Bad Cruz - ebook
Bad Cruz - ebook
Historia, przy której padniesz z zachwytu… albo przynajmniej pękniesz się ze śmiechu.
Mogłabym powiedzieć, że Cruz Costello to mój arcywróg.
Ale w tym celu musielibyśmy uznać swoje istnienie, a ignorujemy siebie nawzajem od ponad dziesięciu lat.
On jest ulubieńcem całego miasta. Szanowanym futbolistą, który został lekarzem.
Ja jestem tylko dziewczyną, która zaszła w ciążę w wieku szesnastu lat i teraz pracuje w knajpie.
W Fairhope traktują go jak członka elity.
Ja mogę liznąć sławy tylko dzięki złośliwym plotkom krążącym na mój temat.
On jest przy kasie.
A ja… mogę co najwyżej stanąć za kasą.
Kiedy jego brat zaręcza się z moją siostrą, rodzice Cruza zapraszają obie rodziny na przedślubny rejs.
Niestety ja i Cruz trafiamy na inny statek.
Czeka mnie dziesięć okropnych, męczących dni w towarzystwie człowieka, którego nie mogę znieść (co oczywiście jest moją winą).
Jednak wraz z ilością wypitego alkoholu wychodzą na jaw tajemnice i zaczynam się zastanawiać: Czy mogę raz jeszcze podjąć ryzyko w miłości?
Kategoria: | Erotyka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67510-86-8 |
Rozmiar pliku: | 1,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Tennessee
Na początku warto wspomnieć, że ja, Tennessee Lilybeth Turner, nie próbowałam nikogo zabić.
Nie twierdzę, że nigdy nie rozważałam morderstwa, i nie będę ściemniać, że rozpaczałabym po tragicznej przedwczesnej śmierci niektórych ludzi (dobra, większości ludzi) z tego miasta.
Ale odebranie komuś życia?
Nie.
Jestem na sto procent pewna, że nie byłabym w stanie tego zrobić.
Psychicznie nie dałabym rady.
Za to fizycznie... Totalnie mogłabym ukatrupić tę małpę, gdyby tylko głowa mi na to pozwoliła. Mam całkiem dobrą kondycję, bo w pracy przez cały dzień jestem na chodzie i noszę dziesięciokilogramowe tace pełne tłustego jedzenia.
Niestety, pod względem emocjonalnym po prostu nie byłabym w stanie żyć ze sobą, gdyby czyjeś serce przestało bić z mojego powodu.
Pozostaje też kwestia odsiadki w więzieniu i ta perspektywa również mnie nie pociąga. Nie chodzi o to, że ze mnie jakaś rozpuszczona księżniczka. Jestem zwyczajnie wybredna i nigdy nie miałam współlokatorki. I wolałabym w tej chwili tego nie zmieniać.
Ponadto, jak na prawie trzydzieści lat życia, nagrzeszyłam już wystarczająco. Zabicie kogoś teraz byłoby – wybaczcie dwuznaczność – dobijające. Jakbym zwalała na mieszkańców winę za całe zło Fairhope, położonego w Karolinie Północnej.
Nieogarnięta Nessy znów w natarciu. Ma nieślubne dziecko, tendencję do walenia pięścią w gardło i do spontanicznych morderstw. (Incydent z ciosem w gardło wyjaśnię z czasem. W tej historii najważniejszy jest kontekst).
Skoro już ustaliliśmy, że bez wątpienia, na pewno, na sto procent, nikogo nie spróbuję zabić, muszę oznajmić jedno:
Gabriella Holland zasługuje na śmierć.Jeden
Tennessee
Istniała dziewięćdziesięciodziewięcioprocentowa szansa, że w to słoneczne zwyczajne popołudnie jednak kogoś zabiję.
Nastolatek w żółtej bluzie z wizerunkiem emotikonki, z kolorowym aparatem na zębach i zblazowaną miną celowo upuścił widelec pod stolik, który zajmował.
– Ups – parsknął szyderczo. – Ale ze mnie niezdara. Podniesiesz to czy jak?
Błysnął uśmiechem pełnym metalu i resztek po gofrach. Jego trzej kumple zarechotali w tle, szturchając się łokciami.
Patrzyłam na niego z beznamiętną miną, zastanawiając się, czy lepiej będzie go otruć, czy udusić. Udusić, postanowiłam. Może to tchórzowska metoda, ale przynajmniej nie złamię sobie paznokcia.
Uwielbiałam moje szpiczaste żelowe paznokcie w stylu Cardi B.
Natomiast jego szyi nie było mi szkoda.
– Bozia rączek nie dała?
Strzeliłam mu przy twarzy balonem z różowej gumy i zawachlowałam sztucznymi rzęsami, z wprawą odgrywając rolę przypisaną mi przez to miasto: pustej blond dziuni bez wykształcenia, która już do końca życia będzie serwować burgery.
– Dała. I chętnie zaprezentuję, do czego są zdolne.
Jego ziomale zawyli; któryś z nich nawet zakrztusił się śmiechem i zaczął klaskać. Ewidentnie świetnie się bawili w trakcie tego przedstawienia. Czułam, że mój szef Jerry sztyletuje mnie wzrokiem z drugiego końca baru, zaciekle wycierając blat ścierką, która musiała mieć mniej więcej tyle lat co ja.
Jego wzrok z pewnością mówił: „Nawet nie próbuj z premedytacją splunąć gumą do ich napojów”. (Tim Trapp się doigrał. Zasugerował, że powinnam zostać striptizerką, żeby mój syn miał szansę na studia). Niestety, nie było nas stać na pomoc prawną w przypadku pozwu ani nie mogliśmy stracić klientów.
Jerry był właścicielem baru Jerry & Synowie. Jedyny problem w tej nazwie był taki, że brakowało tu synów.
Oczywiście, oni istnieli.
Żyli i mieli się świetnie. Byli po prostu leniwi i trwonili pieniądze, na które nawet nie zasługiwali, na kobiety, hazard, alkohol i piramidy finansowe. Dokładnie w takiej kolejności.
Wiedziałam o tym, ponieważ mieli pracować w tym barze, a przez większość czasu zasuwałam tu sama.
– Jakiś problem, Turner? – zapytał Jerry, żując tabakę. Od nałogu jego zęby przybrały dziwaczny odcień... Uryny? Rzucił mi wymowne spojrzenie.
Niech go szlag.
Będę musiała ugryźć się w język i po prostu to zrobić.
Nie znoszę napalonych nastolatków, którzy przychodzą do baru sprawdzić, co mam pod sukienką.
Kelnerki Jerry’ego (a raczej wyłącznie ja, bo byłam tu jedyną pracownicą) musiały nosić ładne, skąpe kiecki, ponieważ on twierdził, że dzięki temu dostają (znowu tylko ja) większe napiwki. Wcale tak nie było. Niestety, noszenie stroju – w biało-różowe paski i ultrakrótkiego – nie podlegało dyskusji.
Jako że byłam dosyć wysoka, jak na kobietę, przy pochylaniu się widać mi było połowę tyłka. Mogłabym wprawdzie przykucać, ale istniało ryzyko, że wówczas pokażę coś jeszcze bardziej niestosownego niż pośladki.
– No więc? – Chłopak w żółtej bluzie znów uderzył pięścią w stół. Sztućce i talerze z gorącymi puszystymi goframi podskoczyły na centymetr w powietrze. – Mam powtórzyć? Wszyscy wiemy, dlaczego nosisz tę kieckę. I wcale nie dlatego, że lubisz mieć przewiew.
Jerry & Synowie to małomiasteczkowa knajpa, jaką widuje się na filmach, a człowiek zawsze wtedy myśli: „Nie, coś takiego nie może istnieć naprawdę”.
Linoleum w czarno-białą kratę, które dni świetności miało już za sobą, być może pochodziło z osiemnastego wieku. Zniszczone winylowe siedziska. Szafa grająca, która od czasu do czasu włączała się sama z siebie i puszczała kawałek All Summer Long Kid Rock.
I rzekoma chluba właściciela – ściana ze zdjęciami przedstawiającymi Jerry’ego obejmującego celebrytów, którzy zatrzymali się w naszej mieścinie (byli to dosłownie dwaj zawodowi bejsboliści, którzy zgubili się w drodze do Winston-Salem, oraz rezerwowa tancerka Madonny; ona akurat zjawiła się tutaj celowo, żeby pożegnać się z umierającą babcią, i na zdjęciu rzeczywiście wyglądała jak kobieta, która dopiero co straciła ukochaną osobę).
Jedzenie było w najlepszym razie wątpliwej jakości, a w najgorszym – niebezpieczne dla zdrowia. Zależało to od tego, czy nasz kucharz Coulter miał na tyle dobry humor, by przed obróbką umyć warzywa i mięso (najlepiej oddzielnie). Był naprawdę świetnym gościem, ale wolałabym zjeść potłuczone szkło niż cokolwiek, co wyszło spod jego ręki.
Mimo to knajpa zawsze była wypełniona po brzegi nastolatkami siorbiącymi szejki, kobietami, które przychodziły napić się czegoś po zakupowym maratonie przy Main Street, i rodzinami wbijającymi na wczesną kolację.
Wszelkie braki w guście i smaku lokal nadrabiał tym, że w ogóle istniał: był jednym z niewielu tego typu w okolicy.
Fairhope to miasteczko tak małe, że znalezienie go kosztuje mnóstwo wysiłku i wymaga użycia mikroskopu oraz mapy – jak fiut twojego najgorszego eks. I w dodatku zatrzymało się w czasie lata temu.
Mieści się tu jedna szkoła, zapewniająca edukację od przedszkola do ósmej klasy, jeden supermarket, jedna stacja paliw i jeden kościół. Wszyscy znają tu wszystkich. Prowadzony przez panią Underwood gang podstarzałych plotkarek, które codziennie grają w brydża, obrabia dupę każdemu.
I dosłownie wszyscy tu wiedzą, że jestem życiową niedojdą.
Czarną owcą tego miasta.
Ladacznicą, trzpiotką, puszczalską.
Fairhope nie jest ani sprawiedliwe, ani nie daje nikomu nadziei, wbrew nazwie. I chyba na tym polega cała ironia.
Kątem oka zauważyłam Cruza Costella siedzącego w boksie z dziewczyną miesiąca Gabriellą Holland. Gabby (nie znosi, gdy ludzie nazywają ją w ten sposób; dlatego właśnie tak robię, ale tylko w myślach) miała nogi aż do nieba, chude jak tyczki, cerę jak pupcia niemowlęcia i najprawdopodobniej tyle samo, co ono, szarych komórek.
Dzięki wodospadowi czarnych, sięgających do pasa włosów wyglądała jak zaginiona siostra Kardashianek (może powinna mieć na imię Kabriella?). I dorównywała im charakterem. Miała wysokie wymagania co do dań i na wszystko kręciła nosem.
Na przykład zamawiając potrójnego burgera z bananem i masłem orzechowym (w stylu Elvisa) oraz dodatkowymi serowymi frytkami, życzyła sobie zdrowej, organicznej wegetariańskiej wersji o obniżonej zawartości tłuszczu, bez bułki, bez frytek, bez sosu, za to z dodatkową porcją rukoli.
Moim zdaniem żadna przerwa między udami nie jest warta chomiczej diety. Mimo to Coulter zawsze spełniał jej wymagania, bo jęczała jak nawiedzona, gdy dostawała talerz z choćby odrobinką tłuszczu.
– Nie rób scen, Nessy. Weź podnieś mój widelec, to wszyscy będą mieć spokój – syknął nastolatek, wyrywając mnie z zamyślenia.
Moje policzki zapłonęły.
Cruz siedział plecami do mnie, ale Gabriella przyglądała mi się z zaciekawieniem, jak wszyscy klienci czekający na rozwój sytuacji. Po raz kolejny zerknęłam na Jerry’ego i westchnęłam. Zwolnienie z pracy nie jest tego warte. Przyklękłam, żeby podnieść widelec z podłogi.
Wtedy wydarzyły się jednocześnie dwie rzeczy.
Poczułam, jak ta łajza szczypie mnie w pośladek.
I zobaczyłam za sobą błysk flesza w telefonie, gdy ktoś zrobił zdjęcie.
Odwróciłam się i zdzieliłam małolata po łapie. Oczy zapiekły mnie tak, jakbym wpadła do basenu pełnego chloru.
– Powaliło cię? – wrzasnęłam.
Dzieciak spojrzał mi prosto w twarz, żując słomkę od szejka ze złośliwym uśmiechem.
– Słyszałem o tobie różne rzeczy, Nieogarnięta Nessy. Lubisz spotykać się z chłopakami pod trybunami, co? Mogę zabrać cię w tamto miejsce, jeśli chcesz powspominać.
Czułam, że zaraz stracę cierpliwość, pracę, wolność i naprawdę zabiję tego gnojka, ale zostałam uratowana. Przez osobę, po której wcale bym się tego nie spodziewała.
– Kelnerka? Juhu, mogę prosić o pomoc? – Gabriella pomachała w powietrzu i z gracją odgarnęła na plecy lśniące włosy.
Dźgnęłam palcem powietrze przed nosem dzieciaka.
– Mam nadzieję, że zadławisz się słomką.
– Mam nadzieję, że ty zadławisz się moją.
– Podejrzewam, że rozmiarem są podobne.
– Turner! – warknął Jerry, nagle postanowiwszy się wtrącić.
– Dobra, już dobra – wymamrotałam.
Pocieszała mnie myśl, że z taką twarzą i tekstami na podryw chłopak w żółtej bluzie zostanie prawiczkiem do trzydziestki.
Niestety, nie mogłam pozwolić sobie na utratę tej pracy, bo musiałam utrzymywać Beara. Znalezienie pracy w Fairhope to nie lada wyczyn, szczególnie z moją kiepską reputacją. W duchu jednak miałam nadzieję, że uda mi się odłożyć wystarczająco pieniędzy na studiowanie jakiegoś interesującego mnie kierunku i znalezienie innej pracy.
Ciężkim krokiem ruszyłam do stolika Gabrielli i Cruza. Byłam tak wściekła, że nawet nie czułam zdenerwowania, jak zazwyczaj w obecności złotego chłopca tego miasteczka.
Cruz Costello był i zawsze będzie ulubieńcem Fairhope.
Kiedyś w podstawówce napisał do prezydenta list tak elokwentny, pełen nadziei i poruszający, że wraz z rodziną zaproszono go na ceremonię z okazji Święta Dziękczynienia organizowaną w Białym Domu.
W liceum Cruz grał w drużynie futbolowej na pozycji rozgrywającego i poprowadził Fairhope High do finałów stanowych. To był jedyny raz w historii całej szkoły, gdy zaszliśmy tak daleko.
Jako jedyny absolwent Fairhope dostał się na uczelnię z Ligi Bluszczowej.
Wielka nadzieja Fairhope. (Tak, masło maślane. Przeżyjecie).
W pewną niezwykle burzową Wigilię Bożego Narodzenia pomógł odebrać poród Diany Hudgens na pace jej furgonetki, na pamiątkę czego zrobiono mu zdjęcie do lokalnej gazety, jak trzyma w ramionach płaczące dziecko i uśmiecha się, a krew spływa po jego muskularnych przedramionach.
Na domiar złego po studiach Cruz poszedł w ślady ojca, który odszedł na emeryturę, i został ukochanym lekarzem rodzinnym całego miasta.
Z powyższego opisu można wywnioskować, że był bardziej święty niż sam Jezus, bardziej cnotliwy niż Matka Teresa i być może – co drażniło mnie najbardziej – seksowniejszy niż Ryan Gosling.
W filmie Drive.
Był wysoki, smukły, cechował go wyluzowany krok i tak piękne kości policzkowe, że powinno być to niezgodne z prawem.
Miał również wąsy i chyba nie był świadomy tego, że dzięki nim wydawał się jeszcze bardziej pociągający. Nie było w tym mieście chyba żadnej kobiety, która nie chciałaby zobaczyć swoich soków na tym wąsie.
Nawet jego strój, składający się ze spodni khaki, białych skarpetek i koszulki polo, który kojarzył się ze starym, niedowidzącym księgowym, nie mógł mu odebrać seksapilu.
Na szczęście – używam tego słowa z przymrużeniem oka, ponieważ w moim życiu nie ma za grosz szczęścia – byłam tak onieśmielona istnieniem tego człowieka, że jego czar praktycznie na mnie nie działał.
Zatrzymałam się przy ich stoliku i wsparłam biodrem o zniszczony blat. Żułam gumę wyjątkowo głośno, żeby ukryć wywołaną stresem czkawkę po dotknięciu tamtego dzieciaka. Za każdym razem, gdy nachodziła mnie ochota, by się bronić, przypominałam sobie, że moje szanse na pracę w tym mieście są mniejsze niż talia Gabby. Wychowanie trzynastolatka nie jest tanie, a ja nie miałam możliwości przeprowadzki do rodziców. Nie dogadywałam się ze swoją matką.
– Dzień dobry. W czym mogę pomóc elicie Fairhope?
Gabriella zmarszczyła z odrazą maleńki nosek. Miała na sobie obcisłe dżinsy, drogi biały szal z kaszmiru i subtelną biżuterię, która nadawała jej dziewczęcy, naturalny wygląd (kojarzyła mi się z Francuzką).
– Jak się masz, Nessy? – zapytała, ledwie uchylając usta.
– Cóż, Gabriello, każdego ranka budzę się po złej stronie kapitalizmu, mój samochód w każdej chwili może wyzionąć ducha, a wraz z wiekiem z moimi plecami jest coraz gorzej. Ogólnie całkiem nieźle, dzięki, że pytasz. A ty?
– Właśnie podpisałam kontrakt z firmą kosmetyczną, dzięki której mój blog stanie się jeszcze popularniejszy, więc mam się wyśmienicie.
– To cudownie! – rzuciłam słodkim głosem, z całych sił próbując ignorować Cruza.
Gabriella zajmowała się wstawianiem zdjęć i filmików na Instagram. Testowała nowe produkty, aby człowiek uwierzył, że po kupieniu ich będzie wyglądać jak ona.
Przesunęła po stole talerz z taką odrazą, jakby znajdował się na nim martwy szczur.
– Posłuchaj, nie chcę być wybredna, ale mój burger z indyka chyba nie jest... No wiesz...
– Wysmażony? – zapytałam, unosząc brew. Albo w ogóle nie jest z indyka.
– Organiczny – wyszeptała, wiercąc się na krześle.
Kurde, ale z niej Sherlock.
Czy jej się wydaje, że to ekskluzywna restauracja? Powinna się cieszyć, że sałata jest umyta, a bułka w miarę świeża.
– To bardzo możliwe – zgodziłam się.
Ściągnęła brwi.
– Ale ja prosiłam o organiczne mięso.
– A ja prosiłam o wygraną na loterii i randkę z Beniciem del Toro. Wygląda na to, że obie mamy dzisiaj pecha, kochana. – Znowu strzeliłam balonową gumą.
Cruz milczał, jak zawsze w mojej obecności. Zapomniałam wspomnieć – Gabriella Holland to najlepsza przyjaciółka mojej młodszej siostry Trinity. A moja młodsza siostra jest zaręczona z Wyattem, starszym bratem Cruza.
Brzmi jak historia z programu Jerry’ego Springera? Też mi się tak wydaje.
Co oznacza, że teoretycznie powinnam być miła dla tych zarozumiałych pajaców. I mimo że Cruz robił wszystko, żeby nie zwracać na mnie uwagi, koniecznie chciałam dać mu do zrozumienia, że ja o nim myślę.
– Naprawdę sądzisz, że za takie bezczelne nastawienie dostaniesz napiwek? – zapytała Gabriella z niedowierzaniem, krzyżując ramiona na piersi. Jak na fakt, że przyjaźniła się z moją siostrą, traktowała mnie wyjątkowo podle. Jak końskie łajno przyklejone do jej szpilki.
– Nie wydaje mi się, żebym była odpowiedzialna za pochodzenie produktów w knajpie z burgerami – odparłam.
– Może gdybyś była milsza i bardziej sumienna, twój biedny syn miałby w życiu lepsze możliwości.
Zgadza się. Posunęła się za daleko. Miała tupet wspomnieć o Bearze.
Kula gniewu przeszyła mój żołądek.
– Cóż, gdybyś ty była ładniejsza, może nie zajęłabyś trzeciego miejsca w konkursie na Miss Ameryki. – Uśmiechnęłam się cukierkowato.
Tak, najwyraźniej zamierzałam odpłacić jej pięknym za nadobne.
Oczy Gabrielli się zaszkliły, a jej podbródek zadrżał jak galaretka.
– Chcę mówić z kierownikiem! – zawołała wpieniona.
– Och, masz na myśli szefa tego kulinarnego imperium? – zapytałam, odwróciwszy się z premedytacją, żeby wskazać na Jerry’ego. – Kierowniku! Stolik numer trzy chce z tobą rozmawiać.
Jerry splunął tabaką do najbliższego kosza na śmieci i obszedł kontuar. Wydawał się zaniepokojony.
Odwróciłam się w stronę szczęśliwej pary.
– Mogę pomóc w czymś jeszcze? – Mój uśmiech był tak wielki i sztuczny jak cycki Gabrielli. – Może podać olej infuzowany białą truflą? Albo foie gras na przystawkę? – Celowo wymówiłam „s” na końcu francuskiego przysmaku, aby utrzymać pozory niewyedukowanej dziuni.
Takie zachowanie w niczym mi nie pomagało, ale molestowanie seksualne przez dzieciaka w wieku mojego syna i pouczanie przez przyjaciółkę mojej młodszej siostry przelały czarę goryczy.
– Tak. Nie mogę uwierzyć, że Trinity...
Krytyczna uwaga Gabrielli została przerwana, kiedy przy stoliku numer pięć, przy którym siedział zboczuch, rozległ się odgłos dławienia.
– O Boże!
– Jezu! Nie!
– On się dławi! Dławi się słomką!
Karma musiała chyba usłyszeć moje modlitwy i postanowiła interweniować, ponieważ chłopak, który uszczypnął mnie w tyłek, leżał teraz na podłodze i trzymał się za szyję. Oczy miał szeroko otwarte i zaczerwienione. Wierzgał nogami, próbując złapać oddech.
W knajpie zrobiło się zamieszanie. Ludzie biegali w tę i we w tę, przewracali krzesła, kobiety wrzeszczały. Ktoś zadzwonił na pogotowie, ktoś inny zasugerował, by przewrócić chłopaka na brzuch, a jeden z jego kumpli nagrywał wszystko telefonem. Oto kolejny dowód na to, że nie należy ufać Pokoleniu Z.
I wtedy do akcji wkroczył on.
Doktor Cruz Costello podbiegł do dzieciaka jak w zwolnionym tempie. Jego piaskowe blond włosy falowały jak w czołówce Słonecznego patrolu. Wykonał uścisk Heimlicha na moim oprawcy, dzięki czemu chłopak wypluł rurkę.
Jak zwykle doktor uratował sytuację.
Nagle szafa grająca puściła All Summer Long Kid Rock. Jak na zawołanie.
Tak naprawdę wcale nie życzyłam temu chłopakowi śmierci.
Bycie szują nie jest grzechem, który należy karać śmiercią. Jednak dołował i bolał mnie fakt, że wszyscy w knajpie przymknęli oko na to, że zostałam seksualnie napastowana.
A Cruz Costello stał obok, taki wysoki, umięśniony i krzepki. Rozpływał się od tych wszystkich komplementów, jakimi zasypywali go klienci.
– ...uratował chłopcu życie! Jak my się odwdzięczymy? Jest pan prawdziwym skarbem tego miasta, doktorze!
– ...kiedy miałeś trzy latka, powiedziałam twojej matce, że kiedyś zostaniesz kimś ważnym, i popatrz tylko. Znowu miałam rację.
– Moja córka kończy niedługo studia i wraca do domu. Jesteś pewien tej Gabrielli, złociutki? Bo chętnie bym was zapoznała.
Oparłam się o kontuar, mrużąc oczy.
Jeden z kumpli nastolatka zadzwonił do matki poszkodowanego, żeby po niego przyjechała. Jerry próbował wszystkich uspokoić i ogłosił, że każdy dostanie lody na pocieszenie, a Gabby przyspawała się do ręki swojego chłopaka i szeptała mu coś do ucha, znakując w ten sposób swoje terytorium.
Cruz próbował zapłacić Jerry’emu, ale ten zaciekle pokręcił głową.
– Nie musi pan płacić, doktorze.
Miałam inne zdanie. Pieniądze doktora mi się przydadzą. Podeszłam do niego z wyciągniętą ręką.
– To ja poproszę o napiwek.
Gabrielli opadła szczęka.
Czułam, że zaraz powie coś niemiłego. I fakt, że przyjaźni się z moją siostrą, a za niecałe dwa miesiące obie będziemy druhnami Trinity, nie miał najmniejszego znaczenia.
Dziś utwierdziłam się w przekonaniu, że jestem w Fairhope wyrzutkiem i wszyscy tu myślą, że mają prawo być dla mnie podli.
Na szczęście Cruz ją powstrzymał i poklepał jej płaski tyłek z leniwym, krzywym uśmiechem.
Dobrze wiedział, że nie znoszę, gdy odgrywa rolę złotego chłopca.
– Zaczekaj na mnie w aucie, żabko.
– Ale Cruuuz! – jęknęła nadąsana Gabby i tupnęła nogą.
– Ja się tym zajmę – zapewnił ją.
– W porządku. Tylko nie bądź dla niej zbyt miły – prychnęła. Złapała kluczyki do samochodu, które jej rzucił, i wyszła z knajpy.
Cruz i ja staliśmy naprzeciwko siebie jak dwoje kowbojów tylko czekających na znak, by wyciągnąć rewolwery.
– Nawet mi nie podziękujesz?
Na dźwięk jego aksamitnego głosu w mojej klatce piersiowej rozlało się nieproszone ciepło. Miał sylwetkę jak Justin Hartley i aż chciało się poczuć ją na sobie.
– Za co? – zapytałam rozbawiona. – Za to, że żyjesz, że jesteś lekarzem czy wielkim wrzodem na czterech literach?
– Za uratowanie tego dzieciaka.
– Ten dzieciak uszczypnął mnie w tyłek i zrobił zdjęcie moich majtek.
– Nie miałem o tym pojęcia – odparł spokojnie.
Uwierzyłam mu, ale co z tego? Byłam tak wściekła, że już nie myślałam logicznie.
– Daj napiwek albo spadaj – syknęłam.
– Chcesz dostać napiwek? – zapytał głosem pozbawionym emocji, mrużąc ciemnoniebieskie oczy. – A może lepiej dam ci dobrą radę? Naucz się manier. Im szybciej, tym lepiej.
– Przykro mi – mruknęłam, przyglądając się swoim paznokciom. – Obecnie nie przyjmuję zapłaty w postaci wróżb z ciasteczek. Tylko gotówką lub przelewem na numer telefonu.
– Naprawdę oczekujesz napiwku po sprzeczce z Gabriellą? – Wydawał się zaniepokojony moim stanem, zupełnie jakby myślał: „Nie dość, że dziunia, to jeszcze taka z ilorazem inteligencji na poziomie kanapki z masłem orzechowym. I to bez dżemu”.
– Naprawdę. Ona dobrze wie, że nie sprzedajemy tutaj organicznego mięsa. Albo rukoli. Po co ciągle pyta?
Jeśli zaraz mi odpowie, że klient ma zawsze rację, dodam go do mojej niekończącej się listy ludzi, których powinnam zamordować. Choć właściwie i tak znajdował się w pierwszej dziesiątce – za te wszystkie razy, gdy widywaliśmy się na rodzinnych spotkaniach, a on udawał, że nie istnieję.
– A dlaczego sama nie udzielisz jej jasnej odpowiedzi? – odgryzł się.
Mogłabym przysiąc, że na chwilę – maleńką, dosłownie na ułamek sekundy – jego maska grzecznego chłopca pękła i przez szczelinę przedarła się irytacja.
– A może ty pilnuj własnego nosa?
Zauważyłam, że jego wzrok zatrzymał się na moich ustach.
Wiedziałam, że mam na twarzy pół kilo tapety i grubą warstwę różowej szminki. Ale Cruz nigdy nie powiedział złego słowa na czyjś temat. Nawet na mój.
Jego nozdrza zafalowały, kiedy zaczerpnął powietrza, żeby się uspokoić. Skinął głową.
– W porządku, Tennessee. – To kolejna rzecz. Wszyscy nazywają mnie Nieogarniętą Nessy. Tylko on używa mojego pełnego imienia i zawsze czuję się przy tym tak, jak gdyby mnie karał. – Będę pilnować własnego nosa. Może zacznijmy od teraz, co? Czy już zarezerwowałaś bilety na nasz rejs?
No tak.
Ze względu na to, że moi rodzice płacą za ślub Trinity i Wyatta, rodzice Cruza postanowili zaprosić obie rodziny na przedślubny rejs. Żebyśmy wszyscy mogli się lepiej poznać.
Costellowie często brali udział w takich wycieczkach, więc wykorzystali uzbierane punkty, aby zarezerwować kajutę dla nowożeńców, a także pokoje z podwójnym łóżkiem dla siebie i moich rodziców.
Mój syn Bear błagał, żeby spać w apartamencie moich rodziców, którzy będą mieć prywatne jacuzzi i barek ze słodyczami. To jego pierwsze wakacje w życiu, więc się zgodziłam. To oznaczało, że Cruz i ja musimy sami zarezerwować sobie kajuty. Ze względu jednak na to, że Cruz ma „prawdziwą pracę”, a ja mnóstwo wolnego czasu (to słowa mojej matki, nie moje), zostałam oddelegowana do ich znalezienia.
– Pracuję nad tym.
– Nie wiedziałem, że zarezerwowanie biletów kosztuje tyle wysiłku.
Poprawiłam sztywną od lakieru blond fryzurę.
– Może dla ciebie to proste, ale ograniczonym umysłowo ludziom pewne rzeczy zajmują więcej czasu. Gdzie w ogóle rezerwuje się te bilety? W tych... Internetach, tak? – Przekrzywiłam głowę. – To coś takiego w komputerze? Z tymi małymi literkami i filmikami o kotkach?
Na jego mocno zarysowanej szczęce drgnął mięsień.
Tylko raz.
Ale to wystarczyło, by wzbudzić we mnie niepohamowaną uciechę. Wszyscy dobrze wiedzą, że Cruza Costella nic nie jest w stanie wytrącić z równowagi.
– Zarezerwuj bilety, Tennessee.
– Tak jest, proszę pana. Łóżko pojedyncze czy podwójne?
– Pytasz, czy zamierzam zabrać ze sobą Gabriellę?
– Albo jakąkolwiek inną ledwie pełnoletnią kobietę.
Grubo przesadziłam, bo różnica wieku między nimi nie była aż tak wielka.
Gabby to rówieśnica Trinity, zatem dwudziestopięciolatka. A moja siostra wychodziła za starszego brata Cruza.
Cruz włożył rękę do przedniej kieszeni spodni khaki. W casualowym stroju było mu wyjątkowo do twarzy.
– Postaraj się niczego nie spieprzyć, kiedy będziesz kupować te bilety, okej?
Moja maska obojętności spłynęła i rozprysnęła się na podłodze. W mieście uchodziłam za osobę, która zawsze wszystko psuje, ale we własnej opinii nie zasługiwałam na ten tytuł.
– Potrafię zarezerwować dwa bilety na rejs.
– Uwierzę, gdy je zobaczę.
– Wiesz – zaczęłam, nakręcając na palec włosy ułożone we fryzurę, która już dawno wyszła z mody – nie jesteś nawet w połowie tak miły, jak twierdzą ludzie.
– Cały mój jad zachowywałem dla ciebie. – Uniósł daszek bejsbolówki niczym kowboj kapelusz. – Jakieś słowa na odchodne, Tennessee? W samochodzie czeka na mnie dziewczyna.
Racja.
Jego błyszczące audi Q8 pasowało do pięknej dziewczyny. I pięknego życia.
Odpowiedziałam mu na pytanie środkowym palcem, korzystając z faktu, że wszyscy wokół żywo komentowali niedoszłą śmierć chłopaka, więc nikt tego nie zauważył.
Nie byłam dumna z tej odpowiedzi, ale gest sprawił mi niemałą satysfakcję.
Tego wieczoru byłam bliska łez.
Próbowałam się nad sobą nie użalać, ale czasami bywało to zbyt trudne.
Mój syn wymarzył sobie nową grę, Assassin’s Creed, ale nie miałam pieniędzy. A najgorsze było to, że nawet o nią nie poprosił.
Dowiedziałam się o tym od mojej matki, kiedy zadzwoniłam do niej, wracając z pracy swoją hondą odyssey toczącą się ulicą jak pijana studentka po imprezie.
Podobno mój syn zaproponował, że skosi jej trawnik za pieniądze, aby móc kupić tę grę.
– Kupiłabym mu ją bez wahania, kochanie, ale wiesz, ile w tych grach przemocy. Wydaje mi się, że on w ogóle nie powinien w nią grać.
Na próżno tłumaczyłam, że zakazywanie Bearowi grania w gry to syzyfowa praca. Takie były jego zainteresowania i tak spędzał czas z kolegami. Nic na to nie poradzę. Jednocześnie czułam się przytłaczająco kiepską matką. Życiowa porażka. Nawet nie było mnie stać, aby kupić synowi grę.
Może Gabriella miała rację.
Może powinnam się zamknąć, wmówić jej, że mięso jest organiczne, i znieść okazjonalne molestowanie w zamian za wielki napiwek.
Otworzyłam drzwi wynajmowanego domu. Wnętrze zostało pomalowane na bladoniebiesko. Pierwotnie było tu szpetnie, ale dzięki temu właściciel zszedł nieco z czynszu, a my z Bearem odmalowaliśmy ściany. W środku znajdowały się tylko najpotrzebniejsze meble, które dostałam od przyjaciół i rodziny.
Ale to był nasz dom i byliśmy z niego dumni.
Zdjęłam szpilki i rzuciłam je na podłogę, a torebkę i kurtkę zostawiłam na kredensie. Padałam ze zmęczenia. Byłam zmęczona tym, że nie jestem w stanie kupić synowi wymarzonej rzeczy, pryszczatymi rudymi nastolatkami, którzy w pracy szczypią mnie w tyłek, Gabriellą, jej smukłymi nogami i beztroskim życiem pełnym lukratywnych kontraktów, doktorem Costellem, który z jakiegoś powodu mnie nienawidzi.
Koniecznie muszę wydostać się z tego miasta. I zrobię to, gdy tylko Bear skończy liceum.
– Misiaczku? Jesteś tutaj? – zawołałam.
W kuchni zabrzęczały garnki. Hałas przybierał na sile z każdym moim krokiem stawianym w ciemnym salonie.
– Mamo? Zrobiłem makaron. Przepraszam, miałem dużo zadane i zapomniałem wyjąć kurczaka do rozmrożenia.
Weszłam do kuchni i zamknęłam syna w miażdżącym uścisku. Zrobiłam krok w tył, żeby przyjrzeć się jego twarzy, a potem pociągnęłam go za uszy i pocałowałam w czoło. Nie lubił, gdy tak robiłam, ale znosił to posłusznie.
Bear miał dopiero trzynaście lat, a już przewyższał mnie o głowę. Nie powinnam się dziwić, bo wdał się w ojca, który w liceum grał w drużynie futbolowej na ataku i miał metr dziewięćdziesiąt wzrostu.
Widok mojego syna powinien mnie dobijać.
Wyglądał kropka w kropkę jak Robert Gussman: te same miękkie kasztanowe włosy, łobuzerskie szmaragdowe oczy ze złotymi plamkami, głębokie dołeczki w policzkach, widoczne nawet bez uśmiechu, i lekko przekrzywiony nos.
Powinno mnie to boleć, ale wcale tak nie było.
Bear był zupełnie inną osobą, a Rob wyłącznie wyblakniętą blizną. Był jak list napisany ołówkiem, który z czasem się wytarł i słowa stały się niemal nieczytelne.
– Makaron brzmi pysznie.
Stanęłam na palcach, żeby pocałować go w policzek. Bear, choć przystojny, pachniał skarpetkami, hormonami i kozami, jak wszyscy chłopcy w jego wieku.
Odsunęłam się i zauważyłam, że już nakrył do stołu i podał kolację.
– Jak było w szkole?
Usiedliśmy i zabraliśmy się do jedzenia makaronu w wersji ekstra al dente (innymi słowy: mocno niedogotowanego), zanurzonego w podejrzanym marketowym sosie.
– Dobrze. Pan Shepherd wciąż namawia mnie na dołączenie do drużyny futbolowej. To już się robi nudne. Ale poza tym spoko.
– Nie pozwól do niczego się zmusić. Nie jesteś jak Rob. Nie musisz grać w drużynie.
– Nie zostanę mięśniakiem. Nie ma szans. Zbyt dużo wysiłku, a nic z tego nie masz.
– Coś jeszcze się wydarzyło?
Bear zmarszczył nos, co uwydatniło jego dołeczki.
– W sumie nie.
Poczułam w piersi bolesny skurcz. Nie chciał powiedzieć mi o grze, bo wolał mnie nie martwić.
– A jak było w pracy? – Nakręcił na widelec trochę czerwonego makaronu i włożył go do ust.
Cóż, synu, miałam gorszy dzień niż Abraham, gdy Bóg oznajmił, że ów dziewięćdziesięciodziewięcioletni mężczyzna ma się obrzezać.
Tym razem to ja postanowiłam skłamać. Albo przynajmniej podsunąć mu okrojoną wersję prawdy.
– Świetnie. Jerry będzie mnie potrzebować na dodatkowych zmianach przez kolejne tygodnie. A to oznacza więcej pieniędzy. Możemy trochę zaszaleć. Masz jakieś życzenia? – zapytałam, zatrzymując widelec przy ustach.
Na szczęście ten głupi rejs mieli opłacić Costellowie, którzy śpią na pieniądzach.
– Nie. Mną się nie przejmuj. Powinnaś kupić coś sobie, mamo. Nigdy nie wydajesz na siebie pieniędzy.
– Bzdura. – Zakrztusiłam się jedzeniem i pomachałam palcami. O kurde, czy on tu nalał tabasco? – Chodzę na paznokcie.
– Nie ściemniaj. Ciocia Gail robi ci je za friko. Nie jestem głupi. – Wywrócił oczami.
To prawda. Mój syn był ponadprzeciętnie inteligentny jak na swój wiek. Powinnam w końcu przestać go okłamywać, nawet jeśli tylko w błahych sprawach, dzięki czemu miałam poczuć się lepiej.
Reszta wieczoru upłynęła nam spokojnie.
Obejrzeliśmy American Idol, jedząc lody pistacjowe przed telewizorem. Śmialiśmy się i wydawaliśmy werdykty, choć żadne z nas nie miało talentu do muzyki. Później Bear pocałował mnie w czoło, życzył mi dobrej nocy i zniknął w swoim pokoju.
Wkrótce potem usłyszałam wydostające się przez otwarte drzwi ciche pochrapywanie. Ten dzieciak przespałby wyścigi konne. I to jadąc na koniu.
Uśmiechnęłam się do siebie i pokręciłam głową. Po drodze do kuchni zebrałam puste miseczki po lodach i szklanki po mrożonej herbacie. Kiedy myłam naczynia, rozległ się dzwonek do drzwi.
Westchnęłam cicho, zakręciłam wodę i wytarłam ręce.
Dzwonek rozległ się po raz kolejny, zanim dotarłam do drzwi.
– Już idę, idę. Spokojnie.
Czy to moja matka? Może mijała mój dom w trakcie kolejnego z wieczornych spacerów, dzięki którym ma nadzieję schudnąć, i teraz mi oznajmi, że jednak postanowiła kupić Bearowi grę? A może moja siostra chce, abym rzuciła okiem na wprowadzone na ostatnią chwilę zmiany w dekoracjach lub weselnym menu?
Otworzyłam drzwi i powietrze uszło z moich płuc.
Na ganku stał Rob Gussman, moja licealna miłość i ojciec Beara, który nigdy nie interesował się swoim synem.
Zostawił mnie, gdy dowiedział się o ciąży, a teraz się pojawił. Po trzynastu latach.
– Nieogarnięta Nessy. – Uśmiechnął się. – Widzę, że dorosłaś. I nieźle wyglądasz.