- W empik go
Autostopowicz - ebook
Autostopowicz - ebook
Ernest ma trzydzieści trzy lata i jest wziętym grafikiem komputerowym. Niemal odcięty od świata zewnętrznego, pracuje wyłącznie w domu, który stał się jego twierdzą. Przychodzi jednak dzień, w którym postanawia ją opuścić i dać sobie szansę na rozpoczęcie nowego etapu w życiu. Udaje się do firmy i wręcza wypowiedzenie. Wreszcie jest wolny i może spełnić swoje największe marzenie: zobaczyć ocean.
Jego celem staje się Lizbona. W podróż wyrusza bez planu, autostopem, otwarty na to, dokąd zaprowadzi go droga. Każde kolejne miasto i każda napotkana osoba utwierdzają go w przekonaniu, jak wiele tracił, kiedy odsuwał się od ludzi i tkwił w niewoli własnych uprzedzeń. Czy uda mu się znaleźć miejsce, w którym poczuje się naprawdę szczęśliwy?
Jego lęk narastał, kiedy zbliżał się do następnego piętra. Otarł twarz. Zawładnęła nim niezdrowa ciekawość. Kiedy drzwi piętra z pragnieniami rozstąpiły się przed nim, poczuł zawód. Było tam ciemno. Na środku stało krzesło, na które padało rażące światło z żarówki wiszącej na samym kablu nad krzesłem, a kawałeczek dalej – niewyobrażalnie olbrzymi zgaszony telewizor.
Telewizor się włączył, a jego oczom ukazały się obrazy, które nigdy się nie wydarzyły, takie jak narodziny dziecka, ślub z partnerką, awans w pracy, niezapomniane podróże, nawiązanie nowych znajomości, tych na całe życie i tych na chwilę. U dołu ekranu widniał pasek informacyjny, na którym leciał napis:
„TO WSZYSTKO MOŻE ZDARZYĆ SIĘ PRZEZ TRZY LATA”.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8313-503-8 |
Rozmiar pliku: | 1,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Stojąc przed lustrem, starał się zobaczyć swoje jutro w źrenicach swych zielonych oczu. Zawsze kończył na dalekiej przyszłości i zawsze był kimś innym..
Raz miał na sobie garnitur Kitona, na nadgarstku zegarek Pateka, zadbaną twarz i dobrze zbudowane ciało. Miał cudowną żonę, dwójkę wspaniałych synów i same sukcesy na swoim koncie. Innym razem widział siebie z posklejaną od brudu brodą, długimi, tłustymi włosami, ubranego w stare, dziurawe ciuchy z grymasem na twarzy, wskazującym na zmęczenie życiem, liczącego czas od flaszki do flaszki. Siedząc gdzieś pod marketem, obserwował szczęśliwe rodziny, robiące wówczas zakupy, i dzieci, które wiodły beztroskie życie u boku rodziców.
Czasami nie szukał przyszłości, tylko alternatywnej rzeczywistości. Wtedy zachodziło to tak daleko, że miewał wizje, że jest kimś innym – piękną kobietą o talii osy z długimi blond włosami, ze starym, zgryźliwym milionerem na jachcie, mającym dookoła siebie kobiety o trzydzieści lat młodsze, tylko dlatego, by uciec od szarości codziennego życia. Powtarzało się to codziennie od trzech lat, przy porannej toalecie. Spłukując twarz, wracał do smutnej dla niego rzeczywistości, myśląc: „No trudno”.
Ubierał się w stary, rozciągnięty dres, z góry biorąc za pewnik, że nigdzie się nie wybiera. Nie czuł potrzeby, by wyglądać dobrze dla samego siebie.
Zwykle po porannej toalecie siadał w swoim miejscu _sacrum_. Był to drewniany, kuchenny taboret z rzuconą na niego podartą poduszką z rozmazanym wizerunkiem Che Guevary. Niemniej jednak dla niego było to tak ważne, jak dla muzułmanina pielgrzymka do świątyni Al-Kaba w Mekce. (Swoją drogą, jemu też przydałaby się rewolucja). Kiedy już tam siedział, jego wzrok jak co dnia zwrócony był na klamkę drzwi wejściowych. Niezmiennie myślał o tym samym: „Kiedyś wyjdę na pewno, kiedyś tak, jeszcze nie dziś, ale jutro”. Odpalił papierosa i z każdym zaciągnięciem myśl stawała się coraz wyraźniejsza. Z każdym wypuszczeniem dymu gotowość realizacji rosła. Gasząc papierosa, porzucał nadzieję na lepsze jutro. Przychodziły dni, kiedy nie myślał wcale. Po prostu siedział, obserwując swoje drżące ręce i to, jak tytoń z papierosa wypala się i zamienia w popiół. Zwracał przy tym wielką uwagę na dym, który delikatnie falował nad starą kryształową popielniczką.
Jednak były też poranki, przy których intensywnie myślał nad sensem życia.
Taki właśnie scenariusz realizował tego dnia, kiedy zaczął rozmyślać nad palącą się zapałką. Porównał ją do cyklu życia człowieka, w którym wypalenie się siarki jest okresem domowego ciepła i adolescencji, czyli tymi piętnastoma procentami życia które spędzamy ze swoimi rodzicami. W późniejszym czasie zaczyna się wypalać drewno – każdy ułamek sekundy symbolizuje kolejny rok życia. Kiedy zaczynamy czuć ciepło, a nasze palce samoczynnie puszczają zapałkę, nasze życie się kończy.
Nie wszystkie zapałki gasną przy palcach, niektóre nie mają tyle szczęścia i ludzie nie dożywają sędziwego wieku.
– Najlepsze jest w tym jednak to, że biorąc pod uwagę, jaki stary jest wszechświat, właśnie taką chwilą jesteśmy – szepnął pod nosem, a w całym domu dało się słyszeć dzwonek domofonu. Zirytował się. Nie lubił gości, był samotnikiem z wyrazem twarzy, który zdawał się mówić: „Życie boli”.
Jednocześnie gardził samobójcami i mówił, że jak by nie było, życie jest piękne.
Odebrał z poirytowaniem w głosie:
– Halo!
– Ernest, bądź milszy, to ja.
– A, okej – dodał spokojnym głosem i wpuścił gościa na klatkę, wręcz paranoicznie obserwując korytarz przez judasza. Kiedy pojawił się na nim Leon, mocno zacisnął ręce na kluczu i przekręcił zamek, a potem zaprosił mężczyznę do swojej kawalerki, położonej na dwunastym piętrze bloku.
Wybór mieszkania w momencie kupna był prosty. Miało być minimalistycznie i na tyle wysoko, żeby nie przeżyć ewentualnego skoku z parapetu kuchennego okna (życie jest piękne, ale…). Jego całe życie oparte było na bujaniu w obłokach, a zderzenie z ziemią byłoby bezpośrednią konfrontacją z dość smutną dla niego rzeczywistością.
– Siema! – optymistycznie krzyknął Leon.
– Hej, wejdź. Kawy, herbaty? – zapytał z grymasem na twarzy, który przypominał uśmiech. U niego to prawdziwa rzadkość, ale w obliczu prawdziwej przyjaźni między nimi nie było to niczym dziwnym.
– Ale masz tu syf! – powiedział Leon i półdupkiem usiadł na kuchennym blacie, po czym dodał: – Wiesz co? Wolałem ciebie jako barowego wampira.
– Jak to „barowego wampira”?
– Wolałem ciebie, kiedy zamykałeś wszystkie bary, wracałeś do domu z przekrwionymi oczami, wydzwaniałeś do mnie o piątej i opowiadałeś, kogo to dzisiaj poznałeś i co zrobiłeś. Żeby nie było, za tym nie tęsknię. Ale miałeś wtedy tak pozytywną aurę, a teraz masz tylko aurę, nawet sam nie wiem jaką.
– A dzisiaj pielęgnuję awersję do wyjścia z domu – zaznaczył z przekąsem.
– Na ścianie wisi dyplom z Mizantropii!?
Był tam obraz w formacie A2 z cytatem Charlesa Bukowskiego:
„MIAŁEM ZŁY DZIEŃ.
TYDZIEŃ.
MIESIĄC.
ŻYCIE.
ROK.
CHOLERA JASNA.”¹
– Ogarnij się! Znajdź kogoś! Zrób coś!
– Pracuję zdalnie, dobrze mi samemu. Poza tym nie mam problemu, żeby kogoś poznać. Zobacz sprzątaczkę hot 19.
– Mówisz o tym kopciuszku? Proszę cię, stary, ogarnij się! Masz trzydzieści trzy lata, a nie dwadzieścia jeden. Poza tym nie zbudowałbyś z nią niczego na poważnie, ale paradoksalnie wyrwałeś tę laskę dziesięć na dziesięć bez wyjścia z domu. Mówię ci, będziesz tego żałował! Popatrz na mnie narzeczona, mieszkanie, dobra robota, która wymaga kontaktu z drugim człowiekiem, a ty siedzisz dwanaście godzin zgarbiony przed laptopem na kanapie w swej kawalerce.
– Ty i ten twój naturalizm! Wiem, że akurat ty nie chcesz źle. Obiecuję zrobić coś w tym kierunku.
Początek ich znajomości nie wskazywał na to, że będą się nazywać braćmi (takimi z innego ojca i innej matki). Ich historia zaczęła się od wyzywania się na przerwie na pierwszym etapie naszej edukacji w podstawówce. Z czasem się pogodzili, a od nienawiści do miłości jeden krok, ale już od miłości do nienawiści wystarczy jeden ślub (to akurat im nie grozi).
Nie obyło się bez ponownego poznawania. Takie dziecięce przeświadczenie o tym, że wystarczy pstryknąć palcami, żeby o wszystkim zapomnieć i przedstawić się jeszcze raz, by zacząć na nowo.
– Nic, ja spadam, zaskocz mnie, stary, jak przyjdę następnym razem – dodał Leon, odstawiając kubek do zlewu pełnego brudnych naczyń.
– Zaskoczę! Trzymaj się.
Reszta dnia minęła na pracy przed komputerem. Ernest był grafikiem. Jego prace zawsze ocierały się o plagiat. Pieprzony leniwiec, który odbębniał robotę maszynowo i bez zastanowienia odsyłał do firmy (bo przecież kradzież to też prawdziwa sztuka). Był wiecznie zawalony robotą, więc musiał być w tym całkiem niezły. Sam nigdy nie prosił o urlop, bo nie jeździł na wakacje. Internista przyjeżdżał do niego do domu, gdy chorował.
Kiedy nadszedł wieczór, nie odmówił sobie dawki porno z Latynoskami w roli głównej. Było to równie rytualne, jak poranny papieros i kawa. Zwalił konia, męcząc go i myśląc o tym, kiedy ostatni raz miał kobietę w swym łóżku. Od razu sobie odpowiedział: „Dawno!”.
Kiedy już wszystko z siebie wyrzucił, zaczął wycierać dość starannie zwiotczały penis chusteczką, którą wrzucił do kosza z precyzją Stephena Curry. Nie minęło pięć minut, a jego oczy się zamknęły, a w głowie tuż przed zaśnięciem zaczynała się pojawiać nadzieja na jakiś piękny sen.
Realizm smutnego świata codziennego zlewał mu się z jego alternatywami rzeczywistościami tak mocno, że czasami nie był w stanie tego rozgraniczyć.
Następnego dnia obudził go dźwięk tłuczonej szklanki, który dochodził z kuchni.
– Co znowu zbiłaś, kopciuszku!? – krzyknął Ernest rozzłoszczony pobudką.
– Nie nazywaj mnie tak! Nie jestem żadnym kopciuszkiem! Jeden z tych PRL-owskich przezroczystych kubków.
– Chodź tu!
Kopciuszek odłożył zmiotkę i skierował się do małego pokoiku, w którym było miejsce tylko na szafkę nocną i łóżko.
– Usiądź tuż na brzegu – powiedział, chwytając ją za rękę. – Tak właściwie, to jak ci na imię, kopciuszku?
– Kochaliśmy się parę razy, nie pamiętasz? Sabina, dupku!
W tym momencie jego malutkie, zmrużone, zasapane oczka zrobiły się wielkie, jak gdyby zażył ecstasy, jednak na jego twarzy nie widniał szczękościsk, tylko zdziwienie i rozczarowanie samym sobą.
– Kiedy to było? – zastanawiał się. Wczoraj, kiedy skończyło się jego życie łóżkowe.
Tylko skinęła głową z politowaniem, nie odpowiadając na zadane pytanie.
Sabina była prawdziwie urodziwą kobietą, mierzącą sto osiemdziesiąt dwa centymetry i ważącą około pięćdziesięciu pięciu kilogramów, przez co miała świetne nogi i figurę. Wiecznie czuła na sobie męski wzrok, wpatrujący się we wszystko poza twarzą (tę miała również piękną). A faceci, którzy byli homo, gdy mieli ją w polu widzenia, stawali się hetero. Była posiadaczką długich, gęstych włosów o platynowym odcieniu. Jej jasnoniebieskie oczy mamiły wszystkich, gdy tylko patrzyła na kogoś podczas rozmowy. Wydawała się naprawdę ogarnięta i inteligentna. Właśnie – tylko się wydawała. Podobno nie można mieć wszystkiego, a ona miała gerberka dla niemowląt zamiast mózgu, jednak sprawiała wrażenie bardzo empatycznej i miłej. Jeżeli podboje łóżkowe uznamy za osiągnięcia, była to prywatna Liga Mistrzów dla Ernesta, a najlepsze w tym wszystkim było to, że nawet nie opuszczał domu.
Coachowie, którzy nauczają kontaktów z płcią przeciwną, żyją w przekonaniu, że to, co mówią, jest słuszne i tak należy postępować: „Żeby poznać drugą połówkę, trzeba wyjść z domu do ludzi, być śmiałym i otwartym na nowe znajomości”. On taki był, ale u siebie, i to w zupełności wystarczyło, by przespać się ze sprzątaczką o takiej urodzie, jakiej niejedna modelka by zazdrościła.
Kiedy Sabina po tej mało produktywnej rozmowie zaczęła wychodzić z klitki, którą Ernest nazywał pokojem, burknął tylko do niej pod nosem:
– Jak wstanę, ma być porządek. Idę dośnić to, co widziałem. Proszę, nic już nie zbij.
Dla Ernesta spanie było ulubioną formą ucieczki od rzeczywistości, właściwie jedyną. Z alkoholem i innymi używkami miał tyle wspólnego, ile prostytutka z dziewictwem.
Podejście do form ucieczki, które jest praktykowane przez osiemdziesiąt procent ludzi na świecie, zawdzięczał ojcu, który potrafił wyjść po zapałki do osiedlowego sklepiku i wrócić po dziesięciu latach bez zapałek z plecakiem pełnym różnych historii i pocztówkami z dalekiej Azji. Był swego rodzaju „włóczęgą Dharmy”². Z ojcem nie widział się już od dwunastu lat (Ojciec przez duże O i stary alkoholik). Gdy już zasnął, Morfeusza nie było widać. Przybył jego brat Fobetor³ z tym rodzajem koszmaru, po którym zrywamy się na równe nogi, ciesząc się, że wróciliśmy do życia, a ta rzeczywistość, która jest nie do zniesienia, przez ułamek sekundy wydaje się czymś cudownym. Jednak u niego nigdy nie szło dopatrzeć się innej reakcji niż soczyste „KURWA” wypuszczane z jego popękanych ust, kiedy tylko siadał na brzegu łóżka.
Ernest, jak każdy zdrowy człowiek, z rana miał w zwyczaju okupować swój kibel. Wtedy zawsze czytał media internetowe. Przez resztę dnia nie zaglądał na strony z informacjami. Były dla niego małym lufcikiem otwieranym na świat zewnętrzny, który omijał.
ŁAPÓWKA ZA PRZETARG WART MILIONY
– taki tytuł nosił jeden z dzisiejszych artykułów.
„MAREK P., BYŁY PREZES FIRMY ZLECAJĄCEJ BUDOWĘ DRÓG KRAJOWYCH, PRZYJĄŁ ŁAPÓWKĘ WYSOKOŚCI 250 TYS. ZŁOTYCH. JEŻELI ZAINTERESOWAŁ CIĘ TEN ARTYKUŁ, KLIKNIJ ”.
Tyle mi starczy. Nie od dziś wiadomo, że swój swego wszędzie znajdzie. Nacjonalista spotka się z nacjonalistą, anarchista z anarchistą, pieniądz przyciągnie pieniądz, a ubóstwo przyciągnie ubóstwo. Swój swego wszędzie znajdzie, nawet nie będzie musiał szukać, sam się pojawi. Jest to mądrość tak prawdziwa, jak ta mówiąca, że dupa jest od srania.
– O, _à propos_ – powiedział i zaczął robić dokładnie to samo, co każdego poranka. Stanął przed lustrem. Wyjątkowo zaczął od liczenia nowych zmarszczek, dopiero potem przeszedł do użalania się nad sobą i ciągłego wpatrywania się w siebie. Szukał odpowiedzi na pytania, których nie miał odwagi zadać (co zrobić, żeby było lepiej?). Zapomniał o dresie, po który szybko wyskoczył do swojej klitki, a wracając, wstąpił do kuchni, by wstawić wodę na kawę.
– Sabina! Co ty tu…? – powiedział, a ona podeszła do niego i pocałowała, chwytając go za głowę.
Jej ręce z niesamowitą zwinnością przemierzyły całe jego ciało, tak że finalnie jedna wylądowała na pośladku, w który wbiła długie bordowe paznokcie, a druga zaczynała pieścić jądra. Penis Ernesta zaczynał puchnąć z podniecenia.
Stali tak chwilę, całując się, zanim Ernestowi zapaliła się zielona lamka, na której było napisane: „Do boju, chłopie”. Miała na sobie zwiewną, letnią sukienkę z szerokim spodem. Zwinnie rozpiął jej zamek błyskawiczny, a sukienka praktycznie sama zsunęła się z jej ciała, po czym chwytając ją mocno w talii, podniósł i posadził na lodówce tak, by jej cipa była na wysokości jego głowy. Pomimo trybu życia, jaki prowadził, był naprawdę dobrze zbudowany. Zaczął pieścić jej łechtaczkę metodą na kota pijącego mleko. Podobało jej się. Dociskała jego głowę do siebie, krzycząc:
– KURWA, JAK MI TEGO BRAKOWAŁO!
Było widać, że jest jej świetnie. Nie zapomniał, jak to się robi. Był z siebie prawdziwie zadowolony.
Po chwili zdjął ją z lodówki i od razu nadział na swój penis. Widział to codziennie wieczorem na filmach pornograficznych, więc znał wszystkie tajniki kamasutry i wiedział, jak postępować z kobietami.
Kiedy zaczynał dochodzić, powiedział twardo, stanowczo i ordynarnie:
– Nadstaw usta, mała.
A ona posłusznie przykucnęła przed nim i wzięła go do buzi, by mógł skończyć w jej ustach.
Ernest tę sytuację w swej głowie wyolbrzymił do niesamowitej alternatywnej wizji tego, co mogłoby się stać, kiedy ona miała tylko w głowie: „No debil pieprzony, paraduje nago”.
– Mógłbyś się ubrać? A nie stoisz jak wryty. Przerażasz mnie, chłopie.
– Jasne, przepraszam – powiedział zawiedziony rzeczywistością.
Po krótkiej chwili usiadł z nią i serdecznie za wszystko przeprosił, obiecując, że to się nie powtórzy.
Sabina roześmiała się i powiedziała:
– Mam nadzieję, a poza tym widziałam cię nago, nie zaskoczyłeś mnie. Chciałabym wypłatę. Specjalnie przełożyłam resztę domów na późniejsze godziny, by odebrać swoje pieniądze. Wisisz mi za ostatnie sześć tygodni osiemset pięćdziesiąt złotych.
– Przepraszam, kopciuszku. Obiecuję, że zrobię przelew dzisiaj, teraz, zaraz – powiedział, chwycił komórkę i przelał pieniądze na numer telefonu.
Na jej twarzy malowały się słowa: „Ratujesz mi życie”. Był mało spostrzegawczy i nie zauważył tego, że dziewczyna panicznie się czegoś boi i jest zmieszana. Siedzieli jeszcze chwilę razem. Ernest słuchał, jak Sabina opowiada o planach na przyszłość, studiach prawniczych w Anglii. Jednak chyba miała jakiś olej w głowie. Stanowczo za szybko oceniamy ludzi przez pryzmat różnych sytuacji. Tu był nim wygląd. Zaliczała się do ludzi dużo wiedzących, ale mało inteligentnych.
On pomimo trzydziestu trzech lat na karku nie wiedział ani czego chce, ani dokąd zmierza. Miał pracę, ale to nie może być żaden wyznacznik dowodzący, że ktoś jest ułożony. Tak o sobie może powiedzieć osoba, która ma jakiś cel, a bez wątpienia ona go miała.
– Nie miałem cię za taką.
– A za jaką? Pewnie tępą idiotkę, bo jestem ładna i sprzątam. Żadna praca nie hańbi.
– Wiem, wiem, przepraszam. Cały czas o tobie myślałem jak o tępej blondynce.
Pożegnali się. Ernest usiadł w swym sakralnym miejscu i odpalił papierosa, którego niemal połknął. Myślał nieustannie o tym, jaki jest głupi i ile go ominęło. Te wszystkie piękne chwile, gdy siedział w swej kawalerce i użalał się nad sobą przez ostatnie trzy lata, od kiedy nie wystawił nogi poza obręb swego mieszkania. Może nawet znalazłby cel, dla którego zachciałoby mu się znowu żyć pełną piersią.
Po zakupy dzwonił do zaprzyjaźnionego taksówkarza, który dwa razy w miesiącu podrzucał mu pod drzwi papierosy, napoje i dania gotowe do odgrzania. Ten poranek był inny niż cała reszta. Po ponad tysiącu dni, które spędził w domu, sam sobie wytknął wszystkie błędy i uświadomił, że musi coś zmienić w swoim życiu, by nabrało kolorów i sensu. To właśnie Sabina go na to nakierowała, mówiąc o swoich planach.
Po godzinie napisał do niej SMS:
Nawet nie wiesz, jak Cię kocham, tak wiele mi uświadomiłaś.
Od tego momentu obiecał sobie, że pójdzie za ciosem i nie będzie się chował za gardą, jak zwykle.
Po krótkim namyśle pierwsze, co zrobił, to zadzwonił do firmy, w której pracował. Chciał umówić się na spotkanie z szefem i ludźmi z pracy, nie widział ich od dawna. Pracownicy mogli się zmienić. Firma mogła się rozrosnąć, a on nie miał o niczym pojęcia.
– Dzień dobry! Tu Ernest, grafik. Chciałbym przyjechać dzisiaj do firmy, żeby się spotkać z szefem osobiście.
– Przepraszam, nie dosłyszałam nazwiska.
– Kacperczak. Proszę przekazać, że dzisiaj będę w biurze – powiedział i rozłączył się, łapiąc się za głowę i myśląc: „Nie ma już odwrotu, kurwa, nie ma odwrotu”.
Ubrał się, jak przystało na pracownika siedzącego za biurkiem, i wyszedł na autobus jadący praktycznie pod samą siedzibę firmy. Był wyjątkowo spokojny. Nawet podjął próbę rozmowy z facetem po sześćdziesiątce, który siedział w pozie amerykańskiej czwórki, jak gdyby cały autobus był jego. Przeglądał lokalną prasę codzienną i gładził przy tym swoją siwą brodę.
– Niech pan spojrzy za okno, jaka piękna pogoda, jak to miasto tętni życiem.
– Taaaa, pięknie, pięknie, to łapówki przyjmują, słyszał pan o tym? – usłyszał.
– Coś tam słyszałem… – odpowiedział i urwał rozmowę.
W tym momencie zdał sobie sprawę, że ten starszy człowiek żyje w swoim świecie i lepiej się nie odzywać, żeby nie wysłuchiwać przez resztę drogi, jaki to nasz rząd jest zły, jak to politycy nic nie robią, żeby było lepiej, tylko napychają swoje kieszenie. Przesiedział resztę drogi, patrząc w jeden punkt, nie odzywając się i trzymając kurczowo teczkę, w której miał między innymi swoje prace.
Od siedziby firmy dzieliło go jeszcze jakieś dwadzieścia minut, trzy przystanki, zanim dojedzie do celu. To trzy okazje ku temu, by zrezygnować i wrócić do domu. Kiedy nachodziły go takie myśli, starał się szybko je wyprzeć, myśląc o tym, jaki cel sobie wyznaczył. Gdy wysiadał z autobusu, starszy człowiek nadal siedział obok niego. Pożegnał się z nim, mówiąc:
– Do widzenia.
_Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej_
1 Charles Bukowski, _Szmira_, przeł. Tomasz Mirkowicz, Warszawa 2018.
2 Jack Kerouac, _Włóczędzy Dharmy_ – książka z 1958 roku.
3 Fobetor był personifikacją nocnych koszmarów, występował w greckiej mitologii jako brat Morfeusza.