Awaria - ebook
Awaria - ebook
Dom Tymka, Maćka i Anity jest fortecą naszpikowaną elektroniką. Wszystkowiedzący komputer Pina beznamiętnym głosem informuje, kiedy należy zamówić mleko albo opuścić żaluzje, włącza ogrzewanie i pokazuje obraz z kamery przed domem.
Gdy w święta do rodziny trafia przypadkiem Evo, najnowszej generacji robot osobisty, nawet Pina nie może sobie z nim poradzić. Nagle wszystko wywraca się do góry nogami, usterka goni usterkę, telefony są niedostępne, a dom staje się dla rodzeństwa pułapką.
Czy człowiek jest w stanie przechytrzyć maszyny? I kto stoi za tajemniczą awarią?
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8208-935-6 |
Rozmiar pliku: | 31 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wrzask dobiega z ostatniego pokoju w północno-zachodniej części domu. Stamtąd słychać też odgłos stóp walących w podłogę i grzechot towarzyszący upadaniu jakiegoś przedmiotu.
– Co się stało?! – słychać równocześnie w dwóch innych pokojach, po czym pada komenda: – Pina, światło w całym domu!
– Okej.
Dwie pary stóp tupią po podłodze, a w następnej chwili kobieca ręka sięga do klamki drzwi na końcu korytarza, tych, na których widnieje tabliczka z napisem „UWAGA, TRWA NAGRANIE”.
– Tymek?…
Pośrodku pokoju podskakuje dryblas w samych bokserkach. Toczy zaciętą walkę z kołdrą plączącą się wokół nóg.
– Synku, co się stało? – pyta raz jeszcze pani Magda.
Obrzuca wnętrze wzrokiem: wszystko wygląda normalnie. To znaczy – normalnie jak na pokój nastolatka: na biurku stoją dwa pełne okruchów talerze i trzy brudne szklanki, na podłodze leżą hałdy ubrań, ale sufit nie zawalił się, ściany stoją, jak stały, w pokoju nie ma nikogo poza Tymkiem.
– Koszmar mu się śnił – domyśla się stojący obok pani Magdy chłopiec, z ciekawością przyglądający się dzikim podrygom.
– Koszmar! – prycha dryblas, wyplątując się wreszcie z czarno-białych zwojów kołdry. – Najgorszy koszmar to ja mam na jawie. O, to się stało, to! – Wymachuje wydobytym spod skotłowanej na podłodze pościeli podłużnym, szaroczarnym przedmiotem.
– Pokaż!
Mama powstrzymuje młodszego syna.
– Ostrożnie, Maciek. Co to jest?
On jednak nie czeka na odpowiedź Tymka: rzuca się do przodu i wyrywa mu zagadkowy przedmiot z ręki.
– Łoo, ekstra!
– Oddaj!
– Pokażcie mi to! – denerwuje się mama.
Odbiera synowi tajemniczą rzecz. Mruży oczy i wytęża wzrok, bo nie zdążyła jeszcze założyć soczewek kontaktowych, po czym krzywi się z niesmakiem: to, co trzyma w ręce, jest żylastym przedramieniem pokrytym rzadkimi włosami, wraz z dłonią uzbrojoną w długie, czarne pazury. Kończyna wygląda, jakby została oderwana od ciała: widać sterczącą z niej kość, poszarpane żyły i nieco zastygłej, brunatnej krwi. Nie jest jednak prawdziwa, wykonano ją z lekko elastycznego, gumowatego tworzywa.
– To… to coś mnie szarpało! Skórę ze mnie próbowało zedrzeć!
Pani Magda podnosi wzrok na Tymka, po czym omiata spojrzeniem podłogę. W głębi, w pobliżu nocnego stolika, znajduje to, czego szukała: pogięte szczątki metalowej skrzynki, starodawnego budzika i kilka walających się śrubek.
– Anita – stwierdza z westchnieniem.
Tymek, sapiąc ze złością, wyjmuje łapę z ręki mamy i trzema wielkimi krokami przesadza korytarz. Szarpie za klamkę, otwiera drzwi i niemal zderza się w nich z dziewczyną, która na nosie ma już okulary, choć jej ciemne włosy są jeszcze rozczochrane. Spod rozpiętej koszuli w czerwono-czarną kratę widać napis na jej bluzce: „W POWIETRZU JEST MAGIA. NAZYWA SIĘ WI-FI”.
– No i? – pyta spokojnie dziewczyna. – Zadziałało, jak widzę?
– Zobacz! – wrzeszczy Tymek i wygina goły bark. – Zobacz, jaki jestem podrapany! Odbiło ci?!
– Pokaż. – Anita wpatruje się w podtykany jej bark z przesadnym skupieniem. – Dwie płytkie ranki o długości piętnastu milimetrów. O to tyle hałasu?
Jej ironiczny ton sprawia, że Tymek robi się blady ze wściekłości.
– No, no – uspokaja go prędko mama, kładąc mu rękę na ramieniu, po czym zwraca się do córki: – Dziecko drogie, proszę, wytłumacz mi… wytłumacz mi to jakoś.
– Budzik dla opornych – wyjaśnia Anita, palcem podsuwając okulary na nosie. – Zapadka w budziku uruchamia silniczek, który wprawia w ruch łapę, doczepioną do pręta taśmą klejącą. Łapa miała zerwać z Tymka kołdrę…
– Skórę z pleców mi zdarła, a nie kołdrę!
– Tymek! – karci go mama. – Nie krzycz na siostrę. Anitko, a ty jednak przesadziłaś, nie sądzisz? Każdego przeraziłby taki widok…
– Zawału mogłem dostać! – wykrzykuje Tymek.
Dziewczyna wzrusza ramionami.
– Sama wiesz, mamo, ile czasu zajmuje Tymkowi poranne wstawanie. Potem musisz go odwozić na pociąg, a przez to ja docieram do szkoły spóźniona.
– A po co mam wstawać wcześniej, jak blokujesz łazienkę, co?
Anita ma już na to coś odpowiedzieć, ale do rozmowy włącza się Maciek.
– Super ta łapa! Skąd masz? – Podnosi odrzuconą przez Tymka kończynę i przygląda się jej z mieszaniną zachwytu i odrazy na twarzy.
– Kupiłam.
– Gdzie można takie rzeczy dostać?
– Od jednej dziewczyny kupiłam. Zostały jej fragmenty kostiumu na Halloween – niechętnie odpowiada Anita.
– Wow. Pewnie była droga?
– Taniutka. Nikt jej nie chciał. Za grosze kupiłam.
– Wspaniale – odzywa się mama. – Ale mam nadzieję, że przeprosisz brata. A w ogóle to pospieszcie się wszyscy. Tymciu, dalej, bo spóźnisz się na pociąg. Odwiozę cię na dworzec. Anita, Maciek, raz-dwa. Anitko, ty już jesteś prawie gotowa, włóż kurtkę i wyprowadź Czikę.
– Dlaczego ja? Ja byłam z nią przedwczoraj!
– A wczoraj byłam ja, a trzy dni temu ktoś inny. Nie… też ja. Idź, idź, dziecko.
– Czemu nie skonstruujesz drona do wyprowadzania psa?! – woła do siostry Maciek ze swojego pokoju. – Siedziałoby się w domu i sterowało nim zdalnie. Widziałem coś takiego w drugiej części Powrotu do przyszłości.
– Zwariowałeś?! – wydziera się Tymek. – Nie podsuwaj jej pomysłów! Jak coś takiego powstanie, od razu dzwonię do Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami!
Ale tej wymiany zdań pani Magda nie chce już słyszeć. Opiera się plecami o wewnętrzną stronę drzwi swojej sypialni i zamyka oczy.
– Pina – odzywa się po chwili. – Wyłącz zbędne światła. Wyłącz wiadomości, włącz muzykę, pakiet relaksacyjny.
– Okej.
– Jaka pogoda?
– Na zewnątrz: jeden stopień w skali Celsjusza, wiatr południowo-wschodni. Wilgotność wynosi osiemdziesiąt siedem procent. Ciśnienie atmosferyczne: tysiąc pięć hektopaskali.
Gdy dokładnie czterdzieści dziewięć minut później zamykają się za nimi drzwi, ze stacji dokującej zjeżdża samojezdny odkurzacz i z szumem rusza swoją codzienną trasą, a w kuchni włącza się zmywarka. Punktualnie o siódmej trzydzieści uruchomiona zostaje pralka – program „bawełna, 40 stopni”. W bębnie znajdują się ubrania w jasnym kolorze i jedna granatowa skarpetka Maćka – druga leży pod pralką, gdzie on sam ją przypadkowo wkopnął. Szanse na to, że zostanie odnaleziona, zanim stopa Maćka urośnie o kolejny rozmiar, są bliskie zera.2
– Pina – mówi mama do słuchawki samochodowego zestawu głośnomówiącego. – Pina, wracamy do domu.
Brama wjazdowa otwiera się dokładnie w momencie, gdy samochód wyjeżdża zza zakrętu. Chwilę później podnosi się brama garażowa, a lampy, rozmieszczone wzdłuż granitowej ścieżki prowadzącej do domu, zaczynają świecić jaśniej. Gdy samochód parkuje w garażu, w korytarzu i w kuchni włącza się oświetlenie – choć z zewnątrz nie widać tego poprzez opuszczone rolety. Skrzydła bramy wjazdowej zamykają się bezszelestnie, a w panującej na ulicy ciszy słychać tylko odgłos zamykanych drzwi auta – raz, dwa, trzy ciche trzaśnięcia.
– Maciuś, sprawdź, czy jest coś w skrzynce, dobrze? Anitko, pomóż mi wyjąć torby z bagażnika.
– A co jest na obiad?
– Zapiekanka. Za chwilę będzie gotowa, kazałam Pinie uruchomić piekarnik o szesnastej dziesięć. – Mama przykłada kciuk do czytnika linii papilarnych i otwiera drzwi. – Czika, uspokój się, nie skacz! Nie skacz, bo przewrócę się przez ciebie!
Kilkanaście minut później czuć smakowity zapach.
– Maciuś, odłóż tablet. Obiad na stole. Anitko, obiad! Anita!… Maciusiu, idź po siostrę.
Maciek, zanim naciśnie klamkę, przez chwilę spogląda na drzwi pokoju Anity. Z żalem. Widnieje na nich sporych rozmiarów figura tyranozaura, właściwie tylko jej część, to znaczy fragment tułowia wraz z głową, łapami oraz prawą dolną kończyną. Sprawia to wrażenie, że dinozaur, szczerząc paszczę i machając łapami, wybiegał z pokoju, nie przejmując się drzwiami, i został zamrożony w momencie przebijania się przez nie. To Maciek wypatrzył ten projekt na Pintereście i pokazał Anicie, a ona natychmiast skopiowała – od siebie dodając to, że każdemu naciśnięciu klamki towarzyszy jakiś dźwiękowy efekt: może to być ryk osła, skrzeczenie papugi, kaszlnięcie, chichot, odgłos spuszczanej w toalecie wody, miauknięcie… Katalog odgłosów jest bogaty i nigdy nie wiadomo, na co się trafi. Figurkę tyranozaura Anita wyprosiła od niego w zamian za obietnicę, że taki sam model wykona na jego drzwi. Nie dotrzymała słowa. Maćkowi przychodzi teraz do głowy, że ten zastygły w ruchu dinozaur to pomnik rozczarowania i zawiedzionych nadziei. Albo oszustwa i nielojalności.
– Zrobię, zrobię. Jasne – mruczy pod nosem, kładąc dłoń na klamce i uruchamiając meczenie kozy. – Mama woła, chodź na obiad – rzuca w głąb pokoju, który wyglądem przypomina coś pomiędzy schludnym złomowiskiem a warsztatem szalonego czarnoksiężnika.
– Mam nadzieję, że nie wystygło – mówi znaczącym tonem mama, gdy Anita dociera wreszcie do jadalni. Nakłada na jej talerz solidną porcję makaronu z ciągnącym się serem. – Wołałam i wołałam. Co tak długo?
– Musiałam wrzucić post na bloga… blog. Bloga czy blog? Jak jest poprawnie?
– Jest przyzwolenie na obie formy. A o czym piszesz? O budziku dla opornych? – zgaduje mama.
– Tak. Całe szczęście, że nagrałam filmik prezentujący jego piękno w działaniu jeszcze wczoraj, zanim Tymek go zniszczył.
– Ile masz wejść na bloga? – interesuje się Maciek, wydłubując ze swojej porcji kawałki papryki, jednego z wielu warzyw, których nie lubi.
– Jeszcze trochę i jakaś firma będzie chciała się na nim reklamować. Będę z niego miała konkretne pieniądze.
– Myślałem, że E-nerd nie powstał z myślą o pieniądzach z reklam. Na stronie głównej masz napisane, że to jest „przestrzeń współpracy i rozwoju, rozwijania zasobów wiedzy”.
– Skoro już o zasobach mowa – podchwytuje mama. – robię właśnie korektę książki o zarządzaniu zasobami ludzkimi.
Maciek wyłącza się natychmiast. Nie ciekawią go te opowieści o pracy mamy. Tymek ma rację: praca korektora to najnudniejsze zajęcie pod słońcem. Jak można poprawianie cudzych błędów nazywać pasją? Już prędzej zainteresowałoby go coś, co dotyczyłoby drugiej dziedziny, którą fascynuje się mama: języka hiszpańskiego i kultury Hiszpanii. Z tego przynajmniej jest czasem jakiś pożytek: w końcu to mama system sterowania domem nazwała „Piną”. Nazwała też psa Cziką, co akurat nie było najszczęśliwszym pomysłem. Szymonowi, który śmiał się, że golden retriever ma imię jak zwykły kundel, musiał wyjaśniać, że chica po hiszpańsku znaczy „dziewczyna”. Nie dodał już, że pina znaczy „szyszka”, bo dom stoi na Sosnowej pod numerem pierwszym – od razu skreślił tego głupka Szymona. Więcej go nie zaprosił.
Skoro jednak opowieść nie dotyczy hiszpańskiego, Maciek stara się niepostrzeżenie zerkać na ekran trzymanej pod stołem komórki, na którym jako sporej wielkości koło usiłuje przetrwać pośród innych kół, większych i mniejszych, i nie zostać przez nie wchłoniętym. W prawdziwym świecie też trzeba mieć opanowaną sztukę przetrwania, toteż Maciek jednym uchem łowi strzępy toczonej przy stole rozmowy.
– Dalej nie jest lepiej. Autor używa na przykład sformułowań takich jak „kierowanie swoimi ludźmi”. Pisze o pracownikach, jak gdyby byli niewolnikami.
– No nie! Hej! – oburza się Anita.
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej