chytrość. Miał nadzieję, że powodem był ratunek przed okrutną śmiercią przyjaciela, a nie chęć pozbycia się pogoni. Silne ręce uniosły go z ziemi. Spomiędzy drzew wyłoniły się kolejne postacie. Nikolo nie wiedział dlaczego, ale miał podejrzenie, że wampir obserwował Zigiego, i dlatego, być może, jeszcze go nie zabił. Miał więc szansę się zrehabilitować.
– Jeśli chcecie złapać resztę, musicie się spieszyć – rzucił hardo. Gotów był ruszyć z nimi, odkupić tchórzostwo. Lojalnie wrócić i pomóc przyjacielowi, którego przecież znał od dziecka. Zachować się, jak należy!
•••
– Umierasz – stwierdził ze spokojem wampir, tak jakby o świcie zapowiedział nowy dzień. – Nie wróżę ci spokoju po śmierci, a biorąc pod uwagę moje istnienie… – Uśmiechnął się, ukazując ostre kły umazane krwią ich przywódcy. – Życie po śmierci istnieje. – Uśmiechnął się jeszcze szerzej, a wilki zawarczały złowieszczo.
– Jestem gotów – wychrypiał Zigi, nie odrywając wzroku od bezdennych oczu Księcia Ciemności. Zdawał sobie sprawę, że są po prostu puste. Ich upiorność nie robiła na nim wrażenia. Przyjmował obecność wampira ze spokojem, co wyraźnie irytowało upiora. Potwór złapał za wystający z między żeber drzewiec i wyszarpnął go płynnym ruchem. Krew chlusnęła na kaftan, po czym zaczęła się sączyć z coraz mniejszą mocą.
– Cieszę się – odpowiedział złośliwie Książę, oblizując grot.
Zigiemu zrobiło się gorąco na całym ciele i jednocześnie oblał go zimny pot, gdy dwa kły wampira groźnie się wydłużyły. Potwór dopadł go bezbronnego, wpił się w kark. Czuł, jak zęby zatapiają się w jego żyle i wysysają z niej krew. Zaraz potem doskoczyły do niego wilki i wgryzły się w przeguby jego rąk i nóg. Zigi odpłynął, nie wiedząc już, czy jest zjadany, czy osuszany z krwi. Czuł zalewające jego ciało na przemian zimno i ciepło, by po chwili odłączyć się od zmysłów i pozostać tylko w irytujący sposób powiązanym z ciałem za pośrednictwem dziwnych uczuć, zupełnie niepasujących do jego wyobrażeń o sobie samym. Poczuł krepujące uzewnętrznienie. Następnie zrozumiał, że to wszystko tworzy jakąś całość. Pogodził się ze swoim życiem, teraz zaczął godzić się ze śmiercią i ze spokojem czekał na kolejny etap podróży swojej duszy.
Nagle poczuł przejmujący ból.
Ból wracającego życia. Życia nienależącego już tylko do niego. Życia pompowanego przez zęby wampira. I wilków. Z piekła rodem.
•••
Al widział w uchylonych drzwiach, jak Książę Ciemności wraz ze swoją watahą wykańczają ofiarę. To był dobry moment, żeby zaatakować, jednak czuł respekt przed swoim panem. Nie było sensu się oszukiwać – wilkołak panicznie się go bał. Pamiętał nieudany zamach i jego konsekwencje. Wydłubane oko doskonale mu o tym przypominało. Dlatego wyskoczył tylko z domu i na czterech łapach pognał w las.
Smak trawy w ustach Nikola łączył się ze smakiem mokrej ziemi oraz krwi. Trudno było mu złapać oddech w tej pozycji, ale nie mógł jej zmienić, gdyż klatkę przygniatało kolano pilnującego go żołnierza. Postanowił się nie wiercić, zapomnieć o drętwiejących dłoniach, pozbawionych przez ciasno związany sznur dopływu krwi.
Zapomnieć o upokorzeniu. Skoncentrował się na tym, co dookoła. Leżał akurat tak, że idealnie widział zbliżającą się do nich postać.
Na czterech nienaturalnie długich łapach mknął w ich stronę wilk o karykaturalnie ludzkiej sylwetce. Mimo słabego światła Nikolo dostrzegł konsternację na jego pysku. Bestia wyprostowała się, prezentując się w pełnej okazałości. Mięśnie ukryte pod jasną skórą pokrytą rzadkim włosiem napięły się, a górne wargi uniosły we wrogim grymasie, odsłaniając mocne zębiska.
Wilkołak za późno wyczuł ludzką woń, zapach mokrego lasu oraz wiatr uczyniły z tego spotkania zasadzkę. Nikolo wyczuwał zdumienie kryjących się wokół niego ludzi, którzy mimo to nie stracili zimnej krwi. Pierwsza strzała utkwiła w barku potwora bezgłośnie, tak jakby dotąd niezauważona cały czas tam była. Wilkołak zawył wściekle, wyciągając przy tym szyję. W tym momencie przebiły ją kolejne dwie strzały, trzecia trafiła w jedyne oko, powalając przy tym potwora na łopatki. Żołnierze ruszyli pędem do niezdarnie podnoszącej się istoty. Postać przypominała teraz człowieka, z którego niewidzialna fala nagle zmyła wyliniałe futro, przepoczwarzając potwora w mieszaninę człowieka i bestii. Ludzie nie czekali na przemianę, tylko nie szczędząc sił, jęli wymachiwać mieczami. Kilka uderzeń serca później po potworze zostało tylko krwawe ścierwo.
Nikolo został brutalnie odwrócony na plecy. Nad nim stał dowódca zwiadu i wbijał w niego wściekłe spojrzenie.
– Co to, kurwa, było? – Nie bawił się w ceregiele. Nikolo także nie zamierzał.
– Nie wiem, przysięgam, ale ten dom, do którego zmierzamy, jest pełny diabelskich istot. Jestem pewny, że widziałem tam wampira! – wyrzucił z siebie jednym tchem i zaraz bardziej wyczuł, niż zauważył, nerwowość wojaka, który go pilnował. Uderzenie w szczękę pomogło mu się pozbyć zalegającej w ustach ziemi.
– Dlaczego, kurwa, nic nie powiedziałeś?! – Gdyby wzrok mógł zabijać, Nikolo już by nie żył.
– Panie, to nie nasza działka. Zostawmy to ścierwo na pastwę wąpierza i ruszajmy stąd. Te łajzy na pewno już nie żyją. Sprawiedliwość ich dopadła.
Ludzie, którzy zebrali się nad Nikolem pokiwali głowami z aprobatą, jednak dowódca, nie spuszczając wzroku z pojmanego, wycedził przez zęby:
– Nie jesteśmy babami.
Dom wyglądał na opuszczony, ale Maro nie dał się zwieźć. Rozstawił ludzi w ścisłym pierścieniu wokół rudery, a następnie kazał ją podpalić, nawet nie próbując zaglądać do środka. Truchło wilkołaka, którego zabili, było wystarczającym powodem do tej szczególnej ostrożności.
Na dany znak kilku jego ludzi podbiegło z chrustem pod rozpadający się gmach. Dźwięk tłuczonego szkła zmącił ciszę w ciemnym lesie, poza tym nic się nie wydarzyło. Na kolejny znak ruszyli ludzie z pochodniami. Markus stał od frontu i widział, jak Greg pędzi w stronę rozwartych drzwi, jak zamierza się pochodnią, jak za nim Miki robi to samo. Widział, jak płonąca żagiew kreśli łuk na tle ponurego domostwa i wpada do środka izby, jak kolejna wzlatuje wyżej i wybiwszy starą szybę na piętrze, znika w pokoju, a wisząca w oknie zasłona zajmuje się ogniem.
Zanim Greg zdążył się odwrócić, z głównego wejścia wyskoczył ogromny wilk, który dopadł go jednym susem. Miki, w szoku, przyglądał się, jak zwierzę rozszarpuje kompanowi gardło. Nie zdążył się otrząsnąć, bo kolejny wilk rzucił się na niego. Po chwili z rudery wyskoczyły jeszcze dwie bestie. Na znak Maro łucznicy wypuścili chmarę strzał, jednak to nie pomogło dwóm weteranom. Dwa wilki padły pod zajmującym się domem, dwa kolejne zdołały się przebić i uciec w mroczny las.
Ogień szybko rozprzestrzeniał się po wnętrzu, nic sobie nie robiąc z nocnej mżawki. Płomienie wyglądały z dumą przez każde okno, każdą szczelinę, zaciekawione wyciągały się ku księżycowi, który teraz ledwo wystawał zza ciemnych chmur. Mimo że pożar bardzo szybko trawił dom, dowódca kazał czekać do końca w pełnym pogotowiu.
Księżyc znikał z nieba, dom się walił, ogień malał, ale nic więcej się nie działo. Maro rozejrzał się po ludziach. Wszyscy jak zahipnotyzowani patrzyli na zgliszcza, oczekując jakiegoś niespodziewanego ruchu, zagrożenia. Tylko jedna osoba płakała, patrząc w las. Był to skrępowany jeniec. Maro z obrzydzeniem popatrzył na niego, po czym odwrócił wzrok w stronę drzew.
Na jednej z gałęzi, w głębokim cieniu, siedział wielki kruk, spoglądający to na dowódcę, to na jeńca. Jego ledwo widoczna głowa poruszała się sztucznie, jakby kierował nią jakiś mechanizm. Spojrzenie kruka, mimo odległości dzielącej dowódcę od niego, było wyczuwalne, ciężkie. Straszne. Na pewno nie przypominało wzroku zwykłego ptaka. Maro poczuł strach, chciał uciec, ale domyślał się, że nie ma już dokąd.
Wiedział, że wyrok został wydany.
Kruk odleciał, prezentując z dumą wielką rozpiętość skrzydeł i strasząc przy tym ludzi znajdujących się w pobliżu. Maro spojrzał znów na jeńca – ten patrzył na niego ze zrozumieniem. Dowódca poczuł, jak łzy napływają mu do oczu. Jak babie.
•••
Mimo upływu lat to miejsce opierało się naturze. Trawa wokół lśniła zielenią, odbijając promienie słońca w kroplach porannej rosy. Jednak w miejscu, gdzie spłonął dom, leżały tylko sczerniałe bale na wypalonej ziemi, przypominającej skrawek innego świata. Niczym namiastka Rubieży Duchów.
Śmierci się to podobało. Wydawało się ukłonem w jej stronę. Prędko znalazła skrawki duszy nieszczęśnika, które leżały uwięzione w zgliszczach, tkwiąc w najgorszej z możliwych klatek: na bezbarwnym marginesie między wymiarami, a dokładniej między piekłem a przeklętym życiem. Śmierć przywołała moment, w którym to się stało. Zajrzała w pamięć nieszczęśnika tak oszukanego przez los, a raczej przez siły piekielne…
•••
Skupił się na tym, co było wokół niego. Wytężał uwagę, aby odwrócić myśli od przytłaczającego bólu. Kości, wnętrzności, żyły, skóra – oszalało całe jego ciało. Poruszało się jak żywy, oddzielny organizm. Kurczyło i rosło na zmianę, zespalało i rozchodziło, umierało i rodziło się. W pewnym momencie Zigi pomyślał, że stan cierpienia jest stanem naturalnym, a pamięć o spokoju i braku bólu wydała mu się czczą mrzonką, niedoścignionym ideałem. Nie miał siły na nienawiść do wampira i wilków, które mu to zrobiły. Inaczej, gdy patrzył teraz na przeistaczającego się wampira, czuł przynależność do niego. Gdy obserwował, jak barki wyłamują mu się ze stawów, jak rozszerzają się pory na jego gładkiej skórze, jak wyłażą z nich grube, czarne włosy, gęsto zakrywając ją czarnym puchem, odczuwał współczucie. Gdy włosy przeistaczały się w pióra, a ciało się kurczyło, wywołując spazmy na zmieniającej się twarzy wampira, myślał o braterstwie. Dopiero kiedy zauważył, iż jego prześladowca zamienił się w olbrzymiego kruka i jak szybko to się stało, poczuł zazdrość. Czarne ptaszysko spojrzało dziwnie na niego, po czym wyleciało przez drzwi prowadzące do sieni. Teraz zrozumiał, że został porzucony, oszukany. Zamordowali go, potem wskrzesili i teraz pozostawili na pastwę ludzi, których krzyki słyszał w pobliżu. Wiedział, kim się stał i jaki los zgotują mu ludzie. Wiedział, że śmierć z ich rąk będzie boleśniejsza. I przyniesie kres jego potępionej duszy. To, co teraz zrozumiał, przerażało go bardziej niż cokolwiek innego. Zigi zaczął żywić się tym pierwotnym strachem, zakorzenionym daleko poza jego krótkim żywotem. Zignorował ból i przemianę, zaczął się poruszać. Powoli czołgał się w stronę miejsca, z którego odleciał wampir. Dopiero teraz zauważył, że dom, w którym się znajduje, płonie. Wiedział, że stał się nieśmiertelny, i właśnie dlatego nie chciał spłonąć; skupił się na każdym ruchu i przyspieszył. Znalazł się w obszernej sieni. Ogień tarasował główne wejście, ale on wspinał się po starych schodach i zdobywał ściany. Za drzwiami słyszał ludzi, wiedział, że z ich strony grozi mu największe niebezpieczeństwo. Ruszył w głąb, mimo że czuł, iż już wszystko stracone.
Nadszedł dzień zapłaty za grzechy. Po tysiąckroć.
Doczołgał się do punktu, w którym podłoga zmieniła się w schody, zobaczył uchylone drzwi. Zigi nie zwracał uwagi na hałas towarzyszący rozprzestrzeniającemu się pożarowi, tylko sunął w dół. W pomieszczeniu, do którego trafił, między srebrnym łańcuchem a przewróconym stołem leżało na wpół pożarte ludzkie ciało. Nim dopełzł do niego, sufit zawalił się z głuchym trzaskiem, zabierając mu świadomość i zakopując go na lata.
Właściwie już lepiej byłoby, gdyby dopadli go ludzie. Oni unicestwiliby go na zawsze, odcinając jego nić od pajęczyny wszechświata, a tak został zabity, prawie, i uwięziony w tym miejscu między śmiercią, życiem i przekleństwem.
W postaci niegroźnego oddechu duszy.
Śmierć zebrała skalaną duszę w jednym miejscu. W jej gnieździe. Stare, zmiażdżone, spalone albo zbutwiałe szczątki Zigiego jęły się poruszać. Popiół, resztki kości i ziemia formowały kontury szkieletu, które Śmierć tak lubiła. Zwęglone bale i deski przesunęły się na obrzeża zgliszczy, robiąc miejsce dla powstającego z prochu ciała. Brudny szkielet, pokryty już prześwitującą, szarą skórą, poruszał się spazmatycznie, nie mogąc znaleźć kompromisu między postacią wilczą a ludzką. W końcu wydłużył się i pokornie znieruchomiał, pozwalając wypełnić się życiodajnymi organami. Świat wokół zamarł, pobliskie drzewa i zwierzęta zostały uśmiercone, aby Zigi mógł powstać i aby uwolnić jego potępioną duszę.
Śmierć stała w dole, który kiedyś był piwnicą, i obserwowała leżącego człowieka. Wokół szalała złowróżbna wichura, która po pięknym poranku nie pozostawiła śladu.
Oczy człowieka otworzyły się i z ulgą spojrzały na Śmierć. Ta zapytała:
– Czy chcesz mi służyć?
Postać zamrugała.
– Odnaleźć i ukarać tych, których ci wskażę? Tych, którzy próbowali mnie oszukać? Którzy uciekli z moich ziem? Złamali moje prawa?!
Człowiek kilkakrotnie bezgłośnie otworzył usta, jakby nie wiedział, jak się nimi posługiwać. Śmierć kontynuowała:
– Czy chcesz być moim posłańcem? Tu i teraz.
Zmartwychwstały zacharczał, poruszył się niezgrabnie, próbując wstać, po czym z impetem przewalił się na plecy.
– Czy podołasz roli posłańca? Mojej woli?! Bezwzględnej kary!
Mężczyzna znów zaczął się podnosić, mimo że ciało odmawiało mu posłuszeństwa. Usiadł i spojrzał z błyskiem w oczach na Śmierć. Ta odezwała się jeszcze raz, a piorun, który uderzył obok, spotęgował znaczenie wypowiadanych przez nią słów:
– Będziesz mi służył wiernie? Odnajdywał i bezwzględnie karał uciekinierów? Dasz radę?
Nowonarodzona istota z trudem wstała, po czym niewyraźnie wyszeptała:
– Chcę być i będę posłańcem śmierci. Chcę ukarać wszystkich, którzy nie podporządkowują się twoim odwiecznym prawom. Wszystkich, którzy z tobą igrają. Chcę się zemścić. – Zamilkł na chwilę. – Dam radę – powiedział, ale ledwo było słychać jego słowa. Odchrząknął i dodał głośniej: – Podołam! Nie jestem babą!