Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Bajki na dobranoc - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 grudnia 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Bajki na dobranoc - ebook

Słyszeliście kiedyś o Rekinku Zębatku i jego przyjaciołach z Podstawowej Szkoły Podwodnej: Tłustosławku, Spróchniałku czy Jasiu Pile? Na pewno nie. A wiecie, jakie konsekwencje miało lodowe obżarstwo olbrzyma i dlaczego malutki różowy smok, z którego wszyscy się naśmiewali, został bohaterem smoczej krainy? A może domyślacie się, w jaki sposób uparty osiołek doświadczył na własnej skórze, że najłatwiejsza z pozoru droga może być tą najcięższą?

Kategoria: Dla dzieci
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8384-870-9
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Słowo od autora

BAJECZKI, które trzymacie w rękach, pisałem z przerwami w latach: 2008, 2010 i 2011. Wyjątek stanowią dwie bajki rymowanki znajdujące się na końcu książki, powstałe w lutym 2015 roku. Aktualne wydanie książki wzbogacone zostało również o wykonane przeze mnie w roku 2015 ilustracje. W wybranych tekstach wprowadziłem ponadto zmiany i uzupełnienia. Jestem przekonany, że wszystkie te korekty spowodują, iż książeczka będzie jeszcze lepsza w odbiorze i ciekawsza niż pierwotne wydanie z roku 2012.

Bajki zawarte w niniejszym tomie poruszają różnorodną tematykę, ale zawierają pewne uniwersalne przesłanie. Jakie? Tego nie mogę teraz zdradzić, ale z pewnością każdy z was odnajdzie je podczas lektury.

Zapraszam na bajkę…

Adam KoćmaO Jasiu, upartym osiołku i grubym Barnabie

STO LAT TEMU, a może i więcej, w podtatrzańskiej wiosce mieszkała pewna rodzina. Byli bardzo biedni i żyli w starej, drewnianej chałupie, a jedynym ich majątkiem były: pies, koza i osioł. W rodzinie było dziewięć osób: schorowani rodzice i siedmioro dzieci, cztery córki i trzech synów. Chociaż nie mieli prawie żadnego majątku, byli szczęśliwi, a czas upływał im spokojnie, wypełniony pracą na polu i wieczornym odpoczynkiem w rodzinnym gronie. Najmłodszy z rodzeństwa był mały Jasio, chłopak bystry, wesoły i niezwykle zaradny. Jasio uwielbiał wybiegać rano na górskie stoki, na spacer z Azorem. Biegali i tarzali się w trawie, a potem wracali do domu na śniadanie. Posiłki w domu Jasia nie były urozmaicone. Na śniadania i kolacje zazwyczaj jedli chleb, czasem z odrobioną sera z koziego mleka, a na obiad zupę, czasem z ziemniakami, a czasem przeźroczystą jak woda w górskim potoku. Pomimo tego nikt się nie skarżył. Żyli skromnie i dziękowali Bogu za każdy spędzony razem dzień. Jednakże pewnego lata stała się rzecz straszna: zaraza zniszczyła plony i nie mieli co jeść, nie mogli również zrobić żadnych zapasów na zimę. Na domiar złego wilki porwały kózkę i zostali również bez mleka i sera. Głód zajrzał w oczy rodzinie Jasia. Kiedy lato zbliżało się ku końcowi, tato zebrał całą rodzinę, po czym otworzył zardzewiałym kluczem drewnianą skrzynię, która stała w kącie ich domu. Ze skrzyni wyciągnął mieszek, w którym — ku zdziwieniu wszystkich — błysnęły złote monety. Ojciec powiedział do Jasia:

— Synu, weź złoto, osiołka i jedź do miasta. Kup nam jedzenie i wracaj szybko, bo inaczej pomrzemy z głodu! Twoi bracia muszą iść do pracy w stajni u hrabiego, a siostry za słabe są do takiej podróży, więc w tobie cała nadzieja!

Jasio wziął złote monety i odpowiedział:

— Dobrze tato, wrócę najszybciej jak się da! — Po czym poszedł do stajni przygotować osiołka do podróży.

Ponieważ droga do miasta była długa i prowadziła przez las, Jasio musiał zabrać ze sobą znaczny bagaż: ubranie na zmianę, koc, resztkę chleba i sera oraz garnek, aby mógł w lesie ugotować zupę z tego, co uda mu się uzbierać. Całość zawinął starannie w jeden pakunek, który zamierzał przymocować do grzbietu osiołka. Wpierw jednak trzeba było zwierzaka osiodłać. Zarzucił więc na grzbiet osiołka gruby koc, żeby móc wygodnie na nim podróżować. Niestety — osioł zaczął podskakiwać i wierzgać, tak że koc wnet spadł. Kiedy Jasio chciał ponownie zarzucić koc na osła, ten zaczął szczerzyć zęby i nie dał mu podejść. Wówczas Jasio wrzucił na grzbiet osła swój bagaż, lecz i to nie na wiele się zdało. Osioł zaczął wierzgać zadem, tak że pakunek wylądował na ziemi. Zdesperowany Jasio podszedł do osiołka, pogłaskał go i dał mu ostatnią zwiędniętą marchewkę, którą ten schrupał ze smakiem.

— Osiołku, musisz mi pomóc. Trzeba nam jechać do miasta po jedzenie, inaczej moja rodzina zginie z głodu. Nie mam tyle sił co ty, żeby nieść bagaże… — poprosił i po raz kolejny spróbował osiodłać nieposłuszne zwierzę, ale osioł znów na to nie pozwolił. Zniechęcony chłopiec założył mu sznurek na szyję i chciał wyprowadzić ze stajni, jednak osioł zaparł się kopytami i pomimo wielkiego wysiłku Jasio nie dał rady go wyciągnąć. Mały chłopiec zarzucił więc tobołek na swoje plecy i ruszył przed siebie. Osioł poczłapał za nim w nadziei, że dostanie kolejną marchewkę, jednak do pomocy się nie kwapił. Po pewnym czasie dotarli nad strumyk i chłopiec kazał osiołkowi napić się wody, aby miał siłę do dalszej wędrówki. Lecz osioł krzywił się i ryczał, że woda jest zbyt zimna dla tak szlachetnego zwierza jak on. Chłopiec wyciągnął z torby ostatni kawałek chleba i przedzielił go na dwie części. Jedną dał osłowi, lecz ten ugryzł dwa kęsy, a resztę kopnął za siebie i zaczął żuć trawę, oczywiście tylko po to, żeby zrobić Jasiowi na złość. Przy strumyku spędzili godzinę. Kiedy chłopiec wypoczął nieco, a osioł całkiem już spuchł od nadmiaru zjedzonej trawy, ruszyli dalej…

Wieczorem zatrzymali się w lesie na postój. Chłopiec rozpalił ognisko i zmęczony szybko zasnął. Tymczasem wypoczęty osioł zaczął ciekawsko rozglądać się wokół, gdyż księżyc był w pełni i noc dzięki temu jasna. Wtem coś zaszeleściło i z pobliskich zarośli wyłonił się człowiek, gruby mężczyzna o owalnej twarzy i z wielkim brzuchem. Łysa głowa Barnaby, bo tak go nazywali, błyszczała jaśniej niż księżyc. Kiedy się uśmiechnął, osiołek zobaczył jego złoty ząb.

— Osiołku! — przemówił do niego człowiek. — Biedaku mój, wiem, jak cierpisz. Chodź ze mną, a ja ci wszystko wynagrodzę. Nie będziesz pić wody, lecz wino, nie będziesz jeść suchego chleba, lecz najtłustsze sery! Zamieszkasz razem ze mną w pięknym pałacu! Nie będziesz musiał nic nosić na swym szlachetnym grzbiecie, lecz tobie będą usługiwać. Choć ze mną, mój kochany!

Osiołkowi spodobało się to, co mówił Barnaba i nareszcie poczuł się doceniony. Nie zastanawiając się, pozostawił Jasia samego i ruszył za człowiekiem. Nie uszli jednak nawet kilkunastu metrów, gdy Barnaba wskazał na dwie wielkie torby leżące pod drzewem i powiedział:

— Osiołku mój szlachetny, spójrz na te pakunki. Musisz zabrać je do mojego pałacu, bo strasznie mnie noga boli. Ale nie martw się, wynagrodzę ci to, gdyż będzie to ostatni raz, kiedy cokolwiek będziesz musiał przenosić.

Osioł z chęcią przystał na propozycję Barnaby, ale kiedy ten zarzucił mu toboły na grzbiet, poczuł, że nogi mu się zachwiały.

Torby były bardzo ciężkie, ważyły o wiele więcej niż tobołek Jasia. Przeszli kolejne kilka metrów, kiedy Barnaba kazał się osiołkowi zatrzymać, po czym wskoczył na jego grzbiet. Osioł sapnął i nogi się pod nim ugięły, ledwo wytrzymał ciężar Barnaby i pakunków.

— Osiołeczku mój miły — wyszeptał słodko Barnaba.

— Przepraszam cię bardzo, lecz strasznie mnie rozbolała druga noga, nie mogę już iść. Musisz mnie zabrać do mojego pałacu.

Ale nie martw się, to ostatni raz, kiedy cokolwiek niesiesz! Wynagrodzę ci to!

Pomimo strasznego ciężaru osioł pokornie dźwigał Barnabę oraz jego toboły. Wyobrażał sobie, jakie zaszczyty spotkają go w pałacu tego zacnego człowieka.

Nad ranem dotarli na skraj lasu. Osioł wytężał wzrok, żeby ujrzeć lśniące wieże pałacu, w którym miał spędzić resztę życia, lecz zamiast tego zobaczył starą, drewnianą, rozlatującą się chatę.

— Tutaj się zatrzymamy! — krzyknął Barnaba.

Ledwo weszli do chaty, człowiek nalał mu pełną miskę wina i powiedział:

— Pij, osiołku, na zdrowie, już niebawem zamieszkasz w pałacu.

Osioł wypił łapczywie wino w nadziei, iż to pierwszy krok do przyszłego, lepszego życia. A kiedy tak pił, Barnaba zaczął się śmiać i śmiał się coraz głośniej, po czym wyciągnął z szafy wielki rzeźnicki nóż i podszedł do osła. Ten usiłował wstać, lecz strasznie kręciło mu się w głowie. A kiedy wreszcie mu się udało, nie mógł zrobić ani kroku. Nogi mu się splątały i przewrócił się na podłogę, a Barnaba z błyszczącym nożem wskoczył na jego grzbiet. W tym momencie na głowie zbója z hukiem wylądowała wielka patelnia. Ogłuszony Barnaba upadł na podłogę, a mdlejący ze strachu osioł zobaczył pochylającego się nad nim Jasia.

Rankiem osioł obudził się przy tym samym ognisku, które Jasio rozpalił poprzedniego wieczora. Pomyślał, że przyśnił mu się koszmarny sen.

— Zapamiętałeś nocną lekcję? — zapytał chłopak. Osioł skinął w milczeniu głową. Jasio zarzucił na jego grzbiet pakunki, po czym sam na niego wskoczył i ruszyli do miasta. Kupili tam bardzo dużo jedzenia i zanieśli do domu w górach, dzięki czemu cała rodzina spokojnie przetrwała zimę. A osioł zrozumiał, że czasem najłatwiejsza droga może okazać się najcięższa.O królu i żebraku

DAWNO, DAWNO TEMU żył na świecie król bardzo potężny, który silną ręką siedmioma krainami rządził. W jego skarbcach piętrzyły się bogactwa niezmierzone, a spiżarnie zawsze były pełne zboża i wina. Miał król ten armię wspaniałą, największą na całym świecie, a w niej rycerzy konnych, pieszych, machiny oblężnicze, armaty i wszelkie wyposażenie w sztuce wojennej niezbędne. W jego kuchni pracowali najlepsi kucharze, a jadło podawane na dworze zachwycało smakiem i wykwintnością. W ogóle król Rutar (bo tak miał na imię) miał wszystko, co najlepsze, z wyjątkiem… serca. Bo serce miał nikczemne i złe. Nigdy nie nagradzał swoich poddanych. Ludzie żyli w ciągłym strachu przed jego gniewem. A król często, nawet z błahych powodów, zamykał ich w ciemnych lochach…

Pewnego dnia król siedział za stołem i grał sam ze sobą w szachy. Przesuwając figurki po planszy z mahoniowego drzewa, władca pomyślał, że dobrze byłoby jednak zagrać z kimś. Zawołał więc swojego wiernego sługę, który od lat zajmował się garderobą króla i szykował mu szaty, zarówno na uroczystości, jak i na dzień powszedni. Podał słudze kielich wina i polecił, żeby grał najlepiej jak potrafi, co też lokaj uczynił, nieświadomy grożącego mu niebezpieczeństwa. Jednak okazało się, iż król partię przegrał. Bo oprócz tego, że był podły i zły, był też strasznie głupi, a cała potęga jego królestwa została zbudowana mądrością innych osób, jego poddanych. Po przegranej król wpadł w gniew, zawołał kapitana swojej gwardii przybocznej i kazał natychmiast aresztować przestraszonego sługę, co też kapitan bez zastanowienia uczynił. Nie przyszło mu nawet do głowy, aby ulitować się nad losem biednego sługi królewskiego i choćby podać mu dzban wody przed zamknięciem w lochu. Był w końcu kapitanem gwardii królewskiej i co go mógł obchodzić jakiś marny sługa — tak myślał.

Upłynął tydzień. Król zapomniał o doznanej porażce i znów znudziła mu się samotna gra w szachy. Podnosił akurat głowę znad mahoniowej szachownicy i zastanawiał się, kogo by tu zaprosić do gry, gdy zauważył wchodzącego do komnaty z meldunkiem kapitana gwardii przybocznej. Wysłuchał tego, co miał do powiedzenia dowódca, po czym uprzejmie zaprosił go do gry, zaznaczając wcześniej, aby nie baczył, że jest królem i grał jak najlepiej potrafi, bo tylko taka gra jest prawdziwa i emocjonująca. Kapitan, jakkolwiek bardzo zdziwiony życzeniem władcy, poczuł się jednocześnie wyróżniony tym zaproszeniem i ochoczo przystąpił do gry. Jednak i tym razem król przegrał szybko i sromotnie. I po raz kolejny wpadał w straszliwy gniew.

— Zdrada! — krzyknął, wstając nagle od stołu. Zdziwiony kapitan aż podskoczył zaskoczony. Krzyki władcy usłyszał przechodzący akurat zamkowym dziedzińcem generał armii królewskiej, który czym prędzej przybiegł do komnaty króla.

— Generale! — krzyknął, widząc go, król Rutar — Kapitan dopuścił się straszliwej zdrady i zamachu stanu! Należy go natychmiast aresztować i wtrącić do najciemniejszego lochu!

— Tak jest! — Generał wyprężył pierś, zasalutował i mocno chwycił przestraszonego kapitana.

Kiedy wtrącał dowódcę do lochu, cieszył się bardzo, bowiem myślał, iż dzięki temu wzrosną jego wpływy na dworze i liczył, że król nagrodzi go mieszkiem złota za dobrą służbę. Nie pomyślał natomiast, aby zapytać nieszczęśnika, dlaczego król kazał go zamknąć, a sam król wspomniał jedynie bardzo ogólnie o zdradzie, jednak nie raczył wyjawić szczegółów…

Upłynął kolejny tydzień i król znów zaczął się nudzić, grając samotnie w szachy. Zawołał więc generała, nalał mu kielich wina i zaprosił do gry, zaznaczając, żeby grał najlepiej jak potrafi. I znowu król przegrał, i tak jak poprzednio, popadł w wielki gniew. Zawołał natychmiast ministra wojny i kazał mu zamknąć generała w najgłębszym i najciemniejszym lochu, oskarżając go o zdradę. Minister wojny z radością wykonał rozkaz, ponieważ bardzo nie lubił generała, a poza tym zdawał sobie sprawę, że teraz to on — jako minister wojny — będzie bezpośrednio dowodził armią. Oczywiście nie przyszło mu do głowy, żeby zapytać generała, jakiej to straszliwej zdrady się dopuścił…

Upłynął następny tydzień i król znów nudził się, samotnie grając w szachy. Tymczasem minister wojny przechadzał się po zamkowych komnatach i rozmyślał. Nagle do bramy pałacu ktoś zapukał. Minister wydał strażnikom rozkaz, aby otwarli wrota, co też niezwłocznie uczynili. Okazało się, iż przed bramą stał żebrak — przemoknięty, wynędzniały mężczyzna w obdartych łachmanach, które były niegdyś ubraniem. Lekko przygarbiony, w podartym kapturze na głowie, przemówił do ministra dziwnie czystym i dostojnym głosem:

— Panie, wpuść mnie do środka, a za miskę strawy wyjawię ci tajemnicę, jak bogactwo posiąść niezmierzone…

To, co powiedział żebrak, zaciekawiło ministra. W dzieciństwie słyszał opowieści o żebraku, który w zamian za przysługę pomógł pewnemu królowi pokonać jego wrogów. Uważał się za przebiegłego i postanowił wysłuchać przybysza.

— Jeżeli nie powie nic ciekawego — pomyślał — przegonię go precz. Jeżeli zaś mądrze będzie mówił, to miska jedzenia w zamian za bogactwo to żadna zapłata. Na wszelki wypadek odprawił strażników, żeby nie poznali sekretów, jakie ten człowiek mógł mu wyjawić. Ledwo jednak strażnicy odeszli, minister usłyszał donośny głos króla:

— Ministrze, przyjdź do mojej komnaty!

Nie zamknąwszy wrót, poszedł do komnaty króla, a żebrak szybko podążył za nim i zaczął podsłuchiwać rozmowę władcy i ministra.

— Siadaj, mój miły ministrze — powiedział król, po czym nalał ministrowi lampkę przedniego wina. — Nudzi mi się straszliwie i rad bym z tobą zagrać w szachy. Tylko graj jak najlepiej potrafisz, bowiem jestem wymagającym przeciwnikiem…

Tymczasem żebrak otworzył jedną z szaf, w której znalazł piękne dworskie stroje. Zrzucił szybko swoje łachmany i zaczął się ubierać, a jak skończył — spryskał się perfumami, które stały na małym stoliku obok szafy. Jednocześnie, podglądając przez uchylone drzwi, obserwował przebieg gry, z każdą chwilą zmierzającej do nieuchronnej porażki króla.

— Szach i mat! — obwieścił minister. Chwilę później żebrak usłyszał straszliwy ryk wydobywający się z gardła króla:

— Zdrada! Zamach stanu! Do lochu, wtrącić go do lochu!!! — Król chciał wezwać kogoś, kto mógłby wtrącić ministra do ciemnicy, ale nagle uświadomił sobie, że nie ma nikogo takiego, bo wcześniej do więzienia wtrącił wszystkich swoich dowódców. I wtedy do komnaty wkroczył wystrojony żebrak. Ubrany w pałacowe szaty, wyglądał jak hrabia lub książę, albo co najmniej markiz.

— Wzywałeś mnie, panie! — oznajmił pewnym głosem.

Król początkowo zaniemówił, ponieważ w wystrojonym dworaku nie rozpoznał nikogo mu znanego, ale pomyślał, że być może to jakiś nowo mianowany przez niego minister lub generał, którego nie pamięta. Codziennie rano podpisywał przecież kilka dekretów przygotowanych przez wiernego pisarza. Bojąc się popełnić gafę, postanowił więc uznać, iż osoba, którą ma przed sobą, jest faktycznie jakimś ważnym dworzaninem i władczym tonem oznajmił:

— Rozkazuję natychmiast osadzić tego zdrajcę — tu wskazał na bladego jak papier ministra wojny — w najgłębszym i najciemniejszym lochu! Dopuścił się zdrady i próby zamachu stanu!

— Tak jest! — krzyknął żebrak i wezwawszy na pomoc straże, pomimo protestów ministra, wtrącił go do najciemniejszego lochu. Jednakże zamykając drzwi więzienia, zauważył siedzące w ciemnościach trzy wynędzniałe postacie. Rozkazał każdej z nich dać dzban wody, wielką pajdę chleba i pęto kiełbasy, po czym zapytał, kim są i dlaczego siedzą w lochu. W ten sposób dowiedział się, iż oprócz ministra wojny król wtrącił do lochu także swojego sługę, dowódcę straży przybocznej i generała armii oraz że wszyscy znaleźli się tu po tym, jak wygrali z królem w szachy….

Kiedy żebrak wrócił do króla, rzekł:

— Panie, twój rozkaz wykonałem, ale zechciej jeszcze wysłuchać, królu mój najmilszy, słów sługi twego uniżonego Alabala… Bardzo chcę jeszcze raz ci podziękować za przyznane mi stanowisko generała i dowódcy straży przybocznej. Wiedz, iż będę ci służył dozgonnie z najwyższą wiernością…

Głupi król ucieszył się, słysząc słowa Alabala. Pomyślał, że oto został wybawiony z obowiązku żmudnego przeszukiwania zwojów królewskich dekretów w celu przypomnienia sobie, jakie stanowisko temu dworzaninowi powierzył. Uradowany, powiedział do człowieka, który zaledwie godzinę wcześniej był żebrakiem:

— Mój miły, w nagrodę za wierną służbę mianuję cię jeszcze ministrem wojny.

I tak żebrak Alabal został kapitanem gwardii królewskiej, dowódcą generalnym armii oraz ministrem wojny w jednej osobie, a wkrótce stał się także najbardziej zaufanym dworzaninem i powiernikiem króla. Trwał na swoim stanowisku wiele, wiele, lat i dorobił się dużego majątku, z którego korzystały potem jego dzieci i wnuki. A wszystko to dzięki temu, iż nigdy nie wygrał z królem w szachy.Porcelanowa księżniczka

DAWNO TEMU w dalekim kraju żyła mała księżniczka o imieniu Magnolia. Magnolia była uroczą dziewczynką o jasnych włosach, niebieskich oczkach i uśmiechu tak radosnym, jak promyki wschodzącego latem słońca. Ponieważ była królewną, mieszkała w pięknym pałacu, a jej ulubionymi zabawkami były porcelanowe figurki. Magnolia miała ich całą kolekcję: małych i dużych piesków, żółwików, hipopotamków, słoników, ptaszków i w ogóle wszelkich stworzeń, jakie sobie można tylko wyobrazić.

Ale Magnolia nie była szczęśliwa, ponieważ pomimo tego całego bogactwa, nie miała się z kim bawić. Nie miała siostrzyczki ani braciszka, a jej tatuś, sułtan Salambalam, zabraniał córeczce wychodzić z pałacu i bawić się z innymi dziećmi, od kiedy jej mamę, a żonę sułtana — piękną Agnes — porwali pustynni zbóje. Od tego czasu pogrążony w goryczy sułtan żył w ciągłym strachu, że utraci swoją jedyną córkę i przez liczne zakazy nieświadomie ją krzywdził.

Mała Magnolia siadała więc często na pałacowym balkonie, z którego rozpościerał się przepiękny widok na miasto i bawiła się swoimi porcelanowymi figurkami, spoglądając co pewien czas na ten bliski, a jednak dla niej tak daleki i nieodstępny, piękny świat zwykłych ludzi.

Bywały takie dni, iż spędzała na balkonie cały dzień i dopiero promyki zachodzącego słońca — przynosząc sen i zmęczenie dla jej ślicznych oczek — mówiły jej, że musi wrócić do swojej samotni. Przechodzący obok pałacu ludzie obserwowali małą księżniczkę, ale nie potrafili zrozumieć, dlaczego jest ciągle sama. Uwadze przechodniów nie mogło oczywiście umknąć, iż Magnolia uwielbiała bawić się porcelanowymi figurkami, i dlatego z biegiem czasu zaczęli ją nazywać „porcelanową księżniczką”.

Pewnego wieczoru, kiedy księżyc był w pełni i świecił niczym magiczna lampka, a gwiazdy lśniły jak najpiękniejsze klejnoty ze skarbca sułtana, mała Magnolia siedziała na złotym stołeczku przy okienku w swojej sypialni i wpatrywała się w niebo. Na swojej szafce z mahoniowego drzewa ustawiła ulubione figurki z porcelany: żołnierzyka, słonika, ptaszka Dodo, laleczkę Olę, konika i misia Plum-Plum. Wąski promyk księżycowego światła niczym magiczna różdżka wkradł się przez uchylone okienko i rozświetlał zabawki, a mała Magnolia marzyła o tym, że biegnie przez słoneczną łąkę i bawi się ze swoim pieskiem Puszkiem, a wokół nich biegną inne dzieci, jest radośnie i wesoło. I wtedy stała się rzecz niezwykła. Na księżycowej tarczy pojawił się zarys oczu, nosa i ust. Srebrny glob wyglądał teraz jak pyzaty chłopiec o dziecięcym uśmiechu. Widząc zdziwienie na twarzy dziewczynki, księżyc puścił do niej oczko i wysłał w jej kierunku jeszcze silniejszy promyk światła, który ponownie dotknął porcelanowych zabawek, a wtedy… figurki ożyły i zaczęły tańczyć! Żołnierzyk zasalutował, a potem chwycił laleczkę Olę za ręce i zaczęli hulankę. Również ptaszek Dodo wesoło podskakiwał, słonik kręcił się na jednej nodze, a konik z misiem Plum-Plum wykręcali się rytmicznie jak wytrawni tancerze samby. Kiedy Magnolia zobaczyła, co się dzieje, na jej smutnej twarzyczce zagościł uśmiech, a księżyc poczuł, że robi mu się ciepło na sercu.

— Chodźcie wszyscy do mnie! — zawołał i z promieni światła zaczął formować drogę. Kiedy była już gotowa, mała Magnolia schowała figurki do kieszonek w swojej piżamce, po czym ostrożnie zaczęła się wspinać na księżycową dróżkę.

Jedna nóżka, powoli, druga nóżka… Dziewczynka na początku bała się, że spadnie, ale kiedy stanęła drugą nóżką, okazało się, iż droga faktycznie istnieje i jest bardzo miła w dotyku… jak puch. Magnolia zrobiła kilka kroczków i nagle poczuła, iż księżyc porywa ją do siebie. Zaczęła frunąć szybko, szybko, coraz szybciej, lecz wcale się nie bała, a uśmiechnięta buzia księżyca była coraz bliżej i bliżej… aż wreszcie dziewczynka wylądowała na powierzchni srebrnego czarodzieja.

Magnolia zawsze myślała, że księżyc jest zimny, lodowaty, lecz przekonała się, że to nieprawda. Księżyc był cieplutki, pokryty jakby mlecznym puchem, w sam raz do zabawy… Dziewczynka wyciągnęła z kieszeni figurki i znowu stała się rzecz niepojęta…. Figurki zaczęły rosnąć, aż urosły do takiej wysokości, jaką mają dziewczynki w wieku sześciu lat. Potem wszyscy zaczęli się bawić. Bawili się długo i Magnolia po raz pierwszy była bardzo radosna, gdyż miała wreszcie prawdziwych przyjaciół. Kiedy dziewczynka się zmęczyła, położyła się na księżycowej polance obok białej jabłonki ze srebrnymi listkami, i zasnęła. Kiedy się obudziła i otwarła oczka, okazało się, że znów jest w swoim pałacowym pokoju, a jej figurki stoją tam gdzie zawsze, na mahoniowym biurku. Pobiegła szybko do okna, lecz księżyc dawno ustąpił miejsca pomarańczowemu słońcu. Pomyślała, że chyba jej się to wszystko przyśniło, gdy nagle, przeglądając się w lustrze, zobaczyła w swoich włosach dwa piękne, srebrne listki z księżycowego drzewka. Od tej pory zawsze w czasie pełni księżyca figurki ożywały, a mała Magnolia bawiła się z nimi na księżycu i była szczęśliwa, bo przez te krótkie chwile nie była samotna…O trzech uczniach czarnoksiężnika: Bolku, Olku i Tolku

DAWNO, DAWNO TEMU, gdy ma świecie żyły jeszcze smoki, czarnoksiężnik Sala-bam rozgłosił, że poszukuje trzech uczniów, adeptów sztuki czarnoksięskiej. Obwieścił, iż ten, który spełni jego wymagania, zostanie czarownikiem wielkim i sławnym na całym świecie, a na dodatek kufer złota otrzyma. Ten jednak, który by oczekiwaniom Sala-Bama nie sprostał, miał zostać zamieniony w osła. Z powodu tego drugiego warunku przez długi czas trudno było czarnoksiężnikowi chętnych do nauki znaleźć. Ludzie z dużych miast do ryzykowanej przygody się nie kwapili. Woleli żyć spokojnie, niż stanąć do walki o niepewną nagrodę.

Po pewnym czasie wiadomość od Sala-Bama dotarła do małej wsi o nazwie Roztoka. Żyli tu dzielni ludzie, gotowi wiele zaryzykować, by los swój poprawić. Niektórzy z mieszkańców wioski nie mieli prawie żadnego majątku i dla nich była to jedyna okazja, żeby życie swe polepszyć. Inni zaś, choć mieli dużo, albo jeszcze więcej, to zawsze było im mało i skłonni byli ryzyko podjąć tylko po to, aby jeszcze więcej bogactwa sobie lub swym bliskim przysporzyć.

Niedługo po tym jak wieść od czarnoksiężnika do wsi dotarła, u sołtysa Kołodzieja cała rodzina zebrała się na naradę. Chociaż sołtys był majętny, miał dwa domy we wsi, kawał pola, zapasy w spiżarni — to jednak rozważał, czy syna najstarszego na nauki posłać.

— Powiedz, mi Bolku, co myślisz o tym, aby u Sala-bama praktykować? — zapytał.

— Ojcze! Pójdę do tego zamku, wszak mądry jestem. Mój pobyt tam jedynie bogactwo nowe nam przyniesie! Nie lękaj się strachów Sala-bamowych. To moich rywale będą osłami, wszak ja najmądrzejszy i najbogatszy z naszej wsi!

— Moja krew! — ucieszył się sołtys, a przed oczyma miał już kufer pełen złota i kosztowności.

— Idź więc, synu, do zamku. Wracaj możliwie najprędzej z kiesą pełną…

To powiedziawszy, wyciągnął z spiżarni dużą szynkę, dzban najprzedniejszego wina i wielki bochen chleba, po czym wręczył synowi na drogę…

W tym samym czasie u kowala Kowalskiego także dysputa rodzinna była. Ojciec Kowalski wszystkich synów zawezwał i powiedział:

— Sala-bam praktykantów szuka. Jedyna to dla nas możliwość, aby w majętności i zacności przegonić tego łapserdaka Kołodzieja. Synkowie, który z was do zamku pójdzie?

Zgłosił się najstarszy syn — Olek.

— Ojcze, ja pójdę! Ja nam majątku przysporzę, wszak dobra nigdy za wiele…

Ucieszył się chciwy ojciec, a w jego myślach już dzwoniły nowe dukaty w domowym skarbczyku. Wyciągnął kiełbasę ze spiżarni, kawał chleba, dzban wina rozcieńczonego z wodą, wręczył Olkowi i ucałował go na pożegnanie.

Tymczasem na skraju wsi, w najskromniejszej chacie, w rodzinie szewca Igiełki wielka bieda panowała. Stary Igiełka zachorował, a miał tylko jednego syna, Tolka. I chociaż mądry to i uczynny był chłopak — nie mógł wszystkim obowiązkom w obejściu i w pracy szewca podołać. Zawołał tedy Igiełka syna swego i tak do niego rzekł:

— Synu, ja już bardzo słaby jestem, niedługo pociągnę… Majątku żadnego ci nie zostawię i przez to żal ogromny mam do siebie, że na taką nędzę w dalszym życiu cię skazuję. Ale posłuchaj, mój miły Tolku, sikorka Ala dziś rano taką wieść mi przyniosła, że czarnoksiężnik Sala-bam ucznia szuka. Idź do niego, by nauczyć się stare księgi czytać i z magii ziół korzystać. Ponieważ czyste masz serce, zło czarnoksiężnika krzywdy ci nie wyrządzi. Jak będziesz miał szczęście — zdobędziesz bogactwo i mądrość, które w dalszym życiu ci zaprocentują…

Jednakże Tolek nie chciał ojca usłuchać, bynajmniej nie dla tego, że strach go obleciał, żal mu było po prostu samego staruszka zostawić, dlatego powiedział:

— Ojcze, jakże mam cię tu samego zostawić i u Sala-bama praktykować, kiedy chory jesteś? Gdybyś był zdrów, moglibyśmy się nad tym zastanawiać, ale nie teraz. Bogactwa i mądrości nam do życia nie trzeba, gdy w naszym domu pełno miłości, mamy siebie na wzajem i robimy to, co lubimy…

Ale Igiełka nie dawał za wygraną. Bardzo długo syna przekonywał, że to jedyna szansa, by los odmienić i że czasem jednak trzeba zaryzykować. W końcu zaś w drogę wyruszyć mu kazał. Cóż miał uczynić Tolek? Wolę ojca uszanować trzeba. Założył więc najlepsze ubranie i do wyjścia się skierował. Ojciec zatrzymał go i dał mu pajdę chleba, kawałek słoniny i bukłak z wodą źródlaną. Potem czule syna ucałował i ze łzami w oczach patrzył, jak postać Tolka powoli znika za horyzontem.

Tak oto trzech śmiałków z Roztoki wyruszyło w drogę do zamku czarnoksiężnika. Każdy z nich podróżował samodzielnie, jednakże po siedmiu dniach wędrówki spotkali się wszyscy na skraju lasu, tuż nieopodal twierdzy Sala-bama.

Zbudowany z czarnej cegły zamek miał trzy wieże. W jednej z nich, środkowej — paliło się dziwne niebieskie światło. Księżyc rzucał na mury bladą poświatę, bynajmniej nie dodając im uroku, lecz jeszcze bardziej potęgując groźny wygląd tego miejsca. Zamczysko opasała głęboka fosa z brązową wodą, w której nieustannie coś dziwacznie i groźnie bulgotało. Stali tak przez chwilę wpatrując się w niezwykłą i tajemniczą budowlę.

Nagle usłyszeli przeraźliwie skrzypienie łańcuchów i most zwodzony prowadzący do bramy wejściowej ze zgrzytem otworzył się i opadł na ziemię tuż przed ich nogami.

— Witam w moim zamku! — usłyszeli donośny głos…

Tolek ruszył pierwszy, a za nim nieco nieśmiało rozglądając się na boki poszli dwaj kolejni chłopcy. Po chwili wszyscy przekroczyli bramę.

Wrota zamczyska zatrzasnęły się z hukiem i chłopcy znaleźli się w ogromnej, bardzo wysokiej komnacie. Ponownie usłyszeli ten sam, donośny głos:

— A więc chcecie zostać moimi uczniami!

Rozejrzeli się wokół, lecz nie spostrzegli nikogo. Dopiero kiedy Tolek podniósł głowę do góry, zauważył unoszącego się prawie przy samym suficie zielonego smoka, który po chwili, łagodnie machając skrzydłami, wylądował na czerwonym dywanie po środku pokoju, a zaraz potem na oczach zdumionych chłopców zaczął się zmieniać w człowieka…

Niebawem ujrzeli przed sobą ubranego w granatowe szaty z żółtymi gwiazdkami — czarownika Sala-bama.

— Zanim wybiorę jednego z was na ucznia, musicie przejść trzy próby — zagrzmiał czarodziej. — Za tymi drzwiami — tu wskazał palcem drugi kraniec pokoju — znajdują się kolejno trzy komnaty. W każdej znajdziecie przedmiot i zadanie do wykonania… Ten, który pomyślnie przejdzie najwięcej prób, zostanie mym uczniem! Ale uwaga! Postępujcie rozważnie, bo nawet zwycięzca, jeżeli sposób, w jaki wygrał, nie przypadnie mi do gustu, może zostać w osła zamieniony! To powiedziawszy, czarodziej zamienił się niespodziewanie w mgłę, po czym jak to mgła — rozpłynął się w pokoju i znikł. Zapanowała cisza. Chłopcy ruszyli przed siebie.

Drzwi prowadzące do pierwszej komnaty były wykonane ze starego drewna i miały metalowe okucia. W zamku tkwił zardzewiały klucz. Najodważniejszy z chłopców — Tolek przekręcił klucz i popchnął drzwi, które ze skrzypieniem ustąpiły, ukazując wnętrze komnaty, na środku której w wielkim plecionym koszu leżały trzy miecze. Pierwszy z nich był wykonany w całości ze złota, a jego skórzana rękojeść zdobiona była najprawdziwszymi diamentami. Drugi miecz był srebrny, a jego rękojeść zdobiły piękne szafiry. Trzeci zaś miecz niczym szczególnym się nie wyróżniał. Było to zwykłe ostrze z hartowanej stali ze skórzaną rękojeścią bez żadnych zdobień.

Kiedy Olek i Bolek zajrzeli przez ramię Tolka do komnaty, natychmiast chciwość wzięła górę nad rozumem. Popchnęli Tolka, a następnie wbiegli do komnaty. Każdy z nich chciał wyrwać z kosza najcenniejszy złoty miecz. Pierwszy do celu dotarł Bolek. Z radością wyciągnął złoty miecz. Olek wyciągnął miecz srebrny, ale z zazdrością spoglądał na Bolka, zastanawiając się, co by tu zrobić, by odebrać swojemu rywalowi cenniejszą broń. Tymczasem Tolek spokojnie podszedł do kosza i wyciągnął miecz ze stali. Był nawet zadowolony z takiego rozwoju wydarzeń, pomyślał bowiem, że skoro te miecze należą do Sala-bama, czarownik na pewno żadnego z nich nie pozwoli nikomu zabrać. Ponadto jeżeli miecz ma być potrzebny do wykonania jakiegoś zadania czy do walki z kimś, to najbardziej nada się do tego proste, stalowe ostrze, a nie złote lub srebrne jubilerskie zabawki.

Nagle komnata jakby zatrzęsła się i z żółtych drzwi prowadzących do kolejnego pomieszczenia głośno tupiąc wyszedł trzygłowy smok. Gadzina przystanęła na chwilę, po czym rozglądnęła się wokół, oglądając młodzieńców od stóp do głów i bacznie zwracając uwagę na rodzaj broni, jaką każdy z nich trzyma w rękach. Po chwili namysłu smok ruszył w kierunku Bolka. Chłopiec zadał mu cios swoim złotym mieczem prosto w pokryty łuskami brzuch, ale smok nawet nie pisnął, a złoty miękki miecz złamał się jak zapałka. Strach zajrzał w oczy pokonanego, a smok otworzył paszczę i połknął biedaka. Widząc co się święci, Olek schował się w rogu komnaty, ale smok szybko go dostrzegł i ruszył do ataku. Olek zadał cios w ramię poczwary, jednak miecz odbił się, nie robiąc gadowi krzywdy. Olek zadał kolejny cios, tym razem w stopę atakującego gada. Tym razem smok również nic nie poczuł, srebrny miecz zaś nie wytrzymał i złamał się jak patyczek. Smok nie czekał ani chwili, tylko połknął Olka w całości, beknął donośnie, po czym ponownie rozejrzał się po pokoju. Zobaczył Tolka ze stalowym ostrzem w ręku. Wiedział, że stal była twarda i ostra, mogła go zranić, a na to nie miał ochoty. Zaczął więc powoli, małymi kroczkami cofać się wyjścia. Widząc to, Tolek krzyknął:

— Hej, smoku! Co, strach cię obleciał?! Chodź do mnie i walcz!

Ale smok nie odpowiedział, tylko nadal cofał się w kierunku drzwi. Wtedy dzielny Tolek ruszył na smoka z mieczem uniesionym do góry, zamachnął się nań, a przestraszona gadzina zasłoniła się łapą. Kiedy miecz opadał, przerażony smok opuścił nieco kończynę, tak że akurat ostrze miecza ukłuło go w paluch, z którego buchnęła zielona smocza krew. Widząc to gad zaczął płakać, a nasz śmiałek podszedł do niego i lekko ukłuł w brzuch. Przerażony smok z ciemnozielonego zrobił się jasnozielony, po czym całkiem zbladł i zęby zaczęły mu szczękać z przerażenia.

— Coo, czegooo chcesz? — wyjąkał przerażony.

— Łakomczuchu, wypluj natychmiast Olka i Bolka, bo inaczej sam ci to zielone brzuszysko rozpruję. Smok naprężył się, nabrał powietrza w płuca, po czym beknął donośnie. Ze straszliwej paszczy wypadli przerażeni — najpierw Olek, a potem Bolek. Chłopcy podziękowali Tolkowi za uratowanie życia i mieli go zamiar nawet uściskać, ale bardzo szybko im przeszło. Doszli do wniosku, iż w zasadzie Tolek zrobił to, co musiał i powinien był zrobić.

Drzwi do kolejnej komnaty postanowił otworzyć Bolek. Były one zupełnie inne niż poprzednie — wykonane z maestrią i precyzją, lśniły złotem i drogimi kamieniami. Nie było żadnego klucza i wystarczyło nacisnąć perłową klamkę oraz lekko pchnąć, aby zobaczyć, co jest w kolejnej komnacie. A tam, na wielkim, drewnianym stole leżały trzy pary nożyczek. Najbardziej rzucały się w oczy największe i najbrzydsze, stare stalowe pokryte rdzą nożyce, które wyglądały jak przeznaczone do przycinania krzaków. Dwie kolejne pary były mniejszych rozmiarów. Pięknie zdobione nożyce o srebrnych uchwytach i szarym metalowym ostrzu były rozmiaru jak do obcinania włosów. Najmniejsze zaś były nożyczki o złotych uchwytach z lśniącymi metalowymi ostrzami. Bolek pomyślał, że tym razem wszystkich przechytrzy i pobiegł czym prędzej zabrać stare nożyczki. Olek i Tolek poszli za nim spokojnie i wzięli: Olek — srebrne, a Tolek złote nożyczki. Wtedy przez dziurę w suficie do komnaty wleciał mały diabełek. Cały czerwony, z dziecięca buzią i malutkimi skrzydełkami, w rękach trzymał czarne widełki. Widząc chłopców, przemówił:

— Moim marzeniem jest zrobić tę wycinankę.

W tym momencie wyciągnął wielki rulon papieru, na którym narysowany był zamek z siedmioma wieżami i czterema bramami.

— Temu, kto w godzinę najładniej wytnie zamek, daruję życie i w nagrodę otrzyma złote nożyczki, ale tego, który zepsuje mi wycinankę — zabiorę do piekła…

Rzucił wędrowcom trzy rulony papieru i znikł.

Chłopcy wzięli się do pracy. Nożyczki Olka i Tolka były ostre i dobrze naoliwione. Trzeba jednak uczciwie przyznać, że najbardziej precyzyjne i najlepiej nadające się do tego zadania były nożyczki Tolka. Srebrnymi nożyczkami Olka też można było wykonać zadanie, jednak wymagało to więcej pracy i cierpliwości niż w przypadku złotych nożyczek Tolka. Co do nożyczek Bolka to trzeba powiedzieć, że wykonać zdanie przy ich użyciu mogła tylko osoba wyjątkowo staranna i uzdolniona.

Każdy z chłopców na swój sposób próbował sprostać kolejnej próbie. Tolek starannie i powoli wycinał zamek ze swojej wycinaki. Natomiast Olek, choć też miał dobre nożyczki — spieszył się, koniecznie chciał być lepszy i szybszy od Tolka. W efekcie czasem zdarzało mu się uciąć kawałek wieżyczki bądź niedokładnie wyciąć drzwi, a to znowu niepotrzebnie skrócić chorągiewkę. Najwięcej problemu z wycinaniem miał Bolek. Jego stalowe nożyce były zardzewiałe i słabo naoliwione, poza tym miały za duże ostrza. Niecierpliwy Bolek nie mógł odpowiednio ich ustawić do cięcia elementów zamku. W efekcie zamiast wycinanki robił „wyrywankę” pomagając sobie rękami, tam gdzie nie dał rady nożyczkami.

Tak upłynęła godzina i diabełek pojawił się ponownie, tak samo niespodziewanie, jak przedtem znikł.

— No i jak moje wycinanki? — zapytał i podszedł do Bolka. Widząc, co zrobił syn sołtysa, wpadł w gniew, machnął ogonem i przeniósł Bolka do siódmego poziomu piekieł, do gorącego garnka pełnego smoły. Potem podszedł do Olka i zaczął oglądać jego pracę. Początkowo z daleka wycinanka wyglądała dobrze. Kiedy jednak zaczął oglądać jej wykończenie z bliska, z każdą chwila był coraz mniej zadowolony. Wreszcie, widząc liczne niedoróbki i niedokładności, wpadł w gniew. Machnął ogonem i przeniósł Olka do czwartego kręgu piekieł, gdzie nieszczęśnicy chodzą bosymi stopami po gorących kamieniach.

Na sam koniec podszedł do Tolka. Dokładnie i bardzo długo oglądał wycinankę, po czym powiedział wyraźnie zadowolony:

— To jest to. Zasłużyłeś na nagrodę, jesteś godzien tych złotych nożyczek, które trzymasz w dłoni i tym samym od tej chwili są one twoje!

— Ale… — nieśmiało odezwał się Tolek — czy mogę mieć małą prośbę…

— Proś, o co chcesz… — zaklaskał uradowany diabełek. — Nikt jeszcze nie zrobił dla mnie tej wycinanki, pomimo że prosiłem o to od stu lat różnych ludzi! Więc i ja mogę twoje dodatkowe życzenie spełnić…

— Diabełku, weź proszę te złote nożyczki, ale w zamian wyciągnij Olka i Bolka z miejsca, do którego ich zabrałeś…

Diabełek zdziwił się bardzo i rzekł:

— Nie jesteś podobny do większości ludzi. Masz szlachetne serce i pracowite dłonie. Skoro tak chcesz, niech tak będzie! Ci dwaj i tak do mnie wrócą, wcześniej czy później… Po czym diabełek machnął ogonem i zniknął, a na jego miejscu pojawili się wystraszeni Olek i Bolek…

Po wejściu do kolejnej komnaty, do której prowadziły srebrne drzwi, chłopcy ujrzeli duży, biesiadny stół, a na nim trzy pakunki: mieszek ze złotymi monetami, kosz pełen jedzenia i picia oraz leżącą na niedźwiedziej skórze wędkę, igłę z nicią i bukłak na wodę. Na stole położony był również list od czarnoksiężnika:

_„Drodzy kandydaci do nauki u mnie — cieszę się, iż dotarliście aż tutaj. W nagrodę niech każdy z was wybierze sobie prezent, który będzie mu przydatny w kolejnej próbie. Ten, który w ciągu siedmiu dni przejdzie przez las i dotrze do chaty na jego drugim krańcu, zostanie zwycięzcą i moim uczniem.”_

— Zawsze chciałem być bogaty i kochałem luksus i drogie rzeczy — powiedział Bolek. — Ostatnia próba dowiodła, że nie powinienem był zmieniać swoich przyzwyczajeń, dlatego wezmę mieszek ze złotem…

— Po co się męczyć z wędką, kiedy na stole już gotowe jedzenie leży? Wezmę kosz z jedzeniem i piciem, bogatym on mnie nie uczyni, ale przynajmniej głód zaspokoję — oznajmił Olek i zabrał kosz z jedzeniem.

— A ja myślę, że wędka przyda mi się bardziej, bo rybę zawsze w strumyku złowię. Do bukłaka z kolei wody zaczerpnę, igłą i nicią ubranie potargane pozszywam, a skóra z niedźwiedzia przed zimnem mnie ochroni — powiedział Tolek i zabrał ostatni pakunek.

Wtedy otwarły się kolejne, największe drzwi i chłopcy ujrzeli za nimi krótką ścieżkę prowadzącą do lasu… Ruszyli przed siebie. Jak się okazało, na skraju lasu stała gospoda, z której dochodziły smakowite zapachy gotowanych i pieczonych dań. Bolek wesoło potrząsnął mieszkiem ze złotem i krzyknął:

— Ha, nie mówiłem, że miałem rację?! Zapada zmrok, zaraz się najem i wyśpię w ciepełku… A wy… — spojrzał z pogardą na Olka i Tolka — no cóż… Wy radźcie sobie sami ze swoimi głupimi pakunkami…

Tej nocy Bolek jadł najlepsze dania w gospodzie, pił najprzedniejszy miód, a do posiłku grała mu orkiestra. Kiedy skończył, ułożył się do snu w puchowej pościeli, a złote momenty schował pod poduszką.

Natomiast Olek wyciągnął z koszyka kawał kiełbasy i chleba, jednak nie miał zamiaru podzielić się z Tolkiem, bo doszedł do wniosku, że w ten sposób starczy mu jedzenia na dłużej. Najedzony, ułożył się do snu pod zieloną choinką na polanie.

Widząc, że nie ma co na Bolka i Olka liczyć, Tolek zabrał swój pakunek i poszedł przed siebie. Po pewnym czasie trafił na niewielki staw. Zarzucił wędkę i po chwili złowił dorodną rybę. Rozpalił ognisko i zjadł ją ze smakiem. Przed zaśnięciem zaszył koszulę, którą rozdarł, przedzierając się przez las. Usnął szczęśliwy i najedzony.

Około południa karczmarz wpadł do pokoju, w którym spał Bolek. Zażądał zapłaty za sutą wieczerzę i nocleg. Zaspany Bolek sięgnął po mieszek ukryty pod poduszką. Ku jego zdziwieniu okazało się, iż są w nim tylko cztery złote monety, chociaż wczoraj było jeszcze siedemnaście.

— Ktoś mnie okradł! — krzyknął przerażony, ale karczmarz nie chciał o tym słyszeć. Zażądał, aby chłopak zapłacił mu trzy złote monety, po czym wyrzucił go z gospody. Rozżalony Bolek ruszył przed siebie w głąb lasu. Nie uszedł kilku kroków, gdy zza drzewa wyskoczył zbój Barnaba — człowiek o wilczym sercu.

— Pieniądze albo życie! — krzyknął tak, że Bolek aż podskoczył. Podszedł do Bolka z wycelowanym pistoletem, przeszukał mu kieszenie, a znalazłszy w nich jednego złotego dokuta — ucieszył się wielce.

— Nareszcie jakiś łup! — uradował się, po czym uderzył Bolka kolbą pistoletu w głowę i zniknął w gęstwinie lasu. Bolek, zemdlony padł na leśną trawę.

Tymczasem zaspokoiwszy głód frykasami z koszyka, Olek spokojnie przespał noc. Dopiero nad ranem obudziło go burczenie w brzuchu. Przeciągnął się i zadowolony sięgnął ręką do koszyka w poszukiwaniu kolejnego pęta kiełbasy. Jednakże znalazł tam tylko pół bochenka chleba. Zaczął się rozglądać i kątem oka spostrzegł lisa uciekającego z kiełbasą w pysku. Zaczął go gonić, lecz sprytny rudzielec rozpłynął się wnet w gęstwinie lasu. Wracając do miejsca, w którym zostawił koszyk, zobaczył, jak leśne ptaki rozrywają ostatki chleba. Przegonił skrzydlatych rabusiów, jednak w koszyku zostały zaledwie okruszki. Głód zajrzał Olkowi w oczy…

Przez kolejne dni Olek i Bolek włóczyli się głodni po lesie, nie mogąc znaleźć ścieżki prowadzącej na jego drugi koniec — cel ich wędrówki, wyznaczony przez czarodzieja. Głodni i spragnieni, nie byli w stanie myśleć logicznie, rzucali się na wszystko, co nadawało się do jedzenia. Aż wreszcie pewnego dnia wygłodniały Olek zjadł trującego muchomora i umarłby niechybnie, gdyby nie dobrzy ludzie, którzy go akurat znaleźli i wycieńczonego zanieśli do domu ojca, do rodzinnej wioski. Bolek nie miał się wcale lepiej. W piątym dniu błąkaniny po lesie napadły go wilki i zostałby niechybnie zjedzony, gdyby nie przechodzący akurat tamtędy myśliwy, który ocalił mu życie.

A nasz Tolek? Dzięki wędce w każdym leśnym strumyku złowił rybę, którą zjadł i która dała mu siłę do dalszej podróży. Dzięki bukłakowi zawsze miał przy sobie wodę ze strumyka i mógł zaspokoić pragnienie. A dzięki igle i nici naprawił w razie potrzeby ubranie uszkodzone podczas leśnej wędrówki. W siódmym dniu Tolek dotarł do celu podróży, drewnianej chaty na drugim końcu lasu, w której czekał już na niego czarodziej Sala-bam. Młodzieniec był szczęśliwy z wygranej, jednak martwił go los, jaki miał spotkać Olka i Bolka. Zapytał więc, co stanie się z pozostałymi dwoma kandydatami.

— Są już we własnych domach. Zabłądzili w lesie, ale dobrzy ludzie ich znaleźli i pomogli im wrócić. Zasłużyli jednak na to, bym zamienił ich w osły. Czekałem tylko na ciebie. Teraz, kiedy udało ci się tu dotrzeć, wiem już, że ciebie w osła zamieniać nie muszę. Zasmucił się Tolek słysząc słowa czarnoksiężnika. Postanowił po raz kolejny wstawić się z Bolkiem i Tolkiem.

— A czy mógłbyś ich nie zamieniać? — powiedział.

— Zgoda! — odparł Sla-Bam ku zdziwieniu młodzieńca. — Skoro tego chcesz zostaną ludźmi, chociaż do osłów tak czy owak niewiele im brakuje…

Po chwili Tolek dowiedział się, że czarnoksiężnik obserwował przez cały jego poczynania w magicznej kuli i bardzo był z nich zadowolony, zwłaszcza zaś z tego, że chłopak potrafił być dobry i szlachetny dla ludzi, którzy nigdy nie okazali mu za to wdzięczności. Wtedy chłopiec zrozumiał, że Sala-Bam to tak na prawdę dobry człowiek. Zapytał więc czarownika, dlaczego straszył kandydatów na nauki u siebie zamianą w osła i po co te wszystkie straszne próby. Na to czarodziej odpowiedział:

— Tylko dzięki ciężkim próbom mogłem sprawdzić, kto potrafi być szlachetnym i drugiemu pomoże bezinteresownie. Takiej osoby szukałem na mojego ucznia.

W ten oto sposób Tolek został uczniem czarnoksiężnika. Po bliższym poznaniu swego mistrza chłopiec doszedł jednak do wniosku, że jego nauczyciel sztuki magicznej nie zasługiwał na miano „czarnoksiężnika” i bardziej odpowiednim określeniem jego osoby było: „dobry czarodziej”. Chłopiec bardzo zaprzyjaźnił się ze swoim mistrzem i nauczył się od niego wielu pożytecznych rzeczy i magicznych zaklęć. Dzięki leczniczym wywarom z leśnych ziół młodzieniec mógł wyleczyć swojego ojca szewca Igiełkę. Po zakończeniu nauki Tolek zdał państwowy egzamin na czarodzieja pierwszej kategorii i został magiem w pałacu Sułtana Krainy Siedmiu Jezior, a ojciec Tolka objął stanowisko nadwornego szewca. Żyją tam obaj do dziś i jeżeli pojedziecie kiedykolwiek na wycieczkę do owej cudnej krainy, możecie ich spotkać.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: