Autoterapia. Zabierz swoje wewnętrzne dziecko... - ebook
Autoterapia. Zabierz swoje wewnętrzne dziecko... - ebook
Życie nie jest do przepracowywania, życie jest do przeżywania
Czy naprawdę musimy poddawać się wieloletniej terapii, aby dowiedzieć się, czym jest szczęście i co jest dla nas dobre? A co, jeśli to dzięki własnym zasobom, wrażliwości i intuicji znajdziemy odpowiedzi na pytania, które nas nurtują?
Czym jest wewnętrzne dziecko i jak pozwolić mu dorosnąć?
Jakie są psychologiczne przyczyny nadwagi?
Jak celebrować kobiecość i podążać za własnym ciałem?
Czy możemy zaspokoić pragnienie sensu?
Jak odnaleźć naturalną odporność psychiczną i siłę?
Dokąd dojdziemy, jeśli pójdziemy za głosem serca?
Jak dowiedzieć się, czego chcę?
Iwona Majewska-Opiełka pokazuje, że możliwe jest samodzielne uzdrawianie - przez rozmowę ze swoją duszą, przez zobaczenie spraw takimi, jakimi są. Często wystarczy inna nazwa tego samego zjawiska, czasem spojrzenie z innej perspektywy. Wyrażenie emocji, przebaczenie, akceptacja? Jest wiele sposobów, aby zmienić swoje życie, żeby stało się lepsze, jest wiele dróg do nawiązania kontaktu ze swoim wewnętrznym głosem.
Zanim zdecydujesz się na terapię, spróbuj autoterapii
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
| Kategoria: | Poradniki |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 9788383176420 |
| Rozmiar pliku: | 1,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Dorosłość oznacza opuszczenie domu i stanie się samodzielnym dorosłym.
John Bradshaw
Pamiętam jak dziś moment, w którym usłyszałam po raz pierwszy sformułowanie wewnętrzne dziecko.
To było 33 lata temu i użyła go kobieta, za którą nie przepadałam. Nie była sympatyczna, miała wyraźnie egoistyczne i interesowne podejście do życia oraz wręcz demonstracyjny brak poszanowania norm społecznych. Jednocześnie interesowała się reiki, chciała pomagać ludziom, korzystając z energii, medytowała, jeździła na spotkania różnych duchowych nauczycieli. Nie było we mnie wtedy jeszcze tyle Miłości, ile jest dzisiaj, zatem jej zachowania drażniły mnie i gotowa byłam je nawet krytykować. A ona koniecznie chciała ze mną rozmawiać, wymieniać poglądy na temat wsparcia psychologicznego dla potrzebujących tego osób. Chodziła też czasem na moje wykłady. Wpatrywała się wtedy we mnie intensywnie i – jak mi się wydawało – bez życzliwości, a ja czułam, jak z minuty na minutę tracę energię. Myślę, że miała w sobie coś z wampira energetycznego. Mówiła mi, że miała silną traumę w związku z przeżyciami z dzieciństwa. Pobyt na terapeutycznych kursach u Johna Bradshawa pomógł jej z tego wyjść. Twierdziła, że za sprawą jego podejścia poradziła sobie z tym, jak traktowała ją matka – jak sama mówiła – gorsza niż macocha Kopciuszka. No nie wiem, czy sobie poradziła. Na skutek wyborów każdej z nas kobieta ta została później macochą moich dzieci. Wzorowała się na szczęście na macosze Kopciuszka, nie na swojej. Nie była aż tak okrutna. Nieźle jednak narozrabiała w życiu moich córek, choć macochą była krótko.
Dlaczego piszę o tym wszystkim? Dlatego że pomysł zranionego wewnętrznego dziecka, mnie nie uwiódł, wprost przeciwnie. Od samego początku nie było we mnie zgody na takie podejście do dorosłego człowieka. Książkę Powrót do swego wewnętrznego domu. Jak odzyskać i otoczyć opieką swoje wewnętrzne dziecko przeczytałam natychmiast po jej zarekomendowaniu przez wspomnianą kobietę, trzy lata po publikacji. Znalazłam w niej sporo wartościowych treści, jednak sam koncept absolutnie do mnie nie przemawiał. Czasem myślałam, czy to przypadkiem nie przekora powodowana moim stosunkiem do zafascynowanej Bradshawem kobiety, która nie była dla mnie autorytetem pod żadnym względem. Dziś wiem, że nie. Dawno jej wybaczyłam i od lat posyłam jej miłość, a mój stosunek do wewnętrznego dziecka jest wciąż bardzo sceptyczny. Co to znaczy odzyskać wewnętrzne dziecko i otoczyć je opieką? Żartowałam sobie nieraz: Weź je na lody. I koniecznie pamiętaj, aby mówić do niego normalnym językiem, nie próbuj spieszczać.
Często mamy rany z dzieciństwa, to prawda. Jednak to nie wewnętrzne dziecko je ma, tylko my – ja, czy Ty; my dorosłe. I dorosłymi metodami trzeba te rany uleczyć i z dorosłą perspektywą wybaczyć tym, którzy nam te rany zadali. Dziecko wybacza automatycznie. Nie potrzebuje zatem wybaczać. Nie zmienia to jednak faktu, że, gdy je krzywdzono, był ból i została rana. Bardzo często całe przeżycie zostaje zepchnięte do podświadomości (często z powodu tego automatycznego wybaczenia), a zdarza się i tak, że dziecko czuje się winne tego, czego absolutnie nie miało prawa winne się czuć.
Dzieci są niewinne. To dorośli odpowiadają za to, jak one się zachowują.
Nie zawsze to są rodzice.
Bardzo często to działania społeczeństwa, czyli dorosłych ludzi, którzy je tworzą.
Działanie psychoterapeutyczne czy autoterapeutyczne, a także wszelkie doradztwo powinno iść raczej w kierunku wyleczenia ran w dorosłym człowieku, a nie przywracania tego dziecka i otaczania go opieką. Taka postawa to jakby uznanie, iż to zranione dziecko zostanie w nas już na zawsze. I niektóre z nas tak faktycznie mają. Zachowują się w stosunku do siebie tak, jak winni rodzice w stosunku do dzieci. Czasem rozwiedzeni rodzice starają się jakby wynagrodzić coś swojemu dziecku, pozwalają na więcej, niż by należało albo dają to, czego nie dawaliby, gdyby nie ten rozwód. Sama o mało nie wpadłam w taki schemat działania w stosunku do Weroniki, mojej młodszej córki. Tak właśnie zachowują się niektóre osoby dbające o swoje wewnętrzne zranione dziecko. Pamiętają wydarzenia, których nie warto pamiętać. Raz wyjęte z podświadomości, powinny zostać raczej rozmyte. Ale jak można je rozmyć, kiedy na przykład powtarza się, że jest się DDA, czyli dorosłym dzieckiem alkoholika? Tamto zranione dziecko wciąż jest w nas.
A zatem: Idź ze swoim wewnętrznym zranionym dzieckiem na lody i wyjaśnij mu, że może nie zauważyło, ale… jest już dorosłe. Może nazwać to, co się stało. Może określić, kto je skrzywdził. Może poczuć te emocje tak, jak czuje dorosły człowiek: gniew zamiast bezsilności, poczucia winy czy wstydu. Może powiedzieć o tej krzywdzie całkiem dorosłym językiem, może ją wykrzyczeć. Może wreszcie wybaczyć. Dopiero jako dorosły może to zrobić. Wybaczanie to koncept związany bardzo mocno ze świadomością.
Jak to? Czy to znaczy, że nie ma w nas dziecka? Tak mnie zapytała młoda kobieta w czasie jednej z moich pogadanek. Nie ma. W każdym razie nie ma go, kiedy żyjemy w najkorzystniejszy dla nas sposób. Są natomiast cechy związane z archetypem dziecka.
Archetyp to uniwersalny wzór myśli, emocji lub wartości związanych z danym symbolem. Słowo dziecko symbolizuje szereg cech, które dla dzieci są naturalne, a które z różnym natężeniem obecne są u dorosłych. Pewne cechy są pożądane, dobrze byłoby gdybyśmy je zachowali z dzieciństwa, z innych natomiast lepiej zrezygnować. Jezus mówił: Bądźcie jak dzieci. Chodziło mu o ufność i radość. Wiadomo, iż we współczesnym świecie ufność nie zawsze jest wskazana. Jezus mówił zresztą zawsze o świecie idealnym. Cechy dziecka to także ciekawość, aktywność, zabawa, spontaniczność oraz troska o swoje potrzeby. Także te lody… Wiadomo jednak, że nie każdy dziecięcy sposób dbania o swoje potrzeby jest dobry dla dorosłych. Krzyk i tupanie nóżkami albo płacz w odpowiedzi na to, że się czegoś nie ma, nie wygląda poważnie u ludzi dorosłych. Tak naprawdę te spontaniczne zachowania to właśnie często dziecko, któremu nie pozwalamy dorosnąć. Teraz nazywa się je zachowaniami niekontrolowanymi. Istotnie są takie, bo dorosły zajmuje się dzieckiem, zamiast sobą.
Jeśli chcielibyśmy zachowywać w sobie dziecko, to takie zachowania także powinny zostać. A czy naprawdę są tego warte? Dzieci boją się często czegoś, czego nie rozumieją, w ogóle częściej się boją. Są wszak w dużej mierze zależne od otoczenia. Dorosły powinien przestać się bać wielu rzeczy, od wielu rzeczy uniezależnić oraz nauczyć się współdziałać i rozumieć współzależność.
Ktoś mówi: Nie zachowuj się jak dziecko. A my mu na to: To nie ja, to moje wewnętrzne dziecko. Nawet jeśli chce się używać tego konceptu, to podobnie, jak w wypadku ego, dziecko także musi znać swoje miejsce w życiu dorosłego. Nie można mu na wszystko pozwalać i nie można pozwalać na to, aby ono kierowało dorosłym życiem tylko dlatego, że kiedyś je skrzywdzono. Ze zdziwieniem przeczytałam w pamiętniku Cheryl Richardson, że już w okresie wieku średniego, kiedy chciała skorzystać z lekcji śpiewu u poleconego jej nauczyciela, wzięła za rękę swoje pełne lęku dziecko i udała się na spotkanie. Cheryl Richardson napisała wiele mądrych rzeczy i wiele osób ją ceni – ale ta konkretna scena naprawdę mnie zaskoczyła. Zamiast prowadzić swoje dziecko za rękę, lepiej odważnie powiedzieć sobie: jesteś gotowa, idź po swoje marzenie. Zastanawiam się też, jak to jest z pomaganiem innym, skoro wciąż opiekuje się swoim wewnętrznym dzieckiem…
Nie trzeba nosić w sobie wewnętrznego dziecka, by dbać o siebie z czułością. Myślę, że trzymanie się tego konceptu może raczej utrudniać naturalną troskę o siebie. Nie można podtrzymywać takich schematów dziecięcego reagowania, jak zamarcie, chowanie się, lękliwe zatrzymanie, zasłanianie czy nieuzasadnione obawy. Nie można prowadzić się wciąż za rękę w różnych sytuacjach. Zresztą często ten lęk dorosłego nie ma nic wspólnego z okresem dzieciństwa. Niektóre dzieci bardzo chętnie występowały, popisywały się nawet jako dzieci, a teraz mają wielką tremę przed występami publicznymi. A zatem dlaczego mam dziecko prowadzić za rękę? Powinnam raczej zadbać o poczucie własnej wartości, samoocenę i względną autonomię w działaniu, o pewne uniezależnienie się od opinii innych. Powiedzenie o mężczyźnie, że jest jak Piotruś Pan, to też raczej nie jest komplement. A przecież on ma świetny kontakt ze swoim wewnętrznym dzieckiem, czyż nie? Czyż nie lepiej, aby jednak zszedł nieco na ziemię i nauczył się wybierać w zgodzie ze swoim wiekiem i odpowiedzialnością, jaką przyjął tu i tam? No a jeśli jesteś już mamą albo nawet babcią, czy chcesz wypuścić do zabawy z Twoim dzieckiem czy wnuczęciem swoje wewnętrzne dziecko, czy raczej chcesz się bawić z powierzonym Ci dzieckiem jak matka albo babcia? To zupełnie inna relacja. Może nie będziesz taka spontaniczna, ale za to będziesz tym czynnikiem w zabawie, którego to dziecko jeszcze nie zna i dzięki Tobie poznaje. No i jest bezpieczniej…
Nie pomaga nam ten koncept na dłuższą metę. Może on być dobry na początku terapii wyzwalającej z naprawdę traumatycznego dzieciństwa, ale uważam, iż nie warto przez całe życie kontaktować się z naszym wewnętrznym (zranionym) dzieckiem. Sama robię wizualizację, w której wkładamy do serca matkę, ojca i siebie – wszystkich jako małe dzieci. Jednakże jest to po to, aby łatwiej nam było odnieść się do tej trójki, łatwiej jej wybaczyć, łatwiej się uśmiechnąć i pokochać i łatwiej… zmieścić w sercu. Ale na tym koniec. Mamy w sercu i idziemy z tą świadomością przez swoje dorosłe życie.
Tak, zadbaj o to, aby Twoje wewnętrzne dziecko dorosło, abyś była pełną, dojrzałą kobietą – młodą, wciąż młodą albo młodą bez przesady – ale kobietą. Idź ze swoim dzieckiem na pożegnalne lody, a potem sama wznieś w toaście kieliszek szampana. Za dorosłe życie!
AUTOTERAPIA
- Co myślisz o takim spojrzeniu?
- Czy mówisz o swoim wewnętrznym dziecku? W czym Ci to pomaga? Jeśli pomaga Ci naprawdę, nie rozstawaj się z nim. Weź jednak pod uwagę mój punkt widzenia.
- Zrób wizualizację, do której link jest w przypisach dolnych na poprzedniej stronie.
- Jeśli masz rany z dzieciństwa, rozważ psychoterapię albo spróbuj poradzić sobie za sprawą autoterapii. W tej książce znajdziesz pewne podpowiedzi, jednak polecam również słuchanie mojego podkastu Żyjmy coraz lepiej oraz kanału o tej samej nazwie na YouTube.