- W empik go
Atta Troll. Sen nocy letniej. Atta Troll. Ein Sommernachtstraum - ebook
Atta Troll. Sen nocy letniej. Atta Troll. Ein Sommernachtstraum - ebook
Atta Troll to niedźwiedź, który swoimi sztuczkami zabawia gawiedź na rynkach miast i miasteczek. W czasie jednego z występów, Atta, pełen dumy własnej i nieposkromionej woli wolności, ucieka w góry i chowa się w swojej dawnej jamie, w której przyszedł na świat. Niestety rusza za nim pościg myśliwych (jednym z nich jest narrator poematu). W wyniku podstępu zostaje wywabiony z jamy i ginie od kuli myśliwego. (http://pl.wikipedia.org/wiki/Atta_Troll)
Atta Troll thematisiert wie Franz Kafkas Ein Bericht für eine Akademie anhand eines Tanzbärenlebens den Drang des Menschen zur Freiheit und stellt den trägen Menschen einen ungebändigen Bärenhelden gegenüber. Eine spezifische Lehre des Werkes lässt sich jedoch nicht ausmachen und soll auch nicht herauskommen, wie der Autor unter anderem im dritten Kapitel bemerkt. Besonders gegen die politisierte Literatur seiner Zeit spricht sich Heine aus und schreibt vor der Hand nur „um der Kunst willen“. (http://de.wikipedia.org/wiki/Atta_Troll)
Kategoria: | Poezja |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7950-327-8 |
Rozmiar pliku: | 626 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Przedmowa autora
Atta Troll powstał na schyłku jesieni 1841 r. i urywkami ukazywał się drukiem w czasopiśmie Świat elegancki (Elegante Welt), po ponownem objęciu tegoż Redakcyi przez mojego przyjaciela Laube'go. Tak osnowa, jak i przykrój poematu, licować musiały ze skromniutkiemi potrzebami wymienionego czasopisma; zrazu tedy pisałem jeno te rozdziały, które bez przeszkody mogły być ogłoszone drukiem; lecz i one niejednej uległy przeróbce. Nosiłem się z myślą wydania całości w późniejszem uzupełnieniu, zawsze jednak kończyło się na tym chwalebnie powziętym zamiarze; i oto z Atta Trollem stało się toż samo, co z wszystkiemi Niemców wielkiemi dziełami, jak z tumem kolońskim, Szellingowym Bogiem, pruską konstytucyą itp. - pozostał nieukończonym. Prącemu ulegając naciskowi, który zaprawdę nie z mojego wypływa wnętrza, oddaję go dziś w ręce publiczności w niegotowej fakturze, przykrojonej jakotako i zaokrąglonej tylko powierzchownie.
Jak się rzekło, Atta Troll powstał w późnej jesieni roku 1841, w czasie, kiedy to jeszcze nie był wyszumiał zgiełk wielkiego tumultu, który wrogów wszelakiej maści skupił w zgraję przeciw mojej osobie. Potężny był to rejwach - i nigdy nie byłbym dał wiary, że Germania tak sporą wytwarza moc zgniłych jabłek, jaka podonczas obiła się o moją głowę! Nasza Ojczyzna błogosławiony to kraj; nie rosną tu wprawdzie cytryny, ni złociste pomarańcze, i jeno mozolnie pełza karłowaty wawrzyn po niemieckim gruncie - zgniłe za to jabłka udają się u nas w najpomyślniejszej obfitości. To też wszyscy nasi wielcy poeci na jedną o tem piali nutę. Podczas rzeczonego rozruchu, który wrzekomo zagrażał mi utratą korony i głowy, nie postradałem ni jednej, ni drugiej; niedorzeczne zaś obwinienia, któremi motłoch na mnie szczuto, najnędzniej utonęły w niepamięci, chociaż nie czułem potrzeby zaszczycenia ich odparciem. Czas objął rolę mojego rzecznika; niemniej, w tej mierze, położyły około mnie pewne zasługi poszczególne rządy niemieckie, co z wdzięcznem stwierdzam uznaniem. Corocznie, w ponownem wydaniu, ukazują się listy gończe i na każdej stacyi pogranicza Niemiec z tęsknotą wyglądają powrotu poety; a dzieje się to około święta Bożego Narodzenia, kiedy właśnie na choinkach prostoduszne skrzą się lampki. W obec tak podejrzanego dla turysty bezpieczeństwa, nieledwie już omierzło mi podróżowanie po niemieckich sadybach; świątkuję tedy na obczyźnie - i wśród obcych, na tułaczce, dokończę moich dni. A tymczasem dzielni bojownicy za sprawę Światła i Prawdy, którzy pomawiali mnie o chwiejność przekonań i o lokajstwo - z całą swobodą szwendają się po Ojczyźnie, bądź to jako suto płatni, państwowi biuraliści, bądź to jako tej lub owej gildyi dostojnicy, bądź to jako stołownicy tego lub owego klubu, gdzie wieczorami patryotycznie pokrzepiają się winnym sokiem papy Renu i szlezwicko-hołsztyńskiemi ostryźki, co to je morze objęło miłośnie.
Z umysłu, z pewnym przyciskiem, nadmieniłem powyżej, w jakim czasokresie powstał Atta Troll. Kwitła naonczas t.zw. poezya polityczna. Opozycya (powiada Ruge ), sprzedawszy rzemienną swoją skórę, spoetyzowała się do szczętu. Muzy surowy otrzymały nakaz, izby nadal próźniaczo i lekkomyślnie nie zbijały brukców, lecz by w ojczystą zaciągnęły się służbę, niby w charakterze markietanek wolności albo chrześcijańsko-germańskich praczek narodowych. Z niemieckiego gaju bardów uniosła się przedewszystkiem czcza owa, jałowa napuszystość, bezpożyteczny ów opar szału, który z pogardą śmierci rzuca się w ocean komunałów i zawsze na pamięć mi przywodzi pewnego amerykańskiego majtka. Ów marynarz tak wybujałem przejęty bałwochwalstwem ku osobie jenerała Jackson'a, że niegdyś z wierzchołka masztu skoczył do morza z okrzykiem: umieram za jenerała Jackson'a! Owoż, lubo my, Niemcy, żadnej jeszcze nie posiadaliśmy floty, roiło się już od majtków, wierszem i prozą umierających za jenerała Jackson'a. Podonczas talent srodze niefortunnem był uposażeniem; z góry już bowiem podawał cię w posądzenie o brak charakteru. Nareszcie, po tysiącletniej szperaninie, kosooka impotencya potężne zrobiła odkrycie, wynalazłszy oręż ku pogromowi butnej dziatwy geniuszu oto antytezę talentu a charakteru. Osobiście niemal schlebiało to wielkiemu tłumowi, skoro takie doszło go rozumowanie: pierwszy lepszy poczciwina zazwyczaj lichym bywa muzykantem; dobry za to muzykus niekoniecznie zaraz uczciwym jest człowiekiem; na świecie nie muzyka, lecz uczciwość - to grunt! Pusta tedy mózgownica słusznie teraz dufać jęła w pełne swoje serce; kto dobrze był myślący, ten wygrał. Pomnę jednego z ówczesnych pisarzy, który właśnie za osobliwą poczytywał sobie zasługę, że pisać nie umiał. Za drewniany styl srebrny otrzymał puhar honorowy.
Wieczyste bogi! to też pod one czasy trzeba było stanąć w obronie niespożytych praw ducha, zwłaszcza w dziedzinie poezyi. A że takie rzecznictwo głównym było zawodem mojego żywota, toć i w niniejszym poemacie ani na chwilę nie spuściłem go z oka. Tonem i osnową stanął on okoniem przeciw ukazom współczesnych trybunów. I w samej rzeczy, pierwsze zaraz drukiem ogłoszone urywki z Atta Troll'a, obruszyły żółć moich bohaterów, mężów zasad, moich Rzymian, którzy mnie nie tylko o literackie, lecz i o społeczne pomówili wstecznictwo, ba, którzy nawet obwinili mnie o urąganie najświętszym ideałom humanizmu. Co do estetycznej wartości mojego poematu, z ochotą cisnąłem ją im na pastwę, i dziś jeszcze czynię toż samo. Ku własnej jeno mojej uciesze, napisałem go w senno-chimerycznym tonie romantycznej onej szkoły, w której najmilsze przeżywszy lata młodzieńcze, na ostatku przetrzepałem pana profesora. Z tej racyi wartałoby może mój poemat cisnąć do kosza; atoli kłamiesz, Brutusie, kłamiesz, Kassyuszu, kłamiesz i ty, Azyniuszu, twierdząc, jakoby moje ucinki w owe godziły idee, w drogocenne owe zdobycze ludzkości, w imię których ja sam tyle się nawojowałem i za które tylem się nacierpiał. Nie; właśnie ponieważ one idee w najwspanialszej swojej czystości, w całym swoim ogromie, nieprzerwanie unoszą się przed okiem poety, temci niepowściągliwsza porywa go chętka do śmiechu na widok, jak po prostacku, jak po safandulsku, jak po omacku pojąć je zdolna ograniczona nasza współczesność. Poniekąd stroi on sobie żarciki z doczesnej, niedźwiedziej ich skóry. Są to zwierciadła szlifowane tak opacznie, że nawet taki Apollo odbić się w nich musi w karykaturalnem wykoszlawieniu i pobudza nas do śmiechu. Wszakci wtedy nie z boga się śmiejem - lecz bohomaza. Jeszcze słówko. Potrzebaż osobnego zastrzeżenia, że parodya Freiligrath'owskiego poematu, która z Atta Troll'a niekiedy swywolnie wyprycha i niejako tworzy komiczny jego podkład, żadną miarą nie ma na celu zlekceważenie poety? Cenię go wysoce, zwłaszcza dziś, i zaliczam go do najwybitniejszych poetów, jacy od lipcowej rewolucyi pojawili się w Niemczech. Pierwsze zbiorowe wydanie jego poezyi dostało mi się bardzo późno w ręce, i to właśnie dopiero w tej porze, kiedy powstawał Atta Troll. Kto wie, czy nie ówczesnemu mojemu nastrojowi przypisaćby należało, że mianowicie Książę-murzyn tak uciesznie na mnie podziałał. Zresztą utwór ten, jako najudatniejszy, zachwalają powszechnie. Dla czytelników, zgoła z tymże nie obeznanych, - (a takich nie brak zapewne w Chinach i w Japonii, choćby nawet nad brzegami Nigru i Senegalu) - dla nich to napomknę, że Król murzynów, który na początku poematu z białego swojego namiotu ukazuje się niby księżyc zaćmiony, niemniej czarną posiada bogdankę; nad ciemnem jej obliczem kołyszą się białe, strusie pióra. Alić, wojowniczym zdjęty animuszem, opuszcza ją, na murzyńską wyrusza bitwę, kędy warczy bęben obwieszony czaszkami - lecz, ach, znajduje tam czarne swoje Waterloo i przez pogromców sprzedan białym w niewolę. Ciż zawlekają szlachetnego Afrykanina do Europy, gdzie znowu spotykamy go w służbie u koczującej bandy linoskoków, która na artystycznych swoich przedstawieniach powierzyła mu była turecki taraban. U wejścia tedy do cyrku stoi on poważny i chmurny; stoi i bębni. Podczas tego tarabanienia duma jednak o dawnej swojej wielkości. Duma, jak to ongi, hen, nad dalekim Nigrem, samowładnym był monarchą, jak lwy gromił i tygrysy -
Oko łzą zaszło;
twarz jego ponura.
Ugodził w bęben.
Z trzaskiem pękła skóra.
Pisałem w Paryżu, w grudniu 1846.
Henryk Heine.
ROZDZIAŁ I.
Pośród ciemnych gór, wśród hardo
pnących się nad sobą wirchów -
dzikich kaskad usypiane
szumem, senne jak widziadło -
w dole tam wykwintne leży
Cauterets. Bieluchne domki
z balkonami. Piękne na nich
stoją damy. Co za chichot!
Co za chichot, skoro spojrzą
na upstrzony ciżba rynek,
kędy w takt, przy kobzy dźwiękach,
z niedźwiedzica pląsa niedźwiedź.
Tancerzami: Atta Troll,
oraz czarna jego żonka,
Mumma. Grzmią podziwu krzyki;
przyklaskują im Baskowie.
Z sztywną drepce tam grandezzą
myś, szlachetny Atta Troll;
lecz kudłatej połowicy
miary brak i brak godności.
Omal zda mi się, że nawet
czelnie puszcza się kankana
i bezdusznym kupra rzutem
Grand-Chaumier'a że mi trąci.
Jakoż dzielny on niedźwiednik,
eo ja na łańcuchu wodzi,
snać tych skoków wyuzdanych
sam zmiarkował niemoralność -
boć po grzbiecie ja niekiedy
biczem smagnie raz i drugi.
Czarna wyje Mumma - głuchem
odtętniają echem góry.
Na stożkowym niedźwiednika
kapeluszu Madonn sześć;
łeb od kul mu chronią wrażych
i od żrących pasorzytów.
Z ramion płaszczem mu się zwiesza
pstra, z ołtarza zdarta kapa;
pod nią czycha zaś z ukrycia
nóż i lufa pistoletu.
Mnichem był za lat młodzieńczych,
później zbójów bandy hersztem;
oba łącząc te zawody,
w służbę wstąpił Don Karlosa.
Kiedy zbiedz Don Karlos musiał
z paladynów swych drużyną -
(ci przeważnie uczciwszego
w końcu jęli się rzemiosła) -
wtedy Wiary nasz obrońca,
w niedźwiednika przedzierzgnięty,
z Atta Troll'em, oraz z Mummą,
w drogę puścił się po kraju
i przed gminem, po kiermaszach,
przeniewala je do tańca.
W Cauterets, na targowicy,
w pętach pląsa Atta Troll!
Atta Troll, ów dumny ongi
dziczy władca, co po wolnych
hasał turniach - dziś, w nizinach,
przed gawiedzią skakać musi!
Dla marnego skacze grosza,
on, co niegdyś na wyżynach
w grozy strasznym majestacie
wyższość swoją czuł - nad świat!
Młodych dni i postradanej
nad borami pomny władzy,
mruczy. Ciemny jakiś pomruk
z duszy płynie Atta Troll'a,
Chmurnie on spogląda, ni to
czarny Freiligrath'a książę;
jak zaś tamten bębnił nędznie -
nędznie ten, z wściekłości, dryga.
Lecz współczucia on nie wznieca,
jeno śmiech. Julietta nawet
śmiechem parska wciąż z balkonu,
na rozpaczy patrząc hopki.
W śnieżnem jej, Francuzki, łonie
serca brak. Na zewnątrz żyje, -
powierzchownie. Cudna za to,
czarująca powierzchowność!
Jej spojrzenia - to promieni
słodka sieć. W tej sieci oczkach
tkliwie, jak złowiona rybka,
serce nasze się szamoce.
ROZDZIAŁ II.
Że tam czarny Freiligrath'a
książę-murzyn, zdjęt tęsknicą,
w bębna tłukł napięta skórę,
aż ci z gromkim pękła trzaskiem
czuła i bębenki uszne
wstrząsająca to historya;Atta Troll. Ein Sommernachtstraum
Vorrede
Der »Atta Troll« entstand im Spätherbste 1841 und ward fragmentarisch abgedruckt in der »Eleganten Welt«, als mein Freund Heinrich Laube wieder die Redaktion derselben übernommen hatte. Inhalt und Zuschnitt des Gedichtes mußten den zahmen Bedürfnissen jener Zeitschrift entsprechen; ich schrieb vorläufig nur die Kapitel, die gedruckt werden konnten, und auch diese erlitten manche Variante. Ich hegte die Absicht, in späterer Vervollständigung das Ganze herauszugeben, aber es blieb immer bei dem lobenswerten Vorsatze, und wie allen großen Werken der Deutschen, wie dem Kölner Dome, dem Schellingschen Gotte, der preußischen Konstitution usw., ging es auch dem »Atta Troll« – er ward nicht fertig. In solcher unfertigen Gestalt, leidlich aufgestutzt und nur äußerlich geründet, übergebe ich ihn heute dem Publiko, einem Drange gehorchend, der wahrlich nicht von innen kommt.
Der »Atta Troll« entstand, wie gesagt, im Spätherbste 1841, zu einer Zeit, als die große Emeute, wo die verschiedenfarbigsten Feinde sich gegen mich zusammengerottet, noch nicht ganz ausgelärmt hatte. Es war eine sehr große Emeute, und ich hätte nie geglaubt, daß Deutschland so viele faule Äpfel hervor bringt, wie mir damals an den Kopf flogen! Unser Vaterland ist ein gesegnetes Land; es wachsen hier freilich keine Zitronen und keine Goldorangen, auch krüppelt sich der Lorbeer nur mühsam fort auf deutschem Boden, aber faule Äpfel gedeihen bei uns in erfreulichster Fülle, und alle unsere großen Dichter wußten davon ein Lied zu singen. Bei jener Emeute, wo ich Krone und Kopf verlieren sollte, verlor ich keins von beiden, und die absurden Anschuldigungen, womit man den Pöbel gegen mich aufhetzte, sind seitdem, ohne daß ich mich zu einer Widerrede herabzulassen brauchte, aufs kläglichste verschollen. Die Zeit übernahm meine Rechtfertigung, und auch die respektiven deutschen Regierungen, ich muß es dankbar anerkennen, haben sich in dieser Beziehung verdient um mich gemacht. Die Verhaftsbefehle, die von der deutschen Grenze an, auf jeder Station, die Heimkehr des Dichters mit Sehnsucht erwarten, werden gehörig renoviert, jedes Jahr, um die heilige Weihnachtzeit, wenn an den Christbäumen die gemütlichen Lämpchen funkeln. Wegen solcher Unsicherheit der Wege wird mir das Reisen in den deutschen Gauen schier verleidet, ich feiere deshalb meine Weihnachten in der Fremde und werde auch in der Fremde, im Exil, meine Tage beschließen. Die wackern Kämpen für Licht und Wahrheit, die mich der Wankelmütigkeit und des Knechtsinns beschuldigten, gehen unterdessen im Vaterlande sehr sicher umher, als wohlbestallte Staatsdiener, oder als Würdeträger einer Gilde, oder als Stammgäste eines Klubs, wo sie sich des Abends patriotisch erquicken am Rebensafte des Vater Rhein und an meerumschlungenen schleswig-holsteinschen Austern.
Ich habe oben mit besonderer Absicht angedeutet, in welcher Periode der »Atta Troll« entstanden ist. Damals blühte die sogenannte politische Dichtkunst. Die Opposition, wie Ruge sagt, verkaufte ihr Leder und ward Poesie. Die Musen bekamen die strenge Weisung, sich hinfüro nicht mehr müßig und leichtfertig umherzutreiben, sondern in vaterländischen Dienst zu treten, etwa als Marketenderinnen der Freiheit oder als Wäscherinnen der christlich-germanischen Nationalität. Es erhub sich im deutschen Bardenhain ganz besonders jener vage, unfruchtbare Pathos, jener nutzlose Enthusiasmusdunst, der sich mit Todesverachtung in einen Ozean von Allgemeinheiten stürzte und mich immer an den amerikanischen Matrosen erinnerte, welcher für den General Jackson so überschwenglich begeistert war, daß er einst von der Spitze eines Mastbaums ins Meer hinabsprang, indem er ausrief: »Ich sterbe für den General Jackson!« Ja, obgleich wir Deutschen noch keine Flotte besaßen, so hatten wir doch schon viele begeisterte Matrosen, die für den General Jackson starben, in Versen und in Prosa. Das Talent war damals eine sehr mißliche Begabung, denn es brachte in den Verdacht der Charakterlosigkeit. Die scheelsüchtige Impotenz hatte endlich, nach tausendjährigem Nachgrübeln, ihre große Waffe gefunden gegen die Übermüten des Genius; sie fand nämlich die Antithese von Talent und Charakter. Es war fast persönlich schmeichelhaft für die große Menge, wenn sie behaupten hörte, die braven Leute seien freilich in der Regel sehr schlechte Musikanten, dafür jedoch seien die guten Musikanten gewöhnlich nichts weniger als brave Leute, die Bravheit aber sei in der Welt die Hauptsache, nicht die Musik. Der leere Kopf pochte jetzt mit Fug auf sein volles Herz, und die Gesinnung war Trumpf. Ich erinnere mich eines damaligen Schriftstellers, der es sich als ein besonderes Verdienst anrechnete, daß er nicht schreiben könne; für seinen hölzernen Stil bekam er einen silbernen Ehrenbecher.
Bei den ewigen Göttern! damals galt es, die unveräußerlichen Rechte des Geistes zu vertreten, zumal in der Poesie. Wie eine solche Vertretung das große Geschäft meines Lebens war, so habe ich sie am allerwenigsten im vorliegenden Gedicht außer Augen gelassen, und sowohl Tonart als Stoff desselben war ein Protest gegen die Plebiszita der Tagestribünen. Und in der Tat, schon die ersten Fragmente, die vom »Atta Troll« gedruckt wurden, erregten die Galle meiner Charakterhelden, meiner Römer, die mich nicht bloß der literarischen, sondern auch der gesellschaftlichen Reaktion, ja sogar der Verhöhnung heiligster Menschheitsideen beschuldigten. Was den ästhetischen Wert meines Poems betrifft, so gab ich ihn gern preis, wie ich es auch heute noch tue; ich schrieb dasselbe zu meiner eignen Lust und Freude, in der grillenhaften Traumweise jener romantischen Schule, wo ich meine angenehmsten Jugendjahre verlebt und zuletzt den Schulmeister geprügelt habe. In dieser Beziehung ist mein Gedicht vielleicht verwerflich. Aber du lügst, Brutus, du lügst, Cassius, und auch du lügst, Asinius, wenn ihr behauptet, mein Spott träfe jene Ideen, die eine kostbare Errungenschaft der Menschheit sind und für die ich selber soviel gestritten und gelitten habe. Nein, eben weil dem Dichter jene Ideen in herrlichster Klarheit und Größe beständig vorschweben, ergreift ihn desto unwiderstehlicher die Lachlust, wenn er sieht, wie roh, plump und täppisch von der beschränkten Zeitgenossenschaft jene Ideen aufgefaßt werden können. Er scherzt dann gleichsam über ihre temporelle Bärenhaut. Es gibt Spiegel, welche so verschoben geschliffen sind, daß selbst ein Apollo sich darin als eine Karikatur abspiegeln muß und uns zum Lachen reizt. Wir lachen aber alsdann nur über das Zerrbild, nicht über den Gott.
Noch ein Wort. Bedarf es einer besondern Verwahrung, daß die Parodie eines Freiligrathschen Gedichtes, welche aus dem »Atta Troll« manchmal mutwillig hervorkichert und gleichsam seine komische Unterlage bildet, keineswegs eine Mißwürdigung des Dichters bezweckt? Ich schätze denselben hoch, zumal jetzt, und ich zähle ihn zu den bedeutendsten Dichtern, die seit der Juliusrevolution in Deutschland aufgetreten sind. Seine erste Gedichtesammlung kam mir sehr spät zu Gesicht, nämlich eben zur Zeit, als der »Atta Troll« entstand. Es mochte wohl an meiner damaligen Stimmung liegen, daß namentlich der »Mohrenfürst« so belustigend auf mich wirkte. Diese Produktion wird übrigens als die gelungenste gerühmt. Für Leser, welche diese Produktion gar nicht kennen – und es mag deren wohl in China und Japan geben, sogar am Niger und am Senegal –, für diese bemerke ich, daß der Mohrenkönig, der zu Anfang des Gedichtes aus seinem weißen Zelte, wie eine Mondfinsternis, hervortritt, auch eine schwarze Geliebte besitzt, über deren dunkles Antlitz die weißen Straußfedern nicken. Aber kriegsmutig verläßt er sie, er zieht in die Negerschlacht, wo da rasselt die Trommel, mit Schädeln behangen – ach, er findet dort sein schwarzes Waterloo und wird von den Siegern an die Weißen verkauft. Diese schleppen den edlen Afrikaner nach Europa, und hier finden wir ihn wieder im Dienste einer herumziehenden Reutergesellschaft, die ihm, bei ihren Kunstvorstellungen, die türkische Trommel anvertraut hat. Da steht er nun, finster und ernsthaft, am Eingange der Reitbahn und trommelt, doch während des Trommelns denkt er an seine ehemalige Größe, er denkt daran, daß er einst ein absoluter Monarch war, am fernen, fernen Niger, und daß er gejagt den Löwen, den Tiger –
»Sein Auge ward naß; mit dumpfem Klang
Schlug er das Fell, daß es rasselnd zersprang.«
Geschrieben zu Paris im Dezember 1846
Heinrich Heine
Caput I
Rings umragt von dunklen Bergen,
Die sich trotzig übergipfeln,
Und von wilden Wasserstürzen
Eingelullet, wie ein Traumbild,
Liegt im Tal das elegante
Cauterets. Die weißen Häuschen
Mit Balkonen; schöne Damen
Stehn darauf und lachen herzlich.
Herzlich lachend schaun sie nieder
Auf den wimmelnd bunten Marktplatz,
Wo da tanzen Bär und Bärin
Bei des Dudelsackes Klängen.
Atta Troll und seine Gattin,
Die geheißen schwarze Mumma,
Sind die Tänzer, und es jubeln
Vor Bewundrung die Baskesen.
Steif und ernsthaft, mit Grandezza,
Tanzt der edle Atta Troll,
Doch der zott'gen Ehehälfte
Fehlt die Würde, fehlt der Anstand.
Ja, es will mich schier bedünken,
Daß sie manchmal cancaniere,
Und gemütlos frechen Steißwurfs
An die Grand'-Chaumière erinnre.
Auch der wackre Bärenführer,
Der sie an der Kette leitet,
Scheint die Immoralität
Ihres Tanzes zu bemerken.
Und er langt ihr manchmal über
Ein'ge Hiebe mit der Peitsche,
Und die schwarze Mumma heult dann,
Daß die Berge widerhallen.
Dieser Bärenführer trägt
Sechs Madonnen auf dem Spitzhut,
Die sein Haupt vor Feindeskugeln
Oder Läusen schützen sollen.
Über seine Schulter hängt
Eine bunte Altardecke,
Die als Mantel sich gebärdet;
Drunter lauscht Pistol und Messer.
War ein Mönch in seiner Jugend,
Später ward er Räuberhauptmann;
Beides zu verein'gen, nahm er
Endlich Dienste bei Don Carlos.
Als Don Carlos fliehen mußte
Mit der ganzen Tafelrunde,
Und die meisten Paladine
Nach honettem Handwerk griffen –
(Herr Schnapphahnski wurde Autor) –,
Da ward unser Glaubensritter
Bärenführer, zog durchs Land
Mit dem Atta Troll und Mumma.
Und er läßt die beiden tanzen
Vor dem Volke, auf den Märkten; –
Auf dem Markt von Cauterets
Tanzt gefesselt Atta Troll!
Atta Troll, der einst gehauset,
Wie ein stolzer Fürst der Wildnis,
Auf den freien Bergeshöhen,
Tanzt im Tal vor Menschenpöbel!
Und sogar für schnödes Geld
Muß er tanzen, er, der weiland,
In des Schreckens Majestät,
Sich so welterhaben fühlte!
Denkt er seiner Jugendtage,
Der verlornen Waldesherrschaft,
Dann erbrummen dunkle Laute
Aus der Seele Atta Trolls;
Finster schaut er wie ein schwarzer
Freiligräthscher Mohrenfürst,
Und wie dieser schlecht getrommelt,
Also tanzt er schlecht vor Ingrimm.
Doch statt Mitgefühl erregt er
Nur Gelächter. Selbst Juliette
Lacht herunter vom Balkone
Ob den Sprüngen der Verzweiflung. –
Juliette hat im Busen
Kein Gemüt, sie ist Französin,
Lebt nach außen; doch ihr Äußres
Ist entzückend, ist bezaubernd.
Ihre Blicke sind ein süßes
Strahlennetz, in dessen Maschen
Unser Herz, gleich einem Fischlein,
Sich verfängt und zärtlich zappelt.
Caput II
Daß ein schwarzer Freiligräthscher
Mohrenfürst sehnsüchtig lospaukt
Auf das Fell der großen Trommel,
Bis es prasselnd laut entzweispringt: