- promocja
- W empik go
Bajki mają moc. Wspierające opowiadania dla dzieci i rodziców - ebook
Bajki mają moc. Wspierające opowiadania dla dzieci i rodziców - ebook
Bajki mają wielką moc. Opowieści mają moc. Uwielbiamy obserwować bohaterów, którzy są do nas podobni i potrafią tak wiele osiągnąć mimo swoich niedoskonałości. Don Kichot, Bilbo Baggins, Harry Potter – choć nie istnieją poza wyobraźnią, to jednak odnajdujemy w nich ziarenko siebie.
W „Bajkach, które mają moc” zapraszamy dzieci do świata pełnego empatii i wsparcia. Znajdą w nim bohaterów, którzy zmagają się z niedoskonałościami lub trudnościami – czasem codziennymi, jak zajęcia szkolne, a czasem wyjątkowymi, jak depresja rodzica. Dzieci, widząc ziarenko podobieństwa w nawet odrealnionej postaci, podążają za nią, by dowiedzieć się, jak skończy się jej przygoda, czy wszystko będzie dobrze. Tak rodzi się nadzieja. Może ta historia poprawi humor twojemu dziecku? Pozwoli lepiej pomyśleć o sobie samym i z uśmiechem wyjść rano do szkoły? Może łatwiej będzie mu lub jej uwierzyć w to, że trudne chwile mijają?
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-272-7938-5 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Bajki mają moc. Opowieści mają moc. Uwielbiamy obserwować bohaterów, którzy są do nas podobni i potrafią tak wiele osiągnąć mimo swoich niedoskonałości. Przeglądamy się w tym lustrze, uczymy się i przede wszystkim zaczynamy wierzyć, że nam też jest przeznaczona lepsza codzienność.
Nabieramy sił, kiedy zakładamy, że „skoro oni mogą, to ja też!”, jakby zapominając, że przecież to nie jest prawdziwa postać. Wbrew logice wierzymy w istnienie swoich bohaterów i zaprzyjaźniamy się z nimi, bo przecież momentami są do nas tak podobni! Spójrzmy na jedne z najpopularniejszych postaci wszech czasów. Don Kichot, Bilbo Baggins, Harry Potter – choć nie istnieją poza wyobraźnią, to jednak odnajdujemy w nich ziarenko siebie. To przecież szukający sensu błędny rycerz z kryzysem wieku średniego, zasiedziały domator oraz chłopiec, który niezauważony przez codzienny świat okazuje się wielkim magiem. Jak wspaniale znaleźć w ich przygodach samego siebie!
W „Bajkach, które mają moc” zapraszamy dzieci do świata pełnego empatii i wsparcia. Znajdą w nim bohaterów, którzy zmagają się z niedoskonałościami lub trudnościami – czasem codziennymi, jak zajęcia szkolne, a czasem wyjątkowymi, jak depresja rodzica.. dowiedzieć się, jak skończy się jej przygoda, czy wszystko będzie dobrze. Czy skreślane przez wszystkich dziecko wyrośnie niczym łabędź w _Brzydkim Kaczątku_? Czy ktoś, komu jest trudno, może liczyć na happy end?
Tak rodzi się nadzieja, którą chcemy dać dzieciom. One nie muszą nawet rozumieć tego mechanizmu, wystarczy, że historie, które usłyszą, dodadzą im siły do dalszych zmagań. Może ta historia poprawi humor twojemu dziecku? Pozwoli lepiej pomyśleć o sobie samym i z uśmiechem wyjść rano do szkoły? Może łatwiej będzie mu lub jej uwierzyć w to, że trudne chwile mijają?
_Jarek Żyliński_SYLWIA CHUTNIK _NIEŚMIAŁEK_
Sylwia Chutnik
Nieśmiałek
Czy pamiętacie swój pierwszy dzień w szkole? I potem kolejne dni, wczesne wstawanie, siedzenie w ławce, odpytywanie, „W dwuszeregu zbiórka!” i przerwy? Tak, przerwy były najważniejsze! Już po pierwszej lekcji było wiadomo, kto jest fajny, kto szybki, kto zawsze najbardziej głodny, a kto małomówny i cichy.
Ten problem miał pewien chłopiec, którego na potrzeby naszego opowiadania nazwiemy Nieśmiałkiem. Tak zresztą mówili o nim rodzice, dziadkowie, pani sąsiadka i dzieci na podwórku. Bo ten chłopiec od zawsze okropnie bał się obcych. Wiadomo, mama, tata, Zosia z pierwszego piętra, z którą znali się od piaskownicy, to co innego, ale nowa klasa, nowe dzieci i nauczyciele – brr! Nic dziwnego, że od samego początku Nieśmiałek przycupnął gdzieś z boku, nie odzywał się i tylko patrzył.
Tak minęła mu pierwsza lekcja, pierwsza przerwa, a potem kolejne dni. Inne dzieci szybko się do tego przyzwyczaiły. Skoro ten Nieśmiałek nigdy nie chciał się przyłączyć do ich zabaw, przestały go zapraszać, i już. Tylko czasami ktoś rzucił w niego kulką papieru albo workiem ze strojem na WF, krzycząc: „Niemowa, pusta głowa!” albo coś równie głupiego.
Nawet gdyby Nieśmiałek chciał się odciąć i tak nikt nie usłyszałby jego głosu, bo jeżeli coś mówił, to bardzo, bardzo cichutko. Trzeba było wytężać słuch, pochylić się ku jego twarzy, żeby uchwycić wyrazy opadające lekko w powietrze i ginące w ogólnym hałasie. Trudno było zrozumieć, że chłopiec po prostu nie lubi rozmawiać. I nie dlatego, że nie miał nic do powiedzenia, przecież przy Zosi buzia mu się nie zamykała.
– Wiesz, Zosiu – tłumaczył przyjaciółce – gdy mam się odezwać w klasie, czuję tak, jakby mój głos był stworem, a zęby bramą. Ten stwór nie umie się przez bramę przecisnąć. To wszystko dlatego, że ma taką skórę, która przypomina zimny rosół albo kożuchy na mleku. Przywiera do bramy, oblepia ją, ale przecisnąć się nie może.
– Ech, ty to masz wyobraźnię! – Zosia podziwiała przyjaciela.
Tego dnia Nieśmiałek siedział na lekcji matematyki i skrobał paznokciem gumę do żucia przyklejoną pod blatem ławki. „Żeby mnie tylko pani nie wywołała do odpowiedzi, tylko nie mnie!” – myślał.
Był dobry z matmy, potrafił liczyć w pamięci do tysiąca, z klasówek miał same szóstki. Ale odpowiadanie przy tablicy to było dla niego coś najokropniejszego na świecie. Wszyscy się gapią, ręka drży, kreda wypada, policzki płoną… Jak w tej sytuacji odpowiedzieć na pytanie pani? Koszmar nad koszmary, najgorsze, co może spotkać Nieśmiałka w szkole!
I co się stało? Pani zerknęła na listę i wywołała do tablicy właśnie jego. Nieśmiałek wstał powoli, nogi się pod nim uginały, ledwo dotarł do biurka nauczycielki. Był tak zdenerwowany, że nie mógł się skupić na pytaniu. A przecież to nie było trudne zadanie.
Stał i tępo patrzył na parapet, gdzie stały paprotki. W jednej wypatrzył resztki lekko spleśniałej kanapki. „Pewnie Hania znowu próbuje oszukać mamę, że zjadła drugie śniadanie – pomyślał. – Ona chyba tak bardzo nie lubi jeść, jak ja się odzywać. I dlaczego nasza pani wygląda dziś jak Baba-Jaga? Nigdy wcześniej tego nie zauważyłem…”
Nieśmiałek pocił się i skubał palce, wyczekując dzwonka. Wciąż nie był w stanie rozwiązać zadania. W dodatku widział, że pani jest przykro – jak to, on, najlepszy uczeń, a najwyraźniej nie odrobił pracy domowej. Wstyd! „Jaka szkoda, że pani nie zrobiła nam kartkówki” – myślał.
Na miejsce wrócił ze spuszczoną głową. Zagryzał wargę i próbował skupić się na czymś innym, żeby się nie rozpłakać. O, wtedy dopiero byłby wstyd! Do całej serii przezwisk doszłyby pewnie: „Beksa, Szlochacz, Ciamciak”.
Z zamyślenia wyrwało go szturchnięcie kolegi z ławki za nim. Jasiek podał mu złożoną w kostkę kartkę, na której było napisane (trochę niestarannie, trzeba przyznać): „Nie przejmuj się, to zadanie było strasznie trudne!”. Nieśmiałek uśmiechnął się pod nosem i na tej samej kartce szybko zapisał kilka liczb. Błyskawicznie rozwiązał zadanie, którego nawet nie tknął przy tablicy!
Jasiek aż jęknął z wrażenia, sam nie lubił matmy, ciągle się mylił w obliczeniach. Nawet liczbę 3 zapisywał brzuszkami w złą stronę!
– Też bym tak chciał umieć – szepnął do kolegi.
– Pokażę ci po lekcji, jak to się robi – odparł Nieśmiałek.
– Proszę nie gadać! – zwróciła im uwagę pani, jednak Nieśmiałek tylko się uśmiechnął. Za chwilę to on będzie nauczycielem Jaśka!
Lekcja dobiegła końca, dzieciaki zerwały się z miejsc i wybiegły na przerwę. Pani otwierała okna, żeby przewietrzyć klasę. Gdy przechodziła obok ławki Nieśmiałka, zauważyła rozprostowaną kartkę z rozwiązaniem zadania. No tak, wiedziała, że Nieśmiałek to umie. A w takim razie, dlaczego nie odpowiedział na pytanie? A może… może po prostu stresuje się przy tablicy! Kilka lat temu miała podobny przypadek, a teraz tamta dziewczynka wygrała konkurs matematyczny!
Pani wzięła długopis i dopisała coś na karteczce, a na końcu dorysowała wielką uśmiechniętą buzię.
• • •
Po przerwie Nieśmiałek wrócił do swojej ławki i przeczytał to, co napisała mu pani. Przeczytał raz, drugi, jeszcze raz. Po prostu nie mógł uwierzyć w to, co widział. Był to najwspanialszy list, jaki kiedykolwiek otrzymał. Lepszy nawet niż życzenia urodzinowe od cioci z Meksyku, niż pochwała z przedszkola dla najlepszego kolegi!
Pani napisała: „Gratulacje, bardzo dobrze rozwiązałeś zadanie. Od dzisiaj nie musisz odpowiadać przy tablicy. Zamiast tego przynoś mi zadania w zeszycie”.
Dość męczarni i jąkania się przed całą klasą! Dość rumienienia się jak dziewczyna, obgryzania paznokci i upartego wpatrywania się w podłogę. I ciągłego powtarzania taty: „Weź się w garść! Prawdziwy mężczyzna nie płacze i nie boi się byle czego”. Takie rady nie pomagały. Nieśmiałek nawet nie wiedział, co znaczy „wziąć się w garść”.
Tego dnia wracał autobusem do domu i uśmiechał się sam do siebie.
– Nasza pani jest najlepsza na świecie! – powiedział do swojego odbicia w szybie i o dziwo, nawet nie zabolało go przy tym gardło. W ręku trzymał TĘ kartkę i czuł, jak płynie z niej czarodziejska siła. Wysiadł na swoim osiedlu i pobiegł do domu. Na klatce spotkał panią sąsiadkę. Po raz pierwszy w życiu powiedział jej wyraźnie: „dzień dobry”, a sąsiadka o mało nie spadła ze schodów, tak ją zaskoczył. Była przecież przekonana, że ten dziwny chłopiec nie potrafi mówić.
Przy kolacji rozmawiał z rodzicami i żartował z Zosią, którą zaprosił do siebie. Gadał przez cały czas, buzia mu się nie zamykała, aż wieczorem dostał gorączki z przejęcia i musiał się położyć wcześniej do łóżka.
Mama pochyliła się nad Nieśmiałkiem, poprawiła mu zimny okład na czole. Nie pytała o nic, po prostu uśmiechała się do swojego synka, bo uwielbiała patrzeć, jak promienieje ze szczęścia.
Nieśmiałek usypiał zupełnie spokojnie i po raz pierwszy nie mógł się doczekać lekcji w szkole, spotkania z Jaśkiem i innymi dziećmi. Trudno to sobie wyobrazić, a jednak. Bo poczuł się bezpieczny w tym swoim nicniemówieniu. W tym, jaki jest.
SYLWIA CHUTNIK _DIABLICA ROKITA_
Sylwia Chutnik
Diablica Rokita
Najpierw szło się przez ciemny las. Potem przez polną ścieżkę. Rozgarniając gałęzie na boki i potykając o wystające korzenie potężnych drzew. Później wyłaniała się leśna polana. Pachniało wilgotnym mchem, miękkim jak dywanik. Pachniało latem. Od razu wyobrażamy sobie typowe obrazki: promienie słońca przechodzące między liśćmi, talerz chłodnika i orzeźwiającą lemoniadę.
Na leśnej ścieżce było prawie cicho. I tylko czasem coś w oddali skrzypiało, to znowu dźwięk się przybliżał i zlewał ze śpiewem ptaków. Coraz bliżej, coraz głośniej. Już prawie jesteśmy na miejscu…Tfu! Pfuuu!
A co to?
Między gałęziami brzozy siedziała dziewczynka i machała ogonem. Pod nią ziemia zasłana była pestkami czereśni, którymi pluła na odległość.
Tfu! Pfuuu!
Była w tym mistrzynią. Potrafiła wygrać każdy konkurs plucia na odległość i nie miała sobie równych. Ćwiczyła cały sezon, a robiła to z tak skupioną miną, że nikt nie śmiał jej przeszkadzać. Dziś sama jednak przerywała co jakiś czas jedzenie i patrzyła na drogę prowadzącą ze wsi. Wyraźnie kogoś wypatrywała.
– Hej, Rokita, na kogo czekasz? – Pod drzewo podeszła niewiele młodsza od niej Klara i zadarła wysoko głowę.
– Dziś ma przyjść do nas Anna ze wsi. Podobno ma jakieś zmartwienie. Spotkałam ją wczoraj na łące, kiedy zbierała zioła. Chyba płakała. – Rokita zawiesiła głos i się zamyśliła. – Zapytałam, co się dzieje. Powiedziała, że dzisiaj przyjdzie i wszystko opowie. Obiecała, że nas odwiedzi, bo ma pewną sprawę.
– O, brzmi tajemniczo, a ja uwielbiam sekrety! – Klara zaczęła skradać się i udawać, że kogoś śledzi. Jednym susem znalazła się na gałęzi obok Rokity. Obwąchała ją badawczo.
– Robiłaś dziś pranie? Pachniesz mydlinami.
– Sprytna jesteś, rzeczywiście poszłam nad rzekę bez ciebie, ale musiałam! Wybacz mi! Uzbierała się już niezła góra brudów i mama nie dałaby mi spokoju, gdybym się wreszcie za to nie zabrała. Szorowałam wszystko w zimnej wodzie od szóstej rano, ale warto było. – Rokita pokazała ręką okoliczne drzewa, między którymi suszyły się świeżo wyprane ubrania. Wyglądały jak plenerowa wystawa, może powinno się sprzedawać na nią bilety?
Tylko kto by chciał przyjść i podziwiać rozwieszone ubrania, skoro każdy miał takie same obok swojego domu.
– A czyje to takie wielkie majtki? – zachichotała Klara i zeskoczyła z drzewa, aby wygłupiać się między nimi a sznurem białych koszul. Udawała, że zakłada gigantyczne ubrania taty Rokity: koszule i spodnie.
– Tylko ich nie pobrudź, bo będę musiała prać je raz jeszcze, a wtedy chyba zedrę sobie skórę z rąk do łokci.
Rokita nie miała czasu na zabawy, bo właśnie na horyzoncie pojawiła się Anna. Taszczyła ze sobą koszyk pełen warzyw, a obok niej truchtał Piesek Osesek, podobny do pchełki – taki był malutki i skoczny.
Anna zbliżała się i rosła w oczach. Blond czupryna sklejona była potem, a buty zakurzone tak, że nie można było domyślić się ich koloru.
– Upał jak nie wiem! Uch, dajcie wody, bo zemdleję.
Klara podała jej butelkę z wodą prosto ze źródła. Dziewczyna piła łapczywie, aż kapało jej z brody. Wreszcie skończyła i starła krople z twarzy.
– Dziękuję wam, że mogłam przyjść. Słuchajcie, mam problem i trochę wstydzę się o nim mówić. – Anna usiadła pod drzewem i oparła się o nie plecami. Widać było, że coś ją trapi. Pies położył głowę na jej kolanach i zapadł w drzemkę, jakby chciał dać do zrozumienia, że jest i czuwa, ale nie będzie przeszkadzać w rozmowie. – Rokito, jesteś dobrą diablicą – kontynuowała Anna. – Zawsze wiesz, co robić, i pomagasz wszystkim we wsi. A ja sama już nie wiem, jak mam poradzić sobie z tym całym zamieszaniem.
Klara siedziała i w skupieniu drapała psa za uchem. Co jakiś czas patrzyła na Rokitę, jak każda wierna przyjaciółka, która czeka, aż ta druga się wypowie. Tymczasem Rokita niemrawo jadła czereśnie, ale robiła to machinalnie, jakby nie miała z tego przyjemności. Milczała i czekała, aż Anna rozpocznie swoją opowieść.
– Dokucza mi kilku chłopaków z domu obok – zaczęła koleżanka. – Na początku mi to nie przeszkadzało, kiedy ciągnęli mnie za włosy albo wrzucali żabę do kubka, kiedy piłam na dworze ze studni. Ale są coraz bardziej natarczywi i, szczerze mówiąc, w ogóle nie śmieszą mnie te ich niby wygłupy.
Zapadła cisza.
– Próbowałaś z nimi rozmawiać? Powiedzieć im, żeby przestali? – Rokita siedziała obok i głaskała psa, jakby sama potrzebowała uspokojenia. Ilekroć słyszała opowieści o panoszących się łobuzach, to od razu burzyła jej się krew. Starała się więc, aby jej głos był wyważony i łagodny, ale przychodziło jej to trudno.
– Oczywiście – odpowiedziała Anna. – Chciałam im wytłumaczyć, że nie chcę, aby tak się zachowywali. Spytałam nawet, o co im właściwie chodzi. Ale oni tylko się ze mnie śmieli, a jeden krzyknął pogardliwie, że nie mam poczucia humoru i jestem nudna jak flaki z olejem. Nie chcę być nudna, tym bardziej jak flaki! Tylko że wcale nie podobają mi się ich zaczepki. Ja się boję, że oni będą coraz bardziej natarczywi. Że kiedy będę wracała sama do domu, to mnie napadną. Za każdym razem, kiedy idę przez las, to się oglądam. Nigdy nie czułam się tak wystraszona jak teraz. A przecież to moje okolice, moja wieś. Ja się tu urodziłam i nie chcę ciągle myśleć o tym, że ktoś może zrobić mi coś złego.
– Rozmawiałaś z rodzicami? W końcu dorośli pomagają nam w rozwiązywaniu problemów.
– Tak, obiecali pomóc. Ale oni tak często zajęci są swoimi problemami, że postanowiłam zwrócić się do was. Może będzie szybciej?
Diablica Rokita zamyśliła się i zaczęła skubać swój ogon. Piesek zerknął na niego zaciekawiony, bo myślał, że to zabawka, którą może złapać zębami i potarmosić. Szybko jednak wywnioskował po minie dziewczyny, że nie ma co liczyć na beztroskie ganianie.
– A może zróbmy tak: następnym razem, kiedy będą ci dokuczać, spróbuj ich zwabić na nasze mokradła. Postaram się nauczyć ich, że nie wolno zaczepiać nikogo wbrew jego woli. Bo to nie jest zabawa, tylko nękanie, które nie ma nic wspólnego z żartami. Może to przemówi im do rozsądku. O ile w ogóle go mają. Zobaczymy, w każdym razie widzę, że się martwisz, więc ci pomożemy.
– Dziękuję, nawet nie wiesz, jakie to ważne, że nie jestem z tym problemem sama! – wykrzyknęła Anna i z radości wstała i zaczęła przechadzać się między praniem. Piesek Osesek merdał ogonem i atmosfera od razu zrobiła się radosna.
– Nie myślmy teraz o ponurych rzeczach, jest ciepło, a my mamy obok zimną wodę. Dobra, wszystkie wskakujemy na bombę do stawu. Trzyyy… czteeeee…ry! – Zanim Klara przestała krzyczeć, dziewczyny pobiegły w stronę brzegu. Ich wrzaski mogłyby obudzić nawet najbardziej leniwego ducha mokradeł! Wskoczyły do wody, trzymając się za ręce i ochlapując psa, który musiał długo prychać i tarzać się w trawie, aby zetrzeć z siebie wszystkie krople. I chociaż cicho powarkiwał, to w gruncie rzeczy czuł się szczęśliwy i beztroski. Jak dziewczyny.
• • •
Wieczorem Rokita długo nie mogła usnąć. Kręciła się na swoim łóżku zrobionym z kilku desek i twardej trawy włożonej do starej poszewki na kołdrę. Nakryła się pledem, który był w ich rodzinie od pokoleń. Rokita uwielbiała ten materiał, który był jak czarodziejski, bo latem chłodził, a zimą dawał ciepło rozgrzewające jak ogień w kominku. Czuła się pod nim bezpiecznie, bo wiedziała, że korzystały z niego ciocia, prababcia, a może i w ogóle pierwsza osoba, która wprowadziła się do lasu.
Ale tym razem dziewczyna nie mogła sobie znaleźć wygodnej pozycji, a koc to zdejmowała, to opatulała się nim ponownie. Wszystko ją irytowało. Myślała o historii, która przydarzyła się Annie. To nie pierwszy raz, kiedy Rokitę proszono o pomoc w trudnych sytuacjach. Znana była ze swojego niezłomnego (niektórzy uważali, że upartego) charakteru i pomysłowości. Wszystko wydawało jej się proste. Kiedy inne osoby zastanawiały się, co zrobić i czy aby tak wypada, ona już działała. Mama czasem kładła na jej czoło dłonie i starała się nieco okiełzać jej temperament.
– Córko, dobrze jest najpierw pomyśleć, ochłonąć i w spokoju powziąć decyzję. Zanim zrobisz cokolwiek, to weź dziesięć oddechów. O tak: raz, dwaaaa, trzyyyy…
Przy czwartym Rokity już nie było, gnała przed siebie i kombinowała, co by tu spsocić. Była też pracowita: kiedy wichura zerwała dach w jednym z gospodarstw, dziewczyna pierwsza stała na drabinie i kładła deski zabezpieczające przed deszczem. Kiedy zaś wylała rzeka, to napełniała worki z piaskiem szybciej od strażaków. Wydawało się, że niczego się nie boi i woli działać niż siedzieć i rozmyślać. Kiedyś złapała szczeniaka, który wgramolił się na płot i niezdarnie postawił łapkę, a następnie zleciał na grzbiet. Rokita niemal w ostatniej chwili dobiegła do niego i uratowała go przed bolesnym upadkiem. Z kolei w czasie Święta Lasu schwyciła błyskawicznie małego chłopca, który tak się zagapił, że o mało nie wpadł do wody. A było już ciemno, więc nieźle by się wystraszył!
– Jak ty to robisz? – dopytywała z zachwytem Klara.
– Wiesz, może to dziwnie zabrzmi, ale skupiam się na tym, co się stanie, kiedy pomogę. Czarne myśli są nie dla mnie, od razu odpędzam je i zabieram się do pracy.
Ale mama Rokity czasem patrzyła na nią z oddali, kiedy tak biegała niczym iskierka na drewnie w ognisku, i martwiła się, czy aby nic jej się nie stanie. Wiedziała również, że na niewiele zdadzą się jej uwagi i napominanie. Rokita nigdy nie była dziewczynką, którą ktokolwiek mógł oswoić i wychować. W końcu była diablicą!
Wiązała więc czerwone niteczki na nadgarstku córki „na zły urok”, kiedy ta zmęczona spała po całym dniu biegania po lesie i załatwiania spraw. Nad głową szeptała tajemne zaklęcia, a na śniadanie zawsze dawała jej do wypicia specjalną garść ziół – na szczęście i przeciw złym urokom. A potem patrzyła, jak jej szczęśliwa córka biega po drzewach z rozczochranymi włosami, zjada jagody prosto z krzaka i pomaga wszystkim tym, którzy jej potrzebują.
• • •
Nad ranem Rokita wymyśliła, co zrobi. Skoro świt zaczęła przygotowywać zasadzkę na dokuczających dziewczynom chłopaków. Przede wszystkim musiała wymyślić charakteryzację. Co prawda jako udomowiona, ale jednak diablica wyglądała dość niesztampowo: miała ogon, małe rogi schowane między włosami, trochę futerka na nogach i stopy, które pod wpływem złości zmieniały się w kopyta. Ale wszyscy w okolicy znali ją i jej wygląd – była w końcu córką wielkiego rozbójnika i mądrej wiedźmy. We wsi i okolicach śpiewano nawet o jej rodzinie piosenki:
_Rokitowie dzielni_
_Nie wiedzą, co to strach._
_Największe zło nie ma u nich szans!_
_Są jak dąb, jak skała oraz stal,_
_Nie zwyciężysz ich, choćbyś bardzo chciał._
A dziewczyna pewnego dnia dopisała również zwrotkę o sobie, którą nuciła czasem pod nosem, ale tak, żeby nikt nie usłyszał, bo ludzie mogliby wtedy pomyśleć, że jest zarozumiała.
_Diablica żyje w stawie,_
_Odważna to dziewczyna._
_Kto jej się przeciwstawi,_
_Ten wojnę rozpoczyna!_
Minęło kilka dni. Rokita przyciągnęła w tym czasie na brzeg stare gałęzie z lasu i sznurki. Okolica wyglądała jak scenografia przerażającej bajki. Kiedy ludzie szli spać, ona jeszcze długo siedziała i kombinowała różne pułapki i przynęty. Zależało jej, aby wszystko było idealnie, kiedy nadejdzie Ten Dzień.
To była niedziela. Większość osób wylegiwała się przed domem lub odwiedzała się nawzajem, by wypić razem mrożoną kawę i zjeść truskawki z ogrodu. Owady z nudów ganiały same siebie albo drzemały w kwiatach, niczym na eleganckich łóżkach z baldachimem.
Rokita, która jak zwykle siedziała na wysokiej gałęzi i rzucała pestkami, zauważyła nagle Annę, która biegła w stronę lasu. Za nią pędziła banda chłopaków wymachujących gałęziami leszczyny. Słychać było ich pogwizdywanie i zaczepki, najwyraźniej skierowane do dziewczyny. Rokita szybko zeskoczyła z drzewa i jednym susem znalazła się na brzegu jeziora. Nie ma czasu, trzeba działać. Cicho gwizdnęła umówiony sygnał i zaraz pojawiła się obok niej Klara. Wyglądało, jakby dosłownie wyszła z najbliższego drzewa lub chaszczy przy ścieżce. Wiadomo, że mogła się tam chować, bo była drobna i zwinna.
Wydawało się, że obie dziewczyny idealnie pasują do tej misji. Przez okno wyjrzała również mama Rokity. Rozmawiała wcześniej o tym z córką i obiecała jej pomóc.
• • •
Rokita schyliła się i szybko dłonią nabrała błota, którym posmarowała sobie twarz i ramiona. Założyła na siebie wcześniej schowany w starym pniu strój przypominający ni to wilka, ni syrenę. Cały aż lśnił w słońcu, a kiedy się na niego patrzyło, można było dostać oczopląsu.
Była cała pomazana na czarno, z potarganymi włosami (zwykle miała je w nieładzie) – szczerze mówiąc, wyglądała PRZERAŻAJĄCO. Ale to pewnie byłby w tym momencie komplement, bo przecież dokładnie taki efekt chciała osiągnąć. Widziała wiele razy portrety swojej prababci, wielkiej diablicy Balbiny. Podobno miała taki wygląd, że sama nie mogła patrzeć w lustro, bo padłaby zemdlona, jak na widok Bazyliszka. Z kolei dziadek Tupet miał podobno tak długie szpony, że nie musiał wstawać z łóżka, żeby sięgnąć po smakołyk leżący na piecu w kuchni. Rokita, na jego cześć, doprawiła sobie sztuczne paznokcie z brzozowej kory i wymachiwała nimi jak mieczami.
Tak wystrojona weszła cicho do wody i zaczaiła się za trzcinami. Klara kucnęła za niewielkim krzaczkiem i również czekała na rozwój sytuacji.
Kiedy Anna przebiegła tuż obok dziewczyn, Rokita wynurzyła się z wrzaskiem, ochlapując wszystkich naokoło wcześniej przygotowanymi patykami ozdobionym dzwonkami, koralikami i brzęczącymi ozdobami. Chłopcy zatrzymali się zdziwieni. Przez kilka sekund widać było na ich twarzach autentyczne przerażenie i grozę. Jeden z nich zaczął krzyczeć:
– O rany, przecież to utopiec! Wodny demon! Zaraz wciągnie nas za nogawki do siebie i udusi. Zwiewamy!
– Nie tak szybko! – ryknęła Rokita i z jeszcze większą pasją zaczęła wywijać rękoma uzbrojonymi w patyki. Prawdę mówiąc, gdyby sama siebie usłyszała i zobaczyła, toby się chyba też przestraszyła. „Będę musiała potem wypić syrop na gardło, bo od tego krzyku dostanę chrypki”, pomyślała. Ale zaraz skupiła się na dalszym straszeniu: – Widzę od dłuższego czasu, co robicie z Anną! Za to, że jej dokuczacie, spotka was kara! Aaaaaa! – Rokita zaczęła kręcić się wkoło i chlapać wodą. Schowana obok niej Klara uderzała z całej siły w pokrywkę garnka, która robiła naprawdę niezły hałas. Wrażenie było demoniczne i oszałamiające!
– Utopiec robi wir, zaraz nas wkręci do środka na samo dno!! – wrzeszczał kolejny chłopak, ale cała grupa była zbyt oszołomiona, aby się ruszyć. Stali jak zaczarowani. Całą scenę obserwowała Klara, która najpierw nie mogła opanować chichotu, ale szybko postanowiła włączyć się do zabawy i również dać nauczkę rozrabiakom. Sięgnęła po ukryty węgiel, który wcześniej sobie przygotowała, następnie wymazała sobie na czarno twarz, a na ubranie narzuciła skórę, którą zwykle okrywała się przy piecu w zimne wieczory. Porwała kij z ogniska, garnek suszący się na płocie i zaszła od tyłu grupę chłopców. Jak nie walnie znowu w naczynia, jak nie wrzaśnie – aż echo poniosło się po górach!
W tym momencie chłopcy nie wytrzymali i zerwali się do ucieczki. Czuli, że są otoczeni przez… No właśnie, przez kogo?
– Ratunku! Nie topcie nas! My już nigdy, przenigdy nie zrobimy nic złego!
– Obiecujecie? – darła się z jeziora Rokita, wywijając groźnie ogonem, na którym zawiesiła potężne bukiety kwiatów. Wiły się wokół niej jak setki małych błyskawic.
– Obiecujemy! – odpowiedzieli chłopcy, którzy tak uciekali, że jeden z nich zgubił buty. Kiedy wydawało im się, że są już dość daleko od przerażających stworów, to ziemia niemal rozstąpiła im się pod nogami i wpadli do wielkiego dołu pełnego gałęzi (Rokita nie chciała, aby ktokolwiek potłukł się w czasie tego wydarzenia). Czepiając się koszulek na plecach i niemal wchodząc sobie na głowy, chłopcy wystrzelili z czeluści jak z procy i jeszcze szybciej pobiegli w stronę wsi, wzbijając tumany kurzu.
Ale co to? Na horyzoncie pojawili się dorośli, którzy od kilku dni przyglądali się przygotowaniom do zasadzki. Była wśród nich mama Rokity, Anny, ale i tata jednego z łobuziaków.
– No dobrze, koniec zabawy, idziemy porozmawiać. Mamy nadzieję, że zrozumiecie, że straszenie i dokuczanie to nie jest dobre rozwiązanie.
Cała grupka zniknęła za zakrętem drogi. Oj, chłopcy mieli nietęgie miny: nie dość, że przestraszyły ich dziewczyny, to jeszcze czeka ich bura od dorosłych. Naj-go-rzej!
• • •
Anna, która schowała się niedaleko studni, zobaczyła, że zagrożenie minęło. Podbiegła więc do koleżanek i zaczęła wywijać Taniec Zwycięstwa! Wokół niej biegał Piesek Osesek, który niewiele rozumiał, ale cieszył się razem ze wszystkimi, szczekając i plącząc się pod nogami. Rokita obmyła twarz w wodzie i wyszła na brzeg. Była cała mokra i szczęśliwa. Z tego wszystkiego po prostu położyła się na trawie z impetem i rozłożyła ręce i nogi we wszystkie strony. Wyglądała jak rozgwiazda.
– Uff, zmęczyłam się tym straszeniem. To ciężka robota być utopcem, na dodatek wrzeszczeć i chlapać z taką siłą! – Masowała sobie ramiona.
– Ale mieli miny – ekscytowała się Klara, która odłożyła pokrywkę i cieszyła się, że nie musi już z niej wydobywać tego hałasu. Bała się, że i tak zdenerwowała okoliczne ptaki. Obiecała sobie, że następnego dnia przeprosi je smacznymi ziarenkami.
– Nieźle ich nastraszyłyście. Naprawdę myśleli, że spotkali utopca, który porwie ich do swojej podwodnej krainy. – Anna się śmiała.
– Mam nadzieję, że dostali nauczkę i wreszcie przestaną nękać dziewczyny. A na pewno jeszcze długo nie przyjdą kąpać się w wodzie! – dodała Rokita, zdejmując z siebie misternie przygotowany kostium. I chociaż wiedziały, że prędzej czy później chłopcy domyślą się, że to były one, to przeżywały chwile triumfu, a tej radości nikt im przecież nie zabierze.
Następnie zaintonowały piosenkę:
_Diablice żyją w stawie,_
_Odważne to dziewczyny._
_Kto im się przeciwstawi,_
_Ten pozna ich wyczyny!_
– Wiecie co? – zaczęła szczęśliwa Anna. Z emocji miała na policzkach rumieńce. – Najważniejsze, że byłyśmy w tym razem i że nie zostałam sama z moim problemem. Dziękuję wam, jesteście superprzyjaciółkami!
Uśmiechały się do siebie i gratulowały sobie pomysłowości.
– Mam nadzieję, że już nigdy nikogo nie będę straszyła, a chłopcy zrozumieli raz na zawsze, że nie wolno nikogo nękać, bo nieoczekiwanie samemu można znaleźć się w kiepskiej sytuacji.
– No i nasi rodzice nam pomogli! Nie jesteśmy same ze swoimi problemami.
• • •
Usiadły wszystkie na łące i z radości zjadły całą górę czereśni, wesoło pstrykając pestkami, aż stworzyły z nich krąg, który miał je na zawsze chronić od niepotrzebnych zaczepek.
JOANNA JAGIEŁŁO _KSIĘŻNICZKA JÓZEFINA I NAJWSPANIALSZY PUCHAR LODOWY_
Joanna Jagiełło
Księżniczka Józefina i najwspanialszy puchar lodowy
Dawno, dawno temu, a może nawet nie aż tak dawno, ale w czasach, których nie możesz pamiętać, w państwie, którego próżno szukać teraz na mapach, a które nazywało się Arondo, w pięknym pałacu mieszkali książę Leoncjusz, księżna Anastazja i ich córka, księżniczka Józefina. Księżniczka była jedynaczką, kochaną przez swoich rodziców, _którzy starali_ się, żeby miała wszystko co najlepsze. W jej pokoju było wielkie łoże z różowym baldachimem, meble z najdroższego drewna tekowego, marmurowe figurki amorków i wspaniały żyrandol z prawdziwymi kryształami, które pobrzękiwały przy każdym dotknięciu.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki