Bachor. Bezradnik dla nieudacznych rodziców - ebook
Bachor. Bezradnik dla nieudacznych rodziców - ebook
Wszyscy kochamy dzieci, ale chyba żadna matka nie jest świadoma wszystkich trudów macierzyństwa, dopóki własny bąbelek nie zacznie przebierać nóżkami w jej łonie. Zgaga, nudności i kopanie w podbrzusze (bez ostrzeżenia) to dopiero początek kłopotów.
Bachor to pełen czarnego humoru antyporadnik. Nie tylko dla rodziców. Rozbawi i pouczy młodych, pragnących potomstwa, ale też nawet najbardziej wytrwałe matki i cierpliwych ojców. Chyba nie ma na świecie takiego rodzica, który nigdy nie miałby czasem ochoty powiedzieć sobie dość, a swojemu bachorowi, żeby żarł gruz albo przynajmniej w końcu zasnął.
Kategoria: | Poradniki |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66586-11-6 |
Rozmiar pliku: | 2,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Sentymentalne pierdololo
Panie, kiedyś to były bachory – teraz już nie ma bachorów.
Kiedy wrzucałam do sieci pierwszą okładkę magazynu „Bachor” dla beznadziejnych rodziców, nie spodziewałam się, że cała ta sprawa nabierze takiego rozmachu. Umówmy się, pierwszy numer „Bachora” to był tak gruby żart, że poza okładką i kilkoma zajawkami wrzuconymi w opisie samego magazynu przecież nie było. Nic ponad fotkę zasmarkanego „gówniaka” i teksty, które okazały się wystarczająco mocne, by wstrząsnąć ludźmi. Dziś możemy się zastanawiać, co to byli za ludzie, skoro po tytułach, takich jak Depresja poporodowa: możesz z tego nie wyjść, Drze ryja? Nic na to nie poradzisz czy Niejadek – sprawdź, kiedy umrze, uznali, że chcą pracować w tym czasopiśmie. Po kolejnych numerach, które stawały się coraz mniej fejkowe i pęczniały w treści, dołączali nie tylko ci, którzy chcieli „pracować” w naszej redakcji, ale i ci, którzy przyznawali otwarcie, że „Bachor” ocalił im życie, a przynajmniej sprawił, że nie czuli się tak bardzo bezradni i beznadziejni. Sama nie wiem, przecież na każdym kroku powtarzaliśmy im, jakimi są nieudacznikami, jak bardzo źle wszystko robią, jak wszystko psują, a ta ich progenitura to dopiero jest piekielny pomiot. Skoro mimo tych wszystkich inwektyw się cieszyli, to znaczy, że faktycznie musiało być z nimi coś nie tego. Jeśli to byliście wy, drodzy czytelnicy, to mam nadzieję, że nadal, mimo upływu dziewięciu lat, jesteście tak samo fatalni i nieudolni jak wtedy, a może nawet bardziej. Trzymam za was kciuki.
Wyobraźcie sobie bowiem, że „Bachor” okazał się fantastycznym wentylem bezpieczeństwa w epoce lukrowej propagandy. Staliśmy się oazą chaosu na pustyni idealnego rodzicielstwa. Obecnie media rodzicielskie – czy to drukowane, czy internetowe – mają już ten dystans, czasem ośmielą się zasugerować, że nie jest do końca cukierkowo. W czasie, gdy piekło wypluło na świat „Bachora”, wszystko, co dotyczyło rodzicielstwa, było tak bardzo superfajne. Każdy problem – czy to nocne kolki, czy bolesne ząbkowanie, nerwowe krzyki, problemy z jedzeniem – dało się przezwyciężyć w trzech prostych krokach, a kochająca rodzina zawsze była chętna wesprzeć młodych rodziców. Wszystkie dzieci były ładnie ubrane i zawsze uśmiechnięte. Rodzice ukształtowani przez taką propagandę szczęścia wychodzili potem na plac zabaw i dawaj, hurr, durr, „a moja już czyta po staro-cerkiewno-słowiańsku, a przecież dopiero trzy dni temu świętowaliśmy jej pół roczku w tej knajpie z sushi”. „Mój potrafi sam, bez pomocy, napisać maturę z matematyki. Kiedy zapytaliśmy go, czy przed pierwszymi urodzinami zamierza podjąć jakieś wyzwania związane ze studiowaniem fizyki kwantowej, odpowiedział nam, że dopiero jak zmonetyzuje swoje bitcoiny”. No i ulubione kłamstwo wszystkich beznadziejniuchów rodzicielstwa: „A moje to śpi całą noc”. Po „Bachorze” nic już nie było takie samo, nawet te słodkie, wypowiadane bez mrugnięcia okiem ściemy łatwiej było przyjąć na klatę.
Kiedy więc siedziałam z niespełna roczną córką na kanapie w naszym pokoju, który był wówczas jednocześnie jej pokojem, moim miejscem pracy, biblioteką i pokojem gościnnym, i robiłam w swoim laptopie (prawdopodobnie w słynnym programie Paint, ale nie ręczę) okładkę pierwszego „Bachora”, nie wiedziałam, że to się tak skończy. A w zasadzie zacznie na nowo, bo „Bachor” pojawiał się i znikał, a nasz skład redakcyjny spotykał się w różnych okolicznościach, czy to po koleżeńsku w knajpkach, czy podczas prac nad innymi tematami w siedzibach wielkich, szatańskich koncernów medialnych. Teraz starsi, jeszcze głupsi, choć bogaci w doświadczenie rodzicielstwa, za namową KryPy zbieramy okruchy bachorowatości, dokładamy trochę świeżutkich sucharków, bełtamy to wszystko i rzucamy wam przed nosy.
Zmień swoje życie z „Bachorem”!
Zmień swoje życie z bachorem
Chcesz iść pod prąd, ale całe życie robisz to źle. Dążysz do zmiany, ale nie chcesz się ograniczać do ścięcia włosów i zapuszczenia brody? Wypróbuj ten jeden prosty sposób…
Cóż mogę rzec? Bezdzietni mnie nienawidzą, bo odkryłam jeden prosty sposób na to, jak zmienić swoje życie. Ale zanim go zdradzę, pozwólcie, że odniosę się do tego, o co tak często pytacie w swoich listach. Co zrobić ze swoim życiem, ale tak, żeby się nie narobić, a jednak było inaczej?
Wiem, to trudne, bo wy jesteście strasznie nudni. Chcecie mieć fajną pracę, ale tylko na 8 godzin dziennie przez 5 dni w tygodniu. Jak jakieś nieroby. I żeby jeszcze ta praca dawała satysfakcję. Chcecie być piękni i młodzi i myślicie o tym intensywnie, zwłaszcza w chwilach gdy zagryzacie karkówkę pizzą, potajemnie naciągając zmarszczki, by je ukryć na zdjęciach. Wielu z was jest już za dużych na zostanie małym Buddą, za starych na to, by dołączyć do Klubu 27, za mało utalentowanych, by uchodzić za nastoletnich geniuszy, którzy zaprzepaścili swoje szanse – właściwie to większość z was elegancko ominęła tę fazę, w której mały geniusz jest genialny, i od razu przeszła do etapu zaprzepaszczania szans.
Chcielibyście zostać rewolucjonistami, ale może bez wieszania polityków na latarniach i rzucania butelkami z benzyną w budynki użyteczności publicznej. Cóż, da się to załatwić, wystarczy zrobić sobie bachora.
Zapytujecie teraz – jak? JAK JEDEN BACHOR MOŻE ZMIENIĆ WSZYSTKO?
Ale to przecież proste. Posłuchajcie sami o tym, jak z bachorami każda, nawet pozornie niegroźna czynność zmienia się w akt kontrowersyjny. Nie wierzycie? Sprawdźcie na własnej skórze tę garść banalnych przykładów.
1. Poród? No nie wiem
Dawniej wystarczyło, że kobieta urodziła dziecko i już było wiadomo, że to matka. Obecnie rodzenie to czynność kontrowersyjna.
Jesteś kobietą i masz cesarkę? O, ty mała punkrockowa szujo! Jak jesteś kobietą i rodzisz, ale przez cesarskie cięcie, to sorry, ale już nie jesteś matką. Jak ktoś, komu bachora po prostu wyjęto z bebechów, kiedy sobie leżał, może nazywać siebie matką?! Jak takie wypatroszenie można w ogóle uznać za moment urodzenia?
Rodzicie razem i ojciec dzieciom też mówi, że rodzi? HALO, ale co tu się odjaniepawla? Stary, jak ty niby rodzisz, jak nie rodzisz? Co to za gadanie wbrew prawom natury?! Facet nie rodził, nie rodzi i rodzić nie będzie!
2. Karmienie, czyli zamach
Wyobraźcie sobie, że wydawszy na ten padół łez kreaturę zwaną bobaskiem, możecie siać kontrowersje, nie wstając z fotela. Właściwie możecie na siedząco obalać patriarchat i dokonywać zamachu na najświętsze wartości katolickie. Wystarczy, że zaczniecie karmić piersią tam, gdzie ktoś może was zauważyć. A zresztą, jak zaczniecie karmić tam, gdzie ktoś może was nie zauważyć, dajmy na to w piwnicy albo za konsolą didżejską, to jak wreszcie przez przypadek zauważy, to też będzie niezła jazda…
A spróbujcie nie karmić piersią. Jak możecie skazywać wasze dzieciąteczko na bycie gorszym, na upadek już na starcie, na pomniejszenie ilorazu inteligencji i choroby cywilizacyjne?! Co z was za rodzice?
3. Słodycze znaczą przemoc
Wyobraźcie sobie teraz inną scenkę. Wasz bachor jest już na tyle duży, że umie w jedzenie kanapek, i ogarnia, co to słodkie, a co słone. I nagle, wtem, robicie mu kanapkę z masłem czekoladowym. Brzmi jak coś całkiem zwykłego, ale nie, bo jak macie progeniturę i macie masło czekoladowe, i połączycie jedno z drugim, to wychodzi przemoc i molestowanie, gdyż-ponieważ trzeba być wyjątkowo podłą kanalią, by maltretować dzieci masłem czekoladowym albo orzechowym kremem, zwłaszcza znanej firmy. Wy to dziecko mordujecie cukrem i konserwantami. Skąd ja to wiem? Bo jedna artystka ostatnio dała dziecku kanapkę z masłem orzechowym i prawie ją za to ukamienowali.
4. Obiad w restauracji? Nie, to atak terrorystyczny
Ha – patrzcie, niektórzy muszą miesiącami planować takie akcje, werbować agentów, zbierać dane, a wam wystarczy ot tak, pójść sobie z bachorem do knajpy i już popłoch, wrzawa, sensacja, a może nawet wrzaski i łomot znikąd. No bo wy sobie siedzicie i jecie obiad, bachor sobie bachoruje, czasem wyjątkowo donośnie, a wszyscy wokół kisną i krwawią wewnętrznie, jęcząc: „Trzeba było siedzieć z gówniakiem w domu”, „Za moich czasów nie robiło się takich rzeczy”, „Bezstresowe wychowanie”, i co tam jeszcze. Najlepsze jest to, że zawsze możecie odpowiedzieć ogniem i dać temu dziecku frytki, niech biega z nimi, na pohybel czepialskim sukinsynom!
5. Wyjazd wakacyjny gorszy niż złamanie konwencji genewskiej
Nie jest istotne, jak się zachowujecie ani gdzie wyjedziecie. Odkąd towarzyszy wam potomstwo, wzbudzacie strach i odrazę. Pasażerowie w zbiorkomach drżą, że siądziecie obok nich i będziecie maltretować przestrzeń kolejnymi odcinkami głupiego serialu o potworach z Minecrafta. Współplażowicze będą wznosić twierdze warowne z piasku i parawanów w obawie przed nagłym atakiem bachora z piłką, bachora z wodą albo bachora z innymi bachorami. Współwspinacze w górach będą pierzchać ze szlaków, lękając się, że nieszczególna aparycja mikroludzi przyciągnie niedźwiedzie i sprzedawców gorącej kukurydzy. Gdzie się nie pojawicie, tam pozostawicie po sobie tylko zgliszcza i traumę.
Ekstra, nie?
A wiecie, że jak urodzicie sobie więcej niż jedno, to jeszcze bardziej zaczniecie okradać współobywateli i nie potrzebujecie w tym celu nawet zakładać na twarz pończoch?
No to co, kto zmienia swoje życie z bachorem?