Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Aurora: Pożoga. Cykl Aurora. Tom 2 - ebook

Wydawnictwo:
Seria:
Data wydania:
15 listopada 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
49,50

Aurora: Pożoga. Cykl Aurora. Tom 2 - ebook

Międzygwiezdni bohaterowie wracają w drugiej odsłonie bestselleru New York Timesa: Cyklu Aurory.

Zacznijmy od złej wiadomości: starodawne zło – wiecie, standardowe zagrożenie gotowe pożreć wszelkie życie w całej Galaktyce – zostanie wkrótce uwolnione.

A dobra wiadomość? Drużyna 312 jest w gotowości i rusza na ratunek. Muszą tylko wcześniej zająć się pewnym drobiazgiem.

Szokujące odkrycie, napady na banki, tajemnicze dary, niestosownie obcisłe stroje i epicka kosmiczna bitwa zadecydują o losach najbardziej niezapomnianych bohaterów Legionu Aurory.

A być może też o losach całej Galaktyki.

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67793-78-0
Rozmiar pliku: 1,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

CO POWINNIŚCIE WIEDZIEĆ

Co powin­ni­ście wie­dzieć

►Tom 1: Aurora. Prze­bu­dze­nie

▼Obsada

AURORA JIE-LIN O’MAL­LEY – Dziew­czyna spoza czasu. Ponad dwie­ście lat temu Aurora wyru­szyła z Terry razem z dzie­się­cioma tysią­cami innych kolo­ni­stów na Octa­vię III. Jej sta­tek, _Had­field_, zagi­nął w prze­strzeni mię­dzy wymia­rami zwa­nej Fałdą i został odna­le­ziony wieki póź­niej przez kadeta Legionu Aurory, Tylera Jonesa.

Aurora jako jedyna prze­żyła.

Po tym, jak została ura­to­wana, Aurora zaczęła mieć pro­ro­cze sny i prze­ja­wiać zdol­no­ści tele­ki­ne­tyczne. Ucieczka z dru­żyną 312, praw­dziwą zbie­ra­niną wyrzut­ków, dopro­wa­dza ją osta­tecz­nie z powro­tem na Octa­vię III. Odkrywa, że pla­neta, która miała stać się jej domem, jest tak naprawdę świa­tem-wylę­gar­nią dla Ra’haam, pra­daw­nej jedni, skła­da­ją­cej się z milio­nów zasy­mi­lo­wa­nych form życia, pogrą­żo­nej we śnie pod płasz­czem pla­nety.

Aurora odkrywa także, że jej moce to dar od tajem­ni­czej rasy zwa­nej Eshva­ren, która poko­nała Ra’haam wiele eonów temu. Wie­dząc, że ich sta­ro­dawny wróg pew­nego dnia znowu spró­buje pochło­nąć Galak­tykę, Eshva­renowie ukryli w Fał­dzie broń zdolną poko­nać Ra’haam i uru­cho­mili ciąg wyda­rzeń, żeby stwo­rzyć „Zapal­nik” do tej broni.

Aurora odkryła, że to ona jest tym Zapal­ni­kiem.

Auri jest drob­nej postury, ale nad­ra­bia to ani­mu­szem. Na­dal szuka swo­jego miej­sca w nowym cza­sie i w Galak­tyce, ale stoi murem za Legio­ni­stami Aurory, któ­rzy ją przy­gar­nęli.

Ma czarne krótko obcięte włosy i białe pasemko w grzywce; jest pół Irlandką i pół Chinką. Jej prawa tęczówka stała się biała i pło­nie jasno, gdy Aurora posłu­guje się swo­imi mocami.

TYLER JONES – Złoty Chło­pak. Tyler wstą­pił do Legionu Aurory, gdy miał trzy­na­ście lat, po śmierci ojca, Jeri­cho Jonesa. W Aka­de­mii przy­go­to­wy­wał się do roli Alfy; chciał poświę­cić swoje życie utrzy­my­wa­niu galak­tycz­nego pokoju i porządku. Jed­nak po ura­to­wa­niu Aurory w Fał­dzie został zmu­szony sta­nąć na czele grupki wyrzut­ków, nie­udacz­ni­ków i przy­pad­ków dys­cy­pli­nar­nych – dru­żyny 312 Legionu Aurory.

Odkąd Tyler i jego dru­żyna zostali schwy­tani przez Glo­balną Agen­cję Wywia­dow­czą na pokła­dzie sta­cji gór­ni­czej Sagan, byli zmu­szeni ucie­kać przed rzą­dem ter­rań­skim. Po wylą­do­wa­niu na obję­tej kwa­ran­tanną Octa­vii III Tyler i jego towa­rzy­sze odkry­wają sta­ro­żytny spi­sek, który zagraża wszyst­kim inte­li­gent­nym rasom w Galak­tyce. Wygląda na to, że tylko nie­udacz­nicy z dru­żyny 312 mogą powstrzy­mać zagro­że­nie.

Ty jest uro­dzo­nym przy­wódcą i genial­nym tak­ty­kiem, ale według jego sio­stry „nie roz­po­znałby dobrej zabawy, nawet gdyby naje­chała na jego pla­netę”. Jest tak pewny sie­bie, że wręcz aro­gancki, ale zwy­kle jego wiara w sie­bie nie jest bez­pod­stawna.

Ma nie­bie­skie oczy, potar­gane blond włosy i dołeczki, które mogą spo­wo­do­wać eks­plo­zję jaj­ni­ków w pro­mie­niu trzy­dzie­stu kro­ków.

KALIIS IDRA­BAN GILW­RA­ETH – Out­si­der. Kaliis to jeden z nie­licz­nych Syl­dran, któ­rzy wstą­pili do Legionu Aurory od czasu końca wojny mię­dzy Zie­mią i Syl­drą. Jest człon­kiem Ligi Zbroj­nych – syl­drań­skiej kasty wojow­ni­ków. Jego strasz­liwe umie­jęt­no­ści w walce spra­wiły, że był stwo­rzony do spe­cjal­no­ści Czoł­gów w Aka­de­mii. Mimo to wszy­scy od niego stro­nili i dla­tego wylą­do­wał w dru­ży­nie 312.

Po spo­tka­niu z Aurorą Kal natych­miast odkrył, że zna­lazł się pod wpły­wem Przy­cią­ga­nia – nie­wia­ry­god­nie sil­nego syl­drań­skiego instynktu godo­wego. Nie chciał sta­wiać Aurory w trud­nej sytu­acji ani narzu­cać jej związku, któ­rego natury nie mogłaby w pełni zro­zu­mieć, więc posta­no­wił opu­ścić dru­żynę. Kiedy jed­nak Aurora wyznała mu swoje uczu­cia, zde­cy­do­wał się zostać i poświę­cić się ochro­nie swo­jej be’shmai (uko­cha­nej).

Kal nie­ustan­nie musi wal­czyć ze swo­imi instynk­tami wojow­nika, a jego walka z tak zwa­nym Wewnętrz­nym Wro­giem suge­ruje ist­nie­nie cze­goś mrocz­nego w jego prze­szło­ści, czego jesz­cze nie ujaw­nił. Kal jest mistrzem w ponu­rej zadu­mie. Naprawdę mógłby to robić zawo­dowo.

Ma śliczne jak marze­nie fioł­kowe oczy, oliw­kową skórę i dłu­gie, srebrne włosy. O kościach policz­ko­wych nie będę nawet wspo­mi­nać.

SCAR­LETT JONES – poże­raczka serc. Sio­stra bliź­niaczka Tylera, star­sza od niego o trzy minuty i trzy­dzie­ści sie­dem i cztery dzie­siąte sekundy. Zacią­gnęła się do Legionu Aurory razem z bra­tem nie z powodu umi­ło­wa­nia prawa i porządku, ale żeby upil­no­wać brata przed kło­po­tami. Jako swoją spe­cjal­ność wybrała dyplo­ma­cję i obi­jała się w Aka­de­mii bar­dziej niż jaki­kol­wiek inny kadet w histo­rii uczelni, ale ma nie­mal szó­sty zmysł, jeśli idzie o wyczu­wa­nie, co inni brali za coś, dzięki czemu oka­zała się genialną Twa­rzą.

Scar­lett ma czarny pas w sar­ka­zmie. Jest co prawda roz­trze­pana, ale i nad­zwy­czaj­nie inte­li­gentna, potrafi bły­ska­wicz­nie roz­gryźć dowolną sytu­ację/kul­turę/oto­cze­nie, a dzięki temu wpa­so­wać się bez mała ide­al­nie w dowolny sce­na­riusz. Nawia­sem mówiąc, dzięki temu jest też kopal­nią cie­ka­wo­stek na każdy temat.

Scar jest blada, posą­gowo piękna i ma pło­mien­nie rude, przy­cięte asy­me­trycz­nie włosy. Ni­gdy nie była w związku, który trwał dłu­żej niż sie­dem tygo­dni i sznur zła­ma­nych serc, jaki cią­gnie się za nią, jest długi jak moja ręka.

Gdy­bym miał rękę, rzecz jasna.

FINIAN DE KAR­RAN DE SEEL – mądrala. Finian jest Betra­ska­ni­nem i genialną złotą rączką, któ­rego uszczy­pli­wość i dale­kie od ide­ału umie­jęt­no­ści spo­łeczne spra­wiają, że ze wszyst­kich Mache­rów na swoim roku w Aka­de­mii został wybrany jako ostatni.

Jako dziecko Finian padł ofiarą zarazy lyser­gij­skiej i co prawda nie umarł, ale cho­roba w ogrom­nym stop­niu pozba­wiła go zdol­no­ści poru­sza­nia się. Ode­słano go z Tra­ska na sta­cję kosmiczną, żeby mógł żyć w śro­do­wi­sku pozba­wio­nym gra­wi­ta­cji razem z trze­cimi dziad­kami. Wyko­rzy­stał swoje zdol­no­ści tech­niczne, żeby skon­stru­ować sobie egzosz­kie­let, który nosi przez cały czas. Egzosz­kie­let pozwala mu poru­szać się bez niczy­jej pomocy i zawiera sze­reg przy­dat­nych narzę­dzi i urzą­dzeń.

Finian ukrywa swój brak pew­no­ści za murem cyni­zmu. Jak wszy­scy przed­sta­wi­ciele jego rasy ma jasną skórę i włosy, nosi czarne szkła kon­tak­towe, by chro­nić oczy przed pro­mie­nio­wa­niem ultra­fio­le­to­wym.

NIE, by­naj­mniej nie pod­ko­chuje się bez wza­jem­no­ści w Scar­lett Jones, ale miło, że pyta­cie. Wszel­kie plotki, że uznałby jej brata za jak naj­bar­dziej satys­fak­cjo­nu­jącą nagrodę pocie­sze­nia, to także nie wasza sprawa.

ZILA MADRAN – prze­ra­ża­jąco inte­li­genta osoba. Tudzież po pro­stu prze­ra­ża­jąca osoba. Zila jest ofi­ce­rem nauko­wym w dru­ży­nie 312. Cho­ciaż rzadko się odzywa, jej spo­strze­że­nia są zwy­kle bły­sko­tliwe. Kie­ruje się w życiu żela­zną logiką.

Zila ma tak słabo roz­wi­nięte umie­jęt­no­ści spo­łeczne, że ich ist­nie­nie jest prak­tycz­nie zanie­dby­wane. Mówi bez ogró­dek, jest chłodna i nie potrafi oka­zy­wać współ­czu­cia. Dała do zro­zu­mie­nia, że przy­czyną jej zacho­wa­nia jest trau­ma­tyczne prze­ży­cie z prze­szło­ści, ale nie zdra­dziła na razie, co to mogło być. Zila jest niska, ma ciem­no­brą­zową skórę i dłu­gie, krę­cone włosy, które spra­wiają wra­że­nie, jakby żyły wła­snym życiem (co wiele wyja­śnia). Nosi różne złote kol­czyki, które w prze­dziwny spo­sób pasują do tego, czym się wła­śnie zaj­muje. Mówi łagod­nie, jest pora­ża­jąco bystra i zde­eecy­do­wa­nia za bar­dzo lubi strze­lać do wszyst­kiego ze swo­jego pisto­letu-deze­la­tora.

CATHE­RINE BRAN­NOCK – zdol­nia­cha. Cat Bran­nock zwana Zerem była genialną pilotką i człon­ki­nią Legionu Aurory. Znała Ty’a i Scar Jone­sów od dziecka, była ich naj­lep­szą przy­ja­ciółką. To Cat zafun­do­wała Tyle­rowi bli­znę na pra­wej brwi (poła­mała krze­sło na jego gło­wie pierw­szego dnia w przed­szkolu).

Cat i Tyler spali ze sobą raz w noc po ukoń­cze­niu ostat­niego roku na Aka­de­mii. Cho­ciaż Tyler prze­ko­nał ją, że poważny zwią­zek to kiep­ski pomysł, ona nie prze­stała wzdy­chać do niego i została z nim, kiedy wylą­do­wał z bandą wyrzut­ków – czyli dru­żyną 312.

Cyniczna i wojow­ni­cza, czę­sto darła koty z Aurorą i pró­bo­wała dopil­no­wać, aby dru­żyna obrała wła­ściwą drogę. Nie­stety została zain­fe­ko­wana przez zbio­rowy umysł Ra’haam, kiedy dru­żyna wylą­do­wała na Octa­vii III. Cho­ciaż dziel­nie opie­rała się jedni, zapew­nia­jąc dru­ży­nie czas potrzebny do ucieczki z pla­nety, osta­tecz­nie została zasy­mi­lo­wana przez kolek­tyw.

Wiem. Mnie też było z tego powodu smutno.

ESHVA­RE­NO­WIE – zależ­nie od tego kogo zapy­tać, to albo pra­dawna rasa, tajem­ni­cze istoty, które wymarły milion lat temu, albo prze­kręt wymy­ślony przez drob­nych kan­cia­rzy i han­dla­rzy pod­ra­bia­nymi anty­kami.

W rze­czy­wi­sto­ści Eshva­re­no­wie nie tylko ist­nieli, ale i wal­czyli z Ra’haam o losy całej Galak­tyki. I osta­tecz­nie wygrali.

Eshva­re­no­wie wie­dzieli, że ich sta­ro­dawny wróg może pew­nego dnia wró­cić, ale oni naj­pew­niej tego nie dożyją, dla­tego ukryli w Fał­dzie urzą­dze­nia, które dopro­wa­dziły do stwo­rze­nia Zapal­nika – istoty o nad­zwy­czaj­nych zdol­no­ściach parap­sy­chicz­nych. Podobno ukryli gdzieś tam także broń zdolną poko­nać Ra’haam.

Jeśli wie­cie, gdzie można ją zna­leźć – naprawdę, to byłoby ogrom­nie pomocne…

RA’HAAM – istota łącząca w sobie miliony umy­słów. Ra’haam pró­bo­wał pochło­nąć wszyst­kie świa­dome istoty, pra­gnąc włą­czyć do swo­jej „jedni” całą Galak­tykę.

Poko­nany przez Eshva­re­nów Ra’haam zapadł w hiber­na­cję na dwu­dzie­stu dwóch ukry­tych pla­ne­tach-wylę­gar­niach roz­rzu­co­nych po całej Dro­dze Mlecz­nej. Scho­wany pod powierzch­nią pla­net – z któ­rych wszyst­kie znaj­dują się w pobliżu natu­ral­nych przejść pro­wa­dzą­cych do Fałdy – Ra’haam lizał rany przez milion lat.

Nie­stety jed­nym z tych świa­tów była Octa­via III, pla­neta wybrana przez ter­rań­skich kolo­ni­stów. Po odkry­ciu Ra’haam pod powierzch­nią pla­nety kolo­ni­ści zostali pożarci i włą­czeni do cało­ści, w tym także ojciec Aurory, Zhang Ji.

Prze­bieg dal­szych wyda­rzeń jest nieco nie­ja­sny, ale Ra’haam naj­wy­raź­niej wysłał zain­fe­ko­wa­nych kolo­ni­stów z powro­tem na Zie­mię, żeby prze­nik­nęli do Glo­bal­nej Agen­cji Wywia­dow­czej, gdzie mieli reali­zo­wać jego dal­sze plany. Teraz Ra’haam czeka pod powierzch­nią dwu­dzie­stu dwóch świa­tów i zbiera siły, aż będzie mógł znowu się roz­ple­nić, prze­lać przez Fałdę i zain­fe­ko­wać całą Galak­tykę.

MAGEL­LAN – To ja! Cześć! Stę­sk­ni­łem się za waszymi gąb­cza­stymi ludz­kimi twa­rzami!

W porządku, wszy­scy są już zorien­to­wani? No to zapi­naj­cie pasy, ludzi­ska. Nie jeste­śmy już w Kan­sas…1. Tyler

Strzał z deze­la­tora tra­fia Betra­skankę pro­sto w pierś.

Krzy­czy, narę­cze e-techów wyla­tuje jej z rąk, gdy pada i już tylko się ślini. Prze­ska­kuję nad nią, robię unik, kiedy kolejny strzał z deze­la­tora prze­la­tuje z sykiem koło mojego ucha. Na ota­cza­ją­cym nas baza­rze panuje tłok, tłum roz­stę­puje się przede mną w panice, gdy kolejne strzały roz­le­gają się za nami. Scar­lett pędzi tuż za mną, ogni­sto­czer­wone włosy lepią jej się do spo­co­nych policz­ków. Prze­ska­kuje nad nie­przy­tomną Betra­skanką i jej roz­rzu­co­nym towa­rem, krzy­cząc:

– Wybacz!

Roz­lega się kolejny strzał z deze­la­tora. Gang­ste­rzy, któ­rzy nas ści­gają, ryczą na tłum, żeby scho­dził im z drogi. Prze­ska­ku­jemy nad ladą stra­ganu z semp­ta­rem, mijamy onie­mia­łego wła­ści­ciela i wybie­gamy tyl­nymi drzwiami na kolejną zapa­ko­waną, parną uliczkę. Podusz­kowce i wiro­boty. Bla­do­zie­lone ściany po bokach, czer­wone niebo w górze, żółty pla­sto­be­ton pod naszymi nogami, dookoła nas tęcza stro­jów i odcieni skóry.

– W lewo! – krzy­czy Finian przez sys­tem łącz­ność. – Bie­gnij­cie w lewo!

Skrę­camy w lewo, wpa­damy roz­pę­dzeni do brud­nego zaułka odcho­dzą­cego od głów­nej ulicy. Han­dla­rze uliczni i szem­rane typy gapią się na nas, gdy prze­bie­gamy sprin­tem, wzbi­ja­jąc chmurę śmie­cia. Maleńcy gang­ste­rzy, któ­rzy nas ści­gają, dobie­gają do wylotu zaułka i wypeł­niają powie­trze hukiem wystrza­łów ze swo­ich deze­la­to­rów. Świst nała­do­wa­nych czą­stek prze­la­tuje mi koło uszu. Wpa­damy z pośli­zgiem za kosz pełen wyrzu­co­nych czę­ści od maszyn i pró­bu­jemy się za nim scho­wać.

– Mówi­łam, że to kiep­ski pomysł! – dyszy Scar­lett.

– A ja ci powie­dzia­łem, że moje pomy­sły ni­gdy nie są kiep­skie! – krzy­czę, otwie­ra­jąc kop­nia­kiem drzwi.

– Tak? – pyta, strze­la­jąc do naszych prze­śla­dow­ców.

– Tak! – Wcią­gam ją do środka. – Zda­rzają mi się tylko mniej genialne!

***

No dobrze, cof­nijmy się nieco.

O jakieś czter­dzie­ści minut, kiedy sytu­acja wyglą­dała mniej wybu­chowo. Wiem, że już to kie­dyś robi­łem, ale ten spo­sób opo­wia­da­nia jest bar­dziej eks­cy­tu­jący. Zaufaj­cie mi. Dołeczki, pamię­ta­cie?

Zatem czter­dzie­ści minut wcze­śniej sie­dzę sobie przy zatło­czo­nym sto­liku w zatło­czo­nym barze, muzyka dudni mi w uszach. Mam na sobie obci­słą czarną tunikę i jesz­cze bar­dziej obci­słe spodnie, które podobno są sza­le­nie sty­lowe – w końcu wybrała je dla mnie Scar­lett. Sio­stra sie­dzi obok mnie na sie­dze­niu przy sto­liku i też jest ubrana po cywil­nemu: w krwi­stą czer­wień tak obci­słą i tak skąpą, jak to ona lubi.

Naprze­ciwko nas sie­dzi tuzin grem­pów.

Sie­dzimy w wypeł­nio­nej pul­su­ją­cym świa­tłem i dymem spe­lu­nie zapcha­nej po sufit. Pośrodku sali znaj­duje się roz­le­gła jama, gdzie pew­nie urzą­dza się jakieś krwawe zawody, ale na szczę­ście w tej chwili nikt nikogo tam nie zabija. Wszę­dzie wokół nas drobni kan­cia­rze uwi­jają się w codzien­nym kie­ra­cie, han­dlu­jąc nar­ko­ty­kami i cia­łami. I jeśli pomi­nąć zapach leirium­skiego dymku i dud­nie­nie dubu z gło­śni­ków, to w gło­wie kotłuje mi się tylko jedno pyta­nie.

Na Stwórcę, jak ja tu wylą­do­wa­łem?

Grempy sie­dzą naprze­ciwko nas – tuzin małych poro­śnię­tych futer­kiem postaci ści­śnię­tych przy sto­liku. Wbi­jają zmru­żone śle­pia w uni­kron, który Scar­lett prze­su­nęła po bla­cie sto­lika mię­dzy nami. Pła­ska tafla prze­zro­czy­stego sili­konu wiel­ko­ści dłoni wyświe­tla holo­gram. Obraz obraca się kilka cali nad uni­kronem i przed­sta­wia nasz Łuk. Sta­tek ma kształt grotu, jest zbu­do­wany z lśnią­cego tytanu i kar­bo­nitu. Na bur­cie wid­nieje logo Legionu Aurory i numer naszej dru­żyny – 312.

To dzieło sztuki. Prze­piękna rzecz. Wiele razem prze­szli­śmy.

A teraz musimy się z nim roz­stać.

Grempy pomru­kują mię­dzy sobą w swoim języku skła­da­ją­cym się z sycze­nia i pomru­ków, wąsiki im drgają. Przy­wód­czyni ma nieco ponad metr wzro­stu – jest wysoka jak na swoją rasę. Szyl­kre­towe futro, które pokrywa jej ciało, jest nie­ska­zi­tel­nie uło­żone, a jej per­ło­wo­biały kostium dosłow­nie krzy­czy „gang­ster­ski styl”. W jej bla­do­zie­lo­nych, obwie­dzio­nych ciem­nym cie­niem oczach widzę błysk kogoś, kto dla zabawy karmi swoje domowe zwie­rzaki ludźmi.

– To ryzy­kowne, Zie­mianko – pomru­kuje słodko przy­wód­czyni grem­pów. – Rrrryzy­kowne.

– Powie­dziano nam, że Skeff Tan­ni­gut nie boi się małego ryzyka. – Scar­lett się uśmie­cha. – Masz tu nie­złą repu­ta­cję.

Wyżej wspo­mniana pani Tan­ni­gut bębni pazu­rami o blat, zerka na holo­gram naszego Łuku i patrzy mojej sio­strze w oczy.

– Ist­nieje nor­malne ryzyko, Zie­mianko i ist­nieje ryzyko dwu­dzie­stu lat w księ­ży­co­wej kolo­nii kar­nej. Han­del kra­dzio­nym sprzę­tem Legionu Aurory to nie są żarty.

– Ten sprzęt to nie żarty – wtrą­cam.

Dwa­na­ście par zmru­żo­nych ślepi kie­ruje się na mnie. Dwa­na­ście wypeł­nio­nych kłami szczęk opada ze zdu­mie­nia. Skeff Tan­ni­gut zerka osłu­piała na moją sio­strę, strze­pu­jąc uszami.

– Pozwa­lasz swo­jemu sam­cowi odzy­wać się w miej­scu publicz­nym?

– Ma… tem­pe­ra­ment. – Scar­lett się uśmie­cha i rzuca mi z ukosa spoj­rze­nie pod tytu­łem „Morda w kuuubeł”.

– Mogła­bym ci sprze­dać neu­ro­brożę? – pro­po­nuje gang­sterka. – Żebyś mogła go porząd­nie wytre­so­wać.

Uno­szę brew.

– Dzięki, ale… auć!

Łapię się za posi­nia­czoną łydkę pod sto­łem i pio­ru­nuję wzro­kiem Scar­lett, która pochyla się, żeby spoj­rzeć sze­fo­wej gangu w oczy.

– Skoro masz taki gest, to darujmy sobie grę wstępną, co? – Macha na holo­gra­mowy obraz Łuku. – Sto tysięcy i jest twój. Łącz­nie z kodem dostę­po­wym do broni.

Tan­ni­gut poro­zu­miewa się krótko z towa­rzy­szami. Nie chcę znowu obe­rwać po łydce bucio­rem, więc trzy­mam gębę na kłódkę i roz­glą­dam się po klu­bie.

Nad barem stoją butelki pełne tęcz, ściany roz­bły­skują holo­gra­ficz­nymi obra­zami – mecze dżet­bolu i naj­now­sze raporty eko­no­miczne z Cen­trum oraz wia­do­mo­ści na temat ruchów stat­ków Nie­ugię­tych w stre­fach neu­tral­nych. Ta sta­cja znaj­duje się daleko od Jądra, ale na­dal zdu­miewa mnie to, jak wiele róż­nych ras tu widzę. Odkąd wylą­do­wa­li­śmy tu dwie godziny temu, zli­czy­łem ich co naj­mniej dwa­dzie­ścia: bla­dzi Betra­ska­nie, poro­śnięte sier­ścią grempy, zwa­li­ści nie­bie­scy Chel­le­ria­nie. To miej­sce przy­po­mina brudny wyci­nek Drogi Mlecz­nej wrzu­cony do szem­ra­nego, sub­or­bi­tal­nego tygla.

Pla­neta, nad którą się uno­simy, to gazowy olbrzym nieco mniej­szy od Jowi­sza z rodzin­nych oko­lic. Sta­cja unosi się w stra­tos­fe­rze ponad burzą, która trwa od czte­rech stu­leci i obej­muje obszar dwu­dzie­stu tysięcy kilo­me­trów. Powie­trze prze­cho­dzi przez fil­try, całe lata­jące mia­sto jest zamknięte w prze­zro­czy­stej kopule ze zjo­ni­zo­wa­nych czą­stek skwier­czą­cych cicho na nie­bie nad naszymi gło­wami. Wciąż jed­nak czuję posmak chloru, który nadaje burzy kolor i któ­remu sta­cja zawdzię­cza swoją nazwę.

Wypi­jam łyk wody. Zer­kam na pod­kładkę pod szklanką.

Witamy w Szma­rag­do­wym Mie­ście! – napi­sano na niej. Nie patrz w dół!

Grempy prze­stały roz­ma­wiać i Tan­ni­gut kie­ruje spoj­rze­nie błysz­czą­cych ślepi z powro­tem na Scar. Wygła­dza wąsiki łapą, mówiąc:

– Dam ci trzy­dzie­ści tysięcy – odpo­wiada. – To osta­teczna oferta.

Scar unosi ide­al­nie wyre­gu­lo­waną brew.

– Od kiedy to grempy są kome­dian­tami?

– A od kiedy Legio­ni­ści Aurory sprze­dają swoje statki?

– Mogli­śmy ukraść to cacko. Dla­czego bie­rzesz nas za legio­ni­stów?

Tan­ni­gut wska­zuje mnie.

– Przez jego fry­zurę.

– A co jest nie tak z m… auć!

– Z całym sza­cun­kiem, ale nasze powody to nie wasza sprawa – odpo­wiada gładko Scar­lett. – W całej Galak­tyce nie znaj­dziesz rów­nie dobrego sprzętu jak ten pocho­dzący z labo­ra­to­riów Aurory. Sto tysięcy to oka­zja i dobrze to wiesz. – Scar odrzuca ogni­sto­rude włosy z oczu i udaje jej się nie robić wra­że­nia tak zde­spe­ro­wa­nej, jak jeste­śmy. – Dla­tego, droga pani, życzę pani miłego dnia.

Scar wstaje, żeby wyjść, a Tan­ni­gut wyciąga łapę, żeby ją zatrzy­mać, kiedy w barze pod­nosi się wrzawa. Patrzę zacie­ka­wiony i widzę, że prze­rwano różne mecze i raporty gieł­dowe, żeby puścić wyda­nie spe­cjalne wia­do­mo­ści.

Żołą­dek mi się zaci­ska, kiedy odczy­tuję infor­ma­cję na pasku na dole ekranu.

ter­ro­ry­styczny atak legionu aurory.

Zwa­li­sty Ter­ra­nin prosi bar­mana, żeby włą­czył głos. Jesz­cze więk­szy Chel­le­ria­nin ryczy, żeby włą­czyć z powro­tem mecz. Kiedy wybu­cha bójka na pię­ści, bar­man ści­sza muzykę i prze­łą­cza dźwięk na gło­śniki.

– „…w ataku zgi­nęło ponad sie­dem tysięcy syl­drań­skich uchodź­ców. Rząd ter­rań­ski i betra­skań­ski wyra­żają obu­rze­nie z powodu masa­kry…”.

Serce mi zamiera, a potem koła­cze bole­śnie, gdy patrzę na załą­czone nagra­nie. Poka­zuje sta­lo­wo­szare pęche­rze na plat­for­mie wydo­byw­czej, którą umiesz­czono na masyw­nej aste­ro­idzie, pły­ną­cej przez morze gwiazd.

Natych­miast roz­po­znaję kon­struk­cję. To sta­cja Sagan i plat­forma wydo­byw­cza, gdzie Aka­de­mia Aurora wysłała naszą dru­żynę w ramach pierw­szej misji. Zosta­li­śmy tam zła­pani przez ter­rań­ski nisz­czy­ciel i zatrzy­mani przez GAW. Sta­cję znisz­czono, żeby uci­szyć wszel­kich świad­ków, któ­rzy mogli wie­dzieć, że Auri dostała się w ręce agen­tów. Nic nie zostało ze sta­cji poza smęt­nymi ruinami.

Trudno uwie­rzyć, że to się wyda­rzyło rap­tem parę dni temu…

Nagle nad­la­tuje sta­tek, strzela salwą i nisz­czy sta­cję Sagan. Kiedy jed­nak nagra­nie zatrzy­muje się, by poka­zać ata­ku­jący sta­tek, zdaję sobie sprawę, że to nie jest ocię­żały tępo­dzioby ter­rań­ski nisz­czyciel. Ata­ku­jący sta­tek ma kształt grotu, jest zbu­do­wany ze lśnią­cego tytanu i kar­bo­nitu, ma logo Legionu Aurory i numer dru­żyny wyma­lo­wane na bur­cie.

312.

– Wielki Stwórco…

Zer­kam na Scar­lett. Głos zza kadru jest gło­śniej­szy niż odgłosy coraz zacie­klej­szej bójki w barze.

– „Sprawcy masa­kry na Saga­nie są poszu­ki­wani także w związku z naru­sze­niem Galak­tycz­nej Kwa­ran­tanny pod­czas ucieczki przed ter­rań­skim pości­giem. Współ­do­wódca Legionu Aurory, admi­rał Seph Adams, wygło­sił kilka minut temu nastę­pu­jące oświad­cze­nie…”.

Obraz prze­ska­kuje na zna­jomą postać admi­rała Adamsa, dowódcy Legionu Aurory w galo­wym mun­du­rze. Dzie­siątki medali lśnią na jego sze­ro­kiej piersi. Cyber­ne­tyczne ręce trzyma skrzy­żo­wane, twarz ma ponurą. Mówiąc, puka pro­tezą palca w przed­ra­mię i sło­wom towa­rzy­szy cichy brzęk metalu ude­rza­ją­cego w metal.

– „Potę­piamy w naj­ostrzej­szy moż­liwy spo­sób dzia­ła­nia dru­żyny 312 Legionu Aurory na sta­cji Sagan. Nie potra­fimy wyja­śnić ich moty­wów, ale z całą pew­no­ścią należy uznać, że dru­żyna się zbun­to­wała i działa na wła­sną rękę. Ci legio­ni­ści zawie­dli nasze zaufa­nie. Zła­mali nasz regu­la­min. Dowódz­two Legionu Aurory ofe­ruje wszelką pomoc ter­rań­skiemu rzą­dowi w schwy­ta­niu tych mor­der­ców. Myślami i modli­twą jeste­śmy przy rodzi­nach zabi­tych uchodź­ców”.

Na ekra­nie roz­bły­skują foto­gra­fie. Twa­rze i nazwi­ska mojej załogi.

finian de kar­ran de seel.

zila madran.

cathe­rine bran­nock.

kaliis idra­ban gilw­ra­eth.

scar­lett jones.

tyler jones.

Pod naszymi imio­nami i nazwi­skami poja­wiają się kolejne słowa:

poszu­ki­wany/-a. nagroda: 100 000 kre­dy­tów.

I wtedy żołą­dek jest gotowy wypeł­znąć mi ustami.

Zer­kam bez słowa na sio­strę. Musimy się stąd wyno­sić. Scar już porywa uni­kron ze stołu, kiedy Tan­ni­gut wbija pazury w jej nad­gar­stek.

– Jak się nad tym zasta­no­wię… – Gremp uśmie­cha się, szcze­rząc ostre ząbki – …sto tysięcy kre­dy­tów rze­czy­wi­ście brzmi jak oka­zja.

Scar­lett zerka na mnie. Zawsze mówi­łem, że bycie bliź­nia­kami jest zabawne. Cza­sem czuję, że wiem, co moja sio­stra powie, zanim to powie. Cza­sem mógł­bym przy­siąc, że wystar­czy jej na mnie spoj­rzeć, żeby wie­działa, co myślę. A w tej chwili myślę, że musimy wynieść się z tego cuch­ną­cego baru i z tej cuch­ną­cej sta­cji.

Naj­le­piej wczo­raj.

Scar­lett przy­wala Tan­ni­gut nasadą dłoni pro­sto w nos. W nagrodę sły­szy gło­śny trzask i wrzask bólu. Try­ska krew w kolo­rze ciem­nej fuk­sji. Łapię sio­strę za zakrwa­wioną rękę i odcią­gam ją od sto­lika, kiedy inne grempy wyją i rzu­cają się na nas.

Bójka o pilota na dru­gim końcu baru trwa w naj­lep­sze i uznaję, że odro­bina wię­cej zamie­sza­nia nie zaszko­dzi. Dla­tego strze­lam w twarz grem­powi z deze­la­tora, a dru­giemu wybi­jam zęby kop­nia­kiem i popy­cham Scar w stronę drzwi.

– Bie­giem! Bie­giem!

Ktoś krzy­czy. Ćma barowa prze­la­tuje nad moją głową i ude­rza o ścianę. Trzy grempy ska­czą na mnie, dra­piąc pazu­rami i gry­ząc. Kopię i strze­lam, żeby się uwol­nić, tur­lam się po pod­ło­dze i pod­ry­wam na równe nogi, wypa­dam z baru za sio­strą. Czmy­chamy w labi­rynt uli­czek two­rzą­cych Szma­rag­dowe Mia­sto.

Sta­cja ma osiem pozio­mów, sto kilo­me­trów sze­ro­ko­ści. Niż­sze poziomy są zajęte przez odwró­cony las tur­bin wietrz­nych, które wyko­rzy­stują potężne prądy burzowe w dole i zmie­niają je w ener­gię, a mia­sto jest połą­czone przez potężną kra­tow­nicę prze­zro­czy­stych rur trans­portu publicz­nego zasi­la­nego przez te same prądy. Moja sio­stra i ja ska­czemy głową naprzód do wła­śnie jed­nej z takich rur.

– Wielki bazar! – krzy­czy Scar­lett.

– Wyko­nuję pole­ce­nie – brzę­czy w odpo­wie­dzi kom­pu­ter i zanim zdążę mru­gnąć, zosta­jemy ponie­sieni przez rurę na poduszce zjo­ni­zo­wa­nego tlenu.

– Fin? Sły­szysz mnie?! – prze­krzy­kuję pęd powie­trza.

– Ehm, pew­nie – pada odpo­wiedź. – Widzia­łeś wia­do­mo­ści, Złotko? To nie było moje naj­lep­sze zdję­cie.

– Jasne, widzie­li­śmy wia­do­mo­ści. Obsta­wiam, że tak samo jak połowa ludzi w mie­ście. Łącz­nie z gan­giem, któ­remu pró­bo­wa­li­śmy sprze­dać Łuk.

– Czyli nici z trans­ak­cji?

Oglą­dam się, widzę stadko grem­pów śmi­ga­ją­cych tuż za nami z deze­la­to­rami goto­wymi do strzału, kiedy tylko wysko­czymy z rury ze sprę­żo­nym powie­trzem.

– Można tak to ująć – odpo­wia­dam. – Wra­camy przez bazar, potrze­buję, żebyś nami pokie­ro­wał. Powiedz Kalowi i Zili, żeby przy­go­to­wali się do startu. Będą nas ści­gać wszy­scy łowcy nagród, przed­sta­wi­ciele prawa i nie­wy­da­rzeni nad­gor­liwcy w tej dziu­rze.

– Mówi­łem prze­cież, że to kiep­ski pomysł.

– Już ci tłu­ma­czy­łem. Ja nie mam kiep­skich pomy­słów.

– Tylko mniej genialne? – rzuca Fin.

Szma­rag­dowe Mia­sto śmiga obok naszej rury trans­por­to­wej, dzie­siątki pozio­mów, tysiące sekre­tów, miliony ludzi. Chmury wokół nas wirują i kłę­bią się, two­rząc piękne wzory jak akwa­rele na wil­got­nym płót­nie. Ściany i łuki, lśniące iglice pod zjo­ni­zo­waną kopułą są zabar­wione bladą zie­le­nią chlo­ro­wej burzy w dole, a niebo powy­żej wygląda jak wyjąt­kowo krwi­sty siniak.

Wie­dzia­łem, że nara­żamy się, przy­la­tu­jąc na nawet tak pery­fe­ryjną sta­cję jak ta. To była tylko kwe­stia czasu, zanim roz­nie­sie się wieść, że dzia­łamy na wła­sną rękę, i wie­dzia­łem, że Glo­balna Agen­cja Wywia­dow­cza weź­mie nas na cel po Octa­vii III. Powi­nie­nem był jed­nak wie­dzieć, że spró­bują zro­bić nas na szaro. Wro­bie­nie nas w masa­krę, któ­rej sami doko­nali, było sprytne. Sam był mógł zro­bić coś podob­nego, gdy­bym spu­ścił wszyst­kie zasady moralne do recy­klera. Zro­biw­szy z nas ludzi, któ­rzy naru­szyli warunki Kwa­ran­tanny, i mor­der­ców nie­win­nych uchodź­ców, odcięli nas od Aka­de­mii Aurory i wszyst­kich, któ­rzy mogli nam pomóc.

Nie winię Adamsa za to, że się nas wyparł. Jed­nakże ja i Scar zna­leź­li­śmy się pod jego skrzy­dłami po śmierci naszego taty i muszę przy­znać, że zabo­lało mnie, gdy nazwał nas mor­der­cami. I cho­ciaż to logiczne, że odciął się od nas, kiedy zosta­li­śmy oskar­żeni o galak­tyczny ter­ro­ryzm, to pewna część mnie jest zdru­zgo­tana na myśl, że mógł uwie­rzyć w naszą winę.

– Uwaga, Szcza­wiku! – woła do mnie Scar.

– Następny przy­sta­nek Wielki Bazar – oznaj­mia kom­pu­ter.

– Gotowa? – pytam.

Sio­stra zerka na mnie i mruga.

– Jestem w końcu Jones!

Podmuch powie­trza z dru­giej strony spo­wal­nia nas, aż cał­ko­wi­cie się zatrzy­mu­jemy tuż obok drzwi. Wyska­ku­jemy w morze stra­ga­nów i gwaru Wiel­kiego Bazaru Szma­rag­do­wego Mia­sta. Gdy­bym miał chwilę, to przy­sta­nął­bym, żeby popo­dzi­wiać widoki.

Nie­stety wiem, że za tę chwilę mogli­by­śmy zapła­cić życiem.

***

Wypa­damy przez drzwi z zaułka do kuchni betra­skań­skiej knajpy, powie­trze wypeł­nia słodki zapach oleju z orze­chów luka i sma­żo­nego javi. Kucharz już ma na nas wrza­snąć, ale dostrzega deze­la­tory w naszych rękach. On i jego pomoc­nicy roz­sąd­nie uznają, że czas zro­bić sobie prze­rwę w pracy.

Grempy wpa­dają za nami, a ja i Scar­lett strze­lamy z deze­la­to­rów. Zała­twiam czte­rech (na egza­mi­nie ze strze­la­nia mia­łem 98% sku­tecz­no­ści), pozo­stałe czmy­chają do zaułka. Wybie­gamy, zanim zdążą się prze­gru­po­wać, wypa­damy fron­to­wymi drzwiami do zatło­czo­nej jadło­dajni, a z niej na ulicę.

Nasto­la­tek rasy ludz­kiej zatrzy­muje się na podusz­ko­wym śmi­ga­czu przed jadło­daj­nią i wła­śnie scho­dzi z sio­dełka. Kiedy tylko jego stopy doty­kają chod­nika, pod­ci­nam go, zabie­ram mu kartę dostę­pową, którą wypusz­cza z ręki, i wska­kuję na sio­dełko. Scar wska­kuje za mnie i krzy­czy prze­pra­sza­jąco do wła­ści­ciela, gdy ruszamy.

– Wybacz!

Śmi­gamy na główną ulicę, drony i pojazdy z kie­row­cami śmi­gają i skrę­cają wokół nas i nad nami. Tutej­szy ruch to czy­sty chaos – nie­ustanne godziny szczytu z mak­sy­malną pręd­ko­ścią i głę­bo­kie na trzy war­stwy. Mam nadzieję, że zgu­bimy pościg w tym ści­sku. Jed­nak strzał z deze­la­tora w nasze plecy mówi mi, że…

– Na­dal są za nami! – krzy­czy Scar.

– To strze­laj do nich!

– Wiesz, że fatal­nie strze­lam! – Scar odgar­nia włosy z oczu. – Przez cały ostatni rok na zaję­ciach ze strze­la­nia flir­to­wa­łam z moim part­ne­rem od ćwi­czeń!

Kręcę głową.

– Przy­po­mnij mi, dla­czego wła­ści­wie jesteś w mojej dru­ży­nie?

– Bo się na to zgo­dzi­łam, mądralo!

Głos Finiana roz­lega się w naszym sys­te­mie łącz­no­ści:

– Lepiej, żebyś skrę­cił w naj­bliż­szy zjazd, Złotko. Pro­wa­dzi pro­sto do portu.

– Hejka, Finian – mru­czy prze­cią­gle Scar.

– Ehm… cześć, Scar­lett.

– Co pora­biasz?

– Ach… – Mój Macher odchrzą­kuje. – To zna­czy…

– Scar, prze­stań! – krzy­czę, gna­jąc zjaz­dem, kiedy kolejne strzały z deze­la­to­rów roz­le­gają się za nami. – Fin, czy ochrona sta­cji zorien­to­wała się już, że tu jeste­śmy?

– Na razie niczego nie ma w ich biu­le­ty­nach.

– Sil­niki gotowe?

– Jeste­śmy gotowi do startu, gdy tylko doje­dzie­cie. – Fin znowu odchrzą­kuje. – Cho­ciaż bez cie­bie… to wła­ści­wie nie mamy pilota…

I tak po pro­stu świat, który prze­la­tuje obok mnie z pręd­ko­ścią stu dwu­dzie­stu kilo­me­trów na godzinę, zwal­nia i zaczyna się wlec.

Scar obej­muje mnie moc­niej w pasie. Dech więź­nie mi w gar­dle. Sta­ram się o niej nie myśleć. Sta­ram się nie pamię­tać jej imie­nia. Sta­ram się igno­ro­wać ból w piersi i pil­no­wać, żeby­śmy parli przed sie­bie, bo ugrzęź­li­śmy tak głę­boko, że nie ma teraz czasu na żałobę. Mimo wszystko…

Cat.

– Będziemy tam za sześć­dzie­siąt sekund – mówię. – Otwórz­cie drzwi do ładowni, wpad­niemy roz­pę­dzeni.

– Przy­ją­łem.

Ude­rzamy w zjazd tak szybko, że pra­wie się od niego odbi­jamy, ruch obok nas two­rzy roz­ma­zaną plamę. Ryzy­kuję i zer­kam przez ramię, widzę nisko zawie­szony podusz­kowy wóz, który prze­py­cha się mię­dzy pojaz­dami w ślad za nami. Ponad tuzin grem­pów cze­pia się jego boków. Nie bar­dzo wiem, jak zdo­łała zała­twić to tak szybko, ale Tan­ni­gut wezwała posiłki i wygląda na to, że mają wobec nas POWAŻNE zamiary.

Zjazd jest zapchany łado­war­kami i cięż­kimi śmi­ga­czami, Scar strzela z tuzin razy pra­wie na oślep, zużywa całą bate­rię deze­la­tora i tra­fia w parę przy­pad­ko­wych rze­czy. Krzy­czy jed­nak trium­fal­nie przy ostat­nim strzale, gdy tra­fia grempa w ramię i gang­ster spada na drogę.

– Tra­fi­łam jed­nego!

Łapie mnie moc­niej w pasie i potrząsa mną sza­leń­czo.

– Tra­fi­łam! Widzia­łeś? Wła­śnie…

Prze­sta­wiam deze­la­tor na zabi­ja­nie i strze­lam pro­sto w zwa­li­stą śmie­ciarkę, która leci dokład­nie nad nami. Strzał wysa­dza jej sta­bi­li­za­tory i całość pikuje w chmu­rze dymu. Skrę­cam w bok, kiedy dron spada na nasz pas, kozioł­kuje i roz­sy­puje kilka ton śmieci do recy­klingu na zjazd za nami. Roz­lega się ryk klak­so­nów, powie­trze bucha ogniem, a wóz grem­pów wali pro­sto w roz­bi­tego drona-śmie­ciarkę. Grempy wyla­tują z niego w gra­dzie palą­cego się futra i prze­kleństw.

Zała­twi­łem całą bandę tym jed­nym strza­łem.

Dmu­cham na lufę mojego deze­la­tora. Uśmie­cham się i cho­wam broń do kabury.

– Wiesz, nikt nie lubi zaro­zu­mial­ców, Szcza­wiku – dąsa się Scar­lett.

– Nie cier­pię, kiedy tak mnie prze­zy­wasz – odpo­wia­dam z sze­ro­kim uśmie­chem.

Wpa­damy do portu, gnamy wśród pie­szych, auto­pa­ko­wa­rek i plat­form z towa­rami. Przed nami roz­ciąga się port kosmiczny Szma­rag­do­wego Mia­sta w całej swo­jej oka­za­ło­ści – poły­sku­jące świa­tła, rojne niebo i smu­kłe statki na lądo­wi­skach. Widzę dokład­nie przed nami Łuk, spo­czy­wa­jący mię­dzy potęż­nym betra­skań­skim dłu­go­dy­stan­sow­cem i nowiut­kim rigel­skim wyciecz­kow­cem pro­sto z tal­mar­r­skiej stoczni.

Fin stoi na końcu rampy zała­dun­ko­wej i przy­gląda się por­towi ze zmar­twioną miną. Jego biała jako kość skóra świeci się w świa­tłach Łuku, jasne włosy ma uło­żone w krót­kie kolce. Obci­słe cywilne ubra­nie sta­nowi ciemne tło dla błysz­czą­cego srebr­nego egzosz­kie­letu, który opa­suje jego koń­czyny i plecy.

Kiedy nas dostrzega, zaczyna wyma­chi­wać sza­leń­czo rękami.

– Widzę cię, Złotko, rusz cztery litery, bo musimy… – zaczyna mówić przez sys­tem łącz­no­ści.

– Uwaga, alarm! – ryczą por­towe gło­śniki. – Wszyst­kie statki znaj­du­jące się obec­nie w Szma­rag­do­wym Mie­ście zostają unie­ru­cho­mione do odwo­ła­nia. Powta­rzam: uwaga alarm…

– Myślisz, że cho­dzi o nas?! – krzy­czy mi do ucha Scar­lett.

Zer­kam w niebo nad nami, widzę drona ochrony pośród roju dro­nów trans­por­to­wych, łado­wa­rek i dźwi­ga­rek.

– Aha. – Wzdy­cham. – Cho­dzi o nas.

Pod­łoga pod nami dygoce i masywne klamry cumow­ni­cze zaczy­nają się uno­sić z pokła­dów portu kosmicz­nego przed nami. Opa­sują zapar­ko­wane statki, wywo­łu­jąc potoki prze­kleństw człon­ków załóg i ota­cza­ją­cych nas robot­ni­ków. Dodaję gazu, roz­pacz­li­wie pró­bu­jąc dowieźć nas na czas, ale zatrzy­mu­jemy się z pośli­zgiem obok Fina w chwili, kiedy blo­kady por­towe zamy­kają się wokół Łuku.

Scar zeska­kuje ze śmi­ga­cza. Alarm na­dal roz­brzmiewa rykiem wokół nas. Odgar­niam wil­gotne włosy z oczu, z rękami na bio­drach przy­glą­dam się klam­rom. Elek­tro­ma­gne­tyczne, ze wzmac­nia­nego tytanu, śli­skie od smaru. I są ogromne.

– Za nic w świe­cie nie wyrwiemy się z nich bez względu na siłę ciągu – mówię.

Fin kręci głową.

– Roze­rwa­łyby kadłub na strzępy.

– A zdo­łasz wła­mać się do sys­temu? Zwol­nić klamry?

Mój Macher już wyciąga uni­kron, urzą­dze­nie roz­bły­skuje tuzi­nem maleń­kich holo­gra­ficz­nych obra­zów, gdy Fin coś wpi­suje.

– Daj mi pięć minut.

– Nie chcę wywo­ły­wać paniki, ale nie mamy pię­ciu minut – odzywa się Scar.

Patrzę w kie­runku wska­zy­wa­nym przez moją sio­strę bliź­niaczkę i widzę dwa opan­ce­rzone podusz­kowe wozy pędzące przez port. Ich świa­tła roz­bły­skują, gło­śny sygnał alar­mowy spra­wia, że tłum się roz­pierz­cha, gdy pędzą pro­sto na nas.

Na plat­for­mach za kabi­nami ste­ro­wa­nia widzę dwa tuziny cięż­ko­zbroj­nych ochro­no­bo­tów z dział­kami deze­la­to­ro­wymi. Na maskach wozów i napier­śni­kach ochro­no­bo­tów wid­nieją słowa ochrona szma­rag­do­wego mia­sta.

– Zatem… jakieś jesz­cze genialne pomy­sły? – odzywa się Scar­lett, patrząc na mnie.Temat: Organizacje Galaktyczne

Temat: Orga­ni­za­cje Galak­tyczne

►Dobro­czynne

▼Legion Aurory

Oparty na soju­szu Terry i Tra­ska, do któ­rego nie­dawno dołą­czyli Wolni Syl­dra­nie Legion Aurory od ponad wieku pełni rolę nie­za­leż­nych sił poko­jo­wych w Dro­dze Mlecz­nej. Legion bie­rze udział w media­cjach doty­czą­cych spo­rów przy­gra­nicz­nych, udziela pomocy huma­ni­tar­nej i pomaga utrzy­mać sta­bi­li­za­cję w Galak­tyce, prze­strze­ga­jąc motta:

_Jeste­śmy Legio­nem_

_Jeste­śmy świa­tłem_

_Pło­ną­cym jasno pośród nocy_

Legio­ni­ści Aurory kształcą się w jed­nej z sze­ściu spe­cjal­no­ści:

dowo­dze­nie i pla­no­wa­nie (ALFY)

dyplo­ma­cja i nego­cja­cje (TWA­RZE)

pilo­to­wa­nie i trans­port (ASY)

naprawy i kon­ser­wa­cja urzą­dzeń mecha­nicz­nych (MACHE­RZY)

tak­tyka pola walki i stra­te­gia woj­skowa (CZOŁGI)

obo­wiązki naukowe i medyczne (MÓZGI)Temat: Galaktyczne rasy

Temat: Galak­tyczne rasy

►Sprzy­mie­rzone

▼Syl­dra­nie

Syl­dra­nie to naj­star­sza rasa w Galak­tyce. Są wysocy i ele­ganccy, mają wydłu­żone uszy, fioł­kowe oczy i srebrne włosy, które tra­dy­cyj­nie zapla­tają w war­ko­cze. Są zwy­kle sil­niejsi i szybsi od ludzi. Przez inne rasy czę­sto są odbie­rani jako aro­ganccy i wynio­śli … i szcze­rze mówiąc, nie bez powodu.

Ich spo­łe­czeń­stwo dzieli się na kasty zwane ligami:

ZBROJNI – wojow­nicy i straż­nicy

WĘDROWCY – mistycy obda­rzeni tele­pa­tią, któ­rzy poświę­cają się bada­niu Fałdy.

TKA­CZE – naukowcy, inży­nie­ro­wie i rze­mieśl­nicy.

OBSER­WA­TO­RZY – poli­tycy i inni admi­ni­stra­to­rzy.

ROBOT­NICY – bo ktoś musi wyko­ny­wać praw­dziwą robotę.

Syl­dra­nie do nie­dawna pro­wa­dzili wojnę z Terrą i dopiero dwa lata temu, w 2378 roku, pod­pi­sano pokój zwany Poro­zu­mie­niem Jeri­cho. Obec­nie cała rasa jest uwi­kłana w bru­talną wojnę domową (patrz: Wolni Syl­dra­nie i Nie­ugięci).

Zasad­ni­czo nie mają teraz głowy do zabawy, tyle tylko powiem.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: