Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

Bajki mają moc. Wspierające opowiadania dla dzieci i rodziców - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 czerwca 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Bajki mają moc. Wspierające opowiadania dla dzieci i rodziców - ebook

Bajki mają wielką moc. Opowieści mają moc. Uwielbiamy obserwować bohaterów, którzy są do nas podobni i potrafią tak wiele osiągnąć mimo swoich niedoskonałości. Don Kichot, Bilbo Baggins, Harry Potter – choć nie istnieją poza wyobraźnią, to jednak odnajdujemy w nich ziarenko siebie.

W „Bajkach, które mają moc” zapraszamy dzieci do świata pełnego empatii i wsparcia. Znajdą w nim bohaterów, którzy zmagają się z niedoskonałościami lub trudnościami – czasem codziennymi, jak zajęcia szkolne, a czasem wyjątkowymi, jak depresja rodzica. Dzieci, widząc ziarenko podobieństwa w nawet odrealnionej postaci, podążają za nią, by dowiedzieć się, jak skończy się jej przygoda, czy wszystko będzie dobrze. Tak rodzi się nadzieja. Może ta historia poprawi humor twojemu dziecku? Pozwoli lepiej pomyśleć o sobie samym i z uśmiechem wyjść rano do szkoły? Może łatwiej będzie mu lub jej uwierzyć w to, że trudne chwile mijają?

Kategoria: Dla dzieci
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-272-7938-5
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WSTĘP

Bajki mają moc. Opo­wie­ści mają moc. Uwiel­biamy obser­wo­wać boha­te­rów, któ­rzy są do nas podobni i potra­fią tak wiele osią­gnąć mimo swo­ich nie­do­sko­na­ło­ści. Prze­glą­damy się w tym lustrze, uczymy się i przede wszyst­kim zaczy­namy wie­rzyć, że nam też jest prze­zna­czona lep­sza codzien­ność.

Nabie­ramy sił, kiedy zakła­damy, że „skoro oni mogą, to ja też!”, jakby zapo­mi­na­jąc, że prze­cież to nie jest praw­dziwa postać. Wbrew logice wie­rzymy w ist­nie­nie swo­ich boha­te­rów i zaprzy­jaź­niamy się z nimi, bo prze­cież momen­tami są do nas tak podobni! Spójrzmy na jedne z naj­po­pu­lar­niej­szych postaci wszech cza­sów. Don Kichot, Bilbo Bag­gins, Harry Pot­ter – choć nie ist­nieją poza wyobraź­nią, to jed­nak odnaj­du­jemy w nich zia­renko sie­bie. To prze­cież szu­ka­jący sensu błędny rycerz z kry­zy­sem wieku śred­niego, zasie­działy doma­tor oraz chło­piec, który nie­zau­wa­żony przez codzienny świat oka­zuje się wiel­kim magiem. Jak wspa­niale zna­leźć w ich przy­go­dach samego sie­bie!

W „Baj­kach, które mają moc” zapra­szamy dzieci do świata peł­nego empa­tii i wspar­cia. Znajdą w nim boha­te­rów, któ­rzy zma­gają się z nie­do­sko­na­ło­ściami lub trud­no­ściami – cza­sem codzien­nymi, jak zaję­cia szkolne, a cza­sem wyjąt­ko­wymi, jak depre­sja rodzica.. dowie­dzieć się, jak skoń­czy się jej przy­goda, czy wszystko będzie dobrze. Czy skre­ślane przez wszyst­kich dziecko wyro­śnie niczym łabędź w _Brzyd­kim Kaczątku_? Czy ktoś, komu jest trudno, może liczyć na happy end?

Tak rodzi się nadzieja, którą chcemy dać dzie­ciom. One nie muszą nawet rozu­mieć tego mecha­ni­zmu, wystar­czy, że histo­rie, które usły­szą, doda­dzą im siły do dal­szych zma­gań. Może ta histo­ria poprawi humor two­jemu dziecku? Pozwoli lepiej pomy­śleć o sobie samym i z uśmie­chem wyjść rano do szkoły? Może łatwiej będzie mu lub jej uwie­rzyć w to, że trudne chwile mijają?

_Jarek Żyliń­ski_SYLWIA CHUTNIK _NIEŚMIAŁEK_

Syl­wia Chut­nik

Nie­śmia­łek

Czy pamię­ta­cie swój pierw­szy dzień w szkole? I potem kolejne dni, wcze­sne wsta­wa­nie, sie­dze­nie w ławce, odpy­ty­wa­nie, „W dwu­sze­regu zbiórka!” i prze­rwy? Tak, prze­rwy były naj­waż­niej­sze! Już po pierw­szej lek­cji było wia­domo, kto jest fajny, kto szybki, kto zawsze naj­bar­dziej głodny, a kto mało­mówny i cichy.

Ten pro­blem miał pewien chło­piec, któ­rego na potrzeby naszego opo­wia­da­nia nazwiemy Nie­śmiał­kiem. Tak zresztą mówili o nim rodzice, dziad­ko­wie, pani sąsiadka i dzieci na podwórku. Bo ten chło­piec od zawsze okrop­nie bał się obcych. Wia­domo, mama, tata, Zosia z pierw­szego pię­tra, z którą znali się od pia­skow­nicy, to co innego, ale nowa klasa, nowe dzieci i nauczy­ciele – brr! Nic dziw­nego, że od samego początku Nie­śmia­łek przy­cup­nął gdzieś z boku, nie odzy­wał się i tylko patrzył.

Tak minęła mu pierw­sza lek­cja, pierw­sza prze­rwa, a potem kolejne dni. Inne dzieci szybko się do tego przy­zwy­cza­iły. Skoro ten Nie­śmia­łek ni­gdy nie chciał się przy­łą­czyć do ich zabaw, prze­stały go zapra­szać, i już. Tylko cza­sami ktoś rzu­cił w niego kulką papieru albo wor­kiem ze stro­jem na WF, krzy­cząc: „Nie­mowa, pusta głowa!” albo coś rów­nie głu­piego.

Nawet gdyby Nie­śmia­łek chciał się odciąć i tak nikt nie usły­szałby jego głosu, bo jeżeli coś mówił, to bar­dzo, bar­dzo cichutko. Trzeba było wytę­żać słuch, pochy­lić się ku jego twa­rzy, żeby uchwy­cić wyrazy opa­da­jące lekko w powie­trze i ginące w ogól­nym hała­sie. Trudno było zro­zu­mieć, że chło­piec po pro­stu nie lubi roz­ma­wiać. I nie dla­tego, że nie miał nic do powie­dze­nia, prze­cież przy Zosi buzia mu się nie zamy­kała.

– Wiesz, Zosiu – tłu­ma­czył przy­ja­ciółce – gdy mam się ode­zwać w kla­sie, czuję tak, jakby mój głos był stwo­rem, a zęby bramą. Ten stwór nie umie się przez bramę prze­ci­snąć. To wszystko dla­tego, że ma taką skórę, która przy­po­mina zimny rosół albo kożu­chy na mleku. Przy­wiera do bramy, oble­pia ją, ale prze­ci­snąć się nie może.

– Ech, ty to masz wyobraź­nię! – Zosia podzi­wiała przy­ja­ciela.

Tego dnia Nie­śmia­łek sie­dział na lek­cji mate­ma­tyki i skro­bał paznok­ciem gumę do żucia przy­kle­joną pod bla­tem ławki. „Żeby mnie tylko pani nie wywo­łała do odpo­wie­dzi, tylko nie mnie!” – myślał.

Był dobry z matmy, potra­fił liczyć w pamięci do tysiąca, z kla­só­wek miał same szóstki. Ale odpo­wia­da­nie przy tablicy to było dla niego coś naj­okrop­niej­szego na świe­cie. Wszy­scy się gapią, ręka drży, kreda wypada, policzki płoną… Jak w tej sytu­acji odpo­wie­dzieć na pyta­nie pani? Kosz­mar nad kosz­mary, naj­gor­sze, co może spo­tkać Nie­śmiałka w szkole!

I co się stało? Pani zer­k­nęła na listę i wywo­łała do tablicy wła­śnie jego. Nie­śmia­łek wstał powoli, nogi się pod nim ugi­nały, ledwo dotarł do biurka nauczy­cielki. Był tak zde­ner­wo­wany, że nie mógł się sku­pić na pyta­niu. A prze­cież to nie było trudne zada­nie.

Stał i tępo patrzył na para­pet, gdzie stały paprotki. W jed­nej wypa­trzył resztki lekko sple­śnia­łej kanapki. „Pew­nie Hania znowu pró­buje oszu­kać mamę, że zja­dła dru­gie śnia­da­nie – pomy­ślał. – Ona chyba tak bar­dzo nie lubi jeść, jak ja się odzy­wać. I dla­czego nasza pani wygląda dziś jak Baba-Jaga? Ni­gdy wcze­śniej tego nie zauwa­ży­łem…”

Nie­śmia­łek pocił się i sku­bał palce, wycze­ku­jąc dzwonka. Wciąż nie był w sta­nie roz­wią­zać zada­nia. W dodatku widział, że pani jest przy­kro – jak to, on, naj­lep­szy uczeń, a naj­wy­raź­niej nie odro­bił pracy domo­wej. Wstyd! „Jaka szkoda, że pani nie zro­biła nam kart­kówki” – myślał.

Na miej­sce wró­cił ze spusz­czoną głową. Zagry­zał wargę i pró­bo­wał sku­pić się na czymś innym, żeby się nie roz­pła­kać. O, wtedy dopiero byłby wstyd! Do całej serii prze­zwisk doszłyby pew­nie: „Beksa, Szlo­chacz, Ciam­ciak”.

Z zamy­śle­nia wyrwało go szturch­nię­cie kolegi z ławki za nim. Jasiek podał mu zło­żoną w kostkę kartkę, na któ­rej było napi­sane (tro­chę nie­sta­ran­nie, trzeba przy­znać): „Nie przej­muj się, to zada­nie było strasz­nie trudne!”. Nie­śmia­łek uśmiech­nął się pod nosem i na tej samej kartce szybko zapi­sał kilka liczb. Bły­ska­wicz­nie roz­wią­zał zada­nie, któ­rego nawet nie tknął przy tablicy!

Jasiek aż jęk­nął z wra­że­nia, sam nie lubił matmy, cią­gle się mylił w obli­cze­niach. Nawet liczbę 3 zapi­sy­wał brzusz­kami w złą stronę!

– Też bym tak chciał umieć – szep­nął do kolegi.

– Pokażę ci po lek­cji, jak to się robi – odparł Nie­śmia­łek.

– Pro­szę nie gadać! – zwró­ciła im uwagę pani, jed­nak Nie­śmia­łek tylko się uśmiech­nął. Za chwilę to on będzie nauczy­cie­lem Jaśka!

Lek­cja dobie­gła końca, dzie­ciaki zerwały się z miejsc i wybie­gły na prze­rwę. Pani otwie­rała okna, żeby prze­wie­trzyć klasę. Gdy prze­cho­dziła obok ławki Nie­śmiałka, zauwa­żyła roz­pro­sto­waną kartkę z roz­wią­za­niem zada­nia. No tak, wie­działa, że Nie­śmia­łek to umie. A w takim razie, dla­czego nie odpo­wie­dział na pyta­nie? A może… może po pro­stu stre­suje się przy tablicy! Kilka lat temu miała podobny przy­pa­dek, a teraz tamta dziew­czynka wygrała kon­kurs mate­ma­tyczny!

Pani wzięła dłu­go­pis i dopi­sała coś na kar­teczce, a na końcu dory­so­wała wielką uśmiech­niętą buzię.

• • •

Po prze­rwie Nie­śmia­łek wró­cił do swo­jej ławki i prze­czy­tał to, co napi­sała mu pani. Prze­czy­tał raz, drugi, jesz­cze raz. Po pro­stu nie mógł uwie­rzyć w to, co widział. Był to naj­wspa­nial­szy list, jaki kie­dy­kol­wiek otrzy­mał. Lep­szy nawet niż życze­nia uro­dzi­nowe od cioci z Mek­syku, niż pochwała z przed­szkola dla naj­lep­szego kolegi!

Pani napi­sała: „Gra­tu­la­cje, bar­dzo dobrze roz­wią­za­łeś zada­nie. Od dzi­siaj nie musisz odpo­wia­dać przy tablicy. Zamiast tego przy­noś mi zada­nia w zeszy­cie”.

Dość męczarni i jąka­nia się przed całą klasą! Dość rumie­nie­nia się jak dziew­czyna, obgry­za­nia paznokci i upar­tego wpa­try­wa­nia się w pod­łogę. I cią­głego powta­rza­nia taty: „Weź się w garść! Praw­dziwy męż­czy­zna nie pła­cze i nie boi się byle czego”. Takie rady nie poma­gały. Nie­śmia­łek nawet nie wie­dział, co zna­czy „wziąć się w garść”.

Tego dnia wra­cał auto­bu­sem do domu i uśmie­chał się sam do sie­bie.

– Nasza pani jest naj­lep­sza na świe­cie! – powie­dział do swo­jego odbi­cia w szy­bie i o dziwo, nawet nie zabo­lało go przy tym gar­dło. W ręku trzy­mał TĘ kartkę i czuł, jak pły­nie z niej cza­ro­dziej­ska siła. Wysiadł na swoim osie­dlu i pobiegł do domu. Na klatce spo­tkał panią sąsiadkę. Po raz pierw­szy w życiu powie­dział jej wyraź­nie: „dzień dobry”, a sąsiadka o mało nie spa­dła ze scho­dów, tak ją zasko­czył. Była prze­cież prze­ko­nana, że ten dziwny chło­piec nie potrafi mówić.

Przy kola­cji roz­ma­wiał z rodzi­cami i żar­to­wał z Zosią, którą zapro­sił do sie­bie. Gadał przez cały czas, buzia mu się nie zamy­kała, aż wie­czo­rem dostał gorączki z prze­ję­cia i musiał się poło­żyć wcze­śniej do łóżka.

Mama pochy­liła się nad Nie­śmiał­kiem, popra­wiła mu zimny okład na czole. Nie pytała o nic, po pro­stu uśmie­chała się do swo­jego synka, bo uwiel­biała patrzeć, jak pro­mie­nieje ze szczę­ścia.

Nie­śmia­łek usy­piał zupeł­nie spo­koj­nie i po raz pierw­szy nie mógł się docze­kać lek­cji w szkole, spo­tka­nia z Jaś­kiem i innymi dziećmi. Trudno to sobie wyobra­zić, a jed­nak. Bo poczuł się bez­pieczny w tym swoim nic­nie­mó­wie­niu. W tym, jaki jest.

SYLWIA CHUTNIK _DIABLICA ROKITA_

Syl­wia Chut­nik

Dia­blica Rokita

Najpierw szło się przez ciemny las. Potem przez polną ścieżkę. Roz­gar­nia­jąc gałę­zie na boki i poty­ka­jąc o wysta­jące korze­nie potęż­nych drzew. Póź­niej wyła­niała się leśna polana. Pach­niało wil­got­nym mchem, mięk­kim jak dywa­nik. Pach­niało latem. Od razu wyobra­żamy sobie typowe obrazki: pro­mie­nie słońca prze­cho­dzące mię­dzy liśćmi, talerz chłod­nika i orzeź­wia­jącą lemo­niadę.

Na leśnej ścieżce było pra­wie cicho. I tylko cza­sem coś w oddali skrzy­piało, to znowu dźwięk się przy­bli­żał i zle­wał ze śpie­wem pta­ków. Coraz bli­żej, coraz gło­śniej. Już pra­wie jeste­śmy na miej­scu…Tfu! Pfuuu!

A co to?

Mię­dzy gałę­ziami brzozy sie­działa dziew­czynka i machała ogo­nem. Pod nią zie­mia zasłana była pest­kami cze­re­śni, któ­rymi pluła na odle­głość.

Tfu! Pfuuu!

Była w tym mistrzy­nią. Potra­fiła wygrać każdy kon­kurs plu­cia na odle­głość i nie miała sobie rów­nych. Ćwi­czyła cały sezon, a robiła to z tak sku­pioną miną, że nikt nie śmiał jej prze­szka­dzać. Dziś sama jed­nak prze­ry­wała co jakiś czas jedze­nie i patrzyła na drogę pro­wa­dzącą ze wsi. Wyraź­nie kogoś wypa­try­wała.

– Hej, Rokita, na kogo cze­kasz? – Pod drzewo pode­szła nie­wiele młod­sza od niej Klara i zadarła wysoko głowę.

– Dziś ma przyjść do nas Anna ze wsi. Podobno ma jakieś zmar­twie­nie. Spo­tka­łam ją wczo­raj na łące, kiedy zbie­rała zioła. Chyba pła­kała. – Rokita zawie­siła głos i się zamy­śliła. – Zapy­ta­łam, co się dzieje. Powie­działa, że dzi­siaj przyj­dzie i wszystko opo­wie. Obie­cała, że nas odwie­dzi, bo ma pewną sprawę.

– O, brzmi tajem­ni­czo, a ja uwiel­biam sekrety! – Klara zaczęła skra­dać się i uda­wać, że kogoś śle­dzi. Jed­nym susem zna­la­zła się na gałęzi obok Rokity. Obwą­chała ją badaw­czo.

– Robi­łaś dziś pra­nie? Pach­niesz mydli­nami.

– Sprytna jesteś, rze­czy­wi­ście poszłam nad rzekę bez cie­bie, ale musia­łam! Wybacz mi! Uzbie­rała się już nie­zła góra bru­dów i mama nie dałaby mi spo­koju, gdy­bym się wresz­cie za to nie zabrała. Szo­ro­wa­łam wszystko w zim­nej wodzie od szó­stej rano, ale warto było. – Rokita poka­zała ręką oko­liczne drzewa, mię­dzy któ­rymi suszyły się świeżo wyprane ubra­nia. Wyglą­dały jak ple­ne­rowa wystawa, może powinno się sprze­da­wać na nią bilety?

Tylko kto by chciał przyjść i podzi­wiać roz­wie­szone ubra­nia, skoro każdy miał takie same obok swo­jego domu.

– A czyje to takie wiel­kie majtki? – zachi­cho­tała Klara i zesko­czyła z drzewa, aby wygłu­piać się mię­dzy nimi a sznu­rem bia­łych koszul. Uda­wała, że zakłada gigan­tyczne ubra­nia taty Rokity: koszule i spodnie.

– Tylko ich nie pobrudź, bo będę musiała prać je raz jesz­cze, a wtedy chyba zedrę sobie skórę z rąk do łokci.

Rokita nie miała czasu na zabawy, bo wła­śnie na hory­zon­cie poja­wiła się Anna. Tasz­czyła ze sobą koszyk pełen warzyw, a obok niej truch­tał Pie­sek Ose­sek, podobny do pchełki – taki był malutki i skoczny.

Anna zbli­żała się i rosła w oczach. Blond czu­pryna skle­jona była potem, a buty zaku­rzone tak, że nie można było domy­ślić się ich koloru.

– Upał jak nie wiem! Uch, daj­cie wody, bo zemdleję.

Klara podała jej butelkę z wodą pro­sto ze źró­dła. Dziew­czyna piła łap­czy­wie, aż kapało jej z brody. Wresz­cie skoń­czyła i starła kro­ple z twa­rzy.

– Dzię­kuję wam, że mogłam przyjść. Słu­chaj­cie, mam pro­blem i tro­chę wsty­dzę się o nim mówić. – Anna usia­dła pod drze­wem i oparła się o nie ple­cami. Widać było, że coś ją trapi. Pies poło­żył głowę na jej kola­nach i zapadł w drzemkę, jakby chciał dać do zro­zu­mie­nia, że jest i czuwa, ale nie będzie prze­szka­dzać w roz­mo­wie. – Rokito, jesteś dobrą dia­blicą – kon­ty­nu­owała Anna. – Zawsze wiesz, co robić, i poma­gasz wszyst­kim we wsi. A ja sama już nie wiem, jak mam pora­dzić sobie z tym całym zamie­sza­niem.

Klara sie­działa i w sku­pie­niu dra­pała psa za uchem. Co jakiś czas patrzyła na Rokitę, jak każda wierna przy­ja­ciółka, która czeka, aż ta druga się wypo­wie. Tym­cza­sem Rokita nie­mrawo jadła cze­re­śnie, ale robiła to machi­nal­nie, jakby nie miała z tego przy­jem­no­ści. Mil­czała i cze­kała, aż Anna roz­pocz­nie swoją opo­wieść.

– Doku­cza mi kilku chło­pa­ków z domu obok – zaczęła kole­żanka. – Na początku mi to nie prze­szka­dzało, kiedy cią­gnęli mnie za włosy albo wrzu­cali żabę do kubka, kiedy piłam na dwo­rze ze studni. Ale są coraz bar­dziej natar­czywi i, szcze­rze mówiąc, w ogóle nie śmie­szą mnie te ich niby wygłupy.

Zapa­dła cisza.

– Pró­bo­wa­łaś z nimi roz­ma­wiać? Powie­dzieć im, żeby prze­stali? – Rokita sie­działa obok i gła­skała psa, jakby sama potrze­bo­wała uspo­ko­je­nia. Ile­kroć sły­szała opo­wie­ści o pano­szą­cych się łobu­zach, to od razu burzyła jej się krew. Sta­rała się więc, aby jej głos był wywa­żony i łagodny, ale przy­cho­dziło jej to trudno.

– Oczy­wi­ście – odpo­wie­działa Anna. – Chcia­łam im wytłu­ma­czyć, że nie chcę, aby tak się zacho­wy­wali. Spy­ta­łam nawet, o co im wła­ści­wie cho­dzi. Ale oni tylko się ze mnie śmieli, a jeden krzyk­nął pogar­dli­wie, że nie mam poczu­cia humoru i jestem nudna jak flaki z ole­jem. Nie chcę być nudna, tym bar­dziej jak flaki! Tylko że wcale nie podo­bają mi się ich zaczepki. Ja się boję, że oni będą coraz bar­dziej natar­czywi. Że kiedy będę wra­cała sama do domu, to mnie napadną. Za każ­dym razem, kiedy idę przez las, to się oglą­dam. Ni­gdy nie czu­łam się tak wystra­szona jak teraz. A prze­cież to moje oko­lice, moja wieś. Ja się tu uro­dzi­łam i nie chcę cią­gle myśleć o tym, że ktoś może zro­bić mi coś złego.

– Roz­ma­wia­łaś z rodzi­cami? W końcu doro­śli poma­gają nam w roz­wią­zy­wa­niu pro­ble­mów.

– Tak, obie­cali pomóc. Ale oni tak czę­sto zajęci są swo­imi pro­ble­mami, że posta­no­wi­łam zwró­cić się do was. Może będzie szyb­ciej?

Dia­blica Rokita zamy­śliła się i zaczęła sku­bać swój ogon. Pie­sek zer­k­nął na niego zacie­ka­wiony, bo myślał, że to zabawka, którą może zła­pać zębami i potar­mo­sić. Szybko jed­nak wywnio­sko­wał po minie dziew­czyny, że nie ma co liczyć na bez­tro­skie gania­nie.

– A może zróbmy tak: następ­nym razem, kiedy będą ci doku­czać, spró­buj ich zwa­bić na nasze mokra­dła. Posta­ram się nauczyć ich, że nie wolno zacze­piać nikogo wbrew jego woli. Bo to nie jest zabawa, tylko nęka­nie, które nie ma nic wspól­nego z żar­tami. Może to prze­mówi im do roz­sądku. O ile w ogóle go mają. Zoba­czymy, w każ­dym razie widzę, że się mar­twisz, więc ci pomo­żemy.

– Dzię­kuję, nawet nie wiesz, jakie to ważne, że nie jestem z tym pro­ble­mem sama! – wykrzyk­nęła Anna i z rado­ści wstała i zaczęła prze­cha­dzać się mię­dzy pra­niem. Pie­sek Ose­sek mer­dał ogo­nem i atmos­fera od razu zro­biła się rado­sna.

– Nie myślmy teraz o ponu­rych rze­czach, jest cie­pło, a my mamy obok zimną wodę. Dobra, wszyst­kie wska­ku­jemy na bombę do stawu. Trzyyy… czte­eeee…ry! – Zanim Klara prze­stała krzy­czeć, dziew­czyny pobie­gły w stronę brzegu. Ich wrza­ski mogłyby obu­dzić nawet naj­bar­dziej leni­wego ducha mokra­deł! Wsko­czyły do wody, trzy­ma­jąc się za ręce i ochla­pu­jąc psa, który musiał długo pry­chać i tarzać się w tra­wie, aby zetrzeć z sie­bie wszyst­kie kro­ple. I cho­ciaż cicho powar­ki­wał, to w grun­cie rze­czy czuł się szczę­śliwy i bez­tro­ski. Jak dziew­czyny.

• • •

Wie­czo­rem Rokita długo nie mogła usnąć. Krę­ciła się na swoim łóżku zro­bio­nym z kilku desek i twar­dej trawy wło­żo­nej do sta­rej poszewki na koł­drę. Nakryła się ple­dem, który był w ich rodzi­nie od poko­leń. Rokita uwiel­biała ten mate­riał, który był jak cza­ro­dziej­ski, bo latem chło­dził, a zimą dawał cie­pło roz­grze­wa­jące jak ogień w kominku. Czuła się pod nim bez­piecz­nie, bo wie­działa, że korzy­stały z niego cio­cia, pra­bab­cia, a może i w ogóle pierw­sza osoba, która wpro­wa­dziła się do lasu.

Ale tym razem dziew­czyna nie mogła sobie zna­leźć wygod­nej pozy­cji, a koc to zdej­mo­wała, to opa­tu­lała się nim ponow­nie. Wszystko ją iry­to­wało. Myślała o histo­rii, która przy­da­rzyła się Annie. To nie pierw­szy raz, kiedy Rokitę pro­szono o pomoc w trud­nych sytu­acjach. Znana była ze swo­jego nie­złom­nego (nie­któ­rzy uwa­żali, że upar­tego) cha­rak­teru i pomy­sło­wo­ści. Wszystko wyda­wało jej się pro­ste. Kiedy inne osoby zasta­na­wiały się, co zro­bić i czy aby tak wypada, ona już dzia­łała. Mama cza­sem kła­dła na jej czoło dło­nie i sta­rała się nieco okieł­zać jej tem­pe­ra­ment.

– Córko, dobrze jest naj­pierw pomy­śleć, ochło­nąć i w spo­koju powziąć decy­zję. Zanim zro­bisz cokol­wiek, to weź dzie­sięć odde­chów. O tak: raz, dwa­aaa, trzy­yyy…

Przy czwar­tym Rokity już nie było, gnała przed sie­bie i kom­bi­no­wała, co by tu spso­cić. Była też pra­co­wita: kiedy wichura zerwała dach w jed­nym z gospo­darstw, dziew­czyna pierw­sza stała na dra­bi­nie i kła­dła deski zabez­pie­cza­jące przed desz­czem. Kiedy zaś wylała rzeka, to napeł­niała worki z pia­skiem szyb­ciej od stra­ża­ków. Wyda­wało się, że niczego się nie boi i woli dzia­łać niż sie­dzieć i roz­my­ślać. Kie­dyś zła­pała szcze­niaka, który wgra­mo­lił się na płot i nie­zdar­nie posta­wił łapkę, a następ­nie zle­ciał na grzbiet. Rokita nie­mal w ostat­niej chwili dobie­gła do niego i ura­to­wała go przed bole­snym upad­kiem. Z kolei w cza­sie Święta Lasu schwy­ciła bły­ska­wicz­nie małego chłopca, który tak się zaga­pił, że o mało nie wpadł do wody. A było już ciemno, więc nie­źle by się wystra­szył!

– Jak ty to robisz? – dopy­ty­wała z zachwy­tem Klara.

– Wiesz, może to dziw­nie zabrzmi, ale sku­piam się na tym, co się sta­nie, kiedy pomogę. Czarne myśli są nie dla mnie, od razu odpę­dzam je i zabie­ram się do pracy.

Ale mama Rokity cza­sem patrzyła na nią z oddali, kiedy tak bie­gała niczym iskierka na drew­nie w ogni­sku, i mar­twiła się, czy aby nic jej się nie sta­nie. Wie­działa rów­nież, że na nie­wiele zda­dzą się jej uwagi i napo­mi­na­nie. Rokita ni­gdy nie była dziew­czynką, którą kto­kol­wiek mógł oswoić i wycho­wać. W końcu była dia­blicą!

Wią­zała więc czer­wone niteczki na nad­garstku córki „na zły urok”, kiedy ta zmę­czona spała po całym dniu bie­ga­nia po lesie i zała­twia­nia spraw. Nad głową szep­tała tajemne zaklę­cia, a na śnia­da­nie zawsze dawała jej do wypi­cia spe­cjalną garść ziół – na szczę­ście i prze­ciw złym uro­kom. A potem patrzyła, jak jej szczę­śliwa córka biega po drze­wach z roz­czo­chra­nymi wło­sami, zjada jagody pro­sto z krzaka i pomaga wszyst­kim tym, któ­rzy jej potrze­bują.

• • •

Nad ranem Rokita wymy­śliła, co zrobi. Skoro świt zaczęła przy­go­to­wy­wać zasadzkę na doku­cza­ją­cych dziew­czy­nom chło­pa­ków. Przede wszyst­kim musiała wymy­ślić cha­rak­te­ry­za­cję. Co prawda jako udo­mo­wiona, ale jed­nak dia­blica wyglą­dała dość nie­sztam­powo: miała ogon, małe rogi scho­wane mię­dzy wło­sami, tro­chę futerka na nogach i stopy, które pod wpły­wem zło­ści zmie­niały się w kopyta. Ale wszy­scy w oko­licy znali ją i jej wygląd – była w końcu córką wiel­kiego roz­bój­nika i mądrej wiedźmy. We wsi i oko­li­cach śpie­wano nawet o jej rodzi­nie pio­senki:

_Roki­to­wie dzielni_

_Nie wie­dzą, co to strach._

_Naj­więk­sze zło nie ma u nich szans!_

_Są jak dąb, jak skała oraz stal,_

_Nie zwy­cię­żysz ich, choć­byś bar­dzo chciał._

A dziew­czyna pew­nego dnia dopi­sała rów­nież zwrotkę o sobie, którą nuciła cza­sem pod nosem, ale tak, żeby nikt nie usły­szał, bo ludzie mogliby wtedy pomy­śleć, że jest zaro­zu­miała.

_Dia­blica żyje w sta­wie,_

_Odważna to dziew­czyna._

_Kto jej się prze­ciw­stawi,_

_Ten wojnę roz­po­czyna!_

Minęło kilka dni. Rokita przy­cią­gnęła w tym cza­sie na brzeg stare gałę­zie z lasu i sznurki. Oko­lica wyglą­dała jak sce­no­gra­fia prze­ra­ża­ją­cej bajki. Kiedy ludzie szli spać, ona jesz­cze długo sie­działa i kom­bi­no­wała różne pułapki i przy­nęty. Zale­żało jej, aby wszystko było ide­al­nie, kiedy nadej­dzie Ten Dzień.

To była nie­dziela. Więk­szość osób wyle­gi­wała się przed domem lub odwie­dzała się nawza­jem, by wypić razem mro­żoną kawę i zjeść tru­skawki z ogrodu. Owady z nudów ganiały same sie­bie albo drze­mały w kwia­tach, niczym na ele­ganc­kich łóż­kach z bal­da­chi­mem.

Rokita, która jak zwy­kle sie­działa na wyso­kiej gałęzi i rzu­cała pest­kami, zauwa­żyła nagle Annę, która bie­gła w stronę lasu. Za nią pędziła banda chło­pa­ków wyma­chu­ją­cych gałę­ziami lesz­czyny. Sły­chać było ich pogwiz­dy­wa­nie i zaczepki, naj­wy­raź­niej skie­ro­wane do dziew­czyny. Rokita szybko zesko­czyła z drzewa i jed­nym susem zna­la­zła się na brzegu jeziora. Nie ma czasu, trzeba dzia­łać. Cicho gwizd­nęła umó­wiony sygnał i zaraz poja­wiła się obok niej Klara. Wyglą­dało, jakby dosłow­nie wyszła z naj­bliż­szego drzewa lub chasz­czy przy ścieżce. Wia­domo, że mogła się tam cho­wać, bo była drobna i zwinna.

Wyda­wało się, że obie dziew­czyny ide­al­nie pasują do tej misji. Przez okno wyj­rzała rów­nież mama Rokity. Roz­ma­wiała wcze­śniej o tym z córką i obie­cała jej pomóc.

• • •

Rokita schy­liła się i szybko dło­nią nabrała błota, któ­rym posma­ro­wała sobie twarz i ramiona. Zało­żyła na sie­bie wcze­śniej scho­wany w sta­rym pniu strój przy­po­mi­na­jący ni to wilka, ni syrenę. Cały aż lśnił w słońcu, a kiedy się na niego patrzyło, można było dostać oczo­pląsu.

Była cała poma­zana na czarno, z potar­ga­nymi wło­sami (zwy­kle miała je w nie­ła­dzie) – szcze­rze mówiąc, wyglą­dała PRZE­RA­ŻA­JĄCO. Ale to pew­nie byłby w tym momen­cie kom­ple­ment, bo prze­cież dokład­nie taki efekt chciała osią­gnąć. Widziała wiele razy por­trety swo­jej pra­babci, wiel­kiej dia­blicy Bal­biny. Podobno miała taki wygląd, że sama nie mogła patrzeć w lustro, bo padłaby zemdlona, jak na widok Bazy­liszka. Z kolei dzia­dek Tupet miał podobno tak dłu­gie szpony, że nie musiał wsta­wać z łóżka, żeby się­gnąć po sma­ko­łyk leżący na piecu w kuchni. Rokita, na jego cześć, dopra­wiła sobie sztuczne paznok­cie z brzo­zo­wej kory i wyma­chi­wała nimi jak mie­czami.

Tak wystro­jona weszła cicho do wody i zacza­iła się za trzci­nami. Klara kuc­nęła za nie­wiel­kim krzacz­kiem i rów­nież cze­kała na roz­wój sytu­acji.

Kiedy Anna prze­bie­gła tuż obok dziew­czyn, Rokita wynu­rzyła się z wrza­skiem, ochla­pu­jąc wszyst­kich naokoło wcze­śniej przy­go­to­wa­nymi paty­kami ozdo­bio­nym dzwon­kami, kora­li­kami i brzę­czą­cymi ozdo­bami. Chłopcy zatrzy­mali się zdzi­wieni. Przez kilka sekund widać było na ich twa­rzach auten­tyczne prze­ra­że­nie i grozę. Jeden z nich zaczął krzy­czeć:

– O rany, prze­cież to uto­piec! Wodny demon! Zaraz wcią­gnie nas za nogawki do sie­bie i udusi. Zwie­wamy!

– Nie tak szybko! – ryk­nęła Rokita i z jesz­cze więk­szą pasją zaczęła wywi­jać rękoma uzbro­jo­nymi w patyki. Prawdę mówiąc, gdyby sama sie­bie usły­szała i zoba­czyła, toby się chyba też prze­stra­szyła. „Będę musiała potem wypić syrop na gar­dło, bo od tego krzyku dostanę chrypki”, pomy­ślała. Ale zaraz sku­piła się na dal­szym stra­sze­niu: – Widzę od dłuż­szego czasu, co robi­cie z Anną! Za to, że jej doku­cza­cie, spo­tka was kara! Aaaaaa! – Rokita zaczęła krę­cić się wkoło i chla­pać wodą. Scho­wana obok niej Klara ude­rzała z całej siły w pokrywkę garnka, która robiła naprawdę nie­zły hałas. Wra­że­nie było demo­niczne i osza­ła­mia­jące!

– Uto­piec robi wir, zaraz nas wkręci do środka na samo dno!! – wrzesz­czał kolejny chło­pak, ale cała grupa była zbyt oszo­ło­miona, aby się ruszyć. Stali jak zacza­ro­wani. Całą scenę obser­wo­wała Klara, która naj­pierw nie mogła opa­no­wać chi­chotu, ale szybko posta­no­wiła włą­czyć się do zabawy i rów­nież dać nauczkę roz­ra­bia­kom. Się­gnęła po ukryty węgiel, który wcze­śniej sobie przy­go­to­wała, następ­nie wyma­zała sobie na czarno twarz, a na ubra­nie narzu­ciła skórę, którą zwy­kle okry­wała się przy piecu w zimne wie­czory. Porwała kij z ogni­ska, gar­nek suszący się na pło­cie i zaszła od tyłu grupę chłop­ców. Jak nie wal­nie znowu w naczy­nia, jak nie wrza­śnie – aż echo ponio­sło się po górach!

W tym momen­cie chłopcy nie wytrzy­mali i zerwali się do ucieczki. Czuli, że są oto­czeni przez… No wła­śnie, przez kogo?

– Ratunku! Nie top­cie nas! My już ni­gdy, przeni­gdy nie zro­bimy nic złego!

– Obie­cu­je­cie? – darła się z jeziora Rokita, wywi­ja­jąc groź­nie ogo­nem, na któ­rym zawie­siła potężne bukiety kwia­tów. Wiły się wokół niej jak setki małych bły­ska­wic.

– Obie­cu­jemy! – odpo­wie­dzieli chłopcy, któ­rzy tak ucie­kali, że jeden z nich zgu­bił buty. Kiedy wyda­wało im się, że są już dość daleko od prze­ra­ża­ją­cych stwo­rów, to zie­mia nie­mal roz­stą­piła im się pod nogami i wpa­dli do wiel­kiego dołu peł­nego gałęzi (Rokita nie chciała, aby kto­kol­wiek potłukł się w cza­sie tego wyda­rze­nia). Cze­pia­jąc się koszu­lek na ple­cach i nie­mal wcho­dząc sobie na głowy, chłopcy wystrze­lili z cze­lu­ści jak z procy i jesz­cze szyb­ciej pobie­gli w stronę wsi, wzbi­ja­jąc tumany kurzu.

Ale co to? Na hory­zon­cie poja­wili się doro­śli, któ­rzy od kilku dni przy­glą­dali się przy­go­to­wa­niom do zasadzki. Była wśród nich mama Rokity, Anny, ale i tata jed­nego z łobu­zia­ków.

– No dobrze, koniec zabawy, idziemy poroz­ma­wiać. Mamy nadzieję, że zro­zu­mie­cie, że stra­sze­nie i doku­cza­nie to nie jest dobre roz­wią­za­nie.

Cała grupka znik­nęła za zakrę­tem drogi. Oj, chłopcy mieli nie­tę­gie miny: nie dość, że prze­stra­szyły ich dziew­czyny, to jesz­cze czeka ich bura od doro­słych. Naj-go-rzej!

• • •

Anna, która scho­wała się nie­da­leko studni, zoba­czyła, że zagro­że­nie minęło. Pod­bie­gła więc do kole­ża­nek i zaczęła wywi­jać Taniec Zwy­cię­stwa! Wokół niej bie­gał Pie­sek Ose­sek, który nie­wiele rozu­miał, ale cie­szył się razem ze wszyst­kimi, szcze­ka­jąc i plą­cząc się pod nogami. Rokita obmyła twarz w wodzie i wyszła na brzeg. Była cała mokra i szczę­śliwa. Z tego wszyst­kiego po pro­stu poło­żyła się na tra­wie z impe­tem i roz­ło­żyła ręce i nogi we wszyst­kie strony. Wyglą­dała jak roz­gwiazda.

– Uff, zmę­czy­łam się tym stra­sze­niem. To ciężka robota być utop­cem, na doda­tek wrzesz­czeć i chla­pać z taką siłą! – Maso­wała sobie ramiona.

– Ale mieli miny – eks­cy­to­wała się Klara, która odło­żyła pokrywkę i cie­szyła się, że nie musi już z niej wydo­by­wać tego hałasu. Bała się, że i tak zde­ner­wo­wała oko­liczne ptaki. Obie­cała sobie, że następ­nego dnia prze­prosi je smacz­nymi zia­ren­kami.

– Nie­źle ich nastra­szy­ły­ście. Naprawdę myśleli, że spo­tkali utopca, który porwie ich do swo­jej pod­wod­nej kra­iny. – Anna się śmiała.

– Mam nadzieję, że dostali nauczkę i wresz­cie prze­staną nękać dziew­czyny. A na pewno jesz­cze długo nie przyjdą kąpać się w wodzie! – dodała Rokita, zdej­mu­jąc z sie­bie mister­nie przy­go­to­wany kostium. I cho­ciaż wie­działy, że prę­dzej czy póź­niej chłopcy domy­ślą się, że to były one, to prze­ży­wały chwile triumfu, a tej rado­ści nikt im prze­cież nie zabie­rze.

Następ­nie zain­to­no­wały pio­senkę:

_Dia­blice żyją w sta­wie,_

_Odważne to dziew­czyny._

_Kto im się prze­ciw­stawi,_

_Ten pozna ich wyczyny!_

– Wie­cie co? – zaczęła szczę­śliwa Anna. Z emo­cji miała na policz­kach rumieńce. – Naj­waż­niej­sze, że były­śmy w tym razem i że nie zosta­łam sama z moim pro­ble­mem. Dzię­kuję wam, jeste­ście super­przy­ja­ciół­kami!

Uśmie­chały się do sie­bie i gra­tu­lo­wały sobie pomy­sło­wo­ści.

– Mam nadzieję, że już ni­gdy nikogo nie będę stra­szyła, a chłopcy zro­zu­mieli raz na zawsze, że nie wolno nikogo nękać, bo nie­ocze­ki­wa­nie samemu można zna­leźć się w kiep­skiej sytu­acji.

– No i nasi rodzice nam pomo­gli! Nie jeste­śmy same ze swo­imi pro­ble­mami.

• • •

Usia­dły wszyst­kie na łące i z rado­ści zja­dły całą górę cze­re­śni, wesoło pstry­ka­jąc pest­kami, aż stwo­rzyły z nich krąg, który miał je na zawsze chro­nić od nie­po­trzeb­nych zacze­pek.

JOANNA JAGIEŁŁO _KSIĘŻNICZKA JÓZEFINA I NAJWSPANIALSZY PUCHAR LODOWY_

Joanna Jagiełło

Księż­niczka Józe­fina i naj­wspa­nial­szy puchar lodowy

Dawno, dawno temu, a może nawet nie aż tak dawno, ale w cza­sach, któ­rych nie możesz pamię­tać, w pań­stwie, któ­rego próżno szu­kać teraz na mapach, a które nazy­wało się Arondo, w pięk­nym pałacu miesz­kali książę Leon­cjusz, księżna Ana­sta­zja i ich córka, księż­niczka Józe­fina. Księż­niczka była jedy­naczką, kochaną przez swo­ich rodzi­ców, _któ­rzy sta­rali_ się, żeby miała wszystko co naj­lep­sze. W jej pokoju było wiel­kie łoże z różo­wym bal­da­chi­mem, meble z naj­droż­szego drewna teko­wego, mar­mu­rowe figurki amor­ków i wspa­niały żyran­dol z praw­dzi­wymi krysz­ta­łami, które pobrzę­ki­wały przy każ­dym dotknię­ciu.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: