Bajki - ebook
Bajki - ebook
Bolesław Londyński pisał także pod pseudonimami: M. Rościszewski oraz Bruno Las. Urodził się 5 stycznia 1855 w Radzyniu Podlaskim a zmarł 30 września 1928 w Poznaniu. Był autorem tłumaczeń na język polski (przełożył m.in. "Cyrano de Bergeraca") oraz autorem wielu podręczników dobrego wychowania i bajek dla dzieci.
Miło nam zaprosić Państwa do zapoznania się z kolejnymi bajkami Bolesława Londyńskiego. Bajki te nadają się idealnie do czytania naszym pociechom. Czytanie dzieciom bajek ma niezmiernie istotny wpływ na rozwój umysłu i osobowości dziecka. Czytanie w dobie XXI wieku jest ważniejsze niż kiedykolwiek wcześniej. Dlaczego? Ze względu na szybką dezaktualizację danych, szybkie przyrastanie nowych informacji oraz swoistą „lawinę informacyjną”, jaką serwują nam media. Niestety, dzieci XXI wieku wychowują się w kulturze telewizyjnej, która nie tylko nie rozwija u maluchów myślenia i koncentracji uwagi, ale dodatkowo znieczula na agresję i wywołuje u niejednego małego widza lęki i niepokoje. Wydaje się, że sięganie po książki naszych babć czy mam jest staroświeckie. Badania naukowe potwierdzają jednak, że czytanie dzieciom bajek ma zbawienny wpływ na psychikę malucha i stymuluje rozwój poznawczy szkraba.
Spis treści
Jelonek
Jutrzenka
Czapka-niewidka
Frankowe szczęście
Podrzutek
Triumf słońca
Błędny ognik
Historja małej nefry i jej ulubieńca pepa
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-64343-32-2 |
Rozmiar pliku: | 3,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Nie wesoło żyło się na świecie Jasiowi i Zosi od chwili, gdy po śmierci matki zmuszeni byli przenieść się do pewnej starej wiedźmy, która ich morzyła głodem i biła ciągle.
— Już dłużej tu nie wytrzymam! — rzekł pewnego razu mały Jaś i wziąwszy siostrzyczkę za rękę, poprowadził w pole.
Szli i szli po łąkach, po polach, po kamieniach i nareszcie, pod wieczór, zmęczeni i wyczerpani, zaszli do wielkiego, starego lasu, gdzie wyszukawszy spróchniałe drzewo, postanowili ukryć się w nim na nocleg i zasnęli tak mocno, że obudzili się dopiero nazajutrz o świcie, gdy małe ptaszki zaczęły skakać i ćwierkać na gałęziach.
— Poszukajmy strumyczka, siostruniu, pić mi się chce okrutnie! — zwrócił się Jaś do Zosi.
I wyskoczywszy z dziury w drzewie, spiesznie skierował się do leżącego w pobliżu źródła, nie przypuszczając, że tuż przy nim, ukryta w krzakach, siedzi stara czarownica, w celu obrócenia każdego, kto się zbliży wody zaczerpnąć, w dzikie zwierze. Zosia tymczasem, bojąc się zostać sama w drzewie, pobiegła za bratem i zobaczywszy z daleka błyszczący strumień, wyprzedziła go nawet.
— Kto się ze mnie wody napije, ten się w tygrysa zamieni! — wyszemrał strumyk nad samym uchem dziewczynki.
Zlękła się Zosia tych słów okropnych i zaraz powiedziała o wszystkim bratu, błagając go, żeby nie pił z tego źródła, lecz żeby lepiej poszukał innego.
— Zrobię to — zgodził się Jaś, — chociaż, co prawda, pić mi się chce ogromnie.
— Pójdźmy stąd, pójdźmy — upierała się Zosia i pociągnęła go za sobą po wąskiej stromej ścieżynce.
Odszedłszy spory kawałek drogi, dzieci znowu znalazły źródło, do którego chciwie przypadły.
— Kto ze mnie napije się wody, ten z człowieka stanie się złym wilkiem — wyszemrało źródło i Zosia, równie jak poprzednio, całą siłą odciągnęła brata.
— Dobrze, niech będzie jak chcesz — rzekł Jaś — lecz pamiętaj, że jeżeli teraz trafimy na źródło, to już ci nie ustąpię. Tobie się roją jakieś głupstwa, a ja umieram z pragnienia.
Zosia nic na to nie odrzekła. Przez jakieś pół godziny dzieci szły w milczeniu. Aż wreszcie w oddali ukazało się źródło; dzieci przyspieszyły kroku i już miały napić się wody, gdy znów dał się słyszeć głos niewidzialny:
— Kto się ze mnie wody napije, ten się zamieni w jelonka!
Zosia chciała znów odciągnąć brata, ale było już za późno! Chłopczyk, przypadłszy do źródła, chciwie łykał wodę, po czym rzeczywiście, zamienił się na pięknego, rosłego jelonka. Gorzko zapłakała Zosia, spostrzegłszy taką zmianę, gorzko zapłakał nieszczęśliwy jelonek, tuląc się i łasząc do dziewczynki.
— Ha, cóż zrobić, miły jelonku — rzekła nareszcie Zosia. — Nie płacz, nie wyrzekaj, łzy nic twej niedoli nie pomogą. Bądź spokojny, ja chodzić będę za tobą i będę o ciebie dbała.
Przy tych słowach zdjęła z nóżki podwiązkę i zrobiwszy z niej obrożę, włożyła ją na szyję bratu, ażeby go łatwiej było oprowadzać po lesie. W ten sposób przewędrowały cały dzień aż do głębokiej nocy. Nareszcie, zbliżyli się do maleńkiej niezamieszkałej chaty.
— To doskonale — rzekła Zosia — domek pusty, można w nim nie tylko przenocować ale i osiedlić się na stałe.
Przywiązawszy jelonka do płota, najpierw narwała dla niego trawki i potem dopiero poszła szukać dla siebie orzeszków i jagódek. Zjadłszy wieczerzę z wielkim apetytem, położyła główkę na plecach swego wiernego przyjaciela i twardo zasnęła.
Tak przeżył brat z siostrą przeszło miesiąc; nic ich nie martwiło, znikąd nie mieli smutku, mogliby się byli uważać nawet za zupełnie szczęśliwych, gdyby tylko biedny jelonek mógłby odzyskać postać człowieka, ale na nieszczęście, co do tego nie było żadnej nadziei.
W końcu nadeszła zima. Gruba warstwa mokrego śniegu okryła całą otaczającą ich przestrzeń, błyszcząc na słońcu, niczym brylanty lub inne drogie kamienie. Król, do którego ten las należał, postanowił urządzić polowanie i w tym celu sprosił do siebie gości z całej okolicy. Głośno zagrały rogi myśliwskie, wesoło szczeknęły psy gończe, a jeszcze weselej jęli gwarzyć pomiędzy sobą myśliwi. Usłyszawszy jakieś niezwykłe ożywienie w lesie, jelonek przeląkł się i posłuszny niejako czyjejś obcej woli, zaczął się wyrywać w tę stronę, z której dochodził gwar i hałas. Zosia nie puszczała go zrazu, ale potem widząc, że nie jest w stanie opierać mu się dłużej, zdjęła podwiązkę i rzekła prawie że z gniewem:
— Jeżeli już tak koniecznie chcesz tam lecieć, to cię puszczę, tylko nie baw się długo, a na noc wróć bezwarunkowo. Gdy przyjdziesz do domu, zastukaj do drzwi i powiedz: "Otwórz, siostrzyczko!" Po tych słowach będę wiedziała, że to ty jesteś, a nie jakiś myśliwy, i śmiało drzwi otworzę.
Jelonek, drżąc z silnego wzburzenia, prawie że nie słuchał słów Zosi, popędził jak strzała, przed siebie i przeleciał tuż przy samym królu, który spostrzegłszy tak piękne zwierzę, chciał je koniecznie pochwycić i popędził za nim w towarzystwie kilku myśliwych. Ale jelonek tak zręcznie im się wymykał, tak zgrabnie sadził przez wszystkie rowy i krzaki, że dogonić go było wręcz niemożnością. Pod wieczór wrócił do swego domku i stuknąwszy do drzwi, poprosił, ażeby go siostra wpuściła. Powtarzało się to przez kilka dni z rzędu. Gdy jelonek usłyszał głosy myśliwych i dźwięki rogów, w tej chwili zaczynał prosić o wypuszczenie go z domku i nie mógł się uspokoić dopóty, dopóki Zosia nie dała mu swobody. Wyskoczywszy na drogę, nie tracąc chwili czasu, biegł prosto na łowczych króla i bardzo go to bawiło, że oni chcieli koniecznie go złapać, a wszystkie ich zabiegi były daremne.
Ale pewnego razu udało im się otoczyć biedaka ze wszystkich stron! Nie wiedział, jak się wydostać i pod wpływem wielkiej trwogi, przebiegł tak blisko od głównego łowczego, że ten ostatni zranił go lekko w nogę, wskutek czego nie mógł już tak zręcznie biegać, jak przedtem. Zebrawszy resztę sił, biedny jelonek puścił się prosto do domu. Łowczy konno jechał jego śladem i dopędził go tej samej chwili, gdy ze słowami: "Otwórz, siostrzyczko!" wpadł we drzwi. Łowczy natychmiast doniósł o wszystkim królowi, który oświadczył w odpowiedzi, że jutro trzeba zrobić poważną obławę na to osobliwe zwierzę.
Tymczasem, jelonek, położony przez Zosię na ciepłym posłaniu, spędził noc całkiem spokojnie, nie czując najmniejszego bólu, i nazajutrz zapragnął znowu wybiec do lasu i podrażnić myśliwych.
— Nie idź, koźliku najmilszy — prosiła go Zosia. — Przeczuwam, że niegodziwi myśliwi zabiją cię.
Ale jelonek nie chciał słuchać żadnych próśb, płakał, tęsknił i rozpaczliwie wyrywał się na wszystkie strony, dopóty, aż Zosia, zniecierpliwiona, musiała ustąpić. Zbliżywszy się do króla, jelonek przystanął, jak gdyby na coś czekał.
— Patrzcie, patrzcie — zwrócił się wtedy król do otoczenia — wszak to ten sam piękny jelonek, o którym wczoraj opowiadał główny łowczy. Dopędźcie go bezwarunkowo, ale nie róbcie mu nic złego i postarajcie się go wziąć żywcem.
Myśliwi przystąpili skwapliwie do wykonania rozkazu króla. Król sam także zadał ostróg koniowi i pocwałował za śladem jelonka, nie bacząc na krzaki i doły. W ten sposób cały dzień zszedł, a jeźdźcy strasznie byli pomęczeni. Cco się tyczy jelonka, ten zdawał się być niezmęczonym i zaledwie słoneczko zaszło, natychmiast skierował się w stronę domku. Król z jednym z myśliwych pomimo znużenia, jechali jego śladem i w tej samej chwili, gdy Zosia wyszła z domku na spotkanie swego wiernego przyjaciela, zrównali się z drzwiami. Spostrzegłszy nieznajomych mężczyzn w kapeluszach z rozwianymi piórami i z myśliwskimi tarczami w dłoniach, Zosia bardzo się zlękła.
Król zauważył jej trwogę i starał się ją uspokoić wszelkimi siłami. Niebawem, dziewczynka ochłonęła nieco ze strachu, a król zaproponował jej, ażeby została jego żoną.
— Chętnie — odparła Zosia — ale proszę mi pozwolić wziąć i jelonka ze sobą. Bez niego będzie mi smutno.
— Weź, naturalnie, znajdzie się miejsce dla niego. Będę go lubił tak samo, jak i ty, i we dwoje doglądać go będziemy.
Posadziwszy dziewczynkę na swego okazałego wierzchowca, król wesoło skierował się w stronę zamku; jelonek biegł obok. Wydawał się smutny i widocznie z żalem opuszczał las, gdzie żyło mu się tak dobrze i swobodnie. Dziewczynka spostrzegła, że drogi jej przyjaciel wygląda nie wesoło i zrobiło się jej żal jelonka.
— Co ci jest? — spytała go łagodnie — co cię tak zmartwiło?
Jelonek zapłakał rzewnymi łzami. Zapłakała z nim i Zosia, po czym szczegółowo opowiedziała młodemu królowi, jak zła czarownica zamieniła jej kochanego braciszka w czworonogie zwierzę. Król słuchał opowiadania swej narzeczonej z wielką uwagą.
Przyjechawszy na zamek, wydał rozkaz pochwycenia czarownicy i spalenia jej na stosie. Rozkaz ten został ściśle wykonany. Zaledwie stara wiedźma zamieniła się w popiół, w tejże chwili ustały wszelkie jej czary. Czworonogi jelonek przybrał swoją dawną ludzką postać. Zosia ucieszyła się niesłychanie. Rzuciwszy się sobie wzajem w objęcia, oboje długo płakali z radości i wzruszenia. Nazajutrz ogłoszono wesele. Gości zjechało się mnóstwo. Przyjęcie było wspaniałe, goście bawili się i ucztowali hucznie aż do późnej nocy. Następnie, rozjechali się do domów, nie szczędząc młodej parze jak najserdeczniejszych życzeń. Młodzi zaczęli kosztować szczęścia w bród. Jaś został przy nich. Król zrobił go wielkim dostojnikiem i dał mu przy dworze bardzo poważne stanowisko. Ale Jaś, obdarzony z natury dobrem sercem: uczciwym, prawym widzeniem rzeczy, nie tylko nie pysznił się swoją godnością, lecz przy każdej okazji opowiadał o swej przeszłości. Szczególnie lubił wspominać tę męczarnie i niewygody, jakie musiał znosić w czasie pobytu u starej czarownicy, która nie szczędziła mu pracy nad siły, codziennie pod wieczór wsadzała go do drewnianej klatki, gdzie się zwykle trzyma kurczęta i żywiła go wstrętną sieczką.