Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • Empik Go W empik go

Azymut wspólna Europa. Jastrzębowski - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
24 lutego 2025
64,00
6400 pkt
punktów Virtualo

Azymut wspólna Europa. Jastrzębowski - ebook

„Azymut wspólna Europa. Jastrzębowski” to publicystyczno-literacki portret Wojciecha Bogumiła Jastrzębowskiego – botanika, leśnika, ogrodnika, nauczyciela, ojca ergonomii. . Ten polski pozytywista był wielkim wizjonerem. Podczas powstania listopadowego, w 1831 r. napisał pierwszą w historii „Konstytucję dla Europy”. Dokument ten można i należy traktować jako polski wkład w rozwój myśli zjednoczeniowej w Europie. W części 1. pokazana jest droga życiowa bohatera oraz jego dokonania jako wybitnego botanika, wynalazcy, meteorologa, klimatologa, ojca ergonomii, leśnika, krajoznawcy i pedagoga. W części 2. Zaprezentowane są oryginalne teksty Jastrzębowskiego: „Wolne chwile żołnierza polskiego, czyli myśli o wiecznym przymierzu między narodami ucywilizowanymi”, „Konstytucja dla Europy”, „Niektóre myśli do prawa ustalającego wieczny pokój w Europie”; . | jagodawydawnictwo.pl

Kategoria: Biografie
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788394893248
Rozmiar pliku: 17 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Spis tre­ści

Przed­mo­wa

Wstęp

Część 1.

Czło­wiek wie­lu umie­jęt­no­ści

Dzie­ci­ństwo, mło­do­ść

Bo­ta­nik

Wy­na­laz­ca

Me­te­oro­log, kli­ma­to­log

Po­wsta­nie li­sto­pa­do­we

Mąż, oj­ciec, szlach­cic

Pe­da­gog, ogrod­nik, kra­jo­znaw­ca

Efek­tyw­nie zna­czy er­go­no­micz­nie

Le­śnik

Po­wsta­nie stycz­nio­we

Pre­kur­sor re­so­cja­li­za­cji

Ostat­nia pro­sta

Część 2.

Świat bez wo­jen

Dys­ku­sja w na­ro­dzie

Eu­ro­pa zjed­no­czo­na?

Sto lat w ciem­nej sza­fie

Część 3.

O wiecz­nym przy­mie­rzu

Trak­tat

Kon­sty­tu­cja dla Eu­ro­py

Nie­któ­re my­śli...

Część 4.

Ulu­bio­ne po­wie­dzon­ka

Źró­dła, któ­re w ni­niej­szym to­mie cy­to­wa­no i na któ­rych się opie­ra­no.Przed­mo­wa

Jesz­cze nie do­wie­rza­li­śmy, że Pol­ska re­al­nie zmie­rza do człon­ko­stwa w Unii Eu­ro­pej­skiej, jesz­cze trud­no było so­bie wy­obra­zić, że uchy­lą się dla nas gra­nicz­ne szla­ba­ny do kra­jów Za­cho­du, gdy do rąk mo­ich, w 2003 r. w Mu­zeum Nie­pod­le­gło­ści w War­sza­wie, tra­fi­ła ksi­ążecz­ka pro­fe­so­ra Be­no­na Dym­ka oma­wia­jąca i cy­tu­jąca nie­zwy­kły do­ku­ment z cza­su po­wsta­nia li­sto­pa­do­we­go „Wi­zja przy­mie­rza mi­ędzy na­ro­da­mi Eu­ro­py z 1831 r. we­dług Woj­cie­cha Bo­gu­mi­ła Ja­strzębow­skie­go”. Ja­kie za­sko­cze­nie!

Ja­strzębow­ski – kom­plet­nie mi nie­zna­ny i za­po­mnia­ny przez ro­da­ków – stwo­rzył wi­zję zin­te­gro­wa­nej Eu­ro­py!

Ogar­nęło mnie wzru­sze­nie jak­bym od­na­la­zł ja­kie­goś swo­je­go nie­zna­ne­go pra­dziad­ka. Skąd on mógł wie­dzieć, że kie­dyś tak wła­śnie spra­wy się po­to­czą? Że miesz­ka­ńcy Eu­ro­py doj­rze­ją do za­de­kla­ro­wa­nia, iż są bra­ćmi, iż wy­rze­ka­ją się wo­jen i wza­jem­ne­go mor­do­wa­nia i w tym celu po­wo­ła­ją Unię Eu­ro­pej­ską.

Jed­nak, żeby im to przy­szło do gło­wy, mu­sia­ło naj­pierw zgi­nąć pi­ęćdzie­si­ąt mi­lio­nów lu­dzi pod­czas II woj­ny świa­to­wej. I do tej pory po­kój ja­ki­mś cu­dem trwa. Trze­ba so­bie uzmy­sło­wić, że mi­ędzy­na­ro­do­we zbroj­ne kon­flik­ty w Eu­ro­pie wy­bu­cha­ły z często­tli­wo­ścią co pięć lat, od 1648 r. do 1914 r., tj. do I woj­ny świa­to­wej.

Dziś nasi żo­łnie­rze mogą do­słow­nie ro­zu­mieć ma­ni­fest Ja­strzębow­skie­go „Wol­ne chwi­le żo­łnie­rza pol­skie­go”. Tym­cza­sem ten tekst po­wstał na mro­zie, w prze­rwach krwa­wych bi­tew z ro­syj­skim car­skim woj­skiem. Trud­no so­bie wy­obra­zić, że w ta­kich wa­run­kach po­wsta­ła pro­ro­cza wi­zja po­ko­ju obej­mu­jąca wszyst­kie na­ro­dy Eu­ro­py, pt. „Kon­sty­tu­cja dla Eu­ro­py”.

„Prze­szło­ść to dziś, tyl­ko co­kol­wiek da­lej” – pi­sał Nor­wid. Czy dziś po­tra­fi­my z em­pa­tią od­nie­ść się do wspó­łro­da­ków pod za­bo­rem ro­syj­skim? Ksi­ążka Ali­cji Wej­ner po­zwa­la nam zro­zu­mieć pa­ra­dok­sal­ny fe­no­men, że mo­żna było być no­wo­cze­snym już bli­sko dwie­ście lat temu.

Dla swo­ich wspó­łcze­snych Ja­strzębow­ski mógł być za­le­d­wie uto­pij­nym wi­zjo­ne­rem. Na­wet dziś wie­lu z nas, po pi­ęt­na­stu la­tach człon­ko­stwa w UE, nie do­wie­rza, że po­sia­da oby­wa­tel­stwo UE na rów­ni z Fran­cu­za­mi, Niem­ca­mi czy Wło­cha­mi. Jak prze­bić się przed sko­ru­pę cza­su i od­na­le­źć bli­skie­go nam wspó­łcze­snym pro­fe­so­ra Ja­strzębow­skie­go?

Je­stem wdzi­ęcz­ny Au­tor­ce, że do­łączy­ła do klu­bu fa­nów i po­pu­la­ry­za­to­rów jego idei. Że w swo­jej ksi­ążce uczy­ni­ła wy­si­łek, aby wy­do­być z prze­szło­ści oso­bę, czło­wie­ka, uta­len­to­wa­ne­go na­ukow­ca.

Zo­sta­ły nam po nim: na­gro­bek na Po­wąz­kach, ta­bli­ca ku jego czci w ko­ście­le Świ­ęte­go Krzy­ża w War­sza­wie i po­kry­te ku­rzem jego wie­lo­stron­ne dzie­ło. Za­bor­ca ro­syj­ski sta­rał się wy­tępić pa­mi­ęć o nim jako o ma­rzy­cie­lu, któ­ry czy­na­mi i sło­wa­mi wy­do­by­wał Pol­skę z rąk au­to­ry­tar­nej wła­dzy car­skie­go sa­mo­dzie­rża­wia i któ­ry – przez myśl o rządach pra­wa – włączał Pol­skę do przy­szłej eu­ro­pej­skiej de­mo­kra­cji. Skąd on mógł wie­dzieć, że spra­wy tak wła­śnie się po­to­czą?

Ksi­ążka Ali­cji Wej­ner, ja­kże cie­pła i pe­łna aten­cji dla bo­ha­te­ra, ze zro­zu­mia­łych po­wo­dów nie od­po­wia­da na wszyst­kie py­ta­nia, któ­re ra­cjo­nal­nie ci­sną się do gło­wy. Wła­śnie przy­wra­ca­my pa­mi­ęć o nim, a je­śli nie mo­że­my wszyst­kie­go wy­do­być z kur­ha­nu prze­szło­ści, to przy­naj­mniej z wdzi­ęcz­no­ścią bu­duj­my fun­da­ment jego le­gen­dy wśród nas.

Ja­strzębow­ski za­słu­gu­je na obec­no­ść w pan­te­onie wiel­kich Po­la­ków, na obec­no­ść w na­szej oby­wa­tel­skiej świa­do­mo­ści. Wraz z Ko­le­żan­ka­mi i Ko­le­ga­mi ze Zwi­ąz­ku Ar­ty­stów Scen Pol­skich, 9 lip­ca 2016 r. na sto­ku Zam­ku Ujaz­dow­skie­go w War­sza­wie, zor­ga­ni­zo­wa­li­śmy wiel­kie wi­do­wi­sko opar­te na „Kon­sty­tu­cji dla Eu­ro­py 1831”, in­spi­ru­jąc się dra­ma­ta­mi Wy­spia­ńskie­go. Po­tem na­stąpi­ły ko­lej­ne te­atral­ne re­ali­za­cje na kan­wie dzie­ła Ja­strzębow­skie­go i słów tych, któ­rzy wpro­wa­dza­li Pol­skę do UE.

Po­pu­la­ry­za­cji wkła­du Woj­cie­cha Bo­gu­mi­ła Ja­strzębow­skie­go w pol­ską myśl in­te­gra­cyj­ną z Eu­ro­pą pod­jęła się Fun­da­cja My Oby­wa­te­le UE, któ­rej pa­tro­nem zo­stał wła­śnie Ja­strzębow­ski.

Ali­cja Wej­ner wło­ży­ła wie­le wy­si­łku w po­szu­ki­wa­nie źró­deł wie­dzy o na­szym Pa­tro­nie. Z ra­do­ścią od­kry­łem w jej ksi­ążce wie­le in­for­ma­cji, dzi­ęki któ­rym Ja­strzębow­ski stał mi się jesz­cze bli­ższy.

fot. Emi­lia Go­win

Go­rąco za­chęcam do lek­tu­ry wszyst­kich, któ­rzy ko­cha­ją hi­sto­rię i łączą pol­ski pa­trio­tyzm z od­po­wie­dzial­no­ścią za losy Pol­ski w Unii Eu­ro­pej­skiej.

OL­GIERD ŁU­KA­SZE­WICZ

Za­ło­ży­ciel Fun­da­cji My Oby­wa­te­le Unii Eu­ro­pej­skiej

Woj­ciech Bo­gu­mił Ja­strzębow­skiWstęp

Naj­bar­dziej w ży­ciu lu­bił pra­co­wać. Lu­bił też ro­śli­ny i lu­bił lu­dzi. Z całą ró­żno­rod­no­ścią i nie­prze­wi­dy­wal­no­ścią jed­nych oraz dru­gich. Uwa­żnie ob­ser­wo­wał i cie­szył się, że już wie o nich odro­bi­nę wi­ęcej. O ro­śli­nach, lu­dziach, ka­mie­niach, zwie­rzętach. Im wi­ęcej wie­dział, tym ja­śniej ro­zu­miał ich wza­jem­ne re­la­cje, tym le­piej ro­zu­miał świat.

Woj­ciech Bo­gu­mił Ja­strzębow­ski czas uwa­żał za coś tak cen­ne­go, że ni­jak nie chciał go mar­no­wać. Sko­ro więc bez­czyn­no­ść by­ła­by stra­tą cza­su, to ni­g­dy nie był bez­czyn­ny. Ak­tyw­ne ręce i ak­tyw­na gło­wa – to naj­krót­sza jego de­wi­za. Lu­bił więc coś ro­bić. Nie, żeby tak bez prze­rwy, bo prze­cież tro­chę też spał i jed­nak znaj­do­wał na to czas. Ale to wła­śnie pra­ca uspo­ka­ja­ła go naj­bar­dziej i spra­wia­ła naj­wi­ęk­szą przy­jem­no­ść. Sa­tys­fak­cję zaś przy­no­si­ły efek­ty po­dej­mo­wa­nych dzia­łań. A on lu­bił prze­cież czuć się do­brze. I żeby nie było nud­no, żeby było le­piej, żeby pi­ęk­niej.

Zna­ko­mi­cie wy­kszta­łco­ny, wszech­stron­nie uzdol­nio­ny i kre­atyw­ny. Ob­ser­wo­wał rze­czy­wi­sto­ść jaka była i sta­rał się ją po­pra­wiać. Opi­sy­wał też świat, ja­kim chciał żeby zo­ba­czy­li go lu­dzie przy­szło­ści.

Ten hu­ma­ni­sta i wi­zjo­ner miał po­my­sł na nasz dwu­dzie­sty pierw­szy wiek. Czas bez wo­jen w zjed­no­czo­nej Eu­ro­pie. I opi­sał tę kon­cep­cję w 1831 r. w swo­jej „Kon­sty­tu­cji dla Eu­ro­py”. Może na­de­szła pora, żeby się do niej od­wo­łać, żeby do niej wró­cić, zno­wu ją prze­czy­tać. I przy­po­mnieć so­bie, że eu­ro­pej­skie idee zjed­no­cze­nio­we od bar­dzo daw­na były Po­la­kom bli­skie. Pi­sał o tym Sta­szic, pi­sał też Czar­to­ry­ski, Ho­ene-Wro­ński i wresz­cie Ja­strzębow­ski. Jako na­ród mamy więc swój wkład w roz­wój oraz umac­nia­nie tych idei i mo­że­my być z tego dum­ni.

Trud­no prze­wi­dzieć, jaka by­ła­by dzi­siej­sza Pol­ska, gdy­by w XIX w. na Ma­zow­szu nie po­ja­wił się Woj­ciech Bo­gu­mił Ja­strzębow­ski. Może taka sama, może nie­co inna. Ale on był i war­to o tym pa­mi­ętać.Dzie­ci­ństwo, mło­do­ść

Woj­ciech Bo­gu­mił Ja­strzębow­ski przy­sze­dł na świat na Ma­zow­szu we wsi Ge­war­ty w po­wie­cie mław­skim. Obec­nie jest to miej­sco­wo­ść Szczep­ko­wo-Gie­war­ty, gmi­na Ja­no­wo koło Ni­dzi­cy, po­wiat ni­dzic­ki, wo­je­wódz­two war­mi­ńsko-ma­zur­skie.

O swo­jej ro­dzin­nej wsi pi­sał: „Miej­scem szcze­gól­nym mego uro­dze­nia jest wieś Ge­war­ty, po­ło­żo­na nie­da­le­ko rze­ki Orzy­ca czy Orze­cza, i mia­stecz­ka Ja­no­wa, za­ło­żo­ne­go, a ra­czej od­bu­do­wa­ne­go po znisz­cze­niu go przez Krzy­ża­ków i upo­sa­żo­ne­go w ró­żne nada­nia, przez Jana ksi­ęcia na Ma­zow­szu, i od nie­go bio­rące­go swo­je te­ra­źniej­sze na­zwi­sko Ja­no­wa.”

Zwra­cał też uwa­gę, że „Ge­war­ty” to na­zwa nada­na przez Krzy­ża­ków „od utrzy­ma­nej tam ci­ągle na­prze­ciw­ko nim sil­nej stra­ży pol­skiej”.

Poza samą na­zwą, któ­ra jest je­dy­nie hi­sto­rycz­nym wspo­mnie­niem, wieś za­wsze była tak samo pol­ska, jak całe jej sąsiedz­two. „Mimo na­zwi­ska tej wsi na wpół ger­ma­ńskie­go, gra­ni­czy ona, na­wet od stro­ny Prus z wsia­mi, któ­re jesz­cze do­tąd nie zmie­ni­ły swo­ich pier­wot­nych sło­wia­ńskich na­zwań, bo zo­wią się Ko­mo­ro­wem, Pęcz­ka­mi, Sien­nem, Za­wa­da­mi, Gro­bo­wem itd., za­miesz­ka­łe są wpraw­dzie przez lud przy­mu­szo­ny po wi­ęk­szej części do wy­zna­wa­nia re­li­gii, któ­rą te­raz wy­zna­ją pó­łnoc­ne Niem­cy, ale nie umie on mó­wić po nie­miec­ku i uczęsz­cza on chęt­nie do miejsc świ­ętych ka­to­lic­kich na od­pu­sty i na inne ze­bra­nia świ­ątecz­ne.”

Hi­sto­rycz­nie był to naj­da­lej wy­su­ni­ęty na pó­łnoc ob­szar Ma­zow­sza, po­ło­żo­ny u źró­deł rze­ki Orzyc (Orzycz, Orzy­ca) – wy­pły­wa­jące­go z ba­gien, pra­we­go do­pły­wu Na­rwi. Na­zy­wa­no to miej­sce Po­bo­żem a pi­sa­no tę na­zwę na dwa spo­so­by: Po­bo­że lub Po­bo­rze, zaś lu­dzi stam­tąd jed­ni pi­sa­li Po­bo­ża­nie a inni – Po­bo­rza­nie.

Zda­niem Ja­strzębow­skie­go, co do pi­sow­ni „ż” czy „rz” nie ma tu żad­nych wąt­pli­wo­ści po­nie­waż „kra­ina ta gó­rzy­sta, i od daw­na bez­le­śna, a za­tem wy­wo­dząca swo­je na­zwi­sko nie od boru, jak twier­dzą nie­któ­rzy, ale od po­bo­żno­ści”. Dla­te­go zde­cy­do­wa­nie Po­bo­że z Po­bo­ża­na­mi i nie ina­czej.

Miesz­ka­ła tu drob­na szlach­ta, tzw. cząst­ko­wa „bez ukszta­łce­nia, prze­sąd­na, gru­bych oby­cza­jów” ale też „wy­ró­żnia­jące się „swo­im kon­ser­wa­ty­zmem w po­jęciach, oby­cza­jach i za­jęciach”.

Z za­pi­sków Ulry­ka Wer­du­ma, pod­ró­żu­jące­go po tych oko­li­cach za cza­sów Jana Ka­zi­mie­rza wy­ni­ka, że „Mła­wa (...) na­le­ży do wo­je­wódz­twa płoc­kie­go, któ­re­go miesz­ka­ńców na­zy­wa­ją po­wszech­nie dzi­ki­mi Ma­zu­ra­mi, bo są prze­wa­żnie bar­ba­rzy­ńcy i roz­hu­ka­ni, zwłasz­cza ci, któ­rzy miesz­ka­ją w oko­li­cach Mła­wy, Cie­cha­no­wa i Ja­no­wa. Tych uwa­ża­ją za naj­gor­szych a inni Po­la­cy zwą ich uro­dzo­ny­mi pod ciem­ną gwiaz­dą. Miesz­ka­ją tu całe szla­chec­kie ro­dzi­ny, któ­re z klien­ta­mi żyły z roz­bo­jów na go­ści­ńcach.”

Po­bo­ża­nie byli często obiek­tem drwin lu­dzi, miesz­ka­jących w oko­li­cy. Jed­nak Ja­strzębow­ski wie­dział, że wie­le z ich wy­śmie­wa­nych za­cho­wań wy­ni­ka­ło z bie­dy i ko­niecz­no­ści ci­ągłej wal­ki o byt.

Pi­sał o tym ta­kże hi­sto­ryk Be­non Dy­mek: „Mimo nie­ustan­nych po­dzia­łów ro­dzin­nych jesz­cze w okre­sie mi­ędzy­wo­jen­nym duża część go­spo­darstw szla­chec­kich mia­ła po­nad pięć hek­ta­rów, ale upra­wia­no zie­mie dość ana­chro­nicz­ny­mi me­to­da­mi, a wszel­kie „no­win­ki” przyj­mo­wa­no z opo­rem, dla­te­go do­chód z go­spo­darstw był mar­ny. Wieś szla­chec­ka rów­nież była prze­lud­nio­na. Wsie po­bo­rza­ńskie mia­ły po­ło­że­nia nad­gra­nicz­ne, dla­te­go ra­to­wa­no się prze­my­tem przez gra­ni­cę. Wie­le osób z po­wia­tu mław­skie­go szu­ka­ło pra­cy se­zo­no­wej w oko­li­cy, względ­nie w Pru­sach.”

Iden­ty­fi­ko­wał się więc Woj­ciech Bo­gu­mił za­rów­no z tym miej­scem, jak i z lu­dźmi, a swo­istym tego po­twier­dze­niem było, iż jako doj­rza­ły już czło­wiek po­słu­gi­wał się pseu­do­ni­ma­mi li­te­rac­ki­mi „Po­bo­ża­niec” oraz „Woj­ciech z Po­bo­żan”. Po­dob­nie wy­mow­nych pseu­do­ni­mów miał zresz­tą wi­ęcej, jak cho­ćby „Czło­nek stra­ży praw na­ro­do­wych pol­skich” albo „Żo­łnierz pro­sty, se­kre­tarz zgrai naj­sza­le­ńczych bun­tow­ni­ków pol­skich” czy wresz­cie „Miesz­ka­niec Eu­ro­py”.

Do miej­sca swo­je­go uro­dze­nia na­wi­ązał też w aka­pi­cie, któ­ry – jako sie­dem­dzie­si­ęcio­let­ni mężczy­zna – na­pi­sał o so­bie: „Czym że więc je­stem w rze­czy­wi­sto­ści, kie­dy nie mogę być ani pan­te­istą, ani ide­ali­stą, ani uto­pi­stą, ani so­kra­ty­stą, ani żad­nym in­nym po­dob­nym dzi­wo­two­rem? Oto je­stem czło­wie­kiem, chrze­ści­ja­ni­nem, Sło­wia­ni­nem, Po­la­ni­nem, zie­mia­ni­nem, a na ko­niec po­bo­ża­ńcem, czy­li po­bo­ża­ni­nem i sta­ram się wszyst­kie te swo­je na­zwy tak po­go­dzić z sobą, żeby po­łączy­ły się w jed­ną na­zwę, któ­rą naj­daw­niej­sza po­la­ńska pie­śń, tj. pie­śń Bo­gu­ro­dzi­ca, mia­nu­je pierw­sze­go ojca Kmie­ciem Bo­żym”.

Cie­ka­wost­ką w przy­to­czo­nym cy­ta­cie wy­da­je się uży­te tu okre­śle­nie „zie­mia­nin”. W tym kon­te­kście naj­wy­ra­źniej nie opi­su­je ono wła­ści­cie­la ziem­skie­go, lecz miesz­ka­ńca pla­ne­ty Zie­mia. Bo tak wła­śnie – w ska­li ma­kro i z sze­ro­kiej per­spek­ty­wy – po­strze­gał on spra­wy.

Po­dob­nie jak jego kra­ja­nie, miał też w so­bie wie­le upo­ru i ogrom­nie ce­nił pra­co­wi­to­ść. Zwłasz­cza pra­cę na roli oraz owo­ce tej pra­cy uwa­żał za wiel­ką war­to­ść.

Woj­ciech Bo­gu­mił uro­dził się – we­dług ró­żnych źró­deł – 15 lub 19 kwiet­nia 1799 roku. On sam po­da­je datę 14 kwiet­nia.

Był naj­młod­szym z dzie­si­ęcior­ga dzie­ci Ma­te­usza i dzie­dzicz­ki części wsi Szczep­ko­wo–Gie­war­ty, Mar­jan­ny z Le­śni­kow­skich. Imię otrzy­mał po św. Woj­cie­chu, któ­ry – jak wie­rzy­li Po­bo­ża­nie – w dro­dze na Pru­sy prze­cho­dził przez ich zie­mie. Jak wi­ęk­szo­ść ro­dze­ństwa, zo­stał ochrzczo­ny w po­bli­skim mia­stecz­ku Ja­no­wo nad Orzy­cem w po­wie­cie prza­sny­skim.

Była to sta­ra ro­dzi­na szla­chec­ka, w któ­rej ro­dzi­ce bar­dzo pil­no­wa­li i – jak sam pi­sał po la­tach Ja­strzębow­ski – „usil­nie o to się sta­ra­li aby wszyst­kie ich dzie­ci, dla uspo­so­bie­nia się na po­ży­tecz­nych człon­ków spo­łe­cze­ństwa, choć ele­men­tar­ną sko­ńczyć mo­gły szko­łę. (…) Naj­pierw­szym owo­cem tych chwa­leb­nych ich usi­ło­wań była uko­ńczo­na edu­ka­cy­ja w szko­łach Pu­łtu­skich”.

Choć żyli na co dzień jak chło­pi, to jed­nak wci­ąż mie­li swo­ją dumę, pa­mi­ęć daw­nej świet­no­ści oraz herb. We­dług jed­nych źró­deł ich her­bem był Po­bóg, we­dług in­nych – Ja­strzębiec: „W owym przy­sió­łku pod Mła­wą szlach­ta za­gro­do­wa pie­częto­wa­ła się wpraw­dzie her­bem Ja­strzębiec, lecz na co dzień cho­dzi­ła praw­do­po­dob­nie w cho­da­kach, buty wci­ąga­jąc je­dy­nie do ko­ścio­ła i na woj­nę.”

Wy­gląda na to, że i je­den, i dru­gi po­gląd jest praw­dą. Le­gen­da wszak mówi, że Ja­strzębiec był naj­pierw, a po nim na­stał Po­bóg. Oko­licz­no­ści zaś tej prze­mia­ny opi­su­je Pa­weł Du­dzi­ński na­stępu­jąco: „W cza­sach Ka­zi­mie­rza Od­no­wi­cie­la dwaj bra­cia her­bu Ja­strzębiec wie­ść mie­li ze sobą dłu­gi spór, któ­re­go nie mo­gła uśmie­rzyć żad­na per­swa­zja krew­nych ani przy­ja­ciół. Waśń za­ko­ńczy­ła się za­mor­do­wa­niem star­sze­go przez młod­sze­go. Aby pa­mi­ęć o zbrod­ni po­zo­sta­ła na wie­ki, mor­der­cy i jego po­tom­kom przy­da­no do go­dła miecz – na­rzędzie zbrod­ni, za­bie­ra­jąc krzyż i herb na­zwa­no Za­gło­bą (za gło­wę bra­ta). Je­den z Za­głob­czy­ków miał we­dle le­gen­dy zmyć ha­ńbę i tak po­wstał herb Po­bóg”.

Ka­sper Nie­siec­ki ta­kże wi­ąże herb Po­bóg bez­po­śred­nio z her­bem Za­gło­ba i po­śred­nio z Ja­strzęb­cem (pi­sow­nia ory­gi­nal­na): „Za­głob­czyk (sy­no­wiec miał to być pierw­sze­go Za­głob­czy­ka) (...) ma­jąc so­bie za ha­ńbę, od­mia­nę sta­ro­żyt­ne­go her­bu na­ka­za­ną, wło­żo­ną od wszyst­kie­go po­kre­wie­ństwa na stry­ja swe­go, za pew­ny exces, żeby tę nie­sła­wę z sie­bie i po­tom­stwa swe­go zwa­lił, sta­rał się jaką znacz­ną przy­słu­gą to na­pra­wić: więc do cu­dzych kra­jów i po­stron­nych dwo­rów wy­je­chaw­szy, i tam przez ja­kiś czas do­brze się za­le­ciw­szy, otrzy­mał od owych pa­nów list przy­czyn­ny do Pa­pie­ża, któ­rym za­chwa­lo­ny, ła­two wy­mó­gł, że mu tam herb od­mie­nio­no, to jest wy­rzu­ciw­szy sza­blę, krzyż na wierz­chu pod­nie­sio­ny, a nad he­łmem hart nada­ny, z li­sta­mi po­tem pa­pie­ski­mi do Bo­le­sła­wa Chro­bre­go Kró­la do Pol­ski wró­ciw­szy, Król po­chwa­liw­szy i po­twier­dziw­szy tę od­mia­nę, herb sam Po­boż od po­bo­żno­ści jego na­zwał”. We­dług le­gen­dy przy­ta­cza­nej przez Nie­siec­kie­go, chart w klej­no­cie miał po­cho­dzić z go­dła damy po­ślu­bio­nej przez pew­ne­go Po­bo­ga.

Chło­piec wcze­śnie zo­stał sie­ro­tą. Jego oj­ciec, Ma­te­usz, zma­rł w wie­ku 40 lub 45 albo 46 lat. Zda­niem wie­lu źró­deł, sta­ło się to pod­czas epi­de­mii „bie­gun­ki”, a „mały Woj­tuś le­d­wie sta­wiał pierw­sze nie­do­łężne krocz­ki przy po­mo­cy star­sze­go ro­dze­ństwa lub mat­ki”. To by zna­czy­ło, że ojca nie pa­mi­ętał, a jego ob­raz stwo­rzył so­bie na pod­sta­wie tego, co o nim sły­szał.

Jed­nak we­dług słów sa­me­go Woj­cie­cha Bo­gu­mi­ła, śmie­rć Ma­te­usza zda­rzy­ła się w „roku 1809, pa­mi­ęt­nym nie­spra­wie­dli­wą i bez­bo­żną na­pa­ścią po­łu­dnio­wych ger­ma­nów na zie­mię sło­wia­ńską”. Je­śli tak, to zna­czy, że chło­piec miał nie oko­ło dwóch lat, lecz dzie­si­ęć. Do­sko­na­le więc znał już swo­je­go ojca i przez całe ży­cie mógł go pa­mi­ętać. A pa­mi­ęć ta do­dat­ko­wo utrwa­la­na była tym, co o nim w domu sły­szał. A sły­szał wie­le do­bre­go i ni­cze­go złe­go.

Ta­kże mo­ment śmier­ci mat­ki po­da­wa­ny jest ró­żnie. Zda­niem nie­któ­rych, ko­bie­ta zma­rła, jak chło­piec miał dzie­wi­ęć lat. Nie­co inne in­for­ma­cje po­cho­dzą od ro­dzi­ny Ja­strzębow­skich. Bra­ta­nek Woj­cie­cha Bo­gu­mi­ła, Dy­oni­zy po­da­je, że Mar­jan­na zma­rła nie­dłu­go po po­wro­cie z wo­jen do domu naj­star­sze­go swo­je­go syna, Sta­ni­sła­wa. Z ko­lei sam Woj­ciech Bo­gu­mił pi­sze, że jego edu­ka­cja „od­wle­kła się aż do przy­jaz­du te­goż bra­ta Sta­ni­sła­wa z Hisz­pa­nii, któ­ry to przy­jazd na­stąpił do­pie­ro w dwa lata po te­jże oj­cow­skiej śmier­ci kie­dy mat­ka po­zba­wio­na już zo­sta­ła zu­pe­łnie środ­ków za­pew­nie­nia przy­zwo­ite­go losu młod­sze­mu po­tom­stwu.” To by zna­czy­ło, że Sta­ni­sław wró­cił do domu w 1811 r. Kie­dy więc Mar­jan­na umie­ra­ła, Woj­tek miał 12 lub 13 lat.

Z per­spek­ty­wy dzie­jów świa­ta ró­żni­ca być może nie­wiel­ka, jed­nak z punk­tu wi­dze­nia chłop­ca, któ­ry zo­sta­je sie­ro­tą – ogrom­na. Ina­czej bo­wiem od­czu­wa sy­tu­ację dziec­ko, któ­re mia­ło mat­kę przez dzie­wi­ęć lat, a ojca nie­spe­łna dwa i wca­le go nie pa­mi­ęta. A ina­czej ktoś, kto ojca miał obok sie­bie przez lat dzie­si­ęć, a mat­kę przez trzy­na­ście. Obie sy­tu­acje psy­cho­lo­gicz­nie nie­zwy­kle trud­ne, jed­nak ta dru­ga o nie­bo lep­sza od pierw­szej.

Ja­strzębow­ski przez całe ży­cie często wspo­mi­nał ro­dzi­ców. Zwłasz­cza mat­ka po­zo­sta­ła w jego pa­mi­ęci bar­dzo żywa. Była dla nie­go nie­do­ści­głym wzo­rem, ide­ałem i na­uczy­ciel­ką, któ­ra wy­wa­rła wiel­ki wpływ na nie­go i jego ży­cio­we wy­bo­ry. Ona na­uczy­ła go nie tyl­ko pa­cie­rza, ale też wszyst­kie­go, co dla czło­wie­ka naj­wa­żniej­sze. Mó­wi­ła, czym jest praw­da i mi­ło­ść do dru­gie­go czło­wie­ka oraz wpo­iła za­mi­ło­wa­nie do przy­ro­dy, do zwie­rząt, ro­ślin i do zie­mi. Pierw­sza też po­ka­zy­wa­ła, jak pie­lęgno­wać ogród, a ta­kże jak roz­ró­żniać i sto­so­wać uży­tecz­ne zio­ła.

O tym okre­sie swo­je­go ży­cia pi­ęćdzie­si­ęcio­ośmio­let­ni Woj­ciech Bo­gu­mił na­pi­sał: „Pierw­szą moją mło­do­ść prze­pędzi­łem pod okiem mat­ki i pod kie­run­kiem star­sze­go mego bra­ta An­drze­ja, a prze­pędzi­łem ją głów­nie na za­trud­nie­niach do­mo­wych, na pra­cach oko­ło cho­wu psz­czół, oko­ło upra­wy ogro­du i pola oraz na tu­łac­twie i ukry­wa­niu się wśród gór, wąwo­zów, rzek, ba­gien i za­ro­śli z resz­tą do­byt­ku ro­dzi­ciel­skie­go przed nisz­cze­jący­mi wojsk prze­cho­da­mi, któ­re się roz­po­częły w roku 1805 i trwa­ły z ma­ły­mi prze­rwa­mi aż do ko­ńca 1815 roku. Tu­łac­two to, bo go pa­ster­stwem na­zwać nie mogę, było pierw­szą moją szko­łą i pierw­szym moim kur­sem w na­ukach, szcze­gól­nie przy­rod­ni­czych, któ­re po­tem ob­ra­łem, jako naj­le­piej obe­zna­ny z ich przed­mio­tem, za głów­ny za­wód mego ży­cia i ci­ągle się im tak od­da­wa­łem, jak do tego przy­uczy­ła pierw­sza mło­do­ść moja i to­wa­rzy­szące jej strasz­li­we oko­licz­no­ści, po­łączo­ne często z oso­bi­stym moim nie­bez­pie­cze­ństwem i z ci­ągły­mi do­mo­wy­mi oraz kra­jo­wy­mi klęska­mi”.

I da­lej pi­sze Ja­strzębow­ski: „Do oko­licz­no­ści ze­wnętrz­nych, wpły­wa­jących na ta­ko­we moje uspo­so­bie­nie, któ­rym to­wa­rzy­szy­ła często trwo­ga, wy­wo­ły­wa­na na­pa­da­mi sro­gich zwie­rząt le­śnych i najścia­mi chci­we­go łupu żo­łdac­twa do­cho­dzące­mi często aż do naj­taj­niej­szych, wśród gór, ba­gien, rzek i gęstych za­ro­śli po­ło­żo­nych kry­jó­wek, przy­łącza­ły się jesz­cze po­dob­ne im oko­licz­no­ści we­wnętrz­ne czy­li do­mo­we. A szcze­gól­niej do­ko­na­ne przez prze­cho­dy wo­jen­ne, strasz­li­we spu­sto­sze­nia oko­ło bu­dow­li, ogro­dów i pa­sie­ki, skut­kiem któ­rych na­stąpi­ła owa przed­wcze­sna śmie­rć mego ojca, a za nią, w kil­ka lat pó­źniej i star­sze­go mo­je­go bra­ta An­drze­ja, któ­ry miał za­stąpić w pro­wa­dze­niu osie­ro­co­ne­go go­spo­dar­stwa i w opie­ko­wa­niu się mną oraz ca­łym mo­jem, tak jak ja nie­do­ro­słem ro­dze­ństwem. Spu­sto­sze­nia te i dwie, wkrót­ce po so­bie na­stąpio­ne śmier­ci naj­pierw­szych osób w ro­dzi­nie, po­ci­ągnęły za sobą pra­wie ca­łko­wi­ty upa­dek jej ma­jąt­ko­wy, za któ­rem po­szło ubó­stwo i zu­pe­łna z mo­jej stro­ny nie­mo­żno­ść ode­bra­nia, przy­naj­mniej ta­kie­go wy­cho­wa­nia, ja­kie­go do­stąpi­ło za lep­szych cza­sów star­sze moje ro­dze­ństwo, a szcze­gól­niej wspo­mnia­ny nie­daw­no brat mój naj­star­szy Sta­ni­sław.”.

„Sta­ni­sław od wie­lu lat sam so­bie ra­dzić mu­siał bez po­mo­cy z domu. W dzie­ci­ństwie po­rzu­cił dom ro­dzi­ciel­ski dla sro­go­ści ojca, któ­ry był prze­ciw­ny edu­ka­cji. Przy ma­łej, a se­kret­nej po­mo­cy mat­ki i to tyl­ko z po­cząt­ku, sam wstąpił do ni­ższej szko­ły, któ­rą uko­ńczyw­szy udał się o wła­snych si­łach do wy­ższej szko­ły w War­sza­wie.”.

Żeby uciec przed prze­śla­do­wa­nia­mi Pru­sa­ków po trze­cim roz­bio­rze Pol­ski, ucie­kł Sta­ni­sław na Wo­łyń, do Krze­mie­ńca. Tam w 1803 r. wstąpił do gim­na­zjum Ta­de­usza Czac­kie­go, a po­tem prze­rwał na­ukę i – dla ra­to­wa­nia Pol­ski – do­łączył jako ochot­nik do wojsk na­po­le­ońskich i słu­żył w le­gen­dar­nym 1. Pu­łku Szwo­le­że­rów Gwar­dii Na­po­le­ona. Woj­ciech Bo­gu­mił wspo­mi­nał bra­ta: „Wy­pad­ki za­szłe w Eu­ro­pie od 1806 do 1809 roku za­pro­wa­dzi­ły go na pola Fry­lan­du, Sa­ra­gos­sy, Sa­mo­sier­ry, Bur­gos i Wa­gra­mu. Po bi­twie wa­gram­skiej i po od­by­ciu ci­ężkiej cho­ro­by w Wied­niu, a po­tem po za­ła­twie­niu spraw pie­ni­ężnych w Pa­ry­żu, gdzie miał zło­żo­ne po­przed­nio w ban­ku, ci­ężko za­pra­co­wa­ne przez sie­bie kil­ka­na­ście ty­si­ęcy fran­ków, wró­cił do do­mo­wej – zu­pe­łnie, jak się do­pie­ro po­wie­dzia­ło, przez śmie­rć ojca i przez klęski wo­jen­ne znisz­czo­nej – za­gro­dy.”.

Wszyst­ko wska­zu­je na to, że im­pul­sem do po­wro­tu była dla Sta­ni­sła­wa wie­ść o śmier­ci młod­sze­go bra­ta, An­drze­ja. Co­raz bar­dziej też tęsk­nił za ro­dzin­nym do­mem, z któ­re­go wy­sze­dł w zło­ści wie­le lat wcze­śniej. I tęsk­nił za ro­dzi­ną, któ­rej od wie­lu lat nie wi­dział. Oka­za­ło się, że przy­je­chał w samą porę, żeby zdążyć spo­tkać się z mat­ką przed jej śmier­cią.

Tak oto Sta­ni­sław – po śmier­ci oboj­ga ro­dzi­ców i zgod­nie ze sta­rym wiej­skim oby­cza­jem – zo­stał gło­wą ro­dzi­ny i opie­ku­nem młod­sze­go ro­dze­ństwa, a ta­kże za­rząd­cą ro­dzin­ne­go ma­jąt­ku. Ten jed­nak nie wy­glądał do­brze. Woj­ciech Bo­gu­mił za­pa­mi­ętał, że „z ca­łe­go ma­jąt­ku zo­sta­ło tyl­ko (…) pole za­pusz­czo­ne odło­giem, kil­ka­na­ście nie­wy­ci­ętych drzew w sa­dzie, kil­ka pu­stych ulów w ogó­ło­wej z ogro­dze­nia pa­sie­ce, trzy nie spa­lo­ne, lecz z wy­ci­ęty­mi pa­ła­szem okna­mi, po­bu­dow­le, a przy­tem sta­ry wóz, płu­ży­ca bez że­la­stwa i oca­lo­ny w części prze­ze mnie w la­sach ro­bo­czy do­by­tek.”.

Sta­ni­sław „na­le­żał do lu­dzi do­brych i uczyn­nych” oraz „był świa­tłym czło­wie­kiem.” On też zde­cy­do­wał, że do szko­ły ele­men­tar­nej jego naj­młod­szy brat będzie cho­dził w po­bli­skim Ja­no­wie.

Szko­ła w Ja­no­wie naj­pierw utrzy­my­wa­na była ze środ­ków Ko­mi­sji Edu­ka­cji Na­ro­do­wej, a po utwo­rze­niu Ksi­ęstwa War­szaw­skie­go w 1807 r. prze­jęta zo­sta­ła przez ów­cze­sne Mi­ni­ster­stwo Oświa­ty. Uczo­no tam chłop­ców re­li­gii, roz­po­zna­wa­nia li­ter, sy­la­bi­zo­wa­nia i czy­ta­nia na głos oraz pi­sa­nia. Woj­tuś nie miał z tym żad­nych pro­ble­mów, wy­ni­ki na za­ko­ńcze­nie tego eta­pu edu­ka­cji miał więc bar­dzo do­bre. Na­uczy­ciel uwa­żał też, że sko­ro chło­piec jest by­stry, to ko­niecz­nie trze­ba za­pi­sać go da­lej do szko­ły.

Sta­ni­sław, pa­mi­ęta­jąc sta­re po­rze­ka­dło, że „do mat­ki po ko­szu­lę, do lu­dzi po ro­zum”, po­słu­chał na­uczy­cie­la. I tak oto, wy­pra­wio­no Wojt­ka do Płoc­ka, do sze­ścio­kla­so­wej szko­ły de­par­ta­men­tal­nej, któ­ra w wy­ni­ku re­or­ga­ni­za­cji w 1815 r. prze­mia­no­wa­na zo­sta­ła na szko­łę wo­je­wódzką.

W Płoc­ku żył Woj­tek tak jak inni, rów­nie nie­za­mo­żni jego ko­le­dzy. Ka­żdy z nich miesz­kał wów­czas kątem w jed­nym z wie­lu skrom­nych dom­ków płoc­kich rze­mie­śl­ni­ków i miesz­czan. Były to tzw. „ja­rzy­no­we stan­cje” po­nie­waż za spa­nie, wikt i opie­ru­nek mło­de­go lo­ka­to­ra pła­ci­ła jego ro­dzi­na ka­szą, mąką oraz ja­rzy­na­mi, któ­re wy­ho­do­wa­ła na wła­snych po­lach. Na ten czas ucznio­wie sta­wa­li się nie­ja­ko częścią ro­dzin, u któ­rych miesz­ka­li. Spa­li z go­spo­da­rza­mi w tej sa­mej izbie i je­dli przy wspól­nym sto­le.

Sta­ni­sław, jak cała mło­dzież szla­chec­ka tam­te­go okre­su, był nie­ustan­nie wo­ju­jącym bo­jow­ni­kiem. Kie­dy więc kraj wzy­wał – on nie od­ma­wiał. Ta­kże w cza­sie po­by­tu Wojt­ka w Płoc­ku, Sta­ni­sław od­po­wie­dział na we­zwa­nie ksi­ęcia Jó­ze­fa Po­nia­tow­skie­go, któ­ry dla ra­to­wa­nia oj­czy­zny za­rządził po­spo­li­te ru­sze­nie. Star­szy brat po­sze­dł wal­czyć, a jego żona –po­zo­sta­wio­na na go­spo­dar­stwie w domu w Ge­war­tach z gro­mad­ką dzie­ci nie była w sta­nie wy­ży­wić i sie­bie, i swo­ich kil­kor­ga ma­lu­chów, i jesz­cze mężow­skie­go bra­ta. Tak też urwa­ły się do­sta­wy ja­rzyn z Ge­wart do Płoc­ka.

Woj­tek na­dal mógł cho­dzić do szko­ły, jed­nak od tej pory mu­siał sam za­ra­biać na swo­je utrzy­ma­nie. Do­sze­dł do wnio­sku, że je­dy­ne, co może ro­bić bez wi­ęk­szej szko­dy dla wła­snej na­uki, to da­wać ko­re­pe­ty­cje. Mu­siał tyl­ko zna­le­źć ta­kich go­spo­da­rzy, któ­rzy zgo­dzi­li­by się przy­jąć od nie­go taką wła­śnie za­pła­tę za dach nad gło­wą i wy­ży­wie­nie.

Nie było to ła­twe, jed­nak w ko­ńcu się uda­ło. Tym spo­so­bem tra­fił Woj­tek do ro­dzi­ny zna­jo­me­go szew­ca. Po­ma­gał szew­skim dzie­ciom w na­uce i po­ma­gał w pra­cach do­mo­wych. W za­mian za to mógł po­zo­stać w Płoc­ku i cho­dzić do szko­ły. Na żad­ne po­mo­ce szkol­ne nie było go jed­nak stać. „Ileż bym wi­ęcej mógł sko­rzy­stać z do­bro­dziejstw na­uki, gdy­bym miał mo­żno­ść na­by­cia choć kil­ku nie­zbęd­nych pod­ręcz­ni­ków” – wspo­mi­nał po la­tach Ja­strzębow­ski płoc­ki okres swo­je­go ży­cia.

Funk­cjo­nu­jąc w tak trud­nych wa­run­kach i często nie do­ja­da­jąc, za­cho­ro­wał Woj­tek na ty­fus, któ­ra to cho­ro­ba sza­la­ła wów­czas na Ma­zow­szu. Lęka­jąc się za­ra­zy, go­spo­da­rze prze­nie­śli cho­re­go chło­pa­ka do zim­nej, wil­got­nej sie­ni, gdzie le­go­wi­sko uło­ży­li mu na gli­nia­nej podło­dze.

Mło­dy, sil­ny or­ga­nizm ja­ki­mś cu­dem zmó­gł cho­ro­bę. Na po­moc le­ka­rza, nie było wszak Wojt­ka stać. A na­wet, gdy­by le­karz wte­dy do nie­go przy­sze­dł, też nie­wie­le by po­ra­dził. Ów­cze­sna me­dy­cy­na nie wie­dzia­ła jesz­cze, że ty­fus jest cho­ro­bą bie­dy, gło­du i bru­du. Nie wie­dzia­ła też, że prze­no­szo­ny jest przez wszy i nie umia­ła tej cho­ro­by le­czyć.

Sta­ni­sław wie­dział od na­uczy­cie­li o pra­co­wi­to­ści młod­sze­go bra­ta, o jego zdol­no­ściach i świet­nych wy­ni­kach w na­uce. Mó­wi­li oni, że chło­pak po­wi­nien da­lej się uczyć. Tak więc w 1816 r. za­brał Sta­ni­sław na­sto­let­nie­go Wojt­ka z Płoc­ka i prze­nió­sł go do Li­ceum War­szaw­skie­go.

Była to naj­lep­sza w tam­tym cza­sie pa­ństwo­wa męska szko­ła śred­nia w Kró­le­stwie Pol­skim. Uczo­no tu języ­ków: pol­skie­go, nie­miec­kie­go, fran­cu­skie­go, ła­ci­ny i gre­ki. Były też za­jęcia z ety­ki i fi­lo­zo­fii oraz przed­mio­ty ma­te­ma­tycz­no -przy­rod­ni­cze i tech­nicz­ne.

Li­ceum War­szaw­skie stwo­rzo­ne zo­sta­ło przez wła­dze pru­skie w 1804 r. dla pol­skiej mło­dzie­ży z za­mo­żnych ro­dzin. Żeby więc być jego uczniem i żeby w ogó­le w sto­li­cy prze­żyć, zno­wu mu­siał Woj­tek za­ra­biać na swo­je utrzy­ma­nie. Brat Sta­ni­sław po­ma­gał mu wpraw­dzie ile mógł, lecz po­moc ta była da­le­ce nie­wy­star­cza­jąca.

Chło­pak pra­co­wał więc, udzie­la­jąc ko­re­pe­ty­cji. Nie za­ła­my­wał się i nie na­rze­kał. Ani ci­ężka pra­ca, ani bie­da i zły stan zdro­wia nie znie­chęca­ły go. Jed­nak wy­so­kie kosz­ty utrzy­ma­nia w War­sza­wie i nie­ba­ga­tel­ne cze­sne spo­wo­do­wa­ły w ko­ńcu, że na ja­kiś czas – tuż przed uko­ńcze­niem li­ce­al­nej edu­ka­cji – prze­stał cho­dzić do szko­ły. Jak dłu­go to trwa­ło, co w tym cza­sie ro­bił i gdzie miesz­kał – nie wia­do­mo. Szyb­ko jed­nak do szko­ły wró­cił, nad­ro­bił za­le­gło­ści i zdał mar­tu­rę.

Po uko­ńcze­niu szko­ły śred­niej, roz­po­czął Woj­ciech Bo­gu­mił stu­dia. Po la­tach za­no­to­wał w swo­im pa­mi­ęt­ni­ku: „za­pi­sa­łem się do Uni­wer­sy­te­tu War­szaw­skie­go w 1822 r. na od­dział nauk przy­ro­dzo­nych”. For­mal­nie był to od­dział funk­cjo­nu­jący w ra­mach wy­dzia­łu fi­lo­zo­ficz­ne­go. Tu­taj wła­śnie za­czął zgłębiać na­uki przy­rod­ni­cze.

Jako stu­dent wy­ró­żniał się Ja­strzębow­ski zdol­no­ścia­mi, pra­co­wi­to­ścią i za­pa­łem. Jego duża wie­dza i po­my­sło­wo­ść spra­wia­ły, że pro­fe­so­ro­wie chęt­nie an­ga­żo­wa­li go do roz­ma­itych prac po­moc­ni­czych. Dla­te­go też pod­czas stu­diów wspó­łpra­co­wał z wie­lo­ma wy­bit­ny­mi na­ukow­ca­mi. Bio­lo­ga­mi, zoo­lo­ga­mi, astro­no­ma­mi. To spra­wi­ło, że za­nim jesz­cze uko­ńczył stu­dia, w 1824 r. za­pro­po­no­wa­no mu sta­no­wi­sko pre­pa­ra­to­ra (la­bo­ran­ta) przy uni­wer­sy­tec­kim ga­bi­ne­cie fi­zycz­nym, pro­wa­dzo­nym przez pro­fe­so­ra Jó­ze­fa Skrodz­kie­go, pó­źniej­sze­go rek­to­ra uni­wer­sy­te­tu.

Prof. Jó­zef Ka­rol Skrodz­ki

Woj­ciech Bo­gu­mił z ra­do­ścią przy­jął no­mi­na­cję i z wiel­kim za­an­ga­żo­wa­niem pra­co­wał w la­bo­ra­to­rium przez ko­lej­ne czte­ry lata.

Ma­jąc sta­łą po­sa­dę z rocz­nym wy­na­gro­dze­niem pó­łto­ra ty­si­ąca zło­tych pol­skich, mógł na­resz­cie zre­zy­gno­wać z udzie­la­nia ko­re­pe­ty­cji, z któ­re­go to za­jęcia do tej pory się utrzy­my­wał. Sta­bi­li­za­cja ma­te­rial­na po­zwa­la­ła mu ca­łko­wi­cie skon­cen­tro­wać się na pra­cy na­uko­wej. Wte­dy też za­czął pi­sać i pu­bli­ko­wać swo­je pierw­sze roz­pra­wy.

Stu­dia uko­ńczył Ja­strzębow­ski z od­zna­cze­niem i 1 lip­ca 1825 r. otrzy­mał sto­pień ma­gi­stra fi­lo­zo­fii. Na­dal jed­nak po­zo­stał pra­cow­ni­kiem Uni­wer­sy­te­tu War­szaw­skie­go.

Wte­dy też sy­tu­acja w ro­dzi­nie Ja­strzębow­skich nie­co się zmie­ni­ła. Jak kie­dyś Sta­ni­sław po­ma­gał Wojt­ko­wi w zdo­by­wa­niu wy­kszta­łce­nia, tak te­raz Woj­ciech mu­siał za­cząć po­ma­gać sy­no­wi Sta­ni­sła­wa, Dy­oni­ze­mu.

Star­szy brat o to po­pro­sił, a młod­szy brat chęt­nie się zgo­dził. Zwłasz­cza, że lu­bił chło­pa­ka i wi­dział, że od­wza­jem­nia on tę sym­pa­tię praw­dzi­wym uwiel­bie­niem. Tym wi­ęk­szym, im bar­dziej się ze sobą po­zna­wa­li i za­przy­ja­źnia­li. A oka­zji od tej pory mie­li ku temu wie­le, bo wi­dy­wa­li się re­gu­lar­nie. Raz w mie­si­ącu Dy­oni­zy przy­je­żdżał do Woj­cie­cha po pie­ni­ądze, a poza tym za­glądał do nie­go ot tak po pro­stu, w od­wie­dzi­ny. Sta­ni­sław Ja­strzębow­ski zma­rł w 1855 roku. Woj­ciech Bo­gu­mił bar­dzo prze­żył śmie­rć bra­ta. Nad jego trum­ną po­wie­dział m.in.: „Gdy­by w swo­jem ży­ciu nic wi­ęcej nie zro­bił, tyl­ko się mną w wie­ku mło­dzie­ńczym za­opie­ko­wał i nadał kie­ru­nek mo­jej edu­ka­cji, to już so­bie we mnie naj­lep­szy po­mnik wy­sta­wił”.Bo­ta­nik

Nie tyl­ko sie­dze­nie nad ksi­ążka­mi i pra­ce la­bo­ra­to­ryj­ne czy dys­ku­sje z wy­bit­ny­mi uczo­ny­mi fa­scy­no­wa­ły Ja­strzębow­skie­go. Ogrom­nie lu­bił też pra­co­wać w ple­ne­rze. Będąc la­bo­ran­tem w ga­bi­ne­cie prof. Skrodz­kie­go, od­by­wał wie­le wy­cie­czek na­uko­wych gro­ma­dząc zbio­ry przy­rod­ni­cze dla swo­jej uczel­ni, co bu­dzi­ło po­dziw i uzna­nie. A w 1826 r. za ukła­da­nie ziel­ni­ków dla uni­wer­sy­tec­kie­go Ogro­du Bo­ta­nicz­ne­go i in­nych szkół pu­blicz­nych otrzy­mał na­wet dy­plom uzna­nia i po­dzi­ęko­wa­nia od rady uni­wer­sy­tec­kiej.

Zwłasz­cza let­nie wa­ka­cje spędzał w ten wła­śnie spo­sób i bar­dzo go to cie­szy­ło. Już jako dwu­dzie­sto­trzy­let­ni stu­dent, za­ło­żył swój pierw­szy „Wiel­ki zbiór ro­ślin z ca­łe­go kra­ju, czy­li ziel­nik”. Po­tem pra­co­wi­cie go roz­bu­do­wy­wał pod kie­run­kiem wy­bit­ne­go na­ukow­ca, prof. Mi­cha­ła Szu­ber­ta.

Prof. Mi­chał Szu­bert

Pro­fe­sor Szu­bert był ab­sol­wen­tem Uni­wer­sy­te­tu Pa­ry­skie­go i uczniem Mir­be­la – jed­ne­go z pierw­szych ana­to­mów ro­ślin. Wsła­wił się tym, iż w 1816 r. w War­sza­wie za­ło­żył ogród bo­ta­nicz­ny.

Na po­cząt­ku był to „ogród kró­lew­ski” przy Szko­le Le­kar­skiej i mie­ścił się na ty­łach Pa­ła­cu Ka­zi­mie­rzow­skie­go. Pó­źniej zo­stał prze­jęty przez Uni­wer­sy­tet War­szaw­ski i z cza­sem, za zgo­dą cara Alek­san­dra, prze­nie­sio­ny na te­ren po­ło­żo­ny mi­ędzy Agry­ko­lą a Bel­we­de­rem.

Przez po­nad trzy­dzie­ści lat pra­cy na sta­no­wi­sku dy­rek­to­ra ogro­du bo­ta­nicz­ne­go pro­fe­sor Szu­bert sta­rał się za­szcze­piać w stu­den­tach umi­ło­wa­nie oj­czy­stej flo­ry. Jed­ną zaś z jego me­tod dy­dak­tycz­nych było łącze­nie teo­rii z za­da­nia­mi prak­tycz­ny­mi. Go­rąco więc za­chęcał swo­ich uczniów do pod­ró­żo­wa­nia po kra­ju i przy­wo­że­nia ze­wsząd ko­lej­nych oka­zów ro­ślin do ogro­du bo­ta­nicz­ne­go.

„Kraj al­bo­wiem nasz do­syć bo­ga­ty w plo­ny przy­ro­dze­nia, za mało przez nas sa­mych, a mniej jesz­cze za gra­ni­cą zna­ny, za­słu­gu­je na jak naj­tro­skliw­sze po­szu­ki­wa­nia. Cóż al­bo­wiem może być cie­kaw­sze­go i po­ży­tecz­niej­sze­go jak zna­jo­mo­ść tego, czym na­tu­ra sama kraj jaki ob­da­rzy; to wy­śle­dze­nie wszyst­kich bo­gactw przy­ro­dze­nia, przy­czy­ni się ta­kże nie­ma­ło do uzu­pe­łnie­nia ogól­nej geo­gra­fii ro­ślin, nad któ­rą od cza­su za­pro­wa­dze­nia ukła­du przy­ro­dzo­ne­go ucze­ni bo­ta­ni­cy pra­cu­ją” – pi­sał Szu­bert.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij