Aurora: Pożoga. Cykl Aurora. Tom 2 - ebook
Aurora: Pożoga. Cykl Aurora. Tom 2 - ebook
Międzygwiezdni bohaterowie wracają w drugiej odsłonie bestselleru New York Timesa: Cyklu Aurory.
Zacznijmy od złej wiadomości: starodawne zło – wiecie, standardowe zagrożenie gotowe pożreć wszelkie życie w całej Galaktyce – zostanie wkrótce uwolnione.
A dobra wiadomość? Drużyna 312 jest w gotowości i rusza na ratunek. Muszą tylko wcześniej zająć się pewnym drobiazgiem.
Szokujące odkrycie, napady na banki, tajemnicze dary, niestosownie obcisłe stroje i epicka kosmiczna bitwa zadecydują o losach najbardziej niezapomnianych bohaterów Legionu Aurory.
A być może też o losach całej Galaktyki.
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67793-78-0 |
Rozmiar pliku: | 1,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Co powinniście wiedzieć
►Tom 1: Aurora. Przebudzenie
▼Obsada
AURORA JIE-LIN O’MALLEY – Dziewczyna spoza czasu. Ponad dwieście lat temu Aurora wyruszyła z Terry razem z dziesięcioma tysiącami innych kolonistów na Octavię III. Jej statek, _Hadfield_, zaginął w przestrzeni między wymiarami zwanej Fałdą i został odnaleziony wieki później przez kadeta Legionu Aurory, Tylera Jonesa.
Aurora jako jedyna przeżyła.
Po tym, jak została uratowana, Aurora zaczęła mieć prorocze sny i przejawiać zdolności telekinetyczne. Ucieczka z drużyną 312, prawdziwą zbieraniną wyrzutków, doprowadza ją ostatecznie z powrotem na Octavię III. Odkrywa, że planeta, która miała stać się jej domem, jest tak naprawdę światem-wylęgarnią dla Ra’haam, pradawnej jedni, składającej się z milionów zasymilowanych form życia, pogrążonej we śnie pod płaszczem planety.
Aurora odkrywa także, że jej moce to dar od tajemniczej rasy zwanej Eshvaren, która pokonała Ra’haam wiele eonów temu. Wiedząc, że ich starodawny wróg pewnego dnia znowu spróbuje pochłonąć Galaktykę, Eshvarenowie ukryli w Fałdzie broń zdolną pokonać Ra’haam i uruchomili ciąg wydarzeń, żeby stworzyć „Zapalnik” do tej broni.
Aurora odkryła, że to ona jest tym Zapalnikiem.
Auri jest drobnej postury, ale nadrabia to animuszem. Nadal szuka swojego miejsca w nowym czasie i w Galaktyce, ale stoi murem za Legionistami Aurory, którzy ją przygarnęli.
Ma czarne krótko obcięte włosy i białe pasemko w grzywce; jest pół Irlandką i pół Chinką. Jej prawa tęczówka stała się biała i płonie jasno, gdy Aurora posługuje się swoimi mocami.
TYLER JONES – Złoty Chłopak. Tyler wstąpił do Legionu Aurory, gdy miał trzynaście lat, po śmierci ojca, Jericho Jonesa. W Akademii przygotowywał się do roli Alfy; chciał poświęcić swoje życie utrzymywaniu galaktycznego pokoju i porządku. Jednak po uratowaniu Aurory w Fałdzie został zmuszony stanąć na czele grupki wyrzutków, nieudaczników i przypadków dyscyplinarnych – drużyny 312 Legionu Aurory.
Odkąd Tyler i jego drużyna zostali schwytani przez Globalną Agencję Wywiadowczą na pokładzie stacji górniczej Sagan, byli zmuszeni uciekać przed rządem terrańskim. Po wylądowaniu na objętej kwarantanną Octavii III Tyler i jego towarzysze odkrywają starożytny spisek, który zagraża wszystkim inteligentnym rasom w Galaktyce. Wygląda na to, że tylko nieudacznicy z drużyny 312 mogą powstrzymać zagrożenie.
Ty jest urodzonym przywódcą i genialnym taktykiem, ale według jego siostry „nie rozpoznałby dobrej zabawy, nawet gdyby najechała na jego planetę”. Jest tak pewny siebie, że wręcz arogancki, ale zwykle jego wiara w siebie nie jest bezpodstawna.
Ma niebieskie oczy, potargane blond włosy i dołeczki, które mogą spowodować eksplozję jajników w promieniu trzydziestu kroków.
KALIIS IDRABAN GILWRAETH – Outsider. Kaliis to jeden z nielicznych Syldran, którzy wstąpili do Legionu Aurory od czasu końca wojny między Ziemią i Syldrą. Jest członkiem Ligi Zbrojnych – syldrańskiej kasty wojowników. Jego straszliwe umiejętności w walce sprawiły, że był stworzony do specjalności Czołgów w Akademii. Mimo to wszyscy od niego stronili i dlatego wylądował w drużynie 312.
Po spotkaniu z Aurorą Kal natychmiast odkrył, że znalazł się pod wpływem Przyciągania – niewiarygodnie silnego syldrańskiego instynktu godowego. Nie chciał stawiać Aurory w trudnej sytuacji ani narzucać jej związku, którego natury nie mogłaby w pełni zrozumieć, więc postanowił opuścić drużynę. Kiedy jednak Aurora wyznała mu swoje uczucia, zdecydował się zostać i poświęcić się ochronie swojej be’shmai (ukochanej).
Kal nieustannie musi walczyć ze swoimi instynktami wojownika, a jego walka z tak zwanym Wewnętrznym Wrogiem sugeruje istnienie czegoś mrocznego w jego przeszłości, czego jeszcze nie ujawnił. Kal jest mistrzem w ponurej zadumie. Naprawdę mógłby to robić zawodowo.
Ma śliczne jak marzenie fiołkowe oczy, oliwkową skórę i długie, srebrne włosy. O kościach policzkowych nie będę nawet wspominać.
SCARLETT JONES – pożeraczka serc. Siostra bliźniaczka Tylera, starsza od niego o trzy minuty i trzydzieści siedem i cztery dziesiąte sekundy. Zaciągnęła się do Legionu Aurory razem z bratem nie z powodu umiłowania prawa i porządku, ale żeby upilnować brata przed kłopotami. Jako swoją specjalność wybrała dyplomację i obijała się w Akademii bardziej niż jakikolwiek inny kadet w historii uczelni, ale ma niemal szósty zmysł, jeśli idzie o wyczuwanie, co inni brali za coś, dzięki czemu okazała się genialną Twarzą.
Scarlett ma czarny pas w sarkazmie. Jest co prawda roztrzepana, ale i nadzwyczajnie inteligentna, potrafi błyskawicznie rozgryźć dowolną sytuację/kulturę/otoczenie, a dzięki temu wpasować się bez mała idealnie w dowolny scenariusz. Nawiasem mówiąc, dzięki temu jest też kopalnią ciekawostek na każdy temat.
Scar jest blada, posągowo piękna i ma płomiennie rude, przycięte asymetrycznie włosy. Nigdy nie była w związku, który trwał dłużej niż siedem tygodni i sznur złamanych serc, jaki ciągnie się za nią, jest długi jak moja ręka.
Gdybym miał rękę, rzecz jasna.
FINIAN DE KARRAN DE SEEL – mądrala. Finian jest Betraskaninem i genialną złotą rączką, którego uszczypliwość i dalekie od ideału umiejętności społeczne sprawiają, że ze wszystkich Macherów na swoim roku w Akademii został wybrany jako ostatni.
Jako dziecko Finian padł ofiarą zarazy lysergijskiej i co prawda nie umarł, ale choroba w ogromnym stopniu pozbawiła go zdolności poruszania się. Odesłano go z Traska na stację kosmiczną, żeby mógł żyć w środowisku pozbawionym grawitacji razem z trzecimi dziadkami. Wykorzystał swoje zdolności techniczne, żeby skonstruować sobie egzoszkielet, który nosi przez cały czas. Egzoszkielet pozwala mu poruszać się bez niczyjej pomocy i zawiera szereg przydatnych narzędzi i urządzeń.
Finian ukrywa swój brak pewności za murem cynizmu. Jak wszyscy przedstawiciele jego rasy ma jasną skórę i włosy, nosi czarne szkła kontaktowe, by chronić oczy przed promieniowaniem ultrafioletowym.
NIE, bynajmniej nie podkochuje się bez wzajemności w Scarlett Jones, ale miło, że pytacie. Wszelkie plotki, że uznałby jej brata za jak najbardziej satysfakcjonującą nagrodę pocieszenia, to także nie wasza sprawa.
ZILA MADRAN – przerażająco inteligenta osoba. Tudzież po prostu przerażająca osoba. Zila jest oficerem naukowym w drużynie 312. Chociaż rzadko się odzywa, jej spostrzeżenia są zwykle błyskotliwe. Kieruje się w życiu żelazną logiką.
Zila ma tak słabo rozwinięte umiejętności społeczne, że ich istnienie jest praktycznie zaniedbywane. Mówi bez ogródek, jest chłodna i nie potrafi okazywać współczucia. Dała do zrozumienia, że przyczyną jej zachowania jest traumatyczne przeżycie z przeszłości, ale nie zdradziła na razie, co to mogło być. Zila jest niska, ma ciemnobrązową skórę i długie, kręcone włosy, które sprawiają wrażenie, jakby żyły własnym życiem (co wiele wyjaśnia). Nosi różne złote kolczyki, które w przedziwny sposób pasują do tego, czym się właśnie zajmuje. Mówi łagodnie, jest porażająco bystra i zdeeecydowania za bardzo lubi strzelać do wszystkiego ze swojego pistoletu-dezelatora.
CATHERINE BRANNOCK – zdolniacha. Cat Brannock zwana Zerem była genialną pilotką i członkinią Legionu Aurory. Znała Ty’a i Scar Jonesów od dziecka, była ich najlepszą przyjaciółką. To Cat zafundowała Tylerowi bliznę na prawej brwi (połamała krzesło na jego głowie pierwszego dnia w przedszkolu).
Cat i Tyler spali ze sobą raz w noc po ukończeniu ostatniego roku na Akademii. Chociaż Tyler przekonał ją, że poważny związek to kiepski pomysł, ona nie przestała wzdychać do niego i została z nim, kiedy wylądował z bandą wyrzutków – czyli drużyną 312.
Cyniczna i wojownicza, często darła koty z Aurorą i próbowała dopilnować, aby drużyna obrała właściwą drogę. Niestety została zainfekowana przez zbiorowy umysł Ra’haam, kiedy drużyna wylądowała na Octavii III. Chociaż dzielnie opierała się jedni, zapewniając drużynie czas potrzebny do ucieczki z planety, ostatecznie została zasymilowana przez kolektyw.
Wiem. Mnie też było z tego powodu smutno.
ESHVARENOWIE – zależnie od tego kogo zapytać, to albo pradawna rasa, tajemnicze istoty, które wymarły milion lat temu, albo przekręt wymyślony przez drobnych kanciarzy i handlarzy podrabianymi antykami.
W rzeczywistości Eshvarenowie nie tylko istnieli, ale i walczyli z Ra’haam o losy całej Galaktyki. I ostatecznie wygrali.
Eshvarenowie wiedzieli, że ich starodawny wróg może pewnego dnia wrócić, ale oni najpewniej tego nie dożyją, dlatego ukryli w Fałdzie urządzenia, które doprowadziły do stworzenia Zapalnika – istoty o nadzwyczajnych zdolnościach parapsychicznych. Podobno ukryli gdzieś tam także broń zdolną pokonać Ra’haam.
Jeśli wiecie, gdzie można ją znaleźć – naprawdę, to byłoby ogromnie pomocne…
RA’HAAM – istota łącząca w sobie miliony umysłów. Ra’haam próbował pochłonąć wszystkie świadome istoty, pragnąc włączyć do swojej „jedni” całą Galaktykę.
Pokonany przez Eshvarenów Ra’haam zapadł w hibernację na dwudziestu dwóch ukrytych planetach-wylęgarniach rozrzuconych po całej Drodze Mlecznej. Schowany pod powierzchnią planet – z których wszystkie znajdują się w pobliżu naturalnych przejść prowadzących do Fałdy – Ra’haam lizał rany przez milion lat.
Niestety jednym z tych światów była Octavia III, planeta wybrana przez terrańskich kolonistów. Po odkryciu Ra’haam pod powierzchnią planety koloniści zostali pożarci i włączeni do całości, w tym także ojciec Aurory, Zhang Ji.
Przebieg dalszych wydarzeń jest nieco niejasny, ale Ra’haam najwyraźniej wysłał zainfekowanych kolonistów z powrotem na Ziemię, żeby przeniknęli do Globalnej Agencji Wywiadowczej, gdzie mieli realizować jego dalsze plany. Teraz Ra’haam czeka pod powierzchnią dwudziestu dwóch światów i zbiera siły, aż będzie mógł znowu się rozplenić, przelać przez Fałdę i zainfekować całą Galaktykę.
MAGELLAN – To ja! Cześć! Stęskniłem się za waszymi gąbczastymi ludzkimi twarzami!
W porządku, wszyscy są już zorientowani? No to zapinajcie pasy, ludziska. Nie jesteśmy już w Kansas…1. Tyler
Strzał z dezelatora trafia Betraskankę prosto w pierś.
Krzyczy, naręcze e-techów wylatuje jej z rąk, gdy pada i już tylko się ślini. Przeskakuję nad nią, robię unik, kiedy kolejny strzał z dezelatora przelatuje z sykiem koło mojego ucha. Na otaczającym nas bazarze panuje tłok, tłum rozstępuje się przede mną w panice, gdy kolejne strzały rozlegają się za nami. Scarlett pędzi tuż za mną, ognistoczerwone włosy lepią jej się do spoconych policzków. Przeskakuje nad nieprzytomną Betraskanką i jej rozrzuconym towarem, krzycząc:
– Wybacz!
Rozlega się kolejny strzał z dezelatora. Gangsterzy, którzy nas ścigają, ryczą na tłum, żeby schodził im z drogi. Przeskakujemy nad ladą straganu z semptarem, mijamy oniemiałego właściciela i wybiegamy tylnymi drzwiami na kolejną zapakowaną, parną uliczkę. Poduszkowce i wiroboty. Bladozielone ściany po bokach, czerwone niebo w górze, żółty plastobeton pod naszymi nogami, dookoła nas tęcza strojów i odcieni skóry.
– W lewo! – krzyczy Finian przez system łączność. – Biegnijcie w lewo!
Skręcamy w lewo, wpadamy rozpędzeni do brudnego zaułka odchodzącego od głównej ulicy. Handlarze uliczni i szemrane typy gapią się na nas, gdy przebiegamy sprintem, wzbijając chmurę śmiecia. Maleńcy gangsterzy, którzy nas ścigają, dobiegają do wylotu zaułka i wypełniają powietrze hukiem wystrzałów ze swoich dezelatorów. Świst naładowanych cząstek przelatuje mi koło uszu. Wpadamy z poślizgiem za kosz pełen wyrzuconych części od maszyn i próbujemy się za nim schować.
– Mówiłam, że to kiepski pomysł! – dyszy Scarlett.
– A ja ci powiedziałem, że moje pomysły nigdy nie są kiepskie! – krzyczę, otwierając kopniakiem drzwi.
– Tak? – pyta, strzelając do naszych prześladowców.
– Tak! – Wciągam ją do środka. – Zdarzają mi się tylko mniej genialne!
***
No dobrze, cofnijmy się nieco.
O jakieś czterdzieści minut, kiedy sytuacja wyglądała mniej wybuchowo. Wiem, że już to kiedyś robiłem, ale ten sposób opowiadania jest bardziej ekscytujący. Zaufajcie mi. Dołeczki, pamiętacie?
Zatem czterdzieści minut wcześniej siedzę sobie przy zatłoczonym stoliku w zatłoczonym barze, muzyka dudni mi w uszach. Mam na sobie obcisłą czarną tunikę i jeszcze bardziej obcisłe spodnie, które podobno są szalenie stylowe – w końcu wybrała je dla mnie Scarlett. Siostra siedzi obok mnie na siedzeniu przy stoliku i też jest ubrana po cywilnemu: w krwistą czerwień tak obcisłą i tak skąpą, jak to ona lubi.
Naprzeciwko nas siedzi tuzin grempów.
Siedzimy w wypełnionej pulsującym światłem i dymem spelunie zapchanej po sufit. Pośrodku sali znajduje się rozległa jama, gdzie pewnie urządza się jakieś krwawe zawody, ale na szczęście w tej chwili nikt nikogo tam nie zabija. Wszędzie wokół nas drobni kanciarze uwijają się w codziennym kieracie, handlując narkotykami i ciałami. I jeśli pominąć zapach leiriumskiego dymku i dudnienie dubu z głośników, to w głowie kotłuje mi się tylko jedno pytanie.
Na Stwórcę, jak ja tu wylądowałem?
Grempy siedzą naprzeciwko nas – tuzin małych porośniętych futerkiem postaci ściśniętych przy stoliku. Wbijają zmrużone ślepia w unikron, który Scarlett przesunęła po blacie stolika między nami. Płaska tafla przezroczystego silikonu wielkości dłoni wyświetla hologram. Obraz obraca się kilka cali nad unikronem i przedstawia nasz Łuk. Statek ma kształt grotu, jest zbudowany z lśniącego tytanu i karbonitu. Na burcie widnieje logo Legionu Aurory i numer naszej drużyny – 312.
To dzieło sztuki. Przepiękna rzecz. Wiele razem przeszliśmy.
A teraz musimy się z nim rozstać.
Grempy pomrukują między sobą w swoim języku składającym się z syczenia i pomruków, wąsiki im drgają. Przywódczyni ma nieco ponad metr wzrostu – jest wysoka jak na swoją rasę. Szylkretowe futro, które pokrywa jej ciało, jest nieskazitelnie ułożone, a jej perłowobiały kostium dosłownie krzyczy „gangsterski styl”. W jej bladozielonych, obwiedzionych ciemnym cieniem oczach widzę błysk kogoś, kto dla zabawy karmi swoje domowe zwierzaki ludźmi.
– To ryzykowne, Ziemianko – pomrukuje słodko przywódczyni grempów. – Rrrryzykowne.
– Powiedziano nam, że Skeff Tannigut nie boi się małego ryzyka. – Scarlett się uśmiecha. – Masz tu niezłą reputację.
Wyżej wspomniana pani Tannigut bębni pazurami o blat, zerka na hologram naszego Łuku i patrzy mojej siostrze w oczy.
– Istnieje normalne ryzyko, Ziemianko i istnieje ryzyko dwudziestu lat w księżycowej kolonii karnej. Handel kradzionym sprzętem Legionu Aurory to nie są żarty.
– Ten sprzęt to nie żarty – wtrącam.
Dwanaście par zmrużonych ślepi kieruje się na mnie. Dwanaście wypełnionych kłami szczęk opada ze zdumienia. Skeff Tannigut zerka osłupiała na moją siostrę, strzepując uszami.
– Pozwalasz swojemu samcowi odzywać się w miejscu publicznym?
– Ma… temperament. – Scarlett się uśmiecha i rzuca mi z ukosa spojrzenie pod tytułem „Morda w kuuubeł”.
– Mogłabym ci sprzedać neurobrożę? – proponuje gangsterka. – Żebyś mogła go porządnie wytresować.
Unoszę brew.
– Dzięki, ale… auć!
Łapię się za posiniaczoną łydkę pod stołem i piorunuję wzrokiem Scarlett, która pochyla się, żeby spojrzeć szefowej gangu w oczy.
– Skoro masz taki gest, to darujmy sobie grę wstępną, co? – Macha na hologramowy obraz Łuku. – Sto tysięcy i jest twój. Łącznie z kodem dostępowym do broni.
Tannigut porozumiewa się krótko z towarzyszami. Nie chcę znowu oberwać po łydce buciorem, więc trzymam gębę na kłódkę i rozglądam się po klubie.
Nad barem stoją butelki pełne tęcz, ściany rozbłyskują holograficznymi obrazami – mecze dżetbolu i najnowsze raporty ekonomiczne z Centrum oraz wiadomości na temat ruchów statków Nieugiętych w strefach neutralnych. Ta stacja znajduje się daleko od Jądra, ale nadal zdumiewa mnie to, jak wiele różnych ras tu widzę. Odkąd wylądowaliśmy tu dwie godziny temu, zliczyłem ich co najmniej dwadzieścia: bladzi Betraskanie, porośnięte sierścią grempy, zwaliści niebiescy Chellerianie. To miejsce przypomina brudny wycinek Drogi Mlecznej wrzucony do szemranego, suborbitalnego tygla.
Planeta, nad którą się unosimy, to gazowy olbrzym nieco mniejszy od Jowisza z rodzinnych okolic. Stacja unosi się w stratosferze ponad burzą, która trwa od czterech stuleci i obejmuje obszar dwudziestu tysięcy kilometrów. Powietrze przechodzi przez filtry, całe latające miasto jest zamknięte w przezroczystej kopule ze zjonizowanych cząstek skwierczących cicho na niebie nad naszymi głowami. Wciąż jednak czuję posmak chloru, który nadaje burzy kolor i któremu stacja zawdzięcza swoją nazwę.
Wypijam łyk wody. Zerkam na podkładkę pod szklanką.
Witamy w Szmaragdowym Mieście! – napisano na niej. Nie patrz w dół!
Grempy przestały rozmawiać i Tannigut kieruje spojrzenie błyszczących ślepi z powrotem na Scar. Wygładza wąsiki łapą, mówiąc:
– Dam ci trzydzieści tysięcy – odpowiada. – To ostateczna oferta.
Scar unosi idealnie wyregulowaną brew.
– Od kiedy to grempy są komediantami?
– A od kiedy Legioniści Aurory sprzedają swoje statki?
– Mogliśmy ukraść to cacko. Dlaczego bierzesz nas za legionistów?
Tannigut wskazuje mnie.
– Przez jego fryzurę.
– A co jest nie tak z m… auć!
– Z całym szacunkiem, ale nasze powody to nie wasza sprawa – odpowiada gładko Scarlett. – W całej Galaktyce nie znajdziesz równie dobrego sprzętu jak ten pochodzący z laboratoriów Aurory. Sto tysięcy to okazja i dobrze to wiesz. – Scar odrzuca ognistorude włosy z oczu i udaje jej się nie robić wrażenia tak zdesperowanej, jak jesteśmy. – Dlatego, droga pani, życzę pani miłego dnia.
Scar wstaje, żeby wyjść, a Tannigut wyciąga łapę, żeby ją zatrzymać, kiedy w barze podnosi się wrzawa. Patrzę zaciekawiony i widzę, że przerwano różne mecze i raporty giełdowe, żeby puścić wydanie specjalne wiadomości.
Żołądek mi się zaciska, kiedy odczytuję informację na pasku na dole ekranu.
terrorystyczny atak legionu aurory.
Zwalisty Terranin prosi barmana, żeby włączył głos. Jeszcze większy Chellerianin ryczy, żeby włączyć z powrotem mecz. Kiedy wybucha bójka na pięści, barman ścisza muzykę i przełącza dźwięk na głośniki.
– „…w ataku zginęło ponad siedem tysięcy syldrańskich uchodźców. Rząd terrański i betraskański wyrażają oburzenie z powodu masakry…”.
Serce mi zamiera, a potem kołacze boleśnie, gdy patrzę na załączone nagranie. Pokazuje stalowoszare pęcherze na platformie wydobywczej, którą umieszczono na masywnej asteroidzie, płynącej przez morze gwiazd.
Natychmiast rozpoznaję konstrukcję. To stacja Sagan i platforma wydobywcza, gdzie Akademia Aurora wysłała naszą drużynę w ramach pierwszej misji. Zostaliśmy tam złapani przez terrański niszczyciel i zatrzymani przez GAW. Stację zniszczono, żeby uciszyć wszelkich świadków, którzy mogli wiedzieć, że Auri dostała się w ręce agentów. Nic nie zostało ze stacji poza smętnymi ruinami.
Trudno uwierzyć, że to się wydarzyło raptem parę dni temu…
Nagle nadlatuje statek, strzela salwą i niszczy stację Sagan. Kiedy jednak nagranie zatrzymuje się, by pokazać atakujący statek, zdaję sobie sprawę, że to nie jest ociężały tępodzioby terrański niszczyciel. Atakujący statek ma kształt grotu, jest zbudowany ze lśniącego tytanu i karbonitu, ma logo Legionu Aurory i numer drużyny wymalowane na burcie.
312.
– Wielki Stwórco…
Zerkam na Scarlett. Głos zza kadru jest głośniejszy niż odgłosy coraz zacieklejszej bójki w barze.
– „Sprawcy masakry na Saganie są poszukiwani także w związku z naruszeniem Galaktycznej Kwarantanny podczas ucieczki przed terrańskim pościgiem. Współdowódca Legionu Aurory, admirał Seph Adams, wygłosił kilka minut temu następujące oświadczenie…”.
Obraz przeskakuje na znajomą postać admirała Adamsa, dowódcy Legionu Aurory w galowym mundurze. Dziesiątki medali lśnią na jego szerokiej piersi. Cybernetyczne ręce trzyma skrzyżowane, twarz ma ponurą. Mówiąc, puka protezą palca w przedramię i słowom towarzyszy cichy brzęk metalu uderzającego w metal.
– „Potępiamy w najostrzejszy możliwy sposób działania drużyny 312 Legionu Aurory na stacji Sagan. Nie potrafimy wyjaśnić ich motywów, ale z całą pewnością należy uznać, że drużyna się zbuntowała i działa na własną rękę. Ci legioniści zawiedli nasze zaufanie. Złamali nasz regulamin. Dowództwo Legionu Aurory oferuje wszelką pomoc terrańskiemu rządowi w schwytaniu tych morderców. Myślami i modlitwą jesteśmy przy rodzinach zabitych uchodźców”.
Na ekranie rozbłyskują fotografie. Twarze i nazwiska mojej załogi.
finian de karran de seel.
zila madran.
catherine brannock.
kaliis idraban gilwraeth.
scarlett jones.
tyler jones.
Pod naszymi imionami i nazwiskami pojawiają się kolejne słowa:
poszukiwany/-a. nagroda: 100 000 kredytów.
I wtedy żołądek jest gotowy wypełznąć mi ustami.
Zerkam bez słowa na siostrę. Musimy się stąd wynosić. Scar już porywa unikron ze stołu, kiedy Tannigut wbija pazury w jej nadgarstek.
– Jak się nad tym zastanowię… – Gremp uśmiecha się, szczerząc ostre ząbki – …sto tysięcy kredytów rzeczywiście brzmi jak okazja.
Scarlett zerka na mnie. Zawsze mówiłem, że bycie bliźniakami jest zabawne. Czasem czuję, że wiem, co moja siostra powie, zanim to powie. Czasem mógłbym przysiąc, że wystarczy jej na mnie spojrzeć, żeby wiedziała, co myślę. A w tej chwili myślę, że musimy wynieść się z tego cuchnącego baru i z tej cuchnącej stacji.
Najlepiej wczoraj.
Scarlett przywala Tannigut nasadą dłoni prosto w nos. W nagrodę słyszy głośny trzask i wrzask bólu. Tryska krew w kolorze ciemnej fuksji. Łapię siostrę za zakrwawioną rękę i odciągam ją od stolika, kiedy inne grempy wyją i rzucają się na nas.
Bójka o pilota na drugim końcu baru trwa w najlepsze i uznaję, że odrobina więcej zamieszania nie zaszkodzi. Dlatego strzelam w twarz grempowi z dezelatora, a drugiemu wybijam zęby kopniakiem i popycham Scar w stronę drzwi.
– Biegiem! Biegiem!
Ktoś krzyczy. Ćma barowa przelatuje nad moją głową i uderza o ścianę. Trzy grempy skaczą na mnie, drapiąc pazurami i gryząc. Kopię i strzelam, żeby się uwolnić, turlam się po podłodze i podrywam na równe nogi, wypadam z baru za siostrą. Czmychamy w labirynt uliczek tworzących Szmaragdowe Miasto.
Stacja ma osiem poziomów, sto kilometrów szerokości. Niższe poziomy są zajęte przez odwrócony las turbin wietrznych, które wykorzystują potężne prądy burzowe w dole i zmieniają je w energię, a miasto jest połączone przez potężną kratownicę przezroczystych rur transportu publicznego zasilanego przez te same prądy. Moja siostra i ja skaczemy głową naprzód do właśnie jednej z takich rur.
– Wielki bazar! – krzyczy Scarlett.
– Wykonuję polecenie – brzęczy w odpowiedzi komputer i zanim zdążę mrugnąć, zostajemy poniesieni przez rurę na poduszce zjonizowanego tlenu.
– Fin? Słyszysz mnie?! – przekrzykuję pęd powietrza.
– Ehm, pewnie – pada odpowiedź. – Widziałeś wiadomości, Złotko? To nie było moje najlepsze zdjęcie.
– Jasne, widzieliśmy wiadomości. Obstawiam, że tak samo jak połowa ludzi w mieście. Łącznie z gangiem, któremu próbowaliśmy sprzedać Łuk.
– Czyli nici z transakcji?
Oglądam się, widzę stadko grempów śmigających tuż za nami z dezelatorami gotowymi do strzału, kiedy tylko wyskoczymy z rury ze sprężonym powietrzem.
– Można tak to ująć – odpowiadam. – Wracamy przez bazar, potrzebuję, żebyś nami pokierował. Powiedz Kalowi i Zili, żeby przygotowali się do startu. Będą nas ścigać wszyscy łowcy nagród, przedstawiciele prawa i niewydarzeni nadgorliwcy w tej dziurze.
– Mówiłem przecież, że to kiepski pomysł.
– Już ci tłumaczyłem. Ja nie mam kiepskich pomysłów.
– Tylko mniej genialne? – rzuca Fin.
Szmaragdowe Miasto śmiga obok naszej rury transportowej, dziesiątki poziomów, tysiące sekretów, miliony ludzi. Chmury wokół nas wirują i kłębią się, tworząc piękne wzory jak akwarele na wilgotnym płótnie. Ściany i łuki, lśniące iglice pod zjonizowaną kopułą są zabarwione bladą zielenią chlorowej burzy w dole, a niebo powyżej wygląda jak wyjątkowo krwisty siniak.
Wiedziałem, że narażamy się, przylatując na nawet tak peryferyjną stację jak ta. To była tylko kwestia czasu, zanim rozniesie się wieść, że działamy na własną rękę, i wiedziałem, że Globalna Agencja Wywiadowcza weźmie nas na cel po Octavii III. Powinienem był jednak wiedzieć, że spróbują zrobić nas na szaro. Wrobienie nas w masakrę, której sami dokonali, było sprytne. Sam był mógł zrobić coś podobnego, gdybym spuścił wszystkie zasady moralne do recyklera. Zrobiwszy z nas ludzi, którzy naruszyli warunki Kwarantanny, i morderców niewinnych uchodźców, odcięli nas od Akademii Aurory i wszystkich, którzy mogli nam pomóc.
Nie winię Adamsa za to, że się nas wyparł. Jednakże ja i Scar znaleźliśmy się pod jego skrzydłami po śmierci naszego taty i muszę przyznać, że zabolało mnie, gdy nazwał nas mordercami. I chociaż to logiczne, że odciął się od nas, kiedy zostaliśmy oskarżeni o galaktyczny terroryzm, to pewna część mnie jest zdruzgotana na myśl, że mógł uwierzyć w naszą winę.
– Uwaga, Szczawiku! – woła do mnie Scar.
– Następny przystanek Wielki Bazar – oznajmia komputer.
– Gotowa? – pytam.
Siostra zerka na mnie i mruga.
– Jestem w końcu Jones!
Podmuch powietrza z drugiej strony spowalnia nas, aż całkowicie się zatrzymujemy tuż obok drzwi. Wyskakujemy w morze straganów i gwaru Wielkiego Bazaru Szmaragdowego Miasta. Gdybym miał chwilę, to przystanąłbym, żeby popodziwiać widoki.
Niestety wiem, że za tę chwilę moglibyśmy zapłacić życiem.
***
Wypadamy przez drzwi z zaułka do kuchni betraskańskiej knajpy, powietrze wypełnia słodki zapach oleju z orzechów luka i smażonego javi. Kucharz już ma na nas wrzasnąć, ale dostrzega dezelatory w naszych rękach. On i jego pomocnicy rozsądnie uznają, że czas zrobić sobie przerwę w pracy.
Grempy wpadają za nami, a ja i Scarlett strzelamy z dezelatorów. Załatwiam czterech (na egzaminie ze strzelania miałem 98% skuteczności), pozostałe czmychają do zaułka. Wybiegamy, zanim zdążą się przegrupować, wypadamy frontowymi drzwiami do zatłoczonej jadłodajni, a z niej na ulicę.
Nastolatek rasy ludzkiej zatrzymuje się na poduszkowym śmigaczu przed jadłodajnią i właśnie schodzi z siodełka. Kiedy tylko jego stopy dotykają chodnika, podcinam go, zabieram mu kartę dostępową, którą wypuszcza z ręki, i wskakuję na siodełko. Scar wskakuje za mnie i krzyczy przepraszająco do właściciela, gdy ruszamy.
– Wybacz!
Śmigamy na główną ulicę, drony i pojazdy z kierowcami śmigają i skręcają wokół nas i nad nami. Tutejszy ruch to czysty chaos – nieustanne godziny szczytu z maksymalną prędkością i głębokie na trzy warstwy. Mam nadzieję, że zgubimy pościg w tym ścisku. Jednak strzał z dezelatora w nasze plecy mówi mi, że…
– Nadal są za nami! – krzyczy Scar.
– To strzelaj do nich!
– Wiesz, że fatalnie strzelam! – Scar odgarnia włosy z oczu. – Przez cały ostatni rok na zajęciach ze strzelania flirtowałam z moim partnerem od ćwiczeń!
Kręcę głową.
– Przypomnij mi, dlaczego właściwie jesteś w mojej drużynie?
– Bo się na to zgodziłam, mądralo!
Głos Finiana rozlega się w naszym systemie łączności:
– Lepiej, żebyś skręcił w najbliższy zjazd, Złotko. Prowadzi prosto do portu.
– Hejka, Finian – mruczy przeciągle Scar.
– Ehm… cześć, Scarlett.
– Co porabiasz?
– Ach… – Mój Macher odchrząkuje. – To znaczy…
– Scar, przestań! – krzyczę, gnając zjazdem, kiedy kolejne strzały z dezelatorów rozlegają się za nami. – Fin, czy ochrona stacji zorientowała się już, że tu jesteśmy?
– Na razie niczego nie ma w ich biuletynach.
– Silniki gotowe?
– Jesteśmy gotowi do startu, gdy tylko dojedziecie. – Fin znowu odchrząkuje. – Chociaż bez ciebie… to właściwie nie mamy pilota…
I tak po prostu świat, który przelatuje obok mnie z prędkością stu dwudziestu kilometrów na godzinę, zwalnia i zaczyna się wlec.
Scar obejmuje mnie mocniej w pasie. Dech więźnie mi w gardle. Staram się o niej nie myśleć. Staram się nie pamiętać jej imienia. Staram się ignorować ból w piersi i pilnować, żebyśmy parli przed siebie, bo ugrzęźliśmy tak głęboko, że nie ma teraz czasu na żałobę. Mimo wszystko…
Cat.
– Będziemy tam za sześćdziesiąt sekund – mówię. – Otwórzcie drzwi do ładowni, wpadniemy rozpędzeni.
– Przyjąłem.
Uderzamy w zjazd tak szybko, że prawie się od niego odbijamy, ruch obok nas tworzy rozmazaną plamę. Ryzykuję i zerkam przez ramię, widzę nisko zawieszony poduszkowy wóz, który przepycha się między pojazdami w ślad za nami. Ponad tuzin grempów czepia się jego boków. Nie bardzo wiem, jak zdołała załatwić to tak szybko, ale Tannigut wezwała posiłki i wygląda na to, że mają wobec nas POWAŻNE zamiary.
Zjazd jest zapchany ładowarkami i ciężkimi śmigaczami, Scar strzela z tuzin razy prawie na oślep, zużywa całą baterię dezelatora i trafia w parę przypadkowych rzeczy. Krzyczy jednak triumfalnie przy ostatnim strzale, gdy trafia grempa w ramię i gangster spada na drogę.
– Trafiłam jednego!
Łapie mnie mocniej w pasie i potrząsa mną szaleńczo.
– Trafiłam! Widziałeś? Właśnie…
Przestawiam dezelator na zabijanie i strzelam prosto w zwalistą śmieciarkę, która leci dokładnie nad nami. Strzał wysadza jej stabilizatory i całość pikuje w chmurze dymu. Skręcam w bok, kiedy dron spada na nasz pas, koziołkuje i rozsypuje kilka ton śmieci do recyklingu na zjazd za nami. Rozlega się ryk klaksonów, powietrze bucha ogniem, a wóz grempów wali prosto w rozbitego drona-śmieciarkę. Grempy wylatują z niego w gradzie palącego się futra i przekleństw.
Załatwiłem całą bandę tym jednym strzałem.
Dmucham na lufę mojego dezelatora. Uśmiecham się i chowam broń do kabury.
– Wiesz, nikt nie lubi zarozumialców, Szczawiku – dąsa się Scarlett.
– Nie cierpię, kiedy tak mnie przezywasz – odpowiadam z szerokim uśmiechem.
Wpadamy do portu, gnamy wśród pieszych, autopakowarek i platform z towarami. Przed nami rozciąga się port kosmiczny Szmaragdowego Miasta w całej swojej okazałości – połyskujące światła, rojne niebo i smukłe statki na lądowiskach. Widzę dokładnie przed nami Łuk, spoczywający między potężnym betraskańskim długodystansowcem i nowiutkim rigelskim wycieczkowcem prosto z talmarrskiej stoczni.
Fin stoi na końcu rampy załadunkowej i przygląda się portowi ze zmartwioną miną. Jego biała jako kość skóra świeci się w światłach Łuku, jasne włosy ma ułożone w krótkie kolce. Obcisłe cywilne ubranie stanowi ciemne tło dla błyszczącego srebrnego egzoszkieletu, który opasuje jego kończyny i plecy.
Kiedy nas dostrzega, zaczyna wymachiwać szaleńczo rękami.
– Widzę cię, Złotko, rusz cztery litery, bo musimy… – zaczyna mówić przez system łączności.
– Uwaga, alarm! – ryczą portowe głośniki. – Wszystkie statki znajdujące się obecnie w Szmaragdowym Mieście zostają unieruchomione do odwołania. Powtarzam: uwaga alarm…
– Myślisz, że chodzi o nas?! – krzyczy mi do ucha Scarlett.
Zerkam w niebo nad nami, widzę drona ochrony pośród roju dronów transportowych, ładowarek i dźwigarek.
– Aha. – Wzdycham. – Chodzi o nas.
Podłoga pod nami dygoce i masywne klamry cumownicze zaczynają się unosić z pokładów portu kosmicznego przed nami. Opasują zaparkowane statki, wywołując potoki przekleństw członków załóg i otaczających nas robotników. Dodaję gazu, rozpaczliwie próbując dowieźć nas na czas, ale zatrzymujemy się z poślizgiem obok Fina w chwili, kiedy blokady portowe zamykają się wokół Łuku.
Scar zeskakuje ze śmigacza. Alarm nadal rozbrzmiewa rykiem wokół nas. Odgarniam wilgotne włosy z oczu, z rękami na biodrach przyglądam się klamrom. Elektromagnetyczne, ze wzmacnianego tytanu, śliskie od smaru. I są ogromne.
– Za nic w świecie nie wyrwiemy się z nich bez względu na siłę ciągu – mówię.
Fin kręci głową.
– Rozerwałyby kadłub na strzępy.
– A zdołasz włamać się do systemu? Zwolnić klamry?
Mój Macher już wyciąga unikron, urządzenie rozbłyskuje tuzinem maleńkich holograficznych obrazów, gdy Fin coś wpisuje.
– Daj mi pięć minut.
– Nie chcę wywoływać paniki, ale nie mamy pięciu minut – odzywa się Scar.
Patrzę w kierunku wskazywanym przez moją siostrę bliźniaczkę i widzę dwa opancerzone poduszkowe wozy pędzące przez port. Ich światła rozbłyskują, głośny sygnał alarmowy sprawia, że tłum się rozpierzcha, gdy pędzą prosto na nas.
Na platformach za kabinami sterowania widzę dwa tuziny ciężkozbrojnych ochronobotów z działkami dezelatorowymi. Na maskach wozów i napierśnikach ochronobotów widnieją słowa ochrona szmaragdowego miasta.
– Zatem… jakieś jeszcze genialne pomysły? – odzywa się Scarlett, patrząc na mnie.Temat: Organizacje Galaktyczne
Temat: Organizacje Galaktyczne
►Dobroczynne
▼Legion Aurory
Oparty na sojuszu Terry i Traska, do którego niedawno dołączyli Wolni Syldranie Legion Aurory od ponad wieku pełni rolę niezależnych sił pokojowych w Drodze Mlecznej. Legion bierze udział w mediacjach dotyczących sporów przygranicznych, udziela pomocy humanitarnej i pomaga utrzymać stabilizację w Galaktyce, przestrzegając motta:
_Jesteśmy Legionem_
_Jesteśmy światłem_
_Płonącym jasno pośród nocy_
Legioniści Aurory kształcą się w jednej z sześciu specjalności:
dowodzenie i planowanie (ALFY)
dyplomacja i negocjacje (TWARZE)
pilotowanie i transport (ASY)
naprawy i konserwacja urządzeń mechanicznych (MACHERZY)
taktyka pola walki i strategia wojskowa (CZOŁGI)
obowiązki naukowe i medyczne (MÓZGI)Temat: Galaktyczne rasy
Temat: Galaktyczne rasy
►Sprzymierzone
▼Syldranie
Syldranie to najstarsza rasa w Galaktyce. Są wysocy i eleganccy, mają wydłużone uszy, fiołkowe oczy i srebrne włosy, które tradycyjnie zaplatają w warkocze. Są zwykle silniejsi i szybsi od ludzi. Przez inne rasy często są odbierani jako aroganccy i wyniośli … i szczerze mówiąc, nie bez powodu.
Ich społeczeństwo dzieli się na kasty zwane ligami:
ZBROJNI – wojownicy i strażnicy
WĘDROWCY – mistycy obdarzeni telepatią, którzy poświęcają się badaniu Fałdy.
TKACZE – naukowcy, inżynierowie i rzemieślnicy.
OBSERWATORZY – politycy i inni administratorzy.
ROBOTNICY – bo ktoś musi wykonywać prawdziwą robotę.
Syldranie do niedawna prowadzili wojnę z Terrą i dopiero dwa lata temu, w 2378 roku, podpisano pokój zwany Porozumieniem Jericho. Obecnie cała rasa jest uwikłana w brutalną wojnę domową (patrz: Wolni Syldranie i Nieugięci).
Zasadniczo nie mają teraz głowy do zabawy, tyle tylko powiem.