BAJM. Płynie w nas gorąca krew - ebook
BAJM. Płynie w nas gorąca krew - ebook
Pierwsza w historii książka o zespole Bajm - jednej z największych i najważniejszych grup na polskiej scenie muzycznej.
Nie jest to jednak typowa biografia, a wywiad-rzeka z zespołem, a także osobami związanymi z BAJMem na przestrzeni lat jego działalności. Wszystkie wywiady zostały udzielone na wyłączność.
Książka odsłania życie prywatne muzyków, nieznane jeszcze fanom zespołu. Artyści zaskakują szczerością opowieści o artystycznym życiu na przestrzeni lat.
Jak ono wyglądało w czasach komuny, a jak wygląda dziś? Jak grało się w ZSRR, Bułgarii, Czechosłowacji, NRD, Wietnamie, a jak w Polsce?
Ich wspomnienia uzupełnione są wieloma zdjęciami, które pochodzą ze zbiorów prywatnych artystów, a także fragmentami artykułów prasowych i plakatami z lat osiemdziesiątych. Większość zdjęć nie była nigdy nigdzie publikowana.
Książka zawiera również kulisy powstawania programów rozrywkowych i wielu teledysków BAJMU, np. dwóch teledysków do piosenki „Nie ma wody na pustyni”. Jeden, który wszyscy znają; drugi – „tajny” – na potrzeby Ministerstwa Spraw Zagranicznych.
Książka zawiera także interpretacje tekstów Beaty, np. jakiego Józka miała na myśli pisząc tekst do piosenki „Józek nie daruję Ci tej nocy”; oraz okoliczności powstawania tekstów (np. „Piechotą do lata” powstało podczas nudnej lekcji polskiego).
Książka zawiera też archiwalne listy fanów pisane do Beaty i zespołu, recenzje płyt BAJMU zamieszczane w różnych magazynach muzycznych w ciągu ostatnich 30 lat , a także informacje o listach przebojów, festiwalach polskich i zagranicznych.
Spis treści
PODZIĘKOWANIA
OD AUTORA
ZANIM ONA POZNAŁA JEGO
1978
KRAKOWSKI POCAŁUNEK
1979
JESTEM DROGĄ CI WYBRANĄ
1980
LENIN I DZIERŻYŃSKI
1981
PIERWSZY OWOC MIŁOŚCI
1982
NOC Z JÓZKIEM
1983
CO MI PADNI DASZ
1984
UROKI WIETNAMU
1985
DWA SERCA DWA SMUTKI
1986
ZŁOTA KOLIA, LODY I BITA ŚMIETANA
1987
NACE NAD JEZIOREM
1988
NAGA PRAWDA W ZWIĄZKU RADZIECKIM
1989
GORĄCA SYCYLIA
1990
W OBJĘCIACH BIAŁEJ ARMII
1991
ROCKANDROLOWE NOCE W STANACH
1992
KONIAK NA GŁOS
1993
OBIECAJ MI LAWINĘ UNIESIENIA
1994
PODNIEBNE ATRAKCJE
1995
DZIESIĘĆ PRZYKAZAŃ
1996
NOWY PARTNER
1997
W KRAINIE MIŁOŚCI
1998
MÓWIĘ TAK, MÓWIĘ NIE
1999
SZAMPAN ZZA DRZEWA
2000
SZKLANKA WODY
2001
BEATA W RZECE MARZEŃ
2002
MÓJ ADRES : BEATA KOZIDRAK, LUBLIN
2003
MYŚLI I SŁOWA
2004
PIERWSZY RAZ W LONDYNIE
2005
TĘSKNIĘ ZA TOBĄ
2006
ZŁOTY DZIÓB DLA BEATY
2007
MIŁOŚĆ FANÓW
2008
KRÓTKA HISTORIA
ZAKOŃCZENIE
Kategoria: | Biografie |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-931300-2-3 |
Rozmiar pliku: | 42 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Andrzejowi – za inspirację, zaufanie i pozostawienie mi swobody w pracy nad książką. Mam nadzieję, że nie zawiodłam Twojego zaufania.
Wszystkim moim rozmówcom – za to, że dali się wciągnąć w pogawędkę o BAJMIE i udostępnili zdjęcia ze swoich prywatnych zbiorów. Chyba sami się nie spodziewaliście, że powiecie mi tak dużo.
Uli Rząd – założycielce i wieloletniej szefowej fan clubu BAJMU „Biała armia” – za udostępnienie materiałów na temat Beaty i zespołu: skrupulatnie prowadzonych kronik, zbiorów plakatów i niepublikowanych dotąd zdjęć.
Magdalenie Goławskiej i Magdalenie Janik – redaktorkom książki – za setki godzin spędzonych nad materiałem, artystyczne kłótnie i niesłabnący entuzjazm, który doprowadził dzieło do końca. Dzięki Waszemu twórczemu podejściu do pracy ta książka wygląda tak pięknie!
Majce Franczak i Ninie Korbie – za pierwsze uwagi do tekstu, które utwierdziły mnie w przekonaniu, że moje przedsięwzięcie ma sens.
Arlecie Kubickiej-Pizoń – za wszelkie podpowiedzi dotyczące tekstu. Pomogłaś mi spojrzeć na gotowy już materiał z innej perspektywy.
Całej Rodzinie – wszystkim razem i każdemu z osobna – za wyrozumiałość, wsparcie i tolerowanie mojej ciągłej nieobecności. Kocham Was!
Przyjaciołom – za wsparcie i nieustające zainteresowanie moją pracą nad książką. Cieszę się, że Was mam.
fot. Adam DrathJest zima 1983 roku. Mam dwanaście lat. Kupuję pierwszą kasetę BAJMU i z miejsca zakochuję się w tym zespole. Beata wzbudza mój podziw. Podobają mi się jej zwariowane stroje, fryzura i drapieżny makijaż. Podobają piosenki i sposób śpiewania. „Nie ma wody na pustyni”, „Józek”, „Żal prostych słów” – lecą na okrągło na cały regulator. Nie wiem, jak wytrzymuje to moja mama, nie wiem, jak wytrzymują sąsiedzi. Nikt nie interweniuje, pełna tolerancja. Oglądam BAJM w telewizji, słucham go w radiu. Zbieram plakaty, wycinki z gazet, zdjęcia. Potem wszystko podczas przeprowadzki, ku mojej rozpaczy, ginie. Mijają lata...
Beata ciągle zmienna, zaskakująca, bardzo kobieca. Zmieniam się i ja. Śledzę jej karierę, czekam na kolejne przeboje. Beata inspiruje mnie swoimi piosenkami, wzrusza, dodaje mi energii. Jej teksty zmuszają do refleksji, w wielu odnajduję siebie. Znowu mijają lata...
Dzięki mojej pracy poznaję Beatę i jej męża Andrzeja – menedżera BAJMU, osobiście. Jestem dyrektorem programowym Radia Złote Przeboje w Lublinie. Przygotowuję audycje, organizuję koncert, namawiam do udziału w wielu akcjach charytatywnych na terenie Lublina. Wszystko udaje się zrealizować. Beata uczestniczy między innymi w akcji zakupu pomp insulinowych dla dzieci chorych na cukrzycę, włącza się w projekt „Motylkowe szpitale”, odwiedza domy dziecka w Lublinie. Poznaję ją i Andrzeja coraz bardziej. Bywam u nich w domu. Rozmawiamy już nie tylko na tematy zawodowe, ale i prywatne. Zdobywamy wzajemnie swoje zaufanie. Zwierzamy się sobie. Ja ze swojej historii miłosnej, o której Beata pisze piosenkę. Mijają lata...
Podczas jednej z rozmów z Andrzejem rodzi się myśl, aby wreszcie stworzyć biografię zespołu. Proponuję, że ja to zrobię, i... zaczynam pisać książkę o BAJMIE. Beata z Andrzejem udzielają mi wywiadów na wyłączność. Dopingują. Podczas tych rozmów klaruje się koncepcja książki: będzie pełna ciekawostek i opowieści muzyków, którzy mieli przyjemność pracować w BAJMIE. Odsłaniam nieco ich życie prywatne, pokazuję takich, jakich jeszcze ich nie znacie. Udaje mi się porozmawiać także z większością artystów, którzy w trzydziestoletniej historii grupy mieli okazję pracować z Beatą. Z muzykami spotykam się w jednej z lubelskich restauracji. Pytań pada dużo. Odpowiedzi również. Koncerty, podróże, studia nagrań... W pogawędkach ze mną odkrywają zarówno swoje osobiste, jak i zawodowe „ja”. Często zaskakują szczerością, opowiadając o różnych zdarzeniach, wpadkach związanych z artystycznym życiem. Miejscami są powściągliwi – dyplomatycznie milczą lub wymownie się uśmiechają. Ich wspomnienia uzupełniam wieloma zdjęciami, które pochodzą ze zbiorów prywatnych artystów, oraz fragmentami artykułów prasowych i plakatami z lat osiemdziesiątych. Prawdziwe rarytasy.
Zbieranie materiałów, spotkania i rozmowy zajęły mi ponad dwa lata! W tym czasie pracę w Radiu zamieniłam na pracę w... zespole BAJM!!! Naprawdę. To stało się tak jakoś naturalnie. Zafascynowało mnie artystyczne życie i obecnie jestem menedżerem koncertowym zespołu.
Wracając do książki. Gdy zaczynałam ją pisać, byłam pewna, że powstanie w kilka miesięcy. Okazało się jednak, że to nie takie proste. Godziny pracy zamieniały się w dni, dni w tygodnie, tygodnie w miesiące. Wreszcie udało się!
Przed Wami historia niesamowitego zespołu. Zabieram Was w barwną artystyczną podróż. Mam nadzieję, że będzie interesująca i zaskakująca.
Lublin, 11 lutego 2012 roku
PS. A kasetę BAJMU kupioną w 1983 roku mam do dziś i na dodatek wciąż działa :)Początek opowieści o BAJMIE może być tylko jeden. Beata Kozidrak i Andrzej Pietras. Jej cyganka wywróżyła, że będzie sławna, co wtedy wydawało się niemożliwe. On – długowłosy łobuz z Lubartowskiej w Lublinie – myślał tylko o graniu we własnym zespole. Młodzieńcze pasje i fascynacje okazały się motorem na całe zawodowe życie. Co robili, zanim się spotkali i założyli zespół Uchylmy nieco drzwi, aby zajrzeć w ich dzieciństwo i lata szkolne...
Beata: Moje dzieciństwo to lubelska Starówka i kamienica przy ulicy Grodzkiej. Ze starszym rodzeństwem: Mariolą i Jarkiem, uwielbialiśmy to miejsce i znaliśmy tu każdy kąt. Mama zajmowała się domem, a tata prowadził firmę budowlaną. To on utrzymywał rodzinę. W podstawówce uczyłam się gry na skrzypcach, przez sześć lat chodziłam też do ogniska baletowego. Instruktorzy zaproponowali mi dalszą naukę baletu w Warszawie. Rodzice nie wyrazili na to jednak zgody. W liceum krótko trenowałam szermierkę i gimnastykę artystyczną. Zaczęłam też śpiewać. Śpiewała również moja siostra – w zespole Oda 70. Z kolei brat komponował. Dla mnie i dla Jarka muzyka stała się całym światem. Poza szkołą tylko ona się liczyła. Dla Marioli muzyka też okazała się ważna. W zespole Oda 70 śpiewała przez wiele lat. Interesowała się poezją, podsuwała mi do poczytania wiersze. Pisała również teksty piosenek. I to ona zainspirowała mnie do tworzenia.
Beata Kozidrak
Po raz pierwszy jej głos można było usłyszeć w lubelskim szpitalu przy ulicy Lubartowskiej. Właśnie tam 4 maja 1960 roku urodziła się i wydobyła z siebie pierwszy krzyk. Z czasem jej głos zyskiwał niesamowitą barwę i moc, mimo że nikt go nie ustawiał i nie uczył jej, jak ma modulować poszczególne dźwięki. Sama pisze teksty, czasem też komponuje, na przykład takie piosenki, jak: „Co mi Panie dasz” czy „O Tobie” są jej autorstwa. Najlepiej śpiewa jej się własne teksty, bo jak mówi, wtedy wie, co autor miał na myśli i jak przekazać tekst, aby zabrzmiał wiarygodnie. Na scenie przebojowa, pewna siebie, drapieżna, w domu wyciszona, dbająca o rodzinę – bo przecież to zodiakalny Byk. Gdy nie koncertuje, lubi odpoczywać w domu pod Lublinem lub w słonecznej Hiszpanii. Świetnie gotuje – najlepiej przyrządza zupę pomidorową i pieczonego indyka. Ma dwie córki, męża. Spełniona w życiu zawodowym i osobistym. Szczęśliwa. Z nostalgią wspomina dzieciństwo.
I nagle ktoś Ci powiedział, że będziesz sławna.
Beata: Zawsze czułam, że będę robić w życiu coś ciekawego, coś artystycznego. Gdy byłam małą dziewczynką, zaczepiła mnie na ulicy cyganka. Wywróżyła mi sławę i interesujące życie, pełne podróży. Koledzy się ze mnie śmiali, no bo jak to – dziewczyna ze Starówki będzie sławna?! Według nich było to niemożliwe!
We wrześniu 1975 roku Beata rozpoczęła naukę w prestiżowym III Liceum Ogólnokształcącym imienia Unii Lubelskiej w Lublinie. Wtedy podjęła decyzję o tym, że będzie artystką. Życie dziewcząt w szkole nie było łatwe. Obowiązywała moda „szarej myszki”, czyli spódnice musiały być w kolorze granatowym lub czarnym, a bluzki białe. Szkoła, potocznie zwana Unią, była wtedy najbardziej artystycznym ogólniakiem w mieście. To tutaj uczył się Janusz Józefowicz, twórca Teatru Buffo. Działały tu kabarety, zespoły wokalne. Mimo szaroburych czasów komuny młodzież organizowała imprezy i wesoło spędzała czas. W szkole Beata obowiązkowo zakładała granatowy fartuch z białym kołnierzykiem.
Beata (z kokardką)
Beata – Pierwsza Komunia Święta
Jarosław Kozidrak, Beata – chrzest, Archikatedra Lubelska
Beata (z balonikiem), siostra Mariola (w kapeluszu), brat Jarosław (z pistoletem), rodzice Beaty: Marian i Alicja (w sukience z kołnierzykiem) – zabawa mikołajkowa
Beata z siostrą cioteczną Marzenką
Andrzej Pietras
Opowiadałaś mi, że Twój fartuch często był niemiłosiernie pomięty...
Beata: (śmiech) Bo tuż przed lekcjami wyciągałam go z plecaka. Po lekcjach od razu znowu lądował w torbie. W szkole nie można też było mieć żadnych ozdób, biżuterii czy pomalowanych paznokci. Po lekcjach spotykaliśmy się, żeby słuchać muzyki i imprezować. Słuchałam różnych artystów i zespołów: Jimiego Hendrixa, Led Zeppelin, Deep Purple, Queen, Pink Floyd. Poznawałam różne gatunki muzyczne i różne style śpiewania.
Zaczynałeś od grania w piwnicy.
Andrzej Pietras: Jako mały chłopiec mieszkałem w kamienicy przy ulicy Lubartowskiej koło hali Koziołek w Lublinie. Odbywały się tam wszystkie lubelskie koncerty i mecze koszykówki. Trenowałem koszykówkę, a jednocześnie bardzo interesowałem się muzyką. Pierwszym instrumentem, na jakim zagrałem, była perkusja. Mając trzynaście lat, już grałem na bębnach i śpiewałem. Wtedy poznałem starszych kolegów, z którymi założyłem pierwszy zespół. Graliśmy w piwnicy. Tłukłem się na jakichś pudełkach, krzesłach i garnkach, żeby nie było za głośno. Ale i tak to wszystkim przeszkadzało. Takie były początki. Zanim poznałem Beatę i Jarka, miałem zespoły, z którymi już coś nagrywałem, i parę razy odwiedziliśmy studio w Radiu Lublin.
Andrzej Pietras
Menedżer BAJMU, mąż Beaty Kozidrak. Producent wszystkich płyt zespołu, kompozytor takich przebojów, jak: „Diament i sól”, „Nagie skały”, „Ja”, „Miłość nie umiera”. Urodził się 19 listopada 1954 roku w Lublinie. Zodiakalny Skorpion. Często zmieniał szkoły, a wszystkiemu winne były długie włosy, których nauczyciele nie akceptowali. Typ niepokorny. Ma siostrę Elżbietę. Wychowywał się w domu pełnym miłości i ciepła. W mediach raczej go nie zobaczycie i nie usłyszycie. Działa z drugiego planu, ale bez niego nic nie jest możliwe. Gra pierwsze skrzypce w zespole. Twórcza wyobraźnia, intuicja, pasja i pracowitość doprowadziły go na szczyt, ale tylko on wie, jaką cenę za to zapłacił. Wszyscy, którzy mają z nim do czynienia, dobrze go zapamiętują. Jest twardym negocjatorem i niejedna osoba powie o nim: trudny gość. Bystry obserwator. Krytyczny, wymagający jako szef. Znakomity strateg.
Tymczasem Beata chodziła do liceum. Śpiewała w chórze szkolnym oraz w zespołach Meloman i Fobos.
Kiedy zdałaś sobie sprawę z tego, że masz świetny głos i że śpiewanie będzie Twoim zawodem?
Beata: (śmiech) W drugiej klasie liceum zakochałam się. On grał w zespole szkolnym i dlatego dołączyłam tam jako wokalistka. Śpiewanie zaczęło mi sprawiać coraz większą przyjemność. Odkryłam, że mam szeroką skalę głosu. Chociaż w tamtym czasie często mi się wydawało, że mój głos jest piskliwy. To szkoła otworzyła mnie artystycznie. W Unii kwitło życie kulturalne: udzielał się Janusz Józefowicz, działało mnóstwo kabaretów i zespołów. Pamiętam też moją panią profesor od rosyjskiego, która organizowała „Spotkania przy samowarze”. Natomiast na jednej z akademii, gdy zaśpiewałam „Ave Maria”, zauważyłam, że mój głos działa na ludzi, a niektóre profesorki po prostu płakały. Po lekcjach prawie codziennie zostawałam na próbach, jadłam cokolwiek w mieście i dopiero wieczorem wracałam do domu. Nie opłacało mi się wracać wcześniej, bo mieszkałam już wtedy na Ponikwodzie, daleko od szkoły. To były cudowne lata, które zadecydowały o mojej przyszłości.
Czy w tym samym czasie Twój brat Jarek miał zespół?
Beata: Nie, nie. To Andrzej miał zespół, który nazywał się Targowisko Próżności, a Jarek do niego dołączył. Poznali się przez swoich przyjaciół. Jarek chodził wtedy do Liceum Sztuk Plastycznych w Lublinie, ja miałam trzynaście, może czternaście lat. Z tamtego okresu pamiętam tylko, że Jarka totalnie zafascynowała muzyka. Sam nauczył się grać na gitarze. Jesteśmy więc rodziną samouków (śmiech). We dwoje występowaliśmy wtedy na imprezach studenckich w Lublinie, Chełmie, Świdniku, Kraśniku, gdzie uczyliśmy się obycia ze sceną. Najpierw wykonywaliśmy jakieś standardy, a potem dołączyliśmy kompozycje Jarka. Jedną z pierwszych była „Szagadaga”. Później napisał muzykę do wiersza Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej „Lenartowicz”.
Andrzej Pietras
Andrzej Pietras z jedną ze swoich pierwszych miłości
Jak poznałeś Andrzeja Pietrasa?
Jarosław Kozidrak: Andrzeja przedstawił mi mój licealny kolega Jacek Giszczak. Skumplowaliśmy się i postanowiłem dołączyć do ich zespołu – Targowisko Próżności. Grałem na gitarze. Wcześniej współpracowałem z zespołem Oda 70, w którym śpiewała moja starsza siostra. Próby mieliśmy w Domu Kultury LSM. Jacek z Andrzejem przychodzili wtedy na nie i podpatrywali przez szyby, jak gramy.
Jarosław Kozidrak
Urodził się 8 stycznia 1955 roku w Lublinie. Absolwent Liceum Plastycznego w Lublinie oraz Wydziału Artystycznego Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej, kierunek: rzeźba. Rozwiedziony, ma dorosłego syna, który jest grafikiem komputerowym. Otwarcie przyznaje, że nie zna nut. Muzyka pasjonowała go od dzieciństwa. Dziś nie reaguje już na swoje piosenki, gdy słyszy je w radiu. Kiedyś sprawiało mu to olbrzymią przyjemność. Skomponował muzykę do piosenek: „Piechotą do lata”, „W drodze do jej serca”, „Rano”, „Prorocy świata”, „Różowa kula”, „Nie ma wody na pustyni”, „Józek, nie daruję ci tej nocy”, „Małpa i ja”, „Płynie w nas gorąca krew”, „Dwa serca, dwa smutki”, „Martwa woda”, „Przyjaciel” i do wielu innych. Na scenie występował siedemnaście lat. Z Beatą grał od 1975 roku. On pisał muzykę i grał na gitarze, ona pisała teksty i śpiewała. Nie mieli żadnej nazwy jako zespół. Najczęściej grali na imprezach studenckich. W 1976 roku zdobyli pierwszą nagrodę na Festiwalu Piosenki Zaangażowanej w Koszycach. To dzięki niemu Beata poznała się z Andrzejem Pietrasem.
Jak doszło do tego, że Targowisko Próżności przestało działać?
Jarosław Kozidrak: Granie w Targowisku zarzuciliśmy, bo trzeba było się uczyć do matury. Wciąż jednak przyjaźniłem się z Andrzejem. Z Jackiem straciłem kontakt, bo pojechał do Paryża studiować na Sorbonie. Ja zacząłem studia na Uniwersytecie Marii Curie-Skłodowskiej i spotykałem gdzieś ciągle Andrzeja.
Beata miała trzynaście lat, gdy zobaczyła Andrzeja – swojego przyszłego męża. Wtedy nie byli sobą zainteresowani.
Brat wśród kolegów zrobił Ci niezłą reklamę.
Beata: Tak. Jarek powiedział chłopakom, że ma brejdaczkę, która fajnie śpiewa. Zabrał mnie na Mełgiewską, do domu kultury czy kina, już dokładnie nie pamiętam. Weszłam do dużej sali, trwała próba. Zaczęłam śpiewać swoim delikatnym głosem. Wtedy Andrzej podszedł do mnie i potężnie ryknął. Strasznie się zdenerwowałam. Chciał mi udowodnić, że nie potrafię śpiewać. Byłam wściekła i po powrocie do domu pokłóciłam się z Jarkiem. Nie chciałam Andrzeja więcej widzieć.
Wiedziałeś, że zirytowałeś Beatę swoim zachowaniem?
Andrzej Pietras: Nie. Śpiewaliśmy przecież do jednego mikrofonu, ponieważ wtedy były takie możliwości techniczne. Jak ryknąłem, Beata, nie powiem, że się przestraszyła, tylko tak jakby zwątpiła. Miałem od niej zdecydowanie silniejszy głos. Zauważyłem, że skutecznie ją zniechęciłem do śpiewania. Potem przez dłuższy czas nie pojawiała się na próbach.
Andrzej, muszę Cię zapytać: czy już wtedy Ci się spodobała?
Andrzej Pietras: W ogóle nie zwracałem na nią uwagi. Była taka malutka, młodziutka, a ja miałem prawie dwadzieścia lat i rozglądałem się za innymi dziewczynami.
Nie chciałaś go więcej widzieć, ale doszło do Waszego powtórnego spotkania.
Beata: W tym czasie jeździłam z Jarkiem na różne studenckie imprezy. Zarabialiśmy pierwsze pieniądze. Grosze, ale dla mnie każdy grosz był wtedy ważny, bo rodzicom się nie przelewało, a ja miałam przecież swoje potrzeby. Dzięki występom mogłam sobie kupić kosmetyki i ubrania. Kiedyś mieliśmy z Jarkiem minirecital w Domu Kultury na Peowiaków w Lublinie. W podziemiach była fajna salka i malutka scena. Przyszło mnóstwo ludzi, głównie studentów, przyszedł też Andrzej.
Andrzej, coś Cię jednak ciągnęło do tej malutkiej, młodziutkiej...
Andrzej Pietras: Przyszedłem z kolegą. Słuchaliśmy, obserwowaliśmy i wtedy wpadł mi do głowy genialny pomysł.
Po występie Andrzej zaprosił Beatę i Jarka do kawiarenki, która była na piętrze w domu kultury. Zaczęli rozmawiać. Zachwycał się współbrzmieniem głosów rodzeństwa. Zaproponował, żeby spróbowali zrobić coś wspólnie. Momentalnie zorganizował próby w Klubie Studenckim Medyk. Tam poznali Andrzeja Koziarę, który przychodził na próby z innym zespołem. Od tego wszystko się zaczęło.
Gdybyś nie bywał w Klubie Studenckim Medyk, mógłbyś nie być jedną z osób, które tworzyły BAJM.
Andrzej Koziara: Owszem. To w tym klubie spotkaliśmy się po raz pierwszy. Często tam przesiadywałem. Grałem wtedy w kapeli, która nawet nie miała nazwy. Pewnego razu przyszła Beata z chłopakami, zgadaliśmy się i zacząłem z nimi współpracować. Pamiętam, że dość szybko pojechaliśmy na nagrania do Radia Centrum oraz na przegląd zespołów do Świdnika. Naszym menedżerem był wtedy Mirek Kwaśniewski. Później spotkałem go w Kanadzie. Sprzedawał samochody. Mirek załatwiał nam pierwsze koncerty.
Andrzej Koziara
Urodził się 13 listopada 1956 roku w Lublinie, gdzie mieszkał do roku 1981. Absolwent Szkoły Podstawowej nr 36 oraz Liceum Zawodowego. Po wyjeździe z Lublina studiował nauki polityczne w Ottawie i dziennikarstwo w Toronto. W roku 2006 wrócił do Lublina po wojażach po całym świecie. Mieszka z żoną i dzieckiem. Jest fotografem, dziennikarzem. Jego zdjęcia są publikowane między innymi w „National Geographic”. Chciałby otworzyć galerię na Starym Mieście w Lublinie, poświęcić więcej czasu robieniu zdjęć i filmów oraz uczyć młodzież fotografowania. Dziś, gdy słyszy słowo BAJM, myśli: Fajne piosenki. Fajna muzyka. Fajni koledzy. Fajne śpiewanie. W zespole grał w tym okresie, gdy na koncertach wykonywali piosenki, które nigdzie nie zostały wydane. Wyjątkiem są dwie: „Piechotą do lata” oraz „Rano”. Gwiazdeczka – tak nazywali go koledzy z AJMU. Obecnie redaktor naczelny lubelskiego magazynu „Lajf”.
Chcieliście z Andrzejem powiększyć skład zespołu...
Beata: Jedna gitara to było dla nas za mało. Doszedł drugi gitarzysta – Marek Winiarski, który studiował medycynę. Rozpoczęliśmy próby i wszystko potoczyło się bardzo szybko. W marcu pojechaliśmy na przegląd do Świdnika. Potem był Toruń, a w czerwcu już pamiętny festiwal w Opolu.
Wtedy prowadziliście zażarte dyskusje. Przy piwie...
Andrzej Pietras: Tak, zastanawialiśmy się, jaką drogę muzyczną obrać, czy grać ostrzej, czy łagodniej. Ważny był także dostęp do sprzętu. Nie mieliśmy tyle kasy, żeby kupić dobrze brzmiące bębny, profesjonalne wzmacniacze i dlatego nasz nowy, wspólny zespół musiał na początku grać łagodnie. Zaczęliśmy próby, ale brakowało nam jeszcze basisty. Daliśmy ogłoszenie do gazety i zgłosił się Andrzej Grądkiewicz. I to był już BAJM.
Miałeś szczęście, że właśnie Ciebie przyjęli do zespołu.
Andrzej Grądkiewicz: Zobaczyłem gdzieś ogłoszenie, że zespół potrzebuje basisty. Poszedłem, zagrałem i usłyszałem: – Dobra, zostajesz! Grałem na gitarze basowej własnej roboty. Łącznie z maskownicą, przystawkami i przełącznikami przerobiona była przeze mnie z polskiej gitary basowej Lotos. Kupiłem ją czerwoną, a zmieniłem na sosnową deskę. Miałem też własny wzmacniacz.
Andrzej Pietras z koleżankami
Andrzej Pietras i Jacek Giszczak z koleżankami
Beata i jej pierwsza miłość Zbyszek Radomski (w białej koszuli)Z KALENDARZA ANDRZEJA PIETRASA:
• 1 kwietnia BAJM pojechał do Świdnika na trzydniowy Wojewódzki Przegląd Wokalistów i Młodzieżowych Zespołów Muzycznych. Zajęliśmy wtedy trzecie miejsce i zdobyliśmy nagrodę – Brązowego Koziołka – za piosenkę „Rano”. Dodatkowo odebraliśmy nagrodę specjalną za „Kraków i ty”. Nieźle się uśmiałem, kiedy czytałem uzasadnienie. Napisano w nim: najciekawszy utwór wokalny do popularyzacji w ramach akcji rozśpiewania młodzieży.
• 7 kwietnia pojechaliśmy do Torunia na Ogólnopolski Młodzieżowy Przegląd Piosenki. Dzięki piosence „Piechotą do lata” dostaliśmy się do Złotej Dziesiątki – otworzyło nam to drzwi do udziału w Festiwalu w Opolu.
• W kwietniu zagraliśmy też pierwsze koncerty w Lublinie: w Lubelskim Domu Kultury i w Chatce Żaka.
• 24 czerwca na Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu, w koncercie Debiuty, furorę zrobiła piosenka „Piechotą do lata”. Zajęliśmy drugie miejsce i, co tu dużo pisać – zyskaliśmy olbrzymią popularność.
• 15 lipca – sukces podczas I Derbów Estradowych w Koninie. Zdobyliśmy pierwsze miejsce i Złote Kopyto.
• Powstały piosenki: „Przepis na świat”, „Łamaga”, „Wędrowiec”, „Weź pod rękę żonę swą”, „Szagadaga”, „Powiedz, co ci to da”, „Lenartowicz”.
• Na rynku pojawiły się dwie pocztówki dźwiękowe z piosenkami: „Piechotą do lata”, „Nasz dom” oraz „Jeśli wrócisz”, „Weź pod rękę żonę swą”.
W PODSUMOWANIACH 1978 ROKU:
• „Świat Młodych” – BAJM wygrywa w kategorii Talent Roku ‘78 (przed Kombi i Perfectem).
• „Non-stop” – talent rokujący największe nadzieje – piąte miejsce (po zespołach Kombi, Krzak, Exodus i Perfect).
• „Panorama” – piosenka roku 1978 – trzecie miejsce za „Piechotą do lata”.
Andrzej Pietras
+------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------+
| CIEKAWOSTKA Z ŻYCIA BAJMU |
| |
| |
| |
| ZABAWA W SCRABBLE |
| |
| Nazwę zespołu wymyśliła siostra Andrzeja Pietrasa – Elżbieta Ondra. Ułożyła pierwsze litery imion założycieli grupy – Beata Kozidrak, Andrzej Pietras, Jarosław Kozidrak, Marek Winiarski – i tak powstało słowo BAJM. |
+------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------+
Beata
BAJM powstał oficjalnie w 1978 roku, ale istniał parę miesięcy jeszcze przed przyjęciem nazwy. Najpierw próby odbywały się w lubelskim Klubie Studenckim Medyk, później w Arcusie przy ulicy Narutowicza oraz w domu Beaty i Jarka. Tam powstawały pierwsze piosenki.
A Ty wtedy rozstałeś się z dziewczyną...
Andrzej Pietras: Chodziłem z nią pięć lat. Właściwie to ona mi powiedziała, że odchodzi. Chyba już wtedy z większym zainteresowaniem patrzyłem na Beatę (śmiech).
Jak Andrzej Cię podrywał?
Beata: Najpierw połączyła nas pasja. Spotykaliśmy się w Czarciej Łapie na Starym Mieście i rozmawialiśmy o muzyce i o naszych planach. Przyjeżdżał po mnie do szkoły maluchem, a to było wtedy coś! (śmiech) Iskierka miłości rozpaliła się w Krakowie.
Andrzej Pietras: Śpiewaliśmy wtedy na Festiwalu Piosenki Studenckiej, jeszcze nie jako BAJM. To był rok 1977.
Beata: Nie zdobyliśmy żadnej nagrody, ale stało się o wiele więcej, bo dzięki magii tego miasta, uroczym kafejkom, niepowtarzalnemu klimatowi nie dało się spać. Zwiedzaliśmy, spacerowaliśmy, rozmawialiśmy. No i zakochaliśmy się w sobie! Andrzej napisał nawet tekst do piosenki „Kraków i ty”. Ten tekst mówił o nas... Niestety ta piosenka nigdy nie ukazała się na żadnym albumie.
W tym okresie powstawały przede wszystkim piosenki turystyczno-studenckie, w których słychać głównie kongę, tamburyn i gitary, oraz ballady o nieskomplikowanej melodyce i strukturze. Oprócz Beaty wokalistą był w tym czasie również Andrzej Pietras. Muzycy chcieli grać ostrzej, ale nie mieli pieniędzy na instrumenty, dlatego też początki ich działalności to granie akustyczne.
Gdzie występowaliście?
Andrzej Grądkiewicz: Graliśmy w Lublinie, Łęcznej, Zamościu, Radomiu, Częstochowie, Dąbrowie Górniczej i innych miastach. Dużo tego było. Ludzie wspaniale przyjmowali zespół i Beatę, która była w znakomitej formie wokalnej. Nasz menedżer, Mirek Kwaśniewski z Zamościa, załatwiał nam koncerty.
W chwili założenia zespołu kończyłaś trzecią klasę liceum. Nauczyciele nie robili Ci problemów?
Beata: Dyrektorem był wtedy Stefan Maleska – wspaniały, wyrozumiały człowiek. Miałam u niego specjalne względy, ale nie zawsze u innych nauczycieli. Na przykład z matematyki nigdy nie byłam orłem, ale miałam cudownych kolegów i koleżanki z klasy, którzy mi pomagali. Bardzo mile wspominam ten okres. Jestem dumna, że chodziłam do Unii, bo mogłam i uczyć się, i realizować artystycznie.
BAJM brał wtedy udział w wielu przeglądach i festiwalach...
Beata: W tamtych czasach przeglądy to było jedyne okno na świat. Były też cztery ważne festiwale: w Krakowie, Opolu, Toruniu i Kołobrzegu. Największym festiwalem dla debiutantów było oczywiście Opole.
Pierwszy skład BAJMU:
Beata Kozidrak – śpiew
Andrzej Pietras – śpiew
Jarosław Kozidrak – gitara, instrumenty klawiszowe
Marek Winiarski – gitara
Andrzej Grądkiewicz – gitara basowa
Andrzej Koziara – konga
„Piechotą do lata” to Wasz pierwszy przebój. Napisałaś go na lekcji polskiego.
Beata: Omawialiśmy chyba jakiś nudny temat, dlatego wolałam popracować nad piosenką. Chciałam ją dopieścić przed występem na przeglądzie w Świdniku. Tak naprawdę ta piosenka zadecydowała o naszej przyszłości. Kiedy zaśpiewałam ją w opolskim amfiteatrze, na drugi dzień, gdy szłam ulicą, ludzie mnie zaczepiali i dawałam autografy. Moje pierwsze w życiu autografy! To był naprawdę szok. Miałam wtedy niespełna osiemnaście lat. Sama nie mogłam uwierzyć w to, co się stało. Czułam, że rozpoczynam wspaniałą przygodę. Marzenia zaczynały się spełniać. To było niezwykłe, bo z dnia na dzień stałam się osobą publiczną, rozpoznawalną. Zespół istniał przecież dopiero kilka miesięcy! A nasz występ w Opolu odbył się w czerwcu, to była noc sobótkowa. Wszystko dobrze pamiętam, bo było to tak niezwykłe, że nie da się tego zapomnieć. Kolejny bis, a ja bym tak stała i śpiewała, i śpiewała. Nie chciałam się wcale żegnać z opolską publicznością, było mi tak dobrze... W Opolu debiutowali wtedy z nami tacy wykonawcy, jak: Wały Jagiellońskie, Basia Trzetrzelewska, Urszula czy Małgosia Ostrowska. Jednym słowem, był to festiwal, na którym pojawiły się wyjątkowe osobowości muzyczne. Dobrze, że nie zdawaliśmy sobie z tego sprawy (śmiech).
„Piechotą do lata”
muzyka: Jarosław Kozidrak, słowa: Beata Kozidrak
Znów przyjdzie maj
a z majem bzy
i czekać mam na lepsze dni.
Znów przyjdzie mi
nosić przykrótkie sny.
Do lata, do lata, do lata
piechotą będę szła.
Znów kupisz mi
coś na imieniny
ja to wiem
i czuję, że
znów przyjdzie mi
nosić przykrótkie sny
Do lata, do lata, do lata
piechotą będę szła.
Przykrótkie sny nie w porę
zbyt lekko się ubiorę
noc długa świt w szronach
i wiosna spóźniona
I Twoje słowa zimne
że nie ma drogi innej.
Do lata, do lata, do lata
tak dłuży się czas.
Gdybyś tylko chciał
to byłoby to lato już
i słońce i szaleństwo burz.
lecz dajesz mi
tylko przykrótkie sny
Do lata do lata do lata
piechotą będę szła.
+-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------+
| CIEKAWOSTKA Z ŻYCIA BAJMU |
| |
| WALCZĄCA Z PIEGAMI |
| |
| Beata: Kiedy poznałam Andrzeja, miałam kompleksy na punkcie piegów. Gdy mu o tym powiedziałam, wytłumaczył mi, że Pan Bóg tak naznacza ludzi, których kocha (śmiech). Przez te piegi w ogóle się nie opalałam. Bałam się, że będzie ich coraz więcej. Andrzej namówił mnie na opalanie. I co się stało? Opalenizna przykryła piegi! |
+-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------+
Muzyka do pierwszego przeboju BAJMU również powstała w oparach nudy. Jej autorem jest Jarosław Kozidrak.
Jak można nudzić się w wojsku?
Jarosław Kozidrak: Oj, wykłady były strasznie nudne; pod nosem nuciłem sobie dopiero co usłyszane „We are the champions” Queen i w takich okolicznościach narodziła się melodia do „Piechotą do lata”. Zagrałem ją Beacie na gitarze, a ona bardzo szybko napisała tekst.
Kiedy BAJM pojawił się w Opolu, festiwal po raz pierwszy transmitowano na żywo, więc muzycy mieli olbrzymią tremę.
To był dopiero Wasz drugi kontakt z telewizją.
Andrzej Pietras: Pierwszy był w „Szansonadzie” u Jacka Popiołka. Dwa tygodnie przed festiwalem dostaliśmy zaproszenie na warsztaty, które miały udoskonalić nasze umiejętności, co by nie mówić – bardzo skromne w tamtym czasie. Zajęli się nami Novi Singers – świetna jazzowa grupa wokalna. Mieliśmy z nimi próby wokalne: ustawialiśmy głosy, zmienialiśmy chórki, próbowaliśmy różnej interpretacji tekstów. Dzięki nim doszlifowaliśmy aranżację wokalną.
Ale zanim trafiliście do Opola, pokazaliście się jeszcze w innych miastach.
Andrzej Koziara: W kwietniu 1978 roku wystąpiliśmy w Świdniku, gdzie BAJM zdobył Brązowego Koziołka. Dzięki tej nagrodzie mogliśmy zagrać w Toruniu, a z kolei w Toruniu Złota Dziesiątka otworzyła nam drogę do Opola. Organizacja festiwalu była wtedy zupełnie inna niż dziś. Strasznie to przeżywaliśmy. Sama nominacja do Opola to było coś wyjątkowego. Na ten festiwal i na konkurs debiutów, w którym braliśmy udział, przyjechało dużo wykonawców. Spaliśmy w jakiejś przepełnionej bursie. Przed samym festiwalem był jeszcze koncert konkursowy, w którym wybierali następną Złotą Dziesiątkę. I wszyscy potem występowaliśmy na scenie głównej.
Jest ten koncert debiutów, i co?
Andrzej Koziara: Ano to, że zapomniałem butów i stamtąd, gdzie mieszkaliśmy, wyszedłem w ciapach! (śmiech) Taki stres był! Szybko wróciłem do hotelu i włożyłem buty. Mieliśmy małą garderobę, w której się przebieraliśmy. Pamiętam, że kupiłem sobie wtedy koszulę popelinową, taką wojskową. Waldek Paszkiewicz, dyrygent orkiestry, wszedł do nas do kanciapy; właśnie otwieraliśmy butelkę wódeczki, żeby dodać sobie animuszu. Ale co tam my! On to był dopiero zestresowany. Wziął łyk i parsknął na nas wszystkich. Mieliśmy eleganckie kropki na ubraniach, ja w szczególności, bo na popelinowej koszuli było najbardziej widać. Później suszyłem się pod reflektorem jak kormoran, żeby nie wyglądać jak świr (śmiech). Chciano nas ubrać w białe garnitury w prążki, ale wykpiliśmy się od tego. Wystąpiliśmy w swoich ciuchach. Było fajnie. Na koncercie debiutów nie można było grać bisów, dopiero potem, po ogłoszeniu wyników. Bisowaliśmy kilka razy. Muszę się pochwalić, że Beata dostała wtedy kwiaty i ja, tylko nas dwoje. A wracając do bisów, to na ostatni się spóźniłem. Obiecałem, że pożyczę moją kongę chłopakowi z Wałów Jagiellońskich, i zostawiłem ją za kulisami, gdy wyszliśmy się ukłonić. Wracam po instrument, a kongi nie ma. Chłopak myślał, że już skończyliśmy grać, i ją zabrał. Poszedł ćwiczyć. Znalazłem go, zabrałem kongę i wpadłem na scenę w połowie utworu.
O wygląd wszystkich artystów występujących na Krajowym Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu dbała stylistka.
W czym się wtedy występowało na scenie?
Beata: Najgorsze było to, że nie mogłam sama wybrać sobie stroju na scenę, o czym wcześniej nie wiedziałam. Stylistka obejrzała mnie i zespół, na próbie posłuchała „Piechotą do lata” i stanowczo zdecydowała, że ja mam założyć srebrzystą lamę z rozporkiem, a muzycy spodnie z lampasami. Zdenerwowałam się, bo takie stroje zupełnie nie pasowały do charakteru piosenki. Postawiłam jednak na swoim. Włożyłam białe spodenki z kamizelką i szybko przemknęłam na scenę. Muzycy też włożyli to, co chcieli, a nie garnitury.
Andrzej, Ty w garniturze podczas koncertu?!
Andrzej Pietras: Też nie mogłem sobie tego wyobrazić. Gdy wchodziliśmy na scenę, doleciały do nas krzyki kogoś z tyłu: – Kto im pozwolił! Sami sobie pozwoliliśmy, a ponieważ wszystko szło na żywo, nie mogli nam nic zrobić. Potem już niewiele pamiętam. Dopiero któryś bis. Usłyszałem, że jestem pod dźwiękiem i przeraziłem się! Potem znowu nic nie pamiętam, aż do momentu, kiedy zeszliśmy do garderoby. Wtedy ludzie nie kojarzyli jeszcze nazwy zespołu, a ponieważ słowa „Piechotą do lata” łatwo wpadały w ucho, zapamiętali nas dzięki grze słów: – O, idzie dolata, dolata! – Nie dolata, tylko dolatuje – poprawialiśmy.
Przygotowania do festiwalu w Opolu trwały dwa tygodnie. Muzycy mieszkali w bursie szkoły muzycznej. Próby odbywały się w Teatrze imienia Jana Kochanowskiego, debiuty – również w tym teatrze. Żeby wystąpić w konkursie debiutów, trzeba było zakwalifikować się do Złotej Dziesiątki w Toruniu. BAJMOWI się udało!
Zanim jednak wyszliście na scenę, dodaliście sobie troszkę odwagi.
Andrzej Grądkiewicz: Wypiliśmy po pięćdziesiątce wódeczki dla animuszu. Zaśpiewaliśmy „Piechotą do lata” i publiczność oszalała. Piosenka była melodyjna, miała fajny, letni tekst. To był konkurs zaistnienia. Wiedzieliśmy, po co tam jedziemy.
Ale nie samą pracą żyli muzycy BAJMU. Tremę zagłuszali żartami, wygłupami i niekończącymi się kawałami. To powodowało, że organizatorzy festiwalu nieraz rwali sobie włosy z głowy.
Podobno z Andrzejem Pietrasem lubiliście się wygłupiać?
Andrzej Koziara: Zawsze się wygłupialiśmy. Na festiwalu w Opolu włożyłem aparat fotograficzny w drzwi łazienki. W aparacie nie było kliszy, ale nikt o tym nie wiedział. Straszny rejwach się podniósł z tego powodu. Kazali nam oddawać kliszę. Nie rozumieli, że to był tylko żart, że żadnej kliszy nie było. Dla nas to było śmieszne, ale dla organizatorów – tragedia. Muszę powiedzieć, że u nas w pokoju zawsze było dużo gości, zespół był lubiany. Chociaż kłóciliśmy się z Krywaniem, który mieszkał piętro niżej. Podrywaliśmy dziewczyny z tego zespołu. Ich szef bardzo się denerwował. Po koncercie w Opolu byliśmy jeszcze w Radiu, nagraliśmy dwie piosenki, potem wsiedliśmy w pociąg i wróciliśmy do Lublina.
Zaraz po powrocie z Opola do Lublina BAJM dostał zaproszenie do Akademickiego Centrum Kultury Chatka Żaka. Sala koncertowa była wypełniona po brzegi, lublinianie cieszyli się ze zwycięstwa „swojego” zespołu.
Podobno nawet milicja wykazywała zrozumienie.
Andrzej Koziara: (śmiech) Kilka razy zdarzyło mi się, że podpity późno wieczorem stałem na postoju taksówek. Gdy podjeżdżali milicjanci, zamiast wieźć mnie na izbę wytrzeźwień, odstawiali do domu.
Mimo trudnych warunków w Polsce Wam udawało się żyć radośnie.
Andrzej Koziara: Bo my nie zajmowaliśmy się polityką. Musieliśmy żywić się w hotelach, w których jedynym żarciem były albo serdelki, albo jajka po wiedeńsku, ale tak jak mówiłem wcześniej, nam to nie przeszkadzało. A jak pojechaliśmy na Śląsk i w ogóle nie było co jeść, to jakaś dziewczyna zaprosiła nas do swoich rodziców na kolację, gdzie jej tatuś odgrzał bułki w piekarniku. Były tak świeże i pachnące, że dla nas to był ósmy cud świata. Nie mam z tamtego okresu żadnych skojarzeń z polityką. Mam za to wspomnienia związane ze spodniami. Kupiłem sobie bowiem nowe sztruksy. Pojechaliśmy na festiwal do Konina, organizowany przez Smolenia i Laskowika – Derby konińskie. Przesiadywaliśmy w knajpce festiwalowej, gdzie bawili się wszyscy wykonawcy. Niestety, byli też wśród nas ubecy, i jednego takiego wypatrzyłem. Mieliśmy stamtąd do hotelu dwie czy trzy ulice. Wyciągnąłem tego ubeka, bo chciałem mu przywalić. Goniłem go, aż się przewróciłem na schodach, i rozwaliłem spodnie. Nowe, piękne sztruksy. Rarytas w tamtych czasach. Jego nie udało mi się pobić, ale inną bitwę pamiętam.
BAJM. Od lewej: Andrzej Pietras, Beata, Marek Winiarski, Andrzej Grądkiewicz, Jarosław Kozidrak, siedzi: Andrzej Koziara
Brzmi groźnie...
Andrzej Koziara: (śmiech) W Głogowie to było. Pojechaliśmy tam na koncert. Wieczorem poszliśmy do knajpy. Nasz akustyk miał kalendarzyk, a w nim spisane dziewczyny z całej Polski. W każdym mieście jakąś miał. Dziewczyna z Głogowa była właścicielką knajpy na zamku. Poszliśmy tam i z jakiegoś powodu, nie pamiętam, o co poszło, zaczęliśmy się bić z warszawiakami. Wyrzucili nas na zewnątrz, więc dalej biliśmy się na dworze. Przyjechała milicja i podarła mi moją białą, ulubioną kurtkę. Byłem bardzo zdenerwowany. Zapakowali nas do stara i zawieźli na izbę wytrzeźwień. Dobrze wiedzieli, kim jesteśmy, bo przychodzili do nas, otwierali na moment drzwi, mówili: – Wasza piosenka leci w radiu, i zatrzaskiwali je. O ósmej rano mieliśmy wyjechać do Poznania na próbę przed kolejnym koncertem na targach sprzętu muzycznego. Beata chyba załatwiła z prezydentem miasta, żeby nas wypuścili. Ale i tak nie byliśmy w stanie grać, bo mieliśmy do krwi pozbijane kości. Koncert się nie odbył, ale nie dlatego że nie mogliśmy grać. Tego dnia umarł marszałek Tito, ogłosili żałobę narodową i odwołali wszystkie koncerty. To nas wtedy uratowało, bo nie byliśmy w dobrym stanie. Mimo wszystko mile wspominam to wydarzenie.
Miałeś jakiś udział w tworzeniu piosenek?
Andrzej Koziara: Za bardzo nie pamiętam. Jedną piosenkę – „Wędrujemy” – zrobiłem chyba z basistą. U niego w domu wymyśliliśmy takie reggae. To była piosenka narzucona przez organizatorów festiwalu w Toruniu. Nie chcieliśmy jej zagrać tak, jak oni chcieli. Właściwie to były dwie piosenki, druga to „Przepis na świat”. Mieliśmy zagrać z orkiestrą, ale nie pasowało to nam, bo stanowiliśmy zespół. Wyszliśmy jednak na próbę z orkiestrą, zagrała pierwsze takty, a my mówimy, że nie ma mowy, tak nie zagramy. Wykonaliśmy to po swojemu i, o dziwo, spodobało się! Pozwolono nam zagrać obydwie piosenki tak, jak chcieliśmy. Pierwsze i drugie miejsce było nasze. Chyba dostaliśmy też nagrodę publiczności.
Podobno jeden z koncertów graliście w piżamach.
Andrzej Koziara: To było w Koninie. Byliśmy tam dwa razy. Był taki program „Uzdrowisko, czyli sanatorium rozrywki”, w którym wszyscy artyści występowali w piżamach. My też je dostaliśmy i zagraliśmy w nich koncert. Na koniec wszystkie piżamy wyjeżdżały na wieszakach i każda była licytowana.
Zdarzało się, że podróżowaliście pociągami. Szkoda, że dziś już nie jest to praktykowane...
Andrzej Koziara: Bardzo mile wspominam te czasy. Jak śpiewaliśmy, do naszego przedziału schodzili się ludzie z całego wagonu. Pamiętam też koncert, na który ludzie czekali osiem godzin. Byliśmy w trasie koncertowej na Kaszubach, gdy ktoś z telewizji zadzwonił i powiedział, że następnego dnia możemy w Warszawie nagrać program. Co było robić? Zapakowaliśmy się w nocy w robura i pojechaliśmy. Nagraliśmy program, a po południu mieliśmy koncert w jakiejś bazie wojskowej. Tymczasem kierowca odmówił jazdy szybciej niż sześćdziesiąt kilometrów na godzinę, bo wtedy ten jego robur paliłby dwa razy więcej. Spóźniliśmy się osiem godzin! Ale ludzie czekali i koncert się odbył. Nie spóźniliśmy się przez jakieś gwiazdowanie, tylko przez tego kierowcę, który odmówił naciśnięcia pedału gazu.
Każdy artysta wykonujący zawód muzyka był zmuszony przejść weryfikację, aby uzyskać uprawnienia do wykonywania zawodu.
Andrzej Pietras: Byliśmy tuż po sukcesie „Piechotą do lata”, ale papiery i tak musieliśmy zdobyć (śmiech). Do egzaminu każdy z artystów podchodził z osobna. A ja wiedziałem, że moi muzycy indywidualnie nie mają szans. Wpadłem na pomysł, żeby ten przepis obejść. Wszyscy stawiliśmy się przed komisją, a ja powiedziałem, że chcemy zdobyć uprawnienia jako zespół. Członkowie komisji popatrzyli po sobie, nie wiedzieli, co zrobić, i kazali nam śpiewać. Zaśpiewaliśmy „Piechotą do lata” oraz „Rano”. Kwit dostaliśmy (śmiech). Warunek: jako zespół. Stawka za występ: 700 złotych.
Od lewej: Jarosław Kozidrak, Andrzej Pietras i Beata – jedno z pierwszych spotkań
BAJM. Od lewej: Andrzej Pietras, Andrzej Koziara, Beata, Jarosław Kozidrak, Andrzej Grądkiewicz, fot. A. Prynda
Od lewej:Marek Stefankiewicz (aranżer, pianista) i Andrzej Pietras
+--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------+
| CIEKAWOSTKA Z ŻYCIA BAJMU |
| |
| CZARNĄ WOŁGĄ DO ŁODZI |
| |
| Andrzej Koziara: Nagrywanie piosenek wyglądało w tamtych latach inaczej niż obecnie. Pamiętam, że wsiedliśmy do czarnej wołgi o czwartej rano w Lublinie i pojechaliśmy do Łodzi, bo od dziesiątej mieliśmy do dyspozycji studio nagrań. Przez czterdzieści pięć minut nagraliśmy dwa czy trzy numery. To był rekord świata. Z marszu nagraliśmy podkłady, później Beata z Andrzejem dogrywali głosy. Te czterdzieści pięć minut gdzieś utkwiło mi w głowie. |
+--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------+
Z LISTÓW DO BEATY I BAJMU
Dzień dobry Pani Beato,
dziękuję za Pani głos. Dziękuję, że kroczy Pani ze mną przez życie i jest ze mną w chwilach dla mnie bardzo ciężkich i radosnych. Na każdej płycie mam piosenkę, z którą się utożsamiam oraz taką, przy której zawsze beczę. Patrząc wstecz na moje życie (40 lat) bardzo wiele wspomnień łączy się z twórczością BAJMU. Pierwsza miłość, pierwsze rozczarowanie... Nawet teraz – po 20 latach mojego małżeństwa – uciekam w Pani twórczość. Tam jest mój świat, w którym rozmawia Pani ze mną poprzez swoje utwory. Pamiętam pierwszą kasetę Zespołu, z taką tęczowo-różową okładką. Była to moja pierwsza kaseta w życiu, o którą męczyłam tatę przez parę dni. Codziennie chodziłam do sklepu sprawdzać czy jeszcze jest... Chciałam podziękować....
Ciąg dalszy w wersji pełnej