Bałkany-terror kultury - ebook
Bałkany-terror kultury - ebook
„Bałkany – terror kultury” to autorski wybór dokonany specjalnie dla Wydawnictwa Czarne z dorobku Ivana Čolovicia z lat 1997–2004. "Ivan Čolović, wybitny serbski intelektualista, w znakomitym tomie esejów pisze nie tylko o dramacie serbskiego postkomunizmu, gdzie marksizm-leninizm zastąpiła koszmarna mieszanka populizmu z nacjonalizmem etnicznym wzbogaconym o religię narodową. Na przykładzie serbskim szkicuje obraz zagrożenia wspólnego nam wszystkim: Serbom i Rosjanom, Chorwatom i Słowakom, Węgrom i Rumunom, Polakom i Albańczykom. Nie jest to więc choroba jedynie serbska. Wirus zarazy antydemokratycznej tkwi we wszystkich naszych organizmach duchowych. Dlatego tę książkę powinien przeczytać każdy polski inteligent, który chce żyć w wolnej Polsce i w demokratycznej Europie." Adam Michnik "Bezlitosna analiza roli, jaką w podsycaniu wojen na Bałkanach odegrali intelektualiści i tworzona przez nich kultura. Čolović skupia się w niej na swej ojczystej Serbii, nie sposób jednak odłożyć tej książki z przyjemnym poczuciem różnicy, która nas dzieli od bałkańskiego barbarzyństwa. Z treści omawianych przez Čolovicia wyziera karykatura aż nadto znajomej gęby naszego własnego zadufania. Ku refleksji i przestrodze." Konstanty Gebert
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7536-827-7 |
Rozmiar pliku: | 402 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Ludzie Zachodu często wyobrażają sobie Bałkany jako obszar, który cierpi na niedobór kultury, i traktują je jako paradygmat, jako metaforę owego niedoboru. Żyją tu rzekomo ludzie, których kultura ma europejskie korzenie, toteż typem kultury nie różnią się od Europejczyków i innych mieszkańców Zachodu. Kultury mają jednak mniej, za mało, żeby byli naprawdę kulturalni, i dlatego w tej części Europy łatwo budzą się atawizmy, dochodzi do głosu instynkt nienawiści i przemocy, jak podczas wojen w byłej Jugosławii (1991–1995 i 1999 w Kosowie). Źródła i cechy tego stereotypowego obrazu Bałkanów najgruntowniej przebadała Maria Todorova w książce Bałkany wyobrażone¹. Pokazała, że – w odróżnieniu od orientalistycznego dyskursu, który analizował Edward Said², gdzie człowiekowi Orientu przypisano rolę radykalnego Innego – w zachodnim stereotypowym obrazie Bałkańczyka, to jest w dyskursie bałkanistycznym, istnieje różnica wewnątrz tego samego typu kultury i Bałkańczyk jest tu niedokończonym, niespełnionym Europejczykiem, kimś znacznie bardziej odpychającym niż człowiek Orientu, który ma w sobie przynajmniej coś interesującego, coś egzotycznego.
Todorova poświęciła szczególną uwagę rozprzestrzenieniu stereotypu Bałkanów jako obszaru z niedoborem kultury wśród samych Bałkańczyków, ściślej, wśród przedstawicieli narodowych elit krajów bałkańskich. Wygląda na to, że pogarda dla rzekomego kulturalnego zacofania Bałkanów właśnie na Bałkanach jest najsilniejsza, bo jej wyrażanie to poręczny sposób skreślenia własnego narodu z listy tych, które na tę pogardę jakoby zasługują, czyli, jak mówi Todorova, narody bałkańskie chciałyby dowieść, że nie mają żadnej z tych odpychających cech, jakie się im przypisuje.
Chęć uwolnienia się od piętna stereotypu Bałkanów jako obszaru, któremu nie dostaje kultury – bez kwestionowania przy tym owego stereotypu, aby dał się użyć w porachunkach z którymś z sąsiadów – skłoniła przedstawicieli bałkańskich elit narodowych do przypisywania swoim krajom i narodom takich zasobów kultury, że można odnieść wrażenie, iż mają jej nawet więcej, niż potrzebują, a w każdym razie więcej niż na przykład pracy, pokoju czy sprawiedliwości. W dyskursie bałkańskich elit często nadaje się kulturze cechy prawdziwego bóstwa, któremu wszyscy oddają cześć, o które wszyscy walczą w czasie pokoju, a jeszcze bardziej podczas wojny. W ostatnich wojnach na terytorium byłej Jugosławii walczące strony często tłumaczyły swoje działania – z bezlitosnym zabijaniem i niszczeniem włącznie – obroną europejskiej kultury przed bałkańskimi barbarzyńcami. Jeśli Bałkany są, jak się zwykło mówić, „beczką prochu”, to funkcję detonatora, który wywołuje wybuch tej sławetnej beczki, pełni właśnie kultura, na przykład jakiś zapalający wiersz albo przemówienie sławiące ofiary „naszego” narodu na szańcach europejskiej cywilizacji, dla której zagrożeniem są rzekomo barbarzyńcy z sąsiedztwa.
Teksty zebrane w tej książce mówią o takiej właśnie kulturze – detonatorze nienawiści i wojen na Bałkanach. Widziałem ją w akcji w latach kryzysu i wojen w byłej Jugosławii, a potem widziałem także, że wyszła z tego niemal nietknięta. Gotowa, jeśli będzie trzeba, znowu posłużyć temu samemu celowi: podpalić lont. Było to dla mnie bodźcem do poświęcenia szczególnej uwagi powojennemu „patriotycznemu” dyskursowi o kulturze w Serbii i innych bałkańskich krajach, do zbadania, w jaki sposób, dzięki jakim retorycznym strategiom dyskursowi temu udaje się zachować swój wybuchowy potencjał. Zainteresowałem się mitami o tak zwanej narodowej przestrzeni duchowej i kulturowej i o tym, że bałkańskie narody są ponoć zrośnięte z ziemią, na której żyją i do której prawo przypisują wyłącznie sobie; moją uwagę przyciągnął też kult języka narodowego, kult poetów, ich grobów i pomników. Okazało się, że podstawę tych mitów i kultów stanowi przedstawianie kultury jako środka, za pomocą którego stymuluje się i jednocześnie legitymizuje zajęcie i strzeżenie narodowego terytorium.
Czy kultura terroryzuje ludzi jeszcze gdzieś poza Bałkanami? Niedawno przeczytałem fragment eseju Terry’ego Eagletona, w którym ten angielski teoretyk kultury mówi: „W Bośni i Hercegowinie czy w Belfaście kulturą jest nie tylko to, co wkłada się do magnetofonu, ale to, z powodu czego się zabija”³. A więc jeszcze w Belfaście, na pewno także w innych miejscach, może wielu. W każdym razie to, o czym piszę w tej książce, nie jest endemiczną perwersyjną miłością do kultury, którą można znaleźć jedynie na Bałkanach.
Teksty te pisałem przy różnych okazjach i dlatego jest w nich więcej powtórzeń, niż byłoby w monografii poświęconej temu tematowi. Są też fragmenty zbieżne z moją Polityką symboli . Byłoby ich więcej, gdyby Magda Petryńska, która przełożyła obie książki, nie zwróciła mi na to uwagi, mogłem więc zredukować je do, mam nadzieję, przyzwoitego stopnia. Mam tu okazję, by jej podziękować za to, że trudne tłumaczenie Polityki symboli nie zniechęciło jej i że teraz, dzięki niej, ukazuje się po polsku jeszcze jedna moja książka.
Przedmowę do Polityki symboli, zatytułowaną Do polskiego czytelnika, którą pisałem pięć lat temu, rozpocząłem od wyrażenia żalu, że nigdy nie byłem w Polsce. Teraz moja sytuacja jest inna, przede wszystkim dzięki tej książce, kilka razy byłem gościem Uniwersytetu Warszawskiego i Kolegium Europejskiego w Natolinie. Teraz wśród ulubionych zabawek mojej pięcioletniej Any są dwie lalki, które przywiozłem z Warszawy, a na ścianie jej pokoju wiszą plakaty od Magdy Petryńskiej. Szczęśliwy jest pisarz, który wie, że ktoś, kogo kocha, ma pożytek z jego książki.
4 września 2006W IMIĘ KULTURY
ODWOŁANIA DO KULTURY W POLITYCE
W maju 1997 roku odbyło się w Belgradzie międzynarodowe sympozjum zatytułowane Międzykulturowość versus rasizm i ksenofobia. A więc rasizmowi i ksenofobii nie została przeciwstawiona kultura, lecz międzykulturowość. Niewątpliwie dlatego, że dziś pojęcie „kultura”, zwłaszcza w krajach powstałych na terytorium dawnej Jugosławii, jest skompromitowane jako jedno z głównych uzasadnień agresywnego etnicznego nacjonalizmu. Nacjonalizm ten lubi mówić i działać w imię kultury. Kultura służy mu jako usprawiedliwienie, legitymizacja albo przykrywka dla polityki narodowego egoizmu, narodowej dominacji, nietolerancji. I oto w latach kryzysu i rozpadu byłej Jugosławii w imię kultury uczyniono znacznie więcej zła niż rzeczy dobrych i godnych pochwały. Jakby ci, którzy przysięgali na kulturę, żeby usprawiedliwić nienawiść i wojnę, byli znacznie bardziej skuteczni niż ci inni, którzy odwołując się do kultury i jej wartości, próbowali wywalczyć demokrację, tolerancję i pokój. Niestety, taka rola kulturowych odniesień w polityce nie ogranicza się tylko do naszych czasów i naszych terenów. W prospekcie przygotowanym przez Europejską Fundację im. Mozarta na konferencję, która odbyła się w czerwcu 1996 roku w Sarajewie, napisano: „Dziś kultura służy jako pretekst do wykluczania i nietolerancji. W wielu krajach, również w Europie, odwołując się do kultury, codziennie zabija się ludzi z powodu ich kulturowej odmienności”. O zbrodniach nazistów także można powiedzieć, że często dokonywano ich, powołując się na kulturę. „Kultura prowadziła nas do komór gazowych – mówili syjoniści po wojnie. – A przynajmniej w tym nie przeszkadzała”¹.
Prawo do różnicy
Nie ma wątpliwości, że ideologowie wojowniczego etnicznego nacjonalizmu opierają się na etnocentrycznym modelu kultury, w którym jej oryginalne cechy i różnice wyolbrzymione są ponad wszelką miarę. Język nacjonalizmu powołuje się na kulturę jako uprzywilejowaną ostoję odrębności i jedyności, podstawowy wyraz niepowtarzalnego ducha narodowego, narodowego bytu lub mentalności. W języku tym zawiera się tożsamościowa i relatywistyczna retoryka, w której sławetne prawo do różnicy przeciwstawiane jest europocentrycznej kulturze, czyli tak zwanemu globalnemu imperializmowi. Język, jakim mówi się o kulturze, tutaj staje się językiem izolowanej, homogenicznej, zadowolonej z siebie i zagrożonej przez innych wspólnoty narodowej. Jest to język zasadniczej, głębokiej i niepokonywalnej różnicy między narodami, widocznej przede wszystkim w kulturze.
Ale problem mówienia tym językiem o kulturze i opartej na nim polityki polega nie tylko na wyolbrzymianiu różnic między kulturami i doprowadzaniu do niedającego się pogodzić antagonizmu. Polega on także, i to w większym stopniu, na tym, że od odmienności różnych rodzajów kultury – przy czym dla każdego rodzaju żąda się prawa do istnienia – szybko przechodzi się do różnic jakości, wartości, do relacji między kulturą dobrą (rozwiniętą, autentyczną) i złą (prymitywną, zacofaną). Tak oto typowa dla nacjonalistów krytyka tego, co nazywa się globalizmem i kosmopolityzmem nowego światowego ładu, tylko pozornie walczy o różnorodność i oryginalność kultur narodowych. Jej prawdziwy cel to afirmacja mniej relatywistycznego, mniej zróżnicowanego i demokratycznego prawa, którym jest prawo do wyższości, do pierwszeństwa, do odrębności własnej kultury narodowej.
Różnicę między Nami i Nimi, między kulturą naszą i jakąś inną, tutaj uważa się za różnicę między kulturą prawdziwą i autentyczną a rozmaitymi postaciami fałszywej i sztucznej lub będącej na niższym stopniu rozwoju. W takiej sytuacji nasza kultura ma nie tylko zachować i obronić swoją tożsamość – ma zrobić o wiele więcej: winna wziąć na siebie i zrealizować mesjanistyczną rolę, oświecić, wyedukować i uratować od klęski pozostałe kultury. Na przykład w Serbii istnieje dziś mit, który mówi, że tylko stara serbska kultura jest autentyczna, „bizantyjska”, prawosławna, że ratuje Boga i człowieka od niebezpieczeństw, na jakie rzekomo są narażeni w innych kulturach. W odpowiedzi na to w Chorwacji i Słowenii ożywiony został mit o zakorzenieniu w tych byłych jugosłowiańskich republikach autentycznej kultury europejskiej, kultury katolickiego Zachodu, która od wieków opiera się nachalnemu barbarzyństwu południowych sąsiadów.
Wybrany naród kultury
Analizując język, jakim mówi się o różnicach kulturowych i prawie narodów do życia zgodnego z tymi różnicami, można zauważyć, że z reguły pojawia się tu wyjątkowo agresywna idea narodu powołanego do podjęcia się mesjanistycznej roli tego jedynego, który wie, co to jest prawdziwy człowiek, prawdziwy Bóg i autentyczna kultura. Żądanie przyznania tożsamości kulturowej, zachowania bytu narodowego lub narodowej duchowości jest w ostatecznym rozrachunku tylko pretendowaniem do uprzywilejowanego statusu narodu wybranego. Wydaje się bowiem, że nie wszystkim dana jest tożsamość kulturowa, określona jako byt narodu wcielony w kulturę jednej wspólnoty etnicznej. Jest to wyjątkowy dar boży, wartość zastrzeżona tylko dla nas. Inni albo w ogóle nie mają tożsamości kulturowej, albo zupełnie ją zaniedbali. Amerykanie na przykład nie mają tożsamości, ponieważ są sztuczną wspólnotą, bez prawdziwej tradycji, bez pamięci zbiorowej, bez duszy. Zachodnim Europejczykom, pogrążonym w materializmie i kosmopolityzmie, pozostało coś w rodzaju chorej, osłabionej, podupadłej tożsamości. I wreszcie Muzułmanie² i Chorwaci stanowią dla serbskich nacjonalistów przykład narodów, które swą prawdziwą (to jest serbską i prawosławną) tożsamość zdradziły i przyjęły islam i – odpowiednio – katolicyzm.
Wojna w imię kultury
Naród wybrany jako swoisty zbiorowy bohater kulturowy cywilizacji europejskiej, jeśli nie światowej, ma za zadanie bronić swojej drogocennej odrębności, ale też walczyć, choćby ogniem i mieczem, o zwycięstwo autentycznych wartości kulturowych.
Podczas minionej wojny w byłej Jugosławii wszystkie walczące strony jako jeden z głównych powodów włączenia się do wojny wymieniały obronę kultury, i to nie tylko swojej narodowej, ale kultury w ogóle, jako wartości europejskiej i ogólnoludzkiej. W niektórych serbskich mediach zdobycie Srebrenicy – bośniackiego miasteczka, gdzie ludność muzułmańska stanowiła większość – które nastąpiło pod koniec lipca 1995 roku i podczas którego wymordowano ponad siedem tysięcy ludzi, opisane zostało jako przywrócenie w tym mieście osiągnięć cywilizacji, to jest jako „przewietrzenie Srebrenicy”. Wkrótce potem armia chorwacka przeprowadziła operację „Burza”, przejmując kontrolę nad częścią Chorwacji będącą od początku wojny w rękach sił zbrojnych samozwańczej Republiki Serbskiej Krajiny. Niektóre chorwackie media wychwalały tę akcję jako powrót kultury na tereny, które Serbowie „zamienili w chlew”³.
W tych i podobnych przykładach powoływanie się na kulturową wyższość zwycięzców służy temu, aby zbrodniczy mord na cywilnej ludności przedstawić jako dokonaną przemocą, ale skuteczną metodę podnoszenia standardów cywilizacyjnych na terytorium, które wcześniej zajmowali ludzie na niższym poziomie kultury niż zwycięzcy. W historii tych wojen krzyżowych prowadzonych w imię kultury model ten znany jest pod nazwą „ostateczne rozwiązanie”.
Pogarda dla narodu w imię kultury
Tymczasem ofiarami nacjonalistycznych kulturträgerów są nie tylko inni, inne narody, inne kultury, inne religie. Swoją daną przez Boga misję szerzenia jedynej autentycznej kultury i jedynej prawdziwej wiary pełnią także, może najżarliwiej, na szkodę własnego narodu. Ruch na rzecz kultury narodowej często oznacza prześladowanie niewystarczająco świadomych albo nie dość zdyscyplinowanych narodowo rodaków, zwłaszcza tych, którzy przyjęli wzory heterogenicznej i otwartej kultury miejskiej. Jeszcze większy gniew nacjonalistycznych kulturträgerów budzą szerokie rzesze ludności, które nie okazują w wystarczającym stopniu przywiązania do rzekomych tradycji oraz wartości narodowych i – niegodne, by należeć do narodu wybranego – ulegają obcym wpływom, zachodnim modom. Albo, co gorsza, za swoją uważają kulturę ludową z elementami rodem z Orientu. Przemówienia proroków kultury narodowej pełne są lamentów w stylu O tempora, o mores. Jak powiada jeden z owych proroków, Serbowie to „wielce powierzchowny”, „moralnie chwiejny”, „nieoświecony, źle wychowany”, „obdarzony krótką pamięcią” naród, który „żyje na płyciznach” i „lubi wulgarną muzykę oraz niesmacznie ubrane piosenkarki”. Tak krytycznie i z takim lekceważeniem nie mówią o Serbach nawet ich najbardziej zajadli wrogowie za granicą. Nic zatem dziwnego, że wojujący patrioci najłatwiej decydują się na złożenie wojnie w ofierze własnego narodu. Ich niemiłosierna miłość do narodu przypomina miłość surowych nauczycieli do uczniów, o której Blake mówi, że była równa zbrodni.
W imię polityki
Ten krótki przegląd sytuacji, w których wojownicza nacjonalistyczna polityka odwołuje się do kultury – rzekomo w imię poszanowania tożsamości i różnic kulturowych, a w istocie legitymizując swoje hegemonistyczne dążenia – prowadzi nas do problemu modelu relacji między kulturą i polityką odpowiadającego celom demokratycznego i tolerancyjnego społeczeństwa. Zdaniem niektórych polityka demokratycznego społeczeństwa obywatelskiego, polityka pokoju i tolerancji mogłaby znaleźć oparcie w modelu kultury, w którym różnice uważa się za równoprawne i – przede wszystkim – żywotnie ze sobą związane formy wyrażania uniwersalnych ogólnoludzkich wartości.