Bądź moją królową - ebook
Bądź moją królową - ebook
Matteo de la Cruz został porzucony przez narzeczoną. Nie był zakochany, więc nie przeżył tego zbytnio, ale nadal chce się ożenić. Przychodzi mu do głowy, że mógłby poślubić swoją asystentkę Livię, która od lat doskonale organizuje mu życie. Składa jej atrakcyjną, jak sądzi, propozycję, lecz Livia nie dość, że odmawia, to jeszcze odchodzi z pracy. Matteo nie wyobraża sobie życia bez Livii. Jedzie do Paryża, by ją odnaleźć i przekonać do zmiany decyzji…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-7985-7 |
Rozmiar pliku: | 566 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Matteo de la Cruz, król Monte Blanco, rządził niepodzielnie całym terytorium swojego małego państewka, od zielonych drzew, po białe góry na horyzoncie.
Wkroczywszy do swego doskonale zaprojektowanego gabinetu w najwyższej wieży królewskiego pałacu, jak zwykle zastał swą asystentkę przy biurku, pochyloną nad laptopem. Obok leżały cztery notatniki z długopisami w różnych kolorach. Livia dbała o porządek, ale w czasie pracy trzymała wszystko co potrzebne pod ręką.
Livia nie miała nazwiska, jako że nie posiadała rodziny. Matteo nie używał jej imienia. Wolał nazywać ją Myszką. Nie obchodziło go, czy lubi to przezwisko. Grunt, że sam je dla niej wybrał, bynajmniej nie z powodu drobnej postury, pospolitego wyglądu czy nieśmiałości, jak przypuszczał jego brat, książę Javier, tylko dlatego, że sam jako władca porównywał się do lwa. Czasami odczuwał przy tej delikatnej osobie taką ulgę, jakby wkraczając w jego życie, usunęła z jego łapy bolesny cierń.
On też diametralnie odmienił jej życie. Podczas swojego pierwszego objazdu kraju po koronacji, wkrótce po śmierci ojca, znalazł ją zagłodzoną, bez środków do życia. Kraj potrzebował reform po latach rządów żelaznej ręki bezwzględnego dyktatora. Wypatrzył ją na śniegu, na skraju alei, skuloną i zziębniętą, podniósł z ziemi i zaprowadził do limuzyny. Patrzyła na niego rozszerzonymi z przerażenia oczami. Nie winił jej za nieufność. Nie ulegało wątpliwości, że życie jej nie rozpieszczało.
W tym momencie postawił sobie za cel poprawę jej losu. Zobaczył w niej symbol planowanych przemian. Nakarmił ją porządnie, dał dach nad głową i pracę w pałacu. Uznał Livię za zbyt kruchą, żeby zakwaterować ją na terenie posiadłości w pomieszczeniach dla służby. Wbrew panującym obyczajom przydzielił jej sypialnię w pałacu.
Jako że umiał rozpoznawać w ludziach talenty i wykorzystywać je dla własnych korzyści, szybko odkrył jej zdolności organizacyjne. Wtedy wpadł na pomysł awansowania jej na swoją asystentkę. W następnych latach pełniła znacznie ważniejszą rolę.
Po śmierci ojca wyrzucił z pałacu wszystkich jego doradców. Postanowił zacząć wszystko od nowa. Dlatego uczynił Livię swoją asystentką, zarządczynią i doradczynią w jednej osobie. A wkrótce jego mała Myszka będzie kimś jeszcze.
Należała do niego. Całkowicie, bez reszty.
– Szukałem cię, Livio – zagadnął.
– Wasza wysokość zawsze mnie tu zastanie, o ile nie uczestniczymy w jakimś wydarzeniu poza pałacem, a na dzisiaj nie mamy żadnego w planie.
– Racja. Przyszedłem, żeby z tobą porozmawiać.
– Słucham – odrzekła spokojnie, nie odrywając wzroku od ekranu.
Upięła jasnobrązowe włosy w kok na czubku głowy. Tylko kilka niesfornych pasemek okalało delikatną buzię z zadartym noskiem, świadczącym o uporze. Duże, okrągłe okulary skrywały wielkie szafirowe oczy w oprawie jasnych rzęs. Wydatniejsza górna warga, wygięta w dramatyczny łuk, nadawała jej nadąsany wygląd. Drobne, lekko opalone palce sprawnie uderzały w klawisze.
Choć jej nietypowa uroda robiła na nim wrażenie, usilnie je ignorował.
Mózg Livii zawierał więcej informacji niż komputer na jej biurku. Pamiętała każdy najdrobniejszy szczegół, co pozwalało mu skupić uwagę na rządzeniu państwem. Ten układ bardzo mu odpowiadał.
– Po ślubie Violet z Javierem zostałem bez narzeczonej – oznajmił. – Pomyślałem, że ty powinnaś zostać moją żoną.
– Nie – ucięła krótko, nie przerywając pracy, jakby usłyszała coś nieistotnego jak prognozę pogody.
– To nie była prośba.
– Tradycyjne oświadczyny mają formę pytania, a decyzja o zawarciu małżeństwa wymaga zgody drugiej strony – przypomniała irytująco obojętnym tonem.
– Ja jej nie potrzebuję.
– Mimo to odmawiam.
– To sensowne rozwiązanie.
– Tak jak połączenie masła orzechowego z czekoladą w popularnych cukierkach, a mimo to ich nie lubię.
– Potrzebuję żony.
– Znajdę ci jakąś, ale nie wyjdę za ciebie – oświadczyła, nadal stukając w klawiaturę.
Zaszokowała go. Mężczyźni drżeli ze strachu przy każdej oznace jego niezadowolenia, a drobniutkiej Myszce nawet powieka nie drgnęła!
– Chyba doceniasz zaszczyt, jaki ci czynię?
Dopiero wtedy podniosła na niego olbrzymie, szafirowe oczy. Zobaczył w nich pogardę! Wyciągnął ją z rynsztoka, zaoferował pozycję królowej, a ona nim gardziła!
– Nie potrzebuję zaszczytów, ale z pewnością każda inna będzie zachwycona. Choć pochlebiają mi oświadczyny zaraz po odrzuceniu ich przez inną, uważam, że najlepiej, jak rozwiążesz problem w taki sposób jak inni władcy.
– To znaczy w jaki?
– Nie mam pojęcia. Nie pochodzę z królewskiego rodu. Może za pomocą politycznej intrygi albo wielkiego balu, na którym panny z całego królestwa zaprezentują swoje atuty? Albo przez sprawdzenie, która z nich wyczuje ziarnko grochu pod stosem dwudziestu materacy?
Nikt dotąd nie wystawił cierpliwości Mattea na równie ciężką próbę.
– Nie masz prawa mnie odtrącić.
– Bo wtrącisz mnie do lochu?
Kiedy tak na niego patrzyła, powoli mrugając powiekami, znów nasunęła mu skojarzenia z myszą. Choć się go nie bała, odnosił wrażenie, że wystarczy jeden fałszywy ruch, żeby umknęła.
– Naprawdę myślisz, że cię uwiężę?
– Nie. Obydwoje wiemy, że przy całej swojej arogancji nie jesteś tyranem, jak twój ojciec.
– Mogłem cię zostawić na drodze.
– Nie, bo masz serce. Twarde, ale dobre.
– Przemyślałem moją propozycję. Znam swoje obowiązki wobec kraju i narodu. Rozumiem, na czym polega rola królowej, i uznałem, że ty ją najlepiej wypełnisz.
– Z całym szacunkiem, to błędna ocena.
– Myszko…
– Nie zastraszysz mnie. Nie mam już siedemnastu lat. Nie przerazi mnie perspektywa utraty wszystkiego, co mi dałeś, ani zaszczytu przebywania w twoim towarzystwie. Już nie można mną manipulować – oświadczyła stanowczo, przenosząc z powrotem wzrok na ekran komputera.
Matteo pojął, że równie dobrze mógłby mówić do ściany.
Oświadczyny Mattea nie zaskoczyły Livii. Od chwili odwołania jego ślubu z Violet King, która wybrała jego brata, księcia Javiera, przewidywała, że zaproponuje jej małżeństwo. Myślała tylko, że Matteo zaproponuje jej małżeństwo dzień później.
Najgorsze, że zerwanie zaręczyn ogromnie ją ucieszyło. Przywołało dziewczęce marzenia, na które kobieta z jej pochodzeniem absolutnie nie mogła sobie pozwolić. Tym niemniej popuściła na chwilę wodze fantazji. Wyobraziła sobie huczne, królewskie wesele, nie dlatego, że takiego pragnęła, tylko dlatego, że stanowiło naturalną konsekwencję miłości do króla.
Kochała Mattea. Pokochała go już jako siedemnastolatka, w chwili gdy podał jej pomocną, królewską dłoń, żeby wyciągnąć ją z rynsztoka. Jakżeby inaczej?
W życiu nie widziała atrakcyjniejszego mężczyzny. Oczywiście z początku ją przerażał. Widziała w nim groźną bestię. Władczy, majestatyczny, przypominał jej lwa. Nie wątpiła, że usunie każdą przeszkodę, jaka stanie mu na drodze, że w razie potrzeby pokaże swą nieokiełznaną siłę, choć zrobił wszystko, żeby przekonać naród, że nie będzie tyranem jak jego ojciec.
Zapowiedział, że nie wtrąci nikogo do lochu, że nikt nie zniknie w środku nocy za wyimaginowaną krytykę monarchy. Obiecał mieszkańcom Monte Blanco sprawiedliwe rządy.
Mimo to widziała w nim zagrożenie, nie tylko dlatego, że lata spędzone na ulicy nauczyły ją ostrożności. Matteo budził w niej lęk, ale może właśnie dlatego kompletnie ją oczarował, choć od początku wiedziała, że król musi pozostać poza zasięgiem nędzarki z ulicy.
Z czasem jednak zauważyła, że zaczął ją postrzegać jako wielofunkcyjne narzędzie w rodzaju scyzoryka, zdolne wykonać każde powierzone zadanie.
Kiedy opadły emocje po zerwaniu zaręczyn z Violet King, Livia doszła do wniosku, że Matteo nie przepuści okazji, żeby wziąć sobie poręczną żonę, bynajmniej nie ze względów uczuciowych, lecz z powodu jej użyteczności. Wolałaby umrzeć niż żyć w zaplanowanym na zimno małżeństwie bez miłości.
Przez całe lata praktycznie jej nie zauważał. Zlecał jej wysyłanie pożegnalnych podarunków porzucanym kochankom. Wymyślała powody, dla których nie może się dłużej z nimi spotykać i organizowała mu dyskretne randki z kolejnymi. Widziała, jakie kobiety lubi. Nawet była narzeczona, a obecnie żona Javiera, piękna, wrażliwa Violet King o ponętnych kobiecych kształtach i żywiołowym usposobieniu odstawała od jego ulubionego typu.
Wolał wyrafinowane, lodowate piękności, ubrane w eleganckie stroje, o platynowych włosach i imponującym wzroście, pasującym do jego królewskiej postury.
Livia ledwie sięgała mu do połowy torsu, na wysokich obcasach najwyżej do podbródka. Nie miała ich ciętego dowcipu ani umiejętności zmrożenia przeciwnika równie zimnym, co olśniewającym uśmiechem jak z reklamy pasty do zębów.
Wbrew powszechnej opinii o blondynkach bynajmniej nie wybierał głupich. Każda z nich w kulturalny sposób potrafiła ugodzić oponenta słowem jak sztyletem. Każda też umiała wykorzystać swą pozycję dla własnych korzyści.
Livia posiadała za to dwa bardzo mocne atuty: stanowczość i świetną pamięć.
Niewzruszona postawa pomagała jej odprawiać z kwitkiem mężów stanu zabiegających o audiencję u monarchy. Stawiała też twardy opór byłym królewskim faworytom, organizatorom przyjęć i dziennikarzom usiłującym utorować sobie do niego drogę.
Niczego nie zapominała. Doskonale pamiętała, czy Matteo rzeczywiście czekał na czyjś telefon. W mig rozpoznawała kłamstwo. Wiedziała, kiedy porzucił konkretną kochankę, i potrafiła w mgnieniu oka obliczyć, czy to możliwe, że nosi w łonie jego dziecko.
Mimo świadomości własnych zalet nie wierzyła, żeby nagle zapałał do niej namiętnością. Wiedziała, że w niczym nie przypomina kobiet, jakie mu się podobają, i że wybierze żonę wyłącznie z rozsądku. Dlatego wolałaby, żeby przyszedł do niej w jakiejś zwykłej sprawie, jak na przykład organizacja balu.
– Nie utrzymasz swojej pozycji, jeżeli mi odmówisz – zagroził.
Livia uniosła głowę i popatrzyła na twarz, która stała się jej bliska, a potem na pałac, który przez lata był jej domem.
Matteo dobrze jej płacił. Nie musiała tu zostać. W czasie pracy u niego nabyła wiele cennych umiejętności. Uzupełniła wykształcenie, zdobyła kilka dyplomów i bogate doświadczenie zawodowe na stanowisku asystentki. Była dyskretna i pracowała z najważniejszymi osobistościami w Monte Blanco. Nie obawiała się o przyszłość, gdyby postanowiła odejść.
– Więc złożę wymówienie – odparła, wstając z miejsca.
Zerknęła na kalendarze z dokładnymi planami na cały rok. Zaplanowała wszystko w najdrobniejszych szczegółach, co do minuty, łącznie z tym, co Matteo na siebie założy, z kim będzie rozmawiał, jakie samochody zawiozą go i przywiozą. Sama koordynowała przebieg każdego państwowego wydarzenia.
Ustalała, dokąd poleci jego prywatny samolot, gdzie nabierze paliwa, gdzie wyląduje po drodze, żeby Matteo mógł wykorzystać wszystkie polityczne możliwości do maksimum. Zapisała nawet, w co będzie ubrana, bo zawsze musiała być pod ręką podczas każdego publicznego wydarzenia. Zawsze w czerni, niemal niewidzialna, wtapiała się w tło. Traktowała siebie jako rodzaj służącej, równie niezauważalnej jak mysz zamieszkująca dziurę w ścianie, kiedy jej nie potrzebował.
I nagle postanowił wziąć ją za żonę.
Nie! Wykluczone!
Już źle znosiła stałą bliskość Mattea, wiedząc, że pozostaje poza jej zasięgiem. Jeszcze gorzej by zniosła związek na papierze.
– Nie możesz wymówić posady.
– Właśnie wymawiam – odrzekła, wzruszając ramionami.
Zostawi wszystkie kalendarze i notatniki i więcej na nie nie spojrzy. Nawet ich nie wspomni. Nagle ogarnęła ją tak wieka radość jak wtedy, kiedy wyszło na jaw, że Matteo nie poślubi Violet.
Przeczuwała, że przeżyje złamanie, kiedy to, co się wydarzyło, w pełni dotrze do jej świadomości, ale na razie czuła się jak nowo narodzona, silna i niezależna. Nie wyjdzie za niego i nie będzie już jego asystentką. Nie wykluczała, że po opuszczeniu pałacu nadal zostanie w Monte Blanco.
Z obecną determinacją w niczym nie przypominała zziębniętej, zagłodzonej dziewczyny, którą zgarnął z ulicy. Tamta wynędzniała, rozgoryczona istota nie potrafiła podjąć żadnej decyzji. Walczyła tylko o przetrwanie.
Trzymała w cholewie nóż do obrony przed natrętami. I używała go. Żaden mężczyzna nie zdołał jej zniewolić. Głód uczynił ją chytrą. Kiedy znalazła kęs jedzenia, nie dzieliła się z nikim, nawet z głodującymi współtowarzyszami niedoli. Nie oczekiwała niczego oprócz kolejnego wschodu słońca.
Nie wyobrażała sobie niczego prócz głodu, smutku i osamotnienia. Nie przypuszczała, że kiedyś zostanie osobistą asystentką monarchy, a jednak znalazła w sobie siłę, żeby odrzucić ofertę zostania królową.
Żałowała, że nie może cofnąć czasu i opowiedzieć wszystkiego tamtej młodziutkiej, zahukanej Livii, która spędziła całe lata na ulicy po porzuceniu przez własną matkę, niechciana i nikomu niepotrzebna.
Pamiętała ból i strach, kiedy stała sama w wesołym miasteczku z kłębem waty cukrowej, wyczekując jej powrotu. Nie wątpiła, że po nią przyjdzie. Dopiero po wielu dniach przyjęła do wiadomości, że została porzucona na zawsze, z premedytacją.
Ostatni słodki poczęstunek w wesołym miasteczku nie uśmierzył jej bólu. Nic go nie mogło złagodzić. Doświadczenie nauczyło ją, co czuje człowiek przywiązany do kogoś, komu na nim nie zależy. I jaki koniec go czeka.
Dlatego wolałaby umrzeć niż zostać niekochaną żoną Mattea. Porzuciłby ją tak jak matka. Znów zostałaby sama jak palec w środku wesołego miasteczka z watą cukrową na otarcie łez.
Dawno wyrosła z dzieciństwa. Nie potrzebowała niczyjej litości. Miała pieniądze, doświadczenie zawodowe i bystry umysł.
– Nie możesz mnie opuścić – powtórzył Matteo.
– Mogę. I opuszczę. Za nic w świecie za ciebie nie wyjdę.
Wzięła płaszcz i torebkę i wymaszerowała z biura z uśmiechem na ustach. Przypuszczała, że Matteo po raz pierwszy w życiu usłyszał ryk myszy.