Balagan - ebook
Balagan - ebook
Ten alfabet winien zaczynać się od I. Bo I dotyczy jednego z najgorętszych I, jakie kiedykolwiek pojawiły się w geografii, polityce, kulturze – Izraela.
I jak Izrael, kraj na Bliskim Wschodzie, z historią – zależy, jak kto liczy – trwającą lat siedemdziesiąt z haczykiem lub pięć tysięcy z hakiem. Dotyka Morza Śródziemnego i Czerwonego. Powierzchnia – dwadzieścia dwa tysiące kilometrów kwadratowych. Około dziewięciu milionów mieszkańców w 2020 roku. Izrael ma co najmniej jedną rzekę znaną na całym świecie (Jordan), jedno jezioro (Galilejskie), pustyń dość, za to miejsc świętych więcej niż gdziekolwiek indziej. Po ziemi Izraela chadzali prorocy: Abraham, Jakub i Dawid. Mieszkał tu Jezus, a Mahomet właśnie z Izraela odbył swoją podróż do nieba.
Władali tą ziemią Żydzi, Egipcjanie i Babilończycy. Helleni, Rzymianie, Bizantyjczycy, rycerze krzyżowcy i Arabowie. Wtrącały się tu Turcja i Wielka Brytania. I znów Żydzi, którzy zmienili się w Izraelczyków, ale od jakiegoś czasu stają się bardziej żydowscy.
Tak samo jak Arabowie mieszkający w Izraelu i na Zachodnim Brzegu stają się tam coraz bardziej arabscy.
I (jak Izrael) mieści tyle, ile chyba żadna inna litera alfabetu. O tym I jest ta książka.
Paweł Smoleński
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8191-236-5 |
Rozmiar pliku: | 2,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wojciech Górecki, Bartosz Józefiak _Łódź. Miasto po przejściach_
Lidia Ostałowska _Farby wodne_ (wyd. 2)
Albert Jawłowski _Miasto biesów. Czekając na powrót cara_
Peter Pomerantsev _Jądro dziwności. Nowa Rosja_ (wyd. 2)
Ilona Wiśniewska _Hen. Na północy Norwegii_ (wyd. 2)
Swietłana Aleksijewicz _Ostatni świadkowie. Utwory solowe na głos dziecięcy_ (wyd. 2)
Patrick Radden Keefe _Cokolwiek powiesz, nic nie mów. Zbrodnia i pamięć w Irlandii Północnej_
Piotr Lipiński _Kroków siedem do końca. Ubecka operacja, która zniszczyła podziemie_
Karolina Przewrocka-Aderet _Polanim. Z Polski do Izraela_ (wyd. 2 zmienione)
Katarzyna Surmiak-Domańska _Ku Klux Klan. Tu mieszka miłość_ (wyd. 2 zmienione)
Ludwika Włodek _Gorsze dzieci Republiki. O Algierczykach we Francji_
Peter Robb _Sycylijski mrok_ (wyd. 2)
_Ojczyzna dobrej jakości. Reportaże z Białorusi_, pod red. Małgorzaty Nocuń (wyd. 2)
Elizabeth Pisani _Indonezja itd. Studium nieprawdopodobnego narodu_ (wyd. 2)
Barbara Seidler _Pamiętajcie, że byłem przeciw. Reportaże sądowe_ (wyd. 2)
Tomasz Grzywaczewski _Wymazana granica. Śladami_ II_ Rzeczpospolitej_
Jacek Hołub _Żeby umarło przede mną. Opowieści matek niepełnosprawnych dzieci_ (wyd. 2)
Piotr Lipiński _Cyrankiewicz. Wieczny premier_ (wyd. 2)
Birger Amundsen _Harald. Czterdzieści lat na Spitsbergenie_
Swietłana Aleksijewicz _Cynkowi chłopcy_ (wyd. 4)
Małgorzata Sidz _Kocie chrzciny. Lato i zima w Finlandii_ (wyd. 2)
Ewa Stusińska _Miła_ _robótka. Polskie świerszczyki, harlekiny i porno z satelity_
Marcelina Szumer-Brysz _Wróżąc z fusów. Reportaże z Turcji_ (wyd. 2)
Andrzej Brzeziecki, Małgorzata Nocuń _Łukaszenka. Niedoszły car Rosji_ (wyd. 2 zmienione)
Dawid Krawczyk _Cyrk polski_
Aleksandra Łojek _Belfast. 99 ścian pokoju_ (wyd. 2 zmienione)
Peter Hessler _Pogrzebana. Życie, śmierć i rewolucja w Egipcie_
Peter Hessler _Przez drogi i bezdroża. Podróż po nowych Chinach_ (wyd. 2)
Thomas Orchowski _Wyspa trzech ojczyzn. Reportaż z podzielonego Cypru_
Haruki Murakami _Podziemie. Największy zamach w Tokio_
Drauzio Varella _Więźniarki_
W serii ukażą się m.in.:
Jan Pelczar _Lecę. Piloci mi to powiedzieli_
Mariusz Surosz _Pepiki. Dramatyczne stulecie Czechów_ (wyd. 3)Wstęp
Ten alfabet winien zaczynać się od I. Bo I dotyczy jednego z najgorętszych I, jakie kiedykolwiek pojawiły się w geografii, polityce, kulturze – Izraela.
A więc: I jak Izrael, kraj na Bliskim Wschodzie, z historią – zależy, jak kto liczy – trwającą lat siedemdziesiąt z haczykiem lub pięć tysięcy z hakiem. Dotyka Morza Śródziemnego i Czerwonego, aczkolwiek w tym drugim przypadku nie jest to dotyk, lecz ledwie zauważalne muśnięcie. Powierzchnia – dwadzieścia dwa tysiące kilometrów kwadratowych, co daje mu miejsce poza pierwszą setką w światowym rankingu wielkości państw. Około dziewięciu milionów mieszkańców w 2020 roku – miejsce w rankingu pod sam koniec pierwszej setki. Izrael ma co najmniej jedną rzekę znaną na całym świecie (Jordan), jedno jezioro (Galilejskie), pustyń dość, za to miejsc świętych więcej niż gdziekolwiek indziej. Po ziemi Izraela chadzali prorocy: Abraham, Jakub i Dawid. Mieszkał tu Jezus, a Mahomet właśnie z Izraela odbył swoją podróż do nieba.
To kraj, gdzie high-tech jest na wyższym poziomie niż w Dolinie Krzemowej. I nie potrzeba prosić celników, jeśli chce się wywieźć jakąś antyczną figurkę, bo gdziekolwiek zanurzy się w tej ziemi łopata archeologa, wykopie coś, co jest zabytkiem.
Władali tą ziemią Żydzi, Egipcjanie i Babilończycy. Helleni, Rzymianie, Bizantyjczycy, rycerze krzyżowcy i Arabowie. Wtrącały się tu Turcja i Wielka Brytania. I znów Żydzi, którzy zmienili się w Izraelczyków, ale od jakiegoś czasu stają się bardziej żydowscy.
Tak samo jak Arabowie mieszkający w Izraelu i na Zachodnim Brzegu stają się tam coraz bardziej arabscy.
I (jak Izrael) mieści tyle, ile chyba żadna inna litera alfabetu. O tym I jest ta książka.
Poznałem kiedyś pewną damę – wziętą artystkę i dobrą kobietę. Rzekła:
– Kochasz tych Żydów bezkrytycznie.
Odpowiedziałem, że niektórych bez wątpienia tak, a innych – nie, za żadne pieniądze.
Mój kolega napisał do mnie, że nie znosi Izraela i na dodatek zna Izraelczyków, którzy myślą podobnie. Odrzekłem, że uwielbiam Izrael, lecz akurat z wieloma Izraelczykami mi nie po drodze.
Izraelski przyjaciel, mądry, może nawet z tych najmądrzejszych, ocenił, że jestem większym syjonistą niż on. Odpowiedziałem:
– Zobacz, jakich cudów dokonał twój kraj. O okropnościach akurat wiesz, wyrządzonych niechcący i przy okazji.
Ale także celowo – to też prawda, niestety.
Pewien izraelski Arab rzekł mi, że powinienem poczuć na plecach izraelski bat, to może zrozumiałbym cokolwiek. Był menedżerem w izraelskiej firmie. Nikt go nigdy nie pytał o poglądy.
Palestyńczyk zaś, kumpel z dawnych lat, opowiadał, że choć bił się z izraelską armią w Libanie, to izraelska obecność w jego wiosce na Zachodnim Brzegu była w swej paskudności najmniej dotkliwa ze wszystkich władz, jakich doświadczył. A miał na myśli własną władzę, palestyńską.
Przyjaciel z Gazy uzupełnił:
– Pod Izraelem było mi źle. Pod Hamasem… Mój Boże.
Jak z nimi dojść do ładu?
Izrael – miejsca tam tyle, ile na świątecznym obrusie. Ludzi – niewiele więcej.
A jednak: kraj nie ma jeszcze stu lat, lecz historię liczy od czasu proroków, kiedy morze się rozstąpiło, bo chciał tego Bóg i człowiek. Trochę ponad dziewięć milionów mieszkańców, lecz zawarty jest w nich cały świat, od salonów Wiednia, bruków Paryża i błota warszawskich Nalewek po pustynie Arabii, żar Afryki, wonne przyprawy Dalekiego Wschodu i śnieg afgańskiego Hindukuszu.
Kamieni pamiętających pradawność starczyłoby na budowę kilku wielkich miast. Lecz mnie się zdaje, że kraj najlepiej poznawać przez ludzi, którzy po tych kamieniach chodzą każdego dnia: przyjaciół, obcych, gaduły i milczków, spokojnych i awanturników. To mój słownik-przewodnik po Izraelu, bo tylko takich ludzi tam widziałem. Spotkacie kogoś innego – a spotkacie z pewnością – ułoży wam się własny. Szalom.
Paweł Smoleński
A
Alija
Bez alii nie byłoby Izraela, a nawet osadnictwa żydowskiego w Palestynie, w Ziemi Świętej, Erec Israel czy jak nazywamy ten kawałek świata. Alija oznacza początek, przyczynę, punkt startu, powód. Słowem – wszystko, od czego należy zaczynać opowieść o Izraelu.
Wedle słownika alija to wezwanie do publicznego czytania Tory w synagodze. Albo określenie pielgrzymki Żydów do Jerozolimy w dni świąteczne. Może być to więc pielgrzymka z odległego o blisko sto kilometrów Aszdod albo – i tym się interesujemy – powrót do ojczyzny przodków. Nie ma znaczenia, po ilu latach wygnania, skąd i dlaczego. Każdy Izraelczyk (czy aby na pewno – wnet się okaże) lub, coraz częściej, jego przodek musiał dokonać alii.
Alija to jednak nie jest zwykła emigracja z Płońska, Rzeszowa, Wiednia, Mińska, Pińska, Kijowa, Lwowa, Paryża, Nowego Jorku, Buenos Aires, z marokańskiego Marrakeszu, afgańskiego Heratu, a nawet z indyjskiego stanu Kerala, z Chin, Mongolii lub Birmy – do Jerozolimy, Tel Awiwu (jeśli już istniał, bo to młode miasto) albo do Hajfy. To nie banalne przesiedlenie, wyjazd na stałe z punktu A do punktu B. To Powrót do Erec Israel, Ziemi Izraela, o co nawet niewierzący Żydzi modlili się przez tysiąclecia przy szabatowych świecach.
Alija była początkiem nowej biografii. Często wiązała się ze zmianą imienia i nazwiska na hebrajskie. Jurek stawał się Joramem, Fela Orną. Alija nakazywała szukać nowego zawodu nie dlatego, że w Palestynie/Izraelu nie było miejsca dla krawca z warszawskich Nalewek lub profesora uniwersytetu w Wilnie. Ale prawdziwy Hebrajczyk nie powinien przypominać Żyda chałaciarza ani intelektualisty okularnika. Nie będzie nim pomiatać byle pałkarz antysemita. Zostanie – tak działo się przez dziesięciolecia – rolnikiem i żołnierzem. Dopiero kiedy zaorze suche pola, zamieni nieużytki w żyzną ziemię (po powstaniu Izraela bywało z tym różnie), kiedy obroni osiedle przed atakiem arabskich sąsiadów, od których zresztą wcześniej kupił tę ziemię, będzie mógł w końcu tłumaczyć wiersze i patrzeć w gwiazdy. Poznałem takich kibucników – zajmowali się nawożeniem pól lub systemami zraszania ich wodą, a wieczorami tłumaczyli książki, w wolnych chwilach wykładali na uniwersytetach, malowali, lepili artystyczną ceramikę, jakoś w tym wszystkim delikatni, choć pod kanapą w salonie trzymali karabin M16.
Słowem – alija to najbardziej radykalna odmiana żydowskiego losu. Nie tylko dom jest nowy, choć ojczysty, nowe są też osobowość, natura, przyzwyczajenia, myśli, marzenia i sny. Alija stworzyła nowy naród: Izraelczyków.
Po serii pogromów w Rosji w latach 1881–1914 (przed przemocą uciekło z imperium około trzech i pół miliona Żydów, głównie do USA) część emigrantów decyduje się na Palestynę. Osadników wspiera finansista baron Edmond de Rothschild, kryjący się pod pseudonimem „znanego dobroczyńcy”. W 1882 roku Żydzi z Charkowa zakładają Riszon le-Cijon (dziś miasto pod Tel Awiwem), Żydzi z Rumunii – kolonię Rosz Pina. Między 1882 a 1903 rokiem w Palestynie osiedla się około dwudziestu pięciu tysięcy Żydów, głównie z Rosji i Jemenu. To pierwsza alija.
Druga alija to przede wszystkim emigranci z Polski i Rosji (choć również Jemenici – Żydzi z Jemenu, kilkadziesiąt lat temu praktykujący wielożeństwo), zarażeni ideami syjonizmu i socjalizmu głoszonymi przez Teodora Herzla, który marzył o żydowskim państwie sprawiedliwym również dla nie-Żydów. Uciekali po kolejnej fali pogromów i po klęsce rewolucji 1905 roku. Zbudowali pierwsze domy w położonej na nadmorskich wydmach osadzie pod arabskim portem Jafa, którą nazwali Tel Awiw (1909 rok). Otworzyli pierwsze hebrajskie gimnazjum. W Jerozolimie powstała Akademia Sztuk Pięknych i Wzornictwa „Becalel” (dziś uczelnia o światowej renomie, znana głównie z wydziału wzornictwa przemysłowego), gdzie studiowali architekturę i malarstwo, choć mieli podobno tylko uprawiać pola. W Galilei staje pierwszy kibuc – Degania – a w Hajfie zostaje wmurowany kamień węgielny pod pierwszy żydowski ośrodek naukowy, Technion. W sumie do 1913 roku do Palestyny zjeżdża czterdzieści tysięcy nowych osadników. Utworzono ponad czterdzieści kolonii rolniczych i kilkanaście kibuców.
Trzecią aliję (trzydzieści pięć tysięcy osób) zainaugurowało w 1919 roku przybycie do portu w Jafie statku z sześciuset pięćdziesięcioma emigrantami. Koniec pierwszej wojny światowej na nowo rozdał bliskowschodnie karty między Anglię i Francję. Palestyna nie jest już częścią imperium otomańskiego, ale terytorium mandatowym Wielkiej Brytanii.
Czwarta alija (początek w 1924 roku, osiemdziesiąt tysięcy – w trzech czwartych to Polacy, ale też Rosjanie, Litwini, Rumuni oraz Irakijczycy i Jemenici) powołała do życia Uniwersytet Hebrajski. Europejscy osadnicy płyną do Hajfy i Jafy, a w Palestynie wybucha arabskie powstanie przeciwko Brytyjczykom i żydowskiej kolonizacji. W pogromie hebrońskim w 1929 roku ginie kilkudziesięciu Żydów, nowych emigrantów studiujących w jesziwie, ale też członków żydowskiej społeczności mieszkającej tam od czasów starożytnych i średniowiecza. Kilkuset Żydów ocalili arabscy sąsiedzi.
Piąta alija (1931 rok, dwieście pięćdziesiąt tysięcy osadników, w tym sto tysięcy z Niemiec, uciekających przed nazizmem) również zetknęła się z jawnym sprzeciwem palestyńskich Arabów. Wielki mufti Jerozolimy jest otwartym zwolennikiem i sojusznikiem Hitlera. Arabscy politycy żądają od Brytyjczyków kontrolujących Palestynę wprowadzenia całkowitego zakazu żydowskiej emigracji i sprzedaży ziemi osadnikom. Każdy Arab, który sprzedałby ziemię Żydom, zostanie – jak uchwaliła konferencja duchownych biegłych w Koranie – obłożony klątwą. Brytyjczycy uznają żydowską emigrację do Palestyny za nielegalną.
Szósta alija – wbrew woli rządzących Brytyjczyków – trwała od drugiej wojny światowej do 1947 roku. To głównie ocaleni z Holocaustu.
Gdy 14 maja 1948 roku Dawid Ben-Gurion proklamuje powstanie Izraela, mieszka tam około miliona Żydów.
Dziś Izrael ma nieco ponad dziewięć milionów mieszkańców. Milion z hakiem to Arabowie – obywatele Izraela, niejednorodni, bo są wśród nich muzułmanie, druzowie, chrześcijanie i Beduini. Kolejny milion to niedawni przybysze z byłego sowieckiego imperium. Milion – ortodoksi religijni. A reszta, czyli mniej więcej połowa, dzieli się na lewicę, centrum, prawicę, postępowców i konserwatystów, religijnych (konserwatywnie lub umiarkowanie) i świeckich. Większego koktajlu postaw i poglądów nie ma nigdzie na świecie.
W 1950 roku parlament izraelski uchwala prawo do powrotu – hok ha szwut. Stanowi ono, że każdy Żyd może dokonać alii. Jego przodkowie znaleźli się zrządzeniem losu poza Erec Israel, więc powinien mieć możliwość powrotu do domu.
Rozmawiałem z Izraelczykami, którzy przybyli z Maroka, zostawiwszy tam niemal cały dobytek. Z uchodźcami z Iraku wygnanymi przez publiczne egzekucje na Żydach. Z uciekinierami z Iranu po rewolucji ajatollahów. Poznałem ciemnoskórych Falaszów z Etiopii (jeśli w Izraelu ktoś narzeka – niekiedy słusznie – na rasizm Żydów wobec Żydów, to właśnie Falaszowie). A w Hebronie widziałem skośnookich chasydów dbających o porządek przed wejściem do Groty Patriarchów.
Wszyscy przywieźli ze sobą własną kulturę, kuchnię, muzykę, używki, obyczaje, język, rysy twarzy i karnację. Izraelczyk może być jasnym blondynem z niebieskimi oczami albo czarny jak najczarniejsza noc. Może mówić po niemiecku z wiedeńskim akcentem i czytać Kanta, po arabsku w dialekcie z Bagdadu, po amharsku, choć w tym języku zazwyczaj nie pisze; Żydzi etiopscy byli analfabetami. Na święta przygotowuje europejską rybę po żydowsku – gefilte fisz – lub afgańskie albo irackie przysmaki. Pije wódkę (ostatnio coraz częściej) albo pali hasz, bo w krajach arabskich wódka była zabroniona.
Dzięki alijom Izrael to cały świat.
Ostatnia wielka imigracja to przybysze z byłego ZSRR. Nazywa się ich Rosjanami, choć zjeżdżali również z Ukrainy, Kazachstanu i dalekiej Syberii. Wedle jednych rosyjska alija to wielki sukces Izraela. Wedle innych – największa porażka asymilacyjna.
Sukces – bo przywieźli ze sobą naukę, teatry, balet, muzykę. Uliczne orkiestry w izraelskich miastach tworzą, bywa, najprzedniejsi filharmonicy. Ocalili – tak chcą niektórzy – europejski charakter Izraela przed Żydami z Maghrebu. Rosjanie – opowiadano mi – ciężko pracują, nie muszą od razu mieszkać w Tel Awiwie, nie żądają nadzwyczajnych przywilejów, chętnie służą w wojsku.
Porażka – bo razem z nimi zjawiły się w Izraelu zorganizowana przestępczość, prostytucja i pijaństwo. Nie integrują się z resztą społeczeństwa, żyją w swoich gettach, czytają rosyjskie gazety. Przez nich armia zaczęła doświadczać fali, zjawiska kiedyś nieznanego. Rosjanie – słyszałem – to najwięksi rasiści (nie znoszą nie tylko Arabów, ale również Falaszów), najbardziej skrajna, szowinistyczna prawica. Nieuleczalnie zainfekowani wirusem _homo sovieticus_: kombinują, rozbijają się, oszukują, naciągają. Traktują Izrael jak etap w dalszej emigracji, wcześniej biorąc, co tylko się da.
Więcej – co trzeci z nich nie ma nic wspólnego z żydostwem; rosyjska imigracja zaludniła cerkwie. W ironiczno-gorzkim filmie Ariego Folmana _Made in Israel_ gangsterzy noszą na szyjach krzyżyki. Żadnego widza to nie zdziwiło.
Nie wiem, kto w tej debacie ma rację. Wiem, że rosyjska alija odmieniła Izrael jak bodaj żadna inna. Jest zdyscyplinowana, głosuje w zasadzie tylko na rosyjskojęzyczną, nacjonalistyczną prawicę. Kiedyś o kształcie izraelskich rządów (po epoce aszkenazyjczyków z terenów II Rzeczpospolitej) decydowali sefardyjczycy. Dzisiaj rosyjskojęzyczna emigracja powoduje, że ich partia Israel Bejtejnu, choć nie największa, jest jednym z głównych politycznych graczy. Wśród nacjonalistyczno-religijnych osadników na palestyńskim Zachodnim Brzegu Rosjan jest również sporo. Ale też mam wśród Rosjan znakomitych kolegów. Takie jest życie.
Syjonistyczni marzyciele zakładali, że państwo żydowskie powstanie na ziemi bez ludzi dla ludzi bez ziemi. Pomylili się dramatycznie.
Wojna o niepodległość w 1948 roku to dla żydowskich mieszkańców Palestyny i nowych osadników triumf woli nad liczniejszymi i silniejszymi armiami ościennych państw arabskich. Dla palestyńskich Arabów (wówczas Arabów; termin „Palestyńczyk” narodził się później) to czas Nakby – Katastrofy. Kilkaset tysięcy ludzi porzuciło swoje domy. Dziś ich potomkowie mieszkają w obozach dla uchodźców (które z reguły już żadną miarą nie przypominają obozów) w Jordanii, Syrii, Strefie Gazy, na Zachodnim Brzegu. Uciekali wystraszeni wojną i – jak w przypadku Dejr Jasin – bezsensownym okrucieństwem wojsk izraelskich. Ale też zachęceni propagandą arabską: minie kilka tygodni, pobijemy Żydów, wrócicie.
Nie wrócili i najpewniej nie wrócą.
Ci, którzy zostali na terytorium Izraela, stali się przez siedemdziesiąt lat – tak uważa wielu – osobnym arabskim narodem.
Arabowie izraelscy
Mieszka ich w Izraelu ponad milion. Głównie w tak zwanym arabskim trójkącie u podnóży Galilei, na przykład w Sachnin czy Umm al-Fahm. To miasta czysto arabskie, wsie wokół też są arabskie. W Nazarecie również dominują Arabowie. Wino z Kany Galilejskiej i wszelkie gadżety związane z życiem Chrystusa są arabskiej produkcji. Wielu Arabów mieszka w Hajfie, w Jafie, na pustyni Negew. Formalnie (i w wielu wypadkach faktycznie) są takimi samymi obywatelami jak Żydzi.
Różnica tkwi nie tylko w religii (to muzułmanie, druzowie i chrześcijanie) i w narodowej identyfikacji, lecz także w samopoczuciu. A to jest generalnie gorsze niż samopoczucie Żydów. Arabowie patrzyli, jak na ziemi kupionej od nich (ale też zabieranej siłą) rosną żydowskie kibuce i moszawy. Wspominają swoje wsie, w pamięci kwitnące, które najczęściej były tak marne jak uschła oliwka. Żałują, ale nie zawsze i nie do końca.
Inni Arabowie, w tym Palestyńczycy z Gazy i Terytoriów Okupowanych, nazywają ich „Arabami śmietany”. I jest w tym wiele prawdy, gdyż w żadnym z krajów arabskich Arabowie nie korzystają z tak wielkich swobód i wolności obywatelskich jak w Izraelu. Mają arabskie szkoły i arabskie niecenzurowane gazety. Arabskie sądy religijne, finansowane przez państwo tak samo jak żydowskie. Partie polityczne od prawa do skrajnego lewa, w tym radykalnie islamistyczne, takie, które publicznie umieją wzywać do unicestwienia Izraela. Swoich posłów w Knesecie; największa grupa to właśnie islamiści. Niekiedy swoich ministrów, sędziów Sądu Najwyższego, a nawet generałów armii (to druzowie, arabska mniejszość religijna). Są urzędnikami państwowymi i samorządowymi, służą w policji (arabscy funkcjonariusze, głosi wieść gminna, najskrupulatniej sprawdzają arabskich współobywateli) oraz w wojsku (druzowie i Beduini z Negewu, podobno najlepsi zwiadowcy i najbardziej zaciekli żołnierze). Studiują na uniwersytetach.
Arabami są najlepsi aktorzy izraelskiego Teatru Narodowego – Habimy i znakomici reżyserzy filmowi, na przykład dokumentalistka Ibtisam Salh Mara’ana lub nominowany do Oscara filmowiec Scandar Copti. Piszący po hebrajsku Arab Said Kaszua to, jak mówią niektórzy pisarze izraelscy, choćby Etgar Keret, „ostatni żydowski pisarz w Izraelu”, bo tworzy w takim klimacie jak żydowscy pisarze w diasporze.
Profesor Riad Agbaria z Uniwersytetu Ben-Guriona w Beer Szewie należy do elity światowych farmakologów. Jest pierwszym dziekanem arabskiego pochodzenia, choć – niestety – jedynym. Wymyślił, jak ułatwić beduińskiej mniejszości dostęp do studiów. A potem podobny program wprowadził dla żydowskiej młodzieży z zapomnianych przez los mieścin na pustyni Negew.
Abbas Suan, były piłkarz arabskiego klubu Bnej Sachnin (trenowanego niegdyś przez radykalnego syjonistę Eyala Lahmana, który uznał, że rozbudzone, skrajne uczucia narodowe, w tym wypadku arabskie, są w stanie wykrzesać z zawodników największą siłę; Lahman jest do dziś bohaterem tego nacjonalistycznego po arabsku miasta), stał się narodowym herosem Izraela. To Suan w eliminacjach do mistrzostw świata w Niemczech (przegranych w ostatnim momencie) strzelił w dziewięćdziesiątej minucie meczu Izraela z Irlandią decydującą o remisie bramkę. Suan bił pokłony w stronę Mekki, a stadion wariował ze szczęścia, powiewając flagami z gwiazdą Dawida. Gazety pisały, że Suan zrobił więcej dla żydowsko-arabskiego pojednania niż wszyscy politycy razem wzięci.
Nacjonalistyczni kibole zespołu Beitar Jerozolima, zadziwiająco podobni w faszystowskim zacietrzewieniu do polskich koleżków z fanklubów Jagiellonii lub Legii, umieścili w największej izraelskiej gazecie płatne ogłoszenie, w którym oznajmili, że bramki Suana to kres żydowskiego futbolu. Ale wypisywane na murach przez radykałów hasło „No Arabs, no bombs” zmieniło się z dnia na dzień, gdy Suan strzelił bramkę Irlandii, w „No Arabs, no goals”.
Skąd ta różnica w żydowskim i arabskim samopoczuciu? Skąd lęki i kompleksy?
W Izraelu przed kilkunastu laty ogłoszono plan wzięty z sufitu, że być może elementem porozumienia z Palestyńczykami będzie wymiana ziemi – trójkąt arabski za kilka dużych żydowskich osiedli na Zachodnim Brzegu. Największa awantura wybuchła w trójkącie. Ceny nieruchomości zjechały o kilkadziesiąt procent, wystraszyli się sklepikarze, a arabscy intelektualiści z Hajfy, których można zastać nad piwem (coraz rzadziej) lub kawą w nadmorskich kawiarniach, nagle skończyli dysputy, jak będzie dobrze, gdy Izrael wokół zniknie. Arabski Izrael, choć sprzyja niepodległościowym aspiracjom, po prostu nie chce iść do niepodległej Palestyny, bo w Izraelu mu za dobrze. Choć jednocześnie w Izraelu czuje się kiepskawo.
Riad Agbaria to rodzynek wśród izraelskich profesorów. Mieszka pod Beer Szewą, na profesorskim osiedlu, gdzie domy warte są miliony dolarów, a mimo to nieraz usłyszy, że jest Arabem, co ma go obrazić.
Piłkarzy o arabskim rodowodzie jest w Izraelu o wiele więcej. Futbol to w tamtej części świata arabska gra (Żydzi, zdaje mi się, wolą koszykówkę). Zwłaszcza w ligach niższych, czysto arabskich, gdzie mecz jest często przedłużeniem klanowych waśni i zamienia się w awanturę.
Ale arabskich sędziów Sądu Najwyższego – już niekoniecznie więcej.
Arabskie miasta i wioski dostają o wiele mniej państwowych dotacji niż osiedla żydowskie. Fakt – gorzej zbierają lokalne podatki, ale to nie usprawiedliwia polityki Izraela. Szkoły arabskie są gorsze, mimo że niektóre arabskie dzieci trafiają za darmo do takich gimnazjów i liceów (to założone przez państwo wyrównywanie szans), o których żydowskie dziecko z biedniejszego Ramat Ganu może tylko pomarzyć.
Arabowie są największą w stosunku do całej populacji grupą osadzonych w izraelskich więzieniach, a przecież nie mają w genach predyspozycji do popełniania przestępstw. Są też najliczniejszą grupą bezrobotnych.
Choć na tle Arabów z krajów arabskich miewają się świetnie, to jednak mają w plecy.
Haszem, Arab z Umm al-Fahm, były poseł i burmistrz, rzekł mi kiedyś:
– Mam lepiej niż Ahmed z Jordanii lub Ali z Kairu. Ale porównuj mnie z Dawidem z Jerozolimy albo z Mosze z Hadery. Innych porównań nie chcę.
Amos Oz, największy izraelski pisarz, opowiadał mi o swoim arabskim przyjacielu, ministrze w izraelskim rządzie. Przyjaciel pytał:
– Co mam robić, gdy mój kraj jest w stanie wojny z moim narodem?
Oz nie znał odpowiedzi.
Opowiadał mi Said Kaszua, jak chciał wynająć mieszkanie w żydowskiej dzielnicy Jerozolimy. Był już człowiekiem o gębie publicznej, stworzył dla telewizji program satyryczny, w którym wykpiwał izraelskie paradoksy, uprzedzenia i fobie po obu stronach barykady. Wielu kochało go, wielu nienawidziło (w arabskiej Tirze, skąd się wywodzi, imam meczetu nałożył na niego fatwę – klątwę – bo obraża islam). Wszyscy rozpoznawali.
Poszedł więc Said do jednego kamienicznika. Zapytał o mieszkanie. Kamienicznik:
– Panie Saidzie, ja pana znam, niech pan łaskawie złoży autograf na tej gazecie, będzie prezent dla córki. Mieszkania pan szuka? Ciężka sprawa. Ja nic przeciwko panu nie mam, ale ci sąsiedzi, źli ludzie, nie zaakceptują Araba, będą robić psikusy, co tam psikusy, świństwa. Ja panu, panie Saidzie, nic nie wynajmę, dla pańskiego dobra. Autograf, jeśli pan łaskaw, może być dużymi literami.
Drugi kamienicznik oznajmił:
– Panie Saidzie, z chęcią wynająłbym, lecz ma pan córki, delikatne dziewczynki. Pójdą na podwórko, do przedszkola, a tam inne dzieci; dzieci umieją być okrutne, niedobre, złośliwe. Nie, panie Saidzie, ze względu na pańskie potomstwo nie powinien pan szukać tu mieszkania. Szuka pan mimo wszystko? Rozumiem. Lecz moja troska o pański komfort i spokój ducha nie pozwala, bym panu wynajął.
Dlatego nie dziwią mnie autobiograficzne wątki w opowiadaniach Saida. Pisze raz, że chciałby być pierwszym izraelskim prezydentem nie-Żydem. Albo działaczem politycznym, który genialnymi decyzjami zaprowadzi ład na Bliskim Wschodzie. Chciałby też być pilotem myśliwca. I wnet – zamachowcem samobójcą.
Said, którego wszystkie książki dzieją się w Izraelu, gospodarz wielce popularnego programu telewizyjnego, w którym nabijał się po równo z Żydów, nawet tych liberalnych i proarabskich, oraz Arabów, pisarz rozpoznawalny na każdej izraelskiej ulicy, jednak wyemigrował z Izraela. Było to wkrótce po tym, jak na początku lipca 2014 roku trzech młodych żydowskich Izraelczyków (dwóch nie miało ukończonych osiemnastu lat) torturowało, a potem spaliło żywcem szesnastoletniego arabskiego Izraelczyka Muhammada Abu Chdejra. W śledztwie i przed sądem zeznali, iż zrobili to z zemsty za porwanie i zamordowanie trzech żydowskich chłopców, którzy jechali z jesziwy w Hebronie do domów na szabatową kolację. O ich szczęśliwe odnalezienie dziesiątki tysięcy wiernych wznosiło modły pod Ścianą Płaczu, a Jerozolimę ogarnęły skrajnie antyarabskie nastroje. Kiedy został zamordowany Arab, przez arabskie dzielnice izraelskich miast przetoczyły się wielotysięczne demonstracje, często przeradzające się w zamieszki.
Mordercy Muhammada zostali skazani na dożywocie, ale Said wyjechał do USA, bo nie chciał mieszkać w kraju, gdzie morduje się dzieci. Lecz chyba tęsknił za Izraelem, skoro wnet nawiązał listowny dialog z Etgarem Keretem. Pisał więc Kaszua Etgarowi, jak próbuje urządzić się na uniwersytecie i że ciężko mu się przyzwyczaić do amerykańskiego życia, a Etgar – żeby pamiętał o ciepłym ubraniu i takichże butach, gdyż – opowiadali mu rodzice – dobra odzież i obuwie to zimą podstawa. Ale też napisał, by Said miał się na baczności. Emigrujący do USA Izraelczycy często zaczynają mówić w jidysz, co – przestrzegał – w przypadku Araba może wyglądać zabawnie.
Opowiadała mi arabska lekarka z najlepszej izraelskiej kliniki pediatryczno-ginekologicznej, jak chucha i dmucha na noworodki, które nie powinny przeżyć, a żyją, bo ich dogląda. Tuli takie chucherko, całuje, szuka najnowocześniejszych, najlepszych sposobów, by je ocalić. Jak się uda (udaje się często, śmiertelność niemowląt w Izraelu jest jedną z najniższych na świecie, wyłączając Beduinów na pustyni Negew), dziękują jej wszyscy, zapłakane ze szczęścia żydowskie mamy, ojcowie i babcie. Wtedy idzie zmęczona do domu i cieszy się, bo jak się nie cieszyć. A za chwilę porywa ją uczucie, że przecież to był żydowski bachor, a Żydzi zrobili jej narodowi tyle złego, że może powinna zadusić dziecko poduszką.
Nigdy tego nie zrobiła i nie zrobi. Uratuje życie jeszcze setek niemowląt. Ale wie, że to uczucie też zapewne nigdy jej nie opuści, wstydzi się go, lecz nie umie poskromić. Czemu? Bo nie, jest Arabką, czyli obywatelką drugiej kategorii, ma więc prawo do nienawiści.
Rozmawiałem z tą wspaniałą lekarką w towarzystwie jej brata, chłopaka wykształconego i nowoczesnego. Chcieliśmy zrazu umówić się na spotkanie sam na sam, lecz lekarka, stypendystka amerykańskich uniwersytetów, jedna z najlepszych specjalistek od niemowląt w całym Izraelu, rzekła po namyśle, że nie może, bo młoda kobieta nie powinna spotykać się z obcym mężczyzną bez towarzystwa bliskich.
Opowiadał mi Etgar Keret o tym, jak razem z Saidem Kaszuą uczestniczył w festiwalu literackim we Francji. Mieszkali w tym samym hotelu, za takie same pieniądze tego samego organizatora. Kaszua trafił na pokój od podwórza, gdzie wnet zepsuła się klimatyzacja. Keret miał pokój z widokiem.
No i Kaszua zrobił awanturę. Za zepsutą klimę i okna wychodzące na mroczną studnię. Zrobiono mu to – wrzeszczał – bo jest Arabem. Brudnym, paskudnym, prymitywnym Arabusem. Żydowi – mówił również o Kerecie – czegoś takiego nie zrobiono by nigdy. Etgar odwrzeszczał, że to kompletny idiotyzm. Wypomniał, że chodził do zwykłego liceum w Ramat Ganie, a Said – do elitarnej szkoły średniej, gdzie przyjmowano Arabów, by pokazać wszystkim, że Izrael nikogo nie dyskryminuje, a nawet czasami nagradza za etniczne pochodzenie. Miał rację, ale to Said miał poczucie krzywdy.
Opowiadano mi w Umm al-Fahm o izraelskim Arabie, który w napadzie nierozumnego szału (choć zawczasu wszystko dobrze zaplanował) zabił siekierą żydowskiego poborowego; zarąbał go w czasie snu. Rzecz rychło się wydała, morderca trafił za kratki, dostał dożywocie. W Umm al-Fahm została rodzina.
Okazało się, że Arab, nim zabił, był przez wiele lat zatrudniony na państwowej posadzie. Zabił – to jedno, pracował – drugie, więc należy się mu zasiłek. I tak arabska rodzina mordercy izraelskiego rekruta żyje z zasiłku izraelskiego państwa.
Matka zabójcy dziwi się, dlaczego jej syna skazano na dożywocie. Wszak Arab zabił Żyda, bo tak się dzieje (w drugą stronę też to działa). Dodaje, że cierpi przez naród, który jej zabrał wszystko, choć daje tak wiele. Tak wiele, że nie zostaje jej nic.B
Ben-Gurion Dawid
Ojciec założyciel Izraela, polityk przenikliwy i wybitny, choć po izraelsku roztrzepany; czasem mówił szybciej, niż myślał.
Urodził się w 1886 roku w rodzinie zaangażowanego w syjonizm niedokończonego prawnika. Matka zmarła, gdy był jeszcze dzieckiem. Przed aliją do Palestyny w 1906 roku nazywał się Dawid Grün. Pochodził z Płońska, miasteczka na Mazowszu, gdzie dzisiaj sięga dwupasmówka z Warszawy w drodze na Gdańsk. Mieszkał w domu przy rynku. Niski, z wielką głową i burzą rozwianych włosów. Nie pisał po polsku, mimo że mieszkał na ziemiach polskich. Dlaczego? A jakiż miało sens pisanie w języku znanym tubylcom w jednej z najodleglejszych części carskiego imperium?
Po emigracji studiował w Turcji, skąd został wyrzucony za działalność syjonistyczną. Lewicowiec do szpiku kości. Marzyciel i idealista; chciał Izraela dla wszystkich, również dla Arabów, choć był gotów walczyć z nimi o ziemię.
W Palestynie organizował żydowską samoobronę, pracował w sadzie cytrusowym, był dziennikarzem, działaczem Światowej Organizacji Syjonistycznej, związkowcem.
14 maja 1948 roku odczytał deklarację niepodległości Izraela, a żydowskie ulice w Palestynie wypełniły się świętującym tłumem. W następnych godzinach arabskie państwa ościenne najechały Izrael. Wybuchła wojna o niepodległość.
Był premierem pierwszego rządu (sprawował ten urząd jeszcze kilkukrotnie). Umiarkowany w politycznych sądach; z jego rozkazu izraelska armia zatopiła statek Altalena wiozący broń dla radykalnie nacjonalistycznej żydowskiej organizacji Irgun.
Współzakładał partię Mapai, poprzedniczkę Partii Pracy, przez wiele lat hegemona izraelskiej polityki. Zawarł porozumienie o odszkodowania z Republiką Federalną Niemiec. Przeżył zamach szaleńca – rzucony w Knesecie granat zranił Ben-Guriona i kilku ministrów. Niesyjonistyczne poglądy uważał za błąd i nielojalność wobec żydowskiego państwa. Pewnego razu powiedział, że Żydzi, którzy ocaleli z Zagłady, muszą mieć nieczyste sumienie, bo inaczej nie przeżyliby wojny. Albo że gdyby miał do wyboru: uratować dziesięć tysięcy żydowskich dzieci i wywieźć je do Anglii lub pięć tysięcy i ewakuować do Palestyny, wybrałby to drugie. Szczęśliwie nigdy nie stanął przed takim wyborem.
Wycofał się z polityki po wojnie sześciodniowej w 1967 roku; po prostu był zmęczony. Zamieszkał na pustyni Negew w kibucu Sde Boker. Zmarł w 1973 roku. W Izraelu szanowany, lecz bez nadmiernej czci. W Płońsku, w którym się urodził, rośnie drzewo jego pamięci, tam zaś, gdzie mieszkał, wisi pamiątkowa tablica.
Dla zwolenników był niemal bogiem. Dla żony – permanentnym lowelasem, zdradzającym na prawo i lewo. Przeciwnicy zaś, których kolekcjonował na pęczki, ukuli po jego śmierci żart.
Starszy pan puka do drzwi domku w kibucu Sde Boker, gdzie mieszkał Ben-Gurion, i pyta: „Czy tu mieszka pan premier Ben-Gurion?”. Zdziwiony lokator odpowiada: „Mieszkał, ale już nie mieszka, gdyż zmarł. I od lat nie był premierem”. Sytuacja powtarza się kilkakrotnie. Za entym razem lokator odpowiada na to samo pytanie: „Drogi panie, już to panu wielekroć mówiłem, że nie mieszka, nie jest premierem i nie żyje”. Starszy pan na to: „Ale ja tak bardzo lubię słyszeć odpowiedź”.
Takie żarty opowiadają o Ben-Gurionie jak Izrael długi i szeroki. Wszyscy wiedzą, że jego zasługi są niepodważalne, winy natomiast zostały poddane publicznej debacie. Narodowi bohaterowie to w końcu ludzie. O ludziach się rozmawia, debatuje i paple na towarzyskich herbatkach.
Balagan
Tureckie słowo przejęte przez hebrajski z jidysz i polskiego i tak nasączone polskimi znaczeniami, iż nie ma żadnej wątpliwości, skąd wywodzili się założyciele Izraela i twórcy współczesnej hebrajszczyzny. W żydowskim bałaganie nie ma „ł”, tylko „l”. Być może to również jedno z dwóch słów często używanych w polszczyźnie (drugie to „awantura”), które na stałe weszły do codziennego repertuaru językowego izraelskich Arabów.
Hebrajski, którym mówi izraelska ulica, jest wymyślany niemalże z dnia na dzień, żywy od stu lat. Wcześniej był językiem liturgicznym. Zapisano w nim święte księgi, więc nawet dzisiaj do opowiadania o świętości wystarczy mowa sprzed tysiącleci. Wiemy jednak, że w czasach patriarchów nie było samochodów, telewizorów, kart kredytowych, minispódniczek, szortów, penicyliny, mikrofalówek, drapaczy chmur, kolei, programistów komputerowych, szyfrantów i deszyfrantów oraz serfowania w sieci. Słowem – nie było tak wielu rzeczy, zawodów, czynności, poglądów, że ich nazwy trzeba było wymyślić.
Amos Oz na przykład wymyślił hebrajskie słowo „rozgwieżdżony” (zanim to zrobił, mówiło się „niebo pełne gwiazd”) albo „znosorożczeć” (od dramatu Eugène’a Ionesco _Nosorożec_; dziś mówi się po hebrajsku, że jakiś polityk „znosorożczał”, czyli zachowuje się jak politycy na całym świecie, ześwirował, podejmuje głupie decyzje).
Jednak najczęściej nowe słowa wiążą się z podsłuchiwaniem innych języków. Izraelska ulica namiętnie, choć w lekkim zawstydzeniu, używa określenia „szmok”, o którym słyszałem, że jest czysto hebrajskie, a mówili mi to najwięksi izraelscy pisarze (wedle Oza prawie wszystkie hebrajskie wulgaryzmy pochodzą z arabskiego). Tymczasem „szmoka” zabrano z jidysz, w każdym polskim lub ukraińskim sztetlu jidisze mame chwytała za ścierkę i tłukła ile sił, gdy jej pociechy przezywały się tym wyrazem. Słowo to znaczy tyle (aż tyle?), co po polsku „kutas”, a nawet bardziej wulgarnie. Hebrajski nigdy „szmoka” nie odda. Tak samo jak „balaganu”.
Balagan to – słyszałem – cecha konstytutywna Izraela. Jest wszędzie, nie sypia i nigdy nie odpoczywa, objawia się niemal na każdym kroku. Izraelska polityka to balagan. Ruch uliczny to balagan, bez dwóch zdań (w wypadkach ginie więcej ludzi niż zginęło w zamachach terrorystycznych drugiej intifady). Izraelskie urzędy pracują w stanie permanentnego balaganu. Podobnie szkoły, szpitale, biura państwowe i prywatne, policja, a nade wszystko Mosad – przykład balaganu doskonałego.
Fantastyczny wręcz balagan panuje w izraelskim nazewnictwie. To samo miasteczko czy wioska może raz nazywać się po arabsku, raz po hebrajsku, a jeśli po hebrajsku, bądźmy pewni, że pisownia zależy od fantazji tego, kto pisze.
Jakiś czas temu okazało się, że balagan jest również w wojsku, uznawanym, i słusznie, za jedno z najlepszych na świecie. Podczas drugiej wojny libańskiej rakiety Hezbollahu po raz pierwszy spadły na Hajfę, na front nie docierały transporty, a ówczesny premier Izraela Ehud Olmert przyznał w Knesecie, że armia popełniała liczne błędy. Działo się tak zapewne również w czasie innych wojen Izraela, lecz wcześniej armia była poza krytyką.
No i lotnisko imienia Ben-Guriona – dla obcych, ale też Izraelczyków, balagan perfekcyjny. Lądowałem tam i odlatywałem stamtąd wiele razy, więc rozumiem, co zwolennicy poglądu o bengurionowym balaganie mają na myśli. Nie zgadzam się jednak z nimi radykalnie. Z powodów obiektywnych (tak mi się zdaje) i – by rzec najszczerzej – osobistych.
Przylot na Ben-Guriona to koszmar. Nie zdarzyło się ani razu, by mój samolot lądował samotnie. Zawsze ustawiałem się w ogromnych kolejkach do odprawy paszportowej, bo okazywało się, że razem z El Alem z Warszawy musi lądować jakieś skrzydlate monstrum z Chicago, Nowego Jorku, Paryża albo z Kiszyniowa, wypluwające setki pasażerów, a każdy z paszportem w ręku, wielu bez jakiegokolwiek języka, więc czeka się i czeka, końca mordęgi nie widać. Przeklinałem przylot na Ben-Guriona wielokrotnie.
Lecz odlot z Ben-Guriona to rozpacz i koszmar do kwadratu (dla wszystkich, rozumiejących, dlaczego tak jest, i nierozumiejących). Tłum i kolejki do odprawy, a przed każdym pasażerem z osobna młodzi ludzie, którzy pytają, pytają i pytają. A później najczęściej jeszcze grzebią w bagażu. Tyle że z pozoru sensu w tym nie widać. Gdy pierwszy raz odlatywałem z Ben-Guriona, pytano mnie, kogo widziałem, z kim się spotkałem, gdzie byłem i czy sam pakowałem prezenty, które mam w plecaku. Akurat widziałem się wówczas z wdową po Icchaku Rabinie, panią Leą Rabin, z przymierzającym się do fotela premiera Ehudem Barakiem, z przyszłym ministrem bezpieczeństwa Szlomo Ben-Ami. Opowiedziałem o tym jednemu młodzieńcowi, potem kolejnemu i kolejnemu. Nie wiem, czy uwierzyli, lecz postanowili sprawdzić dokładnie; odpytywanie trwało ponad godzinę.
Innym znów razem wracałem z Ben-Guriona po rozmowie z Szymonem Peresem, prezydentem Izraela, wielokrotnym ministrem i laureatem pokojowego Nobla. Mieliśmy fotografie z tego spotkania. Zapytano mnie o detale pobytu raz i puszczono. Lecz Piotrek Wójcik, fotograf, spowiadał się z rozmowy z Peresem kilka kwadransów i nie pomogły zdjęcia prezydenta. Dlaczego? Nie mam pojęcia.
To wypytywanie o Leę Rabin i Ehuda Baraka było pierwszym i ostatnim, jakie przeżyłem na Ben-Gurionie. Nie wiem dlaczego, lecz moja odprawa trwa teraz krócej niż na innych lotniskach. Ani razu nie zajrzano mi w bagaże. Ani razu nie przechodziłem kolejnej rundy pytań. Przyjeżdżam wedle wymogu, czyli trzy godziny przed odlotem samolotu, a potem nudzę się, czekam i czekam, chyba że pójdę do sklepu z płytami (najlepsza obsługa na świecie, fantastyczne doradztwo; chcę kupić jedną płytę, wychodzę z sześcioma, a każda trafiona perfekcyjnie, choć lot do Warszawy to zbójecka godzina w środku nocy, więc zakupy nie powinny się udać). A kiedy wynudzę się ze szczętem, tuż przed startem wysłuchuję narzekań (jeśli lecę z kimś), że ja to mam szczęście, a znajomych pytali, sprawdzali, znów pytali, grzebali w walizkach. Tak oto wygląda mój osobisty powód, dla którego uważam, że na Ben-Gurionie nie ma balaganu, choć inni uważają, że jest.
Lotniskowa odpytywanka ma zresztą racjonalną przyczynę: bezpieczeństwo.
_Reszta tekstu dostępna w regularnej sprzedaży._WYDAWNICTWO CZARNE sp. z o.o.
czarne.com.pl
Wydawnictwo Czarne
@wydawnictwoczarne
Sekretariat i dział sprzedaży:
ul. Węgierska 25A, 38-300 Gorlice
tel. +48 18 353 58 93
Redakcja: Wołowiec 11, 38-307 Sękowa
Dział promocji:
ul. Marszałkowska 43/1, 00-648 Warszawa
tel. +48 22 621 10 48
Skład: d2d.pl
ul. Sienkiewicza 9/14, 30-033 Kraków
tel. +48 12 432 08 52, e-mail: [email protected]
Wołowiec 2021
Wydanie II zmienione