Ballady metafizyczne - ebook
Niejasny jest nasz początek, niepewny jest nasz koniec, najlepiej potrafi wyrazić to metafora. Cykl jedenastu ballad, składających hołd klasyce w formie, a współczesności w treści, urozmaicony zaskakującymi ilustracjami. Zakres tematyczny bardzo szeroki, od klasycznych motywów przez temat stworzenia świata, życie praczłowieka, wydarzenia z historii Polski po jeden dzień z życia maklera... Cykl rozpoczyna Prelegomena i kończy Postlegomena, nasycone poezją, plastycznymi metaforami i szczodrą polszczyzną.
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
| Kategoria: | Poezja |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 9788397687929 |
| Rozmiar pliku: | 2,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Bieluniem mgły zakwitały drzew kryjąc cielsko,
Włosami swymi sycąc pragnienia tych piersi i warg.
Martwej kochanki co skrzyła swą trupiość niebiesko,
W rzemieniach wody, gdzie gra na harfie z jeziornych zielsk ślepy bard.
Niebo niedawnym światła oddechem ogłuszone,
Wprzódy palcami szafirów pylich się zalewa.
By wskrzeszać wiecznie doznanie wciąż nowe,
Jelita za więcierze mając, słońce wnętrzności swe wylewa.
Jednako chmury naglone błękitem jątrzenia,
Brzemienne wówczas teraz rodzą ptasząt miriady.
Pękając w bólu czereśnią co w dzień bielnego wrzenia,
Przeżarta swą krwią lipcową plwa miąższem na żarłoczne owady.
Ku żółci jęły piąć trawsk skrzypy charczące,
Z woni nocy pożądliwością władne dźwigary.
A zinąd chrzęst ich głuchy pławił się u stóp Gorąca,
Gdy na wierzch liścia zbudzony ślimak kładł śluz rozdygotany.
Dygoty śluzu jak cne dygoty zmieniały się w dygoty liścia,
A dygot liścia w drzewa dygot co nieba dygot wzrusza.
Wszelako będąc tylko w śluzie co znów dygotem tryska!
Tak śluz omiótłszy swe otchłanie niebo do tożsamości z sobą zmusza…Ballada\ o koniu\ i kobiecie
Purnarios skrwawion w wojennych bojach,
Po siedmiu latach do domu wraca.
Drżąc delikatnie na grzbiecie rumaka,
Iskrzy się postać dni kilka w parnych znojach.
Już zza cyprysów dach złoty olśniewa,
Już za chwil parę kobietę i dziatki swe ujrzy.
Spod kopyt konia żmija się sunęła,
Za nim dwu rycerzy wiernych pieśń powrotną śpiewa:
_Hej! Z podziemi wracam miła!_
_Hej! Nie skryła mnie mogiła!_
_Hej! Twa miłość we mnie była!_
_Hej! Me życie ocaliła!_
Dom biały między piaskiem żółtym a niebem błękitnym stoi,
Wtem rozwarł się drzwiami białemi.
Erioza z dziećmi wybiegła ku niemu,
Zwarli się w splotach swoich.
Wieczerza długa była, łez kroć się polało,
Syn o włosach złotych w pierś ojca się tuli.
Dłoń żony w dłoń męża się kuli,
Północ wybije — wiedz! — niedługo wstaną,
I wstali.
Erioza posłanie wykwintnie już ściele,
Purnarios chłodzi swe zbolałe ciało.
Noc ciemna, gwiazd na niebie mało,
Gdzieś w dali przedśmiertny pisk — gepard pochwyca gazelę.
Opadli w łoże. Mąż ustami ciepło piersi żony sobie przypomina,
Kopuły bioder wyzywa palcami z pamięci.
Na powrót woń, czerń, cieśń Purnariosa nęci…
Oczy te same, włosy te same, te same palce tak samo wpija.
Zmrużyła oczy, krtań snadnie wypięła,
Mąż w usta schwycił jej perliste ucho.
Płuca Eriozy dąły jak trąby głucho,
Lecz smak nie ten sam już, Purnariosie, ucha…
I nie te same są miękkością piersi,
I nie te same słowa szczerobrzmiące z ranka.
On śmierć tylko w objęciach swych nosił… Ona…
_— Miałaś nieszczęsna kochanka!_
Okna oszklone rozpękły się w chwili,
Gdy wielka jasność zrosła się w…
Postać śnieżnego rumaka przed nimi.
Wiatr mu rozwiewał grzywę srebrno-gwiezdną,
Z chrap czerwień gorąca topiła metale.
A kształt jego był wielki, jakby w jedno,
Z wód wszystkich stopiono oceaniczne fale.
Godził kopytem złotym w łoże cudzołożne,
Rozwarła oczy w rozkoszy Erioza.
Spojrzenie końskie — spojrzenie kobiece w pień fosforyczny jak brzoza,
Zmieniło się przemożnie.
Runął wielki i ciężki jak nenufar z kobaltu, syn Ahura,
Ściany, przedmioty, wszystko w pobliżu zadrżało…
W użyźnione nasieniem innego, zhańbione Eriozy ciało,
Zapadła się z nimi w podziemne regiony wichura.
Cicho się stało. Kaszmir ledwie się chybocze,
Purnarios w pustkę obok siebie zerka,
I nic już nie ma… tylko ta rozterka.
Zza węgła świecą przestraszone dziatek oczy.
Wstaje bezgłośnie. Na nagość narzuca manele,
W stajni zimno, konia nie ma, rozrzucone siano.
Noc ciemna, gwiazd na niebie mało.